niedziela, 3 stycznia 2016

31. Ich habe eine wunderbare Idee, wie ich dir meine Liebe beweisen kann

   -Która godzina? - spytał, nerwowo krzątając się po całym mieszkaniu. Jednocześnie szukał czegoś w telefonie i usiłował poprawnie zawiązać krawat na szyi. -Lena, błagam! Nie śmiej się, tylko mi pomóż. A widziałaś może kluczyki do Astona? I flakonik z moim perfum?
   -Jesteś niemożliwy. - jęknęłam, wciąż zanosząc się śmiechem. To, co wyprawiał od jakiejś godziny, naprawdę przechodziło ludzkie pojęcie. -Klucze jakieś dziesięć minut temu wrzuciłeś do kieszeni marynarki, po to, aby ich nie zgubić, co paradoksalnie zrobiłeś. A Hugo stoi w tym samym miejscu, co w zeszłym roku. Powtórka z rozrywki czy déjà vu?
   Zatrzymał się lustrując mnie z uwagą, kąśliwie uśmiechnięty. Cały problem polegał na tym, że wybieraliśmy się właśnie na bożonarodzeniowy bankiet klubowy, a brak poczucia czasu u Reusa sprawiał, iż niemal na pewno się spóźnimy. Krok za krokiem odtwarzał wszystkie akty sprzed dwunastu miesięcy, łącznie z tym, że rozpraszała go moja sukienka, choć oczywiście ze względu na okoliczności, wybrałam dziś bardziej stonowany i mniej krzykliwy model. Myślałam, że dorósł. Najwyraźniej muszę jeszcze poczekać.
   -Faktycznie, śmieszne. - bąknął z zawieszonym na palcu brelokiem, po czym rzucił go w moją stronę, a sam pognał do łazienki spryskać się ulubionym zapachem. Przewróciłam jedynie oczami.
   -Gdybyś wrócił do domu odrobinę wcześniej, wystarczyłoby nam czasu. - zauważyłam. -Zamiast tego, drugi raz w tym tygodniu, razem z Marcelem urwaliście się na zakupy. Czy to było aż tak konieczne?
   -Kochanie, nie zrozumiesz. - rzucił krótko, podchodząc do lustra, by ponownie wygładzić śnieżnobiałą koszulę, tym razem zapinając już jednak marynarkę. -To znaczy, zrozumiesz, ale później. A odpowiadając na twoje pytanie: tak, to było cholernie istotne, musiałem to załatwić.
   -Długo ci zeszło.
   -Sprawa wcale nie jest taka prosta, jak sądziłem, dlatego poprosiłem Forniego o radę. Wiesz, ja nie mam w tym doświadczenia.
   -W czym?
   -Nie podpuścisz mnie. - uśmiechnął się, wygładzając kciukiem mój policzek, po czym wyminął mnie i otworzył drzwi. Nie zamierzałam jednak się ruszyć. -Możemy iść?
   -Powinnam cię o coś podejrzewać? - zapytałam prosto z mostu, zabierając ze stolika czarną torebkę na łańcuszku. -Nigdy wcześniej nie znikałeś na kilka godzin co dwa dni, chyba należy mi się jakieś wyjaśnienie.
   -Mała, wałkowaliśmy to ostatnio. - podszedł bliżej, oplatając rękoma moją talię. -Nie musisz się martwić. Idą święta i w związku z tym mam parę rzeczy do zrobienia... Poza tym, może zapomniałaś, ale jutro obchodzimy rocznicę i z tej okazji idziemy wieczorem na kolację. Okej?
   Gapiłam się na niego nieco otumaniona, otwierając szeroko oczy. Tak, zapomniałam. Tak bardzo zaabsorbowało mnie wytykanie jego błędów i użalanie się nad swoją figurą, że zupełnie wyleciało mi z głowy to, co naprawdę ważne i Marco to dostrzegł, bo uniósł brwi, irytująco kręcąc przy tym nosem. Może i wyłaził z chłopakami na potajemne, męskie schadzki, ale przecież cały czas o mnie myślał. Westchnęłam cicho, zniesmaczona własnym egoizmem.
   -Jasne, w porządku. - mruknęłam skruszona, wsuwając dłonie w kieszenie płaszcza. -Przepraszam.
   -Spokojnie, zwal winę na hormony. - odparował, lecz gdy tylko zgromiłam go wzrokiem, wykorzystał to, unosząc mój podbródek. -Kocham cię. I mam świetny pomysł, jak ci to udowodnić, więc uzbrój się w cierpliwość, to już nie potrwa długo, obiecuję.
   -Marco, przestań z tymi swoimi rebusami! - wypaliłam, chcąc wymusić na nim wyjawienie całego planu, lecz patrzył na mnie tak, iż dotarło do mnie, że liczył na zupełnie inne słowa. Wypuściłam powietrze z ust i odetchnęłam głęboko. -Ja też cię kocham. Aczkolwiek to "nie potrwa długo" będzie dla mnie wyjątkowo trudne.
   Nie skomentował tego. Pocałował mnie w czoło, cofnął się do uchylonych drzwi i energicznie pociągnął za klamkę.
   -Panie przodem.


~~~


   Siedzieliśmy w zaciszu dość drogiej i trochę mocno ekskluzywnej jak na mój gust restauracji, niespiesznie pochłaniając wyszukane, wręcz błyszczące wykwintnością dania. Pomimo to, nie czułam się skrępowana. Nikt nas nie obserwował, nie rzucał zbędnych komentarzy, ale kilka osób nie omieszkało dać Marco spokoju, gdy go rozpoznali, a wtedy niepewnie podchodzili po autograf lub zdjęcie. Pojawiał się tu dla mnie czas na zbadanie wnętrza pomieszczenia i odkryłam, że jadaliśmy już tutaj parę razy. Dokładnie w dniu moich oraz jego urodzin. Zakładając, iż chciałby spędzać w tym miejscu czas we wszystkich ważnych dla nas datach, następną rocznicę także będziemy świętować tutaj. A może okazja nadarzy się jeszcze szybciej - naszej córeczce trzeba przecież wyprawić chrzciny. I ustalić, jakie będzie nosiła imię, urządzić dla niej pokoik, kupić pierwszą wyprawkę, ustalić rodziców chrzestnych... Czas biegnie nieubłaganie szybko, a obowiązków przybywa.
   -Odpłynęłaś. - usłyszałam nagle jego głos. Położył dłoń na mojej, gdy nasze spojrzenia się spotkały. -Dobrze się czujesz?
   -Tak, zamyśliłam się. - zapewniłam z delikatnym uśmiechem. -Mówiłeś coś?
   -Nie. - roześmiał się, rozbawiony moją nieuwagą. -Ubolewam tylko nad tym, że nie możemy wznieść toastu alkoholem. Ty jesteś w ciąży, a ja prowadzę.
   -W Sylwestra będzie podobnie.
   -To prawda.
   -Zostaniemy w Dortmundzie? - zerknęłam na niego, nieznacznie przygryzając wargę. Zastanawiał się, co powiedzieć.
   -To zależy od ciebie, ale moim zdaniem to najlepsze wyjście. Podróż samolotem odpada, moi rodzice nie chcą cię męczyć, twoi z pewnością też, Bobek leci z Anną na Ibizę... Z drugiej strony, możemy jechać do Paryża... Tylko, że autem to niecałe sześćset kilometrów trasy. Daleko.
   -Do Paryża... - uniosłam brwi, na co Woody wykonał ten sam gest. Cóż, nie zagięłam go. -Po co?
   -Na Sylwestra. Musi być inny powód? - wykręcił się, obracając w palcach widelec. -To podobno najromantyczniejsze miasto na świecie. Wynajęlibyśmy apartament z widokiem na wieżę Eiffla i podziwialibyśmy fajerwerki z balkonu. Co ty na to?
   -Kusząca propozycja. - przyznałam opierając nadgarstki o brodę. -Okej, będzie fajnie. Spróbujmy.
   -Jesteś pewna? Nie chcę, żeby coś ci się stało...
   -Hej, wszystko pod kontrolą. - przesunęłam się, by ująć jego twarz w obie dłonie. -Nie nadwyrężę się w ten sposób. Ponadto, zawsze możemy wtedy odpocząć w hotelu... Skarbie, umiem o siebie zadbać. Za kilka miesięcy rzadko będziemy przebywać tylko we dwoje, więc nie marudź.
   -Załóżmy, że mnie przekonałaś. - stwierdził z uśmiechem. Ujął moją dłoń i ucałował jej wierzch, natomiast drugą ręką wygładził mój brzuszek. -Zajmę się tym, kiedy wrócimy. Teraz zostały nam do obgadania jeszcze dwie kwestie.
   -Jakie? - zmarszczyłam czoło, nie spuszczając z niego wzroku. Przygryzł wewnętrzną część policzka, szczerząc się półgębkiem.
   -Wczorajszą imprezę Borussii. Ponownie znalazłaś się w centrum zainteresowania. - uściślił, gdy nie ogarnęłam, o co chodzi.
   -Zauważyłam.
   -Powinienem chyba być zazdrosny. - kontynuował rozbawiony. -Do tej pory to zawodnicy przyciągali największą uwagę, pojawiając się na firmowych spotkaniach. Podkradasz mi reputację i uznanie.
   -Czasy się zmieniają, Marco. - odgryzłam się, prostując się uroczyście na siedzeniu. -Ale uważam, że nie o to chodzi. Wszyscy wiedzą, co odstawiłeś z wyjazdem do Barcelony, więc raczej jednak skupiali się na tobie. Bez obaw, nie stracisz na popularności.
   -Ściemniasz, twoja ciąża przykuwała spojrzenia, bo Klopp jeszcze nie do końca mi wybaczył, a Lewy wciąż regularnie mi docina, że popełniłem błąd. Ludzie uśmiechali się do ciebie, nie do mnie.
   -Pewnie zastanawiali się, dlaczego nadal z tobą jestem. - palnęłam, napotykając morderczy ogień w jego tęczówkach. -Żartowałam. Nie mają pojęcia, co się wydarzyło, ale i tak cię lubią. Przyjaciele się od ciebie nie odwrócili, wspierają cię jak dotychczas. Nie narzekaj, wszystko jest na najlepszej prostej.
   -Mieliśmy porozmawiać o tobie, a mimo to cały wątek sprowadziliśmy do mnie. - mruknął przecierając twarz. -I nie rozumiem, po co.
   -Bo gadasz bzdury. Fani kochają cię za to, kim jesteś i co robisz. Niemożliwe, żeby cię opuścili, a nawet jeśli, to zawsze będę ja. Pamiętaj o tym.
   Podniósł głowę wyciągając ramiona, po czym mocno przytulił mnie do siebie i złożył kilka subtelnych pocałunków w okolicach mojej skroni. Uśmiechał się przy tym, czułam to doskonale. Zacisnęłam powieki, gładząc jego udo, na co przesunął wargami wzdłuż mojej żuchwy aż do szyi. Wsparłam nadgarstki na jego torsie, energicznie odsuwając go od siebie.
   -Kochanie, tutaj są ludzie... - szepnęłam nieco zawstydzona, spoglądając mu w oczy, jednak nie przejął się tym zbytnio. -Opanuj się, proszę.
   -Chcę cię mieć. - wychrypiał wprost do mojego ucha. -Nie teraz, nie tutaj, a za kilkadziesiąt minut w naszym łóżku. Zgódź się...
   -A ta druga sprawa, o której wspomniałeś? - wytknęłam mu, próbując uspokoić sytuację. -A rezerwacja hotelu w Paryżu?
   -To poczeka, może poczekać. Po prostu oddaj mi się, jeśli pozwolisz, wezmę wszystko, co mi dasz. A naprawdę nie potrzebuję wiele.
   Nie zamierzał wdawać się w dyskusję, lecz i ja nie chciałam odmawiać. Choć obecnie ustalałam zasady w sypialni, bo Reus dobrowolnie przyznał mi pierwszeństwo, nie nadużywałam ich nawet w najmniejszym stopniu. Milczałam, kiedy płacił za kolację, milczałam, kiedy wsiadaliśmy do auta i gdy obejmował dłonią mój brzuch z jego ukochaną córeczką w środku, także. To nie tak, że nie miałam prawa nic powiedzieć. Raczej nie musiałam albo nie potrafiłam, gdyż w takich właśnie chwilach dziwiłam się, że on faktycznie kocha mnie na poważnie. Że nadal widzi naszą wspólną przyszłość, że moja sylwetka jest dla niego czymś zupełnie naturalnym i że akceptuje moje słabości. Zapewne nie powinnam w ogóle tak myśleć, lecz w mojej opinii to czyni go kimś wyjątkowym. Dwudziestoczterolatkiem, który prawdopodobnie utknął w umyśle dziecka, ale udowadnia, że jest już gotowy na wychowywanie swojego własnego. Żaden człowiek się z tym nie rodzi. Tego trzeba się zwyczajnie nauczyć.
   Tak, jak obiecał, ponad pół godziny później byliśmy już tylko dla siebie, a każdy inny problem zepchnęliśmy na drugi plan. Znaczenia nabrały aktualnie jedynie nasze westchnienia i jego rozpalone ciało, każdego dnia stanowiące moją barierę ochronną. Moje niezawodne poczucie bezpieczeństwa. Moje wszystko. I jeśli ta noc jest zwieńczeniem dnia naszej rocznicy, to zdecydowanie jedna z najlepszych dób w moim życiu.


~~~


<Marco>
   Opierałem się o ścianę w korytarzu obserwując, jak zakłada zimowe ubrania. Ubolewała ostatnio, że musiała kupić płaszczyk o zaledwie jeden rozmiar większy, jakby nagle zawaliły się wieże World Trade Center. Na początku szóstego miesiąca ciąży ważyła zaledwie sześć kilogramów więcej. To dużo? Yvonne na tym etapie odnotowała liczbę dwa razy wyższą i jakoś to przeżyła. Wytłumaczenie tego mojej dziewczynie graniczyło jednak z cudem.
   Po przeciwległej stronie stała Anna Lewandowska, przenosząc wzrok to na mnie, to na Lenę. Wymienialiśmy między sobą porozumiewawcze spojrzenia, ponieważ doskonale wiedziała, dlaczego poprosiłem ją tego wieczora o pomoc, a ona entuzjastycznie zgłosiła się na ochotniczkę. I dobrze, bo mam tą świadomość, że zostawiam ukochaną w pewnych rękach. A plan był banalnie prosty: brzydko mówiąc, musiałem pozbyć się jej z mieszkania. Niektóre sprawy wymagają jeszcze dopracowania.
   -Uważaj na siebie, okej? - powtórzyłem całując ją w czoło, na co przewróciła tylko oczami. Ostatnio słyszała to zbyt często, ale taka moja rola. -I bawcie się dobrze, karty kredytowe nie cierpią debetów.
   -Spadaj. - roześmiała się i dźgnęła mnie w żebro. -Jeszcze słowo i nie wrócę na noc.
   Uniosłem pytająco brwi, a ona musnęła moje usta i zniknęła za drzwiami. Anka z uśmiechem puściła do mnie oczko i podążyła jej śladem, a wtedy zacząłem działać. Odpaliłem laptopa, odczekałem, aż połączy się z internetem, a następnie zalogowałem się na Skype. W międzyczasie poszukałem jakiegoś sensownego kanału muzycznego w TV i wyjąłem z lodówki napój energetyczny. Niekiedy ratował mnie po nieprzespanych przez mecze nocach, a dziś po prostu nabrałem na niego ochoty. Możesz wszystko pod warunkiem, że Klopp nie widzi i nikt mu nie doniesie. Podstawowe motto każdego piłkarza Borussii Dortmund.
   Dokładnie dziesięć minut po wyjściu dziewczyn zjawił się Lewy. Przytargał ze sobą dwie porcje nachosów i największy kubeł popcornu, prosto z kina. Zerknąłem na jego towar kręcąc z niedowierzaniem głową, lecz wzruszył tylko ramionami, wędrując z nim wprost na sofę. Rozsiadł się beztrosko, stawiając przekąski na stole.
   -No co? - mruknął, z pokerową twarzą rozkładając ramiona. -Auba i jego zacna osobowość to zazwyczaj czysta komedia, więc pomyślałem, żeby ją czymś przegryźć. Zobaczysz, zjemy to w mgnieniu oka. Dzwoniłeś już do niego?
   -Tak, ale byłem w kuchni i nie sprawdziłem, czy odebrał. Zamknij tylko tą kartę od przeglądarki i już.
   Jak poleciłem, tak zrobił, a na ekranie komputera natychmiast ukazało się oblicze Aubameyanga, przez co aż odskoczyliśmy do tyłu. Jeszcze długo potem zanosił się śmiechem, aby ostatecznie pogrozić nam palcem.
   -Wszystko słyszałem! - wrzasnął do kamerki, szczerząc zęby. -Jak wrócę po świętach do Dortmundu, to dopiero wam pokażę komedię! No, ale do rzeczy, nie dostałem dużo czasu, moja żona podobno potrzebuje mnie przy pieczeniu... Czegoś tam. A skoro już o tym, to jak z tobą, Woody, wybrałeś coś w końcu?
   -Upatrzyłem sobie trzy w miarę konkretne modele, zaraz ci wyślę.
   -W miarę? - fuknął Robert, gdy szukałem zdjęć w folderze na pulpicie. -Stary, to moja siostra, a ty mówisz "w miarę"?!
   -Nie czepiaj się drobiazgów. - bąknąłem, kiedy zarechotał pod nosem. Skopiowałem pliki i wrzuciłem je Gabończykowi na czat. -Znalazłem je z Marcelem dopiero w Kolonii, ale obiecali mi, że jeśli zdecyduję się na któryś, sprowadzą je do salonu w Dortmundzie. Dziś muszę dać im odpowiedź.
   -Pojechałeś do Kolonii w ten sam dzień, kiedy powiedziałeś Kloppowi, że bierzesz wolne, bo dopadła cię grypa żołądkowa i nie masz siły wstać z łóżka? - rzucił znów Bobek, przez co spojrzałem na niego zszokowany.
   -Nic takiego nie powiedziałem! - ryknąłem waląc go przy tym w głowę. Kątem oka wyłapałem, że
Auba popłakał się ze śmiechu. -Byłem tam po treningu. Musiałbym nazywać się tak, jak ty, żeby kombinować.
   -Luz, przecież żartowałem. - poklepał mnie po ramieniu z miną zbitego szczeniaka. -W porządku, rozumiem.
   -Marco, mówiłem ci kiedyś, że będziesz miał z nim przesrane, pamiętasz? - dodał Pierre zbliżając się do ekranu. -I widzisz, im dalej w las, tym gorzej!
   -Przezabawne, wręcz umieram. - warknąłem krzyżując ręce na klatce piersiowej. -Skoro czas nas goni, nie mam pojęcia, dlaczego się wydurniacie. Poprosiłem was o poradę, do cholery, nie o cyrk.
   -Okej, już. - spoważnieli jak na komendę, więc odetchnąłem z ulgą. Zachowują się jak banda rozwydrzonych pajaców, ale ostatecznie można na nich polegać. -Moim skromnym zdaniem, powinieneś kupić ten pierwszy. Świetnie się prezentuje, no i ja ogólnie bym nosił, nie pogardzę.
   -Twoje skromne zdanie jest w takim razie w błędzie. - wtrącił Lewy. -Lena woli zdecydowany minimalizm, wybieramy coś dla niej, nie dla ciebie. Woody, na pewno przeglądałeś jej biżuterię, zatem doskonale zdajesz sobie sprawę, że ten w środku jest najodpowiedniejszy.
   -To zmienia postać rzeczy. - stwierdził Auba, ponownie przeglądając fotografie. -Zgadzam się. Będzie zachwycona.
   -Cieszy mnie ta jednogłośność, bo sam obstawiałem ten wzór. - uznając temat za zakończony, otworzyłem okno wyszukiwarki, by znaleźć numer do firmy. -Pewnie jeszcze nie wiecie, ale pojawił się dodatkowo problem z terminem...
   -Jaki? - zainteresowali się oboje, wbijając we mnie zaciekawione spojrzenia. O ile to komputerowe, Gabończyka, nie było takie straszne, o tyle Polaka przyprawiało mnie o dreszcze. On rzeczywiście nie zachowuje się normalnie, gdy w grę wchodzi jego rodzeństwo.
   -Pierwotnie przygotowywałem się na Wigilię... Wiesz, wasi rodzice, moi, ty z Anią, moje siostry i tak dalej. - zwróciłem się do Bobka. -Ale napomknąłem jej o możliwości wyjazdu do Paryża na Sylwestra, no i wyobraźcie sobie, że wczoraj zaklepałem miejscówkę w hotelu. No i teraz pytanie: początek Gwiazdki czy koniec roku?
   -Cholera, ciężko. - skwitował Pierre, drapiąc się po brodzie. -Sorry, bracie, teraz nie pomogę. To twoja decyzja, nie wcinam się.
   -Zapodaj chociaż jakąś sugestią.
   -Nowy Rok byłby raczej bardziej romantyczny, ale za to już trochę oklepany, jednak gest na sto procent by doceniła. Natomiast Boże Narodzenie, jeżeli przyjedzie cała rodzina, to całkiem oficjalnie, więc też okej. Jeśli już pytasz, to osobiście preferuję tydzień później, bo to kwestia delikatna, do rozwiązania między dwojgiem ludzi w związku. Tyle ode mnie, nic nie narzucam.
   -Sprzeciw! - oznajmił z kąśliwym uśmieszkiem Lewandowski, więc przewróciłem jedynie oczami. -Siedem dni to dużo, a Lena nie jest głupia, domyśli się, że coś kręcisz. Ponadto, szczerze wątpię, że tak się stanie, ale chętnie popatrzę, jak cię spławia. To by uszło za hit świąt!
   -Lewy... - jęknąłem, łapiąc się ostatniej deski ratunku. -Nachosy zjedliśmy, lecz popcorn zaraz wyląduje na twojej głowie, jeśli grzecznie nie zamkniesz buzi. To jak?
   -Jestem zbyt głodny, by walczyć. - pisnął przytulając kartonowe pudełko do piersi. Pozostało mi jedynie uderzyć się w czoło. -Spełniam żądanie.
   -To świetnie.
   -Chłopaki, muszę spadać. - powiedział znienacka Pierre, patrząc gdzieś w bok. -Curtys właśnie rozsypał mąkę na podłodze i w bielutkich skarpetkach łazi po całym... Tylko nie na dywan! - krzyknął łapiąc się za głowę. Zniknął na moment z ekranu, a kiedy wraz z Robertem zanosiliśmy się śmiechem, wrócił z chłopcem i posadził go na swoich kolanach. Zwrócił się do niego po francusku, na co brzdąc uśmiechnął się szeroko i wyciągnął rączkę, aby do nas pomachać. Cudowny dzieciak. W Niemczech z Nico nie dogadywali się wcale, ale najważniejsze, że razem mogli pokopać piłkę na stadionie. Nic innego poza językiem futbolu się wtedy nie liczyło.
   -Spójrz, Woody. - odezwał się Lewy po pożegnaniu się z Pierre'em. -Za kilka lat będziesz miał to samo. I jestem przekonany, że powiesz mi wtedy, że to najfajniejsze wyzwanie na świecie.


***


Błagam, zróbcie mi tą przyjemność i nie mówcie, że już wiecie, o co chodzi! :p
Jeśli powinnam zajrzeć na bloga którejś z Was, a jeszcze tego nie zrobiłam, przypomnijcie mi o sobie, proszę. Czasami tak się zakręcę, że wypada mi to z głowy :) Dziękuję, pa ❤

3 komentarze:

  1. Nie, nie wiem o co chodzi. (Zrobiłam ci przyjemność? Nie ma za co! ;D) Na modele..samochodów patrzyli rzecz jasna. Tez uważam ze podarowanie samochodu w Nowy Rok jest wyświechtane:))) Wszyscy tak przecież robią... Aczkolwiek juz nie mogę się doczekać reakcji Leny i jej odpowiedzi. Oby się zgodziła:) Nie ma innej oopcji! ♡ Marco jest taki cudowny♡
    Auba..:) Na tego człowieka nie ma mocnych. Sama uważam, że Auba to stan umysłu..i to dość specyficzny:)))
    Juz czekam na kolejny!:)
    Dużo weny!!
    Buźka!:**

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham :) genialne opowiadanie :D

    OdpowiedzUsuń
  3. O kurcze! O co może chodzić! Hmmm...
    Wolałabym jednak żeby ten "środkowy" podarował jej w Wigilię. Oficjalnie, z rodzinką może być miło ☺ Pomysł z Paryżem - coś wspaniałego nie mogę się już doczekać relacji ♥ A swoją drogą czekam tylko na pojawienie się małego Reusa płci żeńskiej, to bd coś ekstra ♥ Boli mnie numer rozdziału bo wiem że już tak mało zostało ;-;
    Uwielbiam, pozdrawiam i czekam na kolejny! ♥
    + przepraszam za jakość moich komentarzy i zaniedbywanie bloga, nwm co się ze mną dzieję, ale zawsze czytam!

    OdpowiedzUsuń