Ostatecznie zamieszkałam z powrotem w jego mieszkaniu. Pomógł mi przetransportować rzeczy z posiadłości Lewandowskich i na nowo zaaklimatyzować się w jego czterech ścianach. Bobek nie posiadał się w tym czasie z dumy i radości, lecz przeliczyłam się, oczekując u niego wystąpienia białej gorączki. Zaskoczył mnie umiejętnością pogodzenia się z moją decyzją oraz zrozumieniem faktu, iż wkrótce będę zakładała własną rodzinę. Mało tego, obiecał, iż wesprze mnie zawsze, gdy będę go potrzebowała, wystarczy tylko jeden telefon, a jeśli jakimś cudem nie da rady, zastąpi go Anna. Prawdziwy brat. Na dobre i na złe.
Po raz pierwszy Marco wprowadził w życie plan niezostawiania mnie samej dziewiątego listopada, kiedy to BVB pojechała na mecz do Wolfsburga. Wtedy też moimi towarzyszami zostali Yvonne oraz jej synek, który już od wejścia zadawał kłopotliwe i jednocześnie zabawne pytania. Sądził, że przytyłam, bo za dużo jadłam i przestałam ćwiczyć, w przeciwieństwie do wujka Marco, który regularnie uprawia sport, szybko jednak pojął, że ze mną dzieje się to samo, co z jego mamusią, zanim jeszcze przyszedł na świat. Cieszył się, że w jego rodzinie pojawi się ktoś w zbliżonym wieku i stwierdził, iż już nie może się doczekać, aż wyjdą razem pokopać piłkę. Jest cudowny. Najsłodszy chłopiec na świecie.
-A tak ogólnie, jak się czujesz? - zagadnęła Yvonne, kiedy Nico usadowił się na dywanie przed telewizorem, by nie przegapić ani jednej minuty właśnie rozpoczętego meczu. -Wszystko w porządku?
-Tak, przynajmniej na razie. - wzruszyłam ramionami. -Wiesz, Marco dość często przesadza. Czasami odnoszę po prostu wrażenie, że najchętniej wsadziłby mnie do łóżka aż do kwietnia i wypuszczał tylko do łazienki. Doceniam to, naprawdę, ale... Sama pewnie rozumiesz.
-Musisz go zrozumieć, Lena. Stracił mnóstwo czasu i nie chce, by stała wam się krzywda. W końcu dotarło do niego, że jednak coś robił źle i teraz stara się to naprawić.
-Z tym, że strasznie się przez to zmienił. - westchnęłam, co jakiś czas spoglądając na ekran. Woody był dziś wyjątkowo aktywny, na co wskazywało dość częste wspominanie jego nazwiska przez komentatorów. -Ja widzę i czuję, że coś z nim jest nie tak, że coś go gryzie... A to wprowadza sztywną atmosferę. Nie chcę tak, on nigdy nie zachowywał się w ten sposób.
-Daj mu trochę czasu. - kobieta uśmiechnęła się pokrzepiająco. -Kilka tygodni, trzy, może nawet dwa. Dla niego to tak samo nowa sytuacja, jak i dla ciebie. Potrzebuje się w niej odnaleźć. Ja wiem, co czujesz, wyobrażam sobie, ale uzbrój się w cierpliwość, a zobaczysz, że nie pożałujesz. Zaufaj mi, w końcu obgadujemy mojego brata.
Trudno się nie zgodzić - prawdopodobnie zna go jeszcze lepiej, niż ja, utrzymują świetne relacje i uchodzą za ludzi bardzo rodzinnych. Marco zawsze dużo opowiada o swoich siostrach, ich partnerach, małym Nico, także o rodzicach. Są dla niego ważni, wiele im zawdzięcza, wspierają się nawzajem w trudnych chwilach, cieszą się swoimi sukcesami. Niekiedy przychodziły dni, gdy sądziłam, że zwyczajnie im przeszkadzam, lecz jakimś cudem Reus za każdym razem o tym wiedział i choć nie mówił wprost, starał się udowodnić mi, że ja także jestem już częścią jego rodziny. Ja, moi rodzice oraz brat i w drugą stronę działa to dokładnie tak samo. Dlaczego? Ponieważ za kilka miesięcy pojawi się ktoś, kto będzie scalał tą niegdyś zupełnie sobie obcą grupę ludzi. Ten ktoś to nasz synek lub córeczka.
Pewnie wraz z Yvonne dalej zajadałybyśmy czekoladowe ciasteczka, popijając je owocowym sokiem, gdyby Nicholas nie zerwał się na równe nogi, głośno krzycząc, że jego ukochany wujek strzelił właśnie gola. Obie automatycznie spojrzałyśmy w tamtą stronę i rzeczywiście - piłka znalazła się w bramce po jego uderzeniu, bo to właśnie on pobiegł, by wyciągnąć ją z siatki. Zmarszczyłam czoło zastanawiając się, po co to robi. Wprawdzie pierwsza połowa dobiega już końca, ale chyba właśnie dlatego powinno im zależeć na czasie, by dowieźć wynik do przerwy i doprowadzić rywala do zmartwień przed drugą częścią spotkania. Marco miał jednak inny plan, który musiał ustalić na długo przed meczem, choćby dlatego, iż potrzebował do tego zdobycia bramki. Zrozumiałam, po co wyciągał z niej futbolówkę - chwilę później włożył ją pod swój trykot i wsunął do ust kciuk, jako imitację dziecięcego smoczka. Znajdował się akurat w obrębie sektora dortmundzkich kibiców, nie musiał więc pokonywać długiego dystansu, by razem z nimi celebrować ten wyjątkowy dla niego moment. Kiedy zniknął, otoczony przez cieszących się razem z nim kolegów, wciąż wgapiałam się w ekran, zdając sobie sprawę, jak głupio wyglądam. Kątem oka wyłapałam, że Yvonne patrzy na mnie z uśmiechem, nie komentując zaistniałej sytuacji. Nie ulegało wątpliwości, iż było to zbędne.
-Widzisz? - w końcu nie wytrzymała i przytuliła mnie mocno, zauważywszy, że ścieram z policzków spływające pojedynczo łzy. -Chciałaś starego Reusa, to masz. Nawet szybciej, niż przewidziałam.
~~~
-Dzień dobry... - zmarszczyłam brwi w reakcji obronnej na wpadające do sypialni światło. Marco roześmiał się, po czym usiadł na skraju łóżka. -Jak się czujesz?
-Jak zawsze. - odparowałam podnosząc się na łokciu. -Wiesz, kiedyś zaczynałeś dzień od jakiegoś fajnego pocałunku, a ostatnio pytasz tylko, jak się czuję. Co z Tobą nie tak?
-Wybacz, że się popsułem. - rzucił skruszony, prezentując swą słynną w takich momentach minkę zbitego szczeniaka. -Obiecuję poprawę.
-Marco, ja pytam poważnie.
Spojrzał na mnie i ogarnął, iż faktycznie nie żartuję. Wystarczyło parę sekund, by wstał i po raz kolejny zatrzymał się pod oknem. Nie miałam pojęcia, co takiego powiedziałam źle, co mogłoby dodatkowo go urazić. Próbowałam tylko pokazać mu, że usiłuję wyrzucić z pamięci to, co się wydarzyło i żyć jak najbardziej normalnie, co stawało się coraz trudniejsze, ponieważ nawet nie sypialiśmy razem. Yvonne poleciła czekać, dać mu czas, lecz problem polegał właśnie na tym, że tego czasu wręcz brakowało. Chcieliśmy nadrabiać to, co straciliśmy, zamiast tego jeszcze więcej marnowaliśmy.
-Nie wiem, co chciałabyś ode mnie usłyszeć, Lena. - rzucił, wsuwając dłonie do kieszeni. -Myślisz, że to wszystko jest dla mnie łatwe? Staram się... Nie mówię o twojej ciąży, nie stanowi dla mnie absolutnie żadnego problemu. Jestem po prostu świadomy tego, jak bardzo cię skrzywdziłem i jakich bzdur ci nagadałem. Z tym nie żyje się lekko... Szczerze, to podziwiam cię, że nadal tutaj jesteś. Że potrafisz tutaj być.
-Nie zmusiłeś mnie, jedynie poprosiłeś, a ja się zgodziłam. Co w tym dziwnego lub nienormalnego?
-Zbyt szybko i zbyt łatwo wybaczasz. - odwrócił się, aczkolwiek wzrok wbił w podłogę. Znów zgrywał irytującego dupka, którym wcale nie był. -Oboje doskonale zdajemy sobie sprawę, że powinienem na kolanach błagać cię o przebaczenie.
-Przecież możesz. - bezwiednie wzruszyłam ramionami, kiedy wreszcie spojrzał na mnie zaskoczony. -Nikt ci nie zabroni, a przynajmniej nie ja. Zauważ jednak, że nawet nie wymagałam od ciebie wielkich przeprosin, bo wiem, że taki nie jesteś. Romantyczny tylko wtedy, kiedy trzeba. Nie zasypujesz mnie kwiatami i drogimi prezentami, bo dobrze wiesz, że tego nie potrzebuję. Marco, masz naprawdę wspaniały charakter, który od razu pokochałam, dlatego boli mnie każda jego zmiana. Nie zmieniaj się, to niekonieczne.
-Gdybym się nie zmieniał, nie znaleźlibyśmy się w takiej sytuacji. - przyznał z goryczą. -Żałuję wszystkiego, co się stało, masz tego całkowitą świadomość. Żałuję, że nie umiem cofnąć czasu, bo z pewnością postąpiłbym zupełnie inaczej. Do dziś zastanawiam się, co mną wtedy kierowało... Jak w ogóle mogłem pomyśleć, że...
-Przestań już o tym gadać, proszę cię. - przerwałam mu gwałtownie, przewracając oczami. -Przecież to nie jest teraz ważne.
-Więc co jest? - zmarszczył brwi, przygladając mi się badawczo. Pokręciłam z rozbawieniem głową, wstając z łóżka. Podeszłam do niego i delikatnie ujęłam jego dłoń, zmuszając go tym samym, by wyciągnął ją z kieszeni spodni.
-No chodź, pokażę Ci! - dodałam roześmiana, kiedy nadal stał w miejscu nie rozumiejąc, po co ciągnę go do drzwi. Wtedy przestał stawiać opory i zszedł za mną po kilku stopniach do salonu. Ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej rękoma obserwował mój każdy, najmniejszy ruch, jakby nie chciał przegapić nic, co wydawało się istotne. A ja po prostu szukałam w torebce pliku pewnych dokumentów sprzed kilku dni. Jeszcze o nich nie wiedział, a ja wyrzucałam sobie, że zapomniałam mu o nich wspomnieć. Gdy wygrzebałam je niemal z samego dna, wróciłam z powrotem do piłkarza i stanęłam obok.
-Proszę. - rzekłam dumnie, wręczając mu nieco większą od standardowej kopertę. Uśmiechnął się, zapewne przypuszczając, co znajdzie w środku. -To jest ważne.
Otworzył ją jednym ruchem i wyjął najnowsze zdjęcie USG wraz z jego opisem oraz krótkimi, treściwymi wskazówkami dla mnie. Przejrzał wszystko, od lewej do prawej, od góry do dołu, na dłużej zatrzymując się oczywiście nad zarysem jego pierworodnego potomka. Kilka razy przesunął po nim palcem, obracał w dłoniach, mrużył oczy w poszukiwaniu najdrobniejszych szczegółów, jakby liczył włosy na swojej głowie. Wręcz pasjonował go widok normalnej fotografii. Normalnej, w kontekście rozwijającego się płodu.
-Dlaczego mi nie powiedziałaś, że umówiłaś się na wizytę? - zapytał, na co prawie opadła mi szczęka. Tego się nie spodziewałam, lecz odpowiedź nie była żadną tajemnicą.
-Wypadło mi z głowy, naprawdę, a Ty trenowałeś w tym czasie, nie chciałam Ci przeszkadzać.
-Wyszedłbym wcześniej ze stadionu.
-Przepraszam, ja...
-Spokojnie, wszystko w porządku. - zapewnił, przygarniając mnie do swojej piersi. -Nie denerwuj się. Zamierzałem ci tylko uświadomić, ze chciałbym wiedzieć o takich rzeczach. Chciałbym mieć świadomość pierwszych ruchów i rozwoju mojego dziecka. Chcę to widzieć, czuć, mam takie prawo, Lena. Kiedy idziesz na następną kontrolę?
-Za dwa tygodnie.
-Okej, znajdę czas, pojadę z Tobą. Obiecuję.
-Dobrze. - wymamrotałam zaskoczona, spogladając w jego pełną determinacji twarz. Uparł się, zatem nie pozostawiał mi wyboru. Poza tym, dlaczego miałabym mu zabronić towarzyszenia mi przy wyjściu do lekarza? Jeśli obgada to z trenerem, żaden problem. Większość mężczyzn chodzi ze swą ciężarną żoną, narzeczoną czy też dziewczyną na badanie USG. Reus nie powinien stanowić wyjątku, jeśli tak bardzo nie chce.
-Chyba czas na pyszne śniadanko, prawda? - uniosłam brwi, wciąż nie spuszczając z niego wzroku. Niby od niechcenia uniósł kąciki ust.
-I to najwyższy. - dodał uroczyście. -Pomogę ci.
Podał mi dłoń, po czym razem powędrowaliśmy do kuchni. Robiąc gruntowny przegląd lodówki, zastanawialiśmy się, co moglibyśmy zjeść jako pierwszy posiłek dnia i stanęło na najzwyklejszych tostach francuskich. Anna Lewandowska zabiłaby mnie już za samo połączenie składników, więc ratował mnie fakt, że tego nie widzi.
-Lena. - usłyszałam głos Marco tuż za swoimi plecami i nim zdążyłam się odwrócić, objął rękoma moją talię, splatając je na wciąż rosnącym brzuszku. I bynajmniej nie dlatego, że go poprosiłam. Po prostu tego potrzebował. -Bardzo was kocham, wiesz o tym. I nie wyobrażam sobie, żebym kiedykolwiek nauczył się żyć bez ciebie. To już niemożliwe.
Na potwierdzenie swoich słów, ujął moją twarz, przesuwając kciukami wzdłuż policzków, po czym delikatnie musnął moje wargi, pochłaniając je po chwili w żarliwym pocałunku. Yvonne miała stuprocentową rację - stary Reus wróci szybciej, niż nam się wydaje.
~~~
Obudziło mnie trzaśnięcie drzwiami. Przerażona zerwałam się do pozycji siedzącej i dopiero wtedy ogarnęłam, że Marco wciąż nie ma, a ja zasnęłam nad jednym z artykułów w gazecie dla przyszłych mam, którą niedawno podrzuciły mi jego siostry. Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy to włamanie, bo drzwi od frontu cały czas pozostawały otwarte. Moment później w pomieszczeniu pojawił się jednak Woody i gdy zobaczył, co się dzieje, natychmiast podszedł do sofy i kucając oparł łokcie o moje kolana. Oddychałam szybko i nierównomiernie, co nie umknęło jego uwadze.
-Przestraszyłem cię. - wywnioskował wyciągając dłoń do mojego policzka. -Wybacz, nie chciałem... Wszystko okej?
-Gdzie byłeś? - rzuciłam ignorując jego pytanie. Zmarszczył czoło, nie bardzo rozumiejąc.
-U chłopaków w Cocaine. - powiedział swobodnie, wpatrując się w moje oczy. -Napisałem ci sms-a, że przyjadę nieco później. Nie odebrałaś?
-Spałam. - zawstydzona opuściłam głowę, podświetlając ekran leżącego obok telefonu. -Przepraszam, byłam trochę zmęczona.
-Ale już lepiej?
-Zdecydowanie. Potrafisz postawić człowieka na równe nogi. - palnęłam, na co roześmialiśmy się oboje. -Coś się stało?
-Nie... A w zasadzie tak. - westchnął siadając tuż przy mnie. -I nie uwierzysz, co.
-Powiedz, przynajmniej spróbuję.
-To trzeba zobaczyć samemu. - wykręcił się zamykając oczy na kilka sekund. Chyba także nie docierało do niego zdarzenie, którego niedawno był świadkiem, a które zaczynało mnie coraz bardziej intrygować. Pozytywne czy negatywne? Kogo dotyczyło? Kto brał w nim udział?
-Jak to, gdzie? W klubie.
-Więc mnie tam zabierz. - wzruszyłam bezwiednie ramionami, puszczając bokiem jego zaskoczone spojrzenie. Coś, co wydarzyło się w Cocaine, musiało wiązać się z naszymi przyjaciółmi. I denerwowało mnie, iż nie dostałam na ten temat żadnych informacji.
-Jesteś pewna? - piłkarz nie dawał za wygraną, wciąż szczerząc się kąśliwie, na co przewróciłam oczami.
-Tak. Możemy nawet teraz.
Zawiesił się na parę minut, by potem zadzwonić do Marcela, aby spodziewał się naszych odwiedzin. Nie tracąc czasu, udałam się do sypialni w celu założenia nieco bardziej wyjściowych ubrań. Marco łaził po mieszkaniu, marudząc pod nosem, jakby wyładowywał w ten sposób złość. Cóż, chyba rzeczywiście nie mogłam przypuszczać, co tam zastanę.
***
Znów spóźniona... Ale jestem! Powiedzmy, że w prezencie na Mikołajki (tak btw, nasi chłopcy wczoraj zaserwowali nam duuużo lepszy :p)
Czas mnie goni, więc chciałam tylko dodać, że przede mną intensywny tydzień, dlatego kolejne rozdziały na obu blogach zapewne także będą opóźnione. Postaram się jednak, aby na każdym z nich coś nowego pojawiło się jeszcze przed świętami.
A jeśli będzie Was męczył wątek z indydentem w Cocaine, polecam przejrzeć początkowe rozdziały bloga. Może wpadniecie na jakiś pomysł :))
Pozdrawiam ♡
Nawet nie wiesz jak się cieszę, że pomiędzy Leną i Marco zaczyna się układać. Marco jest taki troskliwy, opiekuńczy...no ideał po prostu :D
OdpowiedzUsuńMam taką swoją koncepcję na temat tego co mogło się stać w Cocaine. Podejrzewam, że jest to ściśle związane z Kają i Robinem - zakochana para?
I jeszcze muszę Ci się do czegoś przyznać. Przeglądałam sobie ostatni trwające blogi, które regularnie czytam i trafiłam na link pierwszej części tej opowieści. Bardzo lubię to opowiadanie więc postanowiłam przeczytać je jeszcze raz. Naprawdę :) I tak teraz sobie myślę, że historia miłości Leny i Marco jest naprawdę przepiękna. Niesamowita. Cudowna. Fantastyczna.
Buziaki,
Mańka :)
Więc już wiem, skąd te wszystkie wyświetlenia tamtej części!:p Dziękuję ♡
UsuńCuudo!:D Nic dodać nic ująć!
OdpowiedzUsuńTo nic że spóźniona. Wiem, że czekam na wielkie dzieło sztuki, więc czekam cierpliwie. No i nigdy się nie zawodzę-dzieło sztuki jest!:))
Marco jest cudowny!!<3 Jak ja kocham Marco u cb na blogu!<3 No i Lena, Nico słodziak.. Czegoż chcieć więcej!:)
Nie mam pojęcia co się może dziać w Cocaine..Zaskocz mnie! haha:)
Dużo dużo weny kochana i czasu na pisanie!:)
Nie wiem czy czytałaś..
a)odpowiedź na Twój komentarz
b)36 rozdział
Także zapraszam! :D
Buziaki!!!!:**
No i kolejny świetny rozdział! Wybacz, że znowu mój komentarz tak późno. Nie mam czasu, nie mam weny, po prostu w głowie zero, ale cieszę się że w twojej głowie dudni od weny co pokazują kolejne rozdziały tego fenomenalnego opowiadania! Jesteś genialna! No, teraz czekam na jakiś ciekawy obrót akcji w Cocaine bo pewnie spokojnie nie będzie! A co do czasu, tym się nie martw my będziemy czekać cierpliwie tak jak ty na komentarze, nie zapraszam do siebie bo nie chcę marnować twojego czasu, czekam aż pojawi się tu nowy numerek, weny więcej i pozdrawiam! Buziaki xxx
OdpowiedzUsuńJak zwykle urwałaś w ciekawym momencie :)
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo mi się podoba, mam nadzieję, że sytuacja między Marco i Leną wróci do normy całkowicie. Czekam na następny.
Weny, A <3
Kiedy nowy!!!!? <3
OdpowiedzUsuńNa pewno jeszcze przed świętami! Poniedziałek lub wtorek ♡
Usuń