środa, 27 stycznia 2016

33. Das Neujahrsgeschenk

   Otwierasz oczy i pierwsze, co zauważasz po przebudzeniu w świąteczny poranek, to uśmiechnięta twarz ukochanego mężczyzny, pochylającego się nad łóżkiem, by z czułością wygładzić twój policzek. Perfekcyjny start w nowy dzień, w pierwszy, od którego wszystko zaczyna wyglądać inaczej. Marco i ja nie jesteśmy już bowiem jakąś zwyczajną parą, jesteśmy parą narzeczonych oczekującą pierwszego dziecka i mentalnie powoli przygotowującą się do ślubu. Nie mówiłam mu o tym, lecz czułam się z tym faktem dziwnie. Zostanę matką i żoną, synową, szwagierką, ciocią w wieku dwudziestu dwóch lat. Gdybym nie zaszła w ciążę, cała procedura z pewnością znacznie by się opóźniła. Czy było mi z tym źle? Czy żałowałam? Ani przez chwilę. Otaczali mnie ludzie, których kochałam, a oni wspierali i kochali mnie. Byłam gotowa i niczego się nie obawiałam.
   -Dziś nie ma jeszcze śniadania do łóżka. - powiedział rozbawiony, siadając obok. Dopiero teraz dostrzegłam, że już w pełni funkcjonuje, bo jest kompletnie ubrany. -Ale czeka na ciebie na dole. Twoi rodzice mi pomagali.
   -W porządku, zaraz zejdę. Daj mi tylko chwilę na toaletę.
   -Nie spiesz się, przecież są święta. - mrugnął do mnie, na co roześmiałam się, kręcąc z niedowierzaniem głową.
   -Nie wypada mi zostawiać gości. - odparowałam przyglądając mu się złośliwie. -A tym bardziej rzucać im ciebie na pożarcie, bo na pewno sprawili ci już kazanie, skoro zaklepałeś sobie rękę ich ciężarnej córuni.
   -Przeżyłem, jak widać. - zrewanżował się ze śmiechem. -Jest dobrze, poważnie. Zaoferowali wsparcie i będą pod telefonem w razie potrzeby. Myślę, że nie skonsumują mnie na deser po obiedzie.
   -Nie przewidzisz tego. - mruknęłam pod nosem. Reus uniósł brwi. -No co? Ja tylko stwierdzam fakty.
   -Nie przestraszysz mnie. - rzucił stanowczo, patrząc mi prosto w oczy. -Ani twoimi rodzicami ani niewychowanym braciszkiem, więc nawet nie próbuj.
   -Nie próbowałam! Chciałam po prostu być szczera.
   -No okej, wyszło ci. A teraz ja zmykam, a ty się zbieraj. - zamierzał wstać, ale udaremniłam mu to, mocno ściskając jego ramię. Odwrócił się i spojrzał na mnie zaskoczony. -O co chodzi?
   -Przepraszam cię za wczoraj... - wydukałam wbijając wzrok we własne kolana. Wyraźnie nie wiedział, o czym mówię. -Naskakiwałam na ciebie od samego początku, ale zachowywałeś się tak niecodziennie... Po prostu się nie domyślałam.
   -Mała, ja się w ogóle nie gniewam. - zapewnił, ujmując mój podbródek, bym na niego spojrzała. -Potrafię to zrozumieć. Na twoim miejscu prawdopodobnie zareagowałbym tak samo.
   -Nie poprzestawiałam ci planów, prawda? - spytałam, lecz jedynie się uśmiechnął. -Powiedz, że nie...!
   -Wigilia była pierwszą z dwóch opcji i może nawet lepiej, że tak wyszło. Nie muszę już żyć w stresie.
   -Cholera, ja naprawdę nie chciałam...
   -Lena, daj już spokój, proszę. - jęknął obejmując moje dłonie, po czym przesunął po nich kciukami. -Zgodziłaś się i dla mnie to jest najistotniejsze. Nie wracajmy do tego w kontekście, czy wszystko udało się zgodnie z założeniami. Myślałem o zaręczynach dużo wcześniej, niż możesz sobie wyobrazić, więc załóżmy, że poszło idealnie. Cała reszta nie ma już znaczenia.
   Wpatrywałam się w niego zahipnotyzowana, nie umiejąc się obronić. Więc te oświadczyny to nie kaprys z okazji ciąży? Kiedy niby się nad nimi zastanawiał, skoro przed Bożym Narodzeniem obchodziliśmy dopiero pierwszą rocznicę związku? Nie zna mnie na tyle, by mieć pewność, iż mogę być tą ostatnią, tą na stałe... Albo ja nie znam go na tyle, by zdać sobie sprawę, że podejmuje zupełnie świadome, poważne decyzje, bo chciałby się ustatkować i ułożyć sobie życie. Jestem szczęściarą, ponieważ padło akurat na mnie.
   -Zgasiłeś mnie, wygrałeś. - bąknęłam unosząc kąciki ust. Prychnął z wyższością, a następnie przytulił mnie do siebie.
   -Wiem. - oświadczył dumnie, składając delikatny pocałunek na mojej skroni. -Dlatego jeżeli jeszcze kiedykolwiek nazwiesz mnie swoim chłopakiem, to lojalnie uprzedzam, że się potwornie obrażę. Nie śmiej się, nie żartuję.
   -Kocham cię. - powiedziałam chowając twarz w jego tors. Westchnął, nic nie mówiąc, lecz dokładnie słyszałam bicie jego serca i to stanowiło najpiękniejszą odpowiedź.
   -Ja ciebie też. Ach, właściwie, przypomniałaś mi o czymś. - odsunął się, aby wyciągnąć iPhone'a z kieszeni jeansów. -W wiadomościach zostawiłem gratulacje, pozdrowienia i te wszystkie przesłodzone teksty, poczytaj sobie. Obiecałem, że przekażę ci je osobiście, ale nie spamiętałem wszystkich tych ludzi, którzy napisali... Poza Kają i kilkoma przyjaciółmi.
   -Wysłałeś sms-a do Kai?! - zmiażdżyłam go pełnym zdziwienia spojrzeniem. Wzruszając ramionami, przewrócił oczami.
   -Gdybym tego nie zrobił, oberwałbym najpierw od Robina, a później od ciebie. - skwitował ironicznie. -Pożyczyłem jej numer z twojego smartfona, mam nadzieję, że się nie gniewasz.
   Nim zdążyłam zareagować, stał już przy drzwiach, a moment później opuścił pomieszczenie, dając mi do zrozumienia, iż moi rodzice i śniadanie nie będą czekać przez cały dzień. Minęło parę minut, gdy na dobre się otrząsnęłam. A potem sama przed sobą stwierdziłam, że mam naprawdę wspaniałego narzeczonego.


~~~


   -Kochanie, nie musimy tam iść, a przynajmniej nie teraz. Nie uważasz, że powinnaś odpocząć? Dopiero co spędziliśmy sześć godzin w aucie...
   -Marco, to jest Paryż. Miasto, w którym nie da się zobaczyć każdego miejsca w jeden dzień. Serio, chcesz siedzieć tutaj i marnować czas na oglądanie francuskich programów telewizyjnych czy wolisz przejść się najromantyczniejszymi uliczkami na świecie?
   -Nie chodzi o czas, tylko o twoje zdrowie. Jeśli ze mną negocjujesz, znajdź dobre argumenty, inaczej zapomnij, że cokolwiek zyskasz. Połóż się chociaż na godzinę lub półtorej i wtedy ewentualnie pomyślimy, okej?
   Założyłam ręce na piersi, patrząc na niego z oczywistym rozżaleniem. Prawda przedstawiała się tak, że Reus faktycznie miał rację, mało tego, świetnie wiedział, co się ostatnio dzieje. Często miewałam niegroźne i całkiem naturalne dla tego okresu bóle podbrzusza, narzekałam na skurcze łydek czy obrzęki kostek. Marco w dodatku udowadniał mi, że mam wyraźne problemy z koncentracją, ponieważ nie skupiam się na tym, co ktoś do mnie mówi. W wyobraźni już widziałam wszystkie te wydarzenia, o których opowiadał mu mój lekarz, a które obecnie przeżywa nasza córka i przypuszczałam, iż specjalista nakazał mu wzmożenie ostrożności, gdyż jeszcze wczoraj usiłował namówić mnie na rezygnację z tego wyjazdu. Stanowczo jednak odmówiłam, ponieważ nam obojgu na nim zależało, a ja potrafię o siebie zadbać. Mimo to, jak zresztą dobitnie wspomniał, dyskutowanie z nim w tej sprawie mijało się z celem, zatem posłusznie wpakowałam się do łóżka, po czym narzuciłam na siebie kołdrę i na moment zamknęłam oczy. Poczułam jeszcze, jak przyciska wargi do mojego ramienia, a ręką oplata mój brzuch.
   -Nie dąsaj się. - szepnął mi do ucha. -To wyłącznie dla waszego dobra, Maleńka.
   Wcisnęłam twarz mocniej w poduszkę, na co roześmiał się cicho, a potem... W sumie nie mam zielonego pojęcia, co nastąpiło potem. Chyba zasnęłam, bo po powrocie do świata żywych czułam się przyzwoicie wypoczęta, a Woody w pozycji półleżącej rzeczywiście oglądał jakiś francuski film z angielskim dubbingiem. Przeciągnęłam się leniwie, lecz drgnął dopiero wtedy, kiedy położyłam głowę na jego klatce piersiowej.
   -I co? - zaczął, a w jego głosie dominowała nutka tryumfu. -Nadal masz ochotę na nocne schadzki?
   -Jeszcze większą, niż parę godzin wcześniej. Wyspałam się.
   -Mówiłem, że ten wyjazd nie jest genialnym pomysłem... - jęknął wplatając palce w moje włosy. -Jak się czujesz? Coś cię boli?
   -Tak: twoje głupie gadanie. - sarknęłam podpierając się na łokciu, żeby spojrzeć mu w twarz. -Posłuchaj... Decyzję o Paryżu podjęliśmy wspólnie. Gdyby mój lekarz kazał ci przykuć mnie do łóżka, zwyczajnie byś to zrobił, ale na razie nie zaszła taka potrzeba, więc zgódź się ze mną chociaż raz i przestań narzekać. Na własne życzenie dokładasz sobie zmartwień. Pomyśl, czy warto?
   Westchnął, bardzo powoli wypuszczając powietrze z ust. Z opóźnieniem dotarło do mnie, iż odniosłam sukces. Tym razem odpuścił, przechylając jednocześnie szalę zwycięstwa na moją stronę. Czekałam tylko na oficjalne potwierdzenie z jego ust.
   -Dobra, niech ci będzie. - rzucił w końcu. -Ale nie licz, że przyklasnę każdej twojej propozycji. Tylko tym rozsądnym.
   -To co, może na początek wyskoczymy na tą twoją 'nocną schadzkę'? - spytałam przygryzając wargę. Zmarszczył brwi.
   -Po pierwsze, nie moją. A po drugie, dochodzi dwudziesta trzecia, więc zanim się ogarniemy, wybije północ. Trochę późno, no nie?
   -Skarbie, nie musimy nigdzie wychodzić... - mruknęłam drażniąc palcami jego tors. Marco spiął mięśnie brzucha, tworząc dla siebie tarczę obronną. -Odłóżmy to już na jutro.
   -Więc wybacz, ale nie wiem, o czym mówisz. - oświadczył z powagą, na co aż znieruchomiałam i podniosłam wzrok, lustrując jego twarz. Zaciskał zęby, uśmiechając się lekko, a ja zwątpiłam. Żartuje? Czy nie? Umiejętnie utrzymywał kamienną twarz, lecz po prześledzeniu każdego jej centymetra zauważyłam znane mi iskierki w jego tęczówkach. Postanowiłam więc zagrać jego kartą, choć nieco bardziej otwartą.
   -Cóż... Skoro mój, hmm... - zawiesiłam głos, by zwrócić jego uwagę. -Chłopak... Och, przepraszam, narzeczony... Nie czyta mi tej nocy w myślach, to wezmę prysznic.
   Obrzuciłam go władczym spojrzeniem, a następnie odsunęłam się i postawiłam stopy na podłodze. Nie zdążyłam jednak wstać, gdyż kilka sekund później jego wargi i ciepły oddech błądziły wzdłuż mojej szyi, a ramiączka koszulki zsunęły się aż do łokci.
   -Już od prawie tygodnia nie masz chłopaka. - szepnął kontynuując pozbywanie się mojego górnego odzienia. -A prysznic weźmiemy później. Albo kąpiel... Wedle życzenia.
   Pokiwałam wyłącznie głową pozwalając mu na wszystko, co tylko szybko zaplanował w swoim małym móżdżku. Niewiele czasami mu potrzeba, lecz dla mnie oznacza to wtedy cały świat.


~~~


   Ten Sylwester znacznie różnił się chociażby od zeszłorocznego. Tym razem późnym popołudniem wybraliśmy się na spacer ulicami Paryża, by podziwiać zimową aurę i nadchodzący, imprezowy klimat. Chodniki nie przerażały pustkami, aczkolwiek nie wypełniały ich też masy ludzi - zdecydowana większość przygotowywała się już do domówek lub wyjścia do klubu. Ostatni dzień w roku to taki czas, który wręcz trzeba spędzić z najbliższymi i razem z nimi wejść w okres nowych zobowiązań oraz postanowień. Trzydziestego pierwszego grudnia nikt nie powinien być sam.
   Zjedliśmy obiad w jednej z restauracji w centrum, po czym wolnym krokiem ruszyliśmy w drogę powrotną do miejsca zakwaterowania. Fakt, iż nie będziemy bawić się na parkiecie nie oznaczał, że na cały wieczór, a także noc zamkniemy się w swoim apartamencie i samotnie będziemy odliczać godziny oraz minuty do północy. Należący do hotelu lokal organizował imprezę sylwestrową i właśnie tam zamierzaliśmy się udać. Czułam się trochę niezręcznie ze świadomością, że znacznie ograniczam mojego narzeczonego swą wyjątkową niedyspozycją, lecz on zdawał się tym zupełnie nie przejmować. Tradycyjnie stroił się przed lustrem, od piętnastu minut w najwyższym stanie gotowości misternie układając włosy. Siedząc w fotelu przy kominku zastanawiałam się, jakim cudem jeszcze go to nie nudzi.
   -Dobrze wiem, że się śmiejesz, więc przestań, dopóki tego nie widzę. - rzucił nawet nie odwracając wzroku, co faktycznie wywołało u mnie atak głupawki. Zakryłam usta dłonią, jednak niewiele pomogło. Westchnął poirytowany, obserwując mnie w tafli lustra. -Nie poczekam za tobą, przysięgam.
   -I tak nie mam w co się ubrać. - wzruszyłam ramionami, jakby stanowiło to najnormalniejszą rzecz na świecie. Marco zareagował, stając przodem do mnie. Prezentował się idealnie. Znów. Szlag!
   -Jak to? Przecież po świętach robiłaś zakupy z mamą! Lena, skarbie... - kucnął przede mną, zauważywszy, że przygryzłam wnętrze policzka, wykrzywiając się w grymasie. -Coś kręcisz, nie ukryjesz tego. Wcale nie chodzi o strój, prawda? Po prostu nie chcesz pokazać się publicznie w takim stanie. Ale dlaczego? Boisz się, że przyciągniesz mnóstwo ciekawskich spojrzeń?
   -Bo tak właśnie będzie. - pożaliłam się, zerkając na niego przelotnie. Przewrócił oczami. -Nie rozumiem, dlaczego kobiety w ciąży wzbudzają taką sensację... Bo są trochę... Ech, nieważne. Nie będę się powtarzać.
   -Przypuszczam, że chciałaś ponarzekać na swoją figurę, więc masz rację, lepiej nic nie mów. - odparował z kąśliwym uśmieszkiem. -Ja też nie lubię w kółko gadać tego samego, ale sądzę, że ludzie zwyczajnie uważają ciężarne panie za wyjątkowe. Podziwiają je. Doceniają, że umieją włożyć tyle trudu, serca i poświęcenia w donoszenie tego małego szkraba aż do samego końca.
   -Tak myślisz?
   -Yhm. Wiem to z własnego doświadczenia.
   Podniosłam głowę, gapiąc się na niego z lekko rozchylonymi ustami. Znowu dałam się zaskoczyć. Już nie rozprawiałam nad tym, czy układa te teksty spontanicznie czy naprawdę takie jest jego zdanie. Nie okłamałby mnie. Gdy Carolin podstępem chciała sprawić, bym uwierzyła w uknutą przez nią intrygę, też powiedział prawdę, pomimo utraty mojego zaufania. On nie potrafi kłamać patrząc mi prosto w oczy.
   -Zaraz poszukam jakiejś odpowiedniej sukienki. - mruknęłam, co przywróciło radosnego banana na jego policzki. -Ale obiecaj mi coś.
   -Co?
   -Poczekasz na mnie. - wydęłam prosząco dolną wargę, stosując do tego technikę z maślanymi oczkami. Zaczął się śmiać.
   -Okej. - prychnął rozbawiony, a następnie wstał i pocałował mnie w czoło, lewą dłoń zsuwając na mój brzuszek. -Poczekam.


~~~


   -To miał być ten moment. - szepnął mi do ucha, kiedy oglądaliśmy wznoszące się ku niebu fajerwerki. -Tutaj i o tej porze miałem ci się oświadczyć.
   -I tylko ze względu na mnie nie poczekałeś? - przygryzłam wargę opierając plecy o jego tors. Pogłębił właśnie moje wyrzuty sumienia, które zbudziły się po tym, jak z mojego powodu odmówił lampki noworocznego szampana. -Szczerze.
   -Załóżmy, że tak w osiemdziesięciu procentach. - przyznał okrywając mnie ramionami. -Przez całą Wigilię marudziłaś, a to wpływało na atmosferę w domu. Gdy wyszłaś z Nico do pokoju, moi rodzice od razu zapytali, co się stało, bo ewidentnie masz zły dzień.
   -Co im powiedziałeś?
   -Że źle spałaś i jesteś trochę zmęczona. Na szczęście łyknęli bez problemu. - zażartował. -No, a z drugiej strony naciskał Robert. Kiedy Ania zabrała cię do galerii, połączyliśmy się na Skype z Aubą i obgadaliśmy to po męsku. Pierre wybrał Sylwestra, bo bardziej kameralnie i intymnie. Bobek uparł się na święta, bo miał nadzieję, że dasz mi kosza. Wtedy nie zdecydowałem, ale gdy rano zarzuciłaś mi kolejną zdradę, dotarło do mnie, że nie ma już czasu.
   -Nie obrazisz się, jeżeli tego nie skomentuję? - odwróciłam się i zlustrowałam jego twarz. Marszczył brwi. -Po prostu brakuje mi słów...
   Wyszczerzył się tylko i przytulił mnie mocno, ucałowując w czubek głowy. Podniosłam rękę, by założyć włosy za ucho i moją uwagę przykuł błyszczący na palcu pierścionek. Faktycznie, planował te zaręczyny od dawna. Wyrzucił mnie z mieszkania, by skonsultować się z przyjaciółmi. Tej wyjątkowej biżuterii poszukiwał w całym Zagłębiu Ruhry. Zaprosił swoją i moją rodzinę, aby udowodnić im, że naprawdę mnie kocha. I przede wszystkim, utrzymywał wszystko w tajemnicy, nie dając wyprowadzić się z równowagi. Bo nazywa się Marco Reus i jest moim przyszłym mężem oraz ojcem mojej córki.
   Ponad trzy godziny później wróciliśmy do wynajmowanego apartamentu. Automatycznie skierowałam się do łazienki, odgórnie oświadczając piłkarzowi, że zamierzam wziąć odprężającą kąpiel, na wypadek, gdyby martwił się, że długo nie wychodzę. Siedziałam więc w wannie, uważnie badając skórę swojego brzucha. Gładziłam ją lub po prostu dotykałam, wypróbowałam też mówienie do dziecka, gdyż dowiedziałam się od lekarza, iż na tym etapie bobasy rozpoznają już głos matki. Było dziwnie, bo niecodziennie, ale to podobno ogromnie pomaga. Skoro Nico już tydzień temu przeprowadził konwersację ze swoją kuzynką, skoro Yvonne go tego uczyła, to najwyraźniej powszechnie stosowana metoda. Niesamowite uczucie - świadomość, że twoje maleństwo cię słyszy, choć nie przyszło jeszcze na świat. Niesamowite i jednocześnie szalenie ekscytujące.
   Gdy zwolniłam toaletę, Woody trajkotał przez telefon i z przebiegu tej paplaniny wywnioskowałam, że skontaktował się z Götze. Ten wraz z rodzicami, braćmi i Ann-Kathrin poleciał do Dubaju, zatem u nich powoli wstawał już nowy dzień. Blondyn obdarzył mnie jedynie śmiesznym, znudzonym spojrzeniem i nie przerywając łączności, zniknął za drzwiami. Parę minut później do moich uszu dobiegł już szum wody. Cierpliwie czekałam, aż skończy, usiłując nie zasnąć, tym bardziej, że prysznic zabiera mu zdecydowanie mniej czasu, niż układanie fryzury. Nie knułam nic podstępnego. Ostatnio często po prostu leżymy w łóżku rozmawiając o tym, jak będzie wyglądała nasza przyszłość, sprzeczając się o imię córeczki lub smak i kształt tortu weselnego. Zważając na fakt, że w piątek jedziemy do Niemiec, by Marco mógł ze spokojem przygotować się na powrót do klubu, potrzebowaliśmy tego typu niezobowiązujących pogawędek.
   Przeglądałam w internecie masę życzeń na Nowy Rok i przegapiłabym pojawienie się Reusa, gdyby nie zwrócił na siebie uwagi poprzez głośne chrząknięcie. Wyjrzałam zza telefonu, obserwując go pytająco.
   -Nie wiesz, gdzie położyłem wczoraj odżywkę do włosów? - lukał na mnie z głęboką wiarą na bezbłędne wskazanie mu położenia bezcennego w tamtym momencie opakowania. Już miałam mu to tłumaczyć, lecz w tej samej chwili trzasnęły niezamknięte drzwi łazienki, doprowadzając nas obojga do stanu przedzawałowego. Niestety, nie poprzestało na tym, jeśli o mnie chodzi. Poczułam dość intensywny skurcz, a potem silny ból brzucha. Jęknęłam, zaciskając zęby. Reus zatrzymał się sparaliżowany na kilka sekund, by następnie znaleźć się tuż obok mnie.
   -Kochanie, co się dzieje? - zapytał nerwowo, przesuwając kciukiem wzdłuż mojego policzka. -Powiedz mi, do cholery.
   -Nic... - szepnęłam, koncentrując się na własnym oddechu. Wiedziałam, co się właśnie wydarzyło, bo sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy z rzędu, w krótkich odstępach czasu. Zacisnęłam powieki, splatając jednocześnie nasze palce. -Wszystko jest w porządku.
   -Lena, zwijasz się z bólu i mówisz mi, że wszystko w porządku? - podniósł głos, nie spuszczając mnie z oczu. Balansował na granicy opanowania i paniki. -Nie ściemniaj, przecież widzę, że cię boli!
   -Tak, ale uspokój się i nie krzycz na mnie, błagam. - zajrzałam mu głęboko w oczy, na co odsunął się zdezorientowany i nieco wyciszony. -To nic groźnego... Daj rękę, pokażę ci.
   Podał, więc ujęłam ją i nakazując mu czekać, przesunęłam od biodra na sam środek brzucha. Reakcja nastąpiła natychmiastowo. Kolejne uderzenie wprost w jego dłoń, mocne, podwójne. Spojrzał na mnie potężnie zszokowany, ale wzruszyłam tylko ramionami, uśmiechając się delikatnie. Długo nie był w stanie wydusić ani słowa, dopiero gdy kopniaki ustąpiły, systematycznie dochodził do siebie.
   -O mój Boże. - wykrztusił prostując zdrętwiałe plecy. -To się naprawdę stało.
   -Przestraszyłeś ją. - skarciłam go gładząc jego ramię, gdyż widziałam, że wciąż to przeżywa. -Nauczka, żeby domykać drzwi.
   -Przepraszam. - szepnął skruszony, opierając czoło o moją skroń. -Bardzo cię bolało?
   -Nie zawsze tak będzie, nie martw się. - rzuciłam wymijająco. -Akurat teraz dość mocno, bo doświadczyłeś właśnie pierwszego poważniejszego ruchu twojej córki.
   Zerknął na mnie z czułością oraz ogromną miłością i uśmiechnął się, gdy ogarnął istotę sytuacji. Uniósł brwi i zmienił pozycję, podpierając się teraz na łokciu.
   -Prezent noworoczny. - skwitował ze śmiechem, po czym znów objął ręką mój brzuszek i zsunął się na jego wysokość. -Lubisz dokuczać mamie, co?
   -Zupełnie, jak ty. - palnęłam, za co napotkałam jego mordercze spojrzenie. Złożył długi pocałunek na mojej skórze i wrócił na poduszkę.
   -Spróbuj zasnąć, okej? - poprosił, zwinnie zmieniając temat. -Gdybyś źle się czuła, będę obok, więc niczym się nie przejmuj. Kocham cię.
   Mnóstwo osób życzyło mi niedawno szczęśliwego Nowego Roku. Wiele z nich przesądnie stwierdziło również, że jaki pierwszy stycznia, takie następne 364 dni. Jeżeli każdy z nich miałabym spędzić u boku Reusa, ta teza zawierałaby czystą prawdę. I zawiera. Bo nawet, jeśli Woody wyjedzie na kilka dni, i tak będziemy razem. I nic tego nie zmieni.


***


Przepraszam. Tylko tyle mam do powiedzenia. 
A, no i jeszcze to, że zaczęłam już pisać następny rozdział, ale nie określę Wam, kiedy go wrzucę. Jak skończę, to będzie :)

Na rozładowanie napiętej atmosfery mój ulubiony Minionek :p

Do usłyszenia♡

środa, 6 stycznia 2016

32. So sieht Liebe aus

   W łóżku obudziłam się sama i gdy tylko sobie to uświadomiłam, automatycznie zmarszczyłam czoło. Dawno nie byłam tak potwornie zła i żałowałam, że ten historyczny dzień przypadł akurat w Wigilię Bożego Narodzenia, które w tym roku spędzam w bardzo szerokim gronie rodzinnym. Ale to nie moja wina. Skoro ktoś uważa mnie za taką idiotkę, iż myśli, że każda ściema przejdzie mu koło nosa, bo w nią uwierzę, to bardzo mi przykro, ale grubo się myli. Nie tędy droga, a ja nie dam sobą pomiatać.
   Miałam ogromną ochotę, by jeszcze choć przez kilka minut poleżeć owinięta cieplutką kołderką, lecz jeśli Reus już zniknął, to znaczy, że czas ucieka. Nie wiadomo, co jeszcze do wieczora może przyjść mu do głowy. Okej, prosił mnie o cierpliwość, starałam się, ale pewna granica została właśnie przekroczona, zatem nie zwlekając, założyłam szlafrok i zeszłam po kilku stopniach na dół. Zastałam tam blondyna przegryzającego w biegu kanapkę, zakładającego buty na kanapie w salonie. Oparłam się o barierkę przy schodach, a gdy wreszcie się odwrócił, uśmiechnął się i podszedł do mnie bliżej. Wykrzywiłam się nieznacznie w grymasie, gdy złożył wargi na moim czole.
   -Dobrze spałaś? - zapytał z troską, zakładając moje kosmyki za ucho. Westchnęłam patrząc mu w oczy.
   -Całkiem nieźle. - rzuciłam sucho, wskazując na kluczyki do auta, które trzymał w dłoni. -Dokąd jedziesz?
   -Za około pół godziny przylecą twoi rodzice. - odpowiedział, nie bardzo rozumiejąc moje pretensje. -Zapomniałaś?
   -A gdzie byłeś wczoraj? - atakowałam dalej, zaciskając usta w cienką linię. Odsunął się spoglądając na mnie niepewnie. O co chodzi, panie Reus? Chyba trochę za dużo wiem, co?
   -Mówiłem ci. - wzruszył ramionami i wydął usta. -Robiłem zakupy w galerii w centrum. Znów.
   -Z kim?
   -Lena, co cię dopadło? - sarknął marszcząc brwi. -Skleroza? Wywiad? Nie mamy teraz na to czasu!
   -Z kim? - powtórzyłam dosadnie, czując nadchodzący wybuch furii. Nagrzebie sobie przed samymi świętami, jak Boga kocham.
   -Z Marcelem. - oświadczył poważnie, nie wychodząc z roli. Z Marcelem... Bezczelnie, chamsko kłamie. Co za palant.
   -To ciekawe. - uśmiechnęłam się ironicznie, wiedząc, że tym razem go pokonałam. -Bo tak się złożyło, że rozmawiałam wczoraj z Kają. Wracała do Polski, Robin odwoził ją na lotnisko i z tej okazji Fornell został w klubie. Więc pozwól, że ponowię pytanie: gdzie i z kim byłeś wczoraj?
   Wypuścił wstrzymywane w ustach powietrze, po czym wyciągnął do mnie rękę. Wpatrywałam się w nią z niedowierzaniem, ale Marco nie zamierzał odpuścić, zatem ujęłam ją ostrożnie, nie wiedząc, czego się spodziewać. Splótł nasze palce prowadząc mnie w kierunku sofy, na której sam usiadł, po czym poprosił, bym zajęła miejsce obok. Odruchowo przerzuciłam stopy przez jego uda, a on bawił się paskiem od mojego szlafroka, co mnie trochę irytowało, ale właśnie w ten sposób rozładowywał stres. No, świetnie. Jeśli zaraz nic się nie wyjaśni, trafi mnie szlag.
   -Nie mogę ci teraz powiedzieć. - zaczął wbijając wzrok w moje kolana. Tak strasznie nie chciałam podnosić na niego głosu, aczkolwiek powoli stawało się to jedynym rozwiązaniem. -Zdaję sobie sprawę, że z twojego punktu widzenia ciągnie się to w nieskończoność i zaufaj mi - z mojego też.
   -Więc dlaczego nie zamkniesz tej sprawy raz na zawsze? Masz kłopoty? Ktoś ci grozi? - zgadywałam, ale ciągle zaprzeczał. -Marco, dlaczego mnie okłamujesz? Od tygodnia chodzisz struty, poddenerwowany, uciekasz popołudniami i sądzisz, że nie zauważę twoich problemów?
   -Lena, to nie tak...
   -Posłuchaj. - przerwałam mu zaciskając dłoń na jego ramieniu, by zwrócił na mnie uwagę. -Być może ukrywasz coś przede mną wyłącznie ze względu na ciążę, więc uświadomię ci, że byłabym spokojniejsza, ogarniając temat. W tym momencie nie oszczędzasz mi nerwów, wręcz przeciwnie, dokładasz ich jeszcze więcej. I skoro nie pozostawiasz mi wyboru, muszę postawić cię pod ścianą, żebyś się wyspowiadał. Wcześniej nie wyjdziesz, jasne? Moi rodzice poczekają albo zamówią taksówkę.
   -Aniołku, nie panikuj. - skwitował rozbawiony, na co otworzyłam szeroko oczy w głębokim szoku. Normalnie śmiał mi się w twarz. -Nic mi nie będzie, wy obie też jesteście bezpieczne. Skoro tak się upierasz, wrócimy do tego wieczorem.
   -Na kolację przyjeżdżają goście...
   -No i dobrze! - uniósł brwi obejmując mój nadgarstek, który oderwał od swojej skóry. -Jeśli nie chcesz poczekać, to jedyny idealny moment.
   -Twoja decyzja. - fuknęłam obrażona, odsuwając się, by wstać. -Ja mam już dość, więc daję ci czas do wieczora. Później niestety będziemy inaczej rozmawiać.
   Odwróciłam się i planowałam przejść się do łazienki, ale Reus zatrzymał mnie przy schodach i nie wypowiadając ani słowa, przygarnął mnie do siebie. Unormowałam oddech, chowając twarz w jego torsie.
   -Nie chcę się z tobą kłócić. - szepnął opierając brodę o moją głowę. -I nie płacz, proszę. Wszystko ci wytłumaczę, obiecuję, ale nie naciskaj na mnie, bo nie pomagasz. Jeżeli samolot przyleci zgodnie z planem, będziemy za godzinę, a ty idź się połóż i odpocznij, zgoda?
   -I tak z tobą nie wygram. - mruknęłam posępnie. Roześmiał się ocierając malutkie łezki w kącikach moich oczu.
   -Nie skreślaj się tak szybko. - powiedział cicho. -Jeszcze nie wiesz, co cię w życiu spotka.


~~~


   Nawet nie słyszałam, kiedy wrócili. Nikt mnie nawet nie obudził, choć Marco zaglądał do sypialni, bo ocknęłam się okryta grubym kocem. Uznałam, że nie będę mu tego wypominać, przecież zapewne chciał dobrze, a sytuacja już i tak stała się napięta. Po co ją dodatkowo zaogniać?
   Rodzice okazali się moją prawdziwą ostoją tego dnia, choć nie brakowało wiele, żeby wykończyli mnie już na samym początku pobytu w Niemczech. Rozumiem, dawno niewidziana córunia w 24. tygodniu ciąży, za którą bardzo, bardzo tęsknili, aczkolwiek nadal pozostawałam człowiekiem, tylko od paru miesięcy tak jakby w dwupaku. Usiłowałam cierpliwie odpowiadać na całą masę ich pytań, stwierdzając w którymś momencie, że układali ją w trakcie lotu, zamiast czytać gazetki lub oglądać chmurki za oknem. Jednocześnie próbowałam nie unikać Reusa, aby nie udowadniać rodzicielom, że trochę się pokłóciliśmy, co on skrzętnie wykorzystywał, często kręcąc się blisko mnie z głupim, podejrzanym uśmieszkiem. Miałam ochotę strzelić mu w twarz, a potem wygarnąć, co myślę o jego postępowaniu. Cholera, ewidentnie miałam zły dzień i ewidentnie on maczał w tym palce. Gdybym zorientowała się szybciej, spałabym do samej wieczerzy wigilijnej, gdyż Marco znacznie wcześniej zapowiedział, iż odsuwa mnie od kuchni i gotowania, angażując w to całą rodzinę, skoro zdecydowałam się na wyjazd do Paryża. Nie wiem, co ostatnio chodzi mu po głowie, ale się dowiem. O ile nie zdążę skapitulować psychicznie.
   Kilka godzin później przyjechali państwo Reus wraz z córkami, ich partnerami i Nico, a po kwadransie stawkę zamknęli Anna i Robert. Przy tak dużej liczbie osób w domu jeszcze boleśniej odczuwałam swoją nieprzydatność, zatem postanowiłam zająć się Nico i zabrałam go ze sobą do pokoju gościnnego. Usiedliśmy razem na dywanie przed telewizorem, wybierając jakąś bajkę na DVD. Ostatecznie malec wyciągnął pierwszą z brzegu płytę, by wsunąć ją do odtwarzacza, a później zmusić mnie do towarzyszenia mu w fotelu podczas oglądania. Szybko stało się jednak jasne, że lektura nie wzbudza w nim większego zainteresowania, ponieważ sto procent swej dziecięcej ciekawości oraz uwagi poświęcił mojemu brzuszkowi. Wiercąc się na moich kolanach, obserwował go z zachwytem, obejmował rączkami, przykładał policzek i delikatnie pukał kciukiem w skórę sprawdzając, czy coś się poruszy. Byłam już przekonana, że Yvonne odbyła z nim rozmowę na ten temat, gdyż zdawał sobie sprawę, że w środku znajduje się jego młodsza kuzynka, że za niepełne trzy miesiące będzie mógł ją zobaczyć i że on również przebywał w takim środowisku, jak zresztą każdy z nas. Jego gesty, radosne popiskiwanie i zabawne, aczkolwiek przemyślane pytania doprowadzały mnie do ataków śmiechu, ale nie manifestowałam tego, by nie urazić wiedzy, którą nabył. Doskonale poprawiał nastrój i błyskawicznie się uczył. I na pewno nie odziedziczył tych wyjątkowych umiejętności po ukochanym wujaszku.
   Nico przygotowywał się właśnie do przeprowadzenia monologu z nowym członkiem rodziny, bo "mama powiedziała, że tak się robi" i w tejże sytuacji zastała nas Yvonne. Patrzyła na syna z niedowierzaniem i dopiero, gdy z dumą oświadczył jej, że "rozmawia", zakryła usta dłonią, by się nie roześmiać. Wzruszyłam jedynie ramionami z szerokim bananem na twarzy, nic innego mi nie pozostało. Kobieta podeszła i wzięła brzdąca w ramiona, a ten z ekscytacją opowiedział jej, co przeżył przez minione kilkadziesiąt minut. Po zdanej relacji wypuściła go z pokoju, a on bez słowa wybiegł na korytarz.
   -W porządku? Przeszkadzał ci? - dopytywała przysiadając na oparciu fotela. -Przez całą drogę ostrzegałam go, żeby dał ci spokój, ale oczywiście jak grochem o ścianę. Powinnam wsadzić go do fotelika, wtedy by się uspokoił.
   -Hej, przecież nic nie przeskrobał. - uśmiechnęłam się wygładzając koszulkę. -To chyba nawet dobrze, że jest ciekawski i tyle chce wiedzieć.
   -Poprzednio wypytywał cię o takie rzeczy, że aż się za niego wstydziłam, ale po powrocie do domu nie potrafił o tobie zapomnieć, więc nieco rozjaśniłam mu sytuację. Mam nadzieję, że nie wyleciało z pamięci.
   -Zdecydowanie nie. - potwierdziłam ze śmiechem. Yvonne spojrzała na mnie badawczo.
   -No, a ty? - zwinnie zmieniła temat. -Jak się czujesz? Nie obraź się, ale kiepsko dziś wyglądasz... Od wejścia rzuciło się w oczy...
   -Możliwe. - westchnęłam przeczesując niedbale poskręcane włosy. -Po prostu źle zaczęłam ten dzień.
   -Hormony? Samopoczucie? Jakieś bóle?
   -Nie trafiłaś.
   -Błagam, nie mów, że mój braciszek znów coś schrzanił. - jęknęła patrząc mi w oczy, dzięki czemu nie potrzebowała odpowiedzi. -Rozmawiałaś z nim o tym? Lena, skarbie, musicie sobie tłumaczyć nieporozumienia! Ja wiem, on wpada na przeróżne pomysły, ale...
   -Próbowałam. - wtrąciłam zrezygnowana. -Usłyszałam tylko, że "wrócimy do tego wieczorem, skoro tak się upieram". Nie zamierzał nic mi powiedzieć! I stąd problem.
   -Wieczorem... - zamyśliła się, lecz jej twarz nie zdradzała rozwiązania zagadki. -No okej, poczekaj. To na pewno istotne.
   -Bez wątpienia. - przyznałam sarkastycznie. Młoda mama złapała moją dłoń i pogładziła jej wierzch.
   -Posłuchaj mnie teraz uważnie. - zaczęła uroczyście i w tej samej sekundzie skończyła, bo obgadywany obiekt wszedł właśnie do pomieszczenia. Zlustrowałyśmy go obie, automatycznie milknąc. Jakimś cudem założył już białą koszulę i ciemne spodnie, dobierając do tego czarną, elegancką muchę. Albo tą operację też przespałam albo wybrał się do Narnii.
   -Długo będziemy na was czekać? - rzucił, opierając dłonie na biodrach, po czym karcąco zerknął na siostrę. -Yvonne, prosiłem, żebyś zabrała Lenę na dół, a nie prawiła jej kazania...
   -I tak nie wystarczyło nam czasu, przez ciebie. - odparowała kąśliwie, podnosząc się z miejsca, a następnie skierowała się do drzwi. Przygryzłam wargę, przelotnie spoglądając na blondyna.
   -Muszę się przebrać. - wyjaśniłam krótko, opuszczając głowę. Zszedł mi z drogi, więc już po chwili znalazłam się w sypialni i ściągałam z wieszaka wcześniej przygotowaną, delikatną sukienkę. Więcej zakrywała, niż odkrywała, o to chodziło, a że kupiłam ją dwa dni temu za radą szwagierki, pasowała idealnie. Wybierając się do łazienki w celu poprawienia makijażu i fryzury, po wykonaniu zaledwie kilku kroków, wpadłam na Nico, z impetem wbiegającego do pokoju. Pochyliłam się, by go przytulić i natknęłam się na Reusa. Jasne, niech mnie jeszcze teraz śledzi!
   -Zabiorę go wreszcie. - mruknął, na co chłopiec niemal wskoczył mu na ręce. Chciał coś do mnie powiedzieć, lecz chrześniak pokrzyżował mu plany.
   -Wujku, masz super dziewczynę, nawet dwie! - krzyknął mu wprost do ucha. Uśmiechnęliśmy się oboje. -Chciałbym, żeby była moją ciocią!
   -Przecież jest. - uświadomił mu unosząc brwi. Malec wpatrywał się w niego zaciekawiony. -Jest i będzie, ale już taką prawdziwą. Taką na zawsze.
   Puścił do mnie oczko, a potem odwrócił się i zeszli ze schodów, zawzięcie o czymś dyskutując. Do mnie natomiast dotarły jego słowa, gdy w toalecie nakładałam róż na policzki, co sprawiło, iż z otępienia na moment usiadłam na krawędzi wanny, w ciężkim szoku gapiąc się przed siebie. Na litość Boską. Co za człowiek!


~~~


   Nie potrafiłam już racjonalnie myśleć. Moje pojawienie się w salonie wywołało oczywiście wszechobecne poruszenie, jakbym to ja była główną gwiazdą wieczoru lub co najmniej dostała się na studia na prestiżowej uczelni w Stanach. Sam Reus na dodatek obdarzył mnie wyłącznie obojętnym, niemalże niewzruszonym spojrzeniem, co sprawiło, że miałam ochotę cofnąć się do sypialni. Liczyłam na cudowne święta z rodziną... Cóż, chyba w tym roku jeszcze nie będzie mi to dane, ba, jeśli wyjdę z tego cało, zapiszę tą datę na kartach pamiętnika. 24 grudnia 2013 roku obyło się bez omdleń, wzywania karetki i przedwczesnego porodu lub czegoś znacznie gorszego. Łzy cisnęły mi się do oczu na samą myśl o takim przebiegu wydarzeń. Jezu, Lena, daj już spokój z tym pesymizmem i ciesz się magią Bożego Narodzenia. Chyba tyle energii jeszcze z siebie wyciśniesz.
   Kolejne wyzwanie nadeszło natychmiast: przy wigilijnym stole siedziałam między moim chłopakiem a bratem i nie wiem, czy istniało gorsze ułożenie miejsc. Łamaliśmy się opłatkiem, składaliśmy sobie życzenia, ze śmiechem spożywaliśmy przygotowane przez obie strony potrawy, a ja zastanawiałam się tylko, jak odbierać milczenie ze strony Marco i co dokładnie oznaczały jego ostatnie słowa wypowiedziane w moją stronę. Być może przesadzałam, ale stresował się jak nigdy wcześniej. Sztućce wypadały mu z dłoni, w których z trudem utrzymywał zresztą zwykłą szklankę z napojem, ponadto, zjadł tragicznie mało, w porównaniu z jego codziennymi umiejętnościami pochłaniania jedzenia i nie prosił o dokładkę ulubionego barszczu z uszkami. Zaniepokojona przebiegłam wzrokiem po twarzach gości i odkryłam, że zdawali się tego nie zauważać. Mama i tato pochłonięci rozmową z rodzicami blondyna, Bobek, szeroko uśmiechnięty i całkowicie oddany swojemu talerzowi, Anna chyba skrupulatnie liczyła kalorie, natomiast Melanie wymieniała komentarze i czułe spojrzenia z partnerem. Wyłącznie Yvonne oraz jej mąż, w przerwach na obserwowanie Nico, potajemnie zerkali na piłkarza. Mimo to, i tak odnosiłam wrażenie, iż jestem jedyną osobą, nieumiejącą odnaleźć się w tym towarzystwie. I to mnie systematycznie wykańczało.
   Po kolacji wręcz pragnęłam udać się do wołającego mnie z drugiego końca posiadłości łóżka, jednak jako współgospodarzowi nie wypadało mi wyjść bez uprzedzenia, tym bardziej, że nasz najmłodszy odwiedzający ochoczo zabrał się za odpakowywanie prezentów. Ja osobiście nie spodziewałam się żadnych niespodzianek, gdyż powiadomiłam wszystkich gości, że niczego mi nie brakuje i jedyne, o co mogłabym prosić, to drobne rzeczy, które będą niezbędne mojej córeczce w pierwszych miesiącach jej życia. Wisienką na torcie okazał się oczywiście Marco, ponieważ odnosiłam wrażenie, że nie spuszcza mnie z oczu, jakby obawiał się, że nagle wyparuję. Z chęcią, ale gdzie? Ach, no tak, przecież przed nami jeszcze rozmowa, którą mi przysięgał i mam nadzieję, że o niej nie zapomniał. I chyba spełni się choć jedno z moich marzeń, bo gdy sytuacja nieco się uspokoiła, a goście ponownie zasiedli przy stole, podszedł do mnie i wsunął ręce do kieszeni spodni.
   -Chciałabym iść się położyć. - oświadczyłam spokojnie, zanim się odezwał, w ogóle na niego nie spoglądając. -Sądzę, że nikt się nie obrazi.
   -Poczekaj. - zatrzymał mnie, delikatnie dotykając mojego ramienia. Chyba po raz pierwszy od rana się uśmiechnął. Robert, zauważywszy, że coś się dzieje, odwrócił szanowny tyłek w naszą stronę, pociągając za sobą małżonkę. Świetnie, świetnie, przedstawienie nadal trwa. -Muszę ci coś powiedzieć.
   -No, dawaj, Marco. - Lewy najwyraźniej chciał dodać mu otuchy, bo w tym zlepku wyrazów nie brzmiała nawet odrobina sarkazmu. Jednak się nie myliłam - prawdopodobnie byłam ostatnią niewtajemniczoną. -Jeśli nie teraz, to kiedy?
   Reus uśmiechnął się do niego w swoim firmowym stylu i mając pewność, iż obserwują go już wszyscy zebrani, łącznie z siostrzeńcem, spojrzał mi prosto w oczy. Nadal przeżywałam pierwszy szok, kiedy bez zapowiedzi złączył nasze dłonie.
   -Lena. - zaczął niepewnie, ponieważ głos ugrzązł mu w gardle. Pozostało tylko czekać, które z nas jako pierwsze dostanie zawału. -Miałem trochę inny plan, ale twoje zniecierpliwienie nie pozwoliło mi czekać... Długo myślałem nad tym, jak to zrobić, ale dobrze wiesz, że żaden ze mnie poeta... Oboje lubimy jasne sytuacje i zdaję sobie sprawę, że nadszarpnąłem ostatnio twoje nerwy... Drodzy państwo, Robercie, Anno. - zwrócił się do moich najbliższych. -Kocham waszą córkę, siostrę czy też szwagierkę, nie tylko dlatego, że nosi pod sercem moje dziecko, ale też dlatego, że z własnej woli wiele mi poświęciła, wiele przeze mnie przeszła, bo niejednokrotnie ją skrzywdziłem, aczkolwiek uwielbiam ciągle słyszeć, że ona też mnie kocha, za wszystko i pomimo wszystko. Chciałbym jeszcze wiele jej dać i jestem naprawdę gotowy, żeby spędzić z nią resztę życia. Mamo, tato, Yvonne, Mel... Nie umiem bez niej żyć, nie potrafię. Próbowałem, ale za każdym razem kończyło się tak samo... Nie spotkałem jeszcze takiej kobiety, która zaakceptowała wszystkie moje wady, dlatego zawsze chcę przy niej być. Kiedy będzie zdrowa, chora, zmęczona, zawiedziona, smutna lub szczęśliwa, chcę robić jej śniadania do łóżka, zabierać na wakacje, do kina, pomagać w domu, pocieszać, wspierać, chcę, żeby kibicowała mi na trybunach i cieszyła się moimi sukcesami. Ale przede wszystkim chciałbym założyć z nią rodzinę, pełną, prawdziwą, kochającą się. I ty to wiesz, Mała, dlatego błagam cię... - znów przeniósł na mnie uwagę, a potem upadł przede mną na kolano, w dłoni trzymając już malutkie, otwarte pudełko z błyszczącym pierścionkiem w środku. Dopiero teraz zauważyłam, że obok leży przepiękny bukiet świeżo ściętych, krwistoczerwonych róż... -Wyjdź za mnie. Nie wymagam od ciebie niczego więcej, po prostu zostań moją żoną.
   Nie wierzyłam, że to dzieje się naprawdę. Łzy ciekły po moich policzkach cienkim strumieniem, który nie miał końca. W tej jednej chwili zrozumiałam wszystko. Czym zajmował się przez ostatni tydzień, dlaczego uciekał, z jakiego powodu kłamał... I poczułam się okropnie podle, ale to teraz nic nie znaczyło. Bo on czekał. Był tak boleśnie szczery, że aż odebrało mi mowę, lecz zapewne przypuszczał, jaką dam mu odpowiedź. Tyle czasu dusił to w sobie... Facet, który odebrał mi dziewictwo, który pobił mojego byłego chłopaka, który oskarżył mnie o zdradę, a którego córka pojawi się za szesnaście tygodni na świecie chciał właśnie mnie. Marco James Reus chciał tylko i wyłącznie mnie.
   -Okej. - wyszeptałam w końcu, w pośpiechu ocierając mokre, wręcz zalane policzki. -Wyjdę za ciebie, zostanę twoją żoną, bo kocham cię najmocniej na świecie i jesteś jedynym mężczyzną, któremu całkowicie zaufałam. Chcę, byś był moim mężem, chcę chcę chcę.
   Wyciągnęłam do niego rękę, więc wstał, a wtedy rzuciłam mu się na szyję i mocno przytuliłam. Nie pamiętam zbytnio, co działo się później... Mama płakała jak bóbr przez następne dziesięć minut, Bobek żartobliwie żalił się Ance, że będzie zmuszony znosić Reusa również prywatnie, jego rodzice obserwowali go z rosnącą w oczach dumą, a Nicholas chyba nie do końca wiedział, skąd to zamieszanie, zatem Yvonne po raz kolejny wzięła go na rozmowę wychowawczą. W tym samym czasie Marco podarował mi kwiaty i wsunął na serdeczny palec mojej prawej dłoni błyszczące cudeńko z pudełka, ucałowując jej wierzch. Ręce nadal mu drżały, ale nie dbałam o to, bo poradził sobie świetnie. Musnął moje usta, po czym objął mnie ramionami, a ja schowałam twarz w jego torsie.
   -Mam nadzieję, że będziesz się nim chwaliła każdego dnia. - mruknął mi do ucha, odgarnąwszy najpierw włosy. Uśmiechnęłam się, kiwając głową. Te święta jednak są piękne, najpiękniejsze ze wszystkich dotychczasowych świąt.


~~~


   Leżałam na łóżku, gdy wyszedł z łazienki, owinięty ręcznikiem wokół bioder. Nie zorientował się, że go obserwuję, bo zniknął z powrotem za drzwiami i pojawił się po minucie, odziany już w bokserki. Szukał jeszcze czegoś w szafie, a zamykając ją, wreszcie odwrócił się w moim kierunku, łącząc nasze spojrzenia. Uniosłam kąciki ust, wciąż milcząc.
   -No co? - rozłożył pytająco ręce, szczerząc się złośliwie. Był szczęśliwy, widziałam to. -O czym myślisz?
   -A jak sądzisz? - stwierdziłam, krzyżując stopy w kostkach. Przewrócił oczami i zajął miejsce obok, więc wtuliłam się w niego bez zastanowienia. Był moim narzeczonym... Tak, narzeczonym. Brzmiało dziwnie i minie trochę czasu, zanim będę operować tym terminem bez skrępowania. -Mogłeś mi powiedzieć albo chociaż naprowadzić... Wiesz, jak bardzo się denerwowałam? Naprawdę podejrzewałam, że coś ci się stało...
   -Gdyby coś było nie tak, poinformowałbym cię, przecież prosiłaś. - stwierdził swobodnie, dotykając ustami czubka mojej głowy. -Nie domyślałaś się?
   -Nie. - przyznałam zawstydzona. -W ogóle nie przeszło mi to przez myśl... Do tej pory ciężko mi uwierzyć, że chcesz... Że mamy...
   -Wziąć ślub? - dokończył za mnie, unosząc brwi. -Kochanie, przecież nie musimy się spieszyć, ale nie ukrywam, że wolałbym nie czekać zbyt długo. Cóż... Na przykład po Mundialu w Brazylii. Będziesz trzy miesiące po porodzie i kto wie, może będziesz miała okazję poślubić mistrza świata.
   -Co za powalająca skromność. - skwitowałam ze śmiechem. Woody popatrzył na mnie spode łba.
   -Mówię poważnie. To chyba dobry moment, prawda? A później wybierzemy się na krótki urlop.
   -A co z...
   -W trójkę. - uściślił, uśmiechając się szeroko. -Wszystko jest do zrobienia, potrzeba tylko mądrej organizacji. Więc jak? Pasuje?
   -Jasne. - pogładziłam palcami jego policzek, na co zamknął oczy. -Nie mogę się już doczekać... Ale załatwmy wszystkie formalności po Nowym Roku, dobrze? Jestem padnięta, jedyne, o czym teraz marzę, to zasnąć w twoich ramionach. Pamiętaj, że od jutra robisz mi śniadania do łóżka!
   -Jak to: od jutra? - oburzył się, teatralnie wymachując rękoma. -Dopiero po ślubie!
   -Słowo się rzekło. - odparowałam rozbawiona, mierzwiąc jego włosy. Skrzywił się nienaturalnie, od niechcenia poprawiając pościel. -Idziemy spać?
   -Moment. - wyciągnął się na łóżku sięgając po iPhone'a. Zmarszczyłam czoło, kiedy włączył aparat, po czym ujął moją dłoń. -Obiecałem chłopakom. Nie masz nic przeciwko, prawda?
   Pokręciłam przecząco głową i położyłam się na boku, opierając brzuszek na jego torsie, który po chwili otuliły nasze złączone dłonie z dumnie prezentującym się pierścionkiem na moim palcu. Artyzm w czystej postaci. Marco wykonał serię zdjęć, po czym wybrał jedno i rozesłał przyjaciołom. Spod na pół przymkniętych powiek zauważyłam, że dopasowuje jeszcze filtr, by wrzucić fotografię także na instagram.
   -Dodaj jakiś inteligentny podpis. - mruknęłam zerkając na ekran, gdzie w szybkim tempie wystukał właśnie krótki tekst. Nie zdążyłam go przeczytać, a całość już poszła w świat. -Co napisałeś?
   Westchnął cicho i podsunął mi telefon pod nos. Otworzyłam oczy, by przyjrzeć się zyskującej popularność fotce.
   "Tak wygląda miłość". Dokładnie. Właśnie tak.


***


40 tysięcy wyświetleń (a pierwsza część dziś rano osiągnęła 30 tysięcy, pomimo, iż od dawna nic się tam nie dzieje...)! Dziękuję ❤

Zostawiam Was z tym rozdziałem co najmniej do 20 stycznia (albo i dłużej)... W następny piątek mam trzy bardzo ważne kolokwia, a co za tym idzie, dużo pracy :( Co nie znaczy, że po nocach nie będę zaglądała do Was :p

Do usłyszenia ❤ I mam nadzieję, że uzbiera się trochę Waszych komentarzy i opinii (drugą część pisałam wczoraj wieczorem, w łóżku, z gorączką, ale chyba wyszła całkiem całkiem :)).

Diamond *.*

niedziela, 3 stycznia 2016

31. Ich habe eine wunderbare Idee, wie ich dir meine Liebe beweisen kann

   -Która godzina? - spytał, nerwowo krzątając się po całym mieszkaniu. Jednocześnie szukał czegoś w telefonie i usiłował poprawnie zawiązać krawat na szyi. -Lena, błagam! Nie śmiej się, tylko mi pomóż. A widziałaś może kluczyki do Astona? I flakonik z moim perfum?
   -Jesteś niemożliwy. - jęknęłam, wciąż zanosząc się śmiechem. To, co wyprawiał od jakiejś godziny, naprawdę przechodziło ludzkie pojęcie. -Klucze jakieś dziesięć minut temu wrzuciłeś do kieszeni marynarki, po to, aby ich nie zgubić, co paradoksalnie zrobiłeś. A Hugo stoi w tym samym miejscu, co w zeszłym roku. Powtórka z rozrywki czy déjà vu?
   Zatrzymał się lustrując mnie z uwagą, kąśliwie uśmiechnięty. Cały problem polegał na tym, że wybieraliśmy się właśnie na bożonarodzeniowy bankiet klubowy, a brak poczucia czasu u Reusa sprawiał, iż niemal na pewno się spóźnimy. Krok za krokiem odtwarzał wszystkie akty sprzed dwunastu miesięcy, łącznie z tym, że rozpraszała go moja sukienka, choć oczywiście ze względu na okoliczności, wybrałam dziś bardziej stonowany i mniej krzykliwy model. Myślałam, że dorósł. Najwyraźniej muszę jeszcze poczekać.
   -Faktycznie, śmieszne. - bąknął z zawieszonym na palcu brelokiem, po czym rzucił go w moją stronę, a sam pognał do łazienki spryskać się ulubionym zapachem. Przewróciłam jedynie oczami.
   -Gdybyś wrócił do domu odrobinę wcześniej, wystarczyłoby nam czasu. - zauważyłam. -Zamiast tego, drugi raz w tym tygodniu, razem z Marcelem urwaliście się na zakupy. Czy to było aż tak konieczne?
   -Kochanie, nie zrozumiesz. - rzucił krótko, podchodząc do lustra, by ponownie wygładzić śnieżnobiałą koszulę, tym razem zapinając już jednak marynarkę. -To znaczy, zrozumiesz, ale później. A odpowiadając na twoje pytanie: tak, to było cholernie istotne, musiałem to załatwić.
   -Długo ci zeszło.
   -Sprawa wcale nie jest taka prosta, jak sądziłem, dlatego poprosiłem Forniego o radę. Wiesz, ja nie mam w tym doświadczenia.
   -W czym?
   -Nie podpuścisz mnie. - uśmiechnął się, wygładzając kciukiem mój policzek, po czym wyminął mnie i otworzył drzwi. Nie zamierzałam jednak się ruszyć. -Możemy iść?
   -Powinnam cię o coś podejrzewać? - zapytałam prosto z mostu, zabierając ze stolika czarną torebkę na łańcuszku. -Nigdy wcześniej nie znikałeś na kilka godzin co dwa dni, chyba należy mi się jakieś wyjaśnienie.
   -Mała, wałkowaliśmy to ostatnio. - podszedł bliżej, oplatając rękoma moją talię. -Nie musisz się martwić. Idą święta i w związku z tym mam parę rzeczy do zrobienia... Poza tym, może zapomniałaś, ale jutro obchodzimy rocznicę i z tej okazji idziemy wieczorem na kolację. Okej?
   Gapiłam się na niego nieco otumaniona, otwierając szeroko oczy. Tak, zapomniałam. Tak bardzo zaabsorbowało mnie wytykanie jego błędów i użalanie się nad swoją figurą, że zupełnie wyleciało mi z głowy to, co naprawdę ważne i Marco to dostrzegł, bo uniósł brwi, irytująco kręcąc przy tym nosem. Może i wyłaził z chłopakami na potajemne, męskie schadzki, ale przecież cały czas o mnie myślał. Westchnęłam cicho, zniesmaczona własnym egoizmem.
   -Jasne, w porządku. - mruknęłam skruszona, wsuwając dłonie w kieszenie płaszcza. -Przepraszam.
   -Spokojnie, zwal winę na hormony. - odparował, lecz gdy tylko zgromiłam go wzrokiem, wykorzystał to, unosząc mój podbródek. -Kocham cię. I mam świetny pomysł, jak ci to udowodnić, więc uzbrój się w cierpliwość, to już nie potrwa długo, obiecuję.
   -Marco, przestań z tymi swoimi rebusami! - wypaliłam, chcąc wymusić na nim wyjawienie całego planu, lecz patrzył na mnie tak, iż dotarło do mnie, że liczył na zupełnie inne słowa. Wypuściłam powietrze z ust i odetchnęłam głęboko. -Ja też cię kocham. Aczkolwiek to "nie potrwa długo" będzie dla mnie wyjątkowo trudne.
   Nie skomentował tego. Pocałował mnie w czoło, cofnął się do uchylonych drzwi i energicznie pociągnął za klamkę.
   -Panie przodem.


~~~


   Siedzieliśmy w zaciszu dość drogiej i trochę mocno ekskluzywnej jak na mój gust restauracji, niespiesznie pochłaniając wyszukane, wręcz błyszczące wykwintnością dania. Pomimo to, nie czułam się skrępowana. Nikt nas nie obserwował, nie rzucał zbędnych komentarzy, ale kilka osób nie omieszkało dać Marco spokoju, gdy go rozpoznali, a wtedy niepewnie podchodzili po autograf lub zdjęcie. Pojawiał się tu dla mnie czas na zbadanie wnętrza pomieszczenia i odkryłam, że jadaliśmy już tutaj parę razy. Dokładnie w dniu moich oraz jego urodzin. Zakładając, iż chciałby spędzać w tym miejscu czas we wszystkich ważnych dla nas datach, następną rocznicę także będziemy świętować tutaj. A może okazja nadarzy się jeszcze szybciej - naszej córeczce trzeba przecież wyprawić chrzciny. I ustalić, jakie będzie nosiła imię, urządzić dla niej pokoik, kupić pierwszą wyprawkę, ustalić rodziców chrzestnych... Czas biegnie nieubłaganie szybko, a obowiązków przybywa.
   -Odpłynęłaś. - usłyszałam nagle jego głos. Położył dłoń na mojej, gdy nasze spojrzenia się spotkały. -Dobrze się czujesz?
   -Tak, zamyśliłam się. - zapewniłam z delikatnym uśmiechem. -Mówiłeś coś?
   -Nie. - roześmiał się, rozbawiony moją nieuwagą. -Ubolewam tylko nad tym, że nie możemy wznieść toastu alkoholem. Ty jesteś w ciąży, a ja prowadzę.
   -W Sylwestra będzie podobnie.
   -To prawda.
   -Zostaniemy w Dortmundzie? - zerknęłam na niego, nieznacznie przygryzając wargę. Zastanawiał się, co powiedzieć.
   -To zależy od ciebie, ale moim zdaniem to najlepsze wyjście. Podróż samolotem odpada, moi rodzice nie chcą cię męczyć, twoi z pewnością też, Bobek leci z Anną na Ibizę... Z drugiej strony, możemy jechać do Paryża... Tylko, że autem to niecałe sześćset kilometrów trasy. Daleko.
   -Do Paryża... - uniosłam brwi, na co Woody wykonał ten sam gest. Cóż, nie zagięłam go. -Po co?
   -Na Sylwestra. Musi być inny powód? - wykręcił się, obracając w palcach widelec. -To podobno najromantyczniejsze miasto na świecie. Wynajęlibyśmy apartament z widokiem na wieżę Eiffla i podziwialibyśmy fajerwerki z balkonu. Co ty na to?
   -Kusząca propozycja. - przyznałam opierając nadgarstki o brodę. -Okej, będzie fajnie. Spróbujmy.
   -Jesteś pewna? Nie chcę, żeby coś ci się stało...
   -Hej, wszystko pod kontrolą. - przesunęłam się, by ująć jego twarz w obie dłonie. -Nie nadwyrężę się w ten sposób. Ponadto, zawsze możemy wtedy odpocząć w hotelu... Skarbie, umiem o siebie zadbać. Za kilka miesięcy rzadko będziemy przebywać tylko we dwoje, więc nie marudź.
   -Załóżmy, że mnie przekonałaś. - stwierdził z uśmiechem. Ujął moją dłoń i ucałował jej wierzch, natomiast drugą ręką wygładził mój brzuszek. -Zajmę się tym, kiedy wrócimy. Teraz zostały nam do obgadania jeszcze dwie kwestie.
   -Jakie? - zmarszczyłam czoło, nie spuszczając z niego wzroku. Przygryzł wewnętrzną część policzka, szczerząc się półgębkiem.
   -Wczorajszą imprezę Borussii. Ponownie znalazłaś się w centrum zainteresowania. - uściślił, gdy nie ogarnęłam, o co chodzi.
   -Zauważyłam.
   -Powinienem chyba być zazdrosny. - kontynuował rozbawiony. -Do tej pory to zawodnicy przyciągali największą uwagę, pojawiając się na firmowych spotkaniach. Podkradasz mi reputację i uznanie.
   -Czasy się zmieniają, Marco. - odgryzłam się, prostując się uroczyście na siedzeniu. -Ale uważam, że nie o to chodzi. Wszyscy wiedzą, co odstawiłeś z wyjazdem do Barcelony, więc raczej jednak skupiali się na tobie. Bez obaw, nie stracisz na popularności.
   -Ściemniasz, twoja ciąża przykuwała spojrzenia, bo Klopp jeszcze nie do końca mi wybaczył, a Lewy wciąż regularnie mi docina, że popełniłem błąd. Ludzie uśmiechali się do ciebie, nie do mnie.
   -Pewnie zastanawiali się, dlaczego nadal z tobą jestem. - palnęłam, napotykając morderczy ogień w jego tęczówkach. -Żartowałam. Nie mają pojęcia, co się wydarzyło, ale i tak cię lubią. Przyjaciele się od ciebie nie odwrócili, wspierają cię jak dotychczas. Nie narzekaj, wszystko jest na najlepszej prostej.
   -Mieliśmy porozmawiać o tobie, a mimo to cały wątek sprowadziliśmy do mnie. - mruknął przecierając twarz. -I nie rozumiem, po co.
   -Bo gadasz bzdury. Fani kochają cię za to, kim jesteś i co robisz. Niemożliwe, żeby cię opuścili, a nawet jeśli, to zawsze będę ja. Pamiętaj o tym.
   Podniósł głowę wyciągając ramiona, po czym mocno przytulił mnie do siebie i złożył kilka subtelnych pocałunków w okolicach mojej skroni. Uśmiechał się przy tym, czułam to doskonale. Zacisnęłam powieki, gładząc jego udo, na co przesunął wargami wzdłuż mojej żuchwy aż do szyi. Wsparłam nadgarstki na jego torsie, energicznie odsuwając go od siebie.
   -Kochanie, tutaj są ludzie... - szepnęłam nieco zawstydzona, spoglądając mu w oczy, jednak nie przejął się tym zbytnio. -Opanuj się, proszę.
   -Chcę cię mieć. - wychrypiał wprost do mojego ucha. -Nie teraz, nie tutaj, a za kilkadziesiąt minut w naszym łóżku. Zgódź się...
   -A ta druga sprawa, o której wspomniałeś? - wytknęłam mu, próbując uspokoić sytuację. -A rezerwacja hotelu w Paryżu?
   -To poczeka, może poczekać. Po prostu oddaj mi się, jeśli pozwolisz, wezmę wszystko, co mi dasz. A naprawdę nie potrzebuję wiele.
   Nie zamierzał wdawać się w dyskusję, lecz i ja nie chciałam odmawiać. Choć obecnie ustalałam zasady w sypialni, bo Reus dobrowolnie przyznał mi pierwszeństwo, nie nadużywałam ich nawet w najmniejszym stopniu. Milczałam, kiedy płacił za kolację, milczałam, kiedy wsiadaliśmy do auta i gdy obejmował dłonią mój brzuch z jego ukochaną córeczką w środku, także. To nie tak, że nie miałam prawa nic powiedzieć. Raczej nie musiałam albo nie potrafiłam, gdyż w takich właśnie chwilach dziwiłam się, że on faktycznie kocha mnie na poważnie. Że nadal widzi naszą wspólną przyszłość, że moja sylwetka jest dla niego czymś zupełnie naturalnym i że akceptuje moje słabości. Zapewne nie powinnam w ogóle tak myśleć, lecz w mojej opinii to czyni go kimś wyjątkowym. Dwudziestoczterolatkiem, który prawdopodobnie utknął w umyśle dziecka, ale udowadnia, że jest już gotowy na wychowywanie swojego własnego. Żaden człowiek się z tym nie rodzi. Tego trzeba się zwyczajnie nauczyć.
   Tak, jak obiecał, ponad pół godziny później byliśmy już tylko dla siebie, a każdy inny problem zepchnęliśmy na drugi plan. Znaczenia nabrały aktualnie jedynie nasze westchnienia i jego rozpalone ciało, każdego dnia stanowiące moją barierę ochronną. Moje niezawodne poczucie bezpieczeństwa. Moje wszystko. I jeśli ta noc jest zwieńczeniem dnia naszej rocznicy, to zdecydowanie jedna z najlepszych dób w moim życiu.


~~~


<Marco>
   Opierałem się o ścianę w korytarzu obserwując, jak zakłada zimowe ubrania. Ubolewała ostatnio, że musiała kupić płaszczyk o zaledwie jeden rozmiar większy, jakby nagle zawaliły się wieże World Trade Center. Na początku szóstego miesiąca ciąży ważyła zaledwie sześć kilogramów więcej. To dużo? Yvonne na tym etapie odnotowała liczbę dwa razy wyższą i jakoś to przeżyła. Wytłumaczenie tego mojej dziewczynie graniczyło jednak z cudem.
   Po przeciwległej stronie stała Anna Lewandowska, przenosząc wzrok to na mnie, to na Lenę. Wymienialiśmy między sobą porozumiewawcze spojrzenia, ponieważ doskonale wiedziała, dlaczego poprosiłem ją tego wieczora o pomoc, a ona entuzjastycznie zgłosiła się na ochotniczkę. I dobrze, bo mam tą świadomość, że zostawiam ukochaną w pewnych rękach. A plan był banalnie prosty: brzydko mówiąc, musiałem pozbyć się jej z mieszkania. Niektóre sprawy wymagają jeszcze dopracowania.
   -Uważaj na siebie, okej? - powtórzyłem całując ją w czoło, na co przewróciła tylko oczami. Ostatnio słyszała to zbyt często, ale taka moja rola. -I bawcie się dobrze, karty kredytowe nie cierpią debetów.
   -Spadaj. - roześmiała się i dźgnęła mnie w żebro. -Jeszcze słowo i nie wrócę na noc.
   Uniosłem pytająco brwi, a ona musnęła moje usta i zniknęła za drzwiami. Anka z uśmiechem puściła do mnie oczko i podążyła jej śladem, a wtedy zacząłem działać. Odpaliłem laptopa, odczekałem, aż połączy się z internetem, a następnie zalogowałem się na Skype. W międzyczasie poszukałem jakiegoś sensownego kanału muzycznego w TV i wyjąłem z lodówki napój energetyczny. Niekiedy ratował mnie po nieprzespanych przez mecze nocach, a dziś po prostu nabrałem na niego ochoty. Możesz wszystko pod warunkiem, że Klopp nie widzi i nikt mu nie doniesie. Podstawowe motto każdego piłkarza Borussii Dortmund.
   Dokładnie dziesięć minut po wyjściu dziewczyn zjawił się Lewy. Przytargał ze sobą dwie porcje nachosów i największy kubeł popcornu, prosto z kina. Zerknąłem na jego towar kręcąc z niedowierzaniem głową, lecz wzruszył tylko ramionami, wędrując z nim wprost na sofę. Rozsiadł się beztrosko, stawiając przekąski na stole.
   -No co? - mruknął, z pokerową twarzą rozkładając ramiona. -Auba i jego zacna osobowość to zazwyczaj czysta komedia, więc pomyślałem, żeby ją czymś przegryźć. Zobaczysz, zjemy to w mgnieniu oka. Dzwoniłeś już do niego?
   -Tak, ale byłem w kuchni i nie sprawdziłem, czy odebrał. Zamknij tylko tą kartę od przeglądarki i już.
   Jak poleciłem, tak zrobił, a na ekranie komputera natychmiast ukazało się oblicze Aubameyanga, przez co aż odskoczyliśmy do tyłu. Jeszcze długo potem zanosił się śmiechem, aby ostatecznie pogrozić nam palcem.
   -Wszystko słyszałem! - wrzasnął do kamerki, szczerząc zęby. -Jak wrócę po świętach do Dortmundu, to dopiero wam pokażę komedię! No, ale do rzeczy, nie dostałem dużo czasu, moja żona podobno potrzebuje mnie przy pieczeniu... Czegoś tam. A skoro już o tym, to jak z tobą, Woody, wybrałeś coś w końcu?
   -Upatrzyłem sobie trzy w miarę konkretne modele, zaraz ci wyślę.
   -W miarę? - fuknął Robert, gdy szukałem zdjęć w folderze na pulpicie. -Stary, to moja siostra, a ty mówisz "w miarę"?!
   -Nie czepiaj się drobiazgów. - bąknąłem, kiedy zarechotał pod nosem. Skopiowałem pliki i wrzuciłem je Gabończykowi na czat. -Znalazłem je z Marcelem dopiero w Kolonii, ale obiecali mi, że jeśli zdecyduję się na któryś, sprowadzą je do salonu w Dortmundzie. Dziś muszę dać im odpowiedź.
   -Pojechałeś do Kolonii w ten sam dzień, kiedy powiedziałeś Kloppowi, że bierzesz wolne, bo dopadła cię grypa żołądkowa i nie masz siły wstać z łóżka? - rzucił znów Bobek, przez co spojrzałem na niego zszokowany.
   -Nic takiego nie powiedziałem! - ryknąłem waląc go przy tym w głowę. Kątem oka wyłapałem, że
Auba popłakał się ze śmiechu. -Byłem tam po treningu. Musiałbym nazywać się tak, jak ty, żeby kombinować.
   -Luz, przecież żartowałem. - poklepał mnie po ramieniu z miną zbitego szczeniaka. -W porządku, rozumiem.
   -Marco, mówiłem ci kiedyś, że będziesz miał z nim przesrane, pamiętasz? - dodał Pierre zbliżając się do ekranu. -I widzisz, im dalej w las, tym gorzej!
   -Przezabawne, wręcz umieram. - warknąłem krzyżując ręce na klatce piersiowej. -Skoro czas nas goni, nie mam pojęcia, dlaczego się wydurniacie. Poprosiłem was o poradę, do cholery, nie o cyrk.
   -Okej, już. - spoważnieli jak na komendę, więc odetchnąłem z ulgą. Zachowują się jak banda rozwydrzonych pajaców, ale ostatecznie można na nich polegać. -Moim skromnym zdaniem, powinieneś kupić ten pierwszy. Świetnie się prezentuje, no i ja ogólnie bym nosił, nie pogardzę.
   -Twoje skromne zdanie jest w takim razie w błędzie. - wtrącił Lewy. -Lena woli zdecydowany minimalizm, wybieramy coś dla niej, nie dla ciebie. Woody, na pewno przeglądałeś jej biżuterię, zatem doskonale zdajesz sobie sprawę, że ten w środku jest najodpowiedniejszy.
   -To zmienia postać rzeczy. - stwierdził Auba, ponownie przeglądając fotografie. -Zgadzam się. Będzie zachwycona.
   -Cieszy mnie ta jednogłośność, bo sam obstawiałem ten wzór. - uznając temat za zakończony, otworzyłem okno wyszukiwarki, by znaleźć numer do firmy. -Pewnie jeszcze nie wiecie, ale pojawił się dodatkowo problem z terminem...
   -Jaki? - zainteresowali się oboje, wbijając we mnie zaciekawione spojrzenia. O ile to komputerowe, Gabończyka, nie było takie straszne, o tyle Polaka przyprawiało mnie o dreszcze. On rzeczywiście nie zachowuje się normalnie, gdy w grę wchodzi jego rodzeństwo.
   -Pierwotnie przygotowywałem się na Wigilię... Wiesz, wasi rodzice, moi, ty z Anią, moje siostry i tak dalej. - zwróciłem się do Bobka. -Ale napomknąłem jej o możliwości wyjazdu do Paryża na Sylwestra, no i wyobraźcie sobie, że wczoraj zaklepałem miejscówkę w hotelu. No i teraz pytanie: początek Gwiazdki czy koniec roku?
   -Cholera, ciężko. - skwitował Pierre, drapiąc się po brodzie. -Sorry, bracie, teraz nie pomogę. To twoja decyzja, nie wcinam się.
   -Zapodaj chociaż jakąś sugestią.
   -Nowy Rok byłby raczej bardziej romantyczny, ale za to już trochę oklepany, jednak gest na sto procent by doceniła. Natomiast Boże Narodzenie, jeżeli przyjedzie cała rodzina, to całkiem oficjalnie, więc też okej. Jeśli już pytasz, to osobiście preferuję tydzień później, bo to kwestia delikatna, do rozwiązania między dwojgiem ludzi w związku. Tyle ode mnie, nic nie narzucam.
   -Sprzeciw! - oznajmił z kąśliwym uśmieszkiem Lewandowski, więc przewróciłem jedynie oczami. -Siedem dni to dużo, a Lena nie jest głupia, domyśli się, że coś kręcisz. Ponadto, szczerze wątpię, że tak się stanie, ale chętnie popatrzę, jak cię spławia. To by uszło za hit świąt!
   -Lewy... - jęknąłem, łapiąc się ostatniej deski ratunku. -Nachosy zjedliśmy, lecz popcorn zaraz wyląduje na twojej głowie, jeśli grzecznie nie zamkniesz buzi. To jak?
   -Jestem zbyt głodny, by walczyć. - pisnął przytulając kartonowe pudełko do piersi. Pozostało mi jedynie uderzyć się w czoło. -Spełniam żądanie.
   -To świetnie.
   -Chłopaki, muszę spadać. - powiedział znienacka Pierre, patrząc gdzieś w bok. -Curtys właśnie rozsypał mąkę na podłodze i w bielutkich skarpetkach łazi po całym... Tylko nie na dywan! - krzyknął łapiąc się za głowę. Zniknął na moment z ekranu, a kiedy wraz z Robertem zanosiliśmy się śmiechem, wrócił z chłopcem i posadził go na swoich kolanach. Zwrócił się do niego po francusku, na co brzdąc uśmiechnął się szeroko i wyciągnął rączkę, aby do nas pomachać. Cudowny dzieciak. W Niemczech z Nico nie dogadywali się wcale, ale najważniejsze, że razem mogli pokopać piłkę na stadionie. Nic innego poza językiem futbolu się wtedy nie liczyło.
   -Spójrz, Woody. - odezwał się Lewy po pożegnaniu się z Pierre'em. -Za kilka lat będziesz miał to samo. I jestem przekonany, że powiesz mi wtedy, że to najfajniejsze wyzwanie na świecie.


***


Błagam, zróbcie mi tą przyjemność i nie mówcie, że już wiecie, o co chodzi! :p
Jeśli powinnam zajrzeć na bloga którejś z Was, a jeszcze tego nie zrobiłam, przypomnijcie mi o sobie, proszę. Czasami tak się zakręcę, że wypada mi to z głowy :) Dziękuję, pa ❤