<Marco>
-Mógłbyś powtórzyć? - spytał dyrektor Watzke po dłuższej, ciągnącej się w nieskończoność chwili
ciszy. Czułem na sobie spojrzenia całej trójki, święcie przekonanej, że się
przesłyszała. Klopp łypał na mnie spod okularów tak groźnie, iż pragnąłem
jedynie rozpłynąć się w powietrzu. Opuściłem głowę, mocno ugniatając palcami
okolice czoła.
-Przemyślałem ich
propozycję w drodze na stadion i zdecydowałem, że chcę podpisać tą umowę. - mruknąłem pod nosem. Zorc wstał i rozpoczął nerwową wędrówkę wzdłuż biura.
-Marco, nie tak się
umawialiśmy. - wypomniał mi, splatając dłonie na plecach. -Gdy rozmawialiśmy o
tym po raz pierwszy, stanowczo odmówiłeś transferu. Co się wydarzyło w
przeciągu tych kilkunastu dni, że zmieniłeś zdanie?
-Wiem, że to
nieuczciwe wobec was i klubu. Pokomplikowały się pewne sprawy i chciałbym
spróbować czegoś nowego.
-Jakie? - wtrącił
trener. -Jeżeli brakuje ci wrażeń i adrenaliny, przestawię cię do obrony albo
nawet do bramki. Wystarczy?
-Zagrałbym tam,
gdzie pan widziałby mnie na boisku, niezależnie od pozycji. - odpowiedziałem
równie poważnie, bowiem Klopp nie żartował. Po raz pierwszy od dawna. -Ale nie
o to chodzi.
-Pokłóciłeś się z
chłopakami? - drążył Watzke. -Przecież każdy problem da się jakoś rozwiązać…
-Nie, w drużynie
wszystko jest w jak najlepszym porządku. - zapewniłem usiłując załagodzić
sytuację. Wiedziałem, że mnie nie rozumieją, lecz chciałem, abyśmy rozstali się
w przyzwoitej atmosferze. -Zawsze się dogadywaliśmy, mniej lub bardziej, po
prostu… Moje życie prywatne trochę się pokręciło.
-I dlatego
osłabiasz klub? - prychnął z niedowierzaniem. -Marco, czemu łączysz obowiązki
zawodowe z tymi spoza murawy? Zdajesz sobie sprawę, że stawiasz nas pod ścianą?
Okienko transferowe dobiega końca, a my nie szukaliśmy nikogo na twoje miejsce.
Potrzebujemy cię tutaj, poczekaj chociaż pół roku!
-Nie mogę. - uciąłem krótko, dostrzegając, jak bardzo ich rozczarowałem, jednak co gorsze,
nie żałowałem podjętej decyzji. Nie potrafiłbym normalnie funkcjonować ze
świadomością, że Lena i ja mieszkamy w jednym mieście, a Lewy, który na dniach
i tak dowie się, co zaszło, nie umiałby na mnie spojrzeć. Zmiana otoczenia to
jedyne wyjście.
-Przemyśl to
jeszcze, proszę cię. - usłyszałem błagalny głos Michaela. -Jutro gramy mecz
domowy, wyobrażasz sobie, jak zareagują kibice, gdy poinformujemy o twoim
odejściu? Jak zareaguje zespół?
-Przecież nie
musimy podawać tego do mediów już teraz. - wzruszyłem ramionami lustrując ich
zamyślone i zmartwione twarze. Czułem się jak ostatni debil - bo nim jestem. -Wstrzymamy się do podpisania kontraktu, wcześniej i tak pewnie napiszą, że
pojechałem na testy medyczne. Tak będzie najlepiej.
Odpowiedź nie
padła. Docierało do mnie, że zrzucają na mnie najcięższą winę, lecz przyjąłem
to na klatę. Mieli niepodważalną rację. Uważałem, że uknułem plan idealny,
stosując zagrywkę mojej byłej dziewczyny (to nadal brzmi tragicznie) i
uciekając od problemu, ale ten plan tylko w moich oczach był bezbłędny. Od
wszystkich pozostałych zbiorę porządne lanie, może to i lepiej, ponieważ wyjadę
z mniejszymi wyrzutami sumienia. Chyba.
-Podniesiemy ci pensję. - rzucił znienacka dyrektor. Otworzyłem szerzej oczy, a jego współpracownicy spojrzeli po sobie. Zaskoczył ich.
-Podniesiemy ci pensję. - rzucił znienacka dyrektor. Otworzyłem szerzej oczy, a jego współpracownicy spojrzeli po sobie. Zaskoczył ich.
-Hans, oszalałeś. - zaoponował energicznie Zorc. -Dobrze wiesz, że nie możemy sobie na to pozwolić.
-Musimy go zatrzymać! - warknął, przez co poziom mojego zażenowania niebezpiecznie wzrósł. Przez przypadek stałem się przedmiotem ich sporu i jednocześnie ogarnąłem, że powinienem zostać, lecz taka opcja nie wchodziła w rachubę. Nie po niedawnych wydarzeniach.
-Ale nie na siłę i nie za wszelką cenę. - w mojej obronie stanął tym razem Klopp, czego w ogóle się nie spodziewałem. -Marco jest młody, pozwólmy mu się rozwijać. Nie chcemy go sprzedać, ja też nie, więc wypożyczmy go do Barcelony, ponieważ kontrakt z Borussią nadal obowiązuje.
-To genialny pomysł. - powiedziałem z nadzieją, że zerkną na mnie nieco przychylniej. -Nie musimy nawet dawać im prawa pierwokupu, jeśli naprawdę im zależy, wyłożą ogromną sumę pieniędzy.
-Okej, ja się poddaję. - Michael machnął ręką, opadając na swój fotel. -Jednak w tej sytuacji nie możemy wystawić cię w jutrzejszym spotkaniu... I nie możesz już odbywać z nami treningów, bo nieoficjalnie należysz do naszego konkurenta.
-Oczywiście, rozumiem. Do zobaczenia.
Planowałem uścisnąć im dłonie, lecz doskonale widziałem, że mają do mnie ogromny żal i nie pogodzili się z moją decyzją, więc ostatecznie opuściłem pomieszczenie w ciszy, za to w towarzystwie selekcjonera, który zaraz za drzwiami poklepał mnie po ramieniu. Był zamyślony, lecz uśmiechał się delikatnie, zatem może przynajmniej on nie zrówna mnie z ziemią.
-Staram się to pojąć, Woody. - zaczął, wsuwając dłonie w kieszenie klubowego dresu. -I jestem na ciebie strasznie zły, ale pamiętaj, zawsze będę cię wspierał. Gdyby było ci tam źle, dzwoń albo... Wiesz, gdzie mnie szukać.
-Dzięki, trenerze. - mruknąłem przygryzając wargę. -Chciałbym mieć tą świadomość, że dobrze postępuję, ale niczego nie jestem pewien.
-To spontaniczny wybór, ale mimo wszystko wierzę, że rozważałeś go chociaż przez pięć minut. - przyjrzał mi się uważnie, aczkolwiek wzruszyłem jedynie ramionami. -Stary, jeśli chcesz, powiedz, co wpłynęło na całe to zamieszanie. Może zdołam ci pomóc. Mówiłeś o sprawach prywatnych... Lena?
-Pan wyczytuje to z oczu czy z mózgu? - spytałem, na co roześmiał się ciepło. Odniosłem wrażenie, iż będzie jedyną osobą w BVB, z którą moje relacje nie ulegną zmianie, bo tylko on mnie nie znienawidzi.
-Po prostu znam swoich podopiecznych. - oświadczył pewnie. -Jeszcze nikt mnie tu nie oszukał, nie zauważyłeś?
Miałem już potwierdzić jego spostrzegawczość, ale otworzyły się drzwi za naszymi plecami, co oznaczało, że ktoś spóźnił się na trening. Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy Lewandowskiego. Na moje nieszczęście.
-Reus. - usłyszeliśmy wściekłe syknięcie zbliżającego się do nas polskiego napastnika. -Zabiję cię. Obiecuję, że cię zabiję.
Nim zdążyliśmy z Jürgenem w jakikolwiek sposób zareagować, rzucił się na mnie z pięściami i przyciskając do ściany, uderzył mnie w twarz. Jego furia odbijała się na moim ciele także w okolicy brzucha i żeber i zapewne tłukłby mnie tak do upadłego, gdyby z szatni nie wyskoczył zaalarmowany Aubameyang, który do spółki z Kloppem siłą odciągnęli go na bok, trzymając kurczowo za ramiona. Robert wyglądał tak, jakby próbował zionąć w moją stronę ogniem, a stróżujący przy nim mężczyźni obserwowali go z niepokojem, co parę sekund przenosząc wzrok na mnie. Żaden z nas nie miał pojęcia, czy wypada się odezwać: couch i Pierre kontrolowali napady złości Lewego, który systematycznie zdawał się uspokajać, ale nie tracili czujności. Ja natomiast krzywiłem się z każdym wykonywanym ruchem, czując wszystkie poobijane kości. Na dodatek krew z nosa ciekła mi niemalże strumieniem. Modliłem się, by nie doszło do złamania, lecz nie łudziłem się - bolało tak mocno, iż nie istniała inna możliwość.
-Ty pierdolony sukinsynu. - wycedził nagle Bobek, łypiąc na mnie morderczo. -To jest moja siostra i nie pozwolę ci, do jasnej cholery, żebyś traktował ją, jak ci się żywnie podoba! Jasne?!
-Robert, pogadamy o tym...
-Nie mam zamiaru cię słuchać, kretynie. Była dla ciebie za dobra i teraz musi za to płacić. Zapomnij o niej, bo nigdy do ciebie nie wróci, przynajmniej dopóki żyję. Nigdy. A jeśli będziesz ją męczył, po prostu poszatkuję cię jak kapustę. Jasne?
-Dość tego! - krzyknął Klopp, ucinając dyskusję. Popatrzył na nas, po czym w swoim stylu wydał natychmiastowe rozkazy. -Lewy, biegiem udajesz się do szatni i jak najszybciej widzę cię przebranego na murawie. Auba, idziesz z Marco do naszego lekarza, a jeśli okaże się, że nie jest w stanie prowadzić, odwieziesz go do domu. Dostajesz dziś wolne, nie pozostawiacie mi innego wyjścia. A ja spadam na boisko do chłopaków. I lepiej dla was, żeby nikt nie dowiedział się, co tu zaszło, bo nie jesteśmy na ringu i nie trenujemy boksu, a już na pewno nie zawodowo. Ogarnijcie się chociaż na stadionie, bo wylecicie stąd z hukiem.
Jak powiedział, tak zrobił. Schodami poszedł na górę, skąd już po chwili dobiegł nas dźwięk jego gwizdka, przywołujący na zbiórkę. Polak grzmotnął pięścią w ścianę, po czym w tempie ekspresowym zniknął za drzwiami szatni, a Gabończyk, zgodnie z poleceniem, zaprowadził mnie do lekarza. Zdawałem sobie sprawę, iż nie uniknę tłumaczeń. I coraz bardziej żałowałem, że dla mojego rozstania z Leną nie znalazło się inne rozwiązanie.
~~~
Byłem wykończony. Wczoraj w klubie lekarz postawił diagnozę złamania nosa bez przemieszczenia, ale nakazał jeszcze udać się do szpitala na prześwietlenie, aby potwierdzić jej słuszność. Na miejscu oraz w zespole wraz z Aubą, Lewym i trenerem podtrzymywaliśmy wersję, że Robert przez nieuwagę walnął mnie łokciem w twarz, stąd ta tragedia. Po badaniach, które dzięki Bogu nie wykazały większej liczby poważniejszych urazów, jedynie stłuczenie prawego żebra i poobijaną dolną część klatki piersiowej, dostałem szczegółowe zalecenia, jak o siebie dbać i mogłem w końcu wrócić do domu. Pierre rzecz jasna nie odstępował mnie na krok i w drodze powrotnej, odkąd tylko zasiadł za kierownicą, naciskał na mnie odnośnie rzekomo nagannego zachowania Lewandowskiego. W tamtym momencie nie czułem się na siłach, by zdawać mu szczegółową relację ze swojego postępku oraz wybryku Leny, więc poprosiłem, by wpadł pogadać po jutrzejszym meczu. Zgodził się z wielkim bólem serca, odgrażając się jednocześnie, żebym nie śmiał o nim zapomnieć, bo na sto procent przyjedzie, po czym grzecznie odstawił mój wóz i taksówką pojechał na Signal Iduna Park, by stamtąd odebrać swój.
Przespałem kilka godzin, a później obudził mnie ból rozsadzający mi czaszkę i telefon od Jürgena. Wypytywał o moje samopoczucie i powiadomił, że na stronie internetowej Borussii pojawił się wpis, głoszący, że moja niespodziewana 'kontuzja' będzie powodem absencji w jutrzejszym spotkaniu. Szczerze, nie obchodziło mnie, jak z tego wybrną, z pewnością usłyszę jeszcze mnóstwo uszczypliwości kierowanych pod mój adres, gdy wypłynie informacja o transferze. Czterdziestosześciolatkowi nie umknęły też wczorajsze groźby Roberta, o których nie omieszkał wspomnieć. Zdradziłem tylko, że ostro pokłóciłem się z dziewczyną, w efekcie czego musieliśmy się rozstać, gdyż nasze drogi znacząco się rozeszły. Obarczył ją winą za aferę w jego ekipie, zatem, stając w jej obronie wyjaśniłem, iż cały problem wynikł z mojej winy i to ja jako pierwszy popełniłem błąd. Wprawdzie chyba nie do końca zgadzało się to z prawdą, lecz chciałem jedynie, by przestał się czepiać, ze względu na jej stan. Poza tym, od początku miał jakiś problem z Leną, którego oboje nie potrafiliśmy zrozumieć, ale nie to się obecnie liczyło. Po prostu musiał dać jej spokój i jej nie denerwować, bo tym od jakiegoś czasu skutecznie zajmuję się ja. Najdurniejsze zajęcie na świecie, aczkolwiek traciłem nad nim panowanie.
W sobotę nie poszedłem na stadion, nie chcąc jakimś cudem natknąć się na Bobka, zresztą, w ogóle straciłem na to ochotę. Cieszyłem się jednak, że chłopaki wygrali aż 6:2, a Lewy, Auba i Miki strzelili po dwie bramki*. Nieświadomie zacząłem się zastanawiać, jak będzie wyglądała ich gra po mojej rezygnacji. Pewnie nawet nie zdawali sobie sprawy, że w minionej kolejce zagraliśmy wspólnie w żółto-czarnych barwach ostatni mecz...
Batalia zakończyła się dopiero po dwudziestej, ale ponad godzinę później upierdliwy Gabończyk zapukał do moich drzwi i zdziwiłem się, kiedy dostrzegłem, że przyjechał w towarzystwie Kevina. Oboje z bananami na ustach od ucha do ucha rozsiedli się w salonie, gdzie oglądałem właśnie potyczkę Barcelony. Spojrzeli w ekran, z zachwytem podziwiając jedną z akcji Messiego oraz Neymara, która ostatecznie doprowadziła do gola.
-Widziałeś to?! - wrzasnął Pierre, wskazując palcem radujących się Katalończyków, na co Kev zaniemówił i wyłącznie przytaknął głową, a ja rozejrzałem się dookoła, czy przypadkiem nie usłyszeli go moi sąsiedzi. -Co za podanie! Woody, gdybyśmy tam grali, dopiero pokazalibyśmy tym gwiazdeczkom kawał prawdziwej piłki, no nie?
Uśmiechnąłem się słabo. No bo co innego mogłem zrobić? "Tak, Auba, za kilka tygodni będziesz podniecał się moimi asystami, a ja pomacham ci do kamery!". "Co ty pieprzysz, ja niedługo stąd spadam i właśnie tak zamierzam grać!". Bałwan. No, zwyczajny, pospolity bałwan.
-Ooo, nasz blondynek nie ma dziś humoru! - zawył żałośnie Großkreutz. Przewróciłem oczami, a napastnik uderzył go w ramię.
-Fakt, nie ma. - potwierdził zwracając się w moją stronę. -Dlatego tu jesteśmy. Dawaj, Marco, wyrzuć to z siebie, ulży ci.
Nie kazałem im prosić się dwa razy i po prostu opowiedziałem wszystko, co mi leżało na sercu, rozpoczynając od nocy rzekomo spędzonej z Carolin, a kończąc na ciąży Lewandowskiej i zemście jej brata na moim nosie. Powiedziałem im prawdę, Auba był przecież wtajemniczony, a do Kevina miałem duże zaufanie. W dodatku gapili się na mnie tak intensywnie, że nie uwierzyliby w jakąś na szybko wymyśloną bajeczkę. Nie miałem jedynie pojęcia, co wzbudza ich zainteresowanie - mój niedorozwój umysłowy czy absurdalność całej tej historii.
-Reus, ty na serio jesteś przekonany, że ona zdradziła cię z tym hiszpańskim burakiem? - Niemiec uniósł brwi, przyglądając mi się z głupkowatym uśmieszkiem. -Jesteś chory na łeb, idź się lecz. Jak mogłeś zostawić ciężarną kobietę?! Samą!
-Nie jest sama. - bąknąłem wpatrzony w podłogę. -Ma Annę i Lewego i zapewne tego swojego Mario...
-Woody, pamiętasz? - wtrącił tym razem Pierre. -Niejednokrotnie rozmawialiśmy o dzieciach i twojej znajomości z Caro. Doradziłem ci, żebyś dał sobie z nią spokój, bo nic pozytywnego z tego nie wyniknie. Olałeś to i postanowiliście wspaniałomyślnie się 'zaprzyjaźnić'. No i masz! Puknąłeś ją czy nie?
-Ile jeszcze razy o to spytasz i ile razy zaprzeczę? - warknąłem wznosząc oczy do nieba. -Zresztą, to bez znaczenia, Lena i tak mi nie wierzy.
-Okej, zostawmy na chwilę ciebie, wracamy do niej. Zaszła w ciążę, no dla mnie bomba. Powiedziałeś mi kiedyś, że nie planujecie potomstwa, bo ona jest za młoda, ale ty sam mógłbyś już zostać ojcem. Przyznałeś mi rację, że dzieci przewracają ludziom dotychczasowe życie, bo wymagają czasu i opieki obojga rodziców, ale gdy już przychodzą na świat, zakochujesz się od pierwszego wejrzenia. Stąd moje pytanie: gdzie twój entuzjazm, co? Myślałem, że będziemy opijać twoje ojcostwo i szykować się do kołysek po strzelonych bramkach, a ty odstawiasz takie numery...
-Auba, ja nie mam dowodu, że to moje dziecko. - spojrzałem na niego, nieco pochylony w przód. -Nie było jej tutaj tak długo...
-Ale kochaliście się wtedy, kiedy ją odwiedziłeś.
-Jeden, jedyny raz. I co, tak nagle...?
-A dlaczego nie? - Gabończyk rozłożył ręce. -Ty się nie zabezpieczasz, ona nie brała tabletek. Chyba nie muszę ci tłumaczyć tego mechanizmu.
-Widziałem, jak wyglądała ich praca na planie. - nadal uparcie obstawałem przy swoim. -I mam podstawy do podejrzewania jej o zdradę.
-Zatem ty nie ufasz jej, a ona tobie. - podsumował, kręcąc ze zrezygnowaniem głową. -Nie sądzisz, że powinieneś przełamać się jako pierwszy?
-Nie. Nie mam na sumieniu nic, z czego muszę się tłumaczyć.
-Marco, im dłużej cię wysłuchuję, tym mniej mi ciebie szkoda. - skwitował na dobitkę Kevin. -Żałuję, że sam też nie mogę ci przywalić, ale wszystkim nam zależy, abyś jak najszybciej znów wybiegł na boisko w Dortmundzie.
-Z tym także będzie problem... Pewnie gdzieś ktoś wam wspomniał, że niedawno otrzymałem ofertę z Barcy...
-I ją odrzuciłeś... Odrzuciłeś, prawda? - warknął Großkreutz i zorientował się, o czym mówię, zanim zdążyłem zareagować. -Reus, to są jakieś jaja?
-Stary, nie rozśmieszaj mnie, błagam cię. - Auba próbował rozluźnić atmosferę delikatnym żartem, lecz gdy szukał odpowiedzi w moich oczach, zrozumiał, że nie ściemniam. -Dlaczego...? Przecież mieliśmy razem walczyć dla BVB, tworzyć najlepszy duet ofensywny w lidze i odejść dopiero, gdy kibice zaczną obrzucać nas pomidorami... Znamy się zaledwie parę miesięcy, a ty już kapitulujesz?
-Ja tylko...
-Jesteś tępym chujem, Reus. - wycedził Kev, nie owijając w bawełnę. -Nie przypuszczałem, że potrafisz postąpić tak nieodpowiedzialnie wobec swojego klubu i dziewczyny. Nie zasługujesz ani na szacunek fanów ani na uczucie Leny.
Wstał i wyszedł bez słowa, zatrzaskując za sobą drzwi. Auba obserwował mnie jeszcze przez moment, po czym z wyraźnym żalem wypisanym na twarzy, zraniony podążył śladem kolegi. A najgorsze okazało się to, że mieli niepodważalną rację.
Przespałem kilka godzin, a później obudził mnie ból rozsadzający mi czaszkę i telefon od Jürgena. Wypytywał o moje samopoczucie i powiadomił, że na stronie internetowej Borussii pojawił się wpis, głoszący, że moja niespodziewana 'kontuzja' będzie powodem absencji w jutrzejszym spotkaniu. Szczerze, nie obchodziło mnie, jak z tego wybrną, z pewnością usłyszę jeszcze mnóstwo uszczypliwości kierowanych pod mój adres, gdy wypłynie informacja o transferze. Czterdziestosześciolatkowi nie umknęły też wczorajsze groźby Roberta, o których nie omieszkał wspomnieć. Zdradziłem tylko, że ostro pokłóciłem się z dziewczyną, w efekcie czego musieliśmy się rozstać, gdyż nasze drogi znacząco się rozeszły. Obarczył ją winą za aferę w jego ekipie, zatem, stając w jej obronie wyjaśniłem, iż cały problem wynikł z mojej winy i to ja jako pierwszy popełniłem błąd. Wprawdzie chyba nie do końca zgadzało się to z prawdą, lecz chciałem jedynie, by przestał się czepiać, ze względu na jej stan. Poza tym, od początku miał jakiś problem z Leną, którego oboje nie potrafiliśmy zrozumieć, ale nie to się obecnie liczyło. Po prostu musiał dać jej spokój i jej nie denerwować, bo tym od jakiegoś czasu skutecznie zajmuję się ja. Najdurniejsze zajęcie na świecie, aczkolwiek traciłem nad nim panowanie.
W sobotę nie poszedłem na stadion, nie chcąc jakimś cudem natknąć się na Bobka, zresztą, w ogóle straciłem na to ochotę. Cieszyłem się jednak, że chłopaki wygrali aż 6:2, a Lewy, Auba i Miki strzelili po dwie bramki*. Nieświadomie zacząłem się zastanawiać, jak będzie wyglądała ich gra po mojej rezygnacji. Pewnie nawet nie zdawali sobie sprawy, że w minionej kolejce zagraliśmy wspólnie w żółto-czarnych barwach ostatni mecz...
Batalia zakończyła się dopiero po dwudziestej, ale ponad godzinę później upierdliwy Gabończyk zapukał do moich drzwi i zdziwiłem się, kiedy dostrzegłem, że przyjechał w towarzystwie Kevina. Oboje z bananami na ustach od ucha do ucha rozsiedli się w salonie, gdzie oglądałem właśnie potyczkę Barcelony. Spojrzeli w ekran, z zachwytem podziwiając jedną z akcji Messiego oraz Neymara, która ostatecznie doprowadziła do gola.
-Widziałeś to?! - wrzasnął Pierre, wskazując palcem radujących się Katalończyków, na co Kev zaniemówił i wyłącznie przytaknął głową, a ja rozejrzałem się dookoła, czy przypadkiem nie usłyszeli go moi sąsiedzi. -Co za podanie! Woody, gdybyśmy tam grali, dopiero pokazalibyśmy tym gwiazdeczkom kawał prawdziwej piłki, no nie?
Uśmiechnąłem się słabo. No bo co innego mogłem zrobić? "Tak, Auba, za kilka tygodni będziesz podniecał się moimi asystami, a ja pomacham ci do kamery!". "Co ty pieprzysz, ja niedługo stąd spadam i właśnie tak zamierzam grać!". Bałwan. No, zwyczajny, pospolity bałwan.
-Ooo, nasz blondynek nie ma dziś humoru! - zawył żałośnie Großkreutz. Przewróciłem oczami, a napastnik uderzył go w ramię.
-Fakt, nie ma. - potwierdził zwracając się w moją stronę. -Dlatego tu jesteśmy. Dawaj, Marco, wyrzuć to z siebie, ulży ci.
Nie kazałem im prosić się dwa razy i po prostu opowiedziałem wszystko, co mi leżało na sercu, rozpoczynając od nocy rzekomo spędzonej z Carolin, a kończąc na ciąży Lewandowskiej i zemście jej brata na moim nosie. Powiedziałem im prawdę, Auba był przecież wtajemniczony, a do Kevina miałem duże zaufanie. W dodatku gapili się na mnie tak intensywnie, że nie uwierzyliby w jakąś na szybko wymyśloną bajeczkę. Nie miałem jedynie pojęcia, co wzbudza ich zainteresowanie - mój niedorozwój umysłowy czy absurdalność całej tej historii.
-Reus, ty na serio jesteś przekonany, że ona zdradziła cię z tym hiszpańskim burakiem? - Niemiec uniósł brwi, przyglądając mi się z głupkowatym uśmieszkiem. -Jesteś chory na łeb, idź się lecz. Jak mogłeś zostawić ciężarną kobietę?! Samą!
-Nie jest sama. - bąknąłem wpatrzony w podłogę. -Ma Annę i Lewego i zapewne tego swojego Mario...
-Woody, pamiętasz? - wtrącił tym razem Pierre. -Niejednokrotnie rozmawialiśmy o dzieciach i twojej znajomości z Caro. Doradziłem ci, żebyś dał sobie z nią spokój, bo nic pozytywnego z tego nie wyniknie. Olałeś to i postanowiliście wspaniałomyślnie się 'zaprzyjaźnić'. No i masz! Puknąłeś ją czy nie?
-Ile jeszcze razy o to spytasz i ile razy zaprzeczę? - warknąłem wznosząc oczy do nieba. -Zresztą, to bez znaczenia, Lena i tak mi nie wierzy.
-Okej, zostawmy na chwilę ciebie, wracamy do niej. Zaszła w ciążę, no dla mnie bomba. Powiedziałeś mi kiedyś, że nie planujecie potomstwa, bo ona jest za młoda, ale ty sam mógłbyś już zostać ojcem. Przyznałeś mi rację, że dzieci przewracają ludziom dotychczasowe życie, bo wymagają czasu i opieki obojga rodziców, ale gdy już przychodzą na świat, zakochujesz się od pierwszego wejrzenia. Stąd moje pytanie: gdzie twój entuzjazm, co? Myślałem, że będziemy opijać twoje ojcostwo i szykować się do kołysek po strzelonych bramkach, a ty odstawiasz takie numery...
-Auba, ja nie mam dowodu, że to moje dziecko. - spojrzałem na niego, nieco pochylony w przód. -Nie było jej tutaj tak długo...
-Ale kochaliście się wtedy, kiedy ją odwiedziłeś.
-Jeden, jedyny raz. I co, tak nagle...?
-A dlaczego nie? - Gabończyk rozłożył ręce. -Ty się nie zabezpieczasz, ona nie brała tabletek. Chyba nie muszę ci tłumaczyć tego mechanizmu.
-Widziałem, jak wyglądała ich praca na planie. - nadal uparcie obstawałem przy swoim. -I mam podstawy do podejrzewania jej o zdradę.
-Zatem ty nie ufasz jej, a ona tobie. - podsumował, kręcąc ze zrezygnowaniem głową. -Nie sądzisz, że powinieneś przełamać się jako pierwszy?
-Nie. Nie mam na sumieniu nic, z czego muszę się tłumaczyć.
-Marco, im dłużej cię wysłuchuję, tym mniej mi ciebie szkoda. - skwitował na dobitkę Kevin. -Żałuję, że sam też nie mogę ci przywalić, ale wszystkim nam zależy, abyś jak najszybciej znów wybiegł na boisko w Dortmundzie.
-Z tym także będzie problem... Pewnie gdzieś ktoś wam wspomniał, że niedawno otrzymałem ofertę z Barcy...
-I ją odrzuciłeś... Odrzuciłeś, prawda? - warknął Großkreutz i zorientował się, o czym mówię, zanim zdążyłem zareagować. -Reus, to są jakieś jaja?
-Stary, nie rozśmieszaj mnie, błagam cię. - Auba próbował rozluźnić atmosferę delikatnym żartem, lecz gdy szukał odpowiedzi w moich oczach, zrozumiał, że nie ściemniam. -Dlaczego...? Przecież mieliśmy razem walczyć dla BVB, tworzyć najlepszy duet ofensywny w lidze i odejść dopiero, gdy kibice zaczną obrzucać nas pomidorami... Znamy się zaledwie parę miesięcy, a ty już kapitulujesz?
-Ja tylko...
-Jesteś tępym chujem, Reus. - wycedził Kev, nie owijając w bawełnę. -Nie przypuszczałem, że potrafisz postąpić tak nieodpowiedzialnie wobec swojego klubu i dziewczyny. Nie zasługujesz ani na szacunek fanów ani na uczucie Leny.
Wstał i wyszedł bez słowa, zatrzaskując za sobą drzwi. Auba obserwował mnie jeszcze przez moment, po czym z wyraźnym żalem wypisanym na twarzy, zraniony podążył śladem kolegi. A najgorsze okazało się to, że mieli niepodważalną rację.
And I am feeling so small.
It was over my head
I know nothing at all.
It was over my head
I know nothing at all.
*od autorki: we wspomnianym meczu dwie bramki zdobyli jedynie Aubameyang i Lewandowski, natomiast po jednej strzelili Mkhitaryan i Reus, jednak ze względu na absencję Niemca w opowiadaniu, jego gola przypisałam Ormianinowi :)
***
Powstał w wielkich męczarniach, ale chciałam, by był jak najszybciej :) Jest nudny, ale chciałam trochę rozładować napięcie po dwóch ostatnich częściach... To był dopiero wstęp ;)
Kończą się moje wakacje, zatem to pewnie ostatni rozdział przed powrotem do nauki... Nie zastanawiam się jeszcze, co dalej, ale jak już się zastanowię, to dam znać :)
Kocham ♡
On musi w końcu zrozumieć ze źle postąpił ale on nie może odejść z Borussii nie rób nam tego. Oni muszą być razem.
OdpowiedzUsuńRozdział genialny czekam na nexta i pozdrawiam Aga ;*
Brawo Kevin! Również bym tak postapila! Reus to największy kretyn w tym opowiadaniu, ale go uwielbiam😂 Mam nadzieję, ze finalnie wszystko będzie w porządku. Czekam na następny z równie wielka niecierpliwością ;)
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie, że chłopaki próbowali przemówić Reusowi do rozsądku. Może przemyśli swoje zachowanie na poważnie. Czekam, A. <3
OdpowiedzUsuńNo ciekawe! Reakcja Lewego jak najbardziej na miejscu, jak najbardziej popieram + rekacje jego kolegów na końcu rozdziału również popieram. Kiedy w końcu się ogarnie ciężko mu będzie przekonać Lene do siebie, ale mam nadzieję, że mimo wszystko będą razem, chociaż liczę na to, że będzie musiał się wykazać i postarać żeby dziewczyna mu wybaczyła, nie chcę gdybać więc czekam na następny rozdział! Pozdrawiam kochana, życzę ci tym razem nie tylko weny ale i więcej czasu na to, żebyś mogła pisać i uszczęśliwiać nas bardzo!
OdpowiedzUsuńKocham ♥
Reakcje chłopaków odzwierciedlają moje aktualne uczucia do "Twojego" Marco, którego nam tutaj wytworzyłaś :D Jak wcześniej byłam wkurzona na Lenę, to tak teraz będę się czepiała Reusa...
OdpowiedzUsuńKurna! Czy on myśli? Skoro Lena nie ma dowodów na jego zdradę i zarzuca jej, że wcześniej nie potrafiła mu uwierzyć, to dlaczego ma pretensje do Leny i jej nie wierzy, skoro też nie ma dowodów! Wychodzi na to samo.. W sumie oboje mogą walnąć się w te swoje główki i oprzytomnieć XD
Nawet ten jeden, jedyny raz może się stać tym, czego skutkiem jest ciąża ;d Takie prawa biologii... no cóż.. O tym myśli się wcześniej.
Ten wyjazd do Barcelony, to oczywiście też jestem na stanowcze: NIE!
Nie w takiej chwili i w takim momencie. Nawet wypożyczenie. To uciekanie od problemów. Ah... Serio niby taki krótszy rozdział się wydaje, ale jednak się dużo dzieje i mam mnóstwo myśli i nie mogę tego ubrać w słowa ://
Oboje, powtarzam, oboje MUSZĄ się spotkać i obgadać..
Ode mnie tyle na dziś i spadam, bo mi się oczy już zamykają :/
A i życzę weny i powodzenia na studiach :*
No i zapraszam jeszcze do siebie :)
http://love-is-a-polaroid.blogspot.com/2015/09/rozdzia-3.html
Buziaki ♥
Co ten Reus wyprawia? Kevin i Auba mają prawo być na niego wściekli. I kibice zapewne też będą. Szczęście w nieszczęściu, że to chociaż wypożyczenie.
OdpowiedzUsuńRobert zachował się jak najbardziej odpowiednio. Cóż, szczerze mówiąc zdziwiłabym się gdyby przeszedł obok Marco nie robiąc mu żadnej krzywdy. Przecież mu się należało.
Mam nadzieję, że blondyn kiedyś się opamięta i uwierzy Lenie. Chociaż pewnie szybko to nie nastąpi. Chciałabym żeby stworzyli szczęśliwą rodzinę.
Buziaki,
Mańka :)
http://poki-smierc-nas-nie-rozlaczy.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń