środa, 27 stycznia 2016

33. Das Neujahrsgeschenk

   Otwierasz oczy i pierwsze, co zauważasz po przebudzeniu w świąteczny poranek, to uśmiechnięta twarz ukochanego mężczyzny, pochylającego się nad łóżkiem, by z czułością wygładzić twój policzek. Perfekcyjny start w nowy dzień, w pierwszy, od którego wszystko zaczyna wyglądać inaczej. Marco i ja nie jesteśmy już bowiem jakąś zwyczajną parą, jesteśmy parą narzeczonych oczekującą pierwszego dziecka i mentalnie powoli przygotowującą się do ślubu. Nie mówiłam mu o tym, lecz czułam się z tym faktem dziwnie. Zostanę matką i żoną, synową, szwagierką, ciocią w wieku dwudziestu dwóch lat. Gdybym nie zaszła w ciążę, cała procedura z pewnością znacznie by się opóźniła. Czy było mi z tym źle? Czy żałowałam? Ani przez chwilę. Otaczali mnie ludzie, których kochałam, a oni wspierali i kochali mnie. Byłam gotowa i niczego się nie obawiałam.
   -Dziś nie ma jeszcze śniadania do łóżka. - powiedział rozbawiony, siadając obok. Dopiero teraz dostrzegłam, że już w pełni funkcjonuje, bo jest kompletnie ubrany. -Ale czeka na ciebie na dole. Twoi rodzice mi pomagali.
   -W porządku, zaraz zejdę. Daj mi tylko chwilę na toaletę.
   -Nie spiesz się, przecież są święta. - mrugnął do mnie, na co roześmiałam się, kręcąc z niedowierzaniem głową.
   -Nie wypada mi zostawiać gości. - odparowałam przyglądając mu się złośliwie. -A tym bardziej rzucać im ciebie na pożarcie, bo na pewno sprawili ci już kazanie, skoro zaklepałeś sobie rękę ich ciężarnej córuni.
   -Przeżyłem, jak widać. - zrewanżował się ze śmiechem. -Jest dobrze, poważnie. Zaoferowali wsparcie i będą pod telefonem w razie potrzeby. Myślę, że nie skonsumują mnie na deser po obiedzie.
   -Nie przewidzisz tego. - mruknęłam pod nosem. Reus uniósł brwi. -No co? Ja tylko stwierdzam fakty.
   -Nie przestraszysz mnie. - rzucił stanowczo, patrząc mi prosto w oczy. -Ani twoimi rodzicami ani niewychowanym braciszkiem, więc nawet nie próbuj.
   -Nie próbowałam! Chciałam po prostu być szczera.
   -No okej, wyszło ci. A teraz ja zmykam, a ty się zbieraj. - zamierzał wstać, ale udaremniłam mu to, mocno ściskając jego ramię. Odwrócił się i spojrzał na mnie zaskoczony. -O co chodzi?
   -Przepraszam cię za wczoraj... - wydukałam wbijając wzrok we własne kolana. Wyraźnie nie wiedział, o czym mówię. -Naskakiwałam na ciebie od samego początku, ale zachowywałeś się tak niecodziennie... Po prostu się nie domyślałam.
   -Mała, ja się w ogóle nie gniewam. - zapewnił, ujmując mój podbródek, bym na niego spojrzała. -Potrafię to zrozumieć. Na twoim miejscu prawdopodobnie zareagowałbym tak samo.
   -Nie poprzestawiałam ci planów, prawda? - spytałam, lecz jedynie się uśmiechnął. -Powiedz, że nie...!
   -Wigilia była pierwszą z dwóch opcji i może nawet lepiej, że tak wyszło. Nie muszę już żyć w stresie.
   -Cholera, ja naprawdę nie chciałam...
   -Lena, daj już spokój, proszę. - jęknął obejmując moje dłonie, po czym przesunął po nich kciukami. -Zgodziłaś się i dla mnie to jest najistotniejsze. Nie wracajmy do tego w kontekście, czy wszystko udało się zgodnie z założeniami. Myślałem o zaręczynach dużo wcześniej, niż możesz sobie wyobrazić, więc załóżmy, że poszło idealnie. Cała reszta nie ma już znaczenia.
   Wpatrywałam się w niego zahipnotyzowana, nie umiejąc się obronić. Więc te oświadczyny to nie kaprys z okazji ciąży? Kiedy niby się nad nimi zastanawiał, skoro przed Bożym Narodzeniem obchodziliśmy dopiero pierwszą rocznicę związku? Nie zna mnie na tyle, by mieć pewność, iż mogę być tą ostatnią, tą na stałe... Albo ja nie znam go na tyle, by zdać sobie sprawę, że podejmuje zupełnie świadome, poważne decyzje, bo chciałby się ustatkować i ułożyć sobie życie. Jestem szczęściarą, ponieważ padło akurat na mnie.
   -Zgasiłeś mnie, wygrałeś. - bąknęłam unosząc kąciki ust. Prychnął z wyższością, a następnie przytulił mnie do siebie.
   -Wiem. - oświadczył dumnie, składając delikatny pocałunek na mojej skroni. -Dlatego jeżeli jeszcze kiedykolwiek nazwiesz mnie swoim chłopakiem, to lojalnie uprzedzam, że się potwornie obrażę. Nie śmiej się, nie żartuję.
   -Kocham cię. - powiedziałam chowając twarz w jego tors. Westchnął, nic nie mówiąc, lecz dokładnie słyszałam bicie jego serca i to stanowiło najpiękniejszą odpowiedź.
   -Ja ciebie też. Ach, właściwie, przypomniałaś mi o czymś. - odsunął się, aby wyciągnąć iPhone'a z kieszeni jeansów. -W wiadomościach zostawiłem gratulacje, pozdrowienia i te wszystkie przesłodzone teksty, poczytaj sobie. Obiecałem, że przekażę ci je osobiście, ale nie spamiętałem wszystkich tych ludzi, którzy napisali... Poza Kają i kilkoma przyjaciółmi.
   -Wysłałeś sms-a do Kai?! - zmiażdżyłam go pełnym zdziwienia spojrzeniem. Wzruszając ramionami, przewrócił oczami.
   -Gdybym tego nie zrobił, oberwałbym najpierw od Robina, a później od ciebie. - skwitował ironicznie. -Pożyczyłem jej numer z twojego smartfona, mam nadzieję, że się nie gniewasz.
   Nim zdążyłam zareagować, stał już przy drzwiach, a moment później opuścił pomieszczenie, dając mi do zrozumienia, iż moi rodzice i śniadanie nie będą czekać przez cały dzień. Minęło parę minut, gdy na dobre się otrząsnęłam. A potem sama przed sobą stwierdziłam, że mam naprawdę wspaniałego narzeczonego.


~~~


   -Kochanie, nie musimy tam iść, a przynajmniej nie teraz. Nie uważasz, że powinnaś odpocząć? Dopiero co spędziliśmy sześć godzin w aucie...
   -Marco, to jest Paryż. Miasto, w którym nie da się zobaczyć każdego miejsca w jeden dzień. Serio, chcesz siedzieć tutaj i marnować czas na oglądanie francuskich programów telewizyjnych czy wolisz przejść się najromantyczniejszymi uliczkami na świecie?
   -Nie chodzi o czas, tylko o twoje zdrowie. Jeśli ze mną negocjujesz, znajdź dobre argumenty, inaczej zapomnij, że cokolwiek zyskasz. Połóż się chociaż na godzinę lub półtorej i wtedy ewentualnie pomyślimy, okej?
   Założyłam ręce na piersi, patrząc na niego z oczywistym rozżaleniem. Prawda przedstawiała się tak, że Reus faktycznie miał rację, mało tego, świetnie wiedział, co się ostatnio dzieje. Często miewałam niegroźne i całkiem naturalne dla tego okresu bóle podbrzusza, narzekałam na skurcze łydek czy obrzęki kostek. Marco w dodatku udowadniał mi, że mam wyraźne problemy z koncentracją, ponieważ nie skupiam się na tym, co ktoś do mnie mówi. W wyobraźni już widziałam wszystkie te wydarzenia, o których opowiadał mu mój lekarz, a które obecnie przeżywa nasza córka i przypuszczałam, iż specjalista nakazał mu wzmożenie ostrożności, gdyż jeszcze wczoraj usiłował namówić mnie na rezygnację z tego wyjazdu. Stanowczo jednak odmówiłam, ponieważ nam obojgu na nim zależało, a ja potrafię o siebie zadbać. Mimo to, jak zresztą dobitnie wspomniał, dyskutowanie z nim w tej sprawie mijało się z celem, zatem posłusznie wpakowałam się do łóżka, po czym narzuciłam na siebie kołdrę i na moment zamknęłam oczy. Poczułam jeszcze, jak przyciska wargi do mojego ramienia, a ręką oplata mój brzuch.
   -Nie dąsaj się. - szepnął mi do ucha. -To wyłącznie dla waszego dobra, Maleńka.
   Wcisnęłam twarz mocniej w poduszkę, na co roześmiał się cicho, a potem... W sumie nie mam zielonego pojęcia, co nastąpiło potem. Chyba zasnęłam, bo po powrocie do świata żywych czułam się przyzwoicie wypoczęta, a Woody w pozycji półleżącej rzeczywiście oglądał jakiś francuski film z angielskim dubbingiem. Przeciągnęłam się leniwie, lecz drgnął dopiero wtedy, kiedy położyłam głowę na jego klatce piersiowej.
   -I co? - zaczął, a w jego głosie dominowała nutka tryumfu. -Nadal masz ochotę na nocne schadzki?
   -Jeszcze większą, niż parę godzin wcześniej. Wyspałam się.
   -Mówiłem, że ten wyjazd nie jest genialnym pomysłem... - jęknął wplatając palce w moje włosy. -Jak się czujesz? Coś cię boli?
   -Tak: twoje głupie gadanie. - sarknęłam podpierając się na łokciu, żeby spojrzeć mu w twarz. -Posłuchaj... Decyzję o Paryżu podjęliśmy wspólnie. Gdyby mój lekarz kazał ci przykuć mnie do łóżka, zwyczajnie byś to zrobił, ale na razie nie zaszła taka potrzeba, więc zgódź się ze mną chociaż raz i przestań narzekać. Na własne życzenie dokładasz sobie zmartwień. Pomyśl, czy warto?
   Westchnął, bardzo powoli wypuszczając powietrze z ust. Z opóźnieniem dotarło do mnie, iż odniosłam sukces. Tym razem odpuścił, przechylając jednocześnie szalę zwycięstwa na moją stronę. Czekałam tylko na oficjalne potwierdzenie z jego ust.
   -Dobra, niech ci będzie. - rzucił w końcu. -Ale nie licz, że przyklasnę każdej twojej propozycji. Tylko tym rozsądnym.
   -To co, może na początek wyskoczymy na tą twoją 'nocną schadzkę'? - spytałam przygryzając wargę. Zmarszczył brwi.
   -Po pierwsze, nie moją. A po drugie, dochodzi dwudziesta trzecia, więc zanim się ogarniemy, wybije północ. Trochę późno, no nie?
   -Skarbie, nie musimy nigdzie wychodzić... - mruknęłam drażniąc palcami jego tors. Marco spiął mięśnie brzucha, tworząc dla siebie tarczę obronną. -Odłóżmy to już na jutro.
   -Więc wybacz, ale nie wiem, o czym mówisz. - oświadczył z powagą, na co aż znieruchomiałam i podniosłam wzrok, lustrując jego twarz. Zaciskał zęby, uśmiechając się lekko, a ja zwątpiłam. Żartuje? Czy nie? Umiejętnie utrzymywał kamienną twarz, lecz po prześledzeniu każdego jej centymetra zauważyłam znane mi iskierki w jego tęczówkach. Postanowiłam więc zagrać jego kartą, choć nieco bardziej otwartą.
   -Cóż... Skoro mój, hmm... - zawiesiłam głos, by zwrócić jego uwagę. -Chłopak... Och, przepraszam, narzeczony... Nie czyta mi tej nocy w myślach, to wezmę prysznic.
   Obrzuciłam go władczym spojrzeniem, a następnie odsunęłam się i postawiłam stopy na podłodze. Nie zdążyłam jednak wstać, gdyż kilka sekund później jego wargi i ciepły oddech błądziły wzdłuż mojej szyi, a ramiączka koszulki zsunęły się aż do łokci.
   -Już od prawie tygodnia nie masz chłopaka. - szepnął kontynuując pozbywanie się mojego górnego odzienia. -A prysznic weźmiemy później. Albo kąpiel... Wedle życzenia.
   Pokiwałam wyłącznie głową pozwalając mu na wszystko, co tylko szybko zaplanował w swoim małym móżdżku. Niewiele czasami mu potrzeba, lecz dla mnie oznacza to wtedy cały świat.


~~~


   Ten Sylwester znacznie różnił się chociażby od zeszłorocznego. Tym razem późnym popołudniem wybraliśmy się na spacer ulicami Paryża, by podziwiać zimową aurę i nadchodzący, imprezowy klimat. Chodniki nie przerażały pustkami, aczkolwiek nie wypełniały ich też masy ludzi - zdecydowana większość przygotowywała się już do domówek lub wyjścia do klubu. Ostatni dzień w roku to taki czas, który wręcz trzeba spędzić z najbliższymi i razem z nimi wejść w okres nowych zobowiązań oraz postanowień. Trzydziestego pierwszego grudnia nikt nie powinien być sam.
   Zjedliśmy obiad w jednej z restauracji w centrum, po czym wolnym krokiem ruszyliśmy w drogę powrotną do miejsca zakwaterowania. Fakt, iż nie będziemy bawić się na parkiecie nie oznaczał, że na cały wieczór, a także noc zamkniemy się w swoim apartamencie i samotnie będziemy odliczać godziny oraz minuty do północy. Należący do hotelu lokal organizował imprezę sylwestrową i właśnie tam zamierzaliśmy się udać. Czułam się trochę niezręcznie ze świadomością, że znacznie ograniczam mojego narzeczonego swą wyjątkową niedyspozycją, lecz on zdawał się tym zupełnie nie przejmować. Tradycyjnie stroił się przed lustrem, od piętnastu minut w najwyższym stanie gotowości misternie układając włosy. Siedząc w fotelu przy kominku zastanawiałam się, jakim cudem jeszcze go to nie nudzi.
   -Dobrze wiem, że się śmiejesz, więc przestań, dopóki tego nie widzę. - rzucił nawet nie odwracając wzroku, co faktycznie wywołało u mnie atak głupawki. Zakryłam usta dłonią, jednak niewiele pomogło. Westchnął poirytowany, obserwując mnie w tafli lustra. -Nie poczekam za tobą, przysięgam.
   -I tak nie mam w co się ubrać. - wzruszyłam ramionami, jakby stanowiło to najnormalniejszą rzecz na świecie. Marco zareagował, stając przodem do mnie. Prezentował się idealnie. Znów. Szlag!
   -Jak to? Przecież po świętach robiłaś zakupy z mamą! Lena, skarbie... - kucnął przede mną, zauważywszy, że przygryzłam wnętrze policzka, wykrzywiając się w grymasie. -Coś kręcisz, nie ukryjesz tego. Wcale nie chodzi o strój, prawda? Po prostu nie chcesz pokazać się publicznie w takim stanie. Ale dlaczego? Boisz się, że przyciągniesz mnóstwo ciekawskich spojrzeń?
   -Bo tak właśnie będzie. - pożaliłam się, zerkając na niego przelotnie. Przewrócił oczami. -Nie rozumiem, dlaczego kobiety w ciąży wzbudzają taką sensację... Bo są trochę... Ech, nieważne. Nie będę się powtarzać.
   -Przypuszczam, że chciałaś ponarzekać na swoją figurę, więc masz rację, lepiej nic nie mów. - odparował z kąśliwym uśmieszkiem. -Ja też nie lubię w kółko gadać tego samego, ale sądzę, że ludzie zwyczajnie uważają ciężarne panie za wyjątkowe. Podziwiają je. Doceniają, że umieją włożyć tyle trudu, serca i poświęcenia w donoszenie tego małego szkraba aż do samego końca.
   -Tak myślisz?
   -Yhm. Wiem to z własnego doświadczenia.
   Podniosłam głowę, gapiąc się na niego z lekko rozchylonymi ustami. Znowu dałam się zaskoczyć. Już nie rozprawiałam nad tym, czy układa te teksty spontanicznie czy naprawdę takie jest jego zdanie. Nie okłamałby mnie. Gdy Carolin podstępem chciała sprawić, bym uwierzyła w uknutą przez nią intrygę, też powiedział prawdę, pomimo utraty mojego zaufania. On nie potrafi kłamać patrząc mi prosto w oczy.
   -Zaraz poszukam jakiejś odpowiedniej sukienki. - mruknęłam, co przywróciło radosnego banana na jego policzki. -Ale obiecaj mi coś.
   -Co?
   -Poczekasz na mnie. - wydęłam prosząco dolną wargę, stosując do tego technikę z maślanymi oczkami. Zaczął się śmiać.
   -Okej. - prychnął rozbawiony, a następnie wstał i pocałował mnie w czoło, lewą dłoń zsuwając na mój brzuszek. -Poczekam.


~~~


   -To miał być ten moment. - szepnął mi do ucha, kiedy oglądaliśmy wznoszące się ku niebu fajerwerki. -Tutaj i o tej porze miałem ci się oświadczyć.
   -I tylko ze względu na mnie nie poczekałeś? - przygryzłam wargę opierając plecy o jego tors. Pogłębił właśnie moje wyrzuty sumienia, które zbudziły się po tym, jak z mojego powodu odmówił lampki noworocznego szampana. -Szczerze.
   -Załóżmy, że tak w osiemdziesięciu procentach. - przyznał okrywając mnie ramionami. -Przez całą Wigilię marudziłaś, a to wpływało na atmosferę w domu. Gdy wyszłaś z Nico do pokoju, moi rodzice od razu zapytali, co się stało, bo ewidentnie masz zły dzień.
   -Co im powiedziałeś?
   -Że źle spałaś i jesteś trochę zmęczona. Na szczęście łyknęli bez problemu. - zażartował. -No, a z drugiej strony naciskał Robert. Kiedy Ania zabrała cię do galerii, połączyliśmy się na Skype z Aubą i obgadaliśmy to po męsku. Pierre wybrał Sylwestra, bo bardziej kameralnie i intymnie. Bobek uparł się na święta, bo miał nadzieję, że dasz mi kosza. Wtedy nie zdecydowałem, ale gdy rano zarzuciłaś mi kolejną zdradę, dotarło do mnie, że nie ma już czasu.
   -Nie obrazisz się, jeżeli tego nie skomentuję? - odwróciłam się i zlustrowałam jego twarz. Marszczył brwi. -Po prostu brakuje mi słów...
   Wyszczerzył się tylko i przytulił mnie mocno, ucałowując w czubek głowy. Podniosłam rękę, by założyć włosy za ucho i moją uwagę przykuł błyszczący na palcu pierścionek. Faktycznie, planował te zaręczyny od dawna. Wyrzucił mnie z mieszkania, by skonsultować się z przyjaciółmi. Tej wyjątkowej biżuterii poszukiwał w całym Zagłębiu Ruhry. Zaprosił swoją i moją rodzinę, aby udowodnić im, że naprawdę mnie kocha. I przede wszystkim, utrzymywał wszystko w tajemnicy, nie dając wyprowadzić się z równowagi. Bo nazywa się Marco Reus i jest moim przyszłym mężem oraz ojcem mojej córki.
   Ponad trzy godziny później wróciliśmy do wynajmowanego apartamentu. Automatycznie skierowałam się do łazienki, odgórnie oświadczając piłkarzowi, że zamierzam wziąć odprężającą kąpiel, na wypadek, gdyby martwił się, że długo nie wychodzę. Siedziałam więc w wannie, uważnie badając skórę swojego brzucha. Gładziłam ją lub po prostu dotykałam, wypróbowałam też mówienie do dziecka, gdyż dowiedziałam się od lekarza, iż na tym etapie bobasy rozpoznają już głos matki. Było dziwnie, bo niecodziennie, ale to podobno ogromnie pomaga. Skoro Nico już tydzień temu przeprowadził konwersację ze swoją kuzynką, skoro Yvonne go tego uczyła, to najwyraźniej powszechnie stosowana metoda. Niesamowite uczucie - świadomość, że twoje maleństwo cię słyszy, choć nie przyszło jeszcze na świat. Niesamowite i jednocześnie szalenie ekscytujące.
   Gdy zwolniłam toaletę, Woody trajkotał przez telefon i z przebiegu tej paplaniny wywnioskowałam, że skontaktował się z Götze. Ten wraz z rodzicami, braćmi i Ann-Kathrin poleciał do Dubaju, zatem u nich powoli wstawał już nowy dzień. Blondyn obdarzył mnie jedynie śmiesznym, znudzonym spojrzeniem i nie przerywając łączności, zniknął za drzwiami. Parę minut później do moich uszu dobiegł już szum wody. Cierpliwie czekałam, aż skończy, usiłując nie zasnąć, tym bardziej, że prysznic zabiera mu zdecydowanie mniej czasu, niż układanie fryzury. Nie knułam nic podstępnego. Ostatnio często po prostu leżymy w łóżku rozmawiając o tym, jak będzie wyglądała nasza przyszłość, sprzeczając się o imię córeczki lub smak i kształt tortu weselnego. Zważając na fakt, że w piątek jedziemy do Niemiec, by Marco mógł ze spokojem przygotować się na powrót do klubu, potrzebowaliśmy tego typu niezobowiązujących pogawędek.
   Przeglądałam w internecie masę życzeń na Nowy Rok i przegapiłabym pojawienie się Reusa, gdyby nie zwrócił na siebie uwagi poprzez głośne chrząknięcie. Wyjrzałam zza telefonu, obserwując go pytająco.
   -Nie wiesz, gdzie położyłem wczoraj odżywkę do włosów? - lukał na mnie z głęboką wiarą na bezbłędne wskazanie mu położenia bezcennego w tamtym momencie opakowania. Już miałam mu to tłumaczyć, lecz w tej samej chwili trzasnęły niezamknięte drzwi łazienki, doprowadzając nas obojga do stanu przedzawałowego. Niestety, nie poprzestało na tym, jeśli o mnie chodzi. Poczułam dość intensywny skurcz, a potem silny ból brzucha. Jęknęłam, zaciskając zęby. Reus zatrzymał się sparaliżowany na kilka sekund, by następnie znaleźć się tuż obok mnie.
   -Kochanie, co się dzieje? - zapytał nerwowo, przesuwając kciukiem wzdłuż mojego policzka. -Powiedz mi, do cholery.
   -Nic... - szepnęłam, koncentrując się na własnym oddechu. Wiedziałam, co się właśnie wydarzyło, bo sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy z rzędu, w krótkich odstępach czasu. Zacisnęłam powieki, splatając jednocześnie nasze palce. -Wszystko jest w porządku.
   -Lena, zwijasz się z bólu i mówisz mi, że wszystko w porządku? - podniósł głos, nie spuszczając mnie z oczu. Balansował na granicy opanowania i paniki. -Nie ściemniaj, przecież widzę, że cię boli!
   -Tak, ale uspokój się i nie krzycz na mnie, błagam. - zajrzałam mu głęboko w oczy, na co odsunął się zdezorientowany i nieco wyciszony. -To nic groźnego... Daj rękę, pokażę ci.
   Podał, więc ujęłam ją i nakazując mu czekać, przesunęłam od biodra na sam środek brzucha. Reakcja nastąpiła natychmiastowo. Kolejne uderzenie wprost w jego dłoń, mocne, podwójne. Spojrzał na mnie potężnie zszokowany, ale wzruszyłam tylko ramionami, uśmiechając się delikatnie. Długo nie był w stanie wydusić ani słowa, dopiero gdy kopniaki ustąpiły, systematycznie dochodził do siebie.
   -O mój Boże. - wykrztusił prostując zdrętwiałe plecy. -To się naprawdę stało.
   -Przestraszyłeś ją. - skarciłam go gładząc jego ramię, gdyż widziałam, że wciąż to przeżywa. -Nauczka, żeby domykać drzwi.
   -Przepraszam. - szepnął skruszony, opierając czoło o moją skroń. -Bardzo cię bolało?
   -Nie zawsze tak będzie, nie martw się. - rzuciłam wymijająco. -Akurat teraz dość mocno, bo doświadczyłeś właśnie pierwszego poważniejszego ruchu twojej córki.
   Zerknął na mnie z czułością oraz ogromną miłością i uśmiechnął się, gdy ogarnął istotę sytuacji. Uniósł brwi i zmienił pozycję, podpierając się teraz na łokciu.
   -Prezent noworoczny. - skwitował ze śmiechem, po czym znów objął ręką mój brzuszek i zsunął się na jego wysokość. -Lubisz dokuczać mamie, co?
   -Zupełnie, jak ty. - palnęłam, za co napotkałam jego mordercze spojrzenie. Złożył długi pocałunek na mojej skórze i wrócił na poduszkę.
   -Spróbuj zasnąć, okej? - poprosił, zwinnie zmieniając temat. -Gdybyś źle się czuła, będę obok, więc niczym się nie przejmuj. Kocham cię.
   Mnóstwo osób życzyło mi niedawno szczęśliwego Nowego Roku. Wiele z nich przesądnie stwierdziło również, że jaki pierwszy stycznia, takie następne 364 dni. Jeżeli każdy z nich miałabym spędzić u boku Reusa, ta teza zawierałaby czystą prawdę. I zawiera. Bo nawet, jeśli Woody wyjedzie na kilka dni, i tak będziemy razem. I nic tego nie zmieni.


***


Przepraszam. Tylko tyle mam do powiedzenia. 
A, no i jeszcze to, że zaczęłam już pisać następny rozdział, ale nie określę Wam, kiedy go wrzucę. Jak skończę, to będzie :)

Na rozładowanie napiętej atmosfery mój ulubiony Minionek :p

Do usłyszenia♡

2 komentarze:

  1. Rozdział jak zawsze wspaniały. Reus panikarz, hahaha, czekam na kolejny, pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialny blog,nadrobiłam wszystko :) Zapraszam na mojego http://pilka-nozna-moim-zyciem.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń