poniedziałek, 2 maja 2016

38. Die Kraft der Liebe

   -Lena, nie zapomnij założyć jej czapeczki. Na dworze wcale nie jest tak ciepło, jak myślisz, bo zerwał się silny wiatr.
   -I dobrze zapnij kurteczkę, do samego końca! Przecież nie chcecie już na samym początku przysporzyć sobie problemów.
   -Reus dał mi wczoraj klucze do mieszkania, więc czekamy na was. Błagam, pospieszcie się, jestem głodny!
   -Gdybyś potrzebowała...
   -Wszystko zrozumiałam, dotarło! - wtrąciłam przerywając tą zanoszącą się na nieskończenie długą litanię od moich rodziców oraz Anny i Bobka. -Nie jestem pewna, ale chyba nie zginiemy i dojedziemy spokojnie do domu. Tak czy inaczej, dzięki za troskę.
   -Siostra, serio, przyjedźcie jak najszybciej! - jęknął z powagą Robert. -Anka nie dała mi obiadu, bo powiedziała, że zjemy dopiero u was... Cierpię już na niedobór magnezu, wapnia i tych wszystkich innych pierwiastków, ogólnie słabną mi kości i czuję, że zaraz zemdleję... Pomożesz?
   -Jasne, mam nawet dla ciebie propozycję: idź się lecz. - rzuciłam, po czym usłyszałam w słuchawce jego śmiech. Wraz z Isabell czekałyśmy właśnie na Reusa, który od kilkunastu minut załatwiał nam wypis ze szpitala, abyśmy mogły w końcu wrócić do siebie i zacząć normalnie funkcjonować. Nie ukrywałam, iż pobyt tutaj trochę już mnie męczył, a w domowym zaciszu będę miała szansę odpocząć. Jeśli oczywiście córeczka mi na to pozwoli. -W sobotę musisz być w formie, żeby strzelać Bayernowi bramki.
   -Reus strzeli. - stwierdził, a ja wyobraziłam sobie, jak swobodnie wzrusza przy tym ramionami. -Jestem o tym więcej niż przekonany, więc mogę nawet okazać się zbędny.
   -Nie wykręcaj się. Wszyscy na ciebie liczą i Ania bardzo dobrze wie, co robi, odstawiając ci jedzenie. Jeszcze jej za to podziękujesz.
   -Na pewno. - burknął oburzony, że nie stanęłam po jego stronie. -Własna siostra też przeciwko mnie... Nie raz zapytasz, czy zostanę z Isabell, wtedy zobaczymy, kto będzie kozak!
   -Dobrze, braciszku, zobaczymy. - powiedziałam łapiąc oddech, by powstrzymać śmiech. -Założę się, że i tak nie odmówisz.
   -A zamierzasz uczyć ją polskiego? Przecież nie będziemy z nią rozmawiać tylko po niemiecku... Zmuś Woody'ego, żeby nauczył się naszego języka!
   -Pogadamy o tym później, okej? Muszę już kończyć. - dodałam dostrzegłszy nadchodzącego z plikiem dokumentów pomocnika. Gdy wszedł do sali, automatycznie zmarszczył czoło, domyślając się, że rozmawiam z Lewym. -Wytrzymaj jeszcze jakieś pół godziny, a później się najesz, obiecuję.
   -Okej! To czekamy! Pa.
   Gdy zakończyłam połączenie, mój narzeczony wciąż wpatrywał się we mnie zaciekawiony. Nie wiedział oczywiście, o co się rozchodzi, lecz nie zamierzał odpuścić i poznać szczegóły naszej rozmowy. Przewróciłam wyłącznie oczami, kątem oka zerkając na grzecznie śpiącą w nosidełku Isabell.
   -Robert umiera. - westchnęłam teatralnie, napotykając jego niespokojny wzrok, przez co z trudem powstrzymałam śmiech. -Z głodu. Ania go nie nakarmiła i biedak żyje tylko na śniadaniu, a jak znam nasze mamy, w kuchni na pewno już przepięknie pachnie... Nie zazdroszczę mu.
   -Ja też, ale go rozumiem. I wcale się nie dziwię, że już długo nie pociągnie. Jeden posiłek od samego rana... Horror.
   -Reus... - popatrzyłam na niego litościwie, na co uśmiechnął się szeroko. -Czy to znaczy, że ty też jesteś głodny? Błagam, powiedz, że...
   -Kochanie, mam za sobą parę godzin treningu. - wyjaśnił, podchodząc bliżej, po czym na moment położył przyniesione papiery na stoliku i usiadł obok mnie. -Klopp daje nam wycisk, bo za chwilę mecz w Monachium... I jednocześnie stara się zrozumieć, że właśnie zostałem ojcem, bo proponował mi nawet kilka dni wolnego. No, a co tam u mojej kruszynki?
   Pochylił się nad drzemającym niemowlęciem, a następnie poprawił jej czapeczkę i ucałował drobne czółko. Przyglądałam mu się z uwagą, lecz albo udawał, że tego nie dostrzega albo faktycznie jego córka zaabsorbowała go do tego stopnia, że nie zwrócił uwagi na to, co mówi. Na jego nieszczęście ja usłyszałam. I nie zabolało mnie to ani trochę, lecz następnym razem będzie musiał ostrożniej dobrać słowa. W zasadzie będzie musiał je dobierać już do końca życia.
   -Twojej? - zaakcentowałam ze sztucznym wzburzeniem, zakładając ręce na piersi. Podniósł głowę, łącząc tym samym nasze spojrzenia, po czym jak gdyby nigdy nic, wzruszył ramionami.
   -Czepiasz się szczegółów. - mruknął, znów całkowicie skupiając się na jego małym odzwierciedleniu. -To chyba nic takiego, prawda?
   -Nie no, pewnie, że nie. - zgarnęłam z szafki dokumenty i wstałam, by założyć kurtkę. Nie zrobiłam jednak nawet kroku, bo złapał mnie za rękę i błyskawicznie odwrócił w swoją stronę. W jego oczach dostrzegałam mieszankę rozbawienia oraz niepewności, lecz nie potrafiłam rozstrzygnąć, które dominowało. Jedno było pewne: zaraz znów udowodni mi, że moja głupota nie zna granic.
   -Lena, ona nic nigdy między nami nie zmieni. - oświadczył z powagą, splatając nasze palce. -Może jedynie to, że już zawsze będzie mi o tobie przypominała. Ona daje mi wyraźny dowód, że powinienem kochać cię jeszcze bardziej i tak jest - nawet, kiedy nie widzisz. Jeżeli potrzebujesz ode mnie czegoś więcej, powiedz mi o tym.
   -Marco, ja...
   -Nie chcę być jak Semir. Nie chcę powielać jego błędów, do niczego cię nie zmuszam, nie naciskam, próbuję cię nie ograniczać. Mów, czego ode mnie oczekujesz, żeby nie utrudniać mi zadania.
   -Możemy już wracać do domu? - rzuciłam sucho, odsuwając się od niego, by następnie iść w końcu po płaszczyk. Obserwował mnie zastanawiając się, gdzie popełnił błąd. Doceniałam każde jego słowo, aczkolwiek wspominanie Bośniaka nie należało do najcudowniejszych pomysłów tego dnia. Co zamierzał mi przez to udowodnić? -Bardzo cię o to proszę. Mam już dość, zjedzmy ten obiad, a później położę się na jakiś krótki czas, dobrze?
   Nie skomentował tego. Pokiwał jedynie głową, po czym wziął nosidełko z Isabell i przepuścił mnie w drzwiach sali. Jego milczenie skłoniło mnie do rozmyślania nad tym, czy nie potraktowałam go zbyt ostro, ale nie doszukałam się żadnych wad. Wyrzuciłam z siebie to, co leżało mi na sercu. I miałam nadzieję, że Marco odebrał to w odpowiedni sposób.


~~~


<Marco>
   Dotarcie do domu okazało się trudniejsze, niż to sobie wymyśliłem. Przed szpitalem zaskoczyli nas paparazzi - ktoś musiał mnie wsypać, zauważywszy na parkingu moje auto. Nie pytali o nic, po prostu robili zdjęcia i całe szczęście, bo widziałem doskonale tańczące w oczach Leny iskierki wściekłości. I podzielałem jej uczucia. Dziecko to strefa życia prywatnego, którą chcesz szczególnie chronić przed mediami, przynajmniej dopóki nie osiągnie pewnego wieku. W mojej profesji to trudne, lecz jak najbardziej wykonalne, dlatego szybko przemknęliśmy w kierunku samochodu, starając się nie zwracać na nich uwagi. Okładki gazet i tak mamy już zarezerwowane bez większego wysiłku.
   W mieszkaniu pojawił się kolejny problem - z moją narzeczoną. Nasza córeczka całkowicie skradła serca obu rodzin, które poświęcały jej mnóstwo czasu także podczas obiadu, z czego Lena niekoniecznie wydawała się być zadowolona. Z kilometra dało się zauważyć, że coś nie gra, a że ostatnio sporo czytałem o kobietach w końcowej fazie ciąży, a także o ich zachowaniach tuż po porodzie, snułem już swoje przypuszczenia. I uznałem, że to najwyższa pora, by zasięgnąć porady eksperta. Odszukałem wzrokiem Yvonne, która wraz z Anną siedziała na kanapie, mówiąc do Isabell, aby ponownie zasnęła. Zatrzymałem się na moment, nie wiedząc, czy wypada im przeszkodzić. Wyglądały naprawdę uroczo, ale... No właśnie, jeszcze nie raz z nią zostaną. A kobieta mojego życia cierpi i ja nie mam pojęcia, jak jej pomóc.
   -Yvonne, znalazłabyś chwilę? - zapytałem opierając dłonie o sofę. Obie spojrzały na mnie zaciekawione. -Musimy porozmawiać. To pilne.
   Anka nie odezwała się ani słowem, wyciągnęła za to ręce, dając nam do zrozumienia, że zaopiekuje się Isabell, nie pozostawiając jednocześnie wyboru mojej siostrze. Ułożyła dziewczynkę w ramionach karateczki, po czym wyszła za mną na balkon i przymknęła drzwi. Zajęła miejsce w fotelu ogrodowym, oczekując mojego ruchu.
   -Coś złego dzieje się z Leną. - zacząłem prosto z mostu, opierając się o barierkę. -Naskoczyła na mnie w szpitalu, a teraz praktycznie w ogóle się nie odzywa. Wiem, że jest wyczerpana, niewyspana, ale nigdy taka nie była.
   -Marco, widziałeś, jak wygląda poród. - powiedziała, stając w obronie Polki. -Byłeś przy tym. Ona nie zregeneruje się w pięć minut, powinieneś dać jej kilka dni, może tydzień. Następne miesiące będą dla was trudne dopóki Mała nie nauczy się przesypiać całej nocy. Musisz to przeżyć, nie ma drogi na skróty.
   -A nie pomyślałaś... To znaczy... Ja ją znam, może niedługo, ale znam, bo spędzamy razem większość wolnego czasu. I ja nie wierzę w przypadki, Yv. Może ona wpadła... Albo wpada w depresję. Po prostu. Tak się zdarza, prawda?
   -No... Tak. I to też jest jakieś rozwiązanie. - stwierdziła zamyślona. -Ale sądzisz, że jej to dotyczy?
   -Ja się spóźniłem, ona się stresowała, bała się... Nie do końca ogarniam, skąd to się bierze, ale...
   -Nie szukaj dziury w całym, braciszku. To, że teraz jest zła czy uszczypliwa, nie musi oznaczać najgorszego. Przez nocne wstawanie do Isabell też będzie marudzić i płakać, ale to właśnie twoja rola polega na tym, by udowodnić jej, że jesteś i że może na tobie polegać. To ty będziesz musiał od czasu do czasu powiedzieć: "połóż się, odpocznij, teraz ja się nią zajmę, przewinę, nakarmię, uśpię, wyjdę na spacer. Rola ojca nie kończy się tylko na tym tytule.
   -I to wystarczy? - zmarszczyłem brwi wpatrując się w siostrę. Zmrużyła oczy, podrażnione przez słabe promienie wiosennego słońca. -Nie chcę mieć na nią złego wpływu...
   -Powinno, jeśli to nic poważnego. Jeżeli natomiast zauważysz, że faktycznie nie radzi sobie psychicznie, delikatnie zaproponuj jej wsparcie psychologa. Ale czuję, że to nie będzie konieczne. - uśmiechnęła się pokrzepiająco. -To silna dziewczyna, przebywałam z nią ostatnio, obserwowałam ją. Zachowywała zimną krew i nie dała po sobie poznać, że się denerwuje, nawet kiedy wyjechałeś do Kolonii. Więc nie martw się o nią przesadnie, bo to też dobrze nie wróży. Przezwycięży trudności, sama, a ty nawet nie zorientujesz się, kiedy. Masz szczęście, wiesz?
   -Wiem. - mruknąłem, szczerząc się pod nosem. -Wiem od dawna, więc dlaczego mi o tym mówisz?
   -Żebyś pamiętał jedną rzecz. - wstała i zbliżyła się do mnie, po czym położyła dłoń na moim ramieniu. -Że tylko ty masz taką narzeczoną i matkę twojego dziecka, a później może kolejnych dzieci i żonę. I nawet, jeśli strzela fochy lub na ciebie krzyczy i prowokuje kłótnię, i tak cię kocha. Doceniaj to. Bo może tego nie czujesz, ale ja to widzę.
   Gapiliśmy się na siebie niemal jak w przedszkolu. Prawdopodobnie się nie myliła. Może Lena faktycznie oczekuje ode mnie jedynie większej uwagi, częstszych zapewnień o miłości i zwykłych, prostych gestów, które sprawiają, że każdy dzień staje się lepszy. I mojej obecności, której teraz potrzebuje najbardziej.
   -Myślisz, że powinienem odpuścić mecz z Bayernem i zostać z nimi w domu? - spytałem lustrując jej twarz. -Klopp obiecał, że jakoś to zniesie i zrozumie.
   -Porozmawiaj z nią wieczorem. - wzruszyła swobodnie ramionami. -W ten sposób dostaniesz najlepszą odpowiedź.
   -Ale...
   -Marco, ja to nie Lena. - wtrąciła unosząc brwi. -Nie bój się tej rozmowy, ona ci ufa i nie zje cię, jeśli poruszysz ten temat. No, i nie będziesz sobie wyrzucał, jeśli jednak zdecydujesz się zagrać.
   -Dzięki siostra. - podsumowałem, z wdzięcznością klepiąc ją po plecach. -Zawsze powiesz coś mądrego w odpowiednim momencie.
   -Ktoś musi za ciebie myśleć. - pokazała mi język, na co przewróciłem wyłącznie oczami. -Nie przejmuj się zbytnio. A teraz nie powinieneś już wracać do Isabell? Podejrzewam, że za tobą tęskni.
   -Przyjdę za pięć minut, okej? - wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia, zanim wyszła. -Ale gdyby coś się działo, to krzycz.
   Pokiwała głową i zniknęła we wnętrzu mieszkania, a ja odwróciłem się tyłem do wejścia i opuściłem wzrok. Nie dostałem jednak najmniejszych szans, by pobyć ze sobą sam na sam, ponieważ po kilkudziesięciu sekundach drzwi ponownie się otworzyły i ktoś wyszedł na zewnątrz. Zamknąłem oczy, w napięciu oczekując pierwszych wyrazów.
   -Nawet nie myśl o tym, żeby nie jechać. - padło z jej ust. Nieco zdezorientowany, zerknąłem na nią przez ramię. Opierała się o ścianę, wpatrując się we mnie z powagą. Bolało, bo ponownie ogarnęło mnie to przeczucie, że coś schrzaniłem. -Może Yvonne zamknęła drzwi, ale zapomniała o uchylonym oknie, a w zasadzie o tym, że siedzę tuż przy nim.
   -Dużo słyszałaś? - stanąłem na wprost niej, gdy się zbliżyła. Prychnęła, przywdziewając na twarz szyderczy uśmiech.
   -Wszystko. Yv ma bardzo donośny głos i to najwyraźniej też wyleciało jej z głowy. Wybraliście trochę pechowe miejsce.
   -Przepraszam, musiałem się komuś wygadać. Martwię się o ciebie i chcę, żeby wszystko było w porządku. - odpowiedziałem szczerze. I wtedy zrobiła coś, czego na obecną chwilę się nie spodziewałem: uśmiechnęła się w swoim naturalnym stylu, a następnie objęła mnie w pasie i schowała twarz w mojej klatce piersiowej. Usiłowałem odnaleźć się w sytuacji, gładząc jej włosy, ponieważ przez długi czas milczała, głęboko zaciągając się powietrzem. Zmienność nastrojów to chyba też stan depresyjny. Pozostawało mi jedynie wierzyć, że się mylę.
   -To ja cię przepraszam, Marco. - szepnęła trwając w bezruchu. Zrozumiałem, że przemyślała to, co zaszło. -Postąpiłam jak mała, nieposłuszna dziewczynka i zdaję sobie z tego sprawę. Nie wpadłam w żadną depresję, czuję się całkiem okej, nic mi nie jest, ale podtrzymuję to wymęczenie i ochotę na spokojny sen w swoim łóżku. Nie zwariowałam, przysięgam.
   -Więc o co ci chodzi? - zapytałem bez pretensji w głosie, najłagodniej, jak potrafiłem. Westchnęła głośno, wypuszczając powietrze z płuc.
   -To głupie... - jęknęła, wciąż opierając czoło o mój tors. -Ale robiłam i mówiłam już o wiele bardziej beznadziejne rzeczy, więc... Jedna więcej chyba nie sprawi, że znudzą ci się moje pomysły... I że przestaniesz się śmiać.
   -No, zobaczymy. - bąknąłem unosząc kąciki ust. -Obiecuję, że się powstrzymam, a przynajmniej spróbuję, dawaj.
   -Bo... Wtedy w szpitalu, jak powiedziałeś do Isabell, że... I tutaj, w mieszkaniu, wszyscy powtarzali, że jest do ciebie podobna i... Ja wiem, że... Ech... Po prostu byłam zazdrosna o własne dziecko. - wyrzuciła z siebie, więc zlustrowałem ją zszokowany, ale wciąż unikała mojego wzroku. -A teraz już rozumiem, że nie powinnam. Nie mam pojęcia, co we mnie wstąpiło, przecież to tylko malutka, bezbronna istotka, zupełnie nieświadoma tego, jak bardzo namieszała...
   -Lena... Serio? Wybacz, nie chciałem! - dźgnęła mnie w żebro, kiedy wybuchnąłem niepohamowanym śmiechem. -Przez całe popołudnie chodziłaś obrażona na mnie tylko dlatego, że nasi bliscy porównywali Isabell do mnie? Myszko, przecież to ani twoja ani moja ani tym bardziej jej wina! Nie zmuszaj mnie do tego, żebym ją przez tobą chronił.
   -Bardzo śmieszne. - fuknęła odsuwając się nieznacznie. -Trochę mi odbiło, a ty się nabijasz. Dałeś mi słowo, że ona nic między nami nie zmieni.
   -A zmieniła?
   -No... Właściwie nie. - tym razem to ona się roześmiała, sama nie dowierzając w to, co powiedziała. -Może odrobinę. Ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Wiele rzeczy dookoła się zmieniło...
   -Możliwe. - przyznałem ujmując jej podbródek, by wreszcie na mnie spojrzała. -Ale to, co do ciebie czuję, zawsze pozostanie takie samo, a jeśli nie, to na pewno nie osłabnie. Nie wiem, kiedy przestaniesz w to wątpić, ale mam nadzieję, że dożyję tego dnia.
   Zawstydziła się, bo na jej policzkach pojawiły się wyraźne rumieńce, które zresztą idealnie do niej pasowały. Nie mogąc się powstrzymać, musnąłem lekko jej wargi, po raz kolejny przyciągając ją bliżej siebie. Po kilku godzinach w stresie wszystko się wyjaśniło i wróciło na właściwe tory. Może nie trwało to wieczność, lecz okropnie mi ciążyło.
   -Powinniśmy chyba wejść do środka. - stwierdziła, dotykając mojego policzka, co potwierdziłem skinieniem głowy. -Twoi rodzice chcą już jechać, wypada ich pożegnać... A twoja córka nie będzie spała w nieskończoność.
   -Nasza. - poprawiłem ją uszczypliwie, a ona pokręciła jedynie nosem i odwróciła się do drzwi. Ciągle trzymałem jednak jej dłoń, przez co popatrzyła na mnie pytająco. -Kocham cię. Nawet wtedy, kiedy udajesz wariatkę i największą wiedźmę na świecie.
   -Ja też cię kocham, Woody. I będę cię kochać także wtedy, gdy okaże się, że nasze dziecko odziedziczyło po tobie rude włosy.
   Bez komentarza. Podsumować to można tylko jednym zdaniem: Lena Lewandowska rzeczywiście potrzebuje paru dni, by odzyskać formę i osobowość, którą zauroczyła mnie już prawie dwa lata temu.


~~~


<Lena>
   Dwa dni wystarczyły, by doprowadzić się do w miarę dostatecznego stanu używalności. Prowizorycznie wypoczęłam, odespałam trud porodu, odsunęłam na bok wszystkie absurdy, którymi zasypywałam Reusa i zaczęłam funkcjonować z dzieckiem w domu. Na więcej na razie nie mogłam sobie pozwolić, ponieważ Isabell budziła się co dwie godziny, domagając się posiłku, po czym znów odpływała i na tych dwóch czynnościach opierała się jej niemowlęca egzystencja. Nie czułam się jakoś tragicznie przemęczona, martwiłam się za to o narzeczonego, którego zapewne dręczyły te nocne pobudki, jednak stanowczo odmówił, by któreś z nas przeniosło się do gościnnej sypialni, mało tego, sam niejednokrotnie wstawał i przynosił mi ją do łóżka, a potem usypiał. Nie narzekał, nie protestował, nie usłyszałam od niego ani jednego "nie", unikał też wszelkiego rodzaju fochów i obraz majestatu. Ojciec idealny w końcu miał swoją córeczkę tatusia.
   W tą wyczekiwaną przez wszystkich sympatyków Borussii sobotę, a raczej w piątkowy wieczór, niemal siłą wyrzuciłam go z domu, by stawił się w klubie i razem z drużyną udał na mecz do Monachium. Spieraliśmy się o to, czy ma zostać, czy lecieć i wspierać kolegów na Allianz Arena. Widziałam, że waha się z podjęciem właściwej decyzji, lecz jednocześnie zdawałam sobie sprawę, iż każda uszczęśliwi go tak samo, więc nakazałam, by się spakował i jechał na stadion, dopóki jeszcze zdąży. W żadnym wypadku nie chciałam się go pozbyć. Zależało mu, by utrzeć nosa Mario, by wygrać, strzelić bramkę i razem z Lewym wykonać kołyskę, o której trajkotają już od kilku dni. Klopp na niego liczył, wszyscy kibice trzymali kciuki za zwycięstwo. Zatrzymanie go w domu byłoby moim dużym grzechem.
   Aktualnie przebywałam z trzema paniami - siostrami Marco i Anią, która bardzo chciała zobaczyć siostrzenicę swego męża oraz jednym panem - synem Yvonne, który również stopniowo nabywał obsesji na punkcie swojej kuzynki. Pozostałe partnerki zawodników wybrały się do Bawarii, by z trybun dopingować swoje połówki. Czekaliśmy właśnie na gwizdek rozpoczynający drugą połowę, Isabell spała, a BVB póki co prowadziła 1:0 po golu Henrikha Mkhitaryana. Robert i Marco bez przerwy posyłali sobie głupkowate uśmiechy, co szybko stało się naprawdę zabawne i wyglądało tak, jakby sami opracowywali plan pogrążenia przeciwnika. Już od pierwszych sekund drugiej części meczu konstruowali swoje akcje, wpadali w pole karne Bayernu, napędzali kontry, zmuszali do błędów. I to się opłaciło. W 49. minucie Lewy posłał Reusowi piękną, prostopadłą piłkę między obrońców w czerwonych trykotach, a gdy ten ją przyjął, nie było już opcji, by zmarnował tą okazję. Po prostu uderzył i futbolówka wpadła do siatki. A właśnie na to czekała cała jedenastka żółto-czarnych i parę tysięcy kibiców na trybunie, pod którą akurat znajdowali się piłkarze. Bobek podbiegł do świętującego blondyna i wskoczył mu na plecy, a później razem oczekiwali, aż cały zespół zbierze się razem, w jednym miejscu. I nie pamiętam, kiedy ostatnio jakakolwiek cieszynka przyniosła tej dwójce tyle radości. Kiedy ostatnio czerpali tyle satysfakcji ze wspólnej gry. Kiedy ostatnio byli tak dumni ze swoich występów, a w oczach Reusa wręcz błyszczało szczęście. Dziś byli jednością, tryumfowali jako team, jako wspólnota, a kilka miesięcy temu skakali sobie do gardeł, gdy Marco oświadczył, że odchodzi do Barcelony. Los potrafi być szalenie przewrotny. A jeden wielki, mały człowiek posiada taką siłę, iż jest w stanie moralnie ustawić duet dorosłych facetów. Siłę miłości.


***


Nie wiem, co mam Wam powiedzieć... Po prostu I'm back :) A przynajmniej taką mam nadzieję :) Nie chcę składać żadnych obietnic, ale nie przewiduję już tak długich przerw... To znaczy przewiduję, ale o tym później. Na razie jeszcze o tym nie myślę :)

Zapraszam też zeszłotygodniowy (nieco nieudany, ale jednak) rozdział na drugim blogu [klik]

Buziaki ❤

4 komentarze:

  1. Bardzo przyjemnie mi się to czytało. Banan na twarzy jak zobaczyłam, że nowy rozdział. Cieszynka! Też na nią czekałam. Właściwie wyobrażałam ją sobie już od kilku rozdziałów i nie zawiodła mnie. Uwielbiam <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem! :D
    No to tak.
    Lewy. Lewy który utożsamia się ze mną ostatnimi czasy "Cierpię już na niedobór magnezu, wapnia i tych wszystkich innych pierwiastków, ogólnie słabną mi kości i czuję, że zaraz zemdleję". Jak jestem twoją muzą to bardzo mi miło ;D
    Lena. Lena już ma okres po porodzie?:))) Zazdrosna o córkę. Phi!
    Więcej Leny i Marco!
    Więcej Isabell!
    Więcej Isabell i Marco!
    Więcej Isabell i Marco i Leny!
    Tak.
    No i co mi się nie podoba? Wiesz co? Popełniłaś karygodny błąd zostawiając mnie w niewiedzy. (chyba, że ja głupia nie umiem czytać ze zrozumieniem). Najważniejsze-jaką ten Reus zrobił cieszynkę? Jest tyle opcji..;o Którą wybrać:D
    Wstawiaj szybciej i pisz (rusz dupę!:D)
    Ogólnie jak zwykle rozdział geniusz i to geniusz kilometrowy. Więcej takich, więcej!
    Pisz szybciutko i wstawiaj następny!<3
    Buziaki:**

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękny rozdział. Ahh Reus zakochany w córeczce. Cieszę się strasznie że wróciłaś mam nadzieję że na stałe. Czekam na kolejny i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Przybywam!!! I umieram ze szczęścia...
    Ten rozdział jest cudowny *-*
    Kumam, kumam. Lena jest zazdrosna o własną córkę? No okk. Na pewno przyczyniło się do tego zmęczenie i wyczerpanie po porodzie. Ale jest wszytko z nią ok i ja się cieszę :D
    Jestem ciekawa kolejnego rozdziału ^-^
    Kochana weny!!! Ja z cierpliwością czekam na kolejny :*
    BUZIACZKI! :***

    P.S
    Zapraszam do siebie na nowy rozdział :))
    http://milosciniewybierasz.blogspot.com/2016/05/rozdzia-30.html

    OdpowiedzUsuń