-To niemożliwe. - pokręciłam głową z ironicznym uśmiechem. -Wiedziałabym o tym. Okej, może ze sobą nie rozmawiamy, ale chyba poinformowałby mnie o tak ważnych planach!
-Lena, on nie powiedział nikomu. Sam podjął taką decyzję. W klubie trzymali to przed nami w tajemnicy, żebyśmy koncentrowali się na najbliższych meczach i myśleli, że Marco wyleczy kontuzję i wróci. Nawet nie podejrzewaliśmy, że coś się dzieje!
-A jego rodzina? - dopytywałam nerwowo. -A Marcel i Robin? Nawet się z nimi nie pożegna?
-Rozmawiał z nimi wszystkimi... - Bobek zsunął z ramienia sportową torbę. -Ale sądzili, że to chwilowy kaprys i szybko sobie odpuści. Próbowali go przekonać, że to głupi pomysł, ale nic do niego nie docierało. Nawet dziś nie dał sobie przepowiedzieć do rozumu...
-Czyli ja dowiaduję się ostatnia, tak? - wywnioskowałam rozżalona, wsuwając dłonie do kieszeni. -W dodatku nie od niego osobiście, tylko dopiero od ciebie! Na parę godzin przed wylotem!!!
-Uznał, że tak będzie lepiej... Że oszczędzi ci stresu.
-Świetnie, w tym akurat jest najlepszy! - warknęłam cofając się do salonu. Chyba nie do końca potrafiłam pojąć to, co właśnie usłyszałam. Nie liczyłam, że Reus będzie się spowiadał ze swoich zamiarów, jednak miałam nadzieję, że odważy się oświadczyć mi fakt swojej wyprowadzki prosto w oczy. A on najzwyczajniej w świecie stchórzył. -Chory pojeb. Cholera, to jest tak śmieszne, że aż nierealne!
-Lena, uspokój się. - karateczka podeszła do mnie i położyła dłoń na moim ramieniu. -Nie możesz...
-Nie pouczaj mnie, proszę. - wtrąciłam odwracając się w jej kierunku. -Postaw się w mojej sytuacji i sama oceń, czy zachowanie spokoju w tym momencie jest takie proste!
-Przepraszam.
-Co chcesz zrobić? - spytał nagle Lewy, skutecznie zmieniając temat. Popatrzyłam na niego bezradnie.
-A co mi pozostało? - wzruszyłam ramionami zagryzając wargę. Nie miałam prawa ingerować w jego życie zawodowe. To naturalne, że pragnął się rozwijać i doskonalić umiejętności, a zatrzymywanie go w Dortmundzie uniemożliwiałoby wspinanie się po kolejnych szczeblach kariery. Jeżeli Klopp wraz z Watzke i Zorciem pozwolili mu odejść, to ja nie miałam już nic do powiedzenia. Żałowałam tylko, iż nie zdecydował się na rozmowę ze mną. Byłoby o wiele łatwiej to znieść i dostałabym więcej czasu na pogodzenie się z rzeczywistością, bo jeszcze nie zdałam sobie sprawy, że już go tutaj nie będzie.
-Siostra, jesteś ostatnią i jedyną osobą, która jest w stanie na niego wpłynąć. - Robert spojrzał mi w twarz prześwietlając ją na wylot. -Wszyscy się starali i nikt nie dał rady, przegrał nawet argument z jego chrześniakiem w roli głównej. Tu chodzi wyłącznie o ciebie, dlatego błagam, zrób cokolwiek, żeby wybić mu z głowy tą Barcelonę. Przecież tobie też zależy, by został, widzę to.
Wstrzymałam oddech nie reagując gwałtownie, gdyż musiałam pozbierać myśli. Zerknęłam na Annę i od razu zrozumiałam, że tym razem mi nie pomoże. Nie chowałam urazy, w sumie o Marco uczyła się z opowiadań moich czy swego męża, a w jego towarzystwie spędziła naprawdę niewiele czasu. Z drugiej strony, wybór należał tylko do mnie, nie mogła narzucać mi działań, które powinnam podjąć lub nie. Znalazłam się w martwym punkcie, stojąc przed ogromnym dylematem. Naprawdę nie chciałam wchodzić mu w drogę, mieszać prywatności i pracy, kilka dni temu przyznałam też Ann-Kathrin, że nie wypomnę mu przeprowadzki do innego miasta, skoro to go uszczęśliwi. Wypowiadając te słowa nie przypuszczałam jednak, że zmierzę się z tym tak szybko... Rozsądek walczył teraz z uczuciem. Umywałam ręce od wykonywanych przez niego kroków, jednocześnie wciąż kochając go jak wariatka, pomimo iż mnie skrzywdził, porzucił i zdradził. A może nie zdradził... Tych dwóch elementów nie da się pogodzić, dlatego narzucają człowiekowi odrzucenie jednego z nich. Rozum czy serce? Serce czy rozum?
-O której odlatuje ten pieprzony samolot? - obrzuciłam Bobka pytającym spojrzeniem. Już z odległości paru metrów dostrzegłam jego poszerzone w nadziei źrenice.
-Nie wiem. Trening skończył się dwie godziny temu, a odprawy trwają niemiłosiernie długo... Zdążymy.
Dwa razy nie musiał powtarzać. Popędziłam do swojego pokoju, by przebrać się w inne ciuchy, weszłam na chwilę do łazienki i niedługo stawiłam się z powrotem, gotowa do wyjścia. Roberta wywiało, Lewandowska powiadomiła mnie, że poszedł już do auta, więc uściskałam ją mocno i nie tracąc czasu ruszyłam jego śladem. Każda minuta była na wagę złota.
~~~
Wpadłam do terminala przez obrotowe drzwi jak oparzona, po czym rozejrzałam się dokładnie, rozmyślając, od czego zacząć. W środku nie panował tłok, zatem wyszukiwałam go wzrokiem. Niby nic trudnego, powinien mieć przy sobie największą z posiadanych walizek, czapkę na głowie, słuchawki na uszach i siedzieć gdzieś w kącie z iPhone'm w ręku, bo przecież jego 'stare' kości nie wytrzymałyby takiego obciążenia. Odprawę kończyła właśnie nieliczna grupka, wśród której na pewno się nie znajdował, musiał zatem krążyć gdzieś po lotnisku. Wiedząc, gdzie, stałabym się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
-I co? - nawet nie zorientowałam się, gdy dołączył do mnie Lewy. Minęło kilka minut, zanim zgasił silnik i zamknął samochód na klucz, a brakowało mi cierpliwości, by na niego czekać. Ania została w domu, w dalszym ciągu zajmując się obiadem. -Widzisz go?
-Nie. - jęknęłam zaciągając się powietrzem. Podjęty niedawno wysiłek fizyczny powoli dawał się we znaki. -Co dalej?
-Spokojnie. - rzucił, uważnie przeczesując przestronne pomieszczenie, ostatecznie wskazując na zawieszone u góry tablice. -Zobacz, nie ma żadnego lotu do Barcelony. Może coś źle usłyszałem i pomyliłem godziny?
Nie chciał się poddać, odniosłam wręcz wrażenie, że motywuje go większa determinacja, niż mnie. Pociągnął mnie za ramię i powoli przechadzaliśmy się wzdłuż ogromnej hali, wytężając wszystkie zmysły. Popadałam w paranoję, w każdym blondwłosym mężczyźnie upatrując Marco. Myślałam, że śnię, że to tylko moja chora wyobraźnia, a gdy się obudzę, zapomnę o wszystkim. Poszukiwania komplikowali dodatkowo fani Bobka, oblegający go prośbami o autograf, które cierpliwie rozdawał, nie skupiając się jednak na tym, co robi. Gdyby ktoś podsunął mu do podpisu raty spłaty kredytu, machnąłby ręką, w ogóle nie zwracając na to uwagi. Obserwując jego zawziętość zorientowałam się, jak wiele dla mnie poświęca. Mógłby przecież zostać w domu z ukochaną żoną lub zabrać ją do kina, tymczasem biegał po terminalu za moim byłym chłopakiem, po którym nie widniał choćby ślad, pomimo iż był z nim skłócony z mojego powodu. Chciał dla mnie jak najlepiej. Przypomniałam sobie, że to dzięki niemu wspólnie z Ann-Kathrin stałyśmy się autorkami hymnu zeszłorocznych Mistrzostw Europy w Polsce i na Ukrainie. A ja wyrzucałam mu, że dał Reusowi w twarz, bo Niemiec prawdopodobnie na to zasłużył.
-Robert, poczekaj. - zatrzymałam się, przez co odwrócił się i przyjrzał mi się z uwagą.
-Wszystko w porządku? - spytał zatroskany. -Dobrze się czujesz?
-Bywało lepiej... Ale nie o tym. - uśmiechnęłam się podnosząc głowę. -Muszę ci podziękować. Pomagasz mi jak tylko potrafisz, a ja ciągle wyskakuję z jakimiś bezsensownymi pretensjami... To niesprawiedliwe.
-Tłumaczą cię ciążowe humorki. - parsknął śmiechem, dlatego dźgnęłam go w żebro. -A ja powinienem cię przeprosić. Źle postąpiłem uderzając Woody'ego, ale... Kurczę, tak mnie wpienił, że nie byłbym sobą, gdyby nie oberwał. To się więcej nie wydarzy. Wybaczysz mi?
-Jasne. - uśmiechnęłam się i mocno go przytuliłam. -Jesteś moim dużym braciszkiem i nie umiem się na ciebie gniewać.
-A ty moją małą siostrzyczką i nie pozwolę, by ktokolwiek wyrządzał ci krzywdę. - szepnął gładząc moje włosy. -Znajdźmy tego kretyna i wracajmy do domu. Anka będzie wściekła, jeśli jej pożywny obiadek wystygnie.
-Z pewnością straci wartości odżywcze. - roześmialiśmy się oboje. -Tam jest informacja, może po prostu zapytamy o ten wylot?
Zgodził się bez wahania i udaliśmy się do wskazanego punktu. Z bijącym jak oszalałe sercem podeszliśmy do okienka, a siedząca wewnątrz pani natychmiast rozpoznała słynnego Roberta Lewandowskiego, więc na sto procent bezproblemowo udzieli nam żądanych informacji. Dortmundzka 'dziewiątka' oparła dłonie o blat zaglądając do środka.
-Dzień dobry. - rzucił ciężkim głosem siląc się na uprzejmość. Kobieta rozpromieniła się.
-Dzień dobry panu! Czym mogę służyć?
-Chcielibyśmy dowiedzieć się, jak wygląda najbliższy rozkład samolotów do Barcelony. Orientuje się pani?
-Och, kolejny wystartuje dopiero jutro rano, ponieważ wieczorny został odwołany, natomiast dzisiejszy wyleciał jakieś pięć minut temu. Przykro mi.
Pięć. Minut. Temu. Spóźniliśmy się o pięć minut. Wszystkie ośrodki skupienia piłkarza wylądowały na mnie. Nie mam pojęcia, jak strasznie wyglądałam, lecz Bobek rzucił do pracownicy lotniska jedynie krótkie 'dziękuję' i poprowadził mnie prosto do wyjścia. Siedząc już w jego aucie, w fotelu pasażera dotarły do mnie dwie rzeczy: Marco przepadł, a ja nie pamiętałam, kiedy i jak pokonaliśmy drogę z terminala do parkingu. Mogłam teraz wpaść w histerię i na siłę szukać najszybszego połączenia do Hiszpanii, choćby z drugiego końca Niemiec, zamiast tego wpatrywałam się w przednią szybę, co najwyraźniej martwiło mojego osobistego szofera.
-Lena... - położył dłoń na moim kolanie potrząsając mną delikatnie. -Jezus Maria, weź się odezwij, powiedz cokolwiek.
-A co chcesz ode mnie usłyszeć? - wykrztusiłam próbując zachować opanowanie. Wychodziło mi to o wiele lepiej, niż jeszcze godzinę wcześniej, może dlatego, że żyłam obecnie w równoległym świecie. Naiwnie wierzyłam, że to jednak nie dzieje się naprawdę. -Chcę do domu. Teraz, zaraz, natychmiast.
-Okej. - mruknął tylko i po chwili byliśmy już w trasie, mijając kolejne ulice Dortmundu. W mojej ciężkiej i przemęczonej głowie kłębiły się tysiące, miliony uczuć: złość, strach, frustracja, niedowierzanie, zawód, rozpacz, żal, bunt, niesprawiedliwość, osamotnienie... Zdecydowaną większość stanowiły te negatywne. Dodatkowo wyobrażałam sobie huczący z powodu niespodziewanego transferu internet i nagłówki jutrzejszych sportowych gazet z całej Europy. I stadion Signal Iduna Park podczas najbliższego meczu domowego. Na domiar złego, niechcący zostałam wplątana w to piekło bezpośrednio przez samego Reusa. Potwornie go za to nienawidziłam, ale jednocześnie kochałam. Wiedziałam, że zamieszanie wokół jego osoby oraz naszego związku, wkrótce mnie wyniszczy, a on i tak bez skrupułów będzie sobie grał w Barcelonie... No tak... W Barcelonie! Cholera jasna!
-Robert! - wrzasnęłam, aż biedak podskoczył, na moment tracąc panowanie nad kierownicą. Skruszona przygryzłam wargę, gdy spojrzał na mnie wyjątkowo surowo.
-Następnym razem nas zabijesz. I nie mów mi, że rodzisz, bo do szpitala mamy spory kawałek trasy. - dodał dostrzegłszy moją uszczęśliwioną twarz. Tego się nie spodziewał.
-Jesteś idiotą. - palnęłam szukając w torebce telefonu. -Przecież to Barcelona!
-Ameryki nie odkryłaś. - odgryzł się marszcząc czoło. -No i co z tego? Równie dobrze mógłby skończyć na Wyspach Zielonego Przylądka.
-Och, myślałam, że jednak kumasz trochę więcej. - zrewanżowałam się. -Po kim odziedziczyłeś tą głupotę?
Bąknął coś pod nosem, skręcając w lewo i domagając się przy tym dokładniejszych wyjaśnień, na które nie wystarczyło już czasu, bo odbiorca połączenia właśnie witał się ze mną z drugiej strony. Jeszcze nie wszystko stracone. Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą.
~~~
<Marco>
Wyszedłem z budynku lotniska, wciągając przez nos świeże, ciepłe powietrze. Hiszpania. Barcelona. Przynajmniej tyle zyskałem - fajne warunki pogodowe i dużo słońca w drugiej połowie września, o czym o tej porze w Niemczech często można już tylko pomarzyć. Nie czułem, że dostałem od życia coś więcej - szansa na grę u boku Messiego i Neymara nie zastąpi mi obecności rodziny oraz przyjaciół, z których zrezygnowałem na własne życzenie. Wiedziałem, że nie pokopię już piłki z Nico, bo zimą w ogrodzie zalega gruba warstwa śniegu. Nie wypiję piwa z Marcelem i Robinem, bo nadal nie chcą mnie znać. Nie zasiądę nawet na trybunach Signal Iduna Park, by w spokoju obejrzeć mecz, bo kibice wyskoczyliby na mnie z widłami i płonącymi pochodniami. No i nie spotkam się też z Leną, bo nie mam bladego pojęcia o jej planach na najbliższe miesiące. Zamknąłem pewien etap swojej pieprzonej egzystencji, którą, swoją drogą, szlag mógłby trafić. Może byłoby prościej.
Taksówka, którą zamówiłem kilkanaście minut temu, spóźniała się niemiłosiernie, więc zacząłem się modlić, by nikt nie wyhaczył mnie tutaj z walizką. Kilka osób zaczepiło mnie w terminalu z pytaniem, co właściwie tutaj robię, lecz unikałem odpowiedzi, po prostu pozując im do zdjęć lub rozdając autografy. Widocznie najnowsze informacje nie dotarły jeszcze na Półwysep Iberyjski, czego niestety nie można powiedzieć o mojej ojczyźnie. Nagłówki artykułów internetowych przekrzykiwały się w sensacyjnych doniesieniach, a moje profile na Instagramie i Facebook'u oszalały i uginały się pod ciężarem prywatnych wiadomości oraz komentarzy. Doczytałem jednak, że mój wyjazd otrzymał status domysłów i plotek, ponieważ Borussia nie wydała jeszcze oficjalnego komunikatu w tej sprawie. Klopp przyznał mi wczoraj, iż nie wie, kiedy do tego dojdzie, bo jego współpracownicy wciąż nie mogą tego przeżyć. Niczego nie komentują, z nikim nie rozmawiają, zabronili chłopakom udzielania jakichkolwiek wywiadów na ten temat. I całe zamieszanie wynikło tylko dlatego, że postanowiłem usunąć się w cień.
Porządnie zniecierpliwiony ponownie zerknąłem na zegarek, gdy czyjeś dłonie spoczęły na moich ramionach. Odwróciłem się gwałtownie i wtedy ich zobaczyłem. Tak po prostu stali przede mną, ze skrzyżowanymi rękoma świdrując mnie bazyliszkowatym wzrokiem. Nie wiedziałem, co robić. Spotkanie z dziewczyną jakoś zniosłem, ale na chłopaka wolałbym nigdy więcej nie wpaść, przez co gniewnie zmarszczyłem czoło. Najwyraźniej wyczuł skok ciśnienia, bo wykonał podobny gest, aczkolwiek sekundę później uśmiechnął się ironicznie.
-Cześć, Marco. - rzucił bezczelnie, nie odwracając oczu od mojej twarzy. -Co cię tutaj sprowadza?
-Mógłbym spytać was o to samo. - mruknąłem przymykając powieki. -Sorry, spieszę się i nie mam dla was czasu.
-Jeszcze nie skończyłem. - złapał za materiał mojej bluzy, zatem znów zwróciłem się w jego kierunku, gotowy podnieść na niego rękę. Jest ostatnią, chrzanioną istotą żywą, która miała prawo się do mnie odzywać.
-Przestańcie, tak niczego nie załatwimy! - jego partnerka zapobiegła rozpętaniu burzy, zerkając na mnie litościwie. -Marco, chcemy tylko porozmawiać.
-O czym?!
-Musisz wiedzieć, że nie powinno cię tutaj być. - oświadczyła z najwyższą powagą, czym przyciągnęła moją uwagę. -W ogóle żyjesz w tak ogromnym błędzie, że nie potrafimy pojąć, jak do tego doszło.
-Posłuchajcie, ja naprawdę mam serdecznie dość tych nieustannych...
-Reus, ty egoistyczny cwelu, skup się chociaż raz na tym, co mówią do ciebie ludzie! - krzyknął zdenerwowany mężczyzna, a ja odniosłem wrażenie, że krew tryśnie mi ze wszystkich żył. Że jak mnie nazwał? -Lena powiedziała ci prawdę, jest niewinna i mnie też o nic nie oskarżysz. Zapraszam do auta, wyjaśnimy to.
Stałem przez moment, obserwując, jak oddalali się do swojego wozu, czekając, aż do nich dołączę. Wygrał. Jeśli on ma większą wiedzę, niż ja, to znaczy, że na serio gdzieś popełniłem błąd.
***
Przyznajcie się, kto do samego końca myślał, że Marco jednak został? :D Pewnie znów zbuntujecie się za moment, w którym skończyłam, ale czy nie chodzi właśnie o to, by budować napięcie? :)
Ogólnie ta część miała zawierać 30-35 rozdziałów, ale już teraz wiem, że będzie dłuższa. Zamknę się pewnie w 40 i te obiecane pięć bonusowych też już planuję, więc trochę Was jeszcze pomęczę tym opowiadaniem :)
Kto jeszcze nie czytał, zapraszam na drugiego bloga [klik], a nowy rozdział dodam tam we wtorek :) Pozdrawiam ❤
Jeju jak zawsze mega 😍 Ah ten Marco może teraz wbija mu do tej główki całą prawdę. Juz się nie mogę doczekać nexta. Jak zawsze moment zakończenia rozdziału powala :D Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńOj kochana, potrafisz człowiekowi humor poprawić...właśnie przeżywałam wieczorny kryzys, bo jestem przeziębiona, jutro jadę do szpitala a po nim jeszcze do chirurga...i kiedy miałam już dostawać wieczornej depresji ty wstawiasz rozdział a ja się uśmiecham. Dziękuję, bo właśnie tego mi było trzeba:) Ciesze się, że Lena z Robertem się dogadali, i ciesze się jeszcze bardziej, że jest szansa na to, że Marco może wreszcie zrozumie swój błąd. Może niedługo się wszystko ułoży? Oby! Jest już iskierka nadziei.♡ dużo dużo weny i czasu na pisanie!;)
OdpowiedzUsuńJuz nie mogę się doczekać kolejnej części!
Buziaczki!:**
Jezus ja cię zabiję kiedyś jak się spotkamy myślałam że już się spotkają pogodzą i będzie takie love story a tu nici moje marzenia poszły w zapomniane a Reus wyjechał do Hiszpanii , chociaż nie wyobrażam go sobie jakby tak zrobił w życiu codziennym .
OdpowiedzUsuńJa mam nadzieję ze oni się pogodzą w końcu a Reus 'egoistyczny cwel' w końcu się opamięta i przeprosi Lene za wszystko i będą taką super parą *__*
Życzę weny i z niecierpliwością czekam na następny ;*
Pozdrawiam Aga <3
Co za emocje... Myślałam że jednak został a tu taka nie miła niespodzianka!:( Może Mario i jego dziewczyna przemówią mu do rozsądku bo Reus naprawdę oszalał... Co on robi ze swoim życiem:-: No nic pozostało mi czekać na kolejną część :) Pozdrawiam i ściskam<3
OdpowiedzUsuńBoski rozdział 😘;**
OdpowiedzUsuńoh kochana jak zwykle zero czasu! muszę się przyznać, ze myślałam, że jednak Reus zostanie no i trochę mnie tym zaskoczyłaś, ale o to chodzi! tak ma być! zaskoczenia są najlepsze! czekam kochana na nowy :) x
OdpowiedzUsuńTez liczylam na to ze Marco sie opamieta i zostanie albo przynajmniej sam powie Lenie o swoim wyjezdzie. Mam nadzieje ze chociaz Mario uda sie wyjasnic Reusowi sprawe. Pozdrawiam i czekam z niecierpliwoscia na nastepny rozdzial. Marta :-)
OdpowiedzUsuńKiedy będzie następny ? <3
OdpowiedzUsuńNa 100% w ciągu najbliższej godziny, sprawdzę tylko błędy w tekście :) Pozdrawiam <3
Usuń