środa, 29 lipca 2015

11. Es hat sich wirklich nichts verändert

<Marco>
   
-Pamiętaj, że jutro rano, najpóźniej popołudniu widzę cię tutaj z powrotem. Jeszcze nie myślałem nad tym, co ci zrobię, jeśli nie wywiążesz się z umowy, ale coś na pewno. Od teraz żaden wybryk nie ujdzie ci na sucho, bo odkąd sprowadziliśmy Aubameyanga, kompletnie dostałeś na głowę. Cholera, was trzeba zamykać w izolatce, bo rozwalicie mi zespół! Może zorganizuję wam psychiatrę, co?
   Gdybym popadł teraz w histeryczny śmiech, biedny hiszpański taksówkarz z pewnością zamartwiałby się o swoje bezpieczeństwo, a po zeszłorocznych eskapadach z Marcelem i Robinem nie chciałem już nadszarpnąć nerwów żadnego z nich. Szczególnie tego, w pojeździe którego obecnie siedziałem, bo właśnie dzięki niemu za kilkanaście minut wreszcie zobaczę się z Leną. Ostatnie wskazówki lub raczej rozkazy tatusia Kloppa wzbudzały jednak moje rozbawienie za każdym razem, gdy tylko je wspominałem. Auba był pod jego szczególnym nadzorem, odkąd niedawno zabrał się za koszenie trawy na Signal Iduna Park, w efekcie czego na murawie przez parę godzin widniały jego imiona oraz nazwisko wraz z pozdrowieniami dla naszego trenera. Ubaw mieliśmy przedni, urządzając sobie rozgrzewkę biegową wzdłuż kontur dzieła Gabończyka, za to nasz 'papa' nie tryskał chyba tego dnia humorem, bo aż gotował się ze złości na wieść o tym wybornym żarcie. Dobrze wiedział też, że po odejściu Mario znajduję w nim najwierniejszego słuchacza i przyjaciela, stąd to pierwszej klasy kazanie przed wyjazdem do Barcelony. Wszyscy znamy jednak granice żartu i powagi, dlatego wierzę, że niedługo Kloppo zaakceptuje dość nietypowy charakter Pierre-Emericka. Właściwie ten nie pozostawia mu wyboru, zważając na jego umiejętności piłkarskie. Pozyskaliśmy naprawdę świetnego zawodnika i wspaniałego człowieka.
   Kierowca zatrzymał auto i zwrócił się do mnie po angielsku, zrozumiałem zatem, iż dotarliśmy na miejsce. Zapłaciłem, podziękowałem, wysiadłem i rozejrzałem się. Pokaźną chwilę zajęło mi zorientowanie się, że stoję właśnie pod studiem nagraniowym. Mając w telefonie zapisany jedynie adres z numerem budynku, byłem absolutnie przekonany, że doprowadzi mnie do hotelu, w którym zamieszkała moja dziewczyna. Myliłem się i trochę żałowałem, bo oglądanie jej w akcji z tym spalonym na słońcu ważniakiem było ostatnią rzeczą, na jaką nabrałbym ochoty. No trudno, może akurat skończą zdjęcia albo w ogóle ich tam nie będzie?
   Wszedłem do środka i gdy ogarnąłem wzrokiem pomieszczenie, uświadomiłem sobie kolejny, przykry fakt: nie trafię na plan bez niczyjej pomocy. Westchnąłem ciężko i poprosiłem więc pierwszą napotkaną kobietę o wskazanie właściwej i możliwie najkrótszej drogi. Zlustrowała mnie od góry do dołu, po czym poprosiła o dowód osobisty. Nieco zaskoczony wyciągnąłem dokumenty i podałem je dziewczynie, która - ku mojemu narastającemu zdezorientowaniu - odszukała na pokaźnej liście moje dane osobowe, po czym coś tam dopisała, pieczętując wszystko odznaczeniem obecności. Nie zdążyłem zapytać, a już pospieszyła z wyjaśnieniami, dowiedziałem się więc, iż Lena musiała podać moje nazwisko, abym mógł w ogóle wejść w 'skromne' progi tej produkcji jako zaproszony gość spoza ekipy. Super. Wystarczył moment, abym poczuł się jak nadziany forsą VIP. Teraz wszystko mi wolno i jestem królem świata.
   Z pozornie stoickim spokojem pokonywałem kolejne korytarze i stopnie schodów, oczekując celu. Pozornie, bo w rzeczywistości popadałem w coraz większą irytację. Najpierw sprawdzają moją autentyczność, jakbym przyszedł tutaj po to, by wymordować większość składu, a potem wysyłają w niekończący się i dodatkowo piętrowy labirynt. Przez moment czułem się jak Sims, któremu usunięto drzwi, aby nie mógł opuścić pomieszczenia, po czym doprowadzono do pożaru, skazując go jednocześnie na pewną śmierć. Albo Sims, któremu usunięto drabinkę prowadzącą do wyjścia z basenu. Chora sytuacja! Sądziłem, że Barcelona jest inteligentniejsza.
   Stanąłem w końcu przed ciężkimi, mosiężnymi drzwiami i przyznałem się sam przed sobą, że producenci zaserwowali mi świetny trening na zbadanie kondycji, który chyba zaliczyłem. Nie odwlekając cennego spotkania, naparłem na klamkę z nadzieją, iż wrota otworzą się pod moim naciskiem, inaczej wyparowałbym ze złości. Na szczęście wszystko przebiegło zgodnie z założeniami, dzięki czemu znajdowałem się obecnie prawie w ścisłym centrum tego zamieszania. Zewsząd dobiegały do mnie wypowiadane po hiszpańsku zdania i krótkie komendy, jakby wydawane przez reżysera, więc właśnie w tamtym kierunku postanowiłem się udać. Ostrożnie stawiałem stopy na każdym metrze kwadratowym podłogi w obawie, że przez przypadek otworzę jakąś zapadnię lub włączę alarm, ściągając na siebie uwagę. To byłoby apogeum kompromitacji... Marco, mogłeś po prostu do niej zadzwonić i zapytać, o której stąd wyjdzie, a w międzyczasie wyskoczyć na pyszne, śródziemnomorskie żarełko. Może faktycznie wezmę kilka lekcji używania mózgu?
   Znów usłyszałem śmiech, dość głośny i wyrazisty, zatem powoli zbliżałem się do celu. Moja cierpliwość także dobijała już do swej naturalnej granicy, więc cieszyłem się, że całą tą przeprawę mam już za sobą. Okazało się, iż wystarczy już tylko wyjść zza rogu i delikatnie odsunąć kotarę... A cała tajemnica odkrywała się przed tobą niczym pokerowa talia kart.
   Siedziała na stole, ubrana w krótkie czerwone coś, co miało imitować sukienkę i popijała koktajl z bliżej nieokreślonych owoców. Casas stał obok z tacą wypełnioną winogronami, które co chwilę podjadała, jak przypuszczałem, jego życiowa partnerka. Z ich rozmowy nie zrozumiałem nawet słowa, ale musieli dobrze się bawić, bo uśmiech nie schodził z ich twarzy. Obserwując tą scenkę, sam nieco rozluźniłem się po niedawnych przejściach, lecz co istotniejsze, wyciągnąłem jeden wniosek: Mario wyglądał naprawdę sympatycznie. Pewnie Lena miała rację, wypominając mi, że nazywam go bęcwałem i nabieram niesłusznych podejrzeń, oceniając go jedynie po sylwetce. Jego dziewczyna zawsze znajdowała się w pobliżu i pomimo zawodu, jaki uprawiał, darzyła go ogromnym zaufaniem, zdając sobie sprawę, iż w innych okolicznościach ich uczucie nie przetrwałoby nawet miesiąca. Potwierdzało się to z każdym spojrzeniem, którym się obdarzali. Kochali się i nikt tego nie podważy. Czas przestać panikować i siać zamęt, Reus. Nie stoisz na zagrożonej pozycji.
   Nie miałem bladego pojęcia, co dalej, czekałem więc na przebieg akcji. Reżyser zakończył przerwę, prosząc aktorów o powrót na stanowiska. Oparłem się beztrosko o ścianę, decydując się na pozostanie i obejrzenie tego z pewnością fascynującego kawałka spektaklu. I nawet przez głowę mi nie przeszło, iż ostatecznie będę tego żałował tak bardzo, jak ostatniego pocałunku z Carolin Böhs.


~~~


<Lena>
   
Dzisiejsze nagrania bez wątpienia mogłam opakować i odstawić na półkę z najtrudniejszymi i najbardziej wyczerpującymi zadaniami do wykonania. Wykończyły mnie przede wszystkim fizycznie, a o rozstrój psychiki jak zawsze zadbał filmowy Hache i jego aluzje dotyczące mojego tyłka. Obiecałam sobie, że znajdę sposób na zemstę i od tej pory zacznę traktować tą misję jak zło konieczne. Muszę z nim wygrać chociaż jedną bitwę.
   Wraz z Marią oraz Mariną, odgrywającą rolę Katiny, wychodziłyśmy właśnie z garderoby, gdy zawołał nas Mario. Dołączył do nas w podskokach, gdyż całą paczką umówiliśmy się na mały lunch. Wyraziłam zgodę, choć w podświadomości wyczekiwałam jedynie jakiegokolwiek znaku od Marco, bowiem na dziś zapowiedział swoją wizytę w stolicy Katalonii. Liczyłam, że nie przełożył jej bez mojej wiedzy. Wiele rzeczy potrafię mu wybaczyć, ale w tym przypadku nie okazałabym mu łaski. Zbyt długo czekałam na to, by go zobaczyć.
   -Lena, czy mnie się pomyliło, czy miałem dziś poznać twojego chłopaka? - Mario brutalnie przywrócił mnie na ziemię po tym, jak odprowadziłam wzrokiem znikającą za drzwiami Marinę. Tak już miał w zwyczaju. Gdy na niego zerknęłam, patrzył na mnie z uniesionymi brwiami, Maria tym czasem piorunowała go wzrokiem.
   -Miałeś. - potwierdziłam, kiwając do tego głową, jakbym nie była wystarczająco pewna swoich słów. Był w zasadzie środek popołudnia, a Reus nie przysłał nawet jednego sms-a. I skopię mu za to miejsce, gdzie słońce nie dochodzi. Już dawno powinnam to zrobić.
   -I co? Mogę jeszcze wierzyć, że się zobaczymy? A może on się mnie boi?
   -Kochanie, coraz częściej odnoszę wrażenie, że brakuje ci części mózgu odpowiedzialnej za myślenie. - wtrąciła Maria, krzyżując ręce na piersi. -Naprawdę nie jesteś pępkiem świata, więc przestań zachowywać się jak Hache, bo nie wpuszczę cię dzisiaj do domu!
   -Cukiereczku, po co ten bunt? Dopiero wychodzę z roli. - obserwowałam teraz zaskoczoną twarz Hiszpana, próbującego udobruchać ukochaną. Chyba wziął sobie jej ostrzeżenie do serca, choć nie wierzyłam, iż byłaby w stanie wyrzucić go do ogrodu czy garażu, w dodatku bez obiadu. Przecież wszyscy faceci jego pokroju muszą jeść. Sama przechodzę to z Marco.
   -To nie bunt, to lojalna informacja. Co ci ostatnio odbiło?
   -Nie rozumiem. - zdumiony jej niespodziewanym pytaniem aż przystanął, lecz zaraz się opamiętał, gdy dziewczyna wyminęła go bez słowa. Dorównał jej kroku i objął ramieniem. -Gdzie zrobiłem błąd?
   -Tu. - uderzyła go otwartą dłonią w czoło, po czym puściła do mnie oczko. Jedyne, co mi pozostało, to oczekiwanie na jakiekolwiek wyjaśnienia. -Źle ustawiłeś komórki i nie zarejestrowały faktu, że Lena ma chłopaka, więc twoje szanse w jej oczach są zerowe. Nie spodobasz jej się, nawet zgrywając pajaca, bo cię nie kocha. I może nawet nie lubi.
   Mario otworzył szeroko usta, próbując uwierzyć w to, co usłyszał. Zerknęłam na Marię i gdy nasze spojrzenia się spotkały, wybuchnęła głośnym śmiechem. Domyślałam się, że żartuje, lecz śledzenie zdezorientowanej miny Casasa było tego warte. Pomogła mi wygrać moją pierwszą bitwę przeciwko niemu, co stało się długiem wdzięczności z mojej strony. 
   -Ty mała zołzo! - obrażony mięśniak rzucił się na swą drugą połówkę, ściskając w pasie, by nie miała szans się poruszyć. -Jesteś strasznie niesprawiedliwa! Ja przez cały czas tylko powtarzałem Lenie, że ma... Gościa.
   Na początku uważałam, że zmienił treść swojej wypowiedzi ze względu na fakt, iż to, co chciał powiedzieć, stanowiło naszą słodką tajemnicę. Później jednak zauważyłam, iż z coraz szerszym uśmiechem wpatruje się w jeden nieruchomy punkt przed sobą. Odwróciłam więc głowę i wszystko się wyjaśniło. Szczerzył się właśnie do faceta, z którym od początku mojego pobytu w Hiszpanii tak bardzo chciał mieć do czynienia, a którego i ja już od kilku dni wyczekiwałam z niecierpliwością. I w końcu przyjechał. Nie zawiódł. Nie nawalił. Dzieliło nas już tylko parę metrów, a on wyglądał jak męska wersja miss świata. Jak zawsze nienaganne ułożone włosy i perfekcyjnie dobrany ubiór, podkreślający jego wyrzeźbioną sylwetkę. Cały Reus. Mój Reus.
   -Marco! - wrzasnął nagle Hiszpan i odsunąwszy się od swojej wybranki, popędził w jego kierunku, czego żadne z nas się nie spodziewało. Woody ze zdziwienia uniósł brwi, ale zachował klasę i odwzajemnił przyjacielski uścisk, po czym podał mu rękę. Pierwsze, co rzucało się w oczy, to niesamowity kontrast pomiędzy odcieniami ich skóry. Pomimo obecnej na ciele blondyna opalenizny, nie był nawet w połowie tak czekoladowy, jak jego aktorski odpowiednik.
   -Ty jesteś Mario. - ze skromnym uśmiechem uruchomił swoją angielszczyznę. -Miło cię poznać.
   -Też się strasznie cieszę! - odpowiedział z entuzjazmem Hiszpan, któremu banan nie schodził z twarzy. -Lena tyle o tobie gadała, że nie mogłem się doczekać twojego przyjazdu. Fajnie, że wpadłeś.
   Niemiec jedynie spojrzał na mnie wymownie, na co niewinnie wzruszyłam ramionami. I wtedy do akcji wkroczyła moja towarzyszka - przywitała się z Reusem, po czym dopadła do ukochanego i łapiąc go pod ramię, uśmiechnęła się przepraszająco. Mario zachichotał, dostrzegłszy nasze rozbawienie.
   -Rozumiem, że lunch aktualny? - spytała lustrując naszą dwójkę. -Idziecie z nami, prawda?
   -Jasne. Widzimy się za moment.
   Wyszli bez słowa, więc znów skierowałam uwagę na Reusa. Wgapiał się we mnie zielonymi tęczówkami, nadal nieco zagubiony, ale wyraźnie szczęśliwy i zadowolony. Podeszłam bliżej i dotknęłam jego gładkiego policzka, pod wpływem czego zamknął na chwilę oczy. I choć od naszego ostatniego spotkania minęło kilka tygodni, musiało upłynąć parę sekund, zanim padł pierwszy wyraz.
   -Cześć. - powiedział roześmiany, przygarniając mnie do siebie. Pomimo ogromnej niechęci zebrałam siły, by nieco się odsunąć i po raz kolejny spojrzeć mu w oczy.
   -Cześć? Tylko tyle? - palnęłam z udawanym rozczarowaniem. Zadziornie przygryzł wargę, dając mi do zrozumienia, iż nie muszę się powtarzać. Musnął opuszkami palców moją skórę, a granica między nami zmniejszyła się diametralnie. Poczułam przyspieszone bicie serca, nie tylko swojego. A potem był tylko pocałunek. Piękny i namiętny, jakby był jednym z ostatnich, lecz oboje wiedzieliśmy, iż znajdujemy się dopiero na początku. I obyśmy nigdy nie dobrnęli do końca.


~~~


   Wyszłam z łazienki w poszukiwaniu bielizny. Reus siedział na łóżku, w najwyższym stopniu znudzenia przerzucając kanały w telewizorze. Hiszpański z pewnością już go irytował, ale nie odwrócił nawet głowy, kiedy przystanęłam, by obserwować jego dziwne zawieszenie. Myślał. Jeśli Reus myśli, to znak, iż coś nie gra i zauważyłam to znacznie wcześniej. Podczas wspólnego posiłku z Marią i Mario chyba polubił ich obojga, co niestety nie zmieniło faktu, że od tamtej pory wydaje się mocno przygaszony. Jeszcze niedawno zabiegał o miejsce w hotelowej wannie, a dziś wziął zaledwie piętnastominutowy prysznic. Ewidentnie coś tu nie pasowało.
   Po oficjalnym opuszczeniu toalety powiesiłam wilgotny ręcznik na balkonie i wróciłam do łóżka, od razu wskakując pod ciepłą kołderkę. Siedziałam przez chwilę oparta o poduszkę, w oczekiwaniu na najmniejszy nawet gest Reusa, na zwykłe poprawienie fryzury, poruszenie palcem dłoni czy nieznaczny grymas na twarzy. Nadal jednak uparcie wpatrywał się w ekran odbiornika, ostatecznie sięgając po iPhone'a. I wtedy zrozumiałam, iż moja interwencja nie ma sensu. Cokolwiek zrobię, nie zwrócę na siebie jego uwagi. Powinnam zatem potraktować go równie sucho, jak on mnie.
   -Zgaś proszę światło, kiedy się położysz. - oświadczyłam neutralnie i zsunęłam się do pozycji leżącej, jednocześnie odwracając się plecami do chłopaka. Żadnej reakcji. Po kilkunastu sekundach usłyszałam ciche westchnienie i kolejne kliknięcia w jego telefonie. Obwiniałam się o zaistniałą sytuację, choć tak naprawdę nie znałam przyczyny jej narodzin. Zdawałam sobie jednak sprawę, że ugodziło w niego prawdopodobnie moje zachowanie na planie, które i tak nie wykraczało poza normy scenariusza. Nie tego się spodziewałam. Myślałam, że już dawno wszystko zrozumiał.
   Kilka pojedynczych łez bezradności spłynęło po moim policzku, mocząc poduszkę, która leżała pod głową. Opanowanie ich było trudne w obecności Marco, sięgnięcie po chusteczki higieniczne i podciąganie nosem nie wchodziły w grę. Nie mogłam dopuścić do tego, by się zorientował, w zasadzie nie oczekiwałam pomocy z jego strony. Przecież nie rozmawialiśmy ze sobą od dobrych dwóch godzin. Ostatecznie otarłam policzki wierzchem dłoni i przycisnęłam palce do oczu, próbując zatrzymać kolejny potok cieczy. Nieznacznie pomogło, co pozwoliło mi się uspokoić.
   Po paru kolejnych minutach Woody wyłączył w końcu telewizor, co niejako wytrąciło mnie z transu, w który nieświadomie wpadłam. Czekałam teraz z bijącym sercem na nastanie ciemności, na to, aż wyciągnie rękę do tego cholernego wyłącznika przy lampce i łaskawie go naciśnie. Nic takiego się nie stało. W zamian chwilę później poczułam, jak dopasowuje swoje ciało do ułożenia mojego i mocno przyciąga moje plecy do klatki piersiowej. Dłonią pogładził moje ramię, po czym zatopił usta we włosach, składając krótki pocałunek. Odetchnęłam z ulgą. Zamknęłam na moment oczy, gdy jego prawa ręka owinęła się wokół mojego brzucha, odcinając mi ewentualną drogę ucieczki, której nawet nie planowałam. Gdybym mogła, wtopiłabym się w jego skórę bez zastanowienia.
   -Przepraszam. - wyszeptał mi do ucha. -Nie tak miało wypaść i to nie twoja wina. Nie chcę, żebyś przeze mnie płakała, bo tak naprawdę nic nie zrobiłaś.
   Nie odpowiedziałam. Nie dlatego, że postanowiłam odwdzięczyć się za jego fochy - po prostu nie wiedziałam, jak postąpić. Przed nim nic się nie ukryje i po raz kolejny udowodnił mi, że zawsze wszystkiego się domyśli. Chrzanię cię, Reus. Znów.
   -Dziś zwyczajnie za dużo widziałem. - kontynuował, wodząc ustami tym razem w okolicach mojej szyi i obojczyka. -Kiedy tam wszedłem, nie spodziewałem się, że będę zmuszony oglądać cię w intymnej sytuacji z... Nim. Ale zauważyłem, że jego dziewczyna podchodzi do tego w identyczny sposób.
   -Nie, Marco. - burknęłam nie odwracając głowy. Mój głos drżał, bałam się, iż zrobię coś, czego później pożałuję. -Jego dziewczyna mu ufa.
   -Lena, nigdy nie powiedziałem, że ci nie ufam. - protestował zachowując spokój. -Odnosiłem jedynie wrażenie, że to zupełnie inaczej wygląda. Przecież tyle słyszy się teraz o przypadkach, że ludzie zakochują się w sobie dzięki roli w filmie...
   -Mario właśnie tak się zakochał, to prawda, tyle, że nie we mnie. Naprawdę myślałeś, że cię zdradzę?
   -Nie.
   -Kłamiesz. - warknęłam z zamiarem odsunięcia się, lecz zapomniałam, że wciąż ściska mnie w pasie. -W przeciwnym razie nie odstawiłbyś tych wszystkich scen zazdrości.
   -Okej, przyznaję: na początku przeszło mi to przez głowę, ale jednocześnie nie wierzyłem, że tak się stanie. Skoro powtarzałaś, że będzie okej, dlaczego miałem wątpić?
   -Nie wiem. - mruknęłam raczej do siebie, Reus był jednak zbyt blisko, by umknęła mu ta uwaga. Prychnął tryumfalnie.
   -Sama widzisz. - podsumował uroczyście. -Poza tym, Mario na serio jest całkiem sympatyczny i nienormalny, zupełnie, jak nasz Götze...
   -O tym też cały czas ci przypominałam, ale mnie nie słuchałeś. - wyrzuciłam mu z kąśliwym uśmiechem, którego nie był w stanie zarejestrować. By to zmienić, złapał mnie ostrożnie za biodro i pozwolił przesunąć się tak, bym leżała teraz obejmowana przez jego ramię.
   -Słuchałem. - zaprzeczył patrząc mi prosto w oczy z delikatnym uśmiechem. -Ale chociaż postaraj się mnie zrozumieć, aniołku. Postawiłaś mnie pod ścianą z całym tym filmem, o czym w dodatku nie dowiedziałem się od ciebie. Długo nie potrafiłem się z tym pogodzić, ale teraz już widzę, że tak naprawdę nic się nie zmieniło. No, może oprócz tego, że staniesz się trochę bardziej znana.
   -Nie licz na to. - oświadczyłam, na co zmarszczył czoło. -To ostatnia produkcja, w jakiej wzięłam udział.
   -Dlaczego?
   -Bo nie jest warta żadnego rozstania z tobą.
   Spojrzał na mnie zaskoczony i jakby zbity z tropu. Szybko jednak połączył wszystkie fakty, po czym uśmiechnął się szeroko i musnął moje usta swoimi. Przyznaję, przejście ze strefy fochów do strefy przedniej romantyczności zajmuje mu zaskakująco niewiele czasu. Podparł się na łokciu, próbując zdominować mnie ostatecznie poprzez zblokowanie nadgarstków w swoim uścisku. Wyciągnął dłoń do mojego jeszcze wilgotnego policzka i ponownie mnie pocałował. Przywarł do mojego ciała, dzięki czemu czułam drganie jego mięśni, niczym pod wpływem wstrząsu elektrycznego. Na dźwięk jego cichego jęku na chwilę wróciłam do świata żywych.
   -Wszystko w porządku? - zapytałam automatycznie, lecz natychmiast położył palec na moich wargach i puścił oczko. Patrzyłam na niego, oczekując konkretniejszych wyjaśnień.
   -Nie przeszkadzaj mi. - rzucił wsuwając dłonie pod moją koszulkę, przez co mimowolnie zadrżałam. -Obiecałaś mi coś przed wyjazdem. A odpowiadając na twoje pytanie: dawno nie było lepiej.
   Uniósł się, by wygładzić moją szyję i po raz kolejny zamknąć usta w namiętnym, żarliwym pocałunku. Nie było już żadnych barier - tęsknił za tym tak samo, jak ja, potrzebował tego. Niepożądana w jego mniemaniu część mojej bielizny zsunęła się wzdłuż talii, a on sam wyprostował się i ściągnął t-shirt, który założył chyba tylko dlatego, że chciał się ze mną podrażnić. Może starszy będzie, lecz rozum już mu nie urośnie.
   Splótł mi dłonie nad głową, po czym językiem zaczął wytyczać sobie ścieżkę wzdłuż mojego ciała. Z każdym następnym dotykiem doznawałam kolejnych dreszczy, które przechodziły przez skórę, dodatkowo ją rozpieszczając. Tymczasem ręka Reusa, nie tracąc czasu, prześliznęła się w dół brzucha, pomiędzy uda, po czym wsunęła się pod cieniutki materiał majtek. Wiedziałam, iż chcę mieć go w sobie już teraz, zaraz, bez zbędnego gadania. Chciałam poczuć ciężar jego ciała i zamknąć jego biodra pomiędzy nogami, ale jemu wciąż było mało. Pragnienie stawało się tak silne, że rozkosz niemal graniczyła z bólem, lecz on najwyraźniej nie mógł oprzeć się grze wstępnej, wynikającej z ogromnego pożądania. W końcu dał mi na moment spokój i pozwolił złapać oddech. Wypchnęłam biodra, gdy pozbawiał mnie ostatniej części skromnej garderoby i wtedy coś we mnie pękło. Szarpnęłam zakleszczone u góry dłonie, po czym podniosłam się, naparłam na jego klatkę piersiową, zmuszając tym samym, by się położył i usiadłam na jego udach. Lustrował mnie wnikliwie, przygryzając wargę.
   -Chyba pomyliłaś kolejność, maleńka. - mruknął, leniwie muskając mój nieosłonięty dekolt. -Jeszcze nie skończyłem. Nie tak się umawialiśmy, prawda?
   -Nie będziesz mnie dłużej torturował. - odparowałam unosząc brwi. -Na to też nie podpisałam zgody.
   -I tak złamałaś już podstawowy punkt paktu. Wybraliśmy inne miejsce docelowe, pamiętasz?
   -Kochanie, o czym ty...
   -Przecież ubiegałem się o miejsce w twojej wannie. - wtrącił, na co zmarszczyłam czoło. W co on grał?
   -Ale wziąłeś prysznic...
   -Bo przysięgałaś, że będziesz mi towarzyszyć. - objął mnie w pasie, a gdy powrócił do pozycji siedzącej, ujął za pośladki. -Więc jak? Ostrzegam, że jeśli odmówisz, zadbam o to, by jeszcze trochę cię pomęczyć. Nie spieszę się.
   Aprobaty dla swojego żądania doszukał się w moich oczach. Zanim wstał, przesunął opuszkami palców wzdłuż mojej żuchwy, a później okrył ramionami i zabrał prosto do łazienki.


Zapowiedź rozdziału 12.:
"-Cholera jasna. - przekląłem pod nosem i zaraz pożałowałem, że nauczyłem Pierre-Emericka niemieckich wulgaryzmów. Znów przerzucił wzrok na ekran notebook'a, który obecnie mógłby nie istnieć. Zachciało mi się rodzinnych pogadanek...
-No, otwórz to. - ponaglił przyjaciel, przesuwając palcem po touchpadzie. -I przetłumacz mi, co napisała, proszę.
Dawno z jego ust nie padł zwrot grzecznościowy, zatem uznałem, że to naprawdę sprawa wyższej rangi i powinienem przyłożyć się do jej załatwienia. Przeczytałem tekst dwa razy, choć składał się zaledwie z kilku zdań i wypuściłem powietrze z ust. Auba czekał na moją reakcję."


***

Rozdział z okazji 10 tysięcy wyświetleń. DZIĘKUJĘ!
Droga anyone! Nie udało mi się wrzucić dwóch rozdziałów w poprzednim tygodniu, ale teraz się rehabilituję! :)
Ogólnie chciałabym Wam bardzo dużo powiedzieć o tej części, ale nie mogę... Po prostu nie mogę :p We właściwym czasie wyjaśnię, dlaczego :) Obiecuję za to, że przystopuję z erotyzmem - co za dużo, to niezdrowo :p
Pozdrawiam❤

sobota, 25 lipca 2015

10. Du bist bestimmt zu leichtgläubig, Reus

<Marco>
   -Nic nie powiesz? - spytała nie spuszczając ze mnie wzroku, gdy zatrzasnęły się drzwi. -Kiedyś byłeś bardziej rozmowny.
   -Co chcesz ode mnie usłyszeć? - wykrztusiłem, cały czas próbując się otrząsnąć. Nie wierzyłem jeszcze, iż akurat ta kobieta przebywa właśnie w moim mieszkaniu, lecz poruszała się, rozmawiała ze mną i przede wszystkim oddychała, więc musiałem w końcu przyjąć jej obecność do wiadomości.
   -Nie wiem. - subtelnie wzruszyła ramionami. -Mógłbyś chociaż udawać, że zależało ci na tym spotkaniu.
   -Co? - uniosłem brwi, kompletnie zbity z tropu. -Nie miałem pojęcia, że przyjdziesz, niczego nie planowałem!
   -Ale cieszysz się, prawda?
   -Nieszczególnie. - odparowałem zgodnie z prawdą. Zdążyłem posprzątać cały ten burdel z przeszłości i nie zamierzałem dopuścić do tego, by znów żyć w totalnym bałaganie. Doprowadzenie życia do stanu idealnego graniczyło ze zdobyciem mistrzostwa świata. -Zaparzę kawę, masz ochotę?
   Nie oczekując nawet jej odpowiedzi, skierowałem się do kuchni, po drodze próbując sobie przypomnieć, czy Lena kupiła przed wyjazdem kapsułki do ekspresu i gdzie je, do cholery, schowała. Czułem, że tracę nad sobą panowanie, lecz nieprzygotowany na zaistniałą ewentualność, nie spodziewałem się innej reakcji swojego ciała. Powinna mnie uprzedzić i to znacznie wcześniej.
   -Zmieniłeś się, Marco. - usłyszałem nagle. Podstawek pod filiżankę wypadł mi z ręki.
   -Co?
   -Zmężniałeś, wydoroślałeś... Zacząłeś o siebie dbać.
   -Nie sądzę.
   -Przecież widzę. - zachowując wszelkie środki ostrożności, odwróciłem się w jej stronę i zaraz tego pożałowałem. Stała tak blisko, iż jednym gwałtowniejszym ruchem mógłbym ją skrzywdzić, a tego mimo wszystko nie chciałem. -Twoje mieszkanie jest czyste. Klucze do auta leżą na stoliku w przedpokoju. Zmywasz naczynia lub wrzucasz je do zmywarki. Nie zostawiasz brudnych ubrań na sofie i rozpakowujesz torbę treningową. Czy kiedykolwiek tak postępowałeś?
   Wpatrywaliśmy się w siebie przez dłuższą chwilę. Zapuściła włosy, zaczęła używać kredki do oczu i malowała paznokcie na intensywne kolory. Ubierała się jakoś inaczej... Seksownie? Wyzywająco? Była naprawdę szalenie atrakcyjna. Nie wiem, czy tylko dziś, ale była. Reus, czy ty się nie zapominasz?
   -Pewnie dosięga mnie starość. - mruknąłem na odczepne i powróciłem do poprzedniego zajęcia. Przygotowywanie najzwyklejszej, porannej dawki kofeiny szło mi w tym dniu wyjątkowo ślamazarnie.
   -Ćwiczysz zdecydowanie więcej i dłużej. - kontynuowała swoje tortury, już nie tylko słowne, bo zadrżałem niezależnie od własnej woli, gdy położyła dłoń na moim ramieniu, powoli przesuwając ją w dół.
   -Tego wymaga mój zawód.
   -Zrobiłeś nowe tatuaże. - drażniła je palcami powodując, że zacisnąłem usta. Nie byłem pewien, ile jeszcze wytrzymam. -Ach, jedno się nie zmieniło. Ciągle nosisz swoje ulubione bokserki.
   Teraz do mnie dotarło. Zamarłem oparty o kuchenny blat i uświadomiłem sobie, że wciąż paraduję po kuchni tak, jak wyszedłem z łóżka dobre kilkadziesiąt minut temu. A ona nie raczyła zwrócić mi uwagi.
   -Sugerujesz, że powinienem coś na siebie założyć? - syknąłem jadowicie, zaciskając pięści. -Oczywiście, zamierzam to zrobić. Szkoda, że mi o tym nie przypomniałaś.
   -Naprawdę trzeba cię pilnować aż do tego stopnia? - prychnęła krzyżując ręce na piersi. Przewróciłam jedynie oczami.
   -Nieważne. Zaraz wrócę.
   Zdążyłem dojść zaledwie do kanapy, gdy ponownie mnie zatrzymała. Splotła nasze dłonie, zaskakując mnie tym gestem tak bardzo, iż nie miałem odwagi zareagować. Co tu się działo, do cholery?
   -Nie przeszkadza mi to, Marco. - szepnęła dotykając tym razem mojej klatki piersiowej. -Przecież kiedyś...
   -Właśnie, kiedyś. - wszedłem jej w słowo, szukając odpowiedniego wytłumaczenia. -Teraz mamy prawie dwa lata później, więc pozwól, proszę, że się przebiorę.
   Uśmiechnąłem się niepewnie, kiedy odsunęła się na bok i pewnym krokiem wprost zwiałem do sypialni. Dopiero tam rozpocząłem prawdziwą medytację. Przetwarzałem jeszcze to, co się przed chwilą wydarzyło, próbując jednocześnie znaleźć sensowne wyjaśnienie. W swojej karierze pomieszkiwania w obecnej posiadłości gościłem w progu różne, dziwne osobistości, mniej lub bardziej szokujące, lecz ta, która siedziała teraz w salonie, złamała wszystkie granice. Długo się nie widzieliśmy, nie zaprzeczam, ale każde z nas prowadziło życie w innym mieście i raczej celowo unikaliśmy swojego towarzystwa, więc co ją tutaj sprowadza? Akurat teraz?! Mógłbym jej wiele zarzucić, wygarnąć prosto w twarz, skoro miałem okazję, ale przeszłość nie stanowiła w tym momencie istoty sprawy. Jej nadrzędnym podmiotem była teraźniejszość.
   Orzeźwiłem się zimną wodą i tym razem kompletnie odziany wyszedłem, by stoczyć kolejną bitwę lub raczej dokończyć poprzednią. Zajęła miejsce w fotelu, popijając tą nieszczęsną kawę, w drugiej dłoni natomiast trzymała jakieś zdjęcie. Jeden rzut oka na pomieszczenie wystarczył, bym zorientował się, co stało się obiektem jej zainteresowania.
   -Masz dziewczynę? - spojrzała na mnie wzrokiem najpilniejszego detektywa na świecie. Westchnąłem ciężko.
   -Tak. Myślałem, że wiesz.
   Wstała bez pośpiechu, odwróciła się na pięcie i odstawiła fotografię tam, skąd ją zabrała. Nadal czuła się jak u siebie w domu i doprowadzała mnie tym do ostateczności.
   -Ciężko nie wiedzieć, piszą o was w każdej gazecie, musiałam się jedynie upewnić. Dlaczego Polka?
   -Bo pochodzi z Polski. - rzuciłem równie ironicznie. -Nie ma to dla mnie większego znaczenia, skoro rozumiemy się bez słów.
   -Kochasz ją?
   -Carolin, wybacz, ale czy to w jakikolwiek sposób wiąże się z celem twojej wizyty? Nie mam obowiązku spowiadania się ze swojej prywatności, szczególnie tobie.
   -Przepraszam. - jęknęła ujmując filiżankę z jeszcze parującym napojem. -Po prostu... Na pewno zastanawiasz się, po co przyjechałam.
   -Zgadza się, odkąd tylko weszłaś.
   -Chciałam cię zobaczyć, nic więcej.
   -A, okej. - może nie zabłysnąłem refleksem, ale z każdym słowem wprowadzała mnie w coraz głębszą konsternację. Zacząłem jednak dostrzegać, że nie trułaby mi tyłka bez konkretnego powodu i prawdopodobnie czegoś potrzebuje. Nie zawaham się jej pomóc, jeśli będę w stanie. Wprawdzie rozstaliśmy się w nieprzyjemnych okolicznościach, aczkolwiek szanowałem decyzję o jej odejściu i starałem się nie żywić urazy. Nie zostaniemy przyjaciółmi, lecz znajomymi będziemy już zawsze.
   -Mogę cię o coś spytać? - usiadła obok, na mój gust nieco za blisko, ale nie czepiałem się szczegółów. Nie odpowiedziałem, co uznała za akceptację jej prośby. -Marco, czy ty.. No wiesz. Czy coś jeszcze do mnie czujesz?
   Szlag by to trafił. Wolałbym wyparować, niż ponownie, po tak długim czasie, jaki upłynął, rozmawiać na ten temat, choć powinienem się spodziewać, że kiedyś powróci jak bumerang. Przygryzłem wargę, wpatrując się w ekran telewizora. Nawet nie pamiętam, czy go włączyłem, przecież przed odwiedzinami Carolin przebywałem w łóżku, jednak teraz posłużył mi jako godny punkt zaczepienia do zebrania myśli. Stałem właśnie przed najtrudniejszym wyzwaniem, które potrafiła rzucić tylko była dziewczyna. Dziennikarze mają wyższy współczynnik litości. Lena także.
   -Szczerze? - zerknąłem na nią, by sprawdzić, czy mnie słucha. -Nie mam bladego pojęcia. Minęło kilka lat, dużo się zmieniło... Jestem szczęśliwy, ponieważ pracuję w wymarzonym zawodzie, każdy dzień dzielę z ukochaną kobietą, a moja rodzina i przyjaciele są blisko. Nie życzę sobie niczego innego. Dostałem już to, co najcenniejsze.
   -Jesteś pewien tego, co powiedziałeś? Nadal chcesz mieć dzieci, zagrać dla Barcelony i wybudować piękny dom nad morzem. Twoja dziewczyna wyjechała, a ty przez nią cierpisz. Znam cię, Marco i zdaję sobie sprawę, że nie na to czekałeś.
   -Za kilka tygodni wszystko wróci do normy. - uśmiechnąłem się, przewidując jej sprytne zagrywki. Świetnie sobie radziła, z tym, że ja też wiedziałem o niej więcej, niż przypuszczała. -A marzenia nie spełniają się od razu. Na razie mieszkam w Dortmundzie i jest mi tutaj dobrze. Nie planuję życiowej rewolucji.
   -Ściemniasz. Zmieniłbyś mnóstwo rzeczy, gdybyś tylko otrzymał szansę. Udowodnię ci to, jeśli pozwolisz.
   -Caro, o czym ty pieprzysz? - niekontrolowanie podniosłem głos, marszcząc brwi. Nie wierzyłem w ani jedno słowo padające z jej ust i może popełniałem błąd, ale prowokację dało się wyczuć na kilometr. -Powiedz mi wreszcie, co ci leży na sercu i zakończmy tą głupią wymianę zdań.
   -Okej. - westchnęła opuszczając głowę. Akurat to mnie zaintrygowało. -Zapewne pamiętasz mojego chłopaka... Coraz częściej dopadają mnie wątpliwości, czy jeszcze do siebie pasujemy. Rzadziej rozmawiamy, nie wychodzimy na kolacje, nie poświęca mi wolnego czasu... Nie chcę oskarżać go o zdradę, ale chwilami inaczej nie umiem. Boję się, że...
   -Nie pomogę ci, Carolin, przepraszam. - rzuciłem przerywając jej w połowie zdania. Stajesz się niegrzeczny, Reus. -Owszem, kojarzę tego typa, lecz jedynie z widzenia. Nie znam się na tym, co lubi, co go charakteryzuje, nie pogłębiam wiedzy o waszych problemach. Nie doradzę, choć bardzo chcę.
   -Jest coś, co możesz zrobić. Sądzę, że to nam obojgu wiele wyjaśni.
   -Niby co?
   Nie musiałem nawet prosić o demonstrację - ba, gdybym choć domyślał się, o co chodzi, nigdy bym się na nią nie zdecydował. Dziewczyna bowiem przysunęła się, minimalizując dzielącą nas, nieznaczną odległość i bez skrupułów złączyła nasze usta w namiętnym i dość długim pocałunku. Z początku inteligentniejsza część mózgu podpowiadała, iż powinienem jak najszybciej to przerwać, niestety, męskie emocje odniosły zwycięstwo i stopniowo pozwalałem mojej ex na coraz więcej. Jej dłonie niespiesznie błądziły pod materiałem mojej koszulki, zupełnie tak, jak kiedyś, badając każdy centymetr ukrytego pod nią ciała. Miała świadomość, że jeśli wypowie choćby słowo, natychmiast ją odtrącę, więc blokowała każdy ruch, umiejętnie doprowadzając do tego, iż zapominałem, co i z kim tak naprawdę robię. Miała świadomość, że uległem pokusie, dlatego oczekiwała ode mnie konkretnego posunięcia, nadal jednak ściskałem jedynie jej biodra, by zachować cholernie niebezpieczną bliskość. Nie dotykałem jej, starannie się kontrolowałem, nie rozważając nawet, jak to się stało. Zgodziłbym się na wszystko, co by zaproponowała, a mimo to nie pociągała mnie. Nie chciałem iść z nią do łóżka, bo nic do niej nie czułem. I faktycznie, zrozumiałem to dzięki temu incydentowi.
   Jak przeważnie miała w zwyczaju, zgrabnym ruchem rozpięła moje spodnie, po czym jedną rękę wsunęła w ich tylną kieszeń, a drugą popełniła podstawowy błąd. Moje włosy cechowała tego dnia wyjątkowa wrażliwość, bo do tej pory nie zaserwowałem im należytej pielęgnacji, przez co pozostawały w nieładzie. Panna Böhs natomiast zbeszcześciła ich wygląd jedną nieprzemyślaną akcją. Nie miała prawa nawet ich musnąć i nie uszanowała tego, a ja wreszcie oprzytomniałem. Złapałem ją ostrożnie za ramiona i spojrzałem prosto w oczy, odwracając po chwili wzrok. Nie będę umiał sobie wybaczyć, że tak łatwo mnie sprowokowała. I tego, że postąpiłem nieuczciwie wobec Leny, będącej najważniejszą kobietą w moim życiu.
   -Świetnie to zaplanowałaś. - rzuciłem, szybko poprawiając jeansy. Podszedłem do okna i na kilka minut oparłem czoło o szybę. Znów wszystko komplikujesz, Reus, jesteś pojebanym gnojem.
   -Marco, przepraszam. - palcami objęła mój nadgarstek, lecz natychmiast go wyszarpnąłem. Wyrzutami sumienia płacę teraz za własną głupotę.
   -Powinnaś już iść. - oświadczyłem usiłując zachować spokój. Czułem się tak, jakbym przyłapał swoją ukochaną na zdradzie z najlepszym kumplem, ale to ja po raz kolejny nawaliłem i nie miałem na kim wyładować złości.
   -Ja po prostu...
   -Wyjdź, proszę. - wycedziłem przez zaciśnięte zęby, powstrzymując kumulującą się agresję. Przecież jej nie uderzę, nie zasłużyła na to.
   W mieszkaniu zaległa głucha cisza, więc odwróciłem się, by opanować sytuację. Caro stała w przejściu, gotowa opuścić pomieszczenie. Spoglądała na mnie pytająco, ale to już nie działało. Nie żałowałem jej, gdyż oboje ponosiliśmy za swoje słabości identyczny współczynnik winy. Ona podpuściła, a ja nabrałem się jak małe dziecko.
   -Zadzwoń, jak ochłoniesz i pogadamy bez zbędnych emocji, dobrze?
   Nie licząc na jakikolwiek odzew pokiwała głową, jakby na potwierdzenie właśnie wypowiedzianego zdania i usunęła się z pola widzenia. Stałem jeszcze moment jak słup soli, gapiąc się na miejsce, w którym minutę temu widziałem drobną blondynkę, niegdyś rządzącą moim sercem. Teraz próbowała je nieludzko ukraść i prawie jej się to udało. Jesteś zdecydowanie zbyt łatwowierny, Reus. Nie doceniasz tego, co masz i nie zdajesz sobie sprawy, jak łatwo to stracić.


~~~


<Lena>
   Jeśli wychodzi się na miasto z człowiekiem legitymującym się jako Mario Casas oraz jego partnerką Marią Valverde, trzeba przygotować się na sporą dawkę śmiechu i na to, że czas rzeczywiście upływa znacznie szybciej. Znasz ich zaledwie niecały miesiąc, a odnosisz wrażenie, że przyjaźnicie się od wieków. Kiedy tęsknisz, nic nie pomoże ci tak skutecznie, jak hiszpańska para, w której towarzystwie jesteś gotów spędzać całe, długie wieczory. I właśnie to jest najpiękniejsze w rodzącej się przyjaźni.
   -Do teraz rozkminiam, co ci wtedy strzeliło do głowy. - podsumowała brązowooka szatynka, odstawiając na stolik pusty pucharek po lodach. Jej partner właśnie pochwalił się, jak poderwał ukochaną z pierwszej części filmu, nad którym pracowaliśmy. -Nie sądziłam, że urzeknie mnie tak grubiańskie zachowanie.
   -Ja też ryzykowałem. - przyznał chłopak. -Ale większość z tych scen w moim mniemaniu wypadła naprawdę przekonująco, więc uznałem, że warto je wypróbować. No i nie żałuję.
   -Wrzucanie swej sympatii do basenu podczas prywatnego przyjęcia to rzeczywiście szczyt romantyzmu, Mario. - pokazałam mu język, gdy zmrużył oczy.
   -Nie uwierzysz, ale zrobił to! - wtrąciła ze śmiechem Maria. -Wybudował sobie w ogrodzie sporych rozmiarów kąpielisko i wykorzystał je, gdy zaprosił mnie na obiad. Miałam pecha, bo trafiło na porę letnią, ale jakby nie patrzeć, to zdarzenie ogromnie wpłynęło na bieg naszej znajomości.
   -Prawdopodobnie od tego się zaczęło. - dodał Hiszpan. Zanim przystąpił do dalszej części opowiadania, poprosił przechodzącą obok kelnerkę o wystawienie rachunku i zajął się uregulowaniem należności, po czym wsiedliśmy do jego auta, ponieważ oboje znów zadeklarowali, iż odwiozą mnie do hotelu, nie pozwalając na powrót taksówką. Piątkowy wieczór oznaczał kilometrowe korki uliczne na barcelońskich ulicach i restauracje wypełnione gruchającymi zakochańcami. Wpatrując się w widoki za szybą, słuchając jednocześnie życiowej historii naszego kierowcy, dziękowałam mu w duchu za odwiedzenie mnie od pomysłu skorzystania z usług transportu publicznego. Gdybym siedziała na tylnym siedzeniu sama, nie odzywając się do nieznajomego taksówkarza, zapewne popadłabym w paranoję, obserwując obściskujące się na chodnikach parki. Dotarłam już do tego etapu nostalgii, na którym po wyłączeniu laptopa i pożegnaniu się z Woody'm przez pół godziny płakałam w poduszkę przed pójściem spać. Grałam ułożoną, twardą bohaterkę, którą w realnym świecie stawałam się jedynie na planie lub w otoczeniu znajomych, gdy nie dawano mi szansy na zajęcie głowy ponurymi myślami. Szkoła przetrwania nadciągała wraz z nadejściem nocy i byłam tego świadoma już od dawna.
   Auto zatrzymało się na jednym ze skrzyżowań z sygnalizacją świetlną, niedaleko mojego aktualnego miejsca zamieszkania. Kojarzyłam je doskonale, ponieważ to właśnie tutaj najdłużej czeka się na zielone. Przewidując co najmniej dwie minuty przerwy, westchnęłam ciężko, kładąc głowę na oparciu siedzenia. Otworzyłam oczy i natrafiłam na splecione pomiędzy przednimi fotelami dłonie Marii oraz Mario. Spojrzeli na siebie i wymienili czułe uśmiechy, a ja natychmiast zacisnęłam usta w cienką linię. Dlaczego? Marco posiadał identyczne zwyczaje. Ilekroć odbierałam go z treningu, co zmuszało mnie do prowadzenia jego wozu, muskał opuszkami palców moje udo lub dłoń, potrafiąc nawet ściągnąć ją w tym celu z kierownicy. Czasami przysuwał ją do ust i obejmował wargami, nie wypuszczając z uścisku, dopóki nie poprosiłam go o to jedynie z uwagi na dyskomfort jako uczestnika ruchu drogowego. Tak czy inaczej, przypomniało mi to, iż mój chłopak znajduje się obecnie bardzo daleko i mogłam przekreślić swoje marzenia o jakiejkolwiek pieszczocie z jego strony. Jeszcze zaledwie kilka dni, Lena. Niedługo Borussia przyjedzie na obóz do La Manga i znów się zobaczycie. Znów będzie na wyciągnięcie ręki, zje z tobą obiad, pójdzie na plażę i położy się obok w łóżku. Cierpliwości.
   -Hej, piękna, zamierzasz przenocować w moim samochodzie? - Casas nieświadomie wyciągnął mnie z równoległej rzeczywistości. Zorientowałam się, że oboje zerkają na mnie niepewnie, na skutek czego uśmiechnęłam się ciepło, by nie budzić ich podejrzeń. 
   -To fatalne miejsce na sen. - odgryzłam się jeszcze nie w pełni przytomna. -Dziękuję za ten wieczór. Cieszę się, że spędziliśmy go razem.
   -Kiedy następny? Wiesz, że zawsze ci pomożemy.
   -Będę o tym pamiętać. - zapewniłam i pochyliłam się, by ucałować ich policzki. -Do zobaczenia jutro na planie!
   -Do zobaczenia.
   Po raz kolejny zaszalejemy, teraz na motocyklu! - krzyknął Mario, gdy wchodziłam już do budynku po schodach. Zdążyłam zaobserwować, jak dziewczyna uderza go ręką w głowę, po czym odjechali z piskiem opon, ja natomiast, kręcąc głową, ze śmiechem pokonałam obrotowe drzwi, rozglądając się po recepcji.
   Zaryglowałam od środka zamki w moim apartamencie, opuściłam zewnętrzne rolety, a później rozebrałam się i bez namysłu wskoczyłam do obszernej wanny. Ledwo rozgościłam się w niej na dobre, a usłyszałam dźwięk przychodzącego połączenia. Być może mama znowu z opóźnieniem zauważyła, iż jej córeczka spędza samotne godziny, ciężko pracując na Półwyspie Iberyjskim i dzwoniła, by odebrać raport. Leniwie wyciągnęłam ramię zgarniając iPhone'a z pobliskiej półki i automatycznie przesunęłam wzdłuż zielonej słuchawki.
   -Mamo, wybrałaś kiepski moment na rozmowę. - wypaliłam, walcząc z postępującym zmęczeniem. Przywitała mnie zaskakująca cisza. -Mamo?
   -Myślałem, że rodzice nie telefonują do ciebie tak późno. - wyłapałam zadziorną kontrę najdroższego mi głosu na świecie. Dopiero teraz mogłam szczerze się roześmiać.
   -Marco...! - szepnęłam zaskoczona, odrywając się od ściany jacuzzi. Nie spodziewałam się, że jedno jego zdanie poprawi mi humor o dwieście procent.
   -Cześć, mała. Co słychać?
   -Dlaczego rozmawiamy przez komórkę? Nudzi ci się już obraz w internecie?
   -Nie, po prostu... Denerwowałem się. Po dwudziestej drugiej zazwyczaj jesteś już dostępna...
   -Przepraszam, to moja wina. Troszkę zabawiłam z Marią oraz Mario, dopiero biorę kąpiel i...
   -Co? - przerwał mi, nieznośnie podekscytowany. -Siedzisz w wannie?
   -Nie, w studni. - prychnęłam, zdegustowana jego kolejnym, nieudolnym łączeniem faktów.
   -Sama?
   -Przed chwilą przebiegło kilka myszy i jeden szczur. Bardzo sympatyczne doświadczenie, polecam.
   -Lena! - roześmiał się, rozbawiony zapewne powagą mojego głosu. Sama też nie wytrzymałam i zachichotałam cicho.
   -No co? Przestań zadawać głupie pytania, wtedy będę normalnie odpowiadała.
   -Po prostu... - jęknął nonszalancko. -Zastanawiałem się, czy znajdzie się tam dla mnie miejsce, skoro nikt ci nie towarzyszy.
   -Och, Marco. - zapiszczałam, mając w głowie aktualny wyraz jego twarzy. Zapewne przygryzał wargę, unosił brwi lub zwyczajnie cwaniacko się uśmiechał. -Twoje miejsce wciąż jest wolne i czeka, aż przyjedziesz w odwiedziny. Wręcz domaga się twojej obecności i cieszy na samą myśl o spotkaniu.
   -To świetnie. Obiecuję, że niedługo wynagrodzę mu wszystkie cierpienia.
   -A tak na poważnie: z jakiego powodu dzwonisz?
   -Ach, no tak. - zamilkł nagle, przez co z słuchawki dobiegały do mnie jedynie bliżej niezidentyfikowane szmery i jedno ciche westchnienie Reusa. Już zdobyłam argumenty, by sądzić, że coś się stało, ale dałam mu tyle czasu, ile potrzebował. -Chciałem ci tylko coś powiedzieć.
   -Więc mów. - sama do siebie wzruszyłam ramionami, coraz bardziej zaintrygowana. Znów coś odstawił?
   -Ale teraz?
   -Tak, Marco, teraz. Przecież czuję, że to dla ciebie ważne, więc nie przeciągaj, bo nie nabiorę się na to.
   -Dobrze. - po raz kolejny zaległa cisza lecz tym razem wzbudziła we mnie niepokój. Jeśli Woody coś odwleka, to albo wydarzyła się nieprzyjemna sytuacja albo zamierza ukrywać jakieś fakty. Przez takie zachowanie chłopaka rosła także moja irytacja, która idąc w parze ze zdenerwowaniem, tworzyła cudowną mieszankę wybuchową. -Musisz wiedzieć, że cię kocham. Tyle.
   -Boże... - odetchnęłam z ulgą, znikając po szyję w wodzie i zamknęłam oczy. Nie tego się spodziewałam, ale jednocześnie kamień spadł mi z serca, choć pewne kwestie nadal pozostawały niejasne. -Kochanie... Ja to doskonale wiem, a nawet widzę. I nie wymagam, abyś powtarzał mi to każdego dnia, ponieważ zdaję sobie z tego sprawę. 
   -Rozumiem, uznałem jedynie, że warto ci przypomnieć.
   -Słońce, co się dzieje? - zapytałam prosto z mostu dostrzegając, że łatwo skóry nie sprzeda. Często ukrywał swoje słabości i zmartwienia, ale do mnie mógł uderzyć z każdym problemem, a ja liczyłam, iż to zrobi. -Martwię się, bo podejrzewam, iż nie wszystko jest w porządku.
   -Masz rację. - przyznał w końcu. -Przeziębiłem się i nie wiem, czy pojadę na obóz w pełni zdrowia. Zależy mi na tym, by od początku sezonu pokazać się z jak najlepszej strony.
   -Przeziębiłeś się? W środku lata? - nie kryłam zdziwienia. -Ale ty nigdy nie... Marco, zadzwoń do waszego lekarza i przedstaw mu cały problem od początku do końca. On ci pomoże.
   -Mała, posłuchaj...
   -Zrób ciepłą herbatę z cytryną i połóż się do łóżka, okej? I koniecznie zmierz temperaturę. Przysięgnij mi, że to zrobisz, bo jeśli ty nie wpadniesz do Barcelony, to ja wrócę do Dortmundu. I nie zawaham się ani na moment.
   -Przysięgam. - rzucił krótko, więc postanowiłam spuścić z tonu. -Lena, bardzo cię kocham, nie zapominaj o tym, błagam.
   -Nie zapomnę, nigdy. A teraz dzwoń do klubu i poproś o leki, a jutro, jak poczujesz się lepiej, pogadamy na Skype. Zgoda?
   -Zgoda. - mruknął od niechcenia, na co mimowolnie się uśmiechnęłam. Kochałam go najmocniej na świecie, gdy wyobrażał sobie, że jest inaczej, również i nie docierał do mnie nagły sens wyznania miłości przez telefon, co nie zmieniło faktu, że doceniłam ten gest. Miałam nadzieję, iż za kilka dób odwdzięczę się tym samym, jednak już w cztery oczy.


Zapowiedź rozdziału 11.:
"Siedziała na stole, ubrana w krótkie, czerwone coś, co miało imitować sukienkę i popijała koktajl z bliżej nieokreślonych owoców. Casas stał obok z tacą wypełnioną winogronami, które co chwilę podjadała, jak przypuszczałem, jego życiowa partnerka. Z ich rozmowy nie zrozumiałem nawet słowa, ale musieli dobrze się bawić, bo uśmiech nie schodził z ich twarzy. Obserwując tą scenkę sam nieco rozluźniłem się po niedawnych przejściach, lecz co istotniejsze, wyciągnąłem jeden wniosek: Mario wyglądał naprawdę sympatycznie. [...]
Nie miałem bladego pojęcia, co dalej, czekałem więc na przebieg akcji. Reżyser zakończył przerwę, prosząc aktorów o powrót na stanowiska. Oparłem się beztrosko o ścianę, decydując się na pozostanie i obejrzenie tego z pewnością fascynującego kawałka spektaklu. I nawet przez głowę mi nie przeszło, iż ostatecznie będę tego żałował tak bardzo, jak ostatniego pocałunku z Carolin Böhs."


***

Nie zdążyłam, nawaliłam, wiem. W ciągu tego tygodnia napisałam zaledwie jeden rozdział. Wena jest, tak bardzo mi jej życzyłyście, że się pojawiła, ale brakuje mi chęci i czasu do przelania jej na papier. Więc teraz życzcie mi chęci i czasu :)
Do następnego!

sobota, 18 lipca 2015

9. Und wir werden wieder nur du und ich

   -Lenka, kochanie: ciało do przodu, głowa do góry. Postaraj się pokazać, że naprawdę mu ufasz. Zdaję sobie sprawę, że w życiu realnym znacie się jeszcze krócej, niż w scenariuszu, ale na tym właśnie polega piękno aktorstwa. Wybrałem ciebie, bo wiem, że poradzisz sobie z tym zadaniem najlepiej na świecie.
   Odwróciłam głowę i znów wpatrywałam się w rozszerzone źrenice Mario. Trzymał mnie właśnie za pośladki - jedyną osłoniętą część mojej skóry, jednak to także za chwilę miało stać się mitem. Dość szybko dobrnęliśmy do tej przeklętej sceny stosunku na świeżym powietrzu i przyznawałam sama przed sobą, że realizowała się tak, jak o niej myślałam. Kilkadziesiąt osób z ekipy filmowej, w tle Barcelona nocą, obok przystojny, gorący latynos, który zapewne rządzi w łóżku, a dwadzieścia metrów dalej jego zabijająca mnie wzrokiem kobieta. Łapałam się na tym, że nie mam pewności, czy to się dzieje naprawdę.
   -Jak mam ci ufać, jeśli najpierw wyśmiewasz moje imię, a potem nazywasz tonikiem. - burknęłam odwrócona tyłem do kamery, gdy podniósł mnie tak, że oplatałam teraz nogami jego biodra. Roześmiał się cicho.
   -Przekonasz się do mnie, gdy powiem, że masz zajebisty tyłek? - odparował bezczelnie, na co zastygłam jak kamień. Wierzyłam, iż nie widać tego na ujęciu. -Oczywiście, nie zdradzę tego ani Marii ani twojemu chłopakowi, ale on z pewnością już to wie.
   -Nie straszę cię, lecz obiłby ci jaja, gdybyś skomentował jakąkolwiek część ciała, którą normalnie ukrywam pod ubraniem. - syknęłam, pozwalając mu na przejęcie kontroli, zgodnie z przebiegiem akcji. Jeszcze parę minut i najgorszą część dnia dzisiejszego będziemy mieli za sobą.
   -Domyślam się. - przerwał zanoszącą się na głupią wypowiedź, bo akurat wtedy musieliśmy patrzeć sobie w oczy, by jak najlepiej oddać romantyczność sytuacji. No tak, w końcu pieprzenie się na jednym z punktów widokowych w stolicy Katalonii jest takie super. -Nie zapominaj jednak, że w filmie gram nieposkromionego brutala, któremu wyraźnie brakuje samokontroli, więc umiem się bronić.
   -Chrzań się! - warknęłam, gdy zdradziecko poruszył brwiami. -Żałuję, że scenariusz nie przewiduje zasadzenia ci kopa poniżej pasa.
   Nie odezwał się więcej, bo gdyby to zrobił, bez wątpienia wybuchnęlibyśmy śmiechem, co oznaczałoby konieczność powtórzenia ostatnich klatek. Starałam się zatem wszystkie ośrodki skupienia przenieść na Casasa i jego dotyk. Palące dłonie Hiszpana nie wywoływały wcale uczucia ekscytacji czy podniecenia, wręcz przeciwnie: dominowało zakłopotanie i przygaszenie. Nie byłam w stanie wyobrazić sobie, że przeżywam miłosne uniesienia z Marco, bo to zupełnie inny typ mężczyzny. Choć nie zawsze mu wychodzi, Reus jest delikatniejszy. Potrafi przewidzieć, czego pragnę, a z czego danej nocy powinien zrezygnować. Bardzo się stara nie wykonywać gwałtownych ruchów i uspokaja mnie, gdy miewam wahania. Nadal bowiem boję się, że nie jestem dla niego wystarczająco dobra, nie tylko w seksie. Pochodzę z Polski, mam 'zaledwie' dwadzieścia jeden lat, a swą pseudosławę opieram na nazwisku brata. Wiele osób stawia mnie w ogniu krytyki, bo niemiecki piłkarz pokroju Marco Reusa powinien pójść w ślady byłego kolegi z BVB i umawiać się z supermodelką o nienagannej figurze oraz szeregu operacji plastycznych w dorobku. Z drugiej strony, rosła rzesza zwolenników naszego związku, ponieważ sporo ludzi rozpoznawało mnie na ulicy, gdzie nie odmawiałam ciepłego uśmiechu lub wspólnego zdjęcia. I pomimo zapewnień blondasa o obojętności wobec przysłowiowych hejterów, nieszczególnie dobrze żyło mi się z faktem, iż jestem nienawidzona przez jego fanki. Najważniejsze jednak w tym wszystkim pozostawało zawsze to, że go bezgranicznie kochałam.
   -STOP! Mamy to! - usłyszałam nagle wrzask reżysera, dzięki czemu natychmiast zeszłam na ziemię. -Byliście genialni! Zachwycająca eksplozja uczuć, oby tak dalej!
   Mario odsunął się i poprosił stażystkę o dwa szlafroki. Gdy założyłam jeden z nich, wyciągnął rękę, pomagając mi wstać. Cały czas uśmiechał się szeroko, nawet obserwując, jak nalewam do szklanki wodę mineralną. Zerknęłam na niego kątem oka, próbując szybko wpaść na jakiś cięty tekst. Niestety, po raz kolejny się spóźniłam.
   -Odnośnie twojej pupy: nie żartowałem. - zaczął, pakując do ust truskawkę w czekoladzie.
   -To w sumie na twoją korzyść. Gdybyś ściemniał, mógłbyś mnie urazić.
   -Nawet nie myśl, że cię podrywałem! - uniósł ręce w poddańczym geście. -Po prostu stwierdzałem fakty.
   -Nazbierasz w ten sposób mnóstwo minusów u Marii.
   -I u Marco. - zauważył słusznie. -Muszę to zmienić, żebyśmy nie pogryźli się na premierze. Naprawdę chętnie go poznam i mam nadzieję, że dysponuje dużym poczuciem humoru.
   -Aż za dużym, nie panikuj. - roześmialiśmy się oboje. -Już późno, zapewne zastanawia się, kiedy będę dostępna na Skype...
   -Rozmawiacie codziennie?
   -Tak. To mi jakoś pomaga przetrwać w Hiszpanii. Kiedy przebywam na planie, jest całkiem w porządku, lecz po powrocie do hotelu czuję się potwornie osamotniona. W Dortmundzie zawsze ktoś czeka na mój powrót...
   -I mówisz mi o tym dopiero teraz? - zapytał z pretensją w głosie. -Lena, przecież wiesz, że możesz na nas liczyć. Zadzwoń do mnie, jeśli tylko nabierzesz ochoty, wyskoczymy na kolację, pokażę ci miasto, może nawet załapiemy się na jakiś sparing Barcelony... Zobaczysz, że czas wtedy naprawdę minie szybciej, niż oczekujesz. Obiecujesz, że to przemyślisz?
   -Jasne. - odparłam bez zastanowienia. Miał pomysły na poprawienie humoru. -Przepraszam, po prostu... Pierwszy raz od dawna rozstaliśmy się na tak długo... Potrzebuję czasu.
   -Kiedyś musi być ten pierwszy raz. - puścił do mnie oczko, a ja wspięłam się na palce i uderzyłam go w czoło. -Odwiozę cię, co ty na to? Przy okazji zorientuję się, gdzie mieszkasz, aby wiedzieć, skąd cię odbierać.
   Pomimo, iż dał mi możliwość wyboru, miałam świadomość, że nie przyjmie odmowy. No cóż, zgodziłam się. Mój pobyt w Katalonii nie musi ograniczać się do pracy, a Marco nie pojawi się tutaj na jedno pstryknięcie palcami. Dlaczego więc nie połączyć obowiązku z przyjemnością?


~~~


   -Woody? Jesteś tam? - przestałam na moment oddychać, w obawie przed problemami z połączeniem internetowym. Reus znikał z ekranu, a gdy pojawiał się na nim z powrotem, nie słyszałam, co próbuje mi przekazać. W końcu usadowił jednak swój szanowny tyłek na kanapie, założył słuchawki i włączył mikrofon, a moje przerażenie natychmiast ustąpiło. Ten człowiek któregoś pięknego dnia doprowadzi mnie do przedwczesnego zawału.
   -Przepraszam. - rzucił na swoje usprawiedliwienie. -Jestem głodny, spragniony i zmęczony. Nie powinienem iść z nimi na tą imprezę.
   -Co się stało? Marco... Piłeś, prawda?
   -Nie! - przetarł oczy pięściami, dzięki czemu wyglądał jak dopiero wstający z łóżka dziesięciolatek. -To znaczy... Symbolicznego drinka. Okej, dwa. Ale trzymałem pion i sam wróciłem do domu. W sensie taksówką. Nie prowadziłem po alkoholu, jest takie powiedzenie: piłeś? Nie jedź. Znasz je, no nie?
   -Czy ty się właśnie tłumaczysz? - uniosłam brwi, uśmiechając się półgębkiem. Westchnął kręcąc przecząco głową.
   -Udowadniam ci, że nie nadużywam twojego zaufania, co w towarzystwie twojego brata, Auby i Kevina należy zaliczyć w poczet prawdziwych wyczynów. Ale ze zdziwieniem odkryłem, że znają umiar. Nieprawdopodobne! Spróbuj wyobrazić sobie Großkreutza odmawiającego kolejnego piwa. Przez związek z Niną okropnie wydoroślał, czasami zwyczajnie go nie poznaję.
   -Za to ty ciągle zachowujesz się jak Nico. - roześmiałam się, zakładając ręce na piersi. -Może zorganizuję dla ciebie jakieś szkolenie?
   -Szkolisz mnie od Sylwestra, a efekty nadal marne. - z wyraźnym podtekstem przygryzł wargę.
   -Bo się nie starasz.
   -Bo sypiasz nago.
   -Bo nie mam wyjścia.
   -Bo mnie prowokujesz! Żądasz, żebym był grzeczny, ale ciągle utrudniasz mi zadanie! To niesprawiedliwe.
   -Jasne, zrzuć teraz winę na biedną, bezradną dziewczynę! - wytknęłam mu żartobliwie i także się roześmiał. -Za grosz poczucia wstydu, Reus.
   -Nieważne. - mruknął pod nosem, krzywiąc się, gdy zrozumiał, że jednak to usłyszałam. -Co u ciebie? Robiliście coś ciekawego?
   -Nie chcesz, abym odpowiedziała.
   -Okej. - zbiłam go z tropu, lecz nie zamierzałam ściemniać. W naszej sytuacji szczerość to podstawa. -W porządku.
   -Jeśli sądzisz, że sprawiło mi to jakąkolwiek przyjemność, to grubo się mylisz. 
   -Nic takiego nie powiedziałem.
   -A zareagowałeś, jakbym właśnie oświadczyła, że to najcudowniejsza rzecz, jaką przeżyłam. Przyrzekałeś mi, że...
   -Pamiętam. - fuknął sucho, z szalonym zainteresowaniem gapiąc się na własne kolana. -Jak wam poszło?
   -Reżyser był zadowolony, więc chyba nie tak źle.
   -Ale to jeszcze nie wszystko?
   -Niestety, to dopiero początek... Marco, spójrz na mnie, proszę. - wycedziłam, gdy ponownie spiął mięśnie. Cierpliwie czekałam, aż podniesie wzrok i nie obchodziło mnie, że zajęło mu to minutę i trzydzieści sekund. -Nie zdążyłam zrezygnować, dyskutowaliśmy o tym milion razy, ale między Mario a mną do niczego nie doszło ani na planie ani poza nim i mogę cię zapewnić, że nigdy nie dojdzie. Kocham cię najmocniej na świecie, z każdą godziną tęsknię mocniej i coraz ciężej mi to znieść. Masz tego doskonałą świadomość, ale... - nie potrafiłam dłużej ukrywać swoich emocji i po prostu się popłakałam. Nie wzbudzałam w nim litości, nigdy się do tego nie posunęłam, pokazałam jedynie, jakie uczucia naprawdę mną rządzą. Woody mógł knuć swoje teorie, ale tej nie obali, bo nie płakałam przy nim z byle powodu. Właściwie na jego oczach rozkleiłam się dopiero po raz drugi - pierworodny nastąpił, kiedy znalazł mnie w mieszkaniu Bobka po kłótni z Semirem. -Uznałam, że warto ci to powtórzyć. Tyle. 
   Wpatrywał się we mnie z poczuciem winy, wyraźnie wymalowanym na twarzy. Nie zgadywałam, co chodzi mu po głowie, liczyłam wyłącznie na to, iż zripostuje czymś inteligentnym, bo potrzebowałam jego wsparcia, którego z wielkim bólem serca mi udzielał. Gdy wydął usta powoli wypuszczając powietrze postanowiłam, że to ostatnia produkcja, jakiej się podjęłam. Dolewanie oliwy do ognia wprawdzie nie przypali schabowego, ale uczyni go zdecydowanie za tłustym.
   -Lena, wybacz mi. - wydusił wreszcie. -Ja też sobie nie radzę i dokładam wszelkich starań, by cię tym nie obciążać. Martwię się, bo jeśli ktoś zrobi ci krzywdę...
   -Kochanie, jestem bezpieczna. - przerwałam mu, w nerwach spontanicznie składając jakieś sensowne zapewnienie. -Niedługo sam się przekonasz. Wrócę do Niemiec cała, zdrowa i przede wszystkim twoja. Nie szukam dla ciebie zastępstwa, rozumiesz? Za parę tygodni to się skończy i znów będziemy tylko ty i ja.
   -Wiem.
   -Marco? - znów wywołałam go do tablicy, gdy zauważyłam, że się rozkojarzył. Nie miałam już siły, żywiłam jedynie głęboką nadzieję, że mi uwierzy. -Kocham cię. Kocham cię, kocham cię, kocham cię, jak długo trzeba cię o tym informować?
   Uśmiechnął się. Kamień z serca.
   -Każdego wieczora. - odpowiedział z przekąsem. -A niedługo będę już w Hiszpanii, więc obgadamy to osobiście.
   -Zgadzam się. - potwierdziłam bez wahania. Wyszczerz na twarzy Reusa przybrał jeszcze większy rozmiar. -Na twoje życzenie.


~~~


<Marco>
   Długo nie mogłem zasnąć. Gdybym popadł w jakikolwiek nałóg, bez wątpienia paliłbym teraz na balkonie jakiegoś drogiego papierosa lub delektował się smakiem wybitnego trunku. Szczęśliwie uprawiany zawód zabraniał mi działań szkodzących organizmowi i ograniczałem używki do absolutnego minimum. Przynajmniej taki dostałem rozkaz i naprawdę wyjątkowo rzadko przekraczałem jego granice.
   Rano ocknąłem się totalnie zdębiały, w popłochu szukając zegarka. Jeżeli w grę nie wchodzi dzień pomeczowy, nie przywykłem do wstawania później, niż o dziewiątej, aczkolwiek od wyjazdu Leny pozwalałem sobie na wyjątki. Nie miałem pojęcia, czy to odpowiedni moment na kolejne odstępstwo, lecz po całkowitym oprzytomnieniu przypomniałem sobie, iż dzisiejsza sesja treningowa odbędzie się dopiero popołudniu. Wstałem więc, by otworzyć okno, po czym z wielką ulgą na powrót wpakowałem się do łóżka. Nie prezentowałem się jak wypoczęty, nowonarodzony bóg, ale lato w pełni, co oznaczało, że słońce stoi już wysoko na niebie i nie zdołam ponownie zasnąć. Inna sprawa, że musiałem na nowo nauczyć się tymczasowego spędzania czasu w samotności.
   Szukając punktu zaczepienia na przedpołudniową rozrywkę w suficie, zdecydowałem się zadzwonić do Marcela i Robina. Od soboty nie dawali znaku życia, a właśnie powinni zaczynać pracę. Nie spóźniali się do klubu, zatem niewiele myśląc, wybrałem w iPhonie służbowy numer.
   -Cocaine Clubbing Dortmund, słucham? - Kaul. No tak, Fornell unikał rozmów telefonicznych i przez prawie dwie dekady naszej przyjaźni nie zdążył mi wytłumaczyć, dlaczego.
   -Daruj sobie ten uprzejmy ton, oboje wiemy, że nie umiesz być miły. - bąknąłem uszczypliwie, co spotkało się z jękiem dezaprobaty z drugiej strony.
   -Jak zawsze sympatyczny, farbowany Reus. - odgryzł się dość skutecznie. -Jak się trzymasz, stary?
   -Miałem spytać o to samo.
   -Żelazna zasada 'pijemy z kulturą' nadal na topie. - oznajmił uroczyście. -Ale na razie w klubie jestem tylko z Kają, Marcel nie dotarł, na dodatek nie odbiera.
   -Nie dotarł? - usiadłem na łóżku, nie kryjąc zaskoczenia. Dosłownie piętnaście minut wcześniej chwaliłem jego punktualność. -Może tatuuje?
   -Wiedziałbym o tym. Zadzwonię jeszcze raz albo napiszę mu wiadomość.
   Uzmysłowiwszy sobie, że złość Robina narasta, gdy ktoś bezczelnie go ignoruje, próbowałem różnymi, głupimi argumentami wybronić przyjaciela, co przerwał mi kilkukrotny dzwonek do drzwi. Odetchnąłem z ulgą, w stu procentach przekonany, że odnalazła się nasza zguba. Pożegnałem się z rozmówcą obiecując mu jak najszybszą informację i nie zważając na fakt, iż mam na sobie jedynie ulubione, niebieskie bokserki, popędziłem do korytarza. Skomponowałem po drodze piękną wiązankę kretyńskich żarcików, którymi za moment zasypię bruneta i bez odwlekania przekręciłem zamki, naciskając jednocześnie na klamkę.
   Wszystkie słowa automatycznie uwięzły mi w gardle. Nieświadomy rosnącego bólu i niedowierzania, teoretycznie oberwałem kulą z pistoletu w żebro, klatkę piersiową i głowę. Tak się obecnie czułem. Przesunąłem palcami wzdłuż skroni z nadzieją, że śpię. Przetarłem oczy, lecz obraz nie zniknął. Koszmar jednak stał się rzeczywistością.
   -Marco! Tak bardzo się cieszę, że cię widzę!


***

Dzień dobry!
Tak, tak, ja wiem, że Wy wiecie, kto :p
Rozdział w podziękowaniu za 300 wyświetleń poprzedniego. Rekord na tym blogu :)

Zapowiedź rozdziału 10.:
"-Powinnaś już iść. - oświadczyłem, usiłując zachować spokój. Czułem się tak, jakbym przyłapał swoją ukochaną na zdradzie z najlepszym kumplem, ale to ja po raz kolejny nawaliłem i nie miałem na kim wyładować złości.
-Ja po prostu...
-Wyjdź, proszę. - wycedziłem przez zaciśnięte zęby, powstrzymując kumulującą się agresję. Przecież jej nie uderzę, nie zasłużyła na to.
W mieszkaniu zaległa głucha cisza, więc odwróciłem się, by opanować sytuację. Stała w przejściu, gotowa opuścić pomieszczenie."

Chciałam jeszcze poinformować, że w najbliższym tygodniu być może pojawią się dwa rozdziały... Ot tak, jeśli będę miała dobre serduszko i uda mi się napisać coś nowego :p Pozdrawiam!

poniedziałek, 13 lipca 2015

8. Was dich nicht umbringt, macht dich stärker

"-Pomóż mi. - szepnęłam błagalnie. Marco prychnął niemal niedosłyszalnie, po czym bez wahania ujął moją twarz w dłonie i delikatnie, z najwyższą ostrożnością musnął moje usta. Odsunął się na kilka milimetrów, czekając, jak zareaguję. Czułam na skórze jego ciepły, miarowy oddech, dostrzegałam parodniowy zarost, spowodowany wakacyjną zaniedbałością i dotarło do mnie, że tak blisko siebie jeszcze nie byliśmy. Wystarczyła sekunda, bym wplotła rękę w jego włosy i wpiła się w jego wargi. Sam przerwał tą krótką chwilę zapomnienia, uśmiechając się lekko już ze znacznie większej odległości.-Przepraszam. - wymamrotał zmieszany, ale rozluźniony. -Nie zamierzam wykorzystać ani Ciebie ani ciężkiego okresu, który przeżywasz. I jak, lepiej?


-Możesz jeszcze zrezygnować. - przypomniał, pochylając się nade mną. Ujął w lewą rękę brzeg dolnej części bielizny, będącej w tej chwili moim ostatnim odzieniem. Widząc mój zaskoczony wyraz twarzy, odsłonił rząd białych zębów i przesunął wargami wzdłuż mojego obojczyka aż po kącik ust. Nie chciał, żebym się wycofała, ale nie zamieszał do niczego mnie zmuszać, a ja, pomimo niewielkiego wahania wiedziałam, że Marco jest facetem, z którym mogę zrobić to po raz pierwszy. [...] Na odwrót było zdecydowanie za późno.
   -Ufam Ci. Obiecaj, że będziesz delikatny."

   Przeciągając się leniwie w łóżku zrozumiałam, że powinnam spodziewać się wizyty Reusa w moich snach. Minął dopiero jeden dzień, a ja tęskniłam za nim tak mocno, jakbyśmy nie widzieli się co najmniej pół roku. Przeceniłam swoje możliwości. Przed Bożym Narodzeniem, po miesięcznej rozłące, z miejsca wskoczyłam mu do łóżka, a teraz, w przeciągu sześćdziesięciu paru dni spędzimy razem marne dwadzieścia cztery godziny. Wpakowałam się jednak w drogę z zakazem zawracania, więc musiałam przestrzegać przepisów, choćbym miała słono za to zapłacić.
   Przy spożywaniu śniadania jedynie wczesna godzina powstrzymała mnie od wykonania telefonu. Zastanawiałam się, co robi. Możliwe, iż jeszcze śpi, lecz wczoraj wspominał, że rano ma trening, zatem prawdopodobnie układał już włosy lub pozbywał się zarostu, umilając sobie ten żmudny proces tworząc niezbyt udane chórki do piosenek Biebera. Nienawidziłam, gdy to robił, lecz tymczasowo mieszkał sam, co pozwalało mu rozwijać umiejętności wokalne bez obaw, że za pięć sekund do toalety wpadnie jego wkurzona i półprzytomna dziewczyna prosząc, by się zamknął. Cholera, często tak robiłam. I tego też już teraz potwornie mi brakowało.
   Spędziłabym na użalaniu się nad sobą może i cały dzień, gdyby nie fakt, że niedługo musiałam stawić się na pierwszych nagraniach. Wczoraj przebrnęliśmy przez sprawy organizacyjne i czysto teoretyczne, więc nadszedł już czas na konkretne zabranie się do pracy. Wskoczyłam w ekstremalnie letni zestaw (lipcowa Barcelona to niemiłosiernie upalne miasto), doprowadziłam się do porządku, po czym wezwałam taksówkę i wykorzystałam ostatnie minuty na dopicie kawy oraz wykrzesanie potrzebnej do zawodowego aktorstwa energii.


~~~


   -Lena, hej! - skrzywiłam się na powitanie języka hiszpańskiego, pomimo, iż doskonale wiedziałam, z czyich ust wybrzmiał. Będę potrzebowała kilku dni, by oswoić się ze zmianą otoczenia.
   -Gotowa do działania? - spytała entuzjastycznie Maria, pojawiając się tuż obok mnie. Wtedy też dostrzegłam, iż trzyma za rękę swojego chłopaka. Och, naprawdę musieli?
   -Jasne. - zdobyłam się na szczery uśmiech. -Brak nieprzygotowania w tej branży skutkuje poważnymi konsekwencjami.
   -Wydaje mi się, że źle spałaś. - zauważył Mario. Pokręciłam głową z kąśliwym uśmieszkiem, bo przypuszczałam, co mu chodzi po głowie. Dogadałby się z Woody'm bez dwóch zdań - oboje posiadali wybujałą wyobraźnię erotyczną.
   -Nie mam tego szczęścia, by przebywać tutaj z partnerem, dlatego radzimy sobie przez internet. - pokazałam mu język. -Wymęczę dziś wizażystkę, ale wierzę, że mi pomoże.
   -Tęsknisz za nim?
   -Tak. - rzuciłam z automatu. -I nie sądziłam, że to będzie takie trudne... Związki na odległość to fatalny pomysł, ale nie wpadłam na lepszy. Mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczy.
   -Nie przejmuj się. Być może na początku nie pochwalał twojej decyzji, ale musiał kiedyś zrozumieć, że ty też planujesz i marzysz. Nie rób z chwilowego rozstania wiecznej tragedii. Marco cię kocha i jest dorosłym facetem, więc przestań panikować, poradzi sobie.
   -Ciekawe, czy mówiłbyś tak samo, gdybyś stał na moim miejscu. - mruknęłam z przekąsem, na co Hiszpan cwaniacko uniósł brwi.
   -Przesuń się, chętnie się z tobą zamienię. - prychnął, po czym parsknął śmiechem na widok mojej zaskoczonej miny.
   -Mario! - jego ukochana delikatnie uderzyła go w głowę. -To nie było śmieszne. Lena ma całkowitą rację, już zapomniałeś, jak pisałeś do mnie miłosne liściki i sms-y, gdy kręciłam film we Francji?
   -To prawda. - przyznał bez oporów, spoglądając na nią z czułością. -Chciałem tylko zażartować.
   -Nie wyszło ci. - potwierdziłam ze słabym uśmiechem. Maria podeszła do mnie i po przyjacielsku objęła ramieniem.
   -Spokojnie, wszystko będzie dobrze. Co cię nie zabije, to cię wzmocni. Wiem, co mówię. I ty na pewno też to znasz.


~~~


<Marco>
   
Po powrocie z treningu nie znalazłem w sobie ochoty choćby na to, by rozpakować torbę, po prostu poszedłem do lodówki po butelkę wody mineralnej i opadłem z hukiem na kanapę. Od dwóch godzin trwałem w tej samej pozycji i nie zrobiłem nic, by ją zmienić. Czułem się zmęczony, lecz nie do końca wiedziałem, czym. Dzisiejszym wyciskiem od Kloppa? Niemiłosiernie wolno upływającym czasem? Nudą? Czekaniem?

   Dostrzegłem leżącego na wyciągnięcie ręki laptopa, więc zgarnąłem go ze stołu i w ogóle się nie podnosząc, odpaliłem w jednym tylko celu. Minutę później logowałem się na Skype, lecz po chwili równie szybko go wyłączyłem. Nie było jej, ale zerknąwszy na zegarek zrozumiałem, że nie powinienem na to liczyć. Niedawno wybiła czternasta, co oznaczało, że jej przerwa obiadowa dobiegła już końca i wróciła na plan. Zanim zamknie kolejny dzień zdjęć i wróci do domu, po raz kolejny zobaczymy się zapewne dopiero wieczorem, przez marne sześćdziesiąt minut, po czym wezmę szybki prysznic i położę się do łóżka, wysyłając jej ostatnią wiadomość na dobranoc, na którą najprawdopodobniej nie odpowie, zmożona snem. Właśnie tak ostatnio wyglądała każda moja doba - jak doba siedemdziesięciopięcioletniego dziadka, zniszczonego pracą i życiem. O ile sądziłem, że w ciągu minionego tygodnia zdążyłem się jakoś pozbierać, o tyle moi najbliżsi, z rodziną, Mario, Aubą oraz Marcelem i Robinem na czele ciągle uświadamiali mi, że się mylę. Götze wiecznie zarzucał, że przestałem nawet do niego dzwonić, Yvonne wpadła ostatnio z pretensjami, bo podobno obiecałem zabrać Nico na lody, a trener prosto w twarz oświadczył, że obijałem się w ostatnim meczu z rezerwami. Super. Jeśli będę potrzebował sarkastycznej motywacji, zgłoszę się do niego bez wahania. W rzeczywistości tak naprawdę krążyłem już myślami wokół obozu w La Manga, po raz pierwszy nie dlatego, że z wolnym czasie będziemy mogli skorzystać z hotelowych atrakcji, a dlatego, że pojadę do Barcelony na spotkanie z Leną. Zaklepałem u Kloppa ten jeden, jedyny dzień już na początku przygotowań, żeby przypadkiem nie knuł co do mojej osoby niecnej zmiany planów i wspaniałomyślnego wystawienia mnie w sparingu. Musiałem przecież ponieść karę za swój nieumiarkowany alkoholizm, a ten termin był idealny do jej wykonania.
   Gdy słońce wyszło zza chmur i centralnie poraziło moje źrenice, zwlokłem się w końcu z zajmowanego miejsca i postanowiłem powierzchownie posprzątać mieszkanie. W kranie tkwiły brudne naczynia, bo nie widziałem potrzeby włożenia ich do zmywarki. Na podłodze pod telewizorem piętrzyła się sterta listów od fanów, muszę zatem niedługo udać się do agenta, by pomógł mi na to wszystko odpisać. Balkon okupowały puste butelki i literatki po Coca-Coli i nawet talerz od obiadu stał jeszcze na stoliku. Znaczną część obu łazienek zastawiały moje kosmetyki i ręczniki, bo przecież nie mogę ciągle używać tych samych. Nawet we własnej garderobie zostawiłem bałagan - przecież nie wszystkie ubrania trzeba od razu ułożyć i powiesić. Regularnie o czystość dbałem jedynie w sypialni, gdyż tego wymagała Lena. Swoją drogą, gdyby przyjechała teraz z niespodziewaną wizytą, nie miałaby wątpliwości, że urządziłem grubą imprezę, a mnie samego na sto procent szukałaby w toalecie nad muszlą. Czasami zastanawiam się, po co nam, mężczyznom, do szczęścia kobiety, ale gdy tylko pomyślę o mojej dziewczynie, wszystkie wątpliwości szlag trafia. Najzwyczajniej w świecie każdy facet zginąłby bez obecności płci żeńskiej, a obecny stan mojej posiadłości i ja sam to najlepszy dowód na poparcie tej tezy.
   Doprowadziwszy wszystkie pomieszczenia do wyglądu reprezentacyjnego, w szerokim tego słowa znaczeniu, ponownie otworzyłem lodówkę i dopiero teraz zorientowałem się, że świeci pustkami. Cholera. Albo tak często jadaliśmy na mieście albo zbyt rzadko robiłem zakupy, by troszczyć się o swoje posiłki. Nie twierdzę, że nie gotuję, lecz bieganie po sklepach zdecydowanie spoczywało na głowie Leny, co teraz brutalnie do mnie dotarło. Nigdy, przenigdy nie pomyślałem o tym, że znajdę się w takiej sytuacji, a tu proszę - laska ci wyjechała i już mógłbyś umrzeć z głodu. Niedorzeczne.
   Postawiony pod ścianą, ubrałem się, zgarnąłem z blatu kluczyki do Astona i znudzony kierowałem się do drzwi. Nacisnąłem klamkę i moim oczom ukazali się Aubameyang i Lewandowski we własnej osobie. O ile Roberta chętnie wymieniłbym na jego siostrę, choć utrzymywaliśmy świetny kontakt, o tyle Gabończyk od pewnego czasu jest nie do zastąpienia. Wraz z Henrikhiem Mkhitaryanem dołączył do BVB pod koniec czerwca jako potencjalny następca Mario i z każdą wspólnie spędzoną chwilą stajemy się sobie coraz bliżsi. Myślałem, że wyjazd Götze nie przyniesie mi jego sobowtóra, ale Gabończyk buduje coraz silniejszą pozycję. Nie znam francuskiego, lecz oboje mówimy po angielsku, nie istnieje zatem coś takiego, jak bariera językowa.
   -Cześć, Reus. - zaświergotał Polak, ściągając rękę z dzwonka. -Masz tu gdzieś zamontowaną kamerkę czy zdolności telepatyczne? Nie zdążyłem nawet popsuć ci słuchu.
   -Nie sądzę. - Pierre-Emerick z typową dla siebie nonszalancją założył ręce na piersi. Czasami przypominał 50 Centa albo Jaya-Z, bo jak większość raperów kochał błyskotki i drogie auta. -Pewnie założył sobie czujnik kroków albo urządzenie do rozpoznawania perfum, które za każdym razem informuje go o nowym gościu: 'Ej, uważaj, nadciągają ci psychole z drużyny, więc lepiej zarygluj drzwi i sprawdź, czy nie rozwalą zamków!' I założę się, że ustawił głos Pameli Anderson albo Sashy Gray. 
   -Jak znam Lenę, strasznie by się wściekła, więc może gadająca mama to lepsza opcja. - wtórował mu Lewy. -Ewentualnie Chuck Norris, ale gdyby wtedy ktoś przyszedł go niego w nocy, biedny ze strachu schowałby się w szafie!
   Przez dłuższy moment zanosili się śmiechem, zupełnie ignorując moją obecność oraz fakt, iż właściwie bez konkretnego zaproszenia wparowali do mojego mieszkania. Oparłem się o ścianę i przeniosłem ciężar ciała na lewą stopę.
   -Sam jesteś? - Auba bez precedensu podążył w głąb korytarza, szukając panienki, z którą miałbym spędzić noc. Oddałbym swoją wypłatę w przekonaniu, że akurat o to skrycie zapytał. Był zbyt głupi, żeby wymyślić coś innego. -Kurde, stary, podziwiam cię. Jak ty sobie radzisz w tych sprawach? Boże, ja bym chyba...
   -Hej, Woody, nie przeszkadzamy ci tak w ogóle? - Bobek najwyraźniej zauważył zawieszone na moim palcu klucze do wozu. Uniosłem brwi i przewróciłem oczami.
   -Celujący za spostrzegawczość. - skwitowałem sarkastycznie, gdy Pierre odwrócił się na pięcie, by zobaczyć, o co chodzi Robertowi. -Właściwie to tak, wychodziłem, ale teraz muszę najpierw znaleźć dla was tabletki na głowę. Raczej i tak już nie pomogą, ale możemy spróbować.
   -Dokąd się wybierasz? - dociekał ciemnoskóry napastnik, podchodząc bliżej. Westchnąłem ciężko.
   -Umówiłem się na spotkanie w biurze matrymonialnym. - odparowałem usiłując zachować powagę. -Więc wybacz, ale nie chcę się spóźnić.
   Zastygł w bezruchu, a Lewandowski zmarszczył czoło i otwartą dłonią przeczesał włosy. Obserwując ich twarze nie sposób nie wybuchnąć głośnym śmiechem. Co gorsza, dopiero wtedy zrozumieli, że żartowałem, na co pokręciłem z niedowierzaniem głową. Z kim ja się zadaję?
   -Nieśmieszne.
   -Wy też nie byliście zabawni. - odszczekałem się. -Jadę na zakupy, nie zamierzam urządzać głodówki.
   -Marco, czy cię pogięło? Od tego są dziewczyny! Same muszą sobie kupić te przyprawy czy ulepszacze smaku, bo zaś to nie pasuje do zupy, a w tym nie zapieczesz wołowiny. Odpuść, nie ma sensu.
   -Ty tak na serio? - spojrzałem na niego z politowaniem, po czym przeniosłem wzrok na Roberta. -Wytłumacz mu, ja się poddaję.
   -Powtarzam ci po raz trzeci, że jego dziewczyna kręci film w Barcelonie i wróci dopiero w przyszłym miesiącu. - oświadczył uroczyście. Gabończyk przez dziesięć sekund drapał się po głowie.
   -Lena? W Barcelonie? Myślałem, że twoja siostra wyje...
   -Bo moja siostra to jego dziewczyna, głąbie! - Polak aż wzniósł oczy ku niebu, a ja uderzyłem się dłonią w czoło. Chyba minie trochę czasu, zanim wszystkie te informacje znajdą w głowie Auby mózg. Poczułem, jak kładzie rękę na moim ramieniu.
   -Teraz już rozumiem, dlaczego jesteś dla niego taki miły. - powiedział patrząc na mnie. -Masz przesrane, chłopie. Nie chciałbym być w twojej skórze, jeśli ją skrzywdzisz.
   Wszyscy troje zerknęliśmy na siebie po kolei. Nie wiedziałem, czy wypada się śmiać czy płakać, gdyż Lewy wyglądał na równie skonsternowanego, Pierre natomiast ciągle kołysał się na piętach. Wypuściłem powietrze z ust, bezradnie opuszczając ramiona.
   -Przejdźmy do sedna. - zaproponowałem błagalnie. -Czego u mnie szukacie?
   -Zabieramy cię na imprezę. - Aubameyang nie owijał w bawełnę, a Lewy tylko pokiwał twierdząco głową. -Dzwonił do mnie Marcel, bo z tobą podobno nie może złapać kontaktu i dostaliśmy zaproszenie do Cocaine.
   -No dawaj, Marco, nie daj się prosić. - naciskał Bobek. -Dziś sobota, a jutro mamy wolne. Do wieczora posiedzimy u mnie, a później razem z Anią wpadniemy do klubu. To jak, wchodzisz w to?
   Obrzuciłem obojga podejrzliwym spojrzeniem, przygryzając jednocześnie wargę. Balowanie z nimi zawsze kończyło się tak samo, a obiecałem Lenie, że więcej nie doprowadzę się do stanu nieużywalności, bo zagrozi to utratą zaufania nie tylko jej, ale i Jürgena. Właśnie dlatego nie potrafiłem przekonać się do ich pomysłu.
   -Woody, błagam, chodź z nami! I tak siedzisz w domu, nie pomoże ci to. Wypijesz drinka, ewentualnie dwa i jeden dzień będziesz miał już z głowy. Więc?
   -Dobra, zgadzam się. - dysponowali dziś słabą siłą przekonywania, aczkolwiek zadziałała na mnie wyjątkowo mocno. -Tylko bez alkoholu. I co do tego zdania nie zmienię.



***


No, to mamy pierwszy rozdział 'życia na odległość' :) Sama jeszcze nie wiem, jak długo to potrwa... Ale trochę musi, bo zarówno to, jak i pojawienie się Caro oczywiście znacząco wpłynie na rozwój akcji :)

Kochane, mam do Was pytanie: gdy ostatnio w zamian za spóźniony rozdział wrzuciłam fragmenty dwóch następnych, pomyślałam sobie, że może po każdej części będę robiła taką małą zapowiedź... Co Wy na to? Dobry pomysł? :)

Do następnego!

poniedziałek, 6 lipca 2015

7. Alles wird gut

   -Jesteś pewna, że wszystko spakowałaś? - spytał ze stoickim spokojem, śledząc każdy mój ruch. Przystanęłam na moment, z poirytowaniem lustrując jego sylwetkę.
   -Nie. - fuknęłam, wrzucając do walizki kolejne kosmetyki z kremem do opalania na czele. Stałam nad nią, natomiast Marco zaszedł mnie od tyłu, zaciskając dłonie na mych ramionach.
   -Maleńka, panika to twój największy wróg. - powiedział kojąco, a ja wiedziałam, że się uśmiecha. -Jeśli czegoś ci zabraknie, po prostu to kupisz.
   -Tak? - odwróciłam się do niego przygryzając wargę. -A ciebie gdzie kupię?
   Zaskoczyłam go. Roześmiał się i przycisnął mnie do ciała, opierając podbródek na głowie.
   -Jestem edycją limitowaną. Ponowna transakcja dostępna za półtora miesiąca.
   -Śmieszne. - odgryzłam się, ostatecznie zapinając bagaż. -Pytałam poważnie.
   -Nie ułatwiasz mi życia. - puścił do mnie oczko. -Zabiorę to i poczekam w aucie. Pospiesz się, nie zostało dużo czasu.
   Patrzyłam, jak zamyka za sobą drzwi, po czym westchnęłam ciężko, opadając bezwładnie na kanapę. Do tej pory ekscytowałam się pobytem w słonecznej, gorącej Barcelonie jak małe dziecko najpiękniejszymi wakacjami życia, lecz dopiero teraz doszłam do wniosku, że chyba wolałabym pozostać tutaj: w nieco chłodniejszym, ale bliskim mojemu sercu Dortmundzie. Pojawiały się pierwsze wątpliwości: czy sprostam oczekiwaniom reżysera, czy odnajdę się w obcym mieście, czy hotel mający stać się moim domem spełnia podstawowe warunki mieszkalne. Nie wymagałam luksusu, przekonując jednocześnie samą siebie, iż producenci jednej z największych hiszpańskich produkcji należycie zadbają o swoich aktorów.
   Martwiłam się też o Reusa. Czy utrzyma przyzwoitą kondycję, nie zacznie szczekać na ludzi, nie dostanie kolejnego mandatu za przekroczenie prędkości i przede wszystkim - czy dotrzyma obietnicy i nie ulegnie namowom przyjaciół na zorganizowanie wieczoru w towarzystwie alkoholu. Nie zamierzałam go kontrolować, ponieważ jest dorosłym mężczyzną, zastanawiałam się jedynie, czy wszystkie jego komórki mózgowe po interwencjach Robina znalazły już odpowiednie miejsca. Klopp nie daruje mu następnego wykroczenia i miałam nadzieję, że piłkarz jest tego świadomy.
   Od ostatniej wizyty w domu rodziców Marco i rozmowy z jego siostrami strofowała mnie także osoba Carolin. Nie do końca rozumiałam, dlaczego ubolewały nad jej powrotem i ukrywały ten fakt przed moim chłopakiem. Nie ufały jej? Przecież Woody wypowiadał się o swojej ex w samych superlatywach, kwestionując wszystkie uwagi, jakie wysuwałam przeciwko niej. Z opowiadań znałam ją jako pogodną, sympatyczną dziewczynę, pogodzoną z ich rozstaniem i układającą sobie życie od nowa. W czym zatem leżał problem? Powinnam mieć obawy, zastrzeżenia? Nie mogąc podzielić swoich wątpliwości z ukochanym, zdawałam się na własną intuicję, ale i bezgranicznie polegałam na Reusie, który zwyczajnie nie zawodził. Może Yvonne i Melanie przejaskrawiały problem?
   -Lena, nie przesadzaj. - wzburzony niemiecki głos odbił się echem w korytarzu. -Domyślam się, że masz już opory, ale daj szansę swoim umiejętnościom. Skarbie no... Wszystko w porządku?
   -Tak. - uśmiechnęłam się, gdy pogładził moje włosy.
   -Na pewno?
   -Marco, nie pomagasz. - rzuciłam, stając na nogi. -Możemy już iść.
   Zgarnęłam torebkę z blatu stołu i po przekroczeniu progu podeszłam, by wezwać windę, mającą sprowadzić nas na parter.



~~~


   -On tak zawsze? - narzekał urodzony Dortmundczyk, wpatrując się w klubowego kolegę, podśpiewującego nikomu nieznaną piosenkę.
   -Robert? Nie. Przed ślubem uruchomił jakieś dziwne, niekontrolowane triki nerwowe. - wyjaśniła Anna, klepiąc narzeczonego po plecach. Swoją drogą, jej niemiecki brzmiał już całkiem normalnie, czym mogła z dumą się chwalić.
   -Boże, znów zmusisz mnie do tańca. - jęknął Marco, uderzając bokiem o krzesełko. Pobyt na lotnisku nie wpływał na jego mózg kojąco. 
   -Daj spokój, nie jesteś aż taki straszny.
   -A może chcesz pójść z Marcelem? - zerknął na mnie z nadzieją, na co oburzona odwróciłam głowę.
   -Nie.
   -Nie zgadzam się. - Bobek w końcu zabrał głos. -Od początku oboje z Anią powtarzamy wam, że jeśli nie przyjdziecie razem, nie pojawiajcie się w ogóle.
   -Oczywiście, szefie. - Reus zasalutował żartobliwie. -Taki mamy plan.
   -A nam to pasuje. - oświadczył przy poparciu Stachurskiej, po czym złożył na jej ustach krótki, ale namiętny pocałunek.
   Mijały kolejne minuty. Chłopcy sporadycznie byli proszeni o autograf i zapozowanie do zdjęcia, co wykonywali z postępującym znudzeniem. Uzgodniłyśmy z Anką, że za kilka godzin poszukamy zdjęć, na których ich oznaczono i wybierzemy najgorszą twarz dnia. Nabijanie się z nich szybko potraktowałyśmy jako rozrywkę w oczekiwaniu. Ubawione obserwowałyśmy właśnie jedną z 'sesji zdjęciowych', kiedy moje powieki przysłoniły czyjeś dłonie. Męskie.
   -Sądziłaś, że zwiejesz bez pożegnania? - zaświergotał napastnik, rozświetlając mi jednocześnie umysł. Przywrócił mi wzrok i ujrzałam uśmiechniętego od ucha do ucha Marcela w towarzystwie Kai i Robina. Cóż za fantastyczna trójca.
   -Chłopaki, poznajcie Annę, narzeczoną mojego brata. - przedstawiłam Niemcom przyszłą szwagierkę, bowiem dziewczynę kojarzyła jeszcze z Poznania. -Ania, to przyjaciele Marco spoza boiska. 
   -Tylko wyglądają na normalnych. - dodała Kaja, na co wyższy zgromił ją od stóp do głowy. -W rzeczywistości to szaleńcy. Poważnie.
   -Nie słuchaj jej, źle dziś spała. - bronił się Kaul, udawanie obrażony na towarzyszkę, po czym zwrócił się w jej kierunku. -Robisz mi antyreklamę!
   Usłyszałam zniecierpliwione westchnienie Fornella, gdy jego współpracownicy rozpoczęli wojnę słowną, wymieniając się przy tym morderczymi spojrzeniami. Wykrzywił usta, po czym obdarzył mnie oraz Stachurską nienaturalnym uśmiechem. 
   -Nie zabierzemy wam dużo czasu. - zaczął. -Musimy zaraz wracać do klubu, organizujemy w weekend grubą imprezę. Szkoda, że nie wpadniesz.
   -Nadrobię to, jak skończę nagrania. Obiecuję.
   -Za to ja pojawię się z przyjemnością. - zapewniła Anka, unosząc brwi. -Podasz mi adres? Nigdy u was nie byłam.
   -Super! - szczęśliwy Niemiec klasnął w dłonie. -To żaden problem. Zabierz Roberta i Reusa, oni znają drogę na pamięć.
   -W porządku. - dziewczyna schowała do torebki otrzymaną od tancerza ulotkę dotyczącą wydarzenia. 
   -Robin! W sobotę gościmy w Cocaine nowe osobistości vipowskie. 
   -Nie przesadzaj, Marco to stały bywalec. - żachnął się Kaul. -Nie zmienia nawet drinków, które pije. 
   -Bałwanie, mówię o tej oto polskiej piękności, która właśnie przed tobą stoi.
   Chłopak zmierzył ją wzrokiem i uśmiechnął się szeroko. Anna Stachurska przyciągała uwagę każdego mężczyzny, bowiem nie sposób nie docenić jej wyjątkowej urody i wysportowanego ciała. Ten wiedział jednak, że jego szanse sięgają mocno poniżej zera, bo brunetka niedługo zostanie żoną. Mojego brata.
   Kątem oka wyłapałam, iż żartobliwą fascynację Robina z kwaśną miną obserwuje Kaja, co po raz kolejny dało mi do myślenia. Wprawdzie Marcel wspólnie z moim chłopakiem dzielnie wpierali mi, że dwójka naszych znajomych to jedynie partnerzy biznesowi, lecz niektóre ich zachowania zaprzeczały wszystkim faktom. W dodatku spędzali ze sobą coraz więcej czasu, nie tylko za barem, ale i prywatnie, niekoniecznie podczas lekcji języka niemieckiego. Biernacka i Kaul milczeli, natomiast Fornell i Reus zapewne liczyli na to, że niczego nie widzę. Idioci. Postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Nie przewidziałam jedynie, iż moja niegdyś przyjaciółka jednym pytaniem ostudzi wzbierający na sile zapał.
   -Ania, co powiesz na kawę? - rzuciła do zaskoczonej karateczki, łapiąc ją pod ramię. -Mam ochotę na pyszną latte. A ty?
   -Emm... - cholera, czy oni przypadkiem nie muszą 'zaraz wracać do klubu'? -No dobrze. Ale tylko pięć minut.
   -Jasne. Poczekacie, prawda? - zaświergotała do chłopaków, szczerząc się od ucha do ucha. Zapomniała, że ja też chętnie przyjęłabym przedwylotową dawkę kofeiny? Pewnie chciała omówić z Anią szczegóły wesela... Czasami sarkazm potrafił zaskoczyć mnie samą.
   Podniosłam wzrok, by zmierzyć się z reprezentacyjnym licem najwyższego osobnika, jakiego znałam i spojrzałam prosto w jego zielone tęczówki. Zmarszczył brwi.
   -Mam coś na policzku? - spytał, dla pewności pocierając oba aż po samą żuchwę. Przygryzłam wargę.
   -Nie. Ja mam pytanie. O co w tym wszystkim chodzi?
   -Nie rozumiem. - wzruszył ramionami.
   -Robin, przecież widzę. Coś mnie omija?
   -Na razie nie, ale w sobotę stracisz niezłe party. - wypalił, na co przewróciłam oczami. Irytujący dupek!
   -Dla jasności - rozmawiamy o Kai.
   Wyprostował się, powoli wsuwając dłonie do kieszeni. Patrzył teraz na mnie niepewnie, szczerząc się pod nosem. Z ich głupich podchodów rozumiałam i składałam coraz mniejszą liczbę dowodów, lecz nie zamierzałam się poddać. Zarówno Polka, jak i niemiecki olbrzym są mi bardzo bliscy.
   -O Kai? Ze mną?
   -Najchętniej przywaliłabym ci w tym momencie w twarz. - wycedziłam zbijając go z tropu. Z jednej strony czepiałam się nie wiadomo czego, z drugiej jednak miał doskonałe pojęcie, dlaczego chcę prawić mu kazania. Spędzał zdecydowanie za dużo czasu z Reusem, bo on reaguje tak samo, gdy próbuje się wykręcać. Przysięgam, nadejdzie kiedyś taki dzień, gdy zabiję ich wszystkich, bez skrupułów.
   -Lena, skarbie, daj już spokój. - Fornell uruchomił swój zwykle niezawodny tryb odwracania mojej uwagi od obecnie drążonego tematu. -O co tak naprawdę suszysz mu głowę? Wpadliśmy tutaj, żeby pogadać o Woody'm, a ty napastujesz go, jakby właśnie próbował cię zgwałcić. Nie interesują cię uczucia twojego ukochanego chłopaka?
   Cholera jasna. Tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że kiedyś zginą. Oboje. Reus też. Do diabła z nimi!
   -Okej. - miał rację, prawda była taka, że obecnie nic nie obchodziło mnie bardziej, niż blondyn z markerem w dłoni, przysypiający nad kolejną kartką do autografów sto metrów dalej. Już od kilkunastu miesięcy jest najważniejszym składnikiem powietrza, którym codziennie oddycham. I nie myślałam jeszcze o tym, skąd będę je czerpać w Barcelonie. -Czego chcesz?
   -Zupełnie poważnie? - skinęłam głową. -Martwię się o niego. O was. Jesteś pewna, że dacie sobie radę?
   -Rozmawialiśmy o tym niejednokrotnie i oboje jesteśmy przygotowani. Przecież Marco niedługo przyleci z Borussią do Hiszpanii. 
   -Dobrze wiesz, że to nie wystarczy. Potrzebujesz go, on ciebie jeszcze bardziej. Obawiam się, że nie jesteśmy w stanie zastąpić mu ciebie... Raczej na pewno nie jesteśmy.
   -Kurwa, usiłujesz mi pomóc czy zmusić do łamiącej regulamin rezygnacji? - spytałam bezradnie. Im mniej czasu pozostawało do odlotu, tym bardziej całym sercem pragnęłam zostać w Dortmundzie, przy Reusie i Bobku. 
   -Oczekuję tylko jasnej odpowiedzi na jedno pytanie: co zrobisz, jeśli któreś z was nie wytrzyma? W przeciwieństwie do ciebie założyłem taką opcję.
   Skrzyżował ręce na piersi, delektując się moim upadkiem. Starałam się pojąć, dlaczego mnie pogrążał. W ostatnim tygodniu niemal codziennie dyskutowałam z Marco o moim kontrakcie, co pozwoliło mi wierzyć, że przetrwamy ze spokojem. Sam tak powiedział. A teraz, na godzinę przed zajęciem miejsca w samolocie, Marcel Fornell zatrzymuje mnie w terminalu i pyta, co zrobię, jeśli mój plan nie wypali?
   Spojrzałam w kierunku piłkarzy, którzy męczyli się już z ostatnią grupą sympatyków i poczułam, że robi mi się słabo i gorąco jednocześnie. Po raz kolejny doświadczałam wyrzutów sumienia. Miesiąc temu obiecałam mu, że nigdzie nie wyjadę. Stracił Mario i na półtora miesiąca straci także mnie. Czy to normalne? Znów budzą się we mnie skłonności masochistyczne? Lena, jesteś tak młodziutka i tak głupia...
   -Marcel, proszę. - szepnęłam, krztusząc się własnymi łzami. Z pewnością nie wiedział, co mnie ugryzło i zaraz pomyśli, że jestem w ciąży, bo był do tego zdolny. -Najlepiej już nic więcej nie mów. Zdaję sobie sprawę, że być może nie postępuję wzorowo, ale Marco mnie wspiera i uważa, że powinnam wykorzystać tą szansę. Właśnie tak zrobiłby na moim miejscu, on spełnia swoje marzenia, ja swoje. Nikt nie powiedział, że życie nie będzie rzucało nam kłód pod nogi, ale musimy się nauczyć je usuwać. To jedyne wyjście, by nam się układało.
   -Okej, nie płacz, przepraszam. - wyciągnął rękę, po czym przytulił mnie do siebie. -Może nie powinienem się wtrącać, ale po prostu widzę, że czasami nie potraficie się od siebie odkleić. Dlatego mam wątpliwości.
   -Ja też, nie myśl sobie, że siedzi we mnie hurraoptymizm. - westchnęłam, gdy podał mi chusteczki. -Ale ufam mu i wiem, że wszystko będzie dobrze. Za chwilę ruszą przygotowania do sezonu i nie będzie miał nawet czasu na przeżywanie tego, że wyjechałam. A gdyby przypadkiem go znalazł, wtedy jesteście wy. - odsunęłam się od bruneta, by spojrzeć na Robina. 
   -Maszyna pocieszająca zawsze do usług. - potwierdził ze śmiechem, po czym podszedł, by móc się ze mną pożegnać, zauważył bowiem wracające z kawowej przerwy Annę oraz Kaję. -Dzwoń czasem, żebyśmy utrzymywali jakokolwiek kontakt, dobrze?
   -Po co ci 'jakikolwiek kontakt' z moją dziewczyną? - usłyszałam ironię za plecami, zatem byliśmy już w komplecie. W tym samym momencie potężne ramiona Reusa oplotły moją klatkę piersiową.
   -Jezu, przestań. Już mi przeszło. - mruknął chłopak, przewracając oczami. Blondyn prychnął lekceważąco.
   -Na szczęście, bo miałbyś ze mną poważne problemy, stary.
   Na te słowa Lewy oderwał się od narzeczonej i spiorunował klubowego kolegę wzrokiem bazyliszka. Jeszcze parę minut później zanosiliśmy się śmiechem, słuchając mowy obrończej Marco, którego Robert żartobliwie oskarżył o uczynienie mnie zależną od niego niewolnicą. Czułam się przy nim najswobodniej na świecie, lecz przy okazji zyskałam pewność, że jedyny braciszek dbał o moje bezpieczeństwo. Inna sprawa, że nie musiał. Woody to najlepsza jednoosobowa firma ochronna, pod skrzydła jakiej przyszło mi trafić. I nigdy nie będę tego żałowała.



~~~


<narracja trzecioosobowa>
   Od kilku minut świadkowała czułemu pożegnaniu Leny i Marco, który wyraźnie nie chciał wypuścić jej z objęć. Co chwilę szeptał jej do ucha, wywołując na twarzy ukochanej szeroki uśmiech, na co z troską spoglądała z beznamiętne oczy piłkarza, niemo pytając go, co dalej. Widziała, jak bardzo się kochają i właśnie to potwornie ją przerażało. Ta mała lala dość szybko wykorzystała jej błąd, bezczelnie owijając sobie Reusa wokół palca. Dostawała od niego wszystko, czego tylko zapragnęła, na wszystko jej pozwalał, był na każde jej zawołanie. W jej mniemaniu, po prostu oślepł lub oszalał.
   Gdy w końcu Lewandowski i Stachurska opuścili terminal, przytulił ja mocno do piersi i trwali w ciągnącym się w nieskończoność bezruchu. Zauważyła, że dwie nastolatki wahają się, czy wypada teraz poprosić go o zdjęcie i zorientowała się, iż właśnie postępuje jak jedna z jego napalonych fanek - z ukrycia podpatruje, jak okazuje uczucia swojej dziewczynie. Dlaczego? Bo to ona powinna znaleźć się na miejscu tej rozpuszczonej panienki. To ona jako pierwsza chowała się w ramionach Marco, kibicowała mu na trybunach i dzieliła z nim łóżko. Dziś nie umie zrozumieć, dlaczego z tego zrezygnowała, ale już dawno postanowiła, że będzie o niego walczyć po raz kolejny, że spróbuje. Miała niemal stuprocentową pewność, że jego miłość do niej jeszcze się nie wypaliła. Nie mogła.
   Zamierzała zaskoczyć go, gdy wsiadał do auta, lecz kiedy odmówił złożenia podpisu na klubowej koszulce z własnym nazwiskiem, dotarło do niej, że jego dobry nastrój ulotnił się wraz z wyjazdem Leny. To nic, poczeka. Domyślała się, że Marco od dnia dzisiejszego będzie potrzebował ciągłego zajęcia, by nie roztrząsać nieobecności pseudosłodkiej emigrantki. I założyła sobie, iż stanie na głowie, by efektownie mu w tym pomóc.



***


Nowy rozdział na dobry początek tygodnia :)
Następny najszybciej za tydzień.
Miłej lektury ❤