poniedziałek, 28 grudnia 2015

30. Jeder Mann möchte eine kleine Prinzessin zu Hause haben

   To poczucie, że mężczyzna twojego życia jest uparty jak osioł i świadomie godzi się na towarzyszenie ci podczas wizyty kontrolnej u ginekologa, niejedną kobietę przyprawia o dreszcze. A przynajmniej mnie. To bowiem pierwszy dzień, kiedy Marco może zobaczyć, ile już przytyłam i jak naprawdę wyglądam. Do tej pory rosnący brzuszek skutecznie ukrywałam pod szerokimi bluzami lub luźnymi sukienkami, a w gabinecie lekarskim musiałam niestety ściągnąć koszulkę do badania. Krępowałam się, bo nie wiedziałam, co o tym myśli, jak zareaguje i czy zaakceptuje fakt, iż moje ciało się zmieniło. Wprawdzie mówił, że mnie kocha i byłam o tym przekonana, ale teraz właśnie nadeszła chwila swego rodzaju testu. Dla mnie i dla niego.
   Sympatyczny pan ginekolog chyba zorientował się, iż niekontrolowanie napięłam mięśnie, gdyż uśmiechnął się delikatnie, niczego jednak nie komentując. Na jego prośbę położyłam się w fotelu i cierpliwie czekałam, aż rozprowadzi na mojej skórze nieprzyjemnie zimny żel, by rozpocząć wykonywanie USG. Widziałam, że Reus z uwagą śledzi każdy ruch mojego specjalisty, aczkolwiek unikałam jego bezpośredniego spojrzenia. Bałam się, po prostu się bałam. Wstyd się przyznać, lecz do samego końca tliła się we mnie cicha nadzieja, że trening niespodziewanie się przeciągnie, że zatrzymają go korki na mieście albo cokolwiek innego, dzięki czemu będę mogła sama dotrzeć na kontrolę. Tak się jednak nie stało, a on był tutaj razem ze mną. No cóż, raz się żyje, trzeba to przetrwać.
   Lekarz skupiał się na poprawnym odczytywaniu obrazu z monitora, a ja myślałam wyłącznie o tym, kiedy pozwoli mi wrócić do domu. Niemal modliłam się, by nie dopadły mnie zawroty głowy czy ogólne osłabienie, ponieważ musiałabym wtedy wszystko im powiedzieć, a to ostatnie, czego pragnęłam. Woody wcale nie musi wiedzieć, że mnie stresuje. Ba, nawet nie powinien.
   -Gratulacje, pani Lewandowska. - mężczyzna w białym kitlu wyprostował się na krześle, spoglądając na mnie przelotnie. -Badanie nie wykazało żadnych nieprawidłowości, ciąża przebiega tak, jak powinna. Co nie zwalnia pani z dalszego oszczędzania się.
   -Rozumiem. - wykrztusiłam, szczęśliwa, że za kilkadziesiąt sekund znów okryję się grubym swetrem i kurtką. -Co jeszcze muszę robić?
   -Proszę zażywać witaminy, które przepisałem ostatnio, pić dużo płynów, najlepiej ciepłych i... Zaraz. - rzucił, ponownie pochylając się w kierunku ekranu. Główka urządzenia umazanego zimną substancją znów znalazła się na moim podbrzuszu, nieco intensywniej je uciskając. Ginekolog mrużył oczy, wpatrując się w czarno-białe, poruszające się kształty, ja natomiast czułam już przyspieszone bicie mojego serca. -Mało brakowało, a wypuściłbym państwa bez najważniejszej informacji tego popołudnia.
   -O co chodzi? - zaintrygowany Reus podszedł bliżej, stając tuż za plecami doktora. Świetnie, tylko o tym marzyłam.
   -Proszę spojrzeć. - polecił mu z szerokim uśmiechem, więc uświadomiłam sobie, że to nic groźnego. Gdy chwilę później przyglądał mi się przenikliwie, skierowałam na niego wzrok. -Pamięta pani, jak rozmawialiśmy niedawno o płci oraz liczbie waszego potomstwa? Zdiagnozowałem wtedy ciążę bliźniaczą...
   -Zgadza się. - potwierdziłam, na co piłkarz zlustrował mnie zszokowany. Cholera, nie wspominałam mu. -Podtrzymuje pan tą tezę?
   -Nie. Ale ponieważ płód zmienił pozycję, mogę z całkowitą pewnością podać państwu płeć dziecka, ponieważ wiemy już, że na sto procent urodzi się jedno maleństwo. 
   Podniosłam się na łokciach i wciąż omijając twarz blondyna, zerknęłam w monitor. Wreszcie jakieś konkretne wiadomości. Lekarz odwrócił się i przesuwając palcem po płycie aparatury, opowiedział nam dokładnie o systematycznie wykształcających się i o tych już całkiem sprawnych częściach ciała malucha, zgrabnie unikając jednak jakiegokolwiek komentarza odnośnie płci. Zdawałam sobie sprawę, iż powie to prędzej czy później, aczkolwiek moja ciekawość sięgała już zenitu. Kilka lat temu, wyobrażając sobie siebie w stanie błogosławionym, doszłam do wniosku, że tajemnicę tą pozostawię wyłącznie w głowie ginekologa aż do rozwiązania. Teraz, kiedy już to przeżywałam, nie mogłam doczekać się wieści, czy to mój partner czy może jednak ja będę miała przewagę liczebną w domu.
   -Tyle jestem w stanie wyciągnąć ze zdjęć w dniu dzisiejszym. - zakończył mężczyzna, podając mi papierowe ręczniki do pozbycia się żelu ze skóry. Jednocześnie Marco wręczył mi koszulkę, spełniając moje największe marzenie. Jego zapewne też, może miał już dość. -Na następną wizytę zapraszam tuż przed świętami. Ostatnią w tym roku.
   -Dobrze, ale co to oznacza? - spytał zniecierpliwiony Woody, wbijając w specjalistę stanowcze spojrzenie. Ten uśmiechnął się po raz kolejny, zasiadając za biurkiem w celu wypełnienia dokumentów.
   -Dziewczynka. Będą państwo mieli córeczkę.


~~~ 


   -Jesteś rozczarowany? - zaczęłam niepewnie, gdy zamknął za sobą drzwi mieszkania. Ściągając kurtkę, popatrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami.
   -Dlaczego tak uważasz? Dlatego, że w aucie mało mówiłem? Zastanawiałem się, jak pochwalić się kumplom... Ale uznałem, że najpierw wypada powiadomić rodzinę.
   -No tak, racja. - mruknęłam odwracając się w stronę kuchni. Nie wykonałam jednak ani jednego kroku, bo szybko złapał mnie za rękę.
   -Jestem szczęśliwy, Lena. - przyznał, patrząc mi prosto w oczy. Rzeczywiście, jego tęczówki niespokojnie błyszczały. -Zawsze chciałem mieć córkę... Wszyscy powtarzali, że z synem będę mógł pograć w piłkę, że zastąpi mnie, gdy dorośnie... Tylko, że to zupełnie inna rzecz, a ja nie planuję odejścia na emeryturę. Sądzę, że każdy facet chciałby mieć w domu małą księżniczkę, która widziałaby w nim wielkiego superbohatera, który stanie w jej obronie za każdym razem, gdy będzie działa się krzywda... Taką córeczkę tatusia.
   -Czyli jeśli...
   -Nie wkładaj mi tych słów w usta. - przerwał mi przewidując, o co zapytam. -Syn też byłby super. Męskie rozmowy, niespodzianki dla mamy i te sprawy, typowa sztama dwóch gości. Dla mnie nie gra większej roli fakt, czy to dziecko będzie chłopcem czy dziewczynką. Najważniejsze, że jest zdrowe i nasze, będę je kochał bez względu na wszystko, tak, jak kocham ciebie. Okej, trochę się wkurzałem, że znów coś przede mną ukryłaś, lecz wolałem to przemilczeć, żebyśmy nie kłócili się bez konkretnego powodu. To już nieistotne, przeszło mi.
   -Bliźnięta wymagają więcej uwagi.
   -Niewątpliwie. Musielibyśmy się poświęcić, ale to tylko i aż dzieci. Wspiera nas cała rodzina, spokojnie, dalibyśmy radę. Poza tym, nie uwierzyłbym w tą diagnozę, bo kobiety noszące dwoje maluchów mają z reguły ciężej, a twój brzuszek nie jest specjalnie ogromny. To nie było możliwe.
   -Dzięki. - fuknęłam przechodząc na kanapę w salonie. Podążył w ślad za mną, lecz nie usiadł obok, a jedynie przykucnął przed sofą, gapiąc się na mnie z szerokim wyszczerzem. -Serio, potrafisz pocieszyć dziewczynę w ciąży.
   -No co? - rozbawiony rozłożył ramiona. -Powinnaś odebrać to jako komplement... Stwierdziłem właśnie, że tyjesz, ale nie jesteś przy kości. To źle?
   -Lepiej już nic nie stwierdzaj. - rzuciłam, ze sztucznym uśmiechem uderzając go w bark. Chciał dalej się tłumaczyć, aczkolwiek uniemożliwił mu to dzwoniący telefon. Podniósł się, spojrzał na wyświetlacz i pełen euforii wyciszył na moment dźwięk.
   -To Lewy. - oświadczył, mimochodem gładząc moje włosy. -Przepraszam, priorytetowe interesy. Załatwię to i zaraz wrócę.
   Gdy tylko zniknął mi z pola widzenia, pokręciłam litościwie głową, a następnie pognałam do lustra w korytarzu. Stojąc przed własnym odbiciem, układałam w myślach listę swoich aktualnych zalet oraz wad, odnoszących się głównie do figury oraz ogólnego wyglądu zewnętrznego. Starałam się wziąć pod lupę wszystkie mankamenty, największy nacisk kładąc oczywiście na już wyraźnie podkreśloną brzemienność. W ostatecznym rozrachunku z zawodem wywnioskowałam, że ten drugi wykaz zawiera zdecydowanie więcej elementów i nie pozostawia żadnych złudzeń, ponieważ rozważyłam pojedyncze części co najmniej dwa razy. Cały ten eksperyment dobitnie udowadniał, że oczekiwanie na dziecko ma zarówno mocne, jak i słabe strony, pomimo radości, jaką przynosi. I nie zrozumie tego nikt, kto nigdy nie doświadczył tak gwałtownych, ale i wyjątkowych zmian na własnej skórze.
   Nie wiem, ile czasu zajęły mi te dygresje. Kończąc je, westchnęłam zrezygnowana i dopiero wtedy ogarnęłam, że Marco mnie obserwuje. Opierał się nonszalancko o ścianę przy schodach, a gdy nasze spojrzenia się połączyły, teatralnie wyciągnął przed siebie lewe ramię, by odczytać godzinę z tarczy zegarka.
   -Gadałem przez telefon niecałe pół godziny, bo wykonałem jeszcze parę innych połączeń. - wyrecytował niemalże zgryźliwie, nie spuszczając ze mnie wzroku. -Tutaj stoję od pięciu minut i wybacz, ale nie mogę się powstrzymać, więc spytam: Lena, na litość Boską, co ty robisz?
   Nie odpowiedziałam, nie bardzo wiedząc, jak się zachować. Po raz drugi tego dnia wkroczył na teren mojej prywatnej posesji, od którego bardzo chciałam go odgrodzić. Miałam prawo do drobnej prywatności, ale przez nieuwagę sama ją sobie zabrałam, a Woody to wykorzystał, tak, jak fakt, iż chwilowo się zawahałam. Podszedł do mnie, po czym delikatnie przesunął palcami wzdłuż mojego policzka.
   -Powiedz mi, co się dzieje. - poprosił znacznie poważniejszym tonem, zatem zrozumiałam, iż wcale nie daje mi wyboru. -"Nic", "odczep się" i tego typu kategorie z marszu odrzucam. Martwisz się? Boli cię coś? Ktoś sprawił ci przykrość? Mała, ja to widzę, więc nie ściemniaj.
   -Jesteś kolejną osobą, od której usłyszałam, że przytyłam. - wydukałam opuszczając głowę. Reus odsunął się ode mnie zdziwiony. -Z tym, że z twoich ust najbardziej zabolało. W porządku, przybyło mi nadprogramowych kilogramów, ale ja też umiem to dostrzec i nie potrzebuję zbędnych uwag, jasne?
   -Myślałem, że to naturalne. - najzwyczajniej w świecie wzruszył ramionami. -I że jesteś na to przygotowana. Nie znam żadnej babki, której udało się tego uniknąć.
   -Nie chodzi o mnie...
   -Więc o kogo? O Bobka, Annę, o Kaję? No bo chyba nie o mnie... Lena, błagam cię. - ujął mój podbródek zmuszając mnie tym samym, bym na niego spojrzała. Nie miałam już sił, by mu się stawiać. -Serio? Sądziłaś, że prawię ci złośliwe uwagi, bo masz troszkę więcej ciała, niż powinnaś? Niż masz zazwyczaj?
   -I znów to robisz! - uniosłam się, strącając jego dłoń. Dodatkowo drażnił mnie fakt, że uśmiechał się tak, jakby zaraz miał wybuchnąć niepohamowanym śmiechem. -Znajdź sobie inne zajęcie, nam obojgu wyjdzie to na dobre.
   -Nie wierzę, że oceniasz mnie w ten sposób. - stwierdził nieco rozgoryczony, przyglądając mi się z pełną determinacją. -Podsumowując, zarzucasz mi, że w ciąży przestałaś być dla mnie atrakcyjna wyłącznie ze względu na ten jeden aspekt?
   -No... Chyba tak.
   -Cholera, myślałem, że znamy się na tyle dobrze, że nie przyjdzie ci to do głowy. Przecież ciągle cię kocham i... Mogę? - wyciągnął do mnie rękę, zacisnąwszy usta. Wpatrywałam się w nią jak w święty obrazek, nie przypuszczając, co tym razem wymyślił, lecz postanowiłam mu zaufać. Ujęłam ją, na co odwrócił mnie przodem do tafli lustra, a sam stanął tuż za mną, byśmy pozostawali w bezpośrednim kontakcie. Dopiero, gdy uchwycił dolny koniec mojej koszulki, zrozumiałam, co się kroi.
   -Marco, nie...
   -Proszę. - oponował, kiedy zacisnęłam palce na jego nadgarstkach. -Nalegam. Nie wstydź się mnie, to też boli. Od prawie półtora roku regularnie widuję cię nago i wiem, że nic przede mną nie ukrywasz. Przecież cię nie skrzywdzę.
   Odpuściłam. Obalanie jego silnych argumentów mijało się z celem, bo gdybym podważyła choć jeden, natychmiast wyszukałby następny, prawdopodobnie jeszcze lepszy. Cofnęłam więc powoli obie ręce, a on odetchnął głęboko i ostrożnie uniósł cienki materiał bluzki aż na wysokość mojego stanika. Wpatrywał się w moje ciało dłuższy moment, doprowadzając mnie tym samym do konsternacji. Dawno nie dominowało mną tak nieprzyjemne uczucie.
   -No i? - niecierpliwiłam się zerkając na jego odbicie. Uniósł brwi.
   -Twoja kolej. Chciałbym dowiedzieć się, co według ciebie sprawia, że tracisz na atrakcyjności. Wskaż mi to, co według ciebie ponosi za to największą odpowiedzialność.
   -Nie mogę.
   -Dlaczego? - nawet nie próbował zamaskować zdziwienia. -Niedawno uznałaś, że przeszkadza ci rosnąca waga.
   -Nie... Ja po prostu sądziłam, że ty...
   -Lena, dla mnie nic się nie zmieniło. - objął dłońmi mój brzuch, opierając jednocześnie plecy o swoją klatkę piersiową. -Tutaj rozwija się ludzkie życie, doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. Oboje to życie kochamy, ale poza tym, ja kocham też ciebie, a co za tym idzie, każdy metr, centymetr i milimetr twojego ciała. I naprawdę nie obchodzi mnie, czy ważysz siedemdziesiąt czy pięćdziesiąt kilogramów. Wiem, jakie konsekwencje niesie ze sobą ciąża, wiem, że możesz źle się czuć z dodatkowymi kilogramami, ale dla mnie byłaś idealna, odkąd poznaliśmy się na tym pieprzonym lotnisku, jesteś obecnie i będziesz po porodzie. Więc nie każ mi kłamać, że mnie nie pociągasz i nie podniecasz. Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką przyszło mi spotkać, moją kobietą, matką mojej córki. I nie wyobrażasz sobie, jak cholernie mocno cię kocham.
   -Boże, Marco. - szepnęłam splatając nasze palce. Byłam tak przytłoczona, że nie potrafiłam obliczyć, ile słów przeciśnie się przez moje gardło. -Jeśli naprawdę mnie potrzebujesz, musisz kochać jeszcze mocniej. Pamiętaj, że jesteśmy już we dwie i...
   -Jak? - spytał retorycznie, odwracając mnie tym razem w swoim kierunku, cały czas trzymając moje dłonie. -Kocham was obie tak samo. Mocniej już się nie da.
   -Ja wiem, że podołasz. - broniłam się, zaglądając mu głęboko w oczy. -Przynajmniej spróbuj.
   Zmarszczył nieznacznie brwi, rozchyliwszy do tego usta. Grzechem byłoby niewykorzystanie tej sytuacji, zatem powoli wspięłam się na palce i swobodnie musnęłam jego wargi. Od razu połknął haczyk, oddając każdy pocałunek z osobna, nieświadomie uwalniając również moje ręce i przenosząc swoje w okolice moich łopatek. Przyciągnął mnie do siebie, uważając jednak, by w żaden sposób mnie nie zranić. Opierając głowę na jego ramieniu czułam, jak wodzi ustami od szyi aż do samego ucha.
   -Pragnę cię, Maleńka. - mruknął nagle, wyszukując zapięcia przy moich spodniach. -Chcę cię mieć tu i teraz, taką, jaka jesteś. Minęło już tyle czasu... Nie umiem już udawać, że nie mam ochoty kochać się z tobą. Chcę cię całą, tęsknię za tobą, moje ciało domaga się twojej bliskości, rozumiesz? Błagam, powiedz, że się zgadzasz, bo...
   -Za dużo gadasz, Reus. - wypomniałam mu, na co jego rozżarzone tęczówki ponownie zapłonęły. Objął mnie w pasie i w milczeniu poprowadził do sypialni, ściągając przy okazji koszulkę. Moment później przejmował już całkowitą kontrolę, systematycznie pozbawiając mnie kolejnych części garderoby. Dopasowywał się do moich możliwości, nie wykraczał poza nie, a ja żałowałam trochę, że go ograniczam, jednak nie miałam wyboru. Nie mogliśmy przesadzać. Znów zaskoczył mnie fakt, z jaką pasją lustruje moją skórę, z jaką delikatnością jej dotyka i składa pocałunki, choć jeszcze pół godziny temu nie robił w tym kierunku nic. Tak przynajmniej tłumaczyłam sobie jego rzekomą obojętność, gdyż dopiero dotarło do mnie, iż żyłam w błędzie. Marco nie potrzebował bowiem modelki o wymiarach niczym z paryskich czy nowojorskich wybiegów. Potrzebował dziewczyny, z którą znajdzie wspólny język.
   -Jesteś perfekcyjna, Lena. - usłyszałam, gdy jego pchnięcie wywołało u mnie cichy jęk bólu. -Taka, jak sobie wymarzyłem.
   Wygładziłam dłonią jego policzek, rozpływając się ze względu na jego usta nad moim dekoltem. Tylko tak aktualnie mogłam pokazać, co do niego czuję.


~~~


   -Marco... - wymamrotałam w odpowiedzi na łaskoczące wzorki, które kreślił na moim brzuszku. -Ile czasu minęło od naszego ostatniego razu?
   -Nie wiesz? - zdumiony podparł się na łokciu, kiedy pokręciłam głową. -Prawie pięć miesięcy. Zaszłaś wtedy w ciążę, nie pamiętasz?
   -Pamiętam, po prostu... Sądziłam, że trochę mniej.
   -Chciałbym. - rzucił cicho, na powrót opierając się o mój bok. Z jego gardła wydobył się cichy pomruk, gdy wplotłam palce w jego włosy. -Nie musimy więcej do tego wracać.
   -W porządku. Więc o czym rozmawiałeś z Lewym? - przygryzłam wargę wykorzystując to, że nie widzi mojej twarzy. Założyłabym się, że napiął niektóre partie mięśni. -Myślę o tych "priorytetowych interesach".
   -Ach, to. - wyraźnie odetchnął z ulgą. -Omawialiśmy kwestię Bożego Narodzenia. Uzgodniliśmy, że Wigilię zjemy u nas. Przylecą twoi rodzice, moi także, Robert i Anna też wpadną. A jeśli chodzi o Sylwestra, to jeszcze zobaczymy. 
   -Co? - odparowałam, totalnie zbita z tropu. Marco nawet się nie poruszył. -Dlaczego? I kiedy zamierzałeś mnie poinformować?
   -Nie spotkałaś się z mamą i tatą od dawna. Poza tym, nie myślałaś chyba, że wypuszczę cię do Polski w takim stanie. To dobra okazja, żeby spędzić razem kilka dni, skoro w kwietniu zostaną dziadkami, babciami, ciociami, wujkami i tak dalej, prawda?
   -No... Prawda. - przyznałam przewracając oczami. -A gdzie drugie dno tej historii?
   -Nie wiem, o co pytasz. - burknął pod nosem, zerkając na mnie z podejrzliwym uśmiechem. -Powinienem opracować plan B na wypadek, gdyby nasi rodzice się pogryźli? Polubili się latem. Twój tatuś już nie może się doczekać.
   -Rozmawiałeś z nimi? - odnosiłam wrażenie, że moje tęczówki wręcz poszerzają się ze zdziwienia. Wzruszył leniwie ramionami.
   -Dzwoniłem, żeby powiedzieć im, że będą mieli wnuczkę. Napomknął przy okazji, że zabukowali już bilety.
   -Wariat. - roześmiałam się, bez wyrzutów sumienia niszcząc jego fryzurę. Jęknął z niezadowoleniem, zakrywając ją rękoma i nie mówiąc zupełnie nic, odwrócił głowę.
   Zapadła cisza. Nie była jednak ani trochę uciążliwa, gdyż nadal szukaliśmy spokoju oraz odpoczynku po tym, co się stało. Liczyło się to, że nie traciliśmy kontaktu fizycznego, który sprawiał nam czystą przyjemność. Potrafiliśmy się nim cieszyć, a to dawało świadomość, że niczego nam nie brakuje. W końcu.
   -Uwielbiam twój stan, Lena. - oświadczył znienacka Marco, trwając w tej samej pozycji. -Uwielbiam to, że jesteś w ciąży, że z tego powodu rośnie ci brzuszek, a ja mogę to obserwować i być w tym czasie przy tobie. I wcale nie dziwię się, że twój ojciec czeka na spotkanie ze swoją córką, bo ja tak samo czekam na swoją. Wcześniej nigdy nad tym nie rozmyślałem, nawet nie spodziewałem się, że tak szybko to zrozumiem. Chyba właśnie na tym polega ta bezwarunkowa miłość, o której nawijają wszyscy rodzice.
   Nie przejął się faktem, iż zarumieniłam się jak dojrzały pomidor. Podniósł się i zwyczajnie ucałował tą część mojego ciała, w której znajdowało się jego dziecko, a następnie przyłożył do niej policzek i zamknął oczy. Westchnęłam bezgłośnie, błyskawicznie ocierając płynące łzy. "Kocha się za nic. Nie istnieje żaden powód do miłości."


***


Cukierkowo? Tęczowo? Mdło? Tak miało być, lepiej już mi chyba nie wyjdzie :p
Do końca podstawowej części zostało dziesięć rozdziałów, mam nadzieję, że zmieszczę się z tym przedziale. Jeśli nie, to będziemy martwić się później :p

Cóż, święta minęły, czas na życzenia noworoczne... Życzę Wam wszelkiej pomyślności. Spełnienia marzeń, determinacji i dążenia do postawionych sobie celów. Żeby ten rok był lepszy niż poprzedni, żeby Borussia wygrywała i żeby nikt nam nie odszedł. Wszystkiego dobrego❤

Ten pan krzyczy mi tutaj, że dołącza się do życzeń :p OMFG mamooooooo...(!)

Do usłyszenia w Nowym Roku 2016!

wtorek, 22 grudnia 2015

29. Bleib

   Pozdrawiam mojego Anonima, który podpisuje się "Mańka" - za chwilę dowie się, dlaczego :)


   -Mógłbyś mi chociaż powiedzieć, o co chodzi. - burknęłam, wyglądając beznamiętnie przez boczną szybę. Roześmiał się krótko pod nosem.
   -Kochanie, od dziesięciu minut próbuję się za to zabrać i jakoś nie potrafię. - przyznał, opierając się o wezgłowie swojego fotela. -Ja po prostu nie ogarniam, jak to się stało i nie wiem, czy to przeżyję.
   -Zaczynasz mnie stresować.
   -Zdaję sobie z tego sprawę, przepraszam. - położył dłoń na moim kolanie, zerkając na mnie przelotnie. -Ale zapewniam cię, że nie masz o co się martwić. Wszyscy są cali i zdrowi... Przynajmniej na razie, dopóki jeszcze nie urwałem Robinowi głowy.
   -Robinowi? - uniosłam brwi, gdy zorientował się, że właśnie zdradził część swojej tajemnicy. -No cóż, to już coś. Dowiedziałam się przynajmniej, kogo przed tobą bronić.
   -Lena, błagam cię! -jęknął niezadowolony, uderzając dłońmi w kierownicę. -Daj się chociaż raz zaskoczyć, jestem pewien, że to zdziwi cię tak samo, jak i mnie.
   -Okej, już o nic nie pytam. - uniosłam ręce w poddańczym geście. -Ale pospiesz się, bo zżera mnie już ciekawość.
   Nie odpowiedział, kręcąc jedynie z niedowierzaniem głową. Gdy obserwowałam jego twarz, doskonale widziałam, że wciąż uśmiecha się lekko, lecz był też nieco spięty. Musiałam mu zaufać i założyć, iż faktycznie wszystko jest w jak najlepszym porządku, a to, co wymyślili, to kolejny, głupi żart. W przeciwnym razie Woody zachowywałby się zupełnie inaczej i byłby mocno poddenerwowany, czego teraz w nim nie dostrzegałam.
   Parę chwil później wchodziliśmy głównym wejściem do Cocaine. W środku znajdowało się niemałe grono osób, całkiem tradycyjnie, jak na czwartkowy wieczór. Kiedy kilka osób podniosło się ze swoich miejsc, wyraźnie po to, by poprosić Marco o zdjęcie lub autograf, polecił mi udanie się do Marcela, bym nie musiała brać w tym udziału. Odkąd po strzelonej bramce pochwalił się, że zostanie ojcem, odbierał wieczne gratulacje, więc naturalnym było, iż trzymał mnie od tego z daleka. Nie chciał, abym odpowiadała na miliony pytań i nie chciał też narażać mnie na frustrację pseudofanek, święcie przekonanych, że naciągnęłam go na dziecko. To nie dla mnie.
   -Lena! - usłyszałam znajomy głos po pokonaniu zaledwie paru metrów, a sekundy później Marcel ściskał mnie serdecznie. -Dawno cię tu nie było! Przytyłaś... W sensie zmieniłaś się... No w każdym bądź razie, świetnie wyglądasz.
   -Zawsze życzliwy, uprzejmy i sympatyczny Fornell. - odparowałam, na co roześmialiśmy się oboje. -Cześć.
   -Jak się czujesz? - zapytał, przez co przewróciłam wyłącznie oczami. -Wiem, wszyscy o to pytają, ale sama rozumiesz... Bywało źle.
   -Ale już jest świetnie. - zapewniłam, mrugając do niego. -Gdzie posiałeś resztę ekipy? Zostawili cię samego?
   -Nie do końca... - wykrzywił usta w grymasie, przeczesując przy tym włosy. Zmarszczyłam brwi.
   -Nie rozumiem.
   -Jest jeszcze Kaja i Robin... Ale chwilowo niedostępni.
   -Co to znaczy: "chwilowo niedostępni"? - drążyłam niecierpliwie. -Odbierają towar czy pojechali po coś?
   -Nie, oboje są tutaj... Na zapleczu.
   -Więc czym tak bardzo się zajmują? - rozłożyłam ramiona, oczekując jasnej odpowiedzi. -Bo chyba nie zamiataniem podłogi.
   Napotkawszy tylko jego nerwowy śmiech, wyminęłam go i niewiele myśląc, przeszłam za ladą do tylnej części klubu. Już od progu dobiegły do mnie wesołe szepty, zatem znajdowali się tu oboje. I odnalezienie ich także nie sprawiło trudności, przecież magazyn to nie labirynt. Jednak odnalezienie ich w takiej sytuacji przerosło wszystkie moje przypuszczenia.
   Kaja opierała się plecami o jeden z regałów, śmiejąc się przy tym do Robina, by nie pozwolił jej narobić bałaganu, bo Marcel wpadnie wtedy w szał. Ten natomiast, niewiele sobie robiąc z jej prośby, ujął jej nadgarstki w swoje dłonie i nie tracąc czasu, zachłannie musnął jej usta. Obserwowałam, jak powoli przesuwa palce na jej biodra i natychmiast dotarło do mnie, dlaczego Marco od blisko dwóch godzin chodzi majestatycznie obrażony. Jego niemalże brat, najwyraźniej z wzajemnością zakochał się w mojej niegdyś przyjaciółce, której szczerze nie cierpi, a teraz będzie zmuszony znosić jej obecność jeszcze częściej. Do mnie także jeszcze to nie dotarło, co nie oznaczało jednak, że strzelę focha na cały świat. Uważam, że to świetna wiadomość.
   -No ładnie! - wrzasnął nagle Fornell, pojawiając się znikąd, na co aż podskoczyłam, a nasze gołąbki natychmiast oderwały się od siebie. -Prosiłem was tylko o uzupełnienie braków alkoholu na półkach, a wy znów urządzacie sobie sceny z komedii erotycznej... Ech, idźcie do diabła z tą miłością.
   Pokręcił głową śmiejąc się głośno, po czym opuścił pomieszczenie, a ja zostałam z nimi sam na sam. Patrzyli na mnie lekko speszeni, aczkolwiek uśmiechnięci, Kaja delikatnie przygryzała wargę, obsesyjne strzelając palcami. Oboje się denerwowali, usilnie próbując tego nie okazać. Nie wiedzieli jednak, iż nie mają żadnego powodu, przecież ich nie pogryzę.
   -Dobrze ci idzie z niemieckim. - mruknęłam żartobliwie do dziewczyny, oblewającej się już rumieńcem, po czym spojrzałam na Kaula. -A tobie nie przyszła przypadkiem do głowy nauka polskiego?
   -Lena, proszę. - wykrztusił, odważnie łapiąc ją za rękę. Nie mogłam się powstrzymać i uniosłam brwi. -Przepraszam, powinniśmy ci powiedzieć...
   -Ale słyszeliśmy, że kłóciliście się z Marco i nie chcieliśmy dodatkowo was martwić... - wtórowała mu Polka. -On też nie wiedział, dopiero dzisiaj...
   -Kochani, ja wam niczego nie wyrzucam, nie zauważyliście? - uśmiechnęłam się, wsuwając dłonie do kieszeni kurtki. -Ba, strasznie się cieszę! Przynajmniej Woody nie musi już szukać ci dziewczyny, Robin.
   -I jesteś pewna, że odpuści? - przyjrzał mi się uważnie. Zamyśliłam się na chwilę, wypuszczając powietrze z ust.
   -Cóż, nie przyjął tego entuzjastycznie, ale to nie jego sprawa. - wzruszyłam ramionami, po czym otworzyłam je szeroko. -To jak, mogę wam oficjalnie pogratulować?
   Zerknęli na siebie i podeszli, bym mogła ich uściskać. Wtedy też do środka wparował Reus. Zatrzymał się tuż przy wejściu i zmarszczył czoło, gdy dostrzegł, że ich obejmuję. Wciąż nie posiadał się ze szczęścia, lecz musiał sobie uświadomić, że powinien się z tym pogodzić. Jeśli nie chce stracić kumpla, zaakceptowanie jego wyboru jest konieczne.
   -I ty też przeciwko mnie? - wyrzucił, patrząc na mnie z ewidentnym żalem. Nawet nie próbował tego ogarnąć. -Mała, no weź...
   -Marco, nie rozumiem, o co ci chodzi. - powiedziałam krzyżując ręce na piersi. -Po co ciągle się stawiasz? Świata nie zmienisz, a oni są szczęśliwi, nie widzisz tego? Ludzie nie dopasują się do ciebie, wręcz przeciwnie, to ty musisz dopasować się do ludzi.
   -Super. Możemy już wracać do domu? - spytał dosadnie, aż otworzyłam usta ze zdziwienia. Nie wierzyłam, że aż tak gryzie go związek jego przyjaciela.
   -Stary, nie widzieliśmy się z Leną ponad miesiąc. - interweniował tym razem Robin. -Dużo się przez ten czas zmieniło, chyba mamy prawo pogadać.
   -A jest o czym. - dodała nieśmiało Kaja, z uśmiechem wyciągając ramię w kierunku mojego brzucha. -Mogę dotknąć?
   -Nie. - sarknął blondyn, doskakując do niej niczym kobra do swej ofiary, odsuwając mnie jednocześnie od zakochanych. Wściekle wpatrywał się w pełną przerażenia dziewczynę, szukającą schronienia w ramionach swojego chłopaka, ja natomiast usiłowałam pojąć, co się z nim dzieje. Przekroczył właśnie pewną granicę moralności.
   -Przegiąłeś, Marco. - oświadczył Kaul, zaciskając zęby. Piłkarz powoli rozluźniał uścisk pięści, by następnie spojrzeć na mnie przepraszająco, ale pokręciłam jedynie głową. Bolało mnie to, co zrobił i miał tego całkowitą świadomość.
   -Poczekam w aucie, okej? - spytał oczekując, rzecz jasna, pozytywnej odpowiedzi. Nie tym razem, panie gwiazda.
   -To trochę potrwa. - oznajmiłam ku jego szeroko pojętemu niezadowoleniu. -Jedź do mieszkania i uspokój się, zadzwonię do ciebie później. Możemy się tak umówić?
   -Jak uważasz. - burknął pod nosem, po czym pocałował mnie w czoło i wyszedł, nie zwracając najmniejszej uwagi na Robina oraz Kaję. Jeszcze przez moment stałam w osłupieniu, przeżywając jego burackie zachowanie i mając jednocześnie nadzieję, że znajdzie na nie inteligentne wytłumaczenie. Obraza i urażona duma nie wchodziły w grę.
   -Nie przejmuj się. - Kaul położył dłoń na moim ramieniu, gdy westchnęłam, zakończywszy rozważania dotyczące mojego ukochanego. -Przejdzie mu. Kiedyś.
   -Nie wątpię. - uśmiechnęłam się, podejrzliwie spoglądając na ich dwójkę. Niepewność wręcz wypływała z ich oczu. -To jak? Nie wolno mi pić drinków, ale chyba doczekam się jakiegoś soku, którym można by wznieść toast za waszą miłość, co?


~~~


   Nie odzywał się do mnie. Całą drogę z Cocaine przebyliśmy w ciszy, w windzie i po przekroczeniu progu mieszkania także nie wypowiedział nawet słowa. Grunt, że zgodził się ponownie po mnie przyjechać, bo poziom jego fochów sięgał już nadzwyczaj wysoko. Tylko dlatego za to obrywałam? Dlaczego obrywali Kaja i Robin? Czy Woody naprawdę czasem nie używa mózgu?
   -Wyjaśnisz mi coś wreszcie? - spytałam, gdy władczo rzucił kluczyki do Astona na stół w salonie. Posłał mi jedynie litościwe spojrzenie i wyszedł do kuchni w zasadzie w niewiadomym celu. -Reus, do jasnej cholery!
   -Po pierwsze, nie przeklinaj i nie unoś się, w twoim stanie to niewskazane. - odparował filozoficznie, przez co opadła mi szczęka. Dosłownie. -A po drugie, nie widzę powodu, dla którego miałbym wyjaśniać ci, dlaczego nie podoba mi się ta relacja, bo dobrze to wiesz.
   -Ale nie rozumiem. - broniłam się. -Chciałeś, żeby Robin był szczęśliwy, prawda? A kiedy w końcu jest, odstawiasz takie sceny, że sam za siebie powinieneś się wstydzić. Zdaję sobie sprawę, że problem leży w Kai, ale to naprawdę nie twój interes, Marco.
   -I tu się mylisz, moja droga. - wrócił z powrotem na kanapę, by spojrzeć mi prosto w oczy. -To jeden z moich najlepszych przyjaciół. Znamy się prawie całe życie, a Kaja to suka i zdradzi go z pierwszym facetem, który zaciągnie ją do łóżka! Prędzej czy później zrobi mu krzywdę.
   -Wyciągasz takie wnioski tylko na podstawie moich doświadczeń z Semirem. To nie ona jest suką, to on jest gnojem. Nie masz bladego pojęcia, jaka była wcześniej, więc gwarantuję ci, że się zmieniła. Nie pije, nie imprezuje, podjęła pracę, świetnie sobie radzi. Sądzisz, że nie ma prawa się zakochać, bo w przeszłości popełniła parę błędów czy uderzyło cię, że Kaul zrezygnował z twoich umiejętności swatki? - prychnął znacząco, odwracając głowę. -No, przyznaj się.
   -Po prostu mógł wybrać inną dziewczynę. - mruknął złośliwie. Skurczybyk, nie zamierzał ustąpić.
   -Tak samo, jak ty. - uniosłam brwi, gdy wgapiał się we mnie zszokowany. -Pamiętasz, jak Marcel mnie nienawidził, bo wyjechałam? Stanąłeś wtedy po mojej stronie i byłeś gotowy rzucić dwadzieścia lat pięknej znajomości, gdyby mi nie wybaczył. Nie zdziw się, jeśli Robin wkrótce postawi ci podobne ultimatum. Takim zachowaniem nic nie zyskasz, a nawet stracisz przyjaciela. Im obojgu na sobie zależy, pogódź się z tym.
   -Jakoś nie wierzę, żeby ona naprawdę go kochała. - stwierdził, obracając w dłoniach pilot do telewizora. -Czemu przykleiła się akurat do niego? W Dortmundzie mieszka prawie sześćset tysięcy osób, większy wybór, niż sobie wyobrażała. Zrobiła to specjalnie, bo wie, że się przyjaźnimy i chce się zemścić.
   -Co ty bredzisz? - złapałam się za głowę, nie potrafiąc powstrzymać śmiechu. Zacisnął usta w cienką linię. -Proponuję, żebyś poszedł już spać i wrócimy do tego jutro, jak odświeżysz rozum. Albo lepiej wcale się nie wtrącaj, oboje są dorośli i sami podejmują ważne decyzje w swoim życiu. Ciebie też nikt nie przyprowadził do mnie za rękę i nie powiedział: "Od dziś to twoja dziewczyna, będziecie mieli dziecko". Sam o to walczyłeś.
   -No właśnie! - przytaknął w złości. -Gdybym odpuścił, twoja koleżanka nie chodziłaby teraz z moim kumplem, bo by się nie poznali. To twoja wina, Lena! I o to mam do ciebie pretensje. O to, że ją tu ściągnęłaś, za moimi plecami, bez mojej zgody. Jesteś z siebie dumna?!
   -Nie krzycz na mnie. - warknęłam, z trudem łapiąc oddech. Znów przesadził i to ostro. Choć wątpiłam, iż naprawdę tak myśli, powinnam dać mu choć drobną nauczkę. -Nie skomentuję tego, bo nawet nie wiem, jak. Równie dobrze Robert mógł w zeszłym roku podpisać kontrakt w zupełnie innym klubie, a ty nawet nie dowiedziałbyś się o moim istnieniu. Ale nie o to chodzi... Gdybyś raczył przemyśleć swoje postępowanie, zawsze możemy o tym pogadać, a teraz wybacz, ale idę do łóżka, źle się czuję.
   Odwrócił się gwałtownie, lecz kompletnie to zignorowałam i rzeczywiście uciekłam prosto do sypialni. Zastanawiałam się, czy płakać czy się śmiać. Raniące było to, co od niego usłyszałam, aczkolwiek z drugiej strony jego zazdrość wydawała się zabawna. Tak czy inaczej, sprawił mi przykrość. Stwierdzenia wypowiadane w złości również powinien kontrolować, co niestety nie wychodziło mu najlepiej. Nigdy nie umiem stwierdzić, czy mówi wtedy poważnie, czy zwyczajnie żartuje.
   Po kilkunastu minutach uznałam, że wezmę jeszcze prysznic, w razie, gdyby później zmorzył mnie sen i tak też uczyniłam. W mieszkaniu zalegała głucha cisza, żadnych dźwięków z telewizji, żadnych podniesionych głosów czy stukających naczyń. Możliwe, że wyszedł. Ale tak późno? Bez najskromniejszej informacji? Wychodząc z kabiny w łazience, westchnęłam cicho i okrywając się ręcznikiem otworzyłam drzwi, by przejść do pokoju po bieliznę. Dostrzegłam, że w kuchni świeci się światło, więc jednak został. Nie powiem, uspokoiło mnie to, a zapewne dobrze wiedział, że to starcie przyniosło mi dodatkową porcję nerwów. Szkoda tylko, że na to pozwolił.
   Wskoczyłam pod kołderkę, przewróciłam się na lewy bok i zamknęłam oczy. Dość szybko ogarniało mnie postępujące zmęczenie, co wcale mnie nie dziwiło, gdyż hormony burzą niekiedy 90% mojego dnia. I gdy już prawie odpłynęłam tak, że nie byłabym w stanie podnieść ociężałych powiek, poczułam jego dłoń tuż nad biodrem. Nic nie mówił, zatem ja też nie przerywałam ciszy, bojąc się nawet poruszyć.
   -Śpisz? - szepnął po kilku minutach, gładząc tym razem moje udo. -Przepraszam... Zaparzyłem ci ziołowej herbaty. Nie chcę, żebyś denerwowała się z mojego powodu.
   -Daj mi spokój, proszę. - mruknęłam wciskając twarz w poduszkę. Nie chciałam, by zniknął, byłam zwyczajnie ciekawa, jak zareaguje.
   -Powiedziałaś, że zawsze możemy porozmawiać. - przypomniał delikatnie, na co otworzyłam jednak oczy. Nie odpuścił i faktycznie rozważył wszystkie słowa, które padły z jego ust. A ja nie potrafię długo się gniewać, więc ostatecznie usiadłam na łóżku, by mieć go na widoku w pełnej skali. Patrzył na mnie z troską, podając mi parujący kubek. -Naprawdę źle się czujesz?
   -Nie aż tak strasznie. - przyznałam zwalniając dla niego miejsce obok siebie. -Nadmiar emocji, nie zaprzeczysz.
   -To, co ci wygarnąłem, bardzo źle zabrzmiało. - odparł wpatrując się we własne kolana. -Miałaś rację, nie mogę się wtrącać. To prawda, że nie znam Kai tak dobrze, jak pewnie powinienem, ale zrozum chociaż, że jej nie ufam, przynajmniej na razie. Stąd to wszystko.
   -Dlatego prawie na nią napadłeś? - rzuciłam zerkając na niego z ukosa. Westchnął ciężko. -Marco...
   -Zdaję sobie sprawę, że nie zrobiłaby ci krzywdy... Ale to także moje dziecko. I być może uznasz mnie za wariata, ale nie zostawiłbym cię tam, gdyby Marcel musiał gdzieś wyjść. Nie mam żadnych dowodów na to, że nie zmieniła Robina w potwora.
   -Znów wyolbrzymiasz. - zauważyłam, upijając kolejne łyki gorącego napoju. Blondyn przyglądał mi się z zaciekawieniem. -Oj, po prostu daj im szansę. Nikt, nawet oni sami, nie wymaga od ciebie, abyś od razu ją uwielbiał, ale okaż jej choć trochę szacunku. Będziecie teraz spędzać w swoim towarzystwie mnóstwo czasu. Z mojej winy, jak to ująłeś pół godziny wcześniej.
   -Niepoprawnie to ująłem. - oświadczył obejmując mnie ramieniem. Jego ręka ponownie błądziła w okolicach mojego brzucha. -Nie miej mi tego za złe... A przynajmniej nie za długo. Wiem, że wypadało się opanować, i w klubie i w rozmowie z tobą, ale ostatnio często miewam takie momenty słabości... Obiecuję, że nad tym popracuję. Dla ciebie.
   -Mam nadzieję, że zdążysz do tego dnia, w którym trafię na porodówkę z pierwszymi skurczami. - zażartowałam, na co też się roześmiał, jeszcze mocniej przytulając mnie do swej piersi.
   -Jasne, że zdążę. - zadeklarował dumnie, uśmiechnięty od ucha do ucha. -Nie wyobrażam sobie przegapić narodziny mojego syna lub córki. Wspominałem już nawet Kloppowi, że w kwietniu biorę kilka dni urlopu, zgodził się bez problemu.
   -To świetnie.
   -No okej... To ja się zbieram. - podsumował, ostrożnie odsuwając pościel i wydostając się spod niej. Zmarszczyłam brwi.
   -Dokąd? - spytałam śledząc go wzrokiem i nawet nie czekałam na odpowiedź, przewidując jej treść. -Zostań... Nie chcę, żebyśmy sypiali osobno, to mija się z celem. Wiem, że coś cię jeszcze blokuje, ale ja naprawdę cię potrzebuję... Byłoby fajnie, gdybyś wreszcie spróbował się przełamać. Ja nie myślę o tym, co było, nie prawię ci morałów, nie chowam urazy... Po prostu bądź blisko, dobra?
   Wsunął dłonie do kieszeni dresu, przyglądając mi się z góry. Już w ułamku sekundy dokładnie zaplanował, co poczyni dalej, wyczytałam to z jego twarzy. Pochylił się, opierając nadgarstki o miękką poduszkę i musnął wargami moje czoło.
   -Skoczę pod prysznic na dziesięć minut i wrócę. Przysięgam. Jeśli zaśniesz, nie będę cię budził, więc przypomnę ci już teraz, że bardzo kocham ciebie i nasze maleństwo. I nigdy, przenigdy was nie zostawię.
   Zsunął się jeszcze niżej i gładząc mój policzek, pocałował centralnie w usta, po czym poszedł do łazienki, jak gdyby nigdy nic. Zyskał przynajmniej pewność, że na sto procent nie zasnę.


~~~


<Marco>
   Do szatni wpadłem spóźniony dobre parę minut i ani trochę nie zaskoczył mnie fakt, iż przebywali w niej jeszcze Auba i Lewy. Założyłbym się, że specjalnie na mnie czekali, ale jak zwykle znaleźliby jakąś mało kreatywną wymówkę, typu korki na mieście lub płaczący synek Aubameyanga i to ja musiałbym zbierać piłki po treningu lub biegać karne kółka wokół całego ośrodka treningowego. Pomijając już, że totalnie nie miałem na to ochoty, pragnąłem jak najszybciej znaleźć się w domu. Obiecałem bowiem Lenie, że pojedziemy razem na wizytę kontrolną, a w zasadzie sam się na nią wprosiłem. Zwał jak zwał, czas ucieka dziś na moją niekorzyść.
   Przebieranie się szło chłopakom tego ranka wyjątkowo mozolnie, ponieważ podczas gdy ja niedbale upychałem zbędne obecnie rzeczy w szafce, Robert dopiero wiązał buty. Dodatkowo dziwne wydawało się, że oboje nadal milczą. Pochłonięty skupianiem się na możliwie jak najszybszym dotarciu na murawę, nie zwróciłem na to większej uwagi, ale gdy wstałem, już gotowy do wyjścia, a oni nadal siedzieli z tyłkami na swoich miejscach, musiałem zareagować.
   -Idziecie czy nadal zgrywacie upośledzonych? - przewróciłem niecierpliwie oczami i rozłożyłem ramiona. Patrzyli na mnie jak na debila, więc ostatecznie machnąłem jedynie ręką. -Okej, wasz wybór.
   -Stary, chodź na sekundę. - usłyszałem od Gabończyka, wskazującego ławeczkę przed moją stadionową garderobą. Popukałem się w czoło.
   -Powariowaliście? - spytałem z niedowierzaniem. -Zaliczymy już co najmniej dziesięć minut spóźnienia, a wy chcecie jeszcze urządzić pogadankę? Możemy to przesunąć na potem?
   -Nie. - stanowczość Lewandowskiego nie pozostawiała złudzeń. -Potem ja wracam do Anki, Pierre do rodziny, a ty, zdaje się, do Leny. - wyszczerzył się kąśliwie, lustrując mnie przy tym z uwagą. -Nie zajmiemy sobie więcej, niż pięć minut, miłosierny papa Klopp wybaczy.
   -A o co w ogóle chodzi? - wypuściłem powietrze przez nos, dając w ten sposób upust swojemu niezadowoleniu.
   -O Lenę oczywiście. - włączył się ponownie Auba, krzyżując stopy w kostkach. Posłałem im obojgu mordercze spojrzenie.
   -Żyje, ma się całkiem dobrze, brzuszek rośnie, na apetyt nie narzeka, jest grzeczna i dużo odpoczywa. - wymieniłem na jednym tchu, opierając ręce na biodrach. -Coś jeszcze?
   -Woody, my tak nie do końca mówimy o niej. - Bobek podrapał się po głowie, nadal z wrednym bananem na twarzy. -To znaczy o niej i o tobie, tak jakby... W sensie, że to dotyczy was razem.
   -Spoko, załapałem. Następna strona tego przemówienia, no jazda.
   -Widzisz, bo założenie rodziny to duża odpowiedzialność...
   -Racja, popieram to własnym doświadczeniem. - wtrącił Gabończyk, trącając Roberta w ramię i śmiejąc się głośno. -Jeszcze tego nie przeżyłeś, więc się nie udzielaj!
   -Bo moja żona...
   -Do jasnej cholery, możemy to skończyć?! - krzyknąłem poirytowany, ucinając ich wymianę zdań. -Serio, jeśli to takie ważne, umówimy się na piwo i przedyskutujemy to w spokoju, ale nie na już trwającym treningu! Co wy na to?
   -Nie znajdziemy czasu. Przed nami ostatnie mecze tej rundy, za chwilę Boże Narodzenie... Musimy się przyłożyć.
   -Boże, widzisz i nie grzmisz...
   -Okej, prosto z mostu. - Pierre klasnął w dłonie, a następnie wstał i położył je na moich ramionach. -Rada od wujka Auby. Lewemu głupio o tym wspominać, bo to jego siostra...
   -Wcale nie! - obruszył się i już otwierał usta, by coś dodać.
   -Lewandowski!!! - ryknęliśmy oboje, na co skulił się, niby przestraszony, by moment później śmiać się razem z nami.
   -Nie przerywaj, gdy wujaszek Aubameyang spełnia swoją misję posłanniczą, o ile w ogóle taka istnieje, inaczej otrzymasz pałę z filozofii. - pouczył go, żartobliwie grożąc Polakowi palcem przed nosem, po czym znów zwrócił się do mnie. -Marco, krótko: pomyśl, czego ci jeszcze brakuje.
   Nie doczekałem się dokładniejszej jasności jego głębokich rozterek, więc założyłem ramiona na klatkę piersiową, nie spuszczając z niego wzroku. Im dłużej to trwało, tym szerszy stawał się jego uśmiech. Domyślałem się, że uknuli coś za moimi plecami, lecz sam musiałem wpaść, co konkretnie chodzi im po głowie. Zabawa w kotka i myszkę... A Klopp zapewne już poczerwieniał ze złości... Albo nawet nie zauważył naszej nieobecności.
   -Poproszę telefon do przyjaciela. - wypaliłem w końcu, gdy zorientowałem się, że mi nie podpowie. Zerknąwszy ukradkiem na Lewego, finezyjnie przeczesał włosy.
   -Masz dziewczynę... Masz dziecko w drodze... Czyli masz rodzinkę. Masz mieszkanie... Więc czego jeszcze, kurde, nie masz, żeby było zajebiście?!
   Upłynęła kolejna minuta, zanim naprawdę pojąłem, do czego pije i po co zatrzymali mnie w szatni. Uśmiechnąłem się szeroko - tylko czekałem, aż zaczną o to pytać. A że pierwszymi byli Pierre i Robert - nic nowego. Zawsze pełno ich tam, gdzie ich w danym czasie nie szukają.
   -Cierpliwości. - oznajmiłem spokojnie, obserwując, jak chłoną każdy wyraz. -Myślę o tym już od kilku tygodni i sądzę, że opracowałem przyzwoity plan. Takich akcji nie przeprowadza się z dnia na dzień... Teraz czekam już tylko na odpowiedni dzień i odpowiednią godzinę. Zaufajcie mi. - puściłem do nich oczko, odwracając się na pięcie, jakbyśmy właśnie opuszczali bar. -A jeśli przez waszą wścibskość Jürgen wlepi nam dodatkowych dwadzieścia kółek, dowiecie się jako ostatni. Gwarantuję Wam to!


***


Na święta coś dłuższego ode mnie, tylko dlatego, że skończył mi się zeszyt i nie chciałam zostawiać wolnych kartek (spokojnie, kupiłam już kolejny :p) :v

Przepraszam, że tak późno :< Kiedy mama powiedziała rano: "Monia, jedź do miasta", nawet przez głowę mi nie przeszło, że spędzę tam 4.5 godziny :v Przejazd przez stosunkowo małe miasto (ok. 60 tysięcy mieszkańców) w okresie świąt to czysty terror, grr!


To zdecydowanie moja ostatnia aktywność na blogu przed świętami, więc życzę Wam, moje ukochane Czytelniczki, dużo odpoczynku (!), dużo czasu spędzonego z rodziną, dużo jedzenia i dużo prezentów. I dużo radości i dużo najlepszego (nie umiem składać życzeń :p)
+ malutki bonus informacyjny ode mnie: w kolejnym rozdziale (powinien być za tydzień) Lena i Marco poznają płeć (i liczbę!) swojego potomstwa, więc możecie już prorokować i wymyślać :) Niedługo nasi bohaterowie także przeżyją święta, które będą dla nich szczególnie wyjątkowe :D

Czas mnie goni (zresztą, jak zawsze), więc milknę na wieki i uciekam. Jeszcze to to to to i tamto do zrobienia...

Buziaki!

niedziela, 6 grudnia 2015

28. Ich liebe euch sehr, du weißt es

   Kilka dni później Reus wrócił do treningów z Borussią, owacyjnie witany przez kolegów z Aubameyangiem na czele. Czuł się z tym kretyńsko, ponieważ przysporzył całej dortmundzkiej społeczności masę kłopotów, a ona i tak przyjęła go z otwartymi ramionami, za co dziękował każdemu z osobna, gdy tylko mógł. Osobiste i szczególne wyrazy wdzięczności przekazał zarządowi, który udaremnił jego transfer i wziął na siebie wszystkie konsekwencje związane z rzekomym 'błędem' w dokumentach. Zdał sobie sprawę, że jest tutaj potrzebny. Nie tylko zespołowi, ale mnie również.
   Ostatecznie zamieszkałam z powrotem w jego mieszkaniu. Pomógł mi przetransportować rzeczy z posiadłości Lewandowskich i na nowo zaaklimatyzować się w jego czterech ścianach. Bobek nie posiadał się w tym czasie z dumy i radości, lecz przeliczyłam się, oczekując u niego wystąpienia białej gorączki. Zaskoczył mnie umiejętnością pogodzenia się z moją decyzją oraz zrozumieniem faktu, iż wkrótce będę zakładała własną rodzinę. Mało tego, obiecał, iż wesprze mnie zawsze, gdy będę go potrzebowała, wystarczy tylko jeden telefon, a jeśli jakimś cudem nie da rady, zastąpi go Anna. Prawdziwy brat. Na dobre i na złe.
   Po raz pierwszy Marco wprowadził w życie plan niezostawiania mnie samej dziewiątego listopada, kiedy to BVB pojechała na mecz do Wolfsburga. Wtedy też moimi towarzyszami zostali Yvonne oraz jej synek, który już od wejścia zadawał kłopotliwe i jednocześnie zabawne pytania. Sądził, że przytyłam, bo za dużo jadłam i przestałam ćwiczyć, w przeciwieństwie do wujka Marco, który regularnie uprawia sport, szybko jednak pojął, że ze mną dzieje się to samo, co z jego mamusią, zanim jeszcze przyszedł na świat. Cieszył się, że w jego rodzinie pojawi się ktoś w zbliżonym wieku i stwierdził, iż już nie może się doczekać, aż wyjdą razem pokopać piłkę. Jest cudowny. Najsłodszy chłopiec na świecie.
   -A tak ogólnie, jak się czujesz? - zagadnęła Yvonne, kiedy Nico usadowił się na dywanie przed telewizorem, by nie przegapić ani jednej minuty właśnie rozpoczętego meczu. -Wszystko w porządku?
   -Tak, przynajmniej na razie. - wzruszyłam ramionami. -Wiesz, Marco dość często przesadza. Czasami odnoszę po prostu wrażenie, że najchętniej wsadziłby mnie do łóżka aż do kwietnia i wypuszczał tylko do łazienki. Doceniam to, naprawdę, ale... Sama pewnie rozumiesz.
   -Musisz go zrozumieć, Lena. Stracił mnóstwo czasu i nie chce, by stała wam się krzywda. W końcu dotarło do niego, że jednak coś robił źle i teraz stara się to naprawić.
   -Z tym, że strasznie się przez to zmienił. - westchnęłam, co jakiś czas spoglądając na ekran. Woody był dziś wyjątkowo aktywny, na co wskazywało dość częste wspominanie jego nazwiska przez komentatorów. -Ja widzę i czuję, że coś z nim jest nie tak, że coś go gryzie... A to wprowadza sztywną atmosferę. Nie chcę tak, on nigdy nie zachowywał się w ten sposób.
   -Daj mu trochę czasu. - kobieta uśmiechnęła się pokrzepiająco. -Kilka tygodni, trzy, może nawet dwa. Dla niego to tak samo nowa sytuacja, jak i dla ciebie. Potrzebuje się w niej odnaleźć. Ja wiem, co czujesz, wyobrażam sobie, ale uzbrój się w cierpliwość, a zobaczysz, że nie pożałujesz. Zaufaj mi, w końcu obgadujemy mojego brata.
   Trudno się nie zgodzić - prawdopodobnie zna go jeszcze lepiej, niż ja, utrzymują świetne relacje i uchodzą za ludzi bardzo rodzinnych. Marco zawsze dużo opowiada o swoich siostrach, ich partnerach, małym Nico, także o rodzicach. Są dla niego ważni, wiele im zawdzięcza, wspierają się nawzajem w trudnych chwilach, cieszą się swoimi sukcesami. Niekiedy przychodziły dni, gdy sądziłam, że zwyczajnie im przeszkadzam, lecz jakimś cudem Reus za każdym razem o tym wiedział i choć nie mówił wprost, starał się udowodnić mi, że ja także jestem już częścią jego rodziny. Ja, moi rodzice oraz brat i w drugą stronę działa to dokładnie tak samo. Dlaczego? Ponieważ za kilka miesięcy pojawi się ktoś, kto będzie scalał tą niegdyś zupełnie sobie obcą grupę ludzi. Ten ktoś to nasz synek lub córeczka.
   Pewnie wraz z Yvonne dalej zajadałybyśmy czekoladowe ciasteczka, popijając je owocowym sokiem, gdyby Nicholas nie zerwał się na równe nogi, głośno krzycząc, że jego ukochany wujek strzelił właśnie gola. Obie automatycznie spojrzałyśmy w tamtą stronę i rzeczywiście - piłka znalazła się w bramce po jego uderzeniu, bo to właśnie on pobiegł, by wyciągnąć ją z siatki. Zmarszczyłam czoło zastanawiając się, po co to robi. Wprawdzie pierwsza połowa dobiega już końca, ale chyba właśnie dlatego powinno im zależeć na czasie, by dowieźć wynik do przerwy i doprowadzić rywala do zmartwień przed drugą częścią spotkania. Marco miał jednak inny plan, który musiał ustalić na długo przed meczem, choćby dlatego, iż potrzebował do tego zdobycia bramki. Zrozumiałam, po co wyciągał z niej futbolówkę - chwilę później włożył ją pod swój trykot i wsunął do ust kciuk, jako imitację dziecięcego smoczka. Znajdował się akurat w obrębie sektora dortmundzkich kibiców, nie musiał więc pokonywać długiego dystansu, by razem z nimi celebrować ten wyjątkowy dla niego moment. Kiedy zniknął, otoczony przez cieszących się razem z nim kolegów, wciąż wgapiałam się w ekran, zdając sobie sprawę, jak głupio wyglądam. Kątem oka wyłapałam, że Yvonne patrzy na mnie z uśmiechem, nie komentując zaistniałej sytuacji. Nie ulegało wątpliwości, iż było to zbędne.
   -Widzisz? - w końcu nie wytrzymała i przytuliła mnie mocno, zauważywszy, że ścieram z policzków spływające pojedynczo łzy. -Chciałaś starego Reusa, to masz. Nawet szybciej, niż przewidziałam.


~~~


   -Dzień dobry... - zmarszczyłam brwi w reakcji obronnej na wpadające do sypialni światło. Marco roześmiał się, po czym usiadł na skraju łóżka. -Jak się czujesz?
   -Jak zawsze. - odparowałam podnosząc się na łokciu. -Wiesz, kiedyś zaczynałeś dzień od jakiegoś fajnego pocałunku, a ostatnio pytasz tylko, jak się czuję. Co z Tobą nie tak?
   -Wybacz, że się popsułem. - rzucił skruszony, prezentując swą słynną w takich momentach minkę zbitego szczeniaka. -Obiecuję poprawę.
   -Marco, ja pytam poważnie.
   Spojrzał na mnie i ogarnął, iż faktycznie nie żartuję. Wystarczyło parę sekund, by wstał i po raz kolejny zatrzymał się pod oknem. Nie miałam pojęcia, co takiego powiedziałam źle, co mogłoby dodatkowo go urazić. Próbowałam tylko pokazać mu, że usiłuję wyrzucić z pamięci to, co się wydarzyło i żyć jak najbardziej normalnie, co stawało się coraz trudniejsze, ponieważ nawet nie sypialiśmy razem. Yvonne poleciła czekać, dać mu czas, lecz problem polegał właśnie na tym, że tego czasu wręcz brakowało. Chcieliśmy nadrabiać to, co straciliśmy, zamiast tego jeszcze więcej marnowaliśmy.
   -Nie wiem, co chciałabyś ode mnie usłyszeć, Lena. - rzucił, wsuwając dłonie do kieszeni. -Myślisz, że to wszystko jest dla mnie łatwe? Staram się... Nie mówię o twojej ciąży, nie stanowi dla mnie absolutnie żadnego problemu. Jestem po prostu świadomy tego, jak bardzo cię skrzywdziłem i jakich bzdur ci nagadałem. Z tym nie żyje się lekko... Szczerze, to podziwiam cię, że nadal tutaj jesteś. Że potrafisz tutaj być.
   -Nie zmusiłeś mnie, jedynie poprosiłeś, a ja się zgodziłam. Co w tym dziwnego lub nienormalnego?
   -Zbyt szybko i zbyt łatwo wybaczasz. - odwrócił się, aczkolwiek wzrok wbił w podłogę. Znów zgrywał irytującego dupka, którym wcale nie był. -Oboje doskonale zdajemy sobie sprawę, że powinienem na kolanach błagać cię o przebaczenie.
   -Przecież możesz. - bezwiednie wzruszyłam ramionami, kiedy wreszcie spojrzał na mnie zaskoczony. -Nikt ci nie zabroni, a przynajmniej nie ja. Zauważ jednak, że nawet nie wymagałam od ciebie wielkich przeprosin, bo wiem, że taki nie jesteś. Romantyczny tylko wtedy, kiedy trzeba. Nie zasypujesz mnie kwiatami i drogimi prezentami, bo dobrze wiesz, że tego nie potrzebuję. Marco, masz naprawdę wspaniały charakter, który od razu pokochałam, dlatego boli mnie każda jego zmiana. Nie zmieniaj się, to niekonieczne.
   -Gdybym się nie zmieniał, nie znaleźlibyśmy się w takiej sytuacji. - przyznał z goryczą. -Żałuję wszystkiego, co się stało, masz tego całkowitą świadomość. Żałuję, że nie umiem cofnąć czasu, bo z pewnością postąpiłbym zupełnie inaczej. Do dziś zastanawiam się, co mną wtedy kierowało... Jak w ogóle mogłem pomyśleć, że...
   -Przestań już o tym gadać, proszę cię. - przerwałam mu gwałtownie, przewracając oczami. -Przecież to nie jest teraz ważne.
   -Więc co jest? - zmarszczył brwi, przygladając mi się badawczo. Pokręciłam z rozbawieniem głową, wstając z łóżka. Podeszłam do niego i delikatnie ujęłam jego dłoń, zmuszając go tym samym, by wyciągnął ją z kieszeni spodni.
   -No chodź, pokażę Ci! - dodałam roześmiana, kiedy nadal stał w miejscu nie rozumiejąc, po co ciągnę go do drzwi. Wtedy przestał stawiać opory i zszedł za mną po kilku stopniach do salonu. Ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej rękoma obserwował mój każdy, najmniejszy ruch, jakby nie chciał przegapić nic, co wydawało się istotne. A ja po prostu szukałam w torebce pliku pewnych dokumentów sprzed kilku dni. Jeszcze o nich nie wiedział, a ja wyrzucałam sobie, że zapomniałam mu o nich wspomnieć. Gdy wygrzebałam je niemal z samego dna, wróciłam z powrotem do piłkarza i stanęłam obok.
   -Proszę. - rzekłam dumnie, wręczając mu nieco większą od standardowej kopertę. Uśmiechnął się, zapewne przypuszczając, co znajdzie w środku. -To jest ważne.
   Otworzył ją jednym ruchem i wyjął najnowsze zdjęcie USG wraz z jego opisem oraz krótkimi, treściwymi wskazówkami dla mnie. Przejrzał wszystko, od lewej do prawej, od góry do dołu, na dłużej zatrzymując się oczywiście nad zarysem jego pierworodnego potomka. Kilka razy przesunął po nim palcem, obracał w dłoniach, mrużył oczy w poszukiwaniu najdrobniejszych szczegółów, jakby liczył włosy na swojej głowie. Wręcz pasjonował go widok normalnej fotografii. Normalnej, w kontekście rozwijającego się płodu.
   -Dlaczego mi nie powiedziałaś, że umówiłaś się na wizytę? - zapytał, na co prawie opadła mi szczęka. Tego się nie spodziewałam, lecz odpowiedź nie była żadną tajemnicą.
   -Wypadło mi z głowy, naprawdę, a Ty trenowałeś w tym czasie, nie chciałam Ci przeszkadzać.
   -Wyszedłbym wcześniej ze stadionu.
   -Przepraszam, ja...
   -Spokojnie, wszystko w porządku. - zapewnił, przygarniając mnie do swojej piersi. -Nie denerwuj się. Zamierzałem ci tylko uświadomić, ze chciałbym wiedzieć o takich rzeczach. Chciałbym mieć świadomość pierwszych ruchów i rozwoju mojego dziecka. Chcę to widzieć, czuć, mam takie prawo, Lena. Kiedy idziesz na następną kontrolę?
   -Za dwa tygodnie.
   -Okej, znajdę czas, pojadę z Tobą. Obiecuję.
   -Dobrze. - wymamrotałam zaskoczona, spogladając w jego pełną determinacji twarz. Uparł się, zatem nie pozostawiał mi wyboru. Poza tym, dlaczego miałabym mu zabronić towarzyszenia mi przy wyjściu do lekarza? Jeśli obgada to z trenerem, żaden problem. Większość mężczyzn chodzi ze swą ciężarną żoną, narzeczoną czy też dziewczyną na badanie USG. Reus nie powinien stanowić wyjątku, jeśli tak bardzo nie chce.
   -Chyba czas na pyszne śniadanko, prawda? - uniosłam brwi, wciąż nie spuszczając z niego wzroku. Niby od niechcenia uniósł kąciki ust.
   -I to najwyższy. - dodał uroczyście. -Pomogę ci.
   Podał mi dłoń, po czym razem powędrowaliśmy do kuchni. Robiąc gruntowny przegląd lodówki, zastanawialiśmy się, co moglibyśmy zjeść jako pierwszy posiłek dnia i stanęło na najzwyklejszych tostach francuskich. Anna Lewandowska zabiłaby mnie już za samo połączenie składników, więc ratował mnie fakt, że tego nie widzi.
   -Lena. - usłyszałam głos Marco tuż za swoimi plecami i nim zdążyłam się odwrócić, objął rękoma moją talię, splatając je na wciąż rosnącym brzuszku. I bynajmniej nie dlatego, że go poprosiłam. Po prostu tego potrzebował. -Bardzo was kocham, wiesz o tym. I nie wyobrażam sobie, żebym kiedykolwiek nauczył się żyć bez ciebie. To już niemożliwe.
   Na potwierdzenie swoich słów, ujął moją twarz, przesuwając kciukami wzdłuż policzków, po czym delikatnie musnął moje wargi, pochłaniając je po chwili w żarliwym pocałunku. Yvonne miała stuprocentową rację - stary Reus wróci szybciej, niż nam się wydaje.


~~~


   Obudziło mnie trzaśnięcie drzwiami. Przerażona zerwałam się do pozycji siedzącej i dopiero wtedy ogarnęłam, że Marco wciąż nie ma, a ja zasnęłam nad jednym z artykułów w gazecie dla przyszłych mam, którą niedawno podrzuciły mi jego siostry. Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy to włamanie, bo drzwi od frontu cały czas pozostawały otwarte. Moment później w pomieszczeniu pojawił się jednak Woody i gdy zobaczył, co się dzieje, natychmiast podszedł do sofy i kucając oparł łokcie o moje kolana. Oddychałam szybko i nierównomiernie, co nie umknęło jego uwadze.
   -Przestraszyłem cię. - wywnioskował wyciągając dłoń do mojego policzka. -Wybacz, nie chciałem... Wszystko okej?
   -Gdzie byłeś? - rzuciłam ignorując jego pytanie. Zmarszczył czoło, nie bardzo rozumiejąc.
   -U chłopaków w Cocaine. - powiedział swobodnie, wpatrując się w moje oczy. -Napisałem ci sms-a, że przyjadę nieco później. Nie odebrałaś?
   -Spałam. - zawstydzona opuściłam głowę, podświetlając ekran leżącego obok telefonu. -Przepraszam, byłam trochę zmęczona.
   -Ale już lepiej?
   -Zdecydowanie. Potrafisz postawić człowieka na równe nogi. - palnęłam, na co roześmialiśmy się oboje. -Coś się stało?
   -Nie... A w zasadzie tak. - westchnął siadając tuż przy mnie. -I nie uwierzysz, co.
   -Powiedz, przynajmniej spróbuję.
   -To trzeba zobaczyć samemu. - wykręcił się zamykając oczy na kilka sekund. Chyba także nie docierało do niego zdarzenie, którego niedawno był świadkiem, a które zaczynało mnie coraz bardziej intrygować. Pozytywne czy negatywne? Kogo dotyczyło? Kto brał w nim udział?
   -Jak to, gdzie? W klubie.
   -Więc mnie tam zabierz. - wzruszyłam bezwiednie ramionami, puszczając bokiem jego zaskoczone spojrzenie. Coś, co wydarzyło się w Cocaine, musiało wiązać się z naszymi przyjaciółmi. I denerwowało mnie, iż nie dostałam na ten temat żadnych informacji.
   -Jesteś pewna? - piłkarz nie dawał za wygraną, wciąż szczerząc się kąśliwie, na co przewróciłam oczami.
   -Tak. Możemy nawet teraz.
   Zawiesił się na parę minut, by potem zadzwonić do Marcela, aby spodziewał się naszych odwiedzin. Nie tracąc czasu, udałam się do sypialni w celu założenia nieco bardziej wyjściowych ubrań. Marco łaził po mieszkaniu, marudząc pod nosem, jakby wyładowywał w ten sposób złość. Cóż, chyba rzeczywiście nie mogłam przypuszczać, co tam zastanę.


***


Znów spóźniona... Ale jestem! Powiedzmy, że w prezencie na Mikołajki (tak btw, nasi chłopcy wczoraj zaserwowali nam duuużo lepszy :p)
Czas mnie goni, więc chciałam tylko dodać, że przede mną intensywny tydzień, dlatego kolejne rozdziały na obu blogach zapewne także będą opóźnione. Postaram się jednak, aby na każdym z nich coś nowego pojawiło się jeszcze przed świętami.
A jeśli będzie Was męczył wątek z indydentem w Cocaine, polecam przejrzeć początkowe rozdziały bloga. Może wpadniecie na jakiś pomysł :))
Pozdrawiam ♡

niedziela, 22 listopada 2015

27. Zu mir und zu unserer Wohnung

   Siedziałam na szpitalnym łóżku, wpatrując się w swoje buty. Marco poszedł po mój wypis i szczegółowe instrukcje dotyczące trybu życia, jaki od tej pory powinnam prowadzić, a Lewy stał naprzeciwko, z niezadowoleniem marszcząc brwi. Wiedziałam tylko, że zdążył pokłócić się z Reusem, gdy ten powiedział, że zabierze mnie do swojego mieszkania, a ja się zgodziłam. Głównie dlatego, iż musimy wyjaśnić sobie kilka kwestii, więc tym bardziej nie rozumiałam podniesionego przez Bobka alarmu. Przecież nie musi być zazdrosny o własną siostrę.
   -Lena, jesteś pewna? - spytał po raz kolejny tego ranka, na co tylko przewróciłam oczami. -Przestań, po prostu się o ciebie martwię! Przyjechał tak nagle z podkulonym ogonem, a ty z miejsca zdecydowałaś, że wracasz. Nie uważasz, że...
   -Po pierwsze, sam go tutaj ściągnąłeś. - wtrąciłam lustrując go uparcie. -I jestem ci za to ogromnie wdzięczna. Po drugie, obiecałeś, że przestaniesz się wpieprzać między nas, więc lepiej nie zmieniaj zdania. A po trzecie, Marco pewnie zaraz tutaj wpadnie i znów będziecie się na siebie drzeć, bo lekarz na sto procent nagadał mu, żeby obchodzić się ze mną jak z jajkiem. Proszę cię o trochę luzu i o to, żebyś dał mu spokój. Potrafisz, prawda?
   -Nie rozumiesz mnie. - stwierdził dobitnie, opadając na krzesełko obok. Wzruszyłam ramionami.
   -Wygląda na to, że nie do końca.
   -Nie chcę, aby stała ci się krzywda. Mam podstawy i pełne prawo do tego, by mu nie ufać, więc nie bądź zaskoczona i nie miej do mnie pretensji, okej?
   -Przecież Marco nic mi nie zrobi! - fuknęłam oburzona, zakładając ręce na piersi. -Powiedz, co takiego strasznego mi przy nim grozi i wtedy ewentualnie przemyślę twoje obawy.
   Lewy westchnął ciężko i wstał, po czym zaczął przechadzać się po sali. Obserwowałam go łażącego w tą i z powrotem, zastanawiając się, czy znajdzie coś na swoją obronę. Blondas miał wiele na sumieniu, lecz tak naprawdę sytuacja ta mogła zostać rozwiązana zupełnie inaczej już na samym początku. Wszyscy ponosimy za te wydarzenia jakąś część winy, a zrzucanie całości odpowiedzialności na Reusa nie ma sensu, szczególnie, że on ma już pojęcie o popełnionym błędzie.
   -Dobrze wiesz, że nie o to chodzi. - mruknął pod nosem po paru minutach Bobek. -Chciałbym po prostu, żebyś trzymała go na dystans, przynajmniej teraz. Tak będzie najbezpieczniej.
   -Nie mówiłam, że będzie miał łatwo. - zauważyłam ku niewielkiej, zapewne głęboko skrywanej radości Bobka. -Zranił mnie i nadszarpnął tym samym wiele czynników, ale wybaczyłam, bo go kocham. Postaw się na moim miejscu i pomyśl, czy nie postąpiłbyś podobnie z Anią. Nie potrafiłbyś bez niej funkcjonować, tak, jak ja nie potrafiłam bez Woody'ego. Musisz to zaakceptować, czy ci się podoba czy nie.
   -Wystarczy mi to, że będziesz ostrożna. - uśmiechnął się zerkając na mnie kątem oka. Jeszcze moment stał przy oknie, po czym podszedł do mnie i mocno przytulił. -Cieszę się, że jesteś szczęśliwa, siostra. I mam nadzieję, że w trójkę również będziecie.
   -To całkiem możliwe, jeśli mnie zaraz nie udusisz. - rzuciłam, na co odskoczył ode mnie jak oparzony i oboje parsknęliśmy śmiechem. Ocierałam zebrane w kącikach oczu łzy, gdy nagle spoważniał i zacisnął usta. Odwróciłam się i zobaczyłam opartego o framugę drzwi Reusa. Szczerzył się kąśliwie, wciąż pozostając opanowanym.
   -Możesz zadzwonić, jeśli chcesz. - oświadczył stanowczo, mrużąc powieki. -Nie wywiozę jej na drugi koniec świata.
   -Nie zaskoczyłoby mnie to ani trochę. - odparował równie złośliwie Lewy, płynnie operując między językami. Wraz z pojawieniem się Niemca musieliśmy powiem przełączyć się na jego ojczystą mowę. -Oczywiście, że zadzwonię, choćby żeby zapytać, co słychać u mojego siostrzeńca, więc radzę ci nie wyłączać telefonu.
   Marco przygryzł zadziornie wargę, podczas gdy Robert pożegnał się ze mną i chwilę później opuścił pomieszczenie. Spojrzałam na blondyna wymachującego trzymanym w ręku plikiem kartek, który również nie spuszczał ze mnie wzroku. Podszedł bliżej, wyciągnął do mnie rękę pomagając mi wstać i zabrał jeszcze torbę z moimi rzeczami. Milczał aż do samego wyjścia, kiedy to zatrzymał mnie jeszcze przed drzwiami szpitala, odwracając w swoją stronę.
   -Od dziś znajdujesz się pod moją opieką. - poinformował mnie tonem nieznoszącym sprzeciwu. -I ponieważ następnym razem zamierzam przywieźć cię tutaj dopiero w terminie zbliżonym do porodu, przekonasz się, że nie będę ci odpuszczał.


~~~


   -Lena, prosiłem cię. - upomniał mnie z wyrzutem, gdy zauważył, iż wracam z garderoby dzierżąc w rękach gruby, milutki koc. Doskonale wiedział, że musiałam wdrapać się na górną półkę, aby po niego sięgnąć. -Wystarczyło po prostu powiedzieć, że ci zimno.
   -Nie chciałam ci przeszkadzać, byłeś zajęty. - broniłam się skruszona, ponownie zajmując miejsce na kanapie. Piłkarz jedynie uśmiechnął się lekko.
   -Rzeczywiście, odgrzewanie obiadu i zaparzanie herbaty jest okropnie wyczerpujące. - zażartował sarkastycznie, podając mi kubek z parującym napojem w środku. -Chcę ci pomóc, to wszystko.
   -Marco, bardzo doceniam to, co dla mnie robisz, ale ja nie umieram, nie jestem też inwalidką i chciałabym nadal wykonywać te czynności, które do tej pory były dla mnie codziennością. Stajesz się nadopiekuńczy, a ja chyba też mam coś do powiedzenia, prawda?
   -Rozumiem, że może cię to drażnić, ale to nie ty rozmawiałaś z lekarzem, Mała. - powiedział spokojnie, siadając w fotelu obok. -Przez pryzmat tego, jak się czujesz, będą też oceniali mnie, dlatego twoje zdrowie to w tej chwili nie tylko twoja sprawa. Sama sobie nie poradzisz, więc kilka zwyczajów musi niestety ulec zmianie.
   -Na przykład?
   -Gdy wyjadę na mecz lub zgrupowanie lub na cokolwiek innego, przez co nie będzie mnie dłużej w domu, nie zostawię cię samej. Rozmawiałem już o tym z moimi siostrami, dogadałem się z Anną, chłopaki też mogą czasem wpaść. Nie kręć nosem, to konieczne. - dodał, widząc moją wykrzywioną w grymasie twarz. -Poza tym, myślałem też o twoich studiach... Nie narzucam ci ich przerwania, ale nie pozwolę też, żebyś chodziła na uczelnię i stresowała się kolokwiami czy egzaminami. Możemy załatwić indywidualny tok zajęć i będziesz uczyła się w mieszkaniu, okej?
   -W porządku. - zgodziłam się kiwając głową. -Masz rację, Marco, powinnam bardziej o siebie zadbać... Przepraszam, narozrabiałam. Zawaliłam noc moim bliskim i ściągnęłam cię tutaj z Barcelony...
   -Po telefonie od Roberta nie umiałbym tam zostać. - przyznał zamyślony. -Zarezerwowałem bilet na południe, ale nie dałaś mi wyboru... Mario odczytał karteczkę z informacją ode mnie i już następnego dnia zadzwonił z pretensjami, że nie obudziłem ich, gdy wychodziłem. Pytali o ciebie, obiecałem, że odezwiesz się, jak dojdziesz do siebie.
   -Jasne, zrobię to.
   -Teraz? - spojrzał na mnie niepewnie, a fakt, iż opuściłam wzrok, uznał za odpowiedź twierdzącą, bo wstał i zamierzał wyjść.
   -Później. - zaprzeczyłam zatrzymując go jednocześnie w salonie. -Oni poczekają. Teraz próbuję skupić się na tobie, ale ciągle mi przerywasz.
   Wsunął dłonie do kieszeni i odwrócił się w moją stronę. Patrzyliśmy na siebie przez moment, aż w końcu wskazałam mu na kanapie miejsce obok siebie. Wahał się, lecz ostatecznie usiadł przy mnie, niby od niechcenia wygładzając koc okrywający moje ciało. Może wykonywał takie gesty mechanicznie, ale dla mnie znaczyły bardzo wiele.
   -Jak z twoim nosem? - zapytałam, ostrożnie dotykając go palcami, przez co zmarszczył czoło. -Boli?
   -Nie, w zasadzie wszystko świetnie się goi i zdążyłem o tym zapomnieć. Wiedziałaś?
   -Na stronie Borussii przeczytałam całą tą ściemę o uderzeniu łokciem na treningu... Od początku nie wierzyłam. Bobek się wyparł, ale przyciśnięty do ściany przyznał, jak było. Wybacz, za dużo mu wygadałam.
   -Lena, to nie jest twoja wina, kochanie. - zaoponował chowając moją dłoń w swoich. -Nie mam pojęcia, za co ciągle mnie przepraszasz, skoro nic mi nie zrobiłaś. To ja muszę błagać cię o wybaczenie. Nie zaufałem ci, bezpodstawnie oskarżyłem i wyjechałem bez słowa... Wiesz, naprawdę wtedy sądziłem...
   -Wiem, nie mów tego. - zapewniłam widząc, że w dalszym ciągu męczy go wspominanie niedawnych wydarzeń. -Przez cały czas starałam się tłumaczyć twoje zachowanie, ale ze świadomością, że nie zawiniłam, nie było łatwo. Zastanawiałam się tylko, dlaczego nie przyjechałeś... Gdybyśmy to wyjaśnili, nie znajdowalibyśmy się w takiej sytuacji. 
   -Unosiłem się dumą. O swoich planach powiadomiłem każdego poza tobą, prosiłem, by ci nie wspominali, chciałem oszczędzić ci nerwów. Nie myślałem wtedy logicznie, a w zmianie klubu upatrywałem jedynej, właściwej decyzji. Potrzebowałem tej szkoły od Marii i Mario, bo dotarło do mnie, że popełniłem mnóstwo błędów. 
   -I właśnie to najbardziej bolało, Marco. To, że mnie pominąłeś. Nie potrafisz sobie wyobrazić, co czułam. Tamtego dnia, gdy do ciebie wpadł Götze, mnie odwiedziła Ann-Kathrin i uznałam wtedy, że nie będę wtrącała się w twoje życie, ponieważ zapewne sobie tego nie życzysz. Ale kiedy Lewy wrócił z treningu z informacją, że wylatujesz do Hiszpanii... Musiałam, gdyż wiedziałam, że było ci źle w Dortmundzie wyłącznie z mojego powodu. I w tym przypadku to ja powinnam opuścić to miasto.
   -Posłuchaj, Mała. - rzucił wypuszczając moją rękę, lecz chwilę później objął mnie silnymi ramionami. -Nigdy nie pozwolę ci stąd wyjechać, no chyba, że sama bardzo będziesz tego chciała. Przemyślałem ostatnio mnóstwo rzeczy. Nie chcę wychowywać swojej córeczki lub synka na odległość, chcę zbudować normalną, pełną rodzinę i duży dom gdzieś nad morzem i chcę też, aby matka mojego dziecka została kiedyś moją żoną. Być może sądzisz, że jesteś za młoda, niedoświadczona, że dużo masz jeszcze przed sobą, ale dla mnie nie stanowi to żadnej przeszkody. Masz też prawo uważać, że z tego punktu widzenia nie znamy się zbyt długo i w grudniu będziemy obchodzić dopiero pierwszą rocznicę związku, ale to bez znaczenia, bo jestem przekonany, że mogę poświęcić ci resztę swojego życia, bez względu na wszystko. Dostaniesz ode mnie tyle czasu, ile potrzebujesz i proszę cię wyłącznie o jedno... Obiecaj mi, że to się więcej nie wydarzy. Nie zniosę tego po raz kolejny.
   Nie odpowiedziałam. Milczałam, gdy mówił i obecnie, gdy oczekiwał mojej deklaracji, również nie byłam w stanie wykrztusić choćby jednego wyrazu. Zaskoczył mnie dość poważnie i prawdopodobnie właśnie ta niespodziewana wypowiedź przyczyniła się do wystąpienia mojej blokady. Szybko pojęłam, że intensywnie zastanawia się nad naszą wspólną przyszłością i jest gotowy poczynić ku temu odpowiednie kroki. Dlatego, że mnie kocha. Mnie oraz nasze nienarodzone maleństwo. I w obliczu ostatniego dramatu dobrze mieć tego absolutną pewność.
   -Lena? - odezwał się nagle, wyrywając mnie z letargu. -Wszystko okej?
   -Jak najbardziej. - potwierdziłam, ufnie wtulając się w jego tors, bo tam zawsze otrzymywałam poczucie bezpieczeństwa. Wplótł dłoń w moje włosy, a jego palce przyjemnie pieściły skórę tuż za moim uchem, więc zamknęłam oczy. -Dziękuję, że jesteś.
   -Mówisz i masz. - uśmiechnęłam się słysząc jego cichy, aksamitny głos. -Pozostała nam jeszcze jedna kwestia...
   -Jaka? - podniosłam głowę spoglądając na niego z zaniepokojeniem. -Spytaj, przecież odpowiem.
   -W porządku. - zaciągnął się powietrzem, po czym głośno wypuścił je przez usta. -Wrócisz? I do mnie i tutaj, do naszego mieszkania.
   Wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem, ewidentnie usiłując ukryć targające nami emocje. Reus był szalenie zdenerwowany, a uczucie to potęgowała dodatkowo niewiedza spowodowana wyborem, który zaraz padnie z mojej strony. Ja natomiast nawet przez chwilę nie wątpiłam, iż postąpię właściwie. Zebrałam już wystarczające dowody na jego dojrzałość i świadomość błędu, zatem nie zamierzałam dłużej torturować go psychicznie. Nie zasługiwał na to. Każdy się myli, w mniejszym lub większym stopniu, aczkolwiek wychodziłam z założenia, że drugą szansę zawsze trzeba dostawać. Zawsze, bez wyjątku.
   -Tak, Marco. - oświadczyłam obserwując jego twarz. -Wrócę. Nie znajduję innego rozwiązania dla tej sytuacji.
   Uśmiechnął się przez zaciśnięte wargi, po czym położył dłoń na moim policzku, czule przesuwając po nim kciukiem, a ja znów zacisnęłam powieki. Czy naprawdę istnieje jeszcze coś, czego mi aktualnie brakuje?


~~~


<Marco>
   Dosłownie pięć minut temu odłożyłem iPhone'a na stolik, a on znów dzwonił. Od wczoraj nieustannie to samo. Gdy wyszedłem ze szpitala, owszem, pojechałem do domu, aczkolwiek nie od razu. Najpierw złożyłem wizytę rodzicom, którzy omal nie zeszli na zawał, gdy stanąłem w drzwiach. Automatycznie wybrali połączenie do moich sióstr i w ten oto sposób zagwarantowałem sobie wczesny obiadek od mamy. Po kilku godzinach wpadłem do klubu, gdzie zastałem wyłącznie Marcela, krzątającego się między boksami. Kai oraz Robina nie było, może to i lepiej, ponieważ nadal nie mógłbym raczej na nią patrzeć. Później ponownie wróciłem do Leny, a na końcu zameldowałem się na stadionie, na treningu chłopaków, wcale niezdziwionych moim powrotem, bo zostali wtajemniczeni w spisek Lewandowskiego, jak się później dowiedziałem. Ostatecznie w posiadłości wylądowałem pod wieczór, rozpakowałem walizki, zamówiłem kolację i planowałem skontaktować się jeszcze z Carolin czy Götze, lecz gdy tylko położyłem się do łóżka, rzeczywiście odpłynąłem. Dziś, przejęty obecnością Leny, nawet o tym nie pomyślałem, a gdy zyskałem chwilę dla siebie, ludzie sami bombardowali mi telefon. Wyciągnąłem więc po niego rękę i okazało się, że tym razem to Robert, dlatego czym prędzej odebrałem.
   -Reus, co się dzieje? - fuknął wzburzony, nie siląc się na powitanie. -Komórka mojej siostry nie odpowiada, żądam wyjaśnień.
   -Cześć, Lewy. - zacząłem zgryźliwie, na co Polak zwrócił mi głośne, zniecierpliwione prychnięcie. -Zgadza się, nie odpowiada, bo śpi. Przekażę jej, że dzwoniłeś.
   -Ehmm... Dzięki. - mruknął, zdając sobie sprawę ze swojego nietaktu. -Marco, sorry za dziś rano. Mam nadzieję, że rozumiesz.
   -Nie gniewam się, naprawdę.
   -Pogadamy kiedyś po treningu, co? Teraz Anka przyszła z zakupów, no i wiesz... - roześmialiśmy się oboje. -No właśnie, dwa razy nie muszę powtarzać. Kiedy wrócisz na boisko?
   -Prawdopodobnie w przyszłym tygodniu. Chciałbym dopiąć jeszcze pozostałe sprawy i zacząć z czystym kontem.
   -Jasne, spoko. Zatem będziemy w kontakcie. Do zobaczenia, stary, uściskaj moją kochaną siostrzyczkę i trzymajcie się tam. I bądźcie grzeczni!
   -Robert. - upomniałem go, ucinając tym samym jego złośliwy śmiech. -Nie rozpędzaj się. Na razie, do usłyszenia.
   Rozłączyliśmy się i pokiwałem z niedowierzaniem głową. Skoro miałem już aparat w ręku, wypadałoby wreszcie choćby napisać do Mario lub Caro, ale zdecydowałem się odłożyć to na jutro i już teraz spełnić życzenie Bobka. Poszedłem więc do sypialni i delikatnie, ostrożnie uchyliłem drzwi. Nadal spała. Sama jej postawa zdradzała, że jest spokojna, opanowana, oddychała również miarowo i regularnie. Prawą dłonią otulała swój zaokrąglony brzuszek i patrząc na tą scenę dotarło do mnie, jak bardzo zmieniła się w ciągu minionego miesiąca. Przytyła kilka kilogramów, nabierała typowych, kobiecych kształtów, a niektóre jej gesty dobitnie wskazywały rozwijający się instynkt macierzyński. Wiedziałem, że obawia się, czy podoła nowemu zadaniu, nie miała jednak pojęcia, iż nieświadomie pokazuje, że pomimo młodego wieku wyrośnie na lepszą mamę, niż wiele starszych od niej dziewczyn. Przecież ją znałem. Na pewno zrobi wszystko, aby tak się stało.
   -Lena... - szepnąłem do jej ucha, obejmując przy tym w talii. Poruszyła się gwałtownie, z uśmiechem otwierając jedno oko. -Mała, Lewy dobija się do ciebie. Chyba się martwi. Ach, i przekazuje uściski.
   -Niech się odczepi. - wymamrotała wtulając twarz w poduszkę. -Później oddzwonię.
   -Dobrze, powiem mu. - zapewniłem, rozbawiony jej reakcją. Nie chciałem jej męczyć, ale wpadła mi do głowy myśl, a w zasadzie fakt, którym dawno się z nią nie dzieliłem. -Mogę ci jeszcze coś powiedzieć?
   -Yhmm...
   Roześmiałem się cicho i pochylając się pocałowałem ją w odsłoniętą skroń. Zmarszczyła brwi unosząc kąciki ust, co od razu wykorzystałem przesuwając palcem po ich długości.
   -Kocham cię, Maleńka. I tą słodką, cudowną istotkę, którą póki co masz przy sobie, też.

Pomimo stumetrowych fal
Pomimo burz, błyskawic w 'z' 
Ja ciągle ciebie chcę


***


Przepraszam za spóźnienie i przepraszam za rozdział, nie umiem pisać romantycznych scen, ale starałam się :< Mam nadzieję, że w jakimś stopniu spełnia Wasze oczekiwania :)
Buziaki :*

środa, 11 listopada 2015

26. Ich will keinen Tag mehr verlieren


I jeszcze miejsca trochę mam
Na wybuchy, słowa skruchy
Na ten niepokoju stan

I jeszcze znajdę więcej sił

Będę walczył, będę kochał
Będę się o ciebie bił


<Marco>
   Siedziałem w łóżku z laptopem, doczytując w internecie wiadomości sportowe z Niemiec. Było już bardzo późno, moi hiszpańscy znajomi pewnie spali, a ja po prostu patrzyłem na wyświetlacz, śmiejąc się z opublikowanych artykułów. Dawno nie miałem tak dobrego humoru: wręcz posiadałem się ze szczęścia. Na Camp Nou przeżyłem szok, z którego do teraz się nie otrząsnąłem, razem z Marią i Mario przez dwie godziny śmialiśmy się przy kolacji, a jutro wracam do Dortmundu, do miasta i ludzi, z którymi naprawdę chcę zostać. Paradoksalnie przygoda w Barcelonie posiadała swoje plusy, bo dopiero dzięki niej zrozumiałem, czego potrzebuję w życiu.
   Zamykałem wszystkie karty, by pójść spać, gdy rozdzwonił się telefon. W pierwszej chwili zaniemówiłem, gdy zobaczyłem, kto wybrał mój numer i zdecydowałem nawet, że nie odbiorę, jednak po chwili namysłu stwierdziłem, że skoro nie rozmawialiśmy od jakiegoś miesiąca, nie dzwoniłby do mnie bez powodu, o tej porze. Schowałem więc urażoną dumę w spodnie i przesunąłem palcem po zielonej słuchawce.
   -Marco? - usłyszałem jego rozdygotany, zdenerwowany głos, co natychmiast postawiło mnie na nogi. Odstawiłem sprzęt na miejsce obok i przełożyłem smartfon do drugiej ręki.
   -Cześć, Robert... - odpowiedziałem niepewnie. -Ehmm... Coś się stało?
   -Kiedy będziesz w Niemczech?
   -Jutro popołudniu... Dlaczego pytasz?
   -Nie dasz rady wcześniej?
   -Stary, jest prawie północ. - uświadomiłem mu, zerkając przy okazji na zegarek. -Mam skombinować sobie prywatny helikopter? Poczekaj te kilkanaście godzin.
   -Chodzi o Lenę. - rzucił, na co podniosłem się do pozycji siedzącej, gdyż coś podpowiadało mi, iż Polak nie przekaże pozytywnych informacji, choć chciałbym się mylić. -Uważam, że powinieneś wiedzieć.
   -Więc mów. - niecierpliwiłem się próbując zachować spokój. -Słucham.
   -To nasza wina... Zostawiliśmy ją z Anią samą w domu... Przeczuwałem, że to zły pomysł, ale upierała się, że sobie poradzi...
   -Robert, do cholery. - warknąłem wkurzony. Czy przekazywanie mi wieści na serio było takie trudne?! -Powiedz po prostu, o co chodzi, w jednym zdaniu. Co się dzieje?
   -Lena trafiła do szpitala parę godzin temu... Byłem na nagraniach, Anka wróciła wcześniej i... Twoja była dziewczyna... Przepraszam...
   Poczułem, jak krew odpływa mi z twarzy. Caro od samego początku rozsiewała kłopoty, lecz nie sądziłem, iż będzie w stanie posunąć się do czegoś takiego. Prosiłem ją o jedną, wydawało się, zwyczajną przysługę, a ona doprowadziła do katastrofy. Bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia wykończyła kobietę w ciąży. I jeszcze mi za to zapłaci.
   -Lewy, uspokój się, to nie przez was. - zapewniłem usiłując odpowiednio dobrać słowa. Przecież oczywiste było, że to ja odpowiadam za ten wypadek. Gdybym sam z nią pogadał, gdybym tylko znalazł chwilę czasu... Napuściłem na matkę mojego syna lub córki jej największą rywalkę. Tego się nie wybacza. -Wiesz coś więcej?
   -Nie, Ania pojechała i obiecała, że da znać, jeśli coś ustalą. Woody, jesteś w stanie przylecieć wcześniej? - spytał błagalnie, więc nie zastanawiając się dłużej, wpisałem w wyszukiwarkę adres strony internetowej miejscowego airportu. -Odbiorę cię z lotniska, tylko wymyśl coś i bądź szybciej, proszę.
   -Daj mi chwilę. - przerwałem jego słowotok szukając już najbliższych połączeń. Bezbłędne skorzystanie z sieci graniczyło z cudem, brak koncentracji silnie dawał się we znaki, a strach i obawy związane ze zdrowiem siostry Bobka rozchodziły się po wszystkich kościach. Świadomość liczącej około półtora tysiąca kilometrów odległości dodatkowo utrudniała przetrwanie, lecz nie mogłem zrobić nic więcej. Na obecną chwilę to wykluczone. -Druga piętnaście, o wpół do piątej w Dortmundzie. Może być?
   -Super. Odezwij się trzydzieści minut przed lądowaniem, okej?
   -W porządku.
   -No to do zobaczenia.
   -Robert... - zatrzymałem go na łączach, gdy zamierzał się rozłączyć. -Dzięki za telefon. Nie musiałeś, fajnie, że pomyślałeś.
   -Lena by mi nie darowała. - zażartował w nerwach, na co mimowolnie się uśmiechnąłem. -Pospiesz się, chłopie, zostały ci dwie godziny. Słyszymy się później.
   Zakończył rozmowę, nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, ale natychmiast się otrząsnąłem. Wiedziałem, że czeka mnie jeszcze przebukowanie biletu, a czas ucieka. Ubrałem się, na kilka minut wskoczyłem do łazienki, spakowałem pozostałe rzeczy, a na stole w kuchni zostawiłem gospodarzom kartkę z przeprosinami oraz wyjaśnieniem swojego nagłego zniknięcia i po kwadransie wsiadałem do podstawionej taksówki. Każda sekunda była teraz na wagę złota.


~~~


   Lewandowski czekał w terminalu, zabijając wzrokiem tarczę zegarową i tablicę przylotów. Poderwał się z miejsca, gdy położyłem dłoń na jego ramieniu, po czym uściskał mnie, jakbyśmy spotkali się po raz pierwszy od roku. Dostrzegłem, że jest zmęczony i wiele już przeszedł, lecz jeśli w grę wchodziła jego siostra, nigdy się nie poddawał. I ja, jako brat, świetnie go rozumiałem.
   -Kupiłem ci kawę. - zaczął, wyciągając w moją stronę zapakowany na wynos, jeszcze gorący napój. -Przyda się.
   -Dzięki, niewątpliwie. - nie kryjąc zdziwienia odebrałem od niego towar i skierowaliśmy się do wyjścia. -Zapowiada się długa noc... W zasadzie już dzień.
   -To będzie niekończąca się doba.
   -Są jakieś nowe informacje? - zapytałem nie mogąc się powstrzymać, w końcu minął spory odcinek czasu. Robert westchnął ciężko.
   -Ania dzwoniła po trzeciej, że opanowali sytuację. Badania wykonają dopiero rano, jak się obudzi... Musimy czekać.
   -Lewy, co się właściwie wydarzyło? - zatrzymałem się spoglądając na niego. -Carolin ją zdenerwowała, prawda?
   -Z tego, co wiem, to nie. - odparł, na co uniosłem brwi. -Podobno przyszła, by wytłumaczyć Lenie, że zajście między wami było nieporozumieniem, coś tam jeszcze dodała i miała już wychodzić, ale Lena źle się poczuła i straciła przytomność. Zadzwoniła na pogotowie, do mojej żony i czekała na ich przyjazd. Widzę, że jesteś zaskoczony. - zauważył zmieniając temat. Pokiwałem twierdząco głową.
   -Nie spodziewałem się, że jej człowieczeństwo nie wyginęło. - przyznałem złośliwie. -Chyba będę musiał jej podziękować.
   Zlustrował mnie wymownie, aczkolwiek nie zwróciłem na to uwagi. Resztę drogi do auta pokonaliśmy w ciszy. Siedząc w fotelu pasażera, popijałem kawę i rozmyślałem nad zachowaniem mojej ex. Zaakceptowanie wystąpienia błędu, w szczególności przed młodą Lewandowską, na pewno nie przyszło jej łatwo, ale mimo wszystko zrobiła to. Musiał istnieć konkretny powód, dla którego zdecydowała się postąpić w ten sposób, bo nie wierzę, że zrobiła to z własnej, nieprzymuszonej woli. Musiała także coś schrzanić, jeśli doprowadziła moją ukochaną do takiego stanu i ja dowiem się, co. Teraz jednak jej sprawa schodziła na drugi plan. Nie ona była obecnie najważniejsza.
   -Wiesz, byłem przedwczoraj w siedzibie swojego niedoszłego, nowego klubu. - powiedziałem do Lewego, by choć na moment odsunąć od siebie trudne, życiowe wnioski. Uniósł jedną brew, najwyraźniej zainteresowany podjętym tematem. -Wszedłem do środka, a oni patrzą na mnie, jak na debila, który zgubił się w wielkim mieście, mało tego, pytają, co mnie w ogóle do nich sprowadza. Zgadnij, co usłyszałem w odpowiedzi.
   -Nie wiem, nie było mnie tam. - wzruszył ramionami, uważnie śledząc trasę. -Pochwal się.
   -Najpierw wytłumaczyłem, że miałem dziś podpisywać kontrakt, miała odbyć się prezentacja... Wmurowało mnie, myślałem, że zapomnieli. Na co prezes do mnie, że nici z umowy, ponieważ otrzymali telefon z Dortmundu, że w dokumentach jest błąd i w żadnym wypadku nie sprzedadzą mnie za 'marne' 35 milionów. Paranoja, no nie? Siedziałem w samolocie, podczas gdy Aki Watzke załatwiał mi bilet powrotny do domu...
   -Widocznie tak miało być. - mruknął Bobek. -Nikt nie zamierzał cię oddać, więc z opuszczenia Borussii ostatecznie wyszła ci jedynie trzydniowa wycieczka do Katalonii. 
   -Która w zupełności wystarczy mi na najbliższe lata. - podsumowałem stanowczo. -Naprawdę wiele rzeczy do mnie dotarło. Do dziś nie potrafię zrozumieć, dlaczego to tyle trwało, dlaczego nikogo nie słuchałem... Ten transfer mógł dojść do skutku.
   -Mógł, Barca rzekomo chciała rzucić za ciebie na stół 60 milionów. Podbijali cenę do samego końca, ale Watzke się nie ugiął.
   -Czytałem o tym w necie, zanim zadzwoniłeś... Zaraz. - zmarszczyłem czoło, odwracając się w jego kierunku z zaciekawieniem. Zagryzał wargę. -Skąd wiesz?! Robert... Maczałeś w tym palce?
   -Okej, złapałeś mnie. - roześmiał się wciskając hamulec. Znajdowaliśmy się już na parkingu pod szpitalem. -Właściwie sam się wsypałem. Po powrocie z lotniska zadzwoniłem do Jürgena i zaproponowałem mu taki spisek. Miał funkcjonować jako plan B, w razie gdyby znajomi Leny cię nie odszukali, ale Aki i Michael szybko go podchwycili i nie zwlekali. Ciężar odpowiedzialności wzięli na siebie, dlatego Barcelona nie zmieszała cię z błotem. Z nożem na gardle kazaliby ci podpisać te papiery, bo aktualnie twoje miejsce zostało puste, a jutro zamyka się okienko, więc są bezradni. Takie życie, Woody, nic nie poradzisz.
   -Narobiłem takiego zamieszania, że nie mam pojęcia, jak to odkręcić... - westchnąłem wpatrując się we własne kolana. -Czuję się tak podle, że najchętniej cofnąłbym czas lub po prostu zniknął. Mam nadzieję, że podobna sytuacja więcej się nie powtórzy. 
   -Jeśli o mnie chodzi, to mało skomplikowane. - położył dłoń na moim ramieniu, zatem zerknąłem na niego kątem oka. -Nie pozwolisz mojej siostrze cierpieć. Wprawdzie nadal mam ochotę cię zatłuc i poćwiartować lub na odwrót, lecz obiecałem, że przestanę kwestionować jej wybory. Nie wiem, czy ci wybaczy, to jej decyzja, ale pamiętaj, że cię obserwuję.
   -Nie musisz się obawiać. - odpowiedziałem uśmiechając się do niego. -Kochałem ją, kocham i nadal będę kochał, niezależnie od tego, czy przyjmie mnie z powrotem czy nie. Jeśli spotykasz takich ludzi, jak ona, musisz ich zatrzymać przy sobie. Na zawsze.


~~~


<Lena>
   Jasne, oślepiające światło. Charakterystyczny dźwięk kardiomonitora. Kroplówka, wenflon i duże okna. Tak, to właśnie to miejsce, którego unikałam jak ognia, choć przy moim trybie życia z ostatnich tygodni było niemal jasne, że spotkanie ze szpitalem mnie nie ominie. Doigrałam się.
   Nie miałam świadomości, co dokładnie się stało, jak tu dotarłam, kto przyjechał razem ze mną. Pamiętam wyłącznie rozmowę z Carolin Böhs i to, że upadłam, a ona szukała ze mną kontaktu, grzebiąc jednocześnie w torebce... Później film się urwał i obudziłam się tutaj. Na obecną chwilę wiedziałam jedynie tyle, że żyję i prawdopodobnie nie odniosłam poważniejszych obrażeń. Taką przynajmniej żywiłam nadzieję, ponieważ mój brzuszek ciążowy nadal istniał, zatem nic gorszego nie mogło mieć miejsca. Nie darowałabym sobie, gdybym się myliła.
   Po opadnięciu pierwszych emocji zorientowałam się, że całą moją salę, w której w zasadzie leżałam tylko ja, oraz korytarz za drzwiami owiewa pustka. Żadnych odwiedzających, nawet lekarzy, co kilka minut przewijały się jedynie pielęgniarki z różnymi rodzajami leków dla pacjentów. Wiszący na przeciwległej ścianie zegar wskazywał dziesięć po ósmej rano, więc nikogo z zewnątrz zapewne nie wpuszcza się jeszcze na oddziały. Odetchnęłam sarkastycznie z ulgą, gdyż dotarło do mnie, iż do ojcowskiego kazania Bobka i matczynej troski Anny brakuje jeszcze trochę czasu, dzięki czemu zdążę zaciągnąć się świeżym, nieskażonym powietrzem. I kiedy tak czerpałam przyjemność ze spokoju i samotności, nadeszło coś, przez co tylko cudem ominął mnie zawał, co idealnie wykazał wspomniany kardiomonitor. Był tutaj. Wiedział. Przyjechał. Wrócił. Najzwyczajniej w świecie spał sobie w fotelu z lewej strony, okryty własną kurtką. Zrezygnował z dłuższego pobytu w Barcelonie, zarywając tym samym noc, o czym świadczył kubek po kawie na stoliku obok. Reus nie pije kawy, jeżeli nie zachodzi taka potrzeba. Musiał być poważnie wyczerpany, skoro sięgnął po takie wspomagacze. 
   Zdawałam sobie sprawę, że mi nie wolno, lecz pragnęłam jak najszybciej wstać i znaleźć się przy nim, aby zyskać stuprocentową pewność, że to faktycznie on. I osiągnęłabym cel, gdyby dążenia do niego nie przerwała mi pielęgniarka, która właśnie weszła do środka. Widząc powrót moich podstawowych funkcji życiowych, wychyliła się przez drzwi, by poprosić o pomoc lekarza i jedną z koleżanek po fachu. Rosnące zamieszanie obudziło oczywiście Marco, który przeciągnął się leniwie w wygodnym meblu, niezbyt jeszcze ogarniając, o co się właściwie rozchodzi. Później wyłapałam tylko, że opuszcza pomieszczenie z telefonem przy uchu, zatem wywnioskowałam, że dzwoni do Lewego. Starałam się podzielić uwagę pomiędzy doktora, zasypującego mnie gradem istotnych dla niego pytań, a mężczyznę mojego życia, intensywnie wyrzucającego z siebie ogrom słów, systematycznie zerkającego w przeszkloną szybę. Nie liczyłam, ile czasu zajął cały ten proces, ale byłam za to przekonana, że ominęło mnie jakieś istotne wydarzenie z życia Reusa. Ponownie pojawił się w Niemczech, a to musiało coś oznaczać.
   Gdy pozostawiono mnie w końcu w spokoju i dowiedziałam się, iż mojemu maleństwu nie zagraża większe niebezpieczeństwo, a piłkarz przeprowadził wstępną rozmowę z moim lekarzem prowadzącym, po czym wrócił do sali, nastała krępująca, tajemnicza cisza. Przez uciążliwie ciągnący się moment stał naprzeciwko mojego łóżka i obserwował ze zmarszczonymi brwiami. Cierpiał i nie trzeba być geniuszem, by to odkryć. Żałował. Bał się tego, co może ode mnie usłyszeć i ta niewiedza rozrywała go od środka. Mnie natomiast zastanawiało, na co jeszcze czeka. Nie widzieliśmy się bity miesiąc, a on zachowuje się tak, jakby patrzył na mnie pierwszy raz w całej swojej pieprzonej egzystencji. Nie wiem, czy zdefiniowano kiedykolwiek gorsze uczucie od obojętności człowieka stanowiącego drugą połowę twojego serca.
   -Jeśli chcesz, żebym zniknął, po prostu powiedz, a obiecuję, że więcej mnie nie zobaczysz. - powiedział cicho, na co momentalnie zastygłam w bezruchu. -Anna i Robert przyjadą za godzinę, bo...
   -Anna i Robert mnie nie obchodzą. - wtrąciłam, wciąż utrzymując z nim kontakt wzrokowy. -Ich nie ma, ale jesteś ty, a o ile dobrze pamiętam, musimy wyjaśnić sobie kilka kwestii.
   Spojrzał na mnie zupełnie zaskoczony, na co wyciągnęłam rękę w jego stronę, by uświadomić mu, że naprawdę chcę z nim pogadać. Nie wahał się długo: uśmiechnął się delikatnie, po czym usiadł obok, ujmując moją dłoń i musnął wargami jej wierzch. Prosty gest, a sprawił, że wszystko stało się lepsze. Zapomniałam nawet, gdzie jestem bo to w sumie nie było takie ważne. Liczył się fakt, iż Reus zrezygnował z Hiszpanii i poszedł po rozum do głowy.
   -Denerwujesz się. - wypomniał wskazując urządzenie nad moją głową, aczkolwiek oboje wiedzieliśmy, że nagły skok ciśnienia wywołały pozytywne emocje. -Jak się czujesz?
   -Okej. - przyznałam wzruszając ramionami, po czym spojrzałam mu w oczy. -Marco, przepraszam... To nie powinno tak wyglądać...
   -Porozmawiamy o tym później, dobrze? - przesunął kciukiem wzdłuż mojego policzka, przez co zacisnęłam na chwilę powieki. -Tymczasem wytłumacz mi, co sobie wyobrażałaś, zaniedbując się przez ostatnie tygodnie. Jadłaś coś zdrowego? Kiedy przespałaś całą noc? Kiedy pomyślałaś o tym, żeby normalnie odpocząć? Mała, to, jak postąpiłaś, było skrajnie nieodpowiedzialne. Mogłaś wyrządzić sobie krzywdę, nie tylko sobie. Dlaczego?
   -Bo się rozstaliśmy. - rzuciłam prosto z mostu, czym ugodziłam w jego honor. Odsunął się, zaciskając usta w cienką linię. -Wyjechałeś, ja nie skupiałam się na pilnowaniu swojego samopoczucia, chciałam cię tylko odzyskać... Sporo mnie to kosztowało, ale opłaciło się, bo jesteś.
   -Jestem i będę, jeśli właśnie tego sobie życzysz. Lena, nigdzie się bez ciebie nie wyprowadzę, jasne? Całą winę za wszystkie te wydarzenia biorę na siebie i nie zaprzeczaj, bo to ja nawaliłem. Gdybym z miejsca ci zaufał, nie leżałabyś teraz tutaj.
   -Ale ja też ci nie wierzyłam...
   -Miałaś do tego prawo, bo przyłapałaś mnie w jednoznacznej sytuacji, która na szczęście już się wyjaśniła. Ale na przyszłość musisz mieć świadomość, że naprawdę bardzo cię kocham i nie szukam dodatkowych atrakcji, pamiętaj o tym. I kocham też mojego syna lub córkę, moje dziecko rozwijające się gdzieś tam pod twoją opieką.
   -Co? - wykrztusiłam otwierając szeroko oczy. Marco zerknął na mnie i zaczął się śmiać.
   -Powinienem powiedzieć 'nasze', prawda? - poprawił się. -Nie patrz tak na mnie, już trzy miesiące uciekły mi przez palce i nie chcę stracić ani jednego dnia więcej. Przysięgam, że od tej pory będę robił wszystko, żebyśmy byli szczęśliwi i mam nadzieję, że kiedyś się uda.
   Uśmiechnęłam się, a on pochylił się i ucałował moje czoło. Mówił szczerze, nie kłamał, zależało mu, dzięki czemu kamień spadł mi z serca. Dostrzegałam też jednak, jak bardzo jest zmęczony, że zapewne ma do załatwienia parę istotnych spraw i powinien przespać się jakiś czas. Nie mogłam trzymać go przy sobie tylko ze względu na to, że nie chciałam tracić go z oczu.
   -Marco, proszę cię, byś pojechał do domu, musisz odpocząć. - oświadczyłam stanowczo, gładząc jego ramię. -Niedługo zjawi się Bobek, a mnie zabiorą na badania, pozatym, nie potrafię patrzeć, jak się wykańczasz. Nalegam.
   -Ale obiecaj mi, że dasz znać, jeżeli dowiesz się czegoś nowego. Jeśli nic się nie zmieni, jutro cię wypiszą, wtedy pomyślimy, co dalej.
   -Zadzwonię.
   -Wpadnę do ciebie popołudniu. - zapowiedział, ponownie obejmując moją dłoń. -I niczym się już nie przejmuj, będę przy tobie.
   Splótł nasze palce i złożył czuły pocałunek na moim policzku, po czym odwrócił się, założył kurtkę i wyszedł. Położyłam głowę na poduszce i z uśmiechem zmrużyłam powieki. Już jest dobrze. A wszystko wskazuje na to, że będzie jeszcze lepiej.


***


Dla wszystkich, którzy czekali na ich spotkanie - bo ja też czekałam i musiałam wrzucić już dzisiaj :p
Dla wszystkich, którzy być może rozczarowali się entuzjastyczną reakcją Leny - to nie tak, że Marco będzie miał cały czas z górki. Postaram się, żeby odzyskanie jej zaufania zajęło mu trochę czasu ;)
Następny pewnie gdzieś za półtora tygodnia, jeśli dam radę szybciej - będzie szybciej. Teraz lecę zajrzeć na Wasze blogi i zmierzyć się z 40-minutową audycją po niemiecku... Ugh!

Komentujcie komentujcie komentujcie ❤

LG♡♡♡