Nie miałam pojęcia, co się z nią dzieje. Nie gorączkowała, przewijałam ją regularnie, a i tak nadal coś nie pasowało. Jak nie płakała, to łkała, w najlepszym przypadku cicho kwiliła, ale za nic w świecie nie chciała zasnąć. Nie traciłam cierpliwości, a jedynie kolejne pomysły, jak jej pomóc, bo każdy następny wydawał się coraz mniej skuteczny. Odnosiłam wrażenie, być może błędne, że cierpi przez moją niemoc i gdy tylko o tym myślałam, łzy same napływały mi do oczu. Żałowałam, że nie posiadam większego doświadczenia, bezradność mnie przytłaczała, ulgi nie przynosiły nawet te chwile, w których Isabell się wyciszała, gdyż wiedziałam, że sytuacja będzie się powtarzać. Nie byłam pewna, jak długo jeszcze to zniosę, ale musiałam. Inne wyjście nie istniało.
Kiedy spędzałam kolejne minuty nad jej łóżeczkiem, walcząc ze sklejającymi się powiekami, do sypialni, Bóg jeden wie, skąd, wszedł Marco. Rzucił tylko dwa spojrzenia: na nią i na mnie. Sympatyczny, pełen ciepła uśmiech zniknął z jego twarzy, zastąpiony wszechogarniającą troską. Znowu chciał zbawić świat i poprawić sytuację, ale tak się zwyczajnie nie da. Zgodnie z tym, co powiedziała Yvonne, ten trudny okres można i trzeba jedynie przeżyć. Jedynie.
-Kochanie, wszystko w porządku? - spytał zaniepokojony, ostrożnie kładąc dłonie na moich ramionach. -Dobrze się czujesz?
-Tak, tylko... Nie mogę spać i...
-Czyli nie. - podsumował siadając obok. Przyglądał mi się z uwagą, ale nie odwróciłam głowy. -O co chodzi?
-Też chciałabym wiedzieć, Marco. - jęknęłam podpierając czoło rękoma. -Tak było przez całą noc... Sprawdziłam już wszystko, zaczyna brakować mi pomysłów... I siły.
-Okej, więc ja spróbuję. - rzucił pewnie i nim zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować, pochylił się, po czym wziął Małą na ręce, wyciągając ją z łóżeczka. Ocknęła się, wytrącona z prowizorycznego snu i skierowała na niego całą swoją uwagę. Znów się uśmiechnął i mogłabym wręcz przysiąc, że ona zrobiła to samo. Wierciła się popiskując cicho, a Reus po prostu czekał. Wyglądało to tak, jakby testowała jego cierpliwość i opanowanie, bo poprzez kopanie nóżką w jego przedramię i delikatne szarpanie za koszulkę usiłowała chyba wyprowadzić go z równowagi. Jakby szukała dowodów na to, iż naprawdę ma przed sobą Marco Reusa, jej ojca i prawnego opiekuna. Zrezygnowana i jednocześnie usatysfakcjonowana, zastygła na moment w bezruchu, a później wtuliła się w jego klatkę piersiową. Taktyka doskonale mi znana od samego początku...
Pięć minut. I nie ma tematu o problemach z zasypianiem.
-Powinnam się zorientować. - mruknęłam, gdy wyraźnie zadowolony z siebie Reus okrywał ją kołderką. -Tatuś wrócił z meczu. Musisz mnie tego nauczyć.
-To trudne, bo nie jesteś mną. - roześmialiśmy się oboje, jednak on zachował czujność i kucnął przede mną, nie pozwalając mi uniknąć jego spojrzenia. Splótł nasze palce, wciąż mnie obserwując. -Na pewno nic ci nie jest? Nie obraź się, ale nie pamiętam, kiedy ostatnio...
-Wiem, dzięki. - wtrąciłam sarkastycznie, uśmiechając się lekko pod nosem. -Wykończyła mnie... Bałam się, myślałam, że może coś ją boli...
-Mogłaś dzwonić. - powiedział łagodnie. -Jeśli nie do mnie, to do Yvonne albo do mojej mamy. One ci pomogą, Lena. Nie wstydź się tego, że nie wszystko jeszcze ogarniasz, ja też nie jestem cudotwórcą i lekarzem. To wszystko przyjdzie z czasem... Nie myśl, że Isabell tęskni tylko za mną. Gdyby z tobą nie miała kontaktu przez prawie trzy doby, prawdopodobnie marudziłaby tak samo. A prawda jest taka, że ciebie potrzebuje teraz bardziej, niż mnie.
-Ja to rozumiem, po prostu...
-Za bardzo się o nią troszczysz. - znów wszedł mi w słowo, więc cmoknęłam z dezaprobatą, ale kompletnie to zbył. -Nie bądź nadopiekuńcza, ona sobie poradzi. Możesz mówić, że odbieram to z męskiego punktu widzenia, ale sama przyznałaś, że dzisiejsza noc cię wyczerpała. Ja wiem, że chciałaś dobrze, wierzę w to, ale nie było mnie w domu i nie mogłaś nic na to poradzić. Co chciałaś zrobić? Ona jest trochę jak ty, kiedy się o mnie martwisz: z tą różnicą, że ty drżysz o moje zdrowie i o to, czy wrócę w jednym kawałku, a ją obchodzi tylko to, że mnie nie ma. I tylko dlatego nie daje ci żyć.
-Może masz trochę racji...
-Mam też 3-letniego siostrzeńca, który stosował podobną taktykę. Co w rodzinie, to nie zginie. - podsumował, stając na równe nogi, po czym wyciągnął do mnie rękę. -Więc teraz przestajesz się przejmować i... Przygotuję ci kąpiel, okej? Odprężysz się. Albo lepiej nie, bo zaśniesz i się utopisz... Popołudniu. A teraz idź się połóż, a ja zostanę z Małą, może być?
-Może. - pokręciłam z niedowierzaniem głową, na co przyciągnął mnie do siebie i pocałował w czoło.
-Kocham cię. I dziękuję, że jesteście. Obie.
~~~
Miał rację, chociaż to nie powinno już uchodzić za jakiekolwiek zaskoczenie. Półtorej godziny w wannie, tylko dla siebie, naprawdę dobrze na mnie wpłynęło. Niczego ode mnie nie chciał, nie przeszkadzał mi, choć gdzieś w podświadomości krążyła ta myśl, że pewnie chętnie by to zrobił... Ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że nie jestem jeszcze na to gotowa. Od porodu minęło zbyt mało czasu i nawet nie przeszło mi przez głowę, by wracać do tego tematu.
Po wyjściu z łazienki bez żadnego pośpiechu powędrowałam do sypialni, przebrałam się w coś ekstremalnie wygodnego i zdecydowałam, że sprawdzę, na jakim etapie dnia zatrzymał się Reus. Isabell spała, lekko zaciskając piąstkę, zatem błyskawicznie dotarło do mnie, iż blondas maczał w tym palce. Faktycznie, stawała się do niego podobna i te charakterystyczne cechy wspólne z biegiem dni uwydatniały się coraz bardziej. Wprawdzie nie wiedzieliśmy jeszcze, jaka będzie, kim zechce zostać i jaką drogą pójść, lecz niekiedy łapałam się na tym, że intensywnie się nad tym zastanawiam. I nie mówiłam o tym Marco, bo szczerze wątpiłam, że się ze mną zgodzi.
Zastałam go w salonie na kanapie, w pozycji półleżącej oglądającego mecz. A raczej powtórkę spotkania z Bayernem sprzed kilku kolejek. Zaabsorbowany wydarzeniami na boisku, nie zauważył mojej obecności, czym zbytnio się nie przejęłam, gdyż chwilę później prześliznęłam się pod jego ręką, zajmując miejsce tuż obok. Przyciągnął mnie do siebie, obejmując ramieniem, więc ułożyłam głowę na jego torsie, a jedną stopę wsunęłam między kolana.
-Długo będę pamiętał ten dzień. - oświadczył znienacka, wplatając dłoń w moje włosy, gdy na ekranie cała drużyna robiła "kołyskę". -To nie zdarza się co sezon. Może nawet już nigdy się nie powtórzy.
-Będzie o to ciężko. - potwierdziłam z uśmiechem. -Ale nigdy nie mów nigdy. Być może zmienią się barwy, koledzy z klubu i przeciwnik, ale uczucia pozostaną te same.
-I zmieni się prawdopodobnie stawka zakładu. - dodał, na co uniosłam wzrok, zerkając na niego ze zdziwieniem. Westchnął z głupkowatym uśmieszkiem na ustach. -Założyliśmy się z Lewym, który z nas strzeli tą bramkę... Przegrałem. W innym wypadku nie wziąłbym sobie na plecy takiego ciężaru.
-Nie zrobił tego specjalnie?
-Jasne, że tak, wydało się w szatni. - przyznał rozbawiony. -Cóż, może kiedyś nadarzy się okazja do rewanżu.
Nie skomentowałam tego, bo oboje doskonale wiedzieliśmy, że mój brat i jego małżonka nie planują na razie potomstwa, skupiając się na swoich karierach. Ich decyzja, ale też ich strata... Z drugiej strony, oczami wyobraźni widziałam już proszącego mnie o radę Bobka... I naprawdę nie mogłam się doczekać, aż to ja zostanę ciocią. Można by powiedzieć, że nasza rodzina będzie wtedy kompletna.
-Napisała do mnie Kaja. - rzuciłam dla zmiany tematu. Woody automatycznie zmarszczył czoło.
-Po co?
-Chciałaby wpaść do nas z Robinem, żeby zobaczyć Małą. Obiecałeś, że...
-Pamiętam. - burknął strzelając kolejnego, niezobowiązującego focha. Z trudem utrzymywałam powagę, by go nie urazić. -Kiedy?
-Noo... Zależy, kiedy ty znajdziesz czas. - mruknęłam nieśmiało i natychmiast spotkałam się z jego paraliżującym wzrokiem. Wiedziałam, o co chodzi, ale postanowiłam dalej grać. -No co? Oni chcą przyjechać do nas, nie tylko do mnie czy Isabell. To chyba logiczne, nie?
-Jakoś nie mam ochoty przy tym być. - sarknął podnosząc się do pozycji siedzącej. Nie mając wyjścia, poszłam w jego ślady. -I szczerze mówiąc, myślałem, że mi tego oszczędzisz.
-Szczerze mówiąc, uznałam, że jako głowa rodziny nie będziesz mógł się doczekać tego spotkania. - rzuciłam, zadziornie poruszając brwiami. Niemal od razu połknął haczyk, przywdziewając na twarz coś w rodzaju dumnego uśmieszku. -Kiedy byłam w ciąży, odtrąciłeś mnie od Kai, żeby mnie nie dotknęła, tylko dlatego, że związała się z Robinem, a teraz mógłbyś już zostawić z nimi naszą córkę? Dobrze, w takim razie zadzwonię i przekażę im, że nie musimy dopasowywać się do ciebie i mogą wpaść, kiedy zechcą.
Unikając wyraźnie zaskoczonego spojrzenia mojego narzeczonego, wyplątałam się z jego objęć i zamierzałam wstać, by iść po telefon. Nie było mi to jednak dane, gdyż Reus błyskawicznie przeanalizował naszą wymianę zdań i nie pozwolił mi na to. Pociągnął mnie za rękę, więc wylądowałam na jego kolanach, a on sam poprawił się na kanapie i zakleszczył dłoń na moim biodrze, gdybym przypadkiem chciała uciec. Wpatrywaliśmy się w siebie, dopóki nie skapitulował. Przesunął ustami po moim policzku, składając na nim delikatne pocałunki.
-Przepraszam. - wymamrotał skruszony, zdając sobie sprawę ze swojej porażki. -Tym razem ty masz rację. W zasadzie już od jakiegoś czasu zastanawiam się nad tym, że musiałbym z nim pogadać... Przyjaźnimy się przecież tyle lat... Mam kontakt z Marcelem i nie zanosi się na to, żeby mieli ze sobą zerwać.
-Jesteś prawdziwym wsparciem. - stwierdziłam zgryźliwie, dźgając go w żebra. Jęknął przeciągle, zanosząc się słabym śmiechem. -On ją kocha, ona jego też. I jak widzisz, zupełnie nie przeszkadza im fakt, że tobie się to nie podoba. Kiedy Fornell mnie nie lubił...
-Wiem, wiem, powtarzasz to bez przerwy. - wtrącił, kreśląc wymyślne wzory na wysokości mojego uda. -Nie wyobrażam sobie, że mógłbym cię kiedykolwiek stracić. I być może oni czują to samo... Zadzwonię i porozmawiam z nim. Ale później, okej?
-Dlaczego później?
-Bo teraz jestem z tobą i dla niego nie mam czasu. - odparował ku mojemu zdziwieniu. Patrzyłam na niego, kiedy opuszkami palców odgarniał opadające na twarz kosmyki moich włosów, a potem nagle mnie pocałował. I to nie był jeden z tych normalnych, codziennych pocałunków, potrafiłam je już odróżniać. To był ten, który zawsze coś oznaczał, zawsze do czegoś prowadził. Przestraszyłam się, bo nie miałam pojęcia, czy robi to w konkretnym celu czy dlatego, że po prostu chce. Prześwietlanie jego myśli sprawiało mi w tym momencie problemy, być może celowo mi ich nie udostępniał. Jego dłonie błądziły już pod moją koszulką, ciasno oplatając talię. I to była chyba ta chwila, gdzie musiałam powiedzieć "dość". W każdej następnej mogłoby być za późno.
-Marco...
-Spokojnie, rozumiem. - szepnął wprost w moje usta, nadal pozostając niebezpiecznie blisko. Zapewne słyszał mój spłycony, przyspieszony oddech. -Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy. Poczekam. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że nadal potrzebuję cię tak samo, jak kiedyś.
Patrzyliśmy na siebie, szukając w tym wszystkim drugiego dna. On nie znalazł, ja owszem. Dał mi wyraźny sygnał, że powinnam się pospieszyć i choć nie wypowiedział tego głośno, przekaz był dość jasny. Z drugiej jednak strony, upewniłam się, że nic mi nie grozi, bo Woody nie posunie się do niczego, czego sobie nie życzę. Już od jakiegoś czasu miał do mnie mnóstwo cierpliwości, przez co coraz częściej zastanawiałam się, skąd ją czerpie. Jego wargi wciąż znajdowały się w niewielkiej odległości od moich, więc wykorzystałam to i ponownie delikatnie je musnęłam. Wyczułam, że znów się uśmiecha. I w sumie to by było na tyle, bo gdy na nowo zatracaliśmy się w sobie, z sypialni dobiegł nas cichy, dziecięcy płacz. Oderwałam się od Reusa, na kilka sekund opierając czoło o jego ramię.
-Moja kolej, prawda? - spytałam, zamykając oczy. Skinął twierdząco głową, wspierając podbródek na moich włosach.
-Twoja. I powiedz jej przy okazji, że w życiu są takie momenty, w których rodzicom po prostu się nie przeszkadza.
Gdy się podniosłam, na jego twarzy tkwił żartobliwy banan, a kiedy uderzyłam go w klatkę piersiową, zwyczajnie się roześmiał. Miał trochę racji. Ale Isabell miała też jeszcze trochę czasu, żeby to wszystko ogarnąć.
~~~
Ćwiczyłam właśnie podzielność uwagi. Jednym okiem zerkałam na leżącą na kocyku Isabell, która tylko jakimś cudem nie spała, pewnie oczekując powrotu Marco z treningu, a drugim już od dobrych trzydziestu minut łypałam na wypełniającą się moim pismem kartkę papieru. Musiałam coś wypróbować, coś, czego niedługo będę potrzebowała, a czego jeszcze się nie nauczyłam i na razie średnio mi to wychodziło. To niby tylko cztery literki, ale strasznie kłopotliwe w pisaniu, a jak jeszcze łączy się je z jedenastoma kolejnymi... W zasadzie tych jedenastu nie będę używać tak często, jak tych czterech, ale w nielicznych przypadkach na pewno się przydadzą... Sama utrudniałam sobie życie, ale chyba po prostu taka już byłam.
Mały brzdąc obok mnie usilnie próbował zmienić pozycję, kołysząc się na wszystkie możliwe strony świata, więc chcąc dać jej więcej bezpieczeństwa, wstałam od stołu i wzięłam ją na ręce. I właśnie w tym momencie do mieszkania wszedł Reus. Spanikowałam, gdyż wolałam, żeby nie odkrył moich artystycznych dzieł, które aktualnie pozostawały bez opieki, bo trzymałam dziecko na rękach. Mogłam jedynie łudzić się, że nie zwróci na nie uwagi i istniała na to duża szansa, bo po zajęciach w klubie pierwsze kroki zazwyczaj kieruje do lodówki. Niestety, nie tym razem. Zauważywszy, że jestem z Isabell, rzucił torbę treningową w korytarzu i automatycznie przeszedł do salonu. Banan na jego twarzy wskazywał, że ma dziś dobry humor. I oby tak zostało.
-Hej. - podszedł do mnie, witając się zwyczajnym buziakiem w usta, po czym zerknął na już wpatrującą się w niego Isabell. -Ooo, nasza księżniczka nie śpi? Niemożliwe!
Wyciągnął ręce, żeby ją ode mnie przejąć, więc podałam mu ją bez wahania i zyskałam trochę czasu, żeby uprzątnąć blat, jednak chyba zbyt mocno się spieszyłam, bo Woody dostrzegł, że zbieram zapisane kartki papieru i jak na złość musiał się nimi zainteresować. Zbliżył się i zerknął mi przez ramię, ale natychmiast przycisnęłam swego rodzaju notatki do klatki piersiowej.
-Nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy. - fuknęłam niby żartobliwie, ale chyba się nie nabrał. -Nie mam już prawa do prywatności?
-Szykujesz już pozew rozwodowy? - spytał, zadziornie unosząc brew, na co przewróciłam jedynie oczami. -Skoro nie, to pokaż, co to. Obiecuję, że nie będę się śmiać, a przynajmniej spróbuję.
Kiedy Isabell głośno pisnęła, przy okazji ziewając demonstracyjnie, zrozumiałam, że Reus totalnie przeciągnął ją na swoją stronę i zostałam w tym domu zdana już tylko na siebie i swoje umiejętności negocjacji. Teraz jednak postawili mnie pod ścianą i nie miałam już nic do powiedzenia. Westchnęłam teatralnie i z ciężkim sercem podałam mu zapiski, które trenowałam w zasadzie już od kilku dni, ale do tej pory udawało mi się je ukryć. Zlustrował je zaciekawiony i uśmiechnął się szeroko. Spodobało się. Swego rodzaju sukces osiągnięty.
-Wygląda fajnie. - skomentował oddając mi kartki z powrotem. -Ale... Chcesz nosić dwa nazwiska? Myślałem, że wybierzesz tylko moje...
-Długo o tym myślałam, naprawdę. I uznałam, że jedno po prostu mi nie pasuje... Chciałabym przyjąć twoje i jednocześnie zostać przy swoim. W gruncie rzeczy i tak zapewne nie będę go używać zbyt często... - przygryzłam wargę zauważywszy, że się zamyślił. Isabell powoli zasypiała, nie przejmując się zbytnio naszą wymianą zdań. -Gniewasz się?
-Nie. - spojrzał na mnie z delikatnym uśmiechem. Odetchnęłam z ulgą. -Po prostu inaczej to sobie wyobrażałem, ale nie chcę kwestionować twoich wyborów. Jeśli sądzisz, że tak będzie dobrze, to okej.
-Jednak się gniewasz. - stwierdziłam krzyżując ręce na piersi. -Poznaję to po twoim głosie, Marco. Nie miej mi tego za złe... Przecież nazwisko chyba nie jest najważniejsze, prawda?
-Pewnie, że nie. Dlatego zadowolę się tym, że mimo wszystko będziesz miała moje. A skoro panieńskiego i tak nie zamierzasz używać, no to w czym problem? - wzruszył beztrosko ramionami. -Ale jednego ci nie zazdroszczę: tego okropnie długiego podpisu w papierach urzędowych. Powodzenia.
Puścił do mnie oczko, po czym przeniósł uwagę na spokojnie oddychającą w jego ramionach dziewczynkę. Nie było mi dane zbyt długo cieszyć się jej obecnością wśród żywych, bo właśnie zasnęła. I niech ktoś próbuje mi wpierać, że między nią a Reusem nie istnieje żaden spisek - nie uwierzę. Bo jeszcze nigdy nie spotkałam się z taką synchronizacją organizmu ojca z dzieckiem.
***
Dawno nie było tak, że cień szansy stał się rzeczywistością i rozdział jednak się pojawił... Najwyraźniej wszystko jest możliwe :)
Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, że to już przedostatni rozdział... I ten moment musiał kiedyś nadejść. Nie wydarzy się już nic spektakularnego, jak widać powyżej, więc mogę już teraz przyznać, że nie starczyło mi czasu na wprowadzenie jednego powrotu i przyznam Wam, kto to miał być. Na krótką chwilę, pewnie kilka rozdziałów, chciałam przywrócić do opowiadania... Semira :) Wyczytałam kiedyś, że w rzeczywistości ma rodzinę w Niemczech i pomyślałam, że przypadkowe spotkanie z ciężarną Leną mogłoby być nawet ciekawe... Ale sporo miejsca zabrało zamieszanie związane z Reusem w Barcelonie, więc zdecydowałam się już nie wplatać tego wątku. Oczywiście będzie epilog i obiecany bonus, więc pojawią się jeszcze trzy, może cztery posty :)
Tymczasem w Borussii kolejny szok i niedowierzanie... I nie byłabym sobą, gdybym tego nie skomentowała. Hummels. Tak, w zasadzie nie będę sobą, bo nie mam słów, żeby się do tego odnieść. Człowiek, który krytykuje decyzję Götzego, który jest kapitanem, po 8 latach gry w Dortmundzie nagle stwierdza, że chce do domu... Mam tylko nadzieję, że do trzech razy sztuka. No i przestałam już wierzyć w piłkarskie przywiązanie do klubu, nie wierzę nawet w zapewnienia Reusa, który uparcie zarzeka się, że on w Borussii to może nawet skończyć karierę, że kasa nie gra dla niego roli, bla bla... Jeśli faktycznie tak będzie - zwrócę honor. Obecnie nie wierzę w słabe próby złagodzenia sytuacji przed nadchodzącym transferem.
To tyle. Końcówkę maja mam nieco napiętą, ale mam nadzieję, że uda mi się coś napisać i opublikować :)
Komentujcie! ❤
Komentujcie! ❤