czwartek, 29 października 2015

24. Fünf Minuten zu spät

   Nie poruszyłam się od dobrej minuty. Nadal stałam w tym samym miejscu, bokiem do lustra, z otwartymi ustami gromiąc wzrokiem mojego brata. Podobnie jak jego żona, z tym, że ona zerkała również na mnie, zapewne w obawie, że zaraz dostanę zawału. I nie byłoby nic dziwnego w tym, gdyby faktycznie tak się stało.
   -To niemożliwe. - pokręciłam głową z ironicznym uśmiechem. -Wiedziałabym o tym. Okej, może ze sobą nie rozmawiamy, ale chyba poinformowałby mnie o tak ważnych planach!
   -Lena, on nie powiedział nikomu. Sam podjął taką decyzję. W klubie trzymali to przed nami w tajemnicy, żebyśmy koncentrowali się na najbliższych meczach i myśleli, że Marco wyleczy kontuzję i wróci. Nawet nie podejrzewaliśmy, że coś się dzieje!
   -A jego rodzina? - dopytywałam nerwowo. -A Marcel i Robin? Nawet się z nimi nie pożegna?
   -Rozmawiał z nimi wszystkimi... - Bobek zsunął z ramienia sportową torbę. -Ale sądzili, że to chwilowy kaprys i szybko sobie odpuści. Próbowali go przekonać, że to głupi pomysł, ale nic do niego nie docierało. Nawet dziś nie dał sobie przepowiedzieć do rozumu...
   -Czyli ja dowiaduję się ostatnia, tak? - wywnioskowałam rozżalona, wsuwając dłonie do kieszeni. -W dodatku nie od niego osobiście, tylko dopiero od ciebie! Na parę godzin przed wylotem!!!
   -Uznał, że tak będzie lepiej... Że oszczędzi ci stresu.
   -Świetnie, w tym akurat jest najlepszy! - warknęłam cofając się do salonu. Chyba nie do końca potrafiłam pojąć to, co właśnie usłyszałam. Nie liczyłam, że Reus będzie się spowiadał ze swoich zamiarów, jednak miałam nadzieję, że odważy się oświadczyć mi fakt swojej wyprowadzki prosto w oczy. A on najzwyczajniej w świecie stchórzył. -Chory pojeb. Cholera, to jest tak śmieszne, że aż nierealne!
   -Lena, uspokój się. - karateczka podeszła do mnie i położyła dłoń na moim ramieniu. -Nie możesz...
   -Nie pouczaj mnie, proszę. - wtrąciłam odwracając się w jej kierunku. -Postaw się w mojej sytuacji i sama oceń, czy zachowanie spokoju w tym momencie jest takie proste!
   -Przepraszam.
   -Co chcesz zrobić? - spytał nagle Lewy, skutecznie zmieniając temat. Popatrzyłam na niego bezradnie.
   -A co mi pozostało? - wzruszyłam ramionami zagryzając wargę. Nie miałam prawa ingerować w jego życie zawodowe. To naturalne, że pragnął się rozwijać i doskonalić umiejętności, a zatrzymywanie go w Dortmundzie uniemożliwiałoby wspinanie się po kolejnych szczeblach kariery. Jeżeli Klopp wraz z Watzke i Zorciem pozwolili mu odejść, to ja nie miałam już nic do powiedzenia. Żałowałam tylko, iż nie zdecydował się na rozmowę ze mną. Byłoby o wiele łatwiej to znieść i dostałabym więcej czasu na pogodzenie się z rzeczywistością, bo jeszcze nie zdałam sobie sprawy, że już go tutaj nie będzie.
   -Siostra, jesteś ostatnią i jedyną osobą, która jest w stanie na niego wpłynąć. - Robert spojrzał mi w twarz prześwietlając ją na wylot. -Wszyscy się starali i nikt nie dał rady, przegrał nawet argument z jego chrześniakiem w roli głównej. Tu chodzi wyłącznie o ciebie, dlatego błagam, zrób cokolwiek, żeby wybić mu z głowy tą Barcelonę. Przecież tobie też zależy, by został, widzę to.
   Wstrzymałam oddech nie reagując gwałtownie, gdyż musiałam pozbierać myśli. Zerknęłam na Annę i od razu zrozumiałam, że tym razem mi nie pomoże. Nie chowałam urazy, w sumie o Marco uczyła się z opowiadań moich czy swego męża, a w jego towarzystwie spędziła naprawdę niewiele czasu. Z drugiej strony, wybór należał tylko do mnie, nie mogła narzucać mi działań, które powinnam podjąć lub nie. Znalazłam się w martwym punkcie, stojąc przed ogromnym dylematem. Naprawdę nie chciałam wchodzić mu w drogę, mieszać prywatności i pracy, kilka dni temu przyznałam też Ann-Kathrin, że nie wypomnę mu przeprowadzki do innego miasta, skoro to go uszczęśliwi. Wypowiadając te słowa nie przypuszczałam jednak, że zmierzę się z tym tak szybko... Rozsądek walczył teraz z uczuciem. Umywałam ręce od wykonywanych przez niego kroków, jednocześnie wciąż kochając go jak wariatka, pomimo iż mnie skrzywdził, porzucił i zdradził. A może nie zdradził... Tych dwóch elementów nie da się pogodzić, dlatego narzucają człowiekowi odrzucenie jednego z nich. Rozum czy serce? Serce czy rozum?
   -O której odlatuje ten pieprzony samolot? - obrzuciłam Bobka pytającym spojrzeniem. Już z odległości paru metrów dostrzegłam jego poszerzone w nadziei źrenice.
   -Nie wiem. Trening skończył się dwie godziny temu, a odprawy trwają niemiłosiernie długo... Zdążymy.
   Dwa razy nie musiał powtarzać. Popędziłam do swojego pokoju, by przebrać się w inne ciuchy, weszłam na chwilę do łazienki i niedługo stawiłam się z powrotem, gotowa do wyjścia. Roberta wywiało, Lewandowska powiadomiła mnie, że poszedł już do auta, więc uściskałam ją mocno i nie tracąc czasu ruszyłam jego śladem. Każda minuta była na wagę złota.


~~~


   Wpadłam do terminala przez obrotowe drzwi jak oparzona, po czym rozejrzałam się dokładnie, rozmyślając, od czego zacząć. W środku nie panował tłok, zatem wyszukiwałam go wzrokiem. Niby nic trudnego, powinien mieć przy sobie największą z posiadanych walizek, czapkę na głowie, słuchawki na uszach i siedzieć gdzieś w kącie z iPhone'm w ręku, bo przecież jego 'stare' kości nie wytrzymałyby takiego obciążenia. Odprawę kończyła właśnie nieliczna grupka, wśród której na pewno się nie znajdował, musiał zatem krążyć gdzieś po lotnisku. Wiedząc, gdzie, stałabym się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
   -I co? - nawet nie zorientowałam się, gdy dołączył do mnie Lewy. Minęło kilka minut, zanim zgasił silnik i zamknął samochód na klucz, a brakowało mi cierpliwości, by na niego czekać. Ania została w domu, w dalszym ciągu zajmując się obiadem. -Widzisz go?
   -Nie. - jęknęłam zaciągając się powietrzem. Podjęty niedawno wysiłek fizyczny powoli dawał się we znaki. -Co dalej?
   -Spokojnie. - rzucił, uważnie przeczesując przestronne pomieszczenie, ostatecznie wskazując na zawieszone u góry tablice. -Zobacz, nie ma żadnego lotu do Barcelony. Może coś źle usłyszałem i pomyliłem godziny?
   Nie chciał się poddać, odniosłam wręcz wrażenie, że motywuje go większa determinacja, niż mnie. Pociągnął mnie za ramię i powoli przechadzaliśmy się wzdłuż ogromnej hali, wytężając wszystkie zmysły. Popadałam w paranoję, w każdym blondwłosym mężczyźnie upatrując Marco. Myślałam, że śnię, że to tylko moja chora wyobraźnia, a gdy się obudzę, zapomnę o wszystkim. Poszukiwania komplikowali dodatkowo fani Bobka, oblegający go prośbami o autograf, które cierpliwie rozdawał, nie skupiając się jednak na tym, co robi. Gdyby ktoś podsunął mu do podpisu raty spłaty kredytu, machnąłby ręką, w ogóle nie zwracając na to uwagi. Obserwując jego zawziętość zorientowałam się, jak wiele dla mnie poświęca. Mógłby przecież zostać w domu z ukochaną żoną lub zabrać ją do kina, tymczasem biegał po terminalu za moim byłym chłopakiem, po którym nie widniał choćby ślad, pomimo iż był z nim skłócony z mojego powodu. Chciał dla mnie jak najlepiej. Przypomniałam sobie, że to dzięki niemu wspólnie z Ann-Kathrin stałyśmy się autorkami hymnu zeszłorocznych Mistrzostw Europy w Polsce i na Ukrainie. A ja wyrzucałam mu, że dał Reusowi w twarz, bo Niemiec prawdopodobnie na to zasłużył.
   -Robert, poczekaj. - zatrzymałam się, przez co odwrócił się i przyjrzał mi się z uwagą.
   -Wszystko w porządku? - spytał zatroskany. -Dobrze się czujesz?
   -Bywało lepiej... Ale nie o tym. - uśmiechnęłam się podnosząc głowę. -Muszę ci podziękować. Pomagasz mi jak tylko potrafisz, a ja ciągle wyskakuję z jakimiś bezsensownymi pretensjami... To niesprawiedliwe.
   -Tłumaczą cię ciążowe humorki. - parsknął śmiechem, dlatego dźgnęłam go w żebro. -A ja powinienem cię przeprosić. Źle postąpiłem uderzając Woody'ego, ale... Kurczę, tak mnie wpienił, że nie byłbym sobą, gdyby nie oberwał. To się więcej nie wydarzy. Wybaczysz mi?
   -Jasne. - uśmiechnęłam się i mocno go przytuliłam. -Jesteś moim dużym braciszkiem i nie umiem się na ciebie gniewać.
   -A ty moją małą siostrzyczką i nie pozwolę, by ktokolwiek wyrządzał ci krzywdę. - szepnął gładząc moje włosy. -Znajdźmy tego kretyna i wracajmy do domu. Anka będzie wściekła, jeśli jej pożywny obiadek wystygnie.
   -Z pewnością straci wartości odżywcze. - roześmialiśmy się oboje. -Tam jest informacja, może po prostu zapytamy o ten wylot?
   Zgodził się bez wahania i udaliśmy się do wskazanego punktu. Z bijącym jak oszalałe sercem podeszliśmy do okienka, a siedząca wewnątrz pani natychmiast rozpoznała słynnego Roberta Lewandowskiego, więc na sto procent bezproblemowo udzieli nam żądanych informacji. Dortmundzka 'dziewiątka' oparła dłonie o blat zaglądając do środka.
   -Dzień dobry. - rzucił ciężkim głosem siląc się na uprzejmość. Kobieta rozpromieniła się.
   -Dzień dobry panu! Czym mogę służyć?
   -Chcielibyśmy dowiedzieć się, jak wygląda najbliższy rozkład samolotów do Barcelony. Orientuje się pani?
   -Och, kolejny wystartuje dopiero jutro rano, ponieważ wieczorny został odwołany, natomiast dzisiejszy wyleciał jakieś pięć minut temu. Przykro mi.
   Pięć. Minut. Temu. Spóźniliśmy się o pięć minut. Wszystkie ośrodki skupienia piłkarza wylądowały na mnie. Nie mam pojęcia, jak strasznie wyglądałam, lecz Bobek rzucił do pracownicy lotniska jedynie krótkie 'dziękuję' i poprowadził mnie prosto do wyjścia. Siedząc już w jego aucie, w fotelu pasażera dotarły do mnie dwie rzeczy: Marco przepadł, a ja nie pamiętałam, kiedy i jak pokonaliśmy drogę z terminala do parkingu. Mogłam teraz wpaść w histerię i na siłę szukać najszybszego połączenia do Hiszpanii, choćby z drugiego końca Niemiec, zamiast tego wpatrywałam się w przednią szybę, co najwyraźniej martwiło mojego osobistego szofera.
   -Lena... - położył dłoń na moim kolanie potrząsając mną delikatnie. -Jezus Maria, weź się odezwij, powiedz cokolwiek.
   -A co chcesz ode mnie usłyszeć? - wykrztusiłam próbując zachować opanowanie. Wychodziło mi to o wiele lepiej, niż jeszcze godzinę wcześniej, może dlatego, że żyłam obecnie w równoległym świecie. Naiwnie wierzyłam, że to jednak nie dzieje się naprawdę. -Chcę do domu. Teraz, zaraz, natychmiast.
   -Okej. - mruknął tylko i po chwili byliśmy już w trasie, mijając kolejne ulice Dortmundu. W mojej ciężkiej i przemęczonej głowie kłębiły się tysiące, miliony uczuć: złość, strach, frustracja, niedowierzanie, zawód, rozpacz, żal, bunt, niesprawiedliwość, osamotnienie... Zdecydowaną większość stanowiły te negatywne. Dodatkowo wyobrażałam sobie huczący z powodu niespodziewanego transferu internet i nagłówki jutrzejszych sportowych gazet z całej Europy. I stadion Signal Iduna Park podczas najbliższego meczu domowego. Na domiar złego, niechcący zostałam wplątana w to piekło bezpośrednio przez samego Reusa. Potwornie go za to nienawidziłam, ale jednocześnie kochałam. Wiedziałam, że zamieszanie wokół jego osoby oraz naszego związku, wkrótce mnie wyniszczy, a on i tak bez skrupułów będzie sobie grał w Barcelonie... No tak... W Barcelonie! Cholera jasna!
   -Robert! - wrzasnęłam, aż biedak podskoczył, na moment tracąc panowanie nad kierownicą. Skruszona przygryzłam wargę, gdy spojrzał na mnie wyjątkowo surowo.
   -Następnym razem nas zabijesz. I nie mów mi, że rodzisz, bo do szpitala mamy spory kawałek trasy. - dodał dostrzegłszy moją uszczęśliwioną twarz. Tego się nie spodziewał.
   -Jesteś idiotą. - palnęłam szukając w torebce telefonu. -Przecież to Barcelona!
   -Ameryki nie odkryłaś. - odgryzł się marszcząc czoło. -No i co z tego? Równie dobrze mógłby skończyć na Wyspach Zielonego Przylądka.
   -Och, myślałam, że jednak kumasz trochę więcej. - zrewanżowałam się. -Po kim odziedziczyłeś tą głupotę?
   Bąknął coś pod nosem, skręcając w lewo i domagając się przy tym dokładniejszych wyjaśnień, na które nie wystarczyło już czasu, bo odbiorca połączenia właśnie witał się ze mną z drugiej strony. Jeszcze nie wszystko stracone. Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą.


~~~


<Marco>
   Wyszedłem z budynku lotniska, wciągając przez nos świeże, ciepłe powietrze. Hiszpania. Barcelona. Przynajmniej tyle zyskałem - fajne warunki pogodowe i dużo słońca w drugiej połowie września, o czym o tej porze w Niemczech często można już tylko pomarzyć. Nie czułem, że dostałem od życia coś więcej - szansa na grę u boku Messiego i Neymara nie zastąpi mi obecności rodziny oraz przyjaciół, z których zrezygnowałem na własne życzenie. Wiedziałem, że nie pokopię już piłki z Nico, bo zimą w ogrodzie zalega gruba warstwa śniegu. Nie wypiję piwa z Marcelem i Robinem, bo nadal nie chcą mnie znać. Nie zasiądę nawet na trybunach Signal Iduna Park, by w spokoju obejrzeć mecz, bo kibice wyskoczyliby na mnie z widłami i płonącymi pochodniami. No i nie spotkam się też z Leną, bo nie mam bladego pojęcia o jej planach na najbliższe miesiące. Zamknąłem pewien etap swojej pieprzonej egzystencji, którą, swoją drogą, szlag mógłby trafić. Może byłoby prościej.
   Taksówka, którą zamówiłem kilkanaście minut temu, spóźniała się niemiłosiernie, więc zacząłem się modlić, by nikt nie wyhaczył mnie tutaj z walizką. Kilka osób zaczepiło mnie w terminalu z pytaniem, co właściwie tutaj robię, lecz unikałem odpowiedzi, po prostu pozując im do zdjęć lub rozdając autografy. Widocznie najnowsze informacje nie dotarły jeszcze na Półwysep Iberyjski, czego niestety nie można powiedzieć o mojej ojczyźnie. Nagłówki artykułów internetowych przekrzykiwały się w sensacyjnych doniesieniach, a moje profile na Instagramie i Facebook'u oszalały i uginały się pod ciężarem prywatnych wiadomości oraz komentarzy. Doczytałem jednak, że mój wyjazd otrzymał status domysłów i plotek, ponieważ Borussia nie wydała jeszcze oficjalnego komunikatu w tej sprawie. Klopp przyznał mi wczoraj, iż nie wie, kiedy do tego dojdzie, bo jego współpracownicy wciąż nie mogą tego przeżyć. Niczego nie komentują, z nikim nie rozmawiają, zabronili chłopakom udzielania jakichkolwiek wywiadów na ten temat. I całe zamieszanie wynikło tylko dlatego, że postanowiłem usunąć się w cień.
   Porządnie zniecierpliwiony ponownie zerknąłem na zegarek, gdy czyjeś dłonie spoczęły na moich ramionach. Odwróciłem się gwałtownie i wtedy ich zobaczyłem. Tak po prostu stali przede mną, ze skrzyżowanymi rękoma świdrując mnie bazyliszkowatym wzrokiem. Nie wiedziałem, co robić. Spotkanie z dziewczyną jakoś zniosłem, ale na chłopaka wolałbym nigdy więcej nie wpaść, przez co gniewnie zmarszczyłem czoło. Najwyraźniej wyczuł skok ciśnienia, bo wykonał podobny gest, aczkolwiek sekundę później uśmiechnął się ironicznie.
   -Cześć, Marco. - rzucił bezczelnie, nie odwracając oczu od mojej twarzy. -Co cię tutaj sprowadza?
   -Mógłbym spytać was o to samo. - mruknąłem przymykając powieki. -Sorry, spieszę się i nie mam dla was czasu.
   -Jeszcze nie skończyłem. - złapał za materiał mojej bluzy, zatem znów zwróciłem się w jego kierunku, gotowy podnieść na niego rękę. Jest ostatnią, chrzanioną istotą żywą, która miała prawo się do mnie odzywać.
   -Przestańcie, tak niczego nie załatwimy! - jego partnerka zapobiegła rozpętaniu burzy, zerkając na mnie litościwie. -Marco, chcemy tylko porozmawiać.
   -O czym?!
   -Musisz wiedzieć, że nie powinno cię tutaj być. - oświadczyła z najwyższą powagą, czym przyciągnęła moją uwagę. -W ogóle żyjesz w tak ogromnym błędzie, że nie potrafimy pojąć, jak do tego doszło.
   -Posłuchajcie, ja naprawdę mam serdecznie dość tych nieustannych...
   -Reus, ty egoistyczny cwelu, skup się chociaż raz na tym, co mówią do ciebie ludzie! - krzyknął zdenerwowany mężczyzna, a ja odniosłem wrażenie, że krew tryśnie mi ze wszystkich żył. Że jak mnie nazwał? -Lena powiedziała ci prawdę, jest niewinna i mnie też o nic nie oskarżysz. Zapraszam do auta, wyjaśnimy to.
   Stałem przez moment, obserwując, jak oddalali się do swojego wozu, czekając, aż do nich dołączę. Wygrał. Jeśli on ma większą wiedzę, niż ja, to znaczy, że na serio gdzieś popełniłem błąd.


***


Przyznajcie się, kto do samego końca myślał, że Marco jednak został? :D Pewnie znów zbuntujecie się za moment, w którym skończyłam, ale czy nie chodzi właśnie o to, by budować napięcie? :)

Ogólnie ta część miała zawierać 30-35 rozdziałów, ale już teraz wiem, że będzie dłuższa. Zamknę się pewnie w 40 i te obiecane pięć bonusowych też już planuję, więc trochę Was jeszcze pomęczę tym opowiadaniem :)

Kto jeszcze nie czytał, zapraszam na drugiego bloga [klik], a nowy rozdział dodam tam we wtorek :) Pozdrawiam ❤

sobota, 24 października 2015

23. Du darfst jetzt nicht wegfahren!

<Marco>
   -Mario, ja naprawdę muszę wyjść. - powtórzyłem po raz setny, gdy rozsiadł się na kanapie, włączając program informacyjny. -Możesz tu zostać i poczekać na mnie, to nie powinno potrwać zbyt długo. 
   -Nigdzie cię nie wypuszczę, Reus! - fuknął opierając łokcie o sofę. -Straciłem ponad dwie godziny na lot samolotem z Monachium do Dortmundu i nie dam się spławić. Nie przekupisz mnie żadnym pączkiem ani batonikiem z karmelowym nadzieniem. Najpierw pogadamy, a później ewentualnie dam ci spokój.
   -Mogłeś chociaż uprzedzić...
   -Cholera, człowiek jak najszybciej chce pokonać sześćset trzydzieści kilometrów, żeby się spotkać, a ty masz to w dupie. Nawet nie udajesz, że się cieszysz. Nic dziwnego, że Lena odeszła.
   -Nie odbierz tego źle, po prostu się nie spodziewałem, zaplanowałem coś i... Zaraz, skąd wiesz o Lenie? - zaintrygowany uniosłem brwi. Götze przewrócił jedynie oczami.
   -Auba do mnie dzwonił. - rzucił spoglądając na mnie spod przymkniętych powiek. -Nie wie, co robić, żeby cię tu zatrzymać. Wiem o wszystkim, Marco i nie ukrywam, że jestem tutaj po to, abyś wyjaśnił mi, co właściwie chcesz osiągnąć.
   -O wszystkim ci opowiem, obiecuję, ale jak wrócę. - zaznaczyłem, nerwowo przenosząc ciężar ciała na lewą nogę. -Wytrzymasz?
   -Nie. Jutro muszę być z powrotem w klubie na treningu.
   -Mario!
   -No co? - rozłożył bezradnie ramiona przywdziewając na twarz złośliwy uśmieszek. -Nie wymyśliłem sobie durnego transferu i mam zobowiązania wobec klubu.
   -Naprawdę mi na tym zależy. - nie poddawałem się. -Już późno, ale załatwię to w przeciągu godziny i zdążymy jeszcze pogadać.
   -A gdzie się tak spieszysz? - spytał podejrzliwie, przekręcając głowę. -Powiedz, może się ulituję.
   -Noo... Dobra... Do Carolin.
   -Świetny żart! - parsknął śmiechem pochylając się do przodu. -Zapomnij, chłopie. Siadaj i będziesz się spowiadał.
   Nie dał mi szans na wytłumaczenie, że to pilne, poważne oraz istotne, siłą zatrzymał mnie w mieszkaniu i kazał krok po kroku relacjonować, jak narodził się pomysł przeprowadzki do Barcelony i dlaczego w ogóle się narodził. Wspomniałem też, po co zamierzam pojechać do Caro, jednak nie wzruszył go ten fakt, wręcz przeciwnie, uznał, iż powinienem bardziej zaufać Lenie. Krótko mówiąc, okazał się kolejną osobą prawiącą mi kazania odnośnie karygodnego postępowania, porzucenia młodej Lewandowskiej oraz braku jakiegokolwiek poczucia odpowiedzialności, czyli powtórka z rozrywki po raz czwarty. Doceniałem jednak to, iż pofatygował się tutaj aż z Bawarii, by osobiście dołączyć do grona moich oprawców. Był prawdziwym przyjacielem, wiele zaryzykował, pojawiając się tutaj, dzięki czemu zrozumiałem, iż zawsze mogę na niego liczyć. Wprawdzie kontaktowaliśmy się coraz rzadziej, gdy nasze piłkarskie drogi się rozeszły, lecz wciąż traktowałem go jak brata. I często odnosiłem wrażenie, że pomimo trzech lat różnicy wieku na jego niekorzyść, jest o wiele mądrzejszy ode mnie.
   -Tym wyjazdem tylko pogorszysz sytuację. - powiedział obrzucając mnie spojrzeniem filozofa z czasów starożytnych. -Ja nie wierzę, że Lena poszła z tym Mario do łóżka i czuję, że ty też w to wątpisz, więc skończ ze swoją chorą zazdrością i po prostu powiedz jej prawdę. Mam nadzieję, że nie jest za późno.
   Teorie spiskowe oblegały mnie już ze wszystkich stron. Może tak właśnie miało być. Może faktycznie warto spróbować, bo "kto nie ryzykuje, ten nie zyskuje"?


~~~


<Lena>
   -Nadal nie dociera do mnie, że jesteś. - przyznałam, na co roześmiała się głośno. -Aż mi głupio, że o tobie nie pomyślałam, gdy zadzwonił dzwonek.
   -Nie umawiałyśmy się, nie dzwoniłam, masz prawo do zaskoczenia. Ta spontaniczna wizyta to pomysł Mario. W południe wpadliśmy do jego rodziców, teraz ja siedzę u ciebie, a on... Wiesz, pojechał do Marco.
   -W porządku, rozumiem. - uśmiechnęłam się pogodnie. -Ale przekaż mu, że gniewam się za to, że nie powiadomił o swojej obecności.
   -Załatwione. - ponownie parsknęła śmiechem, częstując się kilkoma ostatnimi kostkami czekolady. Obserwowałam ją uważnie - kolejna za znanych mi pań, obsesyjnie dbających o figurę, nie opiera się słodkościom. Zajrzę później do kalendarza i sprawdzę, czy aby na pewno nie mamy dziś poważniejszego święta, poza zwykłą niedzielą. Chyba, że cały okres mojej ciąży będzie zawierał ukryte, cotygodniowe uroczystości, lecz nie wyobrażałam sobie by Anka co siedem dni raczyła mnie litrem lodów. To skrajnie niemożliwe. 
   -Ann, nie przylecieliście tutaj bezinteresownie, prawda? - zapytałam lustrując jej twarz. Opuściła wzrok, splatając ze sobą palce dłoni.
   -Mario chciał koniecznie pogadać z Reusem. - przyznała cicho. -Nie potrafi pojąć, co mu tak nagle odbiło.
   -Myślę, że nie on jeden ma ten problem. - prychnęłam rozżalona. -Ale robienie mu wody z mózgu mija się z celem, dlatego nawet nie próbowałam. Marco trzyma się żelaznych zasad, które sam ustala i jeśli sądzi, że go zdradziłam, nie przekonam go, że to nieprawda. Czasami przychodzą takie momenty, że wcale nie chcę tego roztrząsać, lecz inaczej nie umiem.
   -Pogodziłaś się?
   -Nie i obawiam się, że nigdy do tego nie dojdzie. Nie będę mu jednak wypominać, jeśli kogoś sobie znajdzie lub też wyprowadzi się do innego miasta. Jego życie to już nie moja bajka.
   -Lena, przecież zostaniecie rodzicami! - otworzyła szeroko oczy, jakby nie dowierzała, że odpuściłam. -Zdajesz sobie sprawę, że to maleństwo będzie potrzebowało ojca?
   -Posłuchaj. - zsunęłam nogi z pościeli i postawiłam je na podłodze. -Marco jest dorosły i podejrzewam, że wie, co robi. Nie chcę mu mieszać w codzienności, skoro sobie tego nie życzy. Jeśli wyrazi zgodę, po porodzie wykonamy test na ojcostwo, może wtedy coś do niego dotrze. Obecnie nie będę podejmować żadnych działań, aby nie zaszkodzić sobie i mojemu dziecku, bo nie wybaczę sobie tego. Jest dla mnie najważniejsze na świecie i dam z siebie wszystko, żeby niczego mu nie brakowało.
   -To brzmi, jakbyś przestała go kochać. - mruknęła przeczesując włosy palcami. Spojrzałam w jej stronę pytająco. 
   -Kogo, Reusa? Nic bardziej mylnego. - pokręciłam głową z lekkim uśmiechem. -Kiedy dowiedziałam się o ciąży, zrozumiałam, że nigdy żaden facet nie był dla mnie ważniejszy, może dlatego, że Woody odebrał mi dziewictwo, nie wiem, nie interesuje mnie to. Traktowałam nasz związek poważnie, ale popełniłam kilka błędów, przez co wszystko się posypało. To po części moja wina, Ann.
   -Nie tylko twoja. - zauważyła. -Załóżmy, że schrzaniliście to po połowie, ale tak naprawdę żadne z was nie zrobiło nic złego, zaszło jedynie duże nieporozumienie. Nie uważasz, że trzeba to naprawić?
   -Marco dostał ode mnie wolną rękę, więc nie będę się wtrącać. Byłam wobec niego szczera i nie mam sobie nic do zarzucenia. Naprawdę mogę ustąpić, pragnę tylko, by był szczęśliwy i jeżeli teraz jest, to super.
   Podeszła do mnie, po czym z całej siły przytuliła, ciasno obejmując ramiona. Korzystając z tego, że nie patrzy mi w twarz, zacisnęłam oczy, roniąc kilka gorzkich łez. Oszukiwałam samą siebie. Byłabym w stanie oddać każdą rzecz, której by zażądano w zamian za jego powrót. Ale nic z przymusu. Nikogo nie zmusisz do miłości.


~~~


<Marco>
   Götze wyszedł bardzo późno, co mnie strasznie frustrowało, gdyż obawiałem się, że nie zdążę przez to dopiąć wszystkich formalności. Już od poniedziałkowego poranka wszystko na to wskazywało. Odebrałem telefon od agenta, proszącego o pilny przyjazd do jego domu, gdyż pracownicy biura nieruchomości przysłali dla mnie oferty kupna mieszkań w Barcelonie. Chcąc nie chcąc, wpadłem do niego w odwiedziny, kompletnie nie spodziewając się, że spędzę tam kilka godzin. Wybór nowego lokum okazał się trudniejszy, niż przypuszczałem, ale cieszyłem się, że udało mi się zdecydować na dwa konkretne miejsca, które miałem obejrzeć niedługo po przylocie do Katalonii. Myśląc, iż wszystko zostało załatwione, telepatycznie przenosząc się do wyczekiwango spotkania z Caro, usłyszałem jeszcze, że zaistniała konieczność podpisania paru dokumentów na mieście: w klubie, na stadionie, w urzędach... Typowo papierkowa robota i kolejny, cenny czas spisany na straty. Tutaj brakowało tylko i wyłącznie mojej parafki, tam miałem potwierdzić zgodność danych ze stanem faktycznym... Więcej zajęło mi przebijanie się przez zatłoczone ulice Dortmundu, ale nie miałem wyjścia. Bez tego nie wypuściliby mnie z kraju.
   Musiałem także znaleźć chwilę na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy, co nie należało do najprostszych zadań, zatem do mojej ex dotarłem dopiero we wtorkowe, późne popołudnie. Stojąc w jej drzwiach, gdy je otworzyła dostrzegłem, że zaskoczył i jednocześnie zawstydził ją mój widok, wpuściła mnie jednak do środka i bez słowa pokierowała na kanapę. Długo zbierałem odpowiednie zdania, by mądrze pokierować rozmową, niczym jakiś mędrzec próbujący udowodnić światu swoje racje, lecz jeśli naważyłem piwa, muszę je teraz wypić do dna.
   -Jesteś sama? - zapytałem w końcu, splatając ze sobą palce obu dłoni. Obrzuciła mnie zgryźliwym spojrzeniem.
   -A co, zastanawiasz się, czy mógłbyś mnie obecnie przelecieć? - prychnęła z wyraźnie słyszalnym jadem w głosie. -Tak, jestem sama, ale już utarłam ci nosa i skończyłam naszą współpracę.
   -Carolin, nie przyszedłem tutaj, by z tobą dyskutować. Wiem, że ufając tobie po raz kolejny, popełniłem błąd i wystarczy mi to, że muszę przez to cierpieć. Jest jednak coś, o czym moim zdaniem powinnaś jak najszybciej się dowiedzieć.
   -Tak? - uniosła brwi, zakładając ręce na piersi. -Więc wytężam słuch. Szalenie mnie ciekawi, co istotnego chcesz mi przekazać.
   -Przestań żartować. - zażądałem stanowczo, zerkając na nią surowo, z czego na razie nic sobie nie robiła, aczkolwiek znałem ją na tyle dobrze, by łudzić się, że zmieni nastawienie. -To naprawdę nie jest śmieszne. Został mi ostatni wieczór, by zagwarantować sobie czyste konto przed wylotem, więc nie utrudniaj mi tego. W mieszkaniu czekają jeszcze walizki.
   -Nie rozumiem. - miałem rację: dość szybko ją to ruszyło, bo nagle jakby spoważniała. -Jakim wylotem? Marco, co ty odstawiłeś?
   -Zmieniam klub. - rzuciłem prosto z mostu, obserwując przewijającą się przez jej twarz falę rozmaitych emocji. -Jutro wyprowadzam się do Barcelony, żeby podpisać tam czteroletni kontrakt. Ot, mocny akcent na zamknięcie okienka transferowego.
   Z wrażenia oparła się bokiem o ścianę, wpatrując się we mnie z niedowierzaniem. Starałem się wyciągnąć z niej jak najwięcej, pomimo iż nie miałem pojęcia, jak zareaguje. Wyglądała na prawdziwie zaskoczoną i w zasadzie tyle wywnioskowałem. Nie wiedziałem, czy wpłynie to na nią pozytywnie czy negatywnie, czy się cieszy, a może wręcz przeciwnie, ubolewa i żałowałem, że nie potrafię jej rozszyfrować, ponieważ dopiero dochodziłem do sedna, co do którego potrzebowałem jej jasnej deklaracji. Niepewność doprowadzała mnie do szaleństwa.
   -Po co? - wykrztusiła wreszcie, nie spuszczając ze mnie wzroku. -Stało się coś jeszcze gorszego? Powiedz mi, proszę!
   -Cóż, chyba można tak to ująć. Sytuacja wymknęła się spod kontroli i zwyczajnie mnie przerosła.
   -I dlatego uciekasz? - pokręciła głową, wciąż usiłując ogarnąć sens moich decyzji. -Dotychczas znajdywałeś rozsądniejsze rozwiązania! Marco... To przeze mnie, prawda?
   -Po części. - przyznałem biorąc głęboki wdech. -Lena i tak by mnie zostawiła, bo myślała, że ze sobą spaliśmy, ale po twoim zniknięciu wyszło na jaw, że ona też coś przede mną ukrywała. I tamtego ranka przyjechała, by mnie o tym powiadomić.
   -No, mów. - ponaglała, mocno zniecierpliwiona. -I najlepiej nie owijaj w bawełnę, bo już mnie denerwujesz.
   -Zaszła w ciążę. Teraz to już początek trzeciego miesiąca.
   Carolin pobladła. Oderwała się od podpieranej ściany, po czym przeszła kilka metrów i opadła na fotel. Pochyliła się, ukrywając twarz w dłoniach, w pewnym momencie przesuwając nimi wzdłuż policzków. Starałem się zachować spokój, oczekując jej reakcji, choć w środku okropnie mnie nosiło. Ostatnie dwa tygodnie to życie w ciągłym stresie i zacząłem się nawet zastanawiać, jak długo wytrzymam w tym stanie.
   -W ciążę. - powtórzyła powoli, przetwarzając tą informację. -Z tobą.
   -Właśnie, problem polega na tym, że nie mam pewności. - wyjaśniłem, co wydało się ostatnim krokiem do jej dobicia. -Była wtedy w Hiszpanii i nic mi nie udowodni.
   -Nie myśl tak. - szepnęła, niemal wchodząc mi w zdanie. -To nie jest aktualnie w żadnym stopniu istotne. Ona wróciła tutaj i powinieneś z nią zostać, bo będzie cię bardzo potrzebowała.
   -Caro...
   -Nie możesz teraz wyjechać! - uniosła się, ostatecznie mnie dekoncentrując. -Wstrzymaj to. Lena i tak się dowie, co ją dodatkowo zdenerwuje i zestresuje. Będziesz miał na sumieniu jej zdrowie i nie robisz nic, by temu zapobiec!
   -Wybacz, ale tego typu przemówień mam już powyżej uszu. - prychnąłem podnosząc się z zajmowanego miejsca w celu sprawnego zakończenia rozmowy. -Ale skoro dochodzimy już do puenty, proszę cię o przysługę: spotkaj się z Leną i wytłumacz jej, co rzeczywiście zaszło tamtego dnia. Nie dla mnie ani dla siebie, tylko dla niej i jej samopoczucia, bo bardzo zależy mi, żeby wszystko dobrze się skończyło. W moją wersję nie uwierzyła, zatem jeśli przedstawisz jej podobną, prawdopodobnie ją zaakceptuje. Zrób to, błagam cię, niczego więcej od ciebie nie wymagam. Okej?
   Wbiła wzrok w podłogę, przez co w ciągu następnych minut nie uzyskałem z jej ust żadnego potwierdzenia ani zgody na wykonanie powierzonej jej misji. Zrezygnowany zwróciłem się więc do drzwi, odruchowo sięgając do kieszeni po kluczyki do auta. Naciskając klamkę, usłyszałem swoje imię, zatem zerknąłem na dziewczynę przez ramię. Stanęła na drugim końcu korytarza, opuszkami palców muskając wieszak na ubrania.
   -Kochasz ją nadal, mam rację? - rzuciła przyglądając mi się badawczo. -I odpuściłbyś jej wszystko, gdybyś miał świadomość, że ona czuje to samo.
   Wmurowała mnie w podłogę nie tylko stanowczością tego stwierdzenia, ale i odwagą oraz samym jego wysunięciem. Była przekonana, że nie zaprzeczę, znała mnie i zapewne wyczytywała te informacje z moich oczu. Nie myliła się, oboje zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Ale nie pozwoliłem, by usłyszała ode mnie to, co chciała usłyszeć.
   -Być może niedługo znów się zobaczymy. - uciąłem krótko, uśmiechając się do niej pogodnie. -Cześć, Carolin.
   Wyszedłem nie oglądając się za siebie, po czym automatycznie złapałem się za głowę. Trzeba popracować nad umiejętnościami aktorskimi, Reus, bo ludzie czytają z ciebie jak z otwartej książki.


~~~


<Lena>
   Zobowiązałam się pomóc Ance w przygotowaniu obiadu, więc stałam aktualnie w kuchni, obierając warzywa i nucąc pod nosem polskie piosenki. Ona sama natomiast siedziała na ustawionej prostopadle szafce, popijając zimną wodę z cytryną i obserwując każdy mój ruch, co zaczynało mnie irytować. Rozumiałam jednak, że pewnie próbuje mnie w ten sposób kontrolować, bo przecież posiłek musi współgrać z zasadami zdrowego żywienia, a moje rzekomo rosnące zachcianki znacznie utrudniają sprawę. Czasami jej żartobliwe docinki działały mi na nerwy tak intensywnie, że jedyne, o czym w takich momentach marzyłam, to zakopanie jej pięć metrów pod ziemią. Wtedy jednak Bobek zakopałby i mnie.
   -Wiesz, że już widać? - wypaliła nagle, odrywając mnie od wykonywanej czynności, bo spojrzałam na nią rozdrażniona. Roześmiała się tak głośno, że dźwięk z pewnością dobiegł do sąsiadów porządkujących ogród.
   -Postępy w gotowaniu? - uniosłam brew, starając się ignorować jej uwagi. -Trudno się nie rozwinąć, skoro wytykasz mi każdy kulinarny błąd. Przy tobie bez większego wysiłku zostanę ekspertem dietetyki, nawet nie będę musiała studiować.
   -Nie mówię o jedzeniu. - jęknęła znudzona, na co tylko przewróciłam oczami. -Widać twój brzuszek!
   -Kłamiesz! - krzyknęłam porzucając na blacie ostry nóż i popędziłam do lustra w holu. Znajdując się centralnie przed nim, odetchnęłam głęboko i zacisnęłam powieki. Nie byłam pewna, czy chcę to zobaczyć. Dotychczas nie przyglądałam się swojemu odbiciu, lecz chyba najwyższy czas, by rozpocząć śledzenie zmian swojego ciała. Przecież z każdym miesiącem będą coraz wyraźniejsze.
   -Nie bój się. - Lewandowska natychmiast do mnie dołączyła, stając odrobinę z boku. -Po prostu spójrz.
   Otworzyłam oczy. Na pierwszy rzut wszystko było w porządku, lecz po dłuższej analizie rzeczywiście dało się dostrzec delikatne wypukłości, odbiegające od normy. Zawsze utrzymywałam przyzwoitą wagę i nie miałam z tym większych problemów, ale obecnie zaczynało to wyglądać zupełnie inaczej. Zmieszana zerknęłam na swoją szwagierkę.
   -Chcesz mi uświadomić, że jestem gruba? - mruknęłam wbijając w nią detektywistyczny wzrok. Zaskoczona tą teorią uderzyła się w czoło, znów się śmiejąc.
   -Przytyłaś niecałe dwa kilogramy, to naprawdę niewiele. - zapewniła. -Nie widać tego po tobie. Dopiero później odczujesz wzrost wagi.
   -Dzięki!
   -Odwróć się bokiem, wtedy zobaczysz różnicę. - poleciła, zbywając mój bunt. -I nie narzekaj, a ja pójdę dokończyć ten obiad.
   Gdy ponownie zniknęła w kuchni, faktycznie zastosowałam jej radę i dopiero wtedy mogłam stwierdzić, że jestem zaskoczona. Nie miałam już idealnie płaskiego brzucha - był lekko zaokrąglony i odznaczał się nawet pod materiałem koszulki. Uśmiechnęłam się sama do siebie, przesuwając po nim dłonią i odkryłam, że będąc w ciąży, wykonałam taki gest dopiero po raz pierwszy. To zdecydowanie za mało. Przecież przez dotyk matki nawiązują kontakt z nienarodzonym dzieckiem i pokazują mu, że jest potrzebne oraz kochane. Jeszcze wiele muszę się nauczyć.
   W jednej chwili zupełnie przestało liczyć się to, że przybędzie mi kilka lub kilkanaście dodatkowych kilogramów, że z wielu rzeczy będę musiała zrezygnować ze względu na bóle kręgosłupa czy ograniczone możliwości ruchu. Przypuszczalnie będę również zmuszona przerwać studia, na których radziłam sobie całkiem przyzwoicie. Każdy z tych problemów schodził jednak na drugi plan, bo najważniejsze było moje dziecko, które wymaga ogromnej uwagi. I to spotyka nie tylko mnie - każda matka, niezależnie od wieku, przeżywa to samo i prędzej czy później dochodzi do wniosku, że czas o siebie zadbać. Nie jestem pierwsza i nie ostatnia.
   Wciąż tkwiłam przed lustrem wpatrując się w swoje ciało, gdy niespodziewanie drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem i do środka efektownie wparował Robert. Zlustrowaliśmy siebie nawzajem dość nieprzyjemnym spojrzeniem. Spieszył się, o czym świadczył jego nienaturalny oddech i nieułożone włosy. Uniosłam kąciki ust ku górze w kąśliwym uśmiechu.
   -Lena. - zaczął jako pierwszy, starając się uspokoić. Jego twarz była zmęczona i zaniepokojona, co i we mnie wywoływało już swego rodzaju wątpliwości. -Dobrze, że jesteś.
   -Nadal nie mam ochoty z tobą rozmawiać. - fuknęłam przypominając mu tym samym o bójce z Marco. Obiecałam, że mu wybaczę, jeśli go przeprosi, ale do tej pory jeszcze nie podołał, więc nie mógł liczyć na moją łaskę.
   -Ale tu właśnie chodzi o Reusa! - wrzasnął, energicznie gestykulując rękoma. Zaintrygowana otworzyłam szerzej oczy, a w holu pojawiła się również zaciekawiona Ania. -Muszę ci coś powiedzieć! Przyjechał dziś do klubu, rozmawialiśmy z nim.
   -Fascynujące! - ironizowałam opierając nadgarstki na biodrach. -I co mu tym razem złamałeś? Nogę, przedramię, żebro?
   -Nadal nie rozumiesz? - wgapiał się we mnie z niedowierzaniem. -Już wiem, dlaczego nie pojawiał się na treningach. Dostał zakaz od zarządu.
   -Dlaczego?
   -Bo rozwiązał umowę z Borussią! Siostra, nie wiem, co ty mu nagadałaś i o co tak naprawdę się pokłóciliście, ale Woody leci dziś do Barcelony i podpisze tam kontrakt na całe cztery lata. Słyszysz? Reus wyprowadza się do Barcelony!!!


***


No, w końcu się napisał! :)
Jak już wiecie z drugiego bloga lub może jeszcze nie, nie miałam po prostu czasu, aby dokończyć ten rozdział wcześniej. W ciągu całego tygodnia nie wiedziałam, w co włożyć ręce, ale obiecałam na sobotę - jest w sobotę. Postaram się, żeby następny również pojawił się za tydzień, ponieważ - jak wynika z powyższego - zaczynamy zabawę :) No i jak myślicie: co zrobi Carolin? I jak zachowa się Lena?
Dziękuję, że mimo wszystko czekałyście i się dopominałyście, bo jeszcze bardziej mnie to motywowało, żeby się pospieszyć :) Kocham bardzo i do usłyszenia ❤

Edit: Kochane, 24. rozdział napisałam w tempie Usaina Bolta (ehmm... wybaczcie, w tempie Aubameyanga :D) i jest już gotowy do pokazania się światu, więc działajcie. Mogę go wrzucić jeszcze szybciej, niż w piątek :)

niedziela, 11 października 2015

22. Wir müssen im Ernst reden

<Marco>
   Yvonne oraz Melanie patrzyły na mnie spode łba, a rodzice próbowali pojąć cały ten chaos. Nico natomiast niczego nie rozumiał - sądził, że pojadę sobie do Barcelony na krótkie wakacje, w dodatku z Leną, pójdziemy na stadion obejrzeć mecz i po tygodniu, jak gdyby nigdy nic, wrócimy do Dortmundu. Nie potrafiłem wyprowadzić go z błędu, a im dłużej brnąłem w kłamstwa, tym ciężej się z nim rozmawiało. Bo jak wytłumaczyć kilkuletniemu chłopcu, którego kochasz jak własnego syna, że zobaczycie się dopiero za parę miesięcy?
   -Dlaczego bez cioci? - dociekał bez przerwy, gniewnie marszcząc brwi. -Ona nie chce?
   -Nie o to chodzi, kochanie. - pogładziłem jego włosy, bo wiercił się na moich kolanach. -Ciocia jest w takim stanie, że po prostu nie może.
   -Chora?
   -Nie...
   -Zmęczona?
   -Nie, będzie miała...
   -Jest na ciebie zła? - rzucił nagle, spoglądając mi prosto w oczy. Mimowolnie się uśmiechnąłem. Umiejętności jego mózgu zwyczajnie mnie zaskakują, lecz na pewno nie odziedziczył ich po mnie.
   -Coś w tym stylu. - powiedziałem licząc na zamknięcie tematu. -Nie mogę jej ze sobą zabrać.
   -Kłamiesz. - sarknął wyginając usta w podkówkę. -Kiedyś powiedziałeś, że nigdy nie zostawiłbyś jej samej, bo ją kochasz i się z nią ożenisz i ona urodzi takiego fajnego chłopaka jak ja. I tak będzie, prawda?
   Zamarłem w bezruchu, usiłując dojść do siebie po tym, co usłyszałem. Czułem palące spojrzenia wszystkich członków mojej rodziny, ale nie byłem w stanie wykrztusić nawet słowa. Rzeczywiście, powiedziałem kiedyś coś takiego, nawet stosunkowo niedawno, kiedy Lena przebywała jeszcze w Hiszpanii. Zdumiewające, jak szybko los potrafi się odwrócić i poprzestawiać twoje życie całkowicie do góry nogami...
   -Nico, idź, proszę, z babcią do ogrodu. - poleciła Yvonne, spoglądając na matkę. Ona przechodziła przez to najgorzej i nie umiała wyobrazić sobie, że mogłoby mnie zabraknąć. Patrząc w jej twarz wręcz utwierdzałem się w przekonaniu, że nie tędy droga. Szkoda tylko, iż nie zamierzałem nic zmienić.
   Mama złapała siostrzeńca za rękę i bez mrugnięcia okiem wyszli na zewnątrz. Skupiałem wzrok na ich sylwetkach, bo doskonale wiedziałem, że padnę teraz ofiarą wszystkich pozostałych. Po atakach ze strony Auby i Kevina oraz Marcela i Robina pozostanie mi już tylko kazanie od kumpli z Borussii. Każdą uwagę brałem sobie do serca, aczkolwiek żadna nie wpływała na moją decyzję. Żadna.
   -Widzisz, braciszku, nawet twój chrześniak się na ciebie obrazi. - zaczęła kąśliwie Mel, zakładając prawą nogę na lewą. -Nie wierzę, że to robisz. Co się z tobą stało?
   -A ty jak postąpiłabyś na moim miejscu? - odparowałem wpatrując się w nią przenikliwie. Pokręciła głową.
   -Na pewno nie tak samo. Tu nie chodzi tylko o jedną rzecz, Marco. Chodzi o BVB, o nas, o twoich przyjaciół i przede wszystkim o Lenę. Nie wmówisz mi, że nie interesuje cię, jak ona się czuje i czy ciąża przebiega prawidłowo. To powinno być dla ciebie najważniejsze, nie jakieś śmieszne, zagraniczne kontrakty!
   -Dla mnie? - prychnąłem kpiąco, unosząc brwi. -Nie mam nic wspólnego z jej stanem, nie dołożyłem do tego ręki.
   -No, jakoś ci nie wierzę! - zaśmiała się złośliwie. -Dzwoniła do mnie dwa dni temu, pytała o twój nos, bo się o ciebie martwi, bałwanie. Wtedy też powiedziała mi o ciąży. A ty nawet słowem nie wspomniałeś jej o Barcelonie! Jesteś normalny?!
   -Nie chcę, by wiedziała. To znaczy, Robert na pewno przekaże jej nowinki z treningu, ale wtedy już mnie nie będzie. Myślę, że w ten sposób oszczędzę jej nerwów.
   -Marco, ja cię totalnie nie poznaję. - wtrąciła Yvonne. Westchnąłem przewracając oczami. -Ona jest w ciąży, dociera to do ciebie? Nie masz nawet pojęcia, co teraz przeżywa, a ty zostawiłeś ją totalnie samą, właśnie teraz, kiedy potrzebuje cię bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Mówię to jako matka, nie twoja siostra.
   -Boże, dajcie już spokój. - jęknąłem podnosząc się z fotela, by rozpocząć wędrówkę wzdłuż salonu. -Wszyscy będziecie mi teraz wałkować, jaki to jestem zły i okrutny, bo nie zamierzam opiekować się cudzym dzieciakiem? Nie każdemu życie układa się tak idealnie, jak wam.
   -Ale sam się o to prosisz! - krzyknęła wymachując rękoma. -Zachowujesz się jak debil i wierzysz, że poprzemy twoją decyzję. Wybacz, ale nie tym razem. Jestem całym sercem po stronie Leny i pomogę jej, jeżeli tylko będzie chciała.
   -Ja tak samo. - dodała Melanie. -Dałeś plamę na całej linii i nigdy tego nie zaakceptuję.
   -Tato? - ignorując rodzeństwo przeniosłem wzrok na ojca. Patrzył na mnie przez dłuższą chwilę, jednak ostatecznie odwrócił głowę i pokiwał nią przecząco. Nie potrafiłem tego zrozumieć. -Ty też? Dlaczego...
   -Nie tak cię wychowaliśmy, synu. - szepnął, zawzięcie obserwując puszysty dywan pod naszymi stopami. -Popełniasz ogromny błąd i mam głęboką nadzieję, że szybko zdasz sobie z tego sprawę.
   Stałem pod oknem jak słup soli i zwyczajnie milczałem. Zawiodłem się nawet tutaj, w rodzinnym domu. O ile byłem w stanie pojąć ich zszokowaną reakcję, o tyle nie ogarniałem już, z jakiego powodu mnie odrzucili. Tak, poczułem się odrzucony przez najważniejszych i najbliższych mi ludzi, łącznie z Nico. Nie liczyłem na pochwały, ale przynajmniej na wsparcie, na zdobycie pewności, że mi ufają i godzą się z moim wyjazdem. Nie doczekałem się. Moja była dziewczyna z premedytacją ukradła mi obie siostry, rodziców, a nawet chrześniaka, wcześniej odsunęli się przyjaciele i koledzy z drużyny. Tylko, że to nie ja byłem winnym. Byłem pokrzywdzonym.
   -Dzięki. - wycedziłem sucho, ogarniając ich twarze równie chłodnym spojrzeniem. -Naprawdę świetnie wiedzieć, że nikt w tym mieście nie kibicuje rozwojowi mojej kariery. Sądziłem, że... Ech, nieważne. Zobaczymy się w grudniu, w Boże Narodzenie... Cześć.
   Nie wyglądałem przez szybę, gdzie mama bawiła się z siostrzeńcem, nie zebrałem na to siły. Wyszedłem. Po prostu wyszedłem.


~~~


<Lena>
   Usłyszałam ciche pukanie, po którym uchyliły się drzwi, zza których wyjrzała Anna. Uśmiechnęłam się lekko, co trafnie odebrała jako pozwolenie na wejście i parę sekund później siedziała już obok mnie na łóżku. W dłoni trzymała litrowe pudełko śmietankowo-truskawkowych lodów, a na ich wieczku leżały dodatkowo dwie tabliczki mlecznej czekolady. Podała mi je wraz z łyżeczką, po czym zmieniła pozycję, by zyskać lepszy dostęp do smakołyków.
   -Ostatnio twoje ulubione. - powiedziała przyglądając mi się wyczekująco. Odpowiedziałam jej tym samym, próbując odnaleźć się w sytuacji. Żona mojego brata przychodzi do mnie ze słodyczami i wręcz domaga się, by ją poczęstować. Uszczypnęłam się w ramię, na co parsknęła śmiechem. Nie, jednak nie zasnęłam.
   -Jeszcze kilka tygodni temu karciłaś mnie za to, że jem cokolwiek niezgodnego z twoją dietą. - zauważyłam unosząc brwi. Uśmiechnęła się, zawstydzona wysuniętymi przeciwko niej argumentami.
   -To prawda, ale dziś jest niedziela, dzień świąteczny, więc pozwalamy sobie na mały grzech. - oświadczyła dumnie. -Nie oszalałam, to odstępstwo od reguły. Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek wspólnie wepchniemy w siebie tyle kalorii... Cóż, Ania Lewandowska też jest tylko człowiekiem.
   -W końcu gadasz do rzeczy. - mruknęłam otwierając zmrożony produkt. Po pokoju rozniósł się przyjemny zapach owoców. -Przynajmniej nie muszę błagać cię o pozwolenie.
   -Od środy masz tak duży apetyt, że szkoda to zmarnować. - pokazała mi język, przez co uderzyłam ją w ramię. -Nie powtórzę już, że nie żywisz tylko siebie, bo to działa na ciebie jak płachta na byka.
   Faktycznie, po tych słowach sparaliżowałam ją wzrokiem, a ona nie mogła powstrzymać kolejnego ataku śmiechu. Przybierając teatralnie oburzony wyraz twarzy, sięgnęłam po notebook'a w celu uruchomienia jakiejś ciekawej playlisty, która zagłuszy uciążliwą ciszę pomiędzy wymianą zdań między nami. Anka naprawdę starała się rozmawiać ze mną jak najbardziej naturalnie, aczkolwiek obserwując ją, dało się dostrzec wymalowaną w jej tęczówkach troskę, ale i ciekawość. Nie chciała poruszać tematu Marco, lecz poniekąd ją do tego zmuszałam. Obie zastanawiałyśmy się, dlaczego nie trenuje z Borussią. Przecież ze złamanym nosem można grać, a on od kilku dni nie pojawia się na murawie. Domyślałam się, że Bobek poprzestawiał mu parę innych kości, jednak na stronie napisano, że Reus nie potrzebuje dłuższej przerwy na regenerację. Wniosek nasuwa się sam: coś poszło nie tak.
   -Udało mi się przycisnąć Roberta. - rzuciła nagle karateczka, połykając kostkę czekolady niemal w całości. -Obiecał spotkać się z Marco, a nawet go przeprosić, ale podobno ciężko go złapać. Unika stadionu, nie odpisuje na sms-y, nawet w domu przebywa bardzo rzadko lub w ogóle nie otwiera. Pytał niektórych chłopaków, ale w niczym się nie orientują. A ty? Masz jakiś pomysł?
   -Szczerze, to żadnego. - wzruszyłam bezradnie ramionami. -Może jeździ do rodziców albo... Albo przeprowadził się... Do Carolin.
   -Lena... - ujęła moją dłoń, gładząc kciukiem jej wierzch. -Nie wygaduj takich bzdur. Upierasz się, że z nią spał, ale pytanie, czy w to wierzysz? Tak na serio?
   -Nie wiem, nie potrafię ci odpowiedzieć, gdzie leży prawda. Może spał, może nie... Jego tłumaczenie brzmi absurdalnie, ale jakimś cudem doszłam później do wniosku, że mnie przekonało... Z tym, ze ona naprawdę tam była, przecież widziałam.
   -A może zareagowałaś zbyt gwałtownie?
   -Nie krzyczałam, nie rzucałam się, nawet go nie uderzyłam. To on uniósł się, gdy pokazałam mu zdjęcie USG.
   -Przestaliście sobie ufać, tu jest problem. - wywnioskowała, znów wyciągając rękę do pudełka z lodami. -Powinniście się spotkać i wszystko wyjaśnić, to by rozwiązało zagadkę.
   -Przecież nie ma z nim kontaktu. - westchnęłam zbierając z opakowania okruszki czekolady. -Poza tym, nie posiadam silnych dowodów na swoją niewinność...
   -Tak, jak i on. - dodała zdeterminowana. -Jeśli nie spróbujesz, to się nie dowiesz. Zadzwoń, od ciebie może odbierze.
   Podejrzewając, iż odmówię, podała mi do ręki smartfon, w bezruchu oczekując na mój gest. Zerknęłam na nią niepewnie, lecz pozostawała nieugięta, więc trochę pod presją wyszukałam w kontaktach jego numer. Zanim jednak wcisnęłam zieloną słuchawkę, zadzwonił dzwonek do drzwi. Spojrzałyśmy po sobie, bezwiednie marszcząc czoło.
   -Pójdę otworzyć. - zadeklarowała Ania, podnosząc się z łóżka. -A ty do roboty! Im dłużej zwlekasz, tym gorzej.
   Wyszła, zostawiając mnie z telefonem w dłoni, ale nie posłuchałam jej, niezmiennie tkwiąc w tej samej pozycji. Zachodziłam w głowę, kogo przywiało do nas w niedzielne popołudnie. Lewy spał po powrocie z Norymbergi, zatem raczej z nikim się nie umawiał, a i moja szwagierka także nie planowała przyjąć gości. Zapaliła się lampka, przez co poczułam też szybsze i niebezpieczne dla mnie kołatanie serca. Zmienił zdanie? Czytał mi w myślach i odgadł, że rozważam nasze spotkanie? Może wszystko zaczęłoby wyglądać tak, jak dawniej...
   Minęło parę minut i doszły mnie zbliżające się kroki na schodach. Odłożyłam telefon z powrotem na szafkę, gdyż miałam już pewność, iż na pewno z niego nie skorzystam. W tym samym czasie do pomieszczenia wróciła karateczka, prowadząc naszego niespodziewanego przybysza. Rzeczywiście, ogromnie niespodziewanego, gdyż nawet nie przeszło mi przez myśl, że spotkamy się akurat w tym miejscu, o tej godzinie.
   -Do ciebie. - oznajmiła z szerokim uśmiechem Lewandowska. -Zostawię was.
   -Puściła do mnie oczko i usunęła się niemal błyskawicznie, zaszywając się zapewne w salonie lub w sypialni obok Roberta. Z zaskoczeniem zlustrowałam szczupłą, wysportowaną sylwetkę stojącej przede mną osoby, po czym wstałam, by kulturalnie się przywitać.
   -Cześć! - zaświergotała radośnie, mocno mnie przytulając. -Cieszę się, że cię widzę i że znalazłam chwilę, by do ciebie dotrzeć. Musimy poważnie porozmawiać.


~~~


<Marco>
   Z wizyty u rodziców wróciłem maksymalnie wyczerpany psychicznie. Moja rodzina stała się w zasadzie gwoździem do trumny, ponieważ zdałem sobie sprawę, iż zostałem kompletnie sam. Kumple nie mogli na mnie patrzeć, siostry uznały za nienormalnego, a mama i tato wytykali sobie błędy w wychowaniu, które tak naprawdę nie istniały. To ja nawaliłem. I chyba faktycznie tak było, skoro cały świat obrócił się przeciwko mnie.
   Zamówiłem kolację z dowozem do domu, bo nie chciało mi się sterczeć w kuchni. Czekając na dostawcę wziąłem do ręki telefon z myślą, że może wypadałoby zadzwonić do Leny. Mimo wszystko, obchodziło mnie, co się z nią dzieje. A może wszyscy mieli rację... Może to ja ciągle się mylę i wpieram sobie zdradę, której wcale nie było? Przecież gdybym był na sto procent przekonany, że to, co było między nami się wypaliło, już dawno bym o niej zapomniał, tymczasem wciąż ją kochałem i bez przerwy zastanawiałem się, czy to naprawdę moje dziecko. Jeśli ona nie wzięła wtedy tych tabletek...
   Zerwałem się z kanapy w poszukiwaniu jeansów i jakiejś bardziej wyjściowej koszulki. To trzeba wyjaśnić jeszcze przed moim lotem do Barcelony, może mógłbym ją wtedy zabrać ze sobą... Na miejscu spotkalibyśmy się z Casasem i wszystko stałoby się jasne... To dobry plan. Najlepszy od dłuższego czasu. Tylko jak udowodnić Lenie, że ja też nie zrobiłem nic złego? Proste: siłą zaciągnąć do niej Carolin i zmusić ją, by przyznała się do kłamstwa. I to jak najszybciej.
   Byłem cholernie zmotywowany, by pojawić się u mojej ex nawet za dziesięć minut, niezależnie od tego, czy bierze kąpiel, łazi po mieszkaniu w bieliźnie lub pieprzy się z jakimś facetem. To sprawa wagi państwowej. I kiedy już trzymałem w dłoni kluczyk do wozu, zadzwonił dzwonek. Przypomniałem sobie o zamówionym posiłku, teraz jednak zdecydowałem, iż odstawię go na później i ewentualnie odgrzeję. Popędziłem więc do drzwi, zgarniając wcześniej portfel z komody w salonie i szarpnąłem za klamkę. Stojący przede mną człowiek wyglądał na zaskoczonego i zdezorientowanego. Ja również.
   -Wybierasz się gdzieś? - rzucił z szerokim uśmiechem, unosząc brwi. Wpatrywaliśmy się w siebie jeszcze przez moment, zanim oprzytomniałem.
   -Co tu robisz? - puściłem pytanie mimo uszu. -Nie mam czasu...
   -Ależ masz. Musimy pogadać, stary.


***


Nie dość, że krótki, to trochę powiewa nudą... No trudno :p
Chcę Wam podziękować za absolutny rekord wyświetleń i komentarzy dla poprzedniego rozdziału. Nie wiem, jak, nie wiem, kiedy, ale jesteście cudowne!♡

Klopp w Liverpool'u. Dla mnie najlepiej :) LFC to moja pierwsza piłkarska miłość, więc jestem przeszczęśliwa, że wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej.

10 = następny
(obiecuję, że ostatni z tych przynudzających, dlaczego? Dowiecie się z ostatniej wypowiedzi :D)
Kocham❤

sobota, 3 października 2015

21. Meine Zeit ist vorbei

   Obudziłam się, od razu siadając na łóżku w oczekiwaniu na mdłości, wymioty i wszelkie tego typu atrakcje. Mijały minuty, lecz nic takiego nie nadchodziło. Zdziwiona wyciągnęłam rękę po smartfon i spojrzałam na datę. No tak, dziś kończy się ósmy tydzień. Drugi miesiąc. Dopiero i aż drugi miesiąc...
   Wygrzebałam się z pościeli i zeszłam do kuchni z zamiarem ugaszenia pragnienia. Anna i Robert krzątali się po pomieszczeniu, przygotowując śniadanie. Gdy tylko wpadłam im w oczy, uśmiechnęli się do mnie, rzucając krótkie 'cześć' na powitanie. Podeszłam do lodówki, po czym wyjęłam butelkę wody mineralnej, czując na sobie ich detektywistyczne spojrzenia. Chryste, ratunku.
   -Moglibyście przestać? - westchnęłam ciężko, wypełniając przejrzystą cieczą wysoką szklankę. -Mam wrażenie, że obserwujecie mnie, jakbym miała zaraz wyzionąć ducha. Ciąża to nie choroba, nie umieram.
   -Chciałam się tylko dowiedzieć, czy to twoje jedyne śniadanie. - odpowiedziała karateczka wskazując naczynie. -Powinnaś prawidłowo się odżywiać. Ostatnio zjadasz wyłącznie lody, a to na pewno ci nie służy.
   -Skąd wiesz? - warknęłam przewracając oczami. Położyła dłoń na moim ramieniu.
   -Studiuję dietetykę, wykłady dotyczą także posiłków dla kobiet ciężarnych. Przyszykuję coś dla ciebie, jeśli chcesz.
   -Straciłam apetyt.
   -Lena, nie kłóć się ze mną. - odparowała stanowczo, krzyżując dłonie na piersi. -Musisz coś wszamać, nie zapominaj, że od niedawna dodatkowo karmisz swoje dziecko.
   Spojrzałam na nią szeroko otwartymi oczyma. Bobek również zerknął w naszą stronę, nie doczekawszy się odpowiedzi. Z goryczą odkryłam, iż ma rację. Nawet, jeżeli przyjdzie mi zostać samotną matką, będę robiła wszystko, by nie zawieść swego potomstwa, a zastąpienie mu ojca nie należy do łatwych zadań. W przeciwieństwie do Reusa, potrafiłam ponosić konsekwencje swoich czynów, może dlatego, że nie miałam wyboru, ale mimo to, kochałam już teraz to maleństwo, które nosiłam pod sercem i to się nie zmieni. Instynkt macierzyński jednak czuwa. Przynajmniej on.
   -Okej. - poddałam się odstawiając puste szkło na blat. -Jeśli cię to uszczęśliwi, proszę bardzo.
   Zostawiłam ją samą i przeszłam do salonu, pożyczając jeszcze od Lewego tablet, zanim rozsiadłam się na kanapie. Kilka otwartych kart wskazywało na to, iż niedawno go używał, co było mi nawet na rękę, bo zaoszczędzę aż minutę, w trakcie której zwykle się uruchamiał. Nie jestem wyrodną siostrą, zatem postanowiłam pozamykać wszystkie strony bez zagłębiania się w ich treść. Pech chciał, że ostatnią z nich okazała się oficjalna witryna Borussii Dortmund, na której jeden z najnowszych newsów informował o kontuzji Marco, wykluczającej go z wczorajszego oraz kilku następnych spotkań. Wraz z naszym rozstaniem w znaczącym stopniu odcięłam się od futbolu, aczkolwiek teraz intuicja podpowiadała mi, że powinnam zapoznać się z tym artykułem i tak też zrobiłam. Nie myliłam się. Niemiec doznał urazu złamania nosa, rzekomo na treningu, po starciu z jednym z kolegów. Dlaczego miałam wrażenie, że wiem, z którym?
   -Robert... - wycedziłam i podniosłam głowę, gdy uraczył mnie spojrzeniem. -Co mu zrobiłeś?
   -Komu? - automatycznie zerwał się z krzesła, zabierając mi urządzenie. Jego zaalarmowana żona porzuciła dotychczasowe zajęcie i zerkając przez jego ramię również przeczytała komunikat, a później zlustrowała go z niepokojem.
   -To nie ja. - zaprzeczył usiłując zachować spokój, lecz w tamtej chwili obie zabijałyśmy go wzrokiem. -W porządku, to prawda. Walczyliśmy o piłkę, wpadł na mnie, uderzyłem go łokciem, polała się krew. To wszystko.
   -Kłamiesz. - wstałam podchodząc do niego, by spojrzeć mu prosto w oczy. -Łokciem na treningu? A może pięścią w szatni, co?!
   -Przecież napisali, jak było. Internety nie ściemniają.
   -Ściemniają, bo cię kryją! Mieli powiedzieć ludziom, że mu przywaliłeś, bo ci nie odpowiada? Oboje stracilibyście szacunek kibiców.
   -Przywaliłem, bo zasłużył! - krzyknął odkładając tablet na stół. -Kim on do cholery jest, jakim prawem tak cię traktuje! Jest zwykłym gnojem.
   -Robert, to sprawa między nami, a ty nie powinieneś się wtrącać. Zrobiłeś mu krzywdę, tego chciałeś? Zachowałeś się skrajnie nieodpowiedzialnie!
   -Gdyby nie Klopp i Auba, zabiłbym go na miejscu. - wycedził, wściekle zaciskając pięści. -Cholerny skurwysyn, żałuję, że nie dałem rady. To nie jest normalne, oskarża cię o zdradę, a sam pieprzy się na boku ze swoją byłą?
   -I tylko dlatego go pobiłeś? - spytałam z niedowierzaniem, na co prychnął lekceważąco.
   -Tylko? Mogłem złamać mu obie nogi i przy okazji wykastrować! Nie zagrałby do końca sezonu albo i dłużej.
   -Nie dociera do mnie, że to powiedziałeś. - szepnęłam odczuwając jednocześnie zawroty głowy. Bobek złapał mnie za ramiona, lecz natychmiast odsunęłam się na kilka kroków, opadając na sofę i rozmasowując skronie. -Jesteś podły. Proszę, abyś nigdy więcej nie ingerował w moje życie. Rozumiesz?
   -Lena, chciałem się zemścić...
   -Nic już nie mów. - ucięłam krótko, opierając czoło o dłonie. -Wyjdź. Nie chcę cię widzieć.
   -Kochanie, idź do siebie. - poradziła mu Anka, gładząc jego zaczerwieniony ze złości policzek. -Porozmawiamy później, dobrze?
   Mój brat chciał najwyraźniej coś dodać, ale słowa ugrzęzły mu w gardle. Przyglądał mi się z miną zbitego psa, po czym, ku mojemu zdziwieniu, ucałował mnie w głowę i opuścił pomieszczenie. Szwagierka natychmiast doskoczyła do mnie, obejmując jedną ręką i mocno przytuliła.
   -Jak się czujesz? - spytała zatroskana, gładząc moje włosy. -Dygoczesz. Nie denerwuj się, błagam, szkodzisz wam obojgu. Pójdziesz się położyć?
   -Na nic innego nie mam obecnie ochoty.
   -Odpocznij, potrzebujesz tego. Wpadnę do ciebie niedługo z tym nieszczęsnym śniadaniem i gorącą herbatą, okej? A potem pogadam z Lewym.
   -Okej. - uśmiechnęłam się, gdy pomogła mi wstać. -Ania, mam prośbę. Przekonaj go, żeby wyjaśnili sobie z Marco tą akcję. To nie może się tak skończyć.
   -Zrobię wszystko, co w mojej mocy. - spojrzała na mnie pogodnie, za chwilę poważniejąc. -A teraz szoruj na górę.


~~~


<Marco>
   
Dziwnie budzić się ze świadomością, że nie musisz lub raczej nie masz prawa jechać na trening. Dzień staje się wtedy zupełnie inny, wręcz świąteczny, bo zastanawiasz się, co ze sobą zrobić. Powinieneś być z drużyną, wspierać ją i zbierać formę przed nadchodzącymi spotkaniami, zamiast tego siedzisz w domu zastanawiając się, co właściwie planujesz. Rzucić wszystko, co zdobyłeś w mieście, które znasz jak własną kieszeń i zacząć z niczym w obcojęzycznym miejscu?
   Po śniadaniu odebrałem telefon od agenta, do którego dobijała się zachwycona podpisaniem przeze mnie kontraktu Barcelona. Okropnie go wymęczyli, przez co marudził mi teraz do słuchawki, jak to nie mogą doczekać się mojego przyjazdu, jak wybierają numer na koszulce i zabierają się za przygotowanie powitania na Camp Nou. Prawie sto tysięcy ludzi skandujących moje nazwisko z trybun stadionu, z którego murawy od dziecka chciałem strzelać dla nich bramki. Marzenia się spełniają, lecz najczęściej dużo kosztują i trzeba tą cenę zapłacić.
   Godzinę później wsiadałem już do Astona w celu odwiedzenia Fornella i Kaula w Cocaine. Musiałem im powiedzieć. O zmianie klubu, o Lenie... Wiem, że w pierwszej kolejności wypadałoby pokazać się u rodziców, lecz nie wpadłem jeszcze na pomysł, jak poinformować ich, siostry i w szczególności Nico o mojej przeprowadzce. To trudne, najprościej byłoby wysłać list, lecz to także najbardziej lekceważący sposób, jak zerwanie z dziewczyną przez sms-a. Muszę zrobić to najpóźniej do końca tygodnia, bo na przyszłą środę zabukowano mi bilety do Katalonii. Wproszę się na ostatni obiad w niedzielę. Nie widzę innej opcji. A wracając do chłopaków - oni chyba jakoś przeżyją. Wspominają od czasu do czasu, iż doskonale zdają sobie sprawę, że nie zostanę w BVB do końca kariery, a jedynie wrócę tutaj na ostatnie lata. To moja macierzysta drużyna, kocham ją nad życie i nie wyobrażam sobie, bym zawiesił buty na kołku w jakimkolwiek innym zespole. Fakt, do emerytury jeszcze daleko, ale tą decyzję podjąłem już dawno i nic nie zmienię. Teraz postąpiłem po chamsku, ale słyszałem, że człowiek na starość zawsze zmądrzeje, więc liczyłem, że tyczy się to również mnie.
   Otworzyłem drzwi, będąc pierwszym gościem tego dnia - o to chodziło. Robin stał za ladą, podczas gdy Marcela jak zwykle świerzbiło i łaził między stolikami, lecz kiedy dostrzegli moje przybycie, na widok majestatycznie opuchniętego i poturbowanego nosa z ich gardeł wydobył się dźwięk, którego bliżej określić nie potrafię. Brunet pofatygował się nawet, by go dotknąć, czego stanowczo mu zabroniłem. Że się tak wyrażę - nie powinien wtykać nosa w nieswoje sprawy.
   -Woody, chyba potrzebujesz mocnego piwa! - skwitował Kaul, z zainteresowaniem przyglądając się mojej twarzy, na co poirytowany przewróciłem oczami.
   -A ty chyba oszalałeś. - sarknąłem kąśliwie. -Przyjechałem samochodem. Musimy pogadać.
   -Brzmi poważnie. - zażartowali, niczego nieświadomi.
   -I tak będzie. - dodałem obserwując ich twarze. Przestali się uśmiechać, a ja nie wiedziałem, od czego zacząć. W sumie najlepiej zaserwować im wszystko po kolei, aby zrozumieli, dlaczego tak, a nie inaczej. Liczyłem, że przynajmniej oni staną po mojej stronie, w końcu przyjaźnimy się dłużej, niż ktokolwiek, mogłem liczyć na ich wsparcie.
   -Marco, no dalej. - niecierpliwił się Fornell. Nie chcąc zwlekać, zamknąłem oczy, biorąc głęboki wdech.
   -Lena jest w ciąży.
   Gapili się na mnie, jakbym właśnie oświadczył, że kogoś zamordowałem albo że muszą zamknąć interes. Zerkali na siebie, na mnie i znowu na siebie, co trwało dłuższą, uciążliwą chwilę. Nie mając pojęcia, jak zareagują, pozwoliłem sobie usiąść na barowym krześle i dopiero wtedy zauważyłem, że ponownie szczerzą się od ucha do ucha.
   -Stary... To zajebiście! - wrzasnął w końcu niższy, omal nie wskakując mi na plecy. -Jak na Ibizie mówiłem ci, że chcę być chrzestnym, to pukałeś się w czoło! Widzisz? Przepowiedziałem ci to!
   -Nie rozpędzaj się. - wtrącił Robin, z aktorskim oburzeniem uderzając współpracownika w ramię. -Moja rezerwacja była pierwsza, więc nie pchaj się, jeśli cię nie proszą! Ale i tak trzeba to opić!
   -Gratulacje, Marco!
   -Chłopiec czy dziewczynka?
   -Ciekawe, czy będzie podobne do ciebie.
   -Na kiedy termin?
   -To nie jest moje dziecko. - przerwałem ich radosną wymianę zdań, wbijając wzrok w blat lady. Wyrazy ich twarzy automatycznie zrzedły. Znowu zabijali mnie swymi drakońskimi tęczówkami, marszcząc do tego brwi. Cholera jasna, czy tylko ja na tym pełnym popaprańców świecie zostałem zdradzony przez dziewczynę? Czy tylko mi rozsypał się związek? Codziennie rozchodzą się tysiące ludzi, a wszyscy wyolbrzymiają wyłącznie mój przypadek. Przynajmniej tak właśnie się zachowują - jakby doszło do nieodwracalnej tragedii.
   -Ej... Akurat to nie było zabawne. - parsknął Marcel, nerwowo przeczesując fryzurę. -Co ty pieprzysz, że niby puszczała się z kimś w Hiszpanii?
   -Nie z kimś, po prostu nazwij gościa po imieniu.
   -Z Casasem? Z Mario Casasem? - zaskoczony odwrócił się splatając dłonie na karku. -Chłopie, błagam. Idź się wyśpij, bo pleciesz bzdury, pogadamy normalnie, jak wrócisz.
   -Marcel. - szarpnąłem jego ramię, zmuszając go tym samym, by po raz kolejny na mnie spojrzał. -To nie jest właściwy moment na ciśnięcie beki. Ona będzie miała dziecko z innym facetem, czaisz? Nie ze mną... Nigdy nawet nie rozmawialiśmy o tym tak serio.
   Zamyślił się, pocierając palcami podbródek. Robin przysłuchiwał się naszej krótkiej wymianie zdań w ogóle w niej nie uczestnicząc, oczekiwałem zatem zamykającej dyskusję puenty. Oboje z Fornim znaliśmy go z mądrych podsumowań trudnych problemów, które zazwyczaj trafiały w samo ich sedno.
   -Wszyscy wiemy, że nie jesteś święty, Woody. - tatuator dogryzł mi z miną chińskiego uczonego. -Kiedy ostatnio nosiłeś przy sobie gumki?
   -Dawno. Nie pamiętam. Lena twierdzi, że w Barcy nie brała tabletek, co nie zmienia faktu...
   -Właśnie, że zmienia! - rozłożył ręce w geście udowodnienia swoich racji. -Twoje cudowne metody braku antykoncepcji nawaliły. Ciesz się, że dopiero teraz, bo ten twój banan mógł wypuścić nasiona zasiewcze znacznie wcześniej. - nie potrafiliśmy się nie roześmiać. -A teraz do rzeczy. Świetnie wiesz, że na początku byłem sceptycznie nastawiony do waszej relacji, mając ku temu powody, za co prawie nie złamałeś mi szczęki. Teraz też powinienem zrównać ją z ziemią, idąc zeszłorocznym tokiem myślenia, ale to tobie mam ochotę poprzestawiać nos, jak Lewy. Tak się składa, że trochę was poobserwowałem przy różnych okazjach i dość szybko wyciągnąłem wnioski. Reus, ona jest ostatnią osobą, która mogłaby cię w ten sposób oszukać. Mówię to po to, by ją wybronić, ale też udowodnić ci, że jest Bogu ducha winna. Często rozmawialiśmy, o was, o tobie... Gdybyś ją tylko spytał, co o tobie sądzi... Zdałbyś sobie sprawę, że źle ją oceniłeś. Jeszcze nie straciłeś szansy, broń się.
   -Już za późno. - mruknąłem obojętnie, z czystej ciekawości rozważając jednak to, co od niego usłyszałem. Obgadywali mnie za plecami, z czego wynikało, iż Fornell posiada wiedzę o czymś, o czym ja nie mam zielonego pojęcia, lecz brakowało również czasu, by to roztrząsać. Za tydzień już mnie tu nie będzie, a do załatwienia pozostało mnóstwo formalności.
   -Dlaczego? - dociekał Marcel. Westchnąłem ciężko. To chyba ta chwila.
   -Podpisałem kontrakt z FC Barceloną. Zaczynam już za parę dni.
   Przegiąłem. Dostrzegłem to patrząc na nich. Łypali na mnie groźnie, aż w pewnym momencie poczułem, że robi mi się niedobrze. Z Aubą i Kevinem jakoś poszło, Robin i Marcel to już tykająca bomba, która wybuchnie przy spotkaniu z rodziną. Spiszę testament na wypadek, gdybym miał tego nie przeżyć.
   -Lepiej, żebyś ściemniał. - warknął Robin, opierając dłonie o blat. Znalazłem się w pułapce, w więzieniu dla kanibali i skazanych na podwójne dożywocie. Umrę. Zginę marnie. Nie będąc w stanie wykrztusić żadnego słowa, pokręciłem głową.
   -Zostawisz ją samą? - nie dowierzał niższy brunet. -W ciąży? Pozwolisz jej myśleć, że naprawdę przespałeś się z Carolin? Kurwa, Marco! Kiedy się tak zmieniłeś?
   -Sądziłem, że chociaż wy zrozumiecie... - westchnąłem zrezygnowany.  -Nie umiem tak dłużej. Nie potrafię mieszkać w Dortmundzie ze świadomością, że Lena jest gdzieś obok, że któregoś popołudnia miniemy się na ulicy, w sklepie, na stadionie, ona będzie trzymała na rękach swojego syna lub córkę, a Casas będzie jej towarzyszył... Jestem niemal pewien, że ściągnie go tutaj.
   -Stary, ogarnij się wreszcie! - Fornell potrząsnął mną mocno, doprowadzając tym samym mój nos do turbulencji, przez co syknąłem z bólu. -Stoisz chyba na granicy z chorobą psychiczną. Ile jeszcze razy wszyscy znajomi powtórzą ci, że zostaniesz ojcem? Nikt nie ma co do tego wątpliwości, poza tobą! Nie uważasz, że czas wydorośleć i jak prawdziwy facet wziąć odpowiedzialność za swoją ciężarną dziewczynę?
   -Nie dogadamy się. - skwitowałem zgarniając z blatu wcześniej tam położony kluczyk do auta. Chciałem grzecznie się pożegnać, lecz rosły Kaul zagrodził mi drogę, niczym strażnik Teksasu lokując potężne nadgarstki na biodrach. Nie powiem, wywierał silne wrażenie w tej groźnej pozycji, aż zacząłem się bać, co mu za sekundę odbije.
   -Kochasz ją, prawda? - wypalił prosto z mostu, wmurowując mnie w podłogę. Odpowiedź niby prosta, ale boli i utrudnia funkcjonowanie.
   -Tak. Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo, uwierz mi.
   -Więc dlaczego odpuściłeś?
   -Bo przestałem zajmować szczególne miejsce w jej życiu. - rzuciłem wzruszając ramionami. -Mój czas dobiegł końca, musiałem z niej zrezygnować.
   -Dziękuję, nie mamy już o czym rozmawiać. - skomentował Robin, uśmiechając się pogardliwie. Nie zabrakło efektownego finiszu. -Na razie. Powodzenia w nowej drużynie.

   "-Wiesz - jęknęła nonszalancko, spoglądając mi prosto w oczy. -Czasami sądzę, że byłoby lepiej dla nas obojga, gdybyśmy w ogóle się nie poznali. Oszczędzilibyśmy bliskim oraz sobie niepotrzebnego cierpienia. Przyznaj, nie mam racji?
   Wpatrywaliśmy się w siebie, szukając własnych słabości. Przymknęła powieki i zmarszczyła czoło, lecz nie zamierzałem odpuścić, nie umiejąc uwierzyć, że powiedziała coś takiego. Dzieląc z nią mieszkanie utwierdzałem się w przekonaniu, że do siebie pasujemy. Od tej chwili nie byłem pewien niczego. Poza jednym.
   -Może jest w tym trochę prawdy. - przyznałem z goryczą. -Ale nie żałuję, bo mimo to nie potrafię z Ciebie zrezygnować."
   
   -Jesteś tępym chujem, Reus. - Marcel dorzucił swoje pięć groszy, po czym rozgoryczony zniknął na zapleczu, a ja uzmysłowiłem sobie dwie rzeczy. Nie dość, że doświadczyłem drugiego na przestrzeni kilku tygodni déjà vu, to na deser zaprzeczyłem samemu sobie. Może faktycznie pora udać się do specjalisty. Albo po rozum do głowy. "Czasami nie trzeba wiele wymagać, aby wiele otrzymać."


***


Taki przedszlagierowy rozdzialik :)
W następnym prawdopodobnie pojawi się jeden z dwóch planowanych comebacków (w zasadzie te postaci występowały już w tej części, ale teraz odegrają ważniejszą rolę). 

Wiem, że Woody okropnie Was irytuje swoim zachowaniem, ale i on musi mieć chwile słabości. Mózgu jednak używa i od któregoś rozdziału naprawdę to udowodni :)

10 = następny