Strony

piątek, 30 września 2016

Bonus: Leben nach dem Leben

3 lata później - maj, 2017 rok

   -Jesteś tego w stu procentach pewien? Nie chcemy wymusić na tobie zmiany decyzji, a jedynie dowiedzieć się, czy podjąłeś tą właściwą.
   -Chyba nie mogę dać wam właściwej odpowiedzi, bo sam nie mam pojęcia. Może to coś zmieni, może nie... Spróbujcie postawić się w mojej sytuacji: co jeszcze mam do stracenia?
   -Zastanów się dobrze, Marco. Ciągle cię tutaj potrzebujemy, wszyscy...
   -Dwa wielkie turnieje z rzędu uciekły mi przez palce, za rok odbędzie się kolejny. Boję się powtórki z rozrywki... Muszę podjąć ryzyko, bo oszaleję.
   -A co na to twoja rodzina?
   -Od kilku lat o tym myślę, ale ani moja żona ani rodzice o niczym nie wiedzą. Chciałem najpierw skonsultować to z wami. Lena zawsze powtarza, że nie chce ingerować w rozwój mojej kariery, a tym bardziej go utrudniać, ufa mi. W zasadzie wszystko zależy od was.
   -Cóż... Zbudowałeś sobie w Dortmundzie tak silną pozycję, że grzechem byłoby zabranianie ci czegokolwiek. W porządku, Marco, wyrażamy zgodę. Robimy to z bólem serca, ale jeśli aż tak bardzo ci zależy...
   -Kontuzje nie pozostawiły mi wyboru. Chcę przynajmniej spróbować, przecież doskonale zdajecie sobie sprawę, że o tym właśnie marzyłem. Dostałem od nich drugą szansę... Będę żałował, jeśli zrezygnuję.
   -Rozumiem to. Życzymy ci jak najlepiej i wierzymy, że naprawdę staniesz się silniejszy.
   -Dziękuję wam za wszystko z całego serca. Nie jest, nie było mi tutaj źle, nigdy...
   -Dlatego jeśli coś ci nie wyjdzie, wracaj od razu. Czekamy na ciebie z otwartymi ramionami, vicekapitanie.
   -Dzięki... Dzięki wielkie, serio. Zapamiętam to.


~~~


   -Mamo, mamo, patrz! - usłyszałam nagle, a gdy przerwałam nakrywanie do obiadu i odwróciłam się od stołu, zobaczyłam biegnącą w moim kierunku Isabell, z zachwytem wymachującą trzymaną w ręku, ulubioną lalką. -Pomogłam Barbie się ubrać! Myślisz, że niedługo będzie ubierała się sama?
   -Tego nie wiemy. - ukucnęłam przed nią, by przyjrzeć się temu "wyczynowi". -Pewnie minie jeszcze trochę czasu, zanim się tego nauczy. Być może nie będziesz już nawet tego widziała?
   -Być może. - powtórzyła, wzruszając beztrosko ramionami. Choć niemiecki wychodził jej bezbłędnie, podczas nieobecności Reusa rozmawiałam z nią po polsku, a ona świetnie wyłapywała pojedyncze słówka, co mnie szalenie cieszyło. Chcieliśmy, by mówiła w dwóch językach i na razie wszystko szło zgodnie z planem. -A tobie w czymś pomóc?
   -Idź do łazienki umyć rączki, dobrze? Za chwilę wróci tatuś i razem usiądziemy do obiadu.
   -Okej! - pisnęła radośnie i wraz ze swoją "przyjaciółką" Barbie w podskokach uciekła do toalety. Odprowadzając ją wzrokiem uświadomiłam sobie, iż pomimo wcześniejszych prognoz, coraz więcej szczegółów odróżnia ją od Marco. Wprawdzie nadal była do niego łudząco podobna, lecz z biegiem czasu okazywało się, iż niektóre cechy wyglądu odziedziczyła jednak po mnie. Obawiam się, że to i tak nie zmieni mojej pozycji - Isa od początku była córeczką tatusia i prawdopodobnie już nią pozostanie.
   Klucz zazgrzytał w zamku w momencie, gdy przelewałam sok z kartonika do wysokiego dzbanka, by postawić go na stole. Zerknęłam przez ramię, kiedy Marco zamknął za sobą drzwi, a już po kilku sekundach czułam jego ciepłe dłonie na swoich ramionach. Pocałował mnie w czubek głowy, opierając o nią czoło.
   -Hej. - mruknął przesuwając obie ręce w dół, by spleść nasze palce. Dwie obrączki z brzękiem otarły się o siebie. Zadziwiające, iż prawie trzy lata po ślubie on wciąż kocha mnie tą samą miłością. A nawet silniejszą, jak sam niekiedy twierdzi. -Wszystko w porządku?
   -Jasne. - rzuciłam uderzając plecami o jego tors. -A co u ciebie? Jak na treningu?
   -Nie trenowałem dziś. - odparował sucho, wciąż przyciskając mnie do swojego ciała. Zebrałam wszystkie siły i wykręciłam się, by spojrzeć mu w twarz.
   -Przepraszam... - szepnęłam przesuwając kciukami wzdłuż jego policzków. -Te twoje kontuzje... Wciąż nie mogę się przyzwyczaić.
   -Przecież wznowiłem już zajęcia indywidualne. - uświadomił mi ze słabym uśmiechem. -Urazy nie mają nic wspólnego z opuszczeniem treningu, kochanie.
   -Więc o co chodzi?
   -Musimy poważnie porozmawiać. - oświadczył z grobową miną, aż odniosłam wrażenie, że pobladłam. Musiał to dostrzec, gdyż pozwolił mi oprzeć głowę na klatce piersiowej, gładząc moje włosy. -Spokojnie, nie denerwuj się, nie masz najmniejszego powodu. Wszystko ci wyjaśnię. Podjąłem szalenie ważną decyzję i...
   -Tato! - nasza córka opuściła toaletę i wpadła właśnie wprost w ramiona Marco, który podniósł ją i pocałował w skroń. -Jesteś!
   -Cześć, Królewno. Dałaś dziś mamie w kość, co? - połaskotał ją w nosek, na co roześmiała się głośno, po czym znów zwrócił się do mnie. -Wrócimy do tego zaraz po posiłku, dobrze? Też chcę ci zadać parę pytań i od nich zaczniemy, bo są ważniejsze. Wytrzymasz?
   Próbując mnie uspokoić, musnął ostrożnie moje wargi, a później odstawił Isabell na podłogę i poszedł do sypialni się przebrać, przez co pozostawił mnie w jeszcze wyraźniejszym stanie otępienia. Nie rozumiałam praktycznie nic. Przeczuwałam, iż znów wykombinował coś, o czym już dawno powinien mnie poinformować, więc naturalnym wydawał się fakt, że wręcz drżałam z nerwów. A on bezczelnie każe mi czekać. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów czuję, że zejdę przy nim na zawał.
   Obiad był jednym z niewielu, które mijały w nieprzyjemnej atmosferze, czego na szczęście nie wyczuła nasza pociecha, wszystkie ośrodki skupienia przenosząc na poprawne posługiwanie się sztućcami. Woody poświęcił jej całą uwagę, unikając mojego wzroku, co dobiło mnie ostatecznie. Po skończonym drugim daniu posprzątał ze stołu i doprowadził mnie na skraj zdezorientowania, zapowiadając nam obu, że Isabell spędzi to popołudnie i część wieczoru ze swoim ojcem chrzestnym. I faktycznie, kwadrans później w drzwiach naszego mieszkania stanął Bobek - rześki, zrelaksowany, nawet nie przekroczył progu, gdyż Isa doskoczyła do niego momentalnie, a jedyne słowa, które z nim zamieniłam, to "cześć" oraz "do zobaczenia". I wtedy faktycznie osłabłam. Podczas, gdy Reus omawiał z Robertem kwestię odbioru Małej, usiadłam na kanapie i objąwszy kolana rękoma, zamknęłam oczy. Liczyłam na szybką poprawę. Albo na jakąkolwiek bliższą informację, co tu się wyprawia.
   -Właśnie o to chcę cię spytać, Maleńka. - do moich uszu dotarł znienacka jego głos. Uniosłam jedną powiekę: siedział obok ze szklanką wody, którą z wdzięcznością od niego przejęłam. -Widzę, że dzieje się coś złego. Nie powinnaś tego przede mną ukrywać, jesteś moją żoną, kocham cię nad życie i martwię się o ciebie. Coś cię boli, dolega ci coś? Ktoś sprawił ci przykrość? A może...
   -Jestem po prostu zmęczona. - ucięłam, dążąc do jak najszybszej zmiany tematu. -A ty nie ułatwiasz mi odpoczynku. Powiesz mi wreszcie, co się stało?
   -Dlaczego nic wcześniej nie mówiłaś?
   -Marco! - wrzasnęłam, gdy kompletnie mnie zignorował. Obrzucił mnie zaskoczonym spojrzeniem, automatycznie milknąc. -Przysięgam, że zrobię, co zechcesz, ale postawmy już tą sprawę jasno. Nie chcesz chyba, żebym zaraz pięknie zwróciła ten obiad w toalecie. Co takiego się wydarzyło, że pozbyłeś się naszej córki, żeby ze mną porozmawiać? Zamordujesz mnie? Złożyłeś pozew o rozwód?
   -Kochanie, błagam. - jęknął wyciągając mi z dłoni puste naczynie, a po odstawieniu jej na szklany stolik, przygarnął mnie do swej piersi. -Jestem szczęśliwy w tym małżeństwie i świetnie to wiesz. Przestań wymyślać.
   -Nie prowokuj mnie.
   -Rzeczywiście, plujesz jadem. - fuknął, lecz napotkawszy wściekłość mojego wzroku, opanował się i przeszedł wreszcie do rzeczy. -Okej. Lena, w sumie planowałem to już jakiś czas... Ale wcześniej brałem tą opcję tylko jako rezerwę, dopiero teraz zdecydowałem, że to całkiem niegłupi pomysł. Wysłuchaj mnie do końca, zanim wydasz jakąkolwiek opinię. Rozważyłem stan swojej kariery w ciągu ostatnich trzech lat. Przez ciężkie kontuzje opuściłem Mundial w Brazylii oraz Mistrzostwa Europy we Francji. Dobrze wiesz, jak mnie to bolało... Może jakoś bym to przeżył, gdyby nie fakt, że w klubie również nie mogę złapać formy. Drobne urazy regularnie wykluczają mnie z gry na parę tygodni, a jak już je wyleczę, po trzech kolejkach przytrafia się inny. Teraz też przez cholerne ścięgna ominęła mnie końcówka sezonu, udanego sezonu. O ile prywatnie układa nam się jak w bajce, o tyle zawodowo czuję się strasznie źle. Mam prawie dwadzieścia osiem lat, a sportowo wyglądam jak czterdziestoletni dziadek, któremu ciężko zawiesić buty na kołku i wciąż męczy się na boisku. Dłużej tak nie mogę, Myszko. I dlatego musiałem coś zmienić.
   -Usiłujesz mi przez to powiedzieć, że... Że kończysz... - urwałam, gdy rozbawiony pokręcił przecząco głową. -Wybacz, nadal nie ogarniam...
   -Pamiętasz dzień narodzin naszej Isy?
   -Jakby to było wczoraj.
   -A pamiętasz, dlaczego się spóźniłem?
   -Pojechałeś do Kolonii. - rzuciłam mechanicznie. -Do agenta.
   -No właśnie. I nigdy nie spytałaś mnie, po co... -zasugerował, a mój mózg w końcu zaczął pracować. -Barcelona wykonała wtedy drugie podejście, by mnie kupić, ale wahałem się, bo nie chciałem wywozić kilkutygodniowego noworodka zagranicę. Ich zarząd nie wycofał tej oferty i teraz zgłosili się jeszcze raz. A ja poprosiłem o zgodę na ten transfer i dostałem ją. Nie wiem, czy dobrze postępuję, ale mówi się, że do trzech razy sztuka. Chcę zmienić klub, Lena. Chcę, żebyśmy przenieśli się do Hiszpanii, ty, ja i nasza córka.
   Zastanowiłam się przez chwilę. Przypuszczałam, iż ten moment w naszym wspólnym życiu kiedyś nadejdzie, lecz nie ukrywam, że liczyłam na zdecydowanie późniejszą porę. Marco wprawdzie nie był w szczytowej formie i daleko mu do niej, ale oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że osiągnął już najlepszy wiek do wprowadzenia zmian. Zmiany są częścią kariery każdego sportowca, bez wyjątku, ponieważ oznaczają próbę podjęcia wyzwania, chęć na odkrycie siebie w nowej roli. Reus już raz wybrał się do Barcelony, ale ostatecznie odrzucił ich ofertę, a oni i tak nadal o niego zabiegali, więc jeśli to uczyni go szczęśliwym...
   -Powiedz mi tylko jedną rzecz. - zaczęłam ze spokojem, ujmując jego dłoń. Zaglądał mi głęboko w oczy, jak najszybciej chcąc znaleźć aprobatę dla swojego postanowienia. -Chciałabym wiedzieć, czy jesteś tego absolutnie pewien. Czy naprawdę chcesz tam grać? To prawdopodobnie decyzja na najlepsze lata twojej aktywności sportowej...
   -Przemyślałem to z każdej możliwej strony, Kochanie. Doszedłem do wniosku, że wiele osób i rzeczy zostanie tutaj, w Niemczech, gdy wyjedziemy. Ale to także szansa na zebranie doświadczenia i zasmakowanie nowego życia. Nie mam pewności, czy to właściwy krok, jestem za to przekonany, że chcę go zrobić. Kto nie ryzykuje, ten nie zyskuje, prawda?
   -W porządku. - uśmiechnęłam się wzruszając ramionami. -W takim razie nie widzę żadnych przeszkód. Ufam ci i będę cię wspierać, jeśli tego potrzebujesz. A co z twoją rehabilitacją?
   -Barcelona zobowiązała się do kontynuacji leczenia. Chyba naprawdę im zależy, skoro biorą pod opiekę wiecznie kontuzjowanego gościa...
   -Zapewne nie bardziej, niż mi. - odparowałam zgryźliwie, na co zmarszczył jedynie nos, przytulając mnie jeszcze mocniej. -To kiedy się przeprowadzamy?
   Nie odpowiedział, więc zadarłam głowę, by sprawdzić, dlaczego zaniemówił. Przyglądał mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy, z której ciężko było wyczytać jakieś emocje. Często zachowywał się tak, gdy nie wiedział, co powiedzieć. Teraz powód jego milczenia był chyba podobny.
   -Nie mam pojęcia, co takiego dobrego uczyniłem w życiu, że Bóg mi cię dał. - szepnął zahaczając kciukiem o moje rozchylone wargi. -Czasem myślę, że się pomylił, ale to już Jego problem.
   Nim zdążyłam jakkolwiek się wybronić, zamienił kciuk na swoje usta i pocałował mnie, wlewając w tą czynność całą wdzięczność, jaką mnie obdarzył. W ułamku sekundy odgadłam, czego potrzebuje - znaliśmy się tak długo, iż nie sposób, bym nie rozpoznała jego pragnień. Powrót do seksu po porodzie nie był dla mnie łatwy i przyjemny, lecz Marco stanął na wysokości zadania i aktualnie już od ponad pół roku staraliśmy się o drugie dziecko. Inna sprawa, że ten nieco przeciągający się okres zaczynał mnie frustrować i obniżać moją samoocenę. Robiliśmy nawet badania, lecz nie wykazały żadnych nieprawidłowości. Wszystko zależało więc wyłącznie od nas, ale ciągle coś szło niezgodnie z planem.
   -Nie kazałeś mi przypadkiem odpocząć? - spytałam ze śmiechem, gdy znajdowaliśmy się już w sypialni, a Marco dobierał się do mojej bielizny. Zastygł zdziwiony, obrzucając mnie rozpalonym spojrzeniem.
   -Nie. - mruknął mi wprost do ucha, wyszukując na plecach zapięcia stanika. -To ty obiecałaś, że zrobisz, co zechcę. Ale jeśli tutaj ci się nie podoba, możemy przenieść się do wanny. Nikt nie będzie nam przeszkadzał jeszcze przez jakieś trzy, cztery godziny.
   Zamierzałam przystać na tą kuszącą propozycję, ale natychmiast zrezygnowałam, kiedy wsunął dłoń pomiędzy moje uda, pozbywając się ostatniego elementu mojego ubrania. W niektórych sytuacjach budził się w nim napalony nastolatek, ale akurat w tej zupełnie mi to nie przeszkadzało. Bo to oznaczało, że nieustannie kochał mnie tak samo, jak wtedy, gdy miał dwadzieścia trzy lata.


~~~


   -Tak, pani Reus. Teraz mogę to potwierdzić ze stuprocentową pewnością. Na monitorze wszystko dokładnie widać, o tutaj.
   -Więc jednak się udało... Boże, wreszcie...
   -Niekiedy trzeba wykazać się naprawdę anielską cierpliwością, żeby osiągnąć wymarzony cel. Państwo nie są jedyną parą, która trafiła do mnie z tym problemem, proszę się nie martwić. Zapraszam do biurka, wypiszę receptę na witaminy i suplementy.
   -Od czego to zależy? No, wie pani, ta sytuacja, że nie wychodzi...
   -Ciężko udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Są różne organizmy, każde małżeństwo stosuje inne metody, nie zawsze skuteczne. Państwo myśleli, że na to nie potrzeba wiele czasu? Zapewne to, co powiem, nie pocieszy pani, ale jedna z par czekała półtora roku, zanim przekazałam im pozytywne wieści. Wyniki mieli państwo w normie, więc naprawdę nie ma powodów do obaw.
   -Dziękuję... Jak muszę o siebie dbać? Tak, jak ostatnio? Jutro wyprowadzamy się do Hiszpanii i chodzi mi o to, czy zmiana klimatu może mieć jakiś negatywny wpływ na moje samopoczucie...
   -Oczywiście, że może, do tego lot samolotem i stres związany ze zmianą miejsca zamieszkania. Ale nie boję się o panią, ma pani doświadczenie i poradzi sobie. Jedyne, na co chciałabym zwrócić uwagę, to oszczędzanie się przy urządzaniu lokum: jak najmniej dźwigania, podnoszenia, przenoszenia i ogólnego kombinowania. I proszę też pamiętać o odpowiedniej diecie i regularnym odwiedzaniu ginekologa.
   -Dziękuję jeszcze raz. Jeśli ja czegoś nie dopilnuję, to mój mąż zapewne o niczym nie zapomni.
   -Jemu również proszę pogratulować i życzyć powodzenia. Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy. Wszystkiego dobrego!


~~~


   -Wciąż stoi mi przed oczami to wszystko. - rzucił Marco, kiedy znajdowaliśmy się w końcowej fazie lądowania. Za jakieś pięć minut każde z nas ponownie postawi stopę na hiszpańskiej ziemi. -Łzy w oczach rodziców, a nawet Fornella i biegnący w naszą stronę Götze z Lewandowskim, bo bali się, że nie zdążą. Moje nazwisko skandowane przez 80 tysięcy kibiców, gdy żegnali mnie w ostatniej kolejce. Wisienka na torcie - Isabell pytająca dziadka, kiedy znów go zobaczy. Wiesz, w takich momentach naprawdę się zastanawiam, czy to było mądre posunięcie...
   -Nie możesz tak myśleć. - powiedziałam, wtulając się w jego bok. -To już się stało. Podjąłeś decyzję właściwą dla swojej kariery i nikt nie będzie ci tego wypominał. Czas powrotu do Dortmundu jeszcze nadejdzie, zobaczysz.
   -Ale...
   -Porozmawiajmy o czymś innym. - przerwałam mu, spoglądając na wiercącą się na jego kolanach Isę, najwyraźniej przygotowującą się w ten sposób do opuszczenia pokładu. -Mam dla ciebie niespodziankę.
   -Jaką? - uniósł brwi, na co przybrałam niewinną minkę i swobodnie wzruszyłam ramionami. Próbuję mu powiedzieć, odkąd tylko wróciłam do domu, ale w zamieszaniu związanym z lotem do Barcelony, nie znalazłam wystarczająco dobrego momentu. -Coś do jedzenia?
   -Stajesz się jak Mario. - dźgnęłam go w żebro, a on tylko prychnął obrażony, bo w tym samym czasie samolot zatrzymał się, a stewardessa podała plan i zasady wychodzenia na zewnątrz. -Dowiesz się już niedługo.
   -Okej. - westchnął zrezygnowany, po czym wstał wraz z Isabell w ramionach i zaczęliśmy kierować się do wyjścia.
   Pierwsi fani przywitali go wiwatami i oklaskami już na lotnisku, na co Woody, słynący ze swojej skromności, uśmiechał się nieśmiało i grzecznie machał do nich ręką. Cała kolekcja bagaży nie ułatwiała mu zadania, lecz starał się, chcąc już na starcie pozostawiać po sobie dobre wrażenie. Z drugiej strony, był takim człowiekiem, którego nie dało się nie kochać czy nie lubić. Jego kibice stanowili tego żywy przykład.
   Jak się okazało w taksówce, Reus także wydawał się być dobrze przygotowany na sprawianie mi niespodzianek. Siedzącemu za kierownicą mężczyźnie nie podał nazwy żadnego hotelu, a konkretny adres jakiejś ulicy, której totalnie nie kojarzyłam. Natychmiast dało mi to do myślenia, ale na moje zdezorientowane szturchnięcie w ramię odpowiedział wyłącznie denerwującym, szerokim bananem na twarzy. Na Półwyspie Iberyjskim spędziliśmy dosłownie dopiero dwadzieścia minut, a on już doprowadzał mnie do szału. Zaraz, zaraz... Nie mogę zrzucić na niego całej winy. Może i mnie drażnił, lecz moje hormony też maczały w tym palce.
   Wysiedliśmy w bogatej dzielnicy pięknych domów jednorodzinnych, właśnie przed jednym z nich, na samym końcu. Przemiły pan taksówkarz pomógł nam wyciągnąć walizki z bagażnika i po uregulowaniu należności odjechał, a my wciąż tkwiliśmy w tym samym miejscu. Isabell podbiegła do bramki posesji i usiłowała przekręcić okrągłą gałkę. Gdy ta nie drgnęła, spojrzałam wyczekująco na Reusa, krzyżując ręce na piersi.
   -Co ty wyprawiasz? - fuknęłam poirytowana jego nieznikającym uśmieszkiem. -Chcesz się włamać do czyjegoś mieszkania? Ukrywałeś tu rodzinę? Kuzynkę, babcię, brata? Skąd znałeś adres? Wytłumacz mi to!
   -Tato! Będziemy tutaj mieszkać, prawda? - wykrzyknęła Isabell, nie spuszczając z niego wzroku. Jego oczy same w sobie dawały odpowiedź, przez którą zwyczajnie zaniemówiłam.
   -Czasami chciałbym, żebyś pewne rzeczy ogarniała tak, jak ona. - stwierdził, opiekuńczo całując mnie w czoło, a następnie podszedł do dziewczynki i znów poderwał ją ku górze. -Zgadza się, Kochanie. Mama nam nie wierzy, więc wpiszemy kod do bramki, co?
   W osłupieniu patrzyłam, jak wystukują na domofonie cztery cyferki, a gdy Mała rzuciła się do drzwi, wrócił po bagaże i gestem ręki zaprosił mnie do środka. Wciąż nie wiedziałam, co o tym myśleć, więc podążałam za nim jak cień, powłócząc nogami. Weszliśmy po kilku niewielkich stopniach, a wtedy Marco wyjął z tylnej kieszeni komplet kluczy, z czego dwa idealnie pasowały do obu frontowych zamków. I chyba wtedy do mnie dotarło, że to naprawdę nasz dom. Taki z prawdziwego zdarzenia. Z przepięknym ogrodem, dużym basenem, przestrzennym tarasem, balkonem, niewielkim placem zabaw oraz kamiennym grillem. Taki, jaki zawsze chciałam mieć, a tylko on o tym wiedział. I zdobył go specjalnie dla mnie.
   Młoda z radosnym piskiem rzuciła się na poszukiwania swojego pokoju, natomiast Marco przeciągnął bagaże na środek ogromnego, przeszklonego salonu z widokiem na ogród, po czym podszedł do mnie, nadal uśmiechnięty od ucha do ucha i objął mnie w pasie. Jeszcze nie miał w sumie pojęcia, że nie tylko mnie.
   -Zrobimy tu lekki porządek, a potem zamówimy jakieś jedzenie i zastanowimy się, czego nam brakuje, okej? - zaproponował przyciągając mnie bliżej siebie. Oszołomiona, kiwnęłam jedynie głową, zgadzając się z każdym jego słowem. -No, to do roboty.
   Początki zawsze są trudne i my przekonaliśmy się o tym na własnej skórze. Zabraliśmy ze sobą tyle mniej lub bardziej przydatnych rzeczy, iż kompletnie nie wiedzieliśmy, od czego zacząć i co gdzie położyć, żeby dobrze wyglądało. Dodatkową przeszkodę stanowiła rozbiegana Isabell, której wszędzie było pełno, bo wciąż z zachwytem odkrywała kolejne pomieszczenia naszej posiadłości. Wiadomo, że nie wszystko można doprowadzić do perfekcji już za pierwszym razem, lecz musieliśmy gdzieś upchnąć przywiezione już bagaże. Jednocześnie zastosowałam się do jednego z zaleceń pani ginekolog - z dala od ciężarów. Co prawda, miałam mocno ułatwione zadanie, bo dom był już urządzony, ale liczy się wykonanie zadania. A to wychodziło mi wzorowo.
   Na obiad Marco zamówił typowe, śródziemnomorskie jedzenie, w ogóle nie konsultując tego ze mną. Uśmiechnęłam się cierpko - moje ostatnie starcie z tymi przysmakami pamiętałam zbyt dobrze i obawiałam się, iż dzisiejsze zakończy się podobnie. Nic takiego na szczęście nie miało miejsca, dlatego po posiłku mogliśmy cieszyć się chwilą wolnego czasu. W trójkę stworzyliśmy listę rzeczy, które należałoby jeszcze przywieźć lub dokupić oraz zaplanowaliśmy spotkanie z Marią i Mario na najbliższy czas. Ostatnio zdarzyło mi się o nich zapomnieć, ale gdy tylko usłyszeli, że mój mąż zmienia klub, natychmiast zadzwonili z żądaniem jak najszybszego spotkania. Czułam, że nie zostaniemy sami w nowym, wielkim mieście i odnowimy nieco zaniedbaną przyjaźń. Nawet nasza córeczka czekała już na kolejną szansę pójścia z "wujkiem" nad morze, żeby ochlapał ją wodą. Cóż... Grunt to świetna zabawa.
   Czas na rozmowę z Marco przyszedł dopiero wieczorem, gdy Isabell już spała, a on kładł się właśnie do łóżka z iPhone'em w ręce. Nie sądziłam, iż ma do załatwienia coś ważniejszego, niż pochwalenie się kumplom nowym lokum, a ja po prostu nie potrafiłam już dłużej czekać. Kiedy oparł się plecami o wezgłowie, podniosłam się na łokciach, po czym ułożyłam głowę na jego obnażonej klatce piersiowej. Westchnął cicho, obejmując mnie ramieniem.
   -Jak udało ci się tak szybko to wszystko załatwić? - spytałam muskając oddechem jego tors. -Budynek, meble, remont...
   -Po przyjeździe tutaj, niedługo po tym, jak się wyprowadziłaś. Gdy okazało się, że nie podpiszę kontraktu, nie siedziałem na tyłku. Kupiłem działkę, opłaciłem ludzi, zatrudniłem architekta. Początkowo budowaliśmy taki domek wakacyjny, ale z czasem, jak coraz częściej myślałem o zmianie klubu, uznałem, że warto postawić normalny dom mieszkalny. Nadzorowałem wszystko z Dortmundu, dlatego czasami tak długo przesiadywałem u agenta.
   -Myślałam, że... Że zwyczajnie go kupiłeś...
   -Chciałem, ale to byłoby zbyt łatwe. Teraz przynajmniej mamy coś swojego. Nie wspominałem ci o tym z kilku powodów: znam twój stosunek do dużych wydatków, uznałabyś mnie za wariata i pewnie podejrzewałabyś o jakieś tajemnicze plany...
   -I tak uznam cię za wariata. - podsumowałam, śmiejąc się, gdy połaskotał mnie w żebro. -Nie zaprzeczyłeś.
   -Czuję się bardziej dojrzałym mężczyzną, niż wariatem. Wybudowałem już dom, zasadziłem nawet drzewko, jutro pokażę ci, które. Nie mam jeszcze syna, ale...
   -Tego nie wiesz. Przynajmniej na razie.
   Zaserwował mi reakcję w postaci chwilowego milczenia, po czym szybko włączył logiczne myślenie. Delikatnie wyswobodził się z moich objęć, po czym wsunął dłoń pod mój podbródek, bym na niego spojrzała. Tak też zrobiłam. Jego oczy błyszczały, lecz czaiła się w nich niepewność co do tego, czy prawidłowo mnie zrozumiał. Przełknął głośno ślinę i wciąż zdezorientowany, przeczesał włosy.
   -Lena. - wychrypiał ciężko, nie spuszczając mnie z oczu. -Czy ty jesteś...
   -Tak, Marco. - wychyliłam się w kierunku szafki nocnej i wyjęłam z niej schowane tam popołudniu zdjęcie. -Jestem w ciąży, w piątym tygodniu. W końcu...
   Przejął ode mnie wynik badania i przesunął po nim palcami. Wyglądał, jakby nie wiedział, co się dzieje, jakby się... Bał? Czekałam cierpliwie, aż wszystko dokładnie obejrzy i doczyta, choć odniosłam wrażenie, że zrobił to chyba dziesięć razy. Przecież to jedno zdjęcie i kilka zdań na jego temat...
   -Kiedy się dowiedziałaś? - wykrztusił, wciąż ściskając kartkę papieru w dłoniach. Uśmiechnęłam się: chyba wracał do żywych.
   -Wczoraj... Przepraszam, że dopiero teraz, ale sam widziałeś, że nie było okazji... A chciałam...
   -W porządku. - uciął krótko, odkładając badanie na bok. -Isabell będzie miała rodzeństwo...
   -A ty syna. Albo kolejną córkę.
   -Wiem. Ale teraz wszystko będzie inaczej. - podkreślił przyciągając mnie do siebie, po czym pogładził ręką mój brzuch i pochylił się, by go ucałować. Zauważyłam, że po jego policzkach płyną pojedyncze łzy. -Bo będę przy tobie od samego początku, już od teraz, w zasadzie od tych pięciu tygodni. Nie stracę ani dnia, nie zrobię ci ani jednej awantury, nie musisz się o to martwić. Jesteś bezpieczna, bo jesteś ze mną. I zawsze możesz liczyć na moją pomoc. Zawsze.
   -Kocham cię, Marco. I cieszę się, że nie pokochałam nikogo innego.
   -Ja też cię kocham, ciebie i nasze dzieci. To jedyna rzecz, ktora nigdy się nie zmieni.

the two of us tonight
we can make it last forever
we're in the neon lights
it's just you and me together
Hollywood! it's the time!
the stars are shining
for you and me tonight
in this city
where dreams are made of
where dreams are made of...


***


Okej... Teraz koniec. Taki prawdziwy :)
Tyle rzeczy chciałabym Wam teraz napisać, przekazać, uświadomić... Ale nie jestem w stanie. Milion razy układałam sobie w głowie, co napiszę pod ostatnim postem, ale totalnie nie wiem, więc poleci prosto z serca.

Razem z tym blogiem kończy się dla mnie jakaś epoka. Zaczęłam go pisać dwa lata temu, kompletnie nie ogarniając technologii Bloggera (do dziś nie umiem stworzyć oryginalnego szablonu xD) ani blogerskiego światka. Kończę to opowiadanie mając stałych czytelników i kilka osób z którymi poznałam się na prywatnych kontach w internecie, w tym z jedną naprawdę blisko (tak przynajmniej myślę). I tak chcę jednak podziękować Wam wszystkim, niezależnie od tego, czy komentowałyście, czy nie. Wszystkim i za wszystko. Bez Was nie byłoby tej historii, bo choć na początku pisałam ją tylko dla siebie, to z biegiem czasu Wy też ją pokochałyście i związałyście się z nią tak, jak ja. Bywało dobrze i bywało gorzej, tak samo, jak u naszych bohaterów, szczególnie ostatnie miesiące uświadomiły mi, że nawaliłam, ale naprawdę mam teraz mnóstwo obowiązków, które są dla mnie ważne. Wiem, że mnie rozumiecie i za to też Wam bardzo dziękuję.

Na szczęście nie muszę żegnać się na stałe, bo nie umiem i nie lubię się żegnać :) Na dniach, zgodnie z obietnicą, wróci moje drugie opowiadanie, które tak naprawdę dopiero się rozkręca: http://dancingqueen-footballstar.blogspot.com/ Wiem, że są osoby, które jeszcze się do niego nie przekonały, ale wierzę, że uda mi się rozkochać Was w tej historii, tak samo, jak w Marco i Lenie :)

Okej, nie przeciągam... Jeszcze raz DZIĘKI, że byłyście. Nie umiem inaczej wyrazić, jak bardzo jestem Wam wdzięczna, bo w internecie w sumie inaczej się nie da... Szkoda. W każdym razie, historia Marco i Leny dobiegła już końca, ale teraz Lenę wymieniamy z powrotem na Irminę :) I mam nadzieję, że uda mi się Was zaskoczyć :)

Przepraszam też za piosenkę Jonas Brothers na końcu, ale kto śledzi mnie na snapie, ten dowiedział się ostatnio, że chłopaki byli moją pierwszą poważną miłością w dzieciństwie i nadal lubię słuchać ich muzyki :p A akurat ta pasowała moim zdaniem idealnie :)

Kochani, kończę. DZIĘKUJĘ I DO ZOBACZENIA NA DRUGIM BLOGU :))

euer dortmunder_mädchen

czwartek, 22 września 2016

Epilog

   Piękna, długa, śnieżnobiała suknia z milionem kryształków, błyszczących przy każdym odbiciu od jakiegokolwiek światła. Ciągnący się do samej podłogi, dopinany tren. Delikatny welon, wpięty w misternie ułożone pomiędzy kwiatami włosy. Białe, wygodne szpilki i podwiązka ze wstążeczką, na wstążeczce wyszyta dzisiejsza data. Skromny, aczkolwiek prześliczny bukiet kwiatów w dłoni. Romantyczny, subtelny makijaż i muśnięte błyszczykiem usta. A gdzieś dokładnie w samym centrum tego niezwykłego, niecodziennego, wyjątkowego obrazka - ja. Prosta dziewczyna z Polski, siostra Roberta Lewandowskiego, która za kilka godzin zostanie żoną jednego z najlepszych pomocników w Niemczech. Dzień, który od dawna nie schodził z listy gorących tematów większości europejskich mediów, w końcu nastał.
   Wyemigrowałam do posiadłości Bobka, gdyż siostry Marco oraz Anna zgodnie ustaliły, iż przygotowania pary młodej do ślubu nie mogą odbywać się w jej wspólnym mieszkaniu. Może to nawet nie taki głupi pomysł. I w ten oto sposób Reus stroił się pod opieką Lewego, Mario, Marcela i Robina, a ja zostałam z Yvonne, Melanie, Anią, Ann-Kathrin oraz Kają. Czułam się dziwnie, odgrywając rolę głównej bohaterki, a z drugiej strony, strasznie już czekałam na ten moment, kiedy nadejdzie ta odpowiednia chwila i odpowiednie miejsce. Byłam emocjonalnie rozdarta: chciałam mieć to za sobą i nazywać go już swoim mężem, a jednocześnie wciąż pragnęłam przeżywać ten stan szalonego podniecenia i dzikiej radości. To mój pierwszy raz w tej kategorii. I mam głęboką nadzieję, że ostatni.
   -Uważaj, bo rozedrzesz! Nieee! - usłyszałam rozpaczliwy krzyk mojej szwagierki, kiedy wstałam z królewskiego niemalże fotela, wyjątkowo ustawionego tyłem do toaletki z lustrem. Okazało się, że welon jakimś cudem wplątał się w jego oparcie, czego w roztargnieniu nie zauważyłam.
   -Przepraszam. - mruknęłam przestraszona, odruchowo przykładając dłoń do ust. Na jednym z palców błysnął pierścionek zaręczynowy. -Jest cały? Wszyscy żyją?
   -Bądź ostrożniejsza, to nie wyrządzisz szkód. - upomniała mnie karcąco, po czym ujęła w dłonie moją twarz i zaczęła wnosić drobniutkie poprawki w make up'ie, jakby sytuacja sprzed sekundy wcale się nie wydarzyła. W tym samym czasie Ann wsunęła dłonie w moje włosy, a siostry mego narzeczonego starały się wygładzić każdą fałdkę powstającą na sukni. W duchu dziękowałam Kai za okazywanie stoickiego spokoju, który udzielał się również mnie. W przeciwnym razie na pewno bym zwariowała. Albo wpadła w panikę. Albo jeszcze gorzej.
   -Kosmetyki są wodoodporne, osobiście przetestowałam. - ciągnęła karateczka. -Ale dobrze byłoby, gdybyś nie płakała, tak na wszelki wypadek.
   -I nie siadaj już nigdzie! - dorzuciła Mel, kiwając palcem przed moim nosem. -Bo wygnieciesz suknię!
   -A Reusowi powiedz, żeby podczas nocy poślubnej nie zniszczył ci fryzury. - dodała żartobliwie Brömmel, na co zbombardowałam ją wzrokiem. -No co, układałam ją pół dnia! Nie chcę, żeby tak szybko poszła na marne.
   -A czy mogłabym wreszcie...
   -Przejrzeć się w lustrze. - dokończyła Kaja, podrywając się z kanapy. Odetchnęłam z ulgą: zawsze mnie rozumiała i najwyraźniej nic się nie zmieniło. -Świetny pomysł! Dziewczyny, odsuńcie się. Dajcie jej przejść!
   Zdziwione rozstąpiły się na boki, a ja roześmiana zebrałam suknię w dłonie i dałam się pociągnąć Polce, by zobaczyć siebie. I gdy chwilę później mierzyłam się z własnym odbiciem, z trudem uświadomiłam sobie, że to naprawdę ja. Nigdy wcześniej, nawet na parę dni przed ślubem, nie wyobrażałam sobie, jak mogę wyglądać i prawdopodobnie dlatego przeżywałam teraz niemałe zaskoczenie. Nie siliłam się na skromność: było świetnie, idealnie, perfekcyjnie, powalająco. Przynajmniej dla mnie. Tą najważniejszą opinię poznam już niedługo.
   -Wow, kochanie... - Anna przerwała błogą chwilę ciszy. -Jesteś... Po prostu przecudowna. Tak bardzo przypominasz mi mnie z zeszłego roku!
   -O mój Boże, Anka. - AK omal nie zachłysnęła się śmiechem, jaki wywołał ten komentarz, nie tylko u niej. -Wygrałaś wszystko. To dopiero było skromne i obiektywne!
   Karateczka chyba nie bardzo rozumiała, z jakiego powodu dopadła nas ta nagła głupawka, bo w zasadzie miała trochę racji - w modzie ślubnej nasze gusta różniły się tylko nieznacznie. Nie chciałam jednak, by moja suknia stanowiła odzwierciedlenie jej wyboru i postawiłam na zupełnie inny krój, który zresztą bardzo mi się podobał. I kiedy tak stałyśmy przed lustrem w szóstkę, bez końca zachwycając się diamencikami i falbankami, drzwi do sypialni otworzyły się niespodziewanie, aż podskoczyłyśmy. Jak się okazało - bez większego powodu.
   -Lena, czy ty masz na sobie coś... - usłyszałyśmy, wbijając wzrok we wchodzącą do pomieszczenia postać. Zatrzymała się, gdy tylko zauważyła nasze zdezorientowanie, po czym zakryła usta dłonią. -Jezu najdroższy, dziecko...
   -Mamo...
   -Chryste, ja... - podeszła bliżej, ze wzruszeniem dotykając mojej dłoni. Broniłam się ze wszystkich sił, by i moje oczy się nie zeszkliły. -Nie wiem, co powinnam ci teraz powiedzieć...
   -Nic nie mów. - z delikatnym uśmiechem wzruszyłam ramionami. -Ania zabroniła mi płakać.
   -Jesteś najpiękniejszą panną młodą, jaką widziałam... Chyba mam już dorosłą córkę... - szepnęła, obejmując mnie mocno matczynymi ramionami. Mogłabym przysiąc, że podczas naszego uścisku napotkała upominające spojrzenie swej synowej, gdyż szybko opanowała łzy, po czym odsunęła się nieznacznie i wcisnęła mi do ręki jakiś drobiazg. -Nie byłam pewna, czy założyłaś już coś starego, ale nawet, jeśli się spóźniłam, weź to. Nosiłam ją, kiedy wychodziłam za waszego ojca i pomyślałam, że świetnie skomponuje się z resztą biżuterii.
   Obracałam w palcach unikatową, delikatną, diamentową bransoletkę, w której momentalnie się zakochałam. Nikt nawet nie musiał mnie namawiać, bym zapięła ją na nadgarstku. Po raz pierwszy mama opowiedziała mi o niej, gdy byłam jeszcze dzieckiem, dlatego doskonale zdawałam sobie sprawę, jaką wartość sentymentalną dla niej posiada. Była trochę jak pamiątka, tradycja rodzinna i ja z chęcią chciałabym ją kontynuować.
   -Dzięki, mamo. - rzuciłam się jej na szyję, obcałowując przy tym policzki. -Bardzo cię kocham, ciebie i tatę. Właśnie, on został z Isabell, prawda?
   -Czekają na dole, gotowi do odjazdu. Czy nie powinnyśmy się pospieszyć?
   -Też tak myślę. - wtrąciła Kaja, a ja dostrzegłam, iż w dłoni trzyma swój telefon. -Dzwonił właśnie Robin i pytał, czy długo to jeszcze potrwa, bo Reus trzęsie się jak osika i jeśli tak dalej pójdzie, nie będzie w stanie wsunąć ci obrączki na palec.
   -Biedny... - rzuciłam z politowaniem, na co wszystkie parsknęłyśmy śmiechem. -Czyżby się denerwował?
   -Zostało ci jeszcze trochę czasu, żeby się rozmyślić. - Melanie zgryźliwie uniosła brwi. -Ale odkąd ci się oświadczył, nie marzę o niczym innym, poza zostaniem twoją szwagierką.
   -Już dawno podjęłam odpowiednią decyzję. - zapewniłam twardo, podnosząc z blatu komody swój bukiet. -I nie cofnę jej, choćby przypalali mi skórę rozgrzanym metalem. Możemy jechać?
   Dziewczyny zgodnie przytaknęły, zatem zebrałam się w garść, wzięłam głęboki oddech i zaraz za mamą wyszłam z sypialni Anny i Bobka. Chwilo, trwaj!


~~~


   Teoretycznie kościół był wypełniony po brzegi, do ostatniego miejsca. Praktycznie, przez te kilka minut, oni widzieli i słyszeli tylko siebie...

-Ja, Marco, biorę ciebie, Leno, za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.
-Ja, Lena, biorę ciebie, Marco, za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.

   Ich najbliżsi wzruszali się, płakali, ukradkiem ocierali płynące po policzkach łzy. Oni także, nawet nie próbowali tego ukryć. Przebyli długą i nie zawsze łatwą drogę, aby znaleźć się w tym miejscu, które najwyraźniej od samego początku było im pisane...

-Leno, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. 
-Marco, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. 

   To ten moment, który wiele zmienia. Od tego momentu należeli już tylko i wyłącznie do siebie, z własnej woli oraz świadomego wyboru. I nie istnieje siła, która potrafiłaby walczyć z tym uczuciem.


~~~


   -Zrób coś, żebym uwierzył, że to się nie śniło. - szepnął mi do ucha Marco, kiedy siedzieliśmy chwilowo przy stole. Trzymał mnie za rękę, drugą podjadając jakieś mięso z zimnego bufetu. -Że naprawdę jesteś już moją żoną i nosisz moje nazwisko. Nie przenieśliśmy się do równoległego świata, prawda?
   -Nie. - zapewniłam go, ze śmiechem kręcąc głową. -Przecież podpisując papiery w kościele użyłam już nowych danych. A może się pomyliłam?
   -Nie sądzę. - stwierdził, unosząc nasze splecione dłonie, bym zwróciła uwagę na dwie błyszczące obrączki z białego złota. -Nie wzięły się tutaj ze zwykłego przypadku.
   -A co, jeśli rano obudzimy się w łóżku i...
   -Co? - zapytał niby zaskoczony, figlarnie unosząc brwi. -Kto ci powiedział, że rano będziesz się budzić? Nic o tym nie słyszałem i nic podobnego nawet nie planowałem. Spać możemy popołudniu.
   -Kocham cię... Mój jedyny i najlepszy mężu. - dodałam, gdy pochylił się, by mnie pocałować. Jednak nasze wargi zaledwie się musnęły, bo w tej samej sekundzie czyjeś dłonie wylądowały na naszych ramionach. Dłonie świadkowej Reusa.
   -Szanowni Państwo Młodzi, prosimy nie migdalić się przy stole! - rzuciła rozbawiona Yvonne, a jej ukochany zawtórował jej śmiechem. -Żartuję, róbcie, co chcecie, to wasz dzień. No, może tylko jedno jest wam zabronione, przynajmniej dopóki nie zaczniecie nocy poślubnej.
   Piłkarz zbombardował ją wzrokiem, lecz udała, iż tego nie dostrzegła, a później oboje z mężem zajęli swoje miejsca i cała trójka pogrążyła się w rozmowie. Nie uczestniczyłam w niej, choć Woody cały czas obejmował moją dłoń, zwyczajnie rozglądałam się po sali. Dziś prezentowała się wyjątkowo inaczej, weselnie, pięknie. W powietrzu unosił się klimat nowego, wspólnego życia, wszelkie dekoracje bardzo wyraźnie wskazywały na fakt, że właśnie dziś, połączona węzłem małżeńskim, powstała młoda, prawdziwa, już zalegalizowana rodzina. Nasi goście również bawili się fantastycznie: obie strony najwyraźniej świetnie się zintegrowały i znalazły wspólny język. Na parkiecie także dużo się działo - Mario każdy zagrany przez kapelę kawałek dedykował innej kobiecie, kuzynki Marco były nim oczarowane, a ja modliłam się, by Ann-Kathrin wystarczyło cierpliwości na jego taneczne podboje. Auba oczywiście brylował w swoim stylu z własną żoną, a nawet synkiem, natomiast Marcel oraz Robin wydawali się tak zakochani w swoich partnerkach, że przez myśl im nie przeszło zamienić je na inne. Najbardziej jednak wzruszył mnie widok naszych rodziców: tato tańczący z mamą Marco i mama w objęciach pana Thomasa. To oznaczało tylko jedno: teściowie się dogadali. Możemy być spokojni o podział opieki nad wnuczką i wzajemne relacje.
   -Chcesz wyjść na zewnątrz? - niespodziewane pytanie mojego świeżo upieczonego męża sprowadziło mnie na ziemię. Położył dłoń na jedwabiu mojej sukni i przyglądał mi się badawczo. -Dobrze się czujesz?
   -Oczywiście. Ale nie mam nic przeciwko, żebyśmy wymknęli się na moment.
   Dwa razy nie trzeba mu powtarzać. Poinformował dojadającą obok siostrę, że zaraz wrócimy, po czym wstał i posłużył mi ramieniem. Przed pałacykiem mocniej otuliłam się płaszczem i usiedliśmy na zawieszonej kilkanaście centymetrów nad ziemią, bujanej ławeczce. Marco przytulił mnie do siebie tak mocno, jakby sądził, że zaraz ucieknę, lecz przecież wcale nie zamierzałam. Od dawna byłam tylko dla niego, a teraz będę już na zawsze. Może jeszcze to do niego nie dotarło, a może zauważył, że ze względu na późną godzinę nocną zrobiło się chłodno i nie chciał tylko, żebym marzła.
   -Mogę cię o coś spytać, skoro zostaliśmy sami? - powiedział półgłosem, gładząc moje kolano. Skinieniem głowy wyraziłam zgodę. -Dlaczego płakałaś, kiedy moi rodzice składali nam życzenia? Mama coś ci nagadała?
   -Usłyszałam od niej naprawdę piękne zdanie, poza takimi normalnymi, czasami oklepanymi życzeniami. Myślę, że każda matka w podobnej sytuacji wypowiada takie słowa, ale z ust twojej zabrzmiały dla mnie szczególnie poważnie. - przyznałam zerkając na niego z ukosa. Dał mi do zrozumienia, że oczekuje jaśniejszego wytłumaczenia, więc westchnęłam cicho i oparłam policzek o jego ramię. -Prosiła, żebym przez całe życie kochała cię tak mocno, jak ona sama, bo jesteś jej jedynym synem i napawasz ją dumą. I żebym była lepszą matką dla naszej córki, niż ona dla ciebie. To drugie zadanie jest cholernie trudne, co?
   -Bez wątpienia. A to pierwsze?
   -Jest proste. Kocham cię całą sobą i inaczej już nie potrafię. Nie ma miłości silniejszej, niż ta rodzicielska, ale moja do ciebie i tak pobiła już wszelkie rekordy.
   -Wiesz, jesteś zdecydowanie bardziej romantyczna, niż twój brat. - skwitował i zawahał się, gdy obdarzyłam go spojrzeniem żądającym kontyuacji. -Życzył mi, żebym znalazł na ciebie siłę i cierpliwość, bo jak cię w jakikolwiek sposób skrzywdzę, to mnie zabije.
   -Serio?! - otworzyłam szeroko oczy, przyjmując to do wiadomości. Lewandowski, to ja zabiję ciebie, poeto z epoki zafascynowanego śmiercią baroku. -Wybacz, wiedziałam, że jest niedorobiony mózgowo. Rozmówię się z nim w najbliższym czasie.
   -W porządku. Nie tylko jemu brakuje części mózgu odpowiedzialnej za myślenie...
   -To znaczy?
   -Mario oświadczył mi, że w prezencie od niego i Ann znajdziemy medal z Mundialu i że nie wpadł tam przez przypadek. Dał mi go i zastrzegł, że nie otworzy mi drzwi, jeśli spróbuję go zwrócić, twierdząc, że zasłużyłem na niego tak samo, jak on...
   -To piękny gest z jego strony... Masz w nim prawdziwego przyjaciela, Marco. To on jako pierwszy biegał po Maracanie z twoją koszulką...
   -Wiem i to mi wystarczy. Nie mogę przyjąć tego medalu i na pewno go oddam.
   -Ale...
   -Nie jemu. Tobie. - nie mogłam się opanować i zerknęłam na niego zszokowana, lecz automatycznie pospieszył z wyjaśnieniami. -Dla mnie to ty jesteś mistrzem świata, Lena. Wszystko, co dla mnie zrobiłaś od samego początku naszej znajomości, ile mi poświęciłaś, ile przeze mnie przeszłaś i ile zniosłaś, jest warte nawet więcej, niż ten kawałek złota. Długo przygotowywałem się na wyjazd do Brazylii, ale ostatecznie tam nie zagrałem, moja pomoc w zdobyciu tego mistrzostwa ograniczyła się do walki w kwalifikacjach. Ty na swoim Mundialu przeciwko mnie grasz już ponad dwa lata i wytrzymałaś do samego finału. A dziś zwyciężyłaś, zdobyłaś to, co chciałaś. Ten medal i tak zostanie u nas w domu, ale będzie po prostu należał do ciebie. Gratulacje, pani Reus.
   -Pocałuj mnie. - wykrztusiłam, kiedy patrzył na mnie uśmiechnięty od ucha do ucha, ścierając kolejne łzy płynące po moich policzkach. -Ania mi nie daruje, jeśli zobaczy, że ciągle rozklejam się jak dziecko.
   Roześmiał się, po czym ujął moją twarz w swoje dłonie i pocałował zachłannie, tak, jakby oddawał się tej przyjemności po raz pierwszy. Po raz kolejny ta chwila nie trwała jednak długo, ponieważ przeszkodziła nam wracająca ze spaceru Melanie wraz z chłopakiem oraz... Isabell. Zapomniałam nawet o nią zapytać. Może świadomość podpowiadała mi, że Mała ma świetną opiekę?
   -A wy tutaj? - spytała zdziwiona, kiedy Marco wstał i podszedł do wózka, by choć na chwilę wziąć dziewczynkę na ręce. -Zaraz północ, będą was szukać. Chyba nie chcecie, żeby Götze dorwał się do tortu?
   -Przecież jemu nic nie szkodzi, on to wybiega, nie pamiętasz? No chyba, że w Monachium jeszcze takiego nie widział.- stwierdził żartobliwie blondyn. Mel zamknęła oczy i z delikatnym uśmiechem poklepała brata po ramieniu.
   -Oddaj nam Isabell i zmykajcie. To wasze przyjęcie, nie powinno was brakować.
   -Kochanie, Melanie ma rację. - wtrąciłam, zwracając na siebie jego uwagę. -Nie możemy się tu zasiedzieć, jeszcze będzie czas, żeby porozmawiać.
   Westchnął i ułożył swoją ukochaną córeczkę z powrotem w wózku, po czym złapał mnie za rękę i zaczęliśmy wspinać się po schodach prowadzących do wnętrza sali balowej. Mniej więcej w połowie drogi zatrzymałam się, pchnięta przemyśleniami, którymi jeszcze teraz muszę podzielić się z mężem. Odwrócił się, obdarzając mnie pytającym spojrzeniem, po czym zszedł jeden stopień niżej, by popatrzeć mi w oczy.
   -To nie jest żaden finał, Marco. - oświadczyłam, zanim zdołał cokolwiek powiedzieć. -To dopiero faza grupowa. Teraz będziemy rozgrywać nowe mistrzostwa, ale już nie przeciwko sobie. Teraz gramy w tej samej drużynie.


***


Przepraszam, znów nie wyszło tak, jak powinno... Takie życie :p

Chciałam się pochwalić, że zdałam wszystkie egzaminy poprawkowe i jestem z siebie bardzo, bardzo zadowolona. Tyle o studiach :)

Jeśli chodzi o bloga - jeszcze się nie żegnam :) Tak, jak obiecałam, dodam jeden bonusik i dopiero to będzie koniec. Powrót opowiadania o Irminie się przeciąga, ale spokojnie - najpierw chcę zamknąć tą historię.

Zatem do usłyszenia!!!

poniedziałek, 5 września 2016

40. Meine Träume sind gerade wie eine Seifenblase geplatzt

   Z głośników płynęła cicha, wręcz relaksująca muzyka, Isabell grzecznie spała w foteliku na tylnym siedzeniu, a Marco stukał palcami o kierownicę w rytm melodii. Obserwowałam jego, naszą córkę i to, co działo się wokół nas i jednocześnie rozmyślałam, jak przedstawić narzeczonemu swoje racje. Sezon Bundesligi dobiegł końca, więc żył już wyłącznie Mundialem oraz mającym się odbyć zaraz po mistrzostwach ślubem i chyba to stanowiło przyczynę wyłączenia się jego mózgu. Był coraz gorszy z logiki, a z matematyką od samego początku szło mu gorzej, niż kiepsko. Ciągle mi to udowadniał.
   -To się nie uda, Reus. - podkreśliłam po raz kolejny, nadal usiłując przekonać go do zmiany planów. Westchnął, teatralnie przewracając oczami. -Powiedz, jak ty to sobie wyobrażasz, co? Przecież cała sala...
   -Mała, dwieście osób. Czy dwieście osób to dużo?
   -Dwieście osób uzbiera się, kiedy zliczymy wszystkich znajomych, których chcesz zaprosić. A rodzina? A Marcel i Robin, chłopaki z klubu, z reprezentacji, przyjaciele z Gladbach...
   -Hej, teraz to ty popłynęłaś. - wtrącił ze śmiechem, po czym pogładził moje udo. Zacisnęłam usta w oczekiwaniu na jego beznadziejne wytłumaczenie. -Wszyscy ludzie, których chciałbym zobaczyć na naszym weselu, zostali już wliczeni w tą liczbę, nikogo więcej nie potrzebuję. Chyba, że ty masz jeszcze jakieś życzenia?
   -Nie, o ile nie zapomniałeś o kilku ważnych dla mnie, dla nas osobach. - przeniosłam na niego wzrok, przygryzając figlarnie wargę. Doskonale wiedział, o kim mówię. -Kochanie, teraz to nasi wspólni przyjaciele. Myślałam, że wyzbyłeś się już wszystkich uprzedzeń...
   -Bo tak jest, ale zadałem sobie dużo trudu, żeby to się udało. - podkreślił, broniąc swojej pozycji. -Robin był i zostanie moim przyszywanym bratem, ale to, jak Kaja kiedyś potraktowała ciebie... Czasami mam po prostu wrażenie, że nie zna jej tak dobrze, jak powinien. Boję się, że go skrzywdzi.
   -Czy przypadkiem nie rozmawialiśmy już o tym? - spytałam unosząc brew, na co blondyn westchnął zrezygnowany. -Kiedy się tutaj pojawiła... Minął prawie rok i nikomu nie zrobiła krzywdy. Tamtego dnia wystarczyło mi jedno spojrzenie w oczy i zdałam sobie sprawę, że wszystko przemyślała i że naprawdę żałuje.
   -A ty jej wybaczyłaś, jak gdyby nigdy nic.
   -Każdy zasługuje na drugą szansę, prawda? Wszyscy nieustannie popełniamy błędy, ja, ty, Carolin... A mimo to znów spróbowaliśmy, mamy dziecko i wracamy właśnie z oględzin sali na nasze wesele. Ciebie chyba za bardzo interesuje życie otaczających cię ludzi, Marco. - zasugerowałam złośliwie. Parsknął obrażony, ściągając dłoń z mojego uda i przeniósł większość ośrodków skupienia na prowadzenie auta.
   -Skończmy ten temat, bo nie doprowadzi nas do niczego pozytywnego. - burknął, od niechcenia zerkając w lusterko. -Przecież wziąłem ich pod uwagę, to chyba wystarczy.
   -A Maria i Mario?
   -Na litość Boską, Lena... - jęknął zrozpaczony, opierając głowę o swój fotel. -Skarbie, zgodzę się na wszystko, przysięgam, ale nie mówmy już o tym.
   -Oni uratowali twój mózg i nasz związek...
   -Wiem i już im za to dziękowałem. Cała czwórka jest zaproszona. Czy to cię satysfakcjonuje?
   -Są takie momenty, w których cię nie rozumiem. - oświadczyłam, krzyżując ręce na piersi. Obrzucił mnie zaskoczonym spojrzeniem, domagając się kontynuacji. -Przecież wszystko sobie wyjaśniliście, zarówno z Robinem, jak i z Mario, a zachowujesz się, jakby stanowili dla ciebie większe zagrożenie, niż Bayern dla Borussii. Nie twierdzę, że zażegnaliście wszystkie konflikty, ale wierzyłam, że się polubiliście, że wszystko wróciło do normy... Więc o co chodzi?
   -To, co się wtedy wydarzyło między mną a Cassasem i tobą a Kają przypomina mi o wszystkich tych wydarzeniach z przeszłości, o których chciałbym jak najszybciej zapomnieć. - odpowiedział, na co automatycznie zamilkłam. Wjechał na miejsce parkingowe w naszym apartamentowcu i zgasił silnik. -Obiecałaś, że mi w tym pomożesz. Zrezygnowałaś?
   Odwrócił się i wysiadł z samochodu, odbierając mi tym samym możliwość wyjaśnienia sytuacji. Być może zabrnęłam trochę za daleko, być może pomyślał, że celowo się go czepiam, że moim zamiarem było ugodzenie w jego uczucia... Wierzyłam, że potrafi już obrócić wszystkie te sytuacje w żart, jednak najwyraźniej nadal tkwiły w nim zbyt głęboko. W każdej chwili byłam gotowa mu pomóc, lecz odkąd nasze wspólne życie się ustabilizowało, nigdy nie poruszył tego tematu, przez co doszłam do wniosku, że świetnie poradził sobie sam. A teraz, na kilka tygodni przed Mistrzostwami Świata i ślubem, uświadamia mi, że pewne sprawy wciąż go męczą... Czy naprawdę powinnam czuć się winna?
   -Zostajesz tutaj? - do moich uszu wpadło jego suche pytanie, wyrywające mnie z małego światka moich zagubionych myśli. Przeniosłam na niego wzrok - przywdział naturalny wyraz twarzy, jednak zacisnął usta, a w lewej ręce trzymał już nosidełko z naszą córką. Czekał na moją reakcję. Nie wiedząc, jak należałoby postąpić, posłusznie wysunęłam się z wnętrza jego auta i poprawiłam spadającą z ramienia torebkę.
   Drogę do windy przebyliśmy w milczeniu, jednak gdy czekaliśmy na jej przyjazd, ujął moją dłoń, po czym pocałował mnie w skroń. Wstrzymałam oddech, kiedy dotarło do mnie, że jednak się na mnie nie gniewa i po raz kolejne potrafi zapomnieć o drobnej krzywdzie, którą nieświadomie mu wyrządziłam. On mnie na serio zna. I przede wszystkim - kocha.
   -Przepraszam. - szepnęłam, podczas podróży na piętro naszego mieszkania. -To chyba źle zabrzmiało.
   -Pogadajmy wreszcie o czymś innym. - rzucił w tym cwanym uśmieszkiem, który ostatnio widywałam u niego zbyt często. -Może Mundial i obiad na mieście z przyszłym mistrzem świata? Co ty na to?
   Pewność siebie, sposób, w jaki o tym opowiadał i zabawne uniesienie brwi sprawiły, że nie miałam serca odrzucić tej propozycji. Stał przede mną facet, który spełniał właśnie swoje marzenia. I nawet nie myślałam o tym, żeby mu to udaremniać.


~~~


   -Uważaj na siebie, proszę. – powtarzałam z niepokojem. Woody jedynie wzdychał ciężko do słuchawki swojego smartfona, w ogóle nie przejmując się tym, co do niego mówię. Właściwie nie przyjmował do wiadomości moich zapobiegawczych obaw.
   -Mała, odnoszę wrażenie, że stresujesz się bardziej, niż ja. – zakpił rozbawiony, jakby faktycznie już nic nie miało prawa stanąć mu na drodze do Brazylii. –To tylko Armenia. Wygramy ten mecz, może nawet uda mi się strzelić jakiegoś gola, jutro razem z reprezentacją polecę do Brazylii i po serii zwycięstw tryumfujemy w całym turnieju, a później zostaniesz moją żoną. Czy któraś z tych opcji jest dla ciebie niezrozumiała?
   -Szanuję i podziwiam twoją pewność siebie, Marco. Tylko tyle chciałam ci powiedzieć. – ucięłam nie chcąc toczyć z nim wojny, którą i tak przegram. Był nieugięty i zdeterminowany, co oznacza, że nawet ja nie znajdę sił, bo go wyhamować. -Będę trzymać za was kciuki, nic innego mi nie pozostało.
   -Już za tobą tęsknię. – w jego głosie wyłapałam tą szczerą nutkę żalu. –Za Isabell też. Żałuję, że nie zdecydowałaś się na lot, ale próbuję się z tym pogodzić, nie mam innego wyjścia. Mam nadzieję, że zadowolę się towarzystwem Andre i Mario. W sumie dawno się nie widzieliśmy…
   -Jestem przekonana, że dasz sobie radę. Z drugiej strony, to będzie bardzo długi miesiąc na drugim końcu świata…
   -Nie myśl o tym. Idąc tym tokiem, stracę sporo czasu z życia mojej córki, ale głęboko wierzę, że mi to wybaczy. – roześmiał się ciepło. Kiedy przez ten fantastyczny dźwięk nagle przebiło się wywołane przez kogoś jego imię, z niezadowoleniem przeklął pod nosem. –Lena, muszę spadać. Trener organizuje jeszcze odprawę przedmeczową i chce nam przekazać jakieś uwagi techniczne. Przejmuje się tym wszystkim, jakbyśmy grali z Polską. – po raz kolejny parsknął śmiechem, w odpowiedzi na moje oburzone sarknięcie.
   -Nie spodziewałam się po tobie tak lekceważącego podejścia do rywala, Reus.
   -Nigdy nikogo i niczego nie lekceważę.
   -A moje obawy o ciebie?
   -Nie mają uzasadnienia. – skwitował bez cienia zawahania. –Wszystko będzie dobrze. Zadzwonię po meczu, dobrze? Kocham cię, pamiętaj o tym.
   Po zaledwie dwóch sekundach w słuchawce rozbrzmiewał już sygnał zakończonego połączenia. Wtedy żadne z nas nie wiedziało, że na to pomeczowe poczekamy dłużej, niż przypuszczaliśmy.


~~~


   Napięcie rosło z każdą minutą tego meczu. Marco nie strzelił jak dotąd bramki, ale błyszczał na boisku i wszyscy, którzy oglądali to spotkanie, doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Był aktywny, był wszędzie, koledzy z drużyny wszystkie piłki kierowali właśnie do niego, jednak samemu Reusowi brakowało jedynie wykończenia. Strzelona bramka wydawała się być wyłącznie kwestią czasu, bo się nie poddawał i sumiennie na nią pracował. Nie grali o nic, poza psychicznym poczuciem, że są dobrze przygotowani do Mundialu, ale i tak dawali z siebie wszystko. A sfrustrowanym Armeńczykom chyba coraz bardziej to przeszkadzało.
   -Cholera jasna! - rzuciłam zaciskając pięści po kolejnym, nieprzepisowym ataku rywala na mojego narzeczonego. Siedząca obok mnie Melanie przyjrzała mi się z zaskoczeniem. -No co, nie widziałaś tego? To tylko mecz towarzyski, a oni zaczynają faulować na pograniczu kartki!
   -Lena, spokojnie. - powiedziała z uśmiechem, zdecydowanie łagodząc ton tej wymiany zdań. Wzięłam głęboki wdech, po czym powoli wypuściłam powietrze z ust: Marco właśnie wstał z murawy po podyktowaniu przez sędziego rzutu wolnego, do którego osobiście podszedł. -On wie, co robi, wie, jak o siebie zadbać. Jogi wymaga od nich poświęcenia w każdym meczu, więc wykonują swoją pracę z dwustu procentowym zaangażowaniem. Niepotrzebnie panikujesz.
   -To wygląda coraz gorzej, obie to widzimy. - zaoponowałam, próbując się wyciszyć. Sytuacja na boisku teoretycznie wracała do normy: atak za atak, za chwilę przerwa, więc żadna z reprezentacji nie chciała stracić "bramki do szatni". Jednak po tym, czego doświadczyłam w ciągu pierwszej połowy tego widowiska, z ostrożnością podchodziłam do tego, co jeszcze nas czeka. 
   -Obudzisz Isabell, a tego chyba nie chcesz. - kontynuowała siostra piłkarza, spoglądając na drzemiącą w nosidełku dziewczynkę. Ostatnio często z nami podróżowała i chyba tam było jej najwygodniej. -Po prostu wrzuć na luz. To nie pierwszy jego ciężki mecz...
   Nie zdążyła dokończyć tego zdania, gdyż Marco znów padł ofiarą brutalnego ataku jednego z Armeńczyków. Upadł, zwijając się niemal wpół, z twarzą wciśniętą w boiskową trawę uderzał o nią otwartą dłonią, prosząc w ten sposób o pomoc. Minęła chwila, nim sędzia zareagował, przerywając grę, po czym leżącego na murawie Niemca otoczyła zdecydowana większość grających zawodników. Andre i Mario, ludzie, z którymi chciał spędzić najwięcej czasu w Brazylii, dopadli do niego jako pierwsi. Brunet podniósł rękę, dając wyraźny znak służbom medycznym. Mijały sekundy, minuty, a on wciąż się nie podnosił, kamery telewizyjne nie były w stanie dotrzeć do pożądanego obrazu. Gdy na ekranie telewizora pojawił się przygotowany do zmiany Lukas Podolski dotarła do mnie powaga sytuacji. Byłam jej całkowicie świadoma, choć nadal nie chciałam w to wierzyć.
   -To się nie dzieje. - powiedziałam sama do siebie, choć Mel na sto procent słyszała, że sprawdza się właśnie najgorszy z możliwych scenariuszy. -Błagam, powiedz, że to się nie dzieje!
   -Jeszcze nic nie wiemy... - zasugerowała nieśmiało, gładząc moje ramię. -Nie krzycz, proszę, to nie pomoże.
   Wszystko, co następowało dalej, śledziłyśmy w milczeniu. Długa przerwa, lekarze na boisku, leżący Reus i pomagający mu stanąć na nogi przyjaciele. A właściwie na jedną, bo o stąpaniu na tej drugiej, owiniętej na razie w zwykły bandaż, nie było mowy. Wspierając się na ramionach medyków, przy aplauzie kibiców i odprowadzony wyraźnie zaniepokojonym wzrokiem selekcjonera, ze spuszczoną maksymalnie w dół głową udał się do szatni. On już to wiedział. Ale najgorsze, że to mój narzeczony, który od kilku miesięcy nie żył niczym innym poza tymi mistrzostwami. Stanowiły bardzo ważną część jego kariery zawodowej. A teraz, w ułamku sekundy, stanęły pod wielkim znakiem zapytania.
   -Lena... - Melanie delikatnie i niepewnie dźgnęła mnie łokciem. -Wszystko w...
   -Muszę zadzwonić. - ucięłam krótko i zerwałam się na poszukiwania telefonu. Skończył właśnie mecz, obiecał mi, że wtedy porozmawiamy... -Natychmiast.
   -Nie odbierze... Poczekaj godzinę, może dwie...
   -Nie mów mi, co mam robić! - wrzasnęłam, przestając kontrolować nerwy. Kobieta otworzyła szeroko oczy, dając mi do zrozumienia, że przesadziłam. -Nie powinnam teraz tutaj być! Może nie jest tak źle, może nie wszystko jeszcze stracone...
   Płacz niespodziewanie wyrwanej ze snu Isabell nie sprawił, że powróciło trzeźwe myślenie, wręcz przeciwnie - doprowadził do spontanicznej decyzji, niezbyt mądrej, ale jedynej, która stanowiła dla mnie słuszne rozwiązanie. Ostrożnie wzięłam ją na ręce, wyrzucając sobie wybuch złości i tuląc do piersi, szeptałam jej na ucho uspokajającym, matczynym tonem.
   -Nic się nie stało, Malutka... - powiedziałam, całując jej drobne czółko. -Mama zabiera cię na wycieczkę...
   -Lena, oszalałaś! - syknęła Mel, lecz nie miałam siły i czasu, by jej udowadniać, że nic nie zdziała. Załatwiłam to jednym spojrzeniem. -Mogę z nią zostać, ale nie próbuj... Jest późno...
   -Więc przypilnuj ją, proszę, dopóki nie spakuję najpotrzebniejszych rzeczy. - weszłam jej w zdanie, nie pozostawiając złudzeń, po czym uśmiechnęłam się do Isabell, gładząc jej policzek. -Jedziemy do taty.


~~~


   Logiczne działanie Mario, co ma miejsce naprawdę rzadko, pozwoliło mi przetrwać noc w Mainz. Podczas mojej podróży na południe zarezerwował, a raczej oddał mi swój pokój w hotelu, w którym nocowała reprezentacja, polecił, bym wpisała adres w GPS, a gdy dotrę na miejsce, pokieruje mnie do szpitala, w którym Reus ma przechodzić wstępne badania. I tak oto siedzieliśmy w środku nocy na jego łóżku rozmyślając, co dalej. Rozumieliśmy, że o tej porze nie wpuszczą nas na oddział, więc zostaliśmy poniekąd zmuszeni poczekać przynajmniej do rana. Isabell oczywiście spała, więc mogłam pozwolić sobie na chwilę odpoczynku.
   -Lena... - zaczął Mario, zerkając na dziewczynkę w celu uniknięcia mojego wzroku. -Zdajesz sobie sprawę, że Woody raczej wypada z kadry na Mundial, prawda?
   Nie odpowiedziałam. Dotarło to do mnie w momencie, w którym okazało się, że nie może opuścić boiska o własnych siłach. Powoli oswajałam się z tą myślą, lecz nie wiedziałam jeszcze, jak on to przyjmie. I czy w ogóle przyjmie.
   -Nie jestem pewna, czy on ma tą świadomość.
   Ta dziwna wymiana zdań przerywana długimi chwilami milczenia stawała się nieznośna dla nas obojga, więc zdecydowaliśmy się jej nie kontynuować. Odczuwaliśmy już postępujące zmęczenie, u piłkarza spowodowane rozegranym meczem, u mnie natomiast pokonaną nagle, daleką trasą za kierownicą auta. Najlepszą opcją wydawało się pójście spać, ale odpłynięcie w sen przy takiej dawce emocji, w dodatku negatywnych, na pewno będzie graniczyło z cudem. Mimo wszystko, musieliśmy spróbować. Mario jutro wylatuje do Brazylii, a ja... Prawdopodobnie zabiorę Marco w drogę powrotną do domu.
   -Całe szczęście, że nie jest już tak podobna do Reusa, jak po narodzinach. - rzucił Mario dla zmiany tematu, kołysząc Isabell w nosidełku. Być może spodziewał się entuzjastycznej reakcji z mojej strony, ale nie potrafiłam wykrzesać z siebie nic, poza słabym uśmiechem, co nie umknęło jego uwadze. Westchnął zrezygnowany i objął mnie ramieniem. -Lena, będzie dobrze, zobaczysz. To mogło przytrafić się każdemu i tylko ogromny pech sprawił, że padło akurat na niego. Był zbyt dobry w tym meczu... Ale wróci jeszcze silniejszy i odbuduje formę, wierzę w to. To tak jakby mój brat, nigdy się nie poddaje.
   Teraz się uśmiechnęłam. Bo gdzieś głęboko we mnie błysnęło światełko nadziei, że ten głupiutki brunet się nie myli.
   Rano ocknęłam się wraz z jego budzikiem. Obiecał mi, że razem odwiedzimy Marco jeszcze zanim reprezentacja uda się na lotnisko, więc nie tracąc czasu, przewinęłam i nakarmiłam Isabell, po czym od razu pojechaliśmy do szpitala. Przypuszczałam, że to spotkanie nie będzie należało do łatwych, ale byłam na nie przygotowana. Znałam go, wiedziałam, czego teraz potrzebuje i nie zamierzałam odpuścić. On postąpiłby dokładnie tak samo.
   Lekarz jedynie potwierdził hipotezy o wykluczeniu z kadry, o którym w niemieckiej ekipie mówiło się od wczoraj i zapewnił też, że informacja ta została już przekazana mojemu narzeczonemu. Nie dowiedziałam się jednak, jakie wrażenie to na nim wywarło, dostałam za to wiadomość, że trener znalazł już jego następcę. Kątem oka spojrzałam na Mario - przepraszająco wzruszył ramionami, dając mi tym samym do zrozumienia, że szybkie działanie było konieczne. Reprezentacja nie może posiadać luk, co było dla mnie sprawą oczywistą. Marco został zgłoszony do zawodów, więc jego miejsce musiał zająć ktoś inny. I miałam nadzieję, że ten ktoś sprosta zadaniu, jakie przypadło mu w udziale.
   -Idziesz pierwsza. - rzucił brunet, przyglądając mi się z uwagą, kiedy lekarz opuścił nasze towarzystwo przed drzwiami jednej z sal. -Zostanę z Isabell na korytarzu, dobrze?
   Kiwnęłam głową, oddając mu moją córkę pod opiekę, po czym wzięłam głęboki wdech i naparłam na klamkę.
   Reus siedział na szpitalnym łóżku, bokiem do wejścia, odwracając głowę maksymalnie w kierunku okna. Słyszał, że ktoś pojawił się w pomieszczeniu, lecz nawet nie zainteresował się, kto. Jego lewą stopę, aż po samą łydkę, otulał gips w zielonym kolorze. Kolorze nadziei. Już wtedy serce pękało mi na milion kawałków, ale musiałam wykonać pierwszy krok, to ja pierwsza muszę się odezwać. Świadoma, że powinnam uważać na każde wypowiadane słowo, zebrałam myśli, by nie popełnić najmniejszego błędu, bo każdy mógł być dla niego szalenie bolesny.
   -Więzadła w kostce, prawda? - spytałam cicho, nie spuszczając z niego wzroku. Zastygł na chwilę w bezruchu, po czym powoli odwrócił głowę. Jego przekrwione oczy wyrażały wszystko, co chciał mi przekazać. -Marco, ja...
   -Co ty tu robisz? - spytał z niedowierzaniem, marszcząc czoło. Nieznacznie zmienił pozycję, co odebrałam jako zaproszenie do podejścia bliżej. -Kiedy przyjechałaś?
   -W nocy.
   -Słucham? - wycedził świdrując mnie spojrzeniem, co totalnie zbiło mnie z tropu. -Oszalałaś?! Narażałaś się, przecież coś mogło ci się stać, mogłaś zasnąć za kierownicą, mogłaś...
   -Ale się nie stało. W przeciwieństwie do ciebie.
   Zacisnął usta, zepchnięty ze zwycięskiego podium. Właśnie na to liczyłam, więc niekończącymi się fochami nie wytrąci mnie z równowagi. Jeśli rozkaże mi, żebym wyszła - wyjdę. Ale nie zostawię go z tym strasznym poczuciem, że w nikim nie znajdzie teraz wsparcia.
   -Nie mam nic na swoją obronę. - szepnął rozgoryczony. -Nie umiem ci tego wytłumaczyć, Mała. Co chcesz usłyszeć? Że wygrałaś? Że zabiła mnie moja pewność siebie? Że zlekceważyłem twoje uwagi? Moje marzenia właśnie prysnęły jak bańka mydlana, więc nie żałuj sobie, twoje docinki będą przynajmniej mniej bolały.
   -A może chcę tylko, żebyś miał świadomość, że jestem dumna z tego, co wczoraj pokazałeś? Że dałeś z siebie wszystko, pomimo, iż przypłaciłeś to cierpieniem? Że dla mnie już teraz jesteś mistrzem świata i że nadal zamierzam za ciebie wyjść? Czy to, że cię kocham, też straciło dla ciebie znaczenie? Życie nie kończy się na jednym Mundialu, Marco...
   -Od dawna na niczym tak bardzo mi nie zależało. - warknął, za wszelką cenę próbując ukryć wzbierającą w nim falę rozczarowania i bólu. -Na niczym, poza tobą. Czy nie mogę lecieć do Brazylii tylko dlatego, że mam ciebie? Czy to jakaś kara albo nieświadomie dokonałem jakiegoś wyboru?
   -Myślę, że gdy ochłoniesz i na spokojnie przemyślisz całą tą sytuację, wyciągniesz inne wnioski. Powinnam cię teraz zostawić samego? - zapytałam z tajemniczym uśmieszkiem. -Przyjechali ze mną ludzie, którzy chcieliby cię jeszcze zobaczyć.
   -Götze może sobie darować. Zadzwonię do niego później, żeby mnie rozgrzeszył.
   -Nie ma dużo czasu, chce się tylko pożegnać. Poza tym, nie tylko on na ciebie czeka. - puściłam do niego oczko, gdyż nie wiedział, co mi chodzi po głowie. -To jak?
   -Pięć minut, nie więcej. - zgodził się łaskawie. -A później mogę wracać do domu.
   Skomentowałam to wymownym milczeniem, po czym podeszłam do drzwi, by dać sygnał Mario, że jego przyszywany brat wydał pozwolenie na odwiedziny. Blondas nie miał pojęcia, że drugim gościem okaże się jego własna córka. Spowodowane tym faktem jego wzruszenie bardzo mnie jednak zaskoczyło. Być może opadł już z sił, czuł się całkowicie bezradny, a ona na nowo dodawała mu energii i sprawiała, iż docierało do niego, że musi walczyć, że jeśli nie teraz, to następnym razem, że na pewno się uda. Mario, zrozumiawszy, iż dla Reusa przestał liczyć się otaczający go świat, uściskał go po przyjacielsku i obiecał wywalczyć mistrzostwo dla Niemiec, ale przede wszystkim dla niego, po czym pożegnał się z nami i popędził do hotelu spakować resztę rzeczy. Marco natomiast wziął Isabell na ręce i z ogromnym uczuciem pocałował ją w czoło.
   -Był już u mnie Jogi i koleś, który zrobił mi to. - skinął głową na swoją kontuzjowaną nogę. -Ale o niej ani o tobie nawet nie pomyślałem. Naprawdę przyjechałaś tu z nią tylko po to, żeby zabrać mnie do domu?
   Wzruszyłam ramionami, nie odbierając mu satysfakcji z tego spotkania. W zasadzie tak właśnie było. Gdyby nie zerwane więzadła w jego kostce, siedziałby już w samolocie do Brazylii i zobaczylibyśmy się dopiero na kilka dni przed ślubem. Teraz przynajmniej spędzi trochę czasu w swoim rodzinnym mieście, z najbliższymi, nad przygotowaniami do wesela i skupi się na rehabilitacji. Wprawdzie nie wynagrodzi mu to wydarzeń, które mógłby przeżyć na drugiej półkuli, ale w takich sytuacjach nawet najmniejsze pozytywy potrafią cieszyć, kiedy się je doceni.
   -Wyjedźmy stąd na kilka dni, błagam. - powiedział nagle, wpatrując się bez przerwy w tulące się do niego maleństwo. -Ty, ja i ona. Podróż przedślubna. Nie wytrzymam w Niemczech ze świadomością, że powinienem być gdzie indziej. Grecja?
   Podróż przedślubna. Jeśli ten eksperyment poprawi mu humor, może być nawet Syberia.


***



TĘSKNIŁAM!!!
Kilka spraw organizacyjnych i pędzę dalej w świat:
1. Rozdział jest nudny i może zawierać literówki, za co z góry przepraszam (pisany w laptopie, a takie, które powstają bezpośrednio w wersji elektronicznej, nigdy nie są dobre w moim wykonaniu).
2. Nie napisałabym go, gdyby nie Wy: naprawdę nie miałam pojęcia, że ktoś jeszcze tutaj zagląda, tym bardziej, ze w ogóle nie odpowiadałam na Wasze komentarze, ale nie chciałam znów pisać, że wszystko się opóźni, dlatego postanowiłam chwilowo wziąć się w garść i coś stworzyć, coś dennego, ale jednak coś :)
3. Harmonogram na najbliższy czas przedstawia się następująco: w pracy zostaję do 10 września. 12 wracam na studia, a od 14 do 16 zdaję egzaminy poprawkowe (nie pytajcie, co przeżyłam w czerwcu). Mam jednak plan, by epilog tego opowiadania pojawił się jeszcze przed moim wyjazdem do domu, a obiecany bonus nieco później (tak, żeby zamknąć to opowiadanie już na dobre). W związku z tym historia Irminy i Marco wróci dopiero w drugiej połowie września. Ale wróci.
4. Jestem szczęśliwym człowiekiem xD Czuję, że dużo się przez te wakacje zmieniło, poznałam mnóstwo fantastycznych ludzi z całej Polski, popsułam telefon (co było tylko kwestią czasu) i słuchawki, nauczyłam się dzięki temu żyć bez snapchata (nie... to niemożliwe, gdybym się tego nauczyła, moim pierwszym planowanym wydatkiem nie byłby nowy smartfon xD) i polubiłam te dni, kiedy jestem tak strasznie zajęta, a czas leci tak szybko... Nie wiem, po co Wam o tym mówię :p Jeśli ktoś dobrnął do tego momentu, to chyba po prostu chciałam, żebyście wiedzieli, dlaczego ostatnio znacznie ograniczyłam internety.
5. DZIĘKUJĘ <3 Za to, że czekałyście i za to, że (mam nadzieję) jeszcze będziecie czekać. Przysięgam, że zrobię wszystko, żeby Was nie zawieść i jak tylko znajdę troszkę więcej wolnego czasu nadrobię wszystko to, z czym jestem do tyłu.
KOCHAM, DO ZOBACZENIA

czwartek, 12 maja 2016

39. Alles kommt mit der Zeit

   Otworzyłam oczy, lecz automatycznie nabrałam ochoty, by je zamknąć. Dzisiejszej nocy Isabell była okropnie uciążliwa i nerwowa, a jej nieustający płacz dawał mi się we znaki. Obecnie zbierałam owocne żniwa - znów musiałam do niej wstać, tym razem szalenie niewyspana i półprzytomna ze zmęczenia. Na szczęście instynkt macierzyński czuwał i ciągle podpowiadał mi, że nie mogę jej zostawić. Po prostu nie mogę.
   Nie miałam pojęcia, co się z nią dzieje. Nie gorączkowała, przewijałam ją regularnie, a i tak nadal coś nie pasowało. Jak nie płakała, to łkała, w najlepszym przypadku cicho kwiliła, ale za nic w świecie nie chciała zasnąć. Nie traciłam cierpliwości, a jedynie kolejne pomysły, jak jej pomóc, bo każdy następny wydawał się coraz mniej skuteczny. Odnosiłam wrażenie, być może błędne, że cierpi przez moją niemoc i gdy tylko o tym myślałam, łzy same napływały mi do oczu. Żałowałam, że nie posiadam większego doświadczenia, bezradność mnie przytłaczała, ulgi nie przynosiły nawet te chwile, w których Isabell się wyciszała, gdyż wiedziałam, że sytuacja będzie się powtarzać. Nie byłam pewna, jak długo jeszcze to zniosę, ale musiałam. Inne wyjście nie istniało.
   Kiedy spędzałam kolejne minuty nad jej łóżeczkiem, walcząc ze sklejającymi się powiekami, do sypialni, Bóg jeden wie, skąd, wszedł Marco. Rzucił tylko dwa spojrzenia: na nią i na mnie. Sympatyczny, pełen ciepła uśmiech zniknął z jego twarzy, zastąpiony wszechogarniającą troską. Znowu chciał zbawić świat i poprawić sytuację, ale tak się zwyczajnie nie da. Zgodnie z tym, co powiedziała Yvonne, ten trudny okres można i trzeba jedynie przeżyć. Jedynie.
   -Kochanie, wszystko w porządku? - spytał zaniepokojony, ostrożnie kładąc dłonie na moich ramionach. -Dobrze się czujesz?
   -Tak, tylko... Nie mogę spać i...
   -Czyli nie. - podsumował siadając obok. Przyglądał mi się z uwagą, ale nie odwróciłam głowy. -O co chodzi?
   -Też chciałabym wiedzieć, Marco. - jęknęłam podpierając czoło rękoma. -Tak było przez całą noc... Sprawdziłam już wszystko, zaczyna brakować mi pomysłów... I siły.
   -Okej, więc ja spróbuję. - rzucił pewnie i nim zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować, pochylił się, po czym wziął Małą na ręce, wyciągając ją z łóżeczka. Ocknęła się, wytrącona z prowizorycznego snu i skierowała na niego całą swoją uwagę. Znów się uśmiechnął i mogłabym wręcz przysiąc, że ona zrobiła to samo. Wierciła się popiskując cicho, a Reus po prostu czekał. Wyglądało to tak, jakby testowała jego cierpliwość i opanowanie, bo poprzez kopanie nóżką w jego przedramię i delikatne szarpanie za koszulkę usiłowała chyba wyprowadzić go z równowagi. Jakby szukała dowodów na to, iż naprawdę ma przed sobą Marco Reusa, jej ojca i prawnego opiekuna. Zrezygnowana i jednocześnie usatysfakcjonowana, zastygła na moment w bezruchu, a później wtuliła się w jego klatkę piersiową. Taktyka doskonale mi znana od samego początku...
   Pięć minut. I nie ma tematu o problemach z zasypianiem.
   -Powinnam się zorientować. - mruknęłam, gdy wyraźnie zadowolony z siebie Reus okrywał ją kołderką. -Tatuś wrócił z meczu. Musisz mnie tego nauczyć.
   -To trudne, bo nie jesteś mną. - roześmialiśmy się oboje, jednak on zachował czujność i kucnął przede mną, nie pozwalając mi uniknąć jego spojrzenia. Splótł nasze palce, wciąż mnie obserwując. -Na pewno nic ci nie jest? Nie obraź się, ale nie pamiętam, kiedy ostatnio...
   -Wiem, dzięki. - wtrąciłam sarkastycznie, uśmiechając się lekko pod nosem. -Wykończyła mnie... Bałam się, myślałam, że może coś ją boli...
   -Mogłaś dzwonić. - powiedział łagodnie. -Jeśli nie do mnie, to do Yvonne albo do mojej mamy. One ci pomogą, Lena. Nie wstydź się tego, że nie wszystko jeszcze ogarniasz, ja też nie jestem cudotwórcą i lekarzem. To wszystko przyjdzie z czasem... Nie myśl, że Isabell tęskni tylko za mną. Gdyby z tobą nie miała kontaktu przez prawie trzy doby, prawdopodobnie marudziłaby tak samo. A prawda jest taka, że ciebie potrzebuje teraz bardziej, niż mnie.
   -Ja to rozumiem, po prostu...
   -Za bardzo się o nią troszczysz. - znów wszedł mi w słowo, więc cmoknęłam z dezaprobatą, ale kompletnie to zbył. -Nie bądź nadopiekuńcza, ona sobie poradzi. Możesz mówić, że odbieram to z męskiego punktu widzenia, ale sama przyznałaś, że dzisiejsza noc cię wyczerpała. Ja wiem, że chciałaś dobrze, wierzę w to, ale nie było mnie w domu i nie mogłaś nic na to poradzić. Co chciałaś zrobić? Ona jest trochę jak ty, kiedy się o mnie martwisz: z tą różnicą, że ty drżysz o moje zdrowie i o to, czy wrócę w jednym kawałku, a ją obchodzi tylko to, że mnie nie ma. I tylko dlatego nie daje ci żyć.
   -Może masz trochę racji...
   -Mam też 3-letniego siostrzeńca, który stosował podobną taktykę. Co w rodzinie, to nie zginie. - podsumował, stając na równe nogi, po czym wyciągnął do mnie rękę. -Więc teraz przestajesz się przejmować i... Przygotuję ci kąpiel, okej? Odprężysz się. Albo lepiej nie, bo zaśniesz i się utopisz... Popołudniu. A teraz idź się połóż, a ja zostanę z Małą, może być?
   -Może. - pokręciłam z niedowierzaniem głową, na co przyciągnął mnie do siebie i pocałował w czoło.
   -Kocham cię. I dziękuję, że jesteście. Obie.


~~~


   Miał rację, chociaż to nie powinno już uchodzić za jakiekolwiek zaskoczenie. Półtorej godziny w wannie, tylko dla siebie, naprawdę dobrze na mnie wpłynęło. Niczego ode mnie nie chciał, nie przeszkadzał mi, choć gdzieś w podświadomości krążyła ta myśl, że pewnie chętnie by to zrobił... Ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że nie jestem jeszcze na to gotowa. Od porodu minęło zbyt mało czasu i nawet nie przeszło mi przez głowę, by wracać do tego tematu.
   Po wyjściu z łazienki bez żadnego pośpiechu powędrowałam do sypialni, przebrałam się w coś ekstremalnie wygodnego i zdecydowałam, że sprawdzę, na jakim etapie dnia zatrzymał się Reus. Isabell spała, lekko zaciskając piąstkę, zatem błyskawicznie dotarło do mnie, iż blondas maczał w tym palce. Faktycznie, stawała się do niego podobna i te charakterystyczne cechy wspólne z biegiem dni uwydatniały się coraz bardziej. Wprawdzie nie wiedzieliśmy jeszcze, jaka będzie, kim zechce zostać i jaką drogą pójść, lecz niekiedy łapałam się na tym, że intensywnie się nad tym zastanawiam. I nie mówiłam o tym Marco, bo szczerze wątpiłam, że się ze mną zgodzi.
   Zastałam go w salonie na kanapie, w pozycji półleżącej oglądającego mecz. A raczej powtórkę spotkania z Bayernem sprzed kilku kolejek. Zaabsorbowany wydarzeniami na boisku, nie zauważył mojej obecności, czym zbytnio się nie przejęłam, gdyż chwilę później prześliznęłam się pod jego ręką, zajmując miejsce tuż obok. Przyciągnął mnie do siebie, obejmując ramieniem, więc ułożyłam głowę na jego torsie, a jedną stopę wsunęłam między kolana.
   -Długo będę pamiętał ten dzień. - oświadczył znienacka, wplatając dłoń w moje włosy, gdy na ekranie cała drużyna robiła "kołyskę". -To nie zdarza się co sezon. Może nawet już nigdy się nie powtórzy.
   -Będzie o to ciężko. - potwierdziłam z uśmiechem. -Ale nigdy nie mów nigdy. Być może zmienią się barwy, koledzy z klubu i przeciwnik, ale uczucia pozostaną te same.
   -I zmieni się prawdopodobnie stawka zakładu. - dodał, na co uniosłam wzrok, zerkając na niego ze zdziwieniem. Westchnął z głupkowatym uśmieszkiem na ustach. -Założyliśmy się z Lewym, który z nas strzeli tą bramkę... Przegrałem. W innym wypadku nie wziąłbym sobie na plecy takiego ciężaru.
   -Nie zrobił tego specjalnie?
   -Jasne, że tak, wydało się w szatni. - przyznał rozbawiony. -Cóż, może kiedyś nadarzy się okazja do rewanżu.
   Nie skomentowałam tego, bo oboje doskonale wiedzieliśmy, że mój brat i jego małżonka nie planują na razie potomstwa, skupiając się na swoich karierach. Ich decyzja, ale też ich strata... Z drugiej strony, oczami wyobraźni widziałam już proszącego mnie o radę Bobka... I naprawdę nie mogłam się doczekać, aż to ja zostanę ciocią. Można by powiedzieć, że nasza rodzina będzie wtedy kompletna.
   -Napisała do mnie Kaja. - rzuciłam dla zmiany tematu. Woody automatycznie zmarszczył czoło.
   -Po co?
   -Chciałaby wpaść do nas z Robinem, żeby zobaczyć Małą. Obiecałeś, że...
   -Pamiętam. - burknął strzelając kolejnego, niezobowiązującego focha. Z trudem utrzymywałam powagę, by go nie urazić. -Kiedy?
   -Noo... Zależy, kiedy ty znajdziesz czas. - mruknęłam nieśmiało i natychmiast spotkałam się z jego paraliżującym wzrokiem. Wiedziałam, o co chodzi, ale postanowiłam dalej grać. -No co? Oni chcą przyjechać do nas, nie tylko do mnie czy Isabell. To chyba logiczne, nie?
   -Jakoś nie mam ochoty przy tym być. - sarknął podnosząc się do pozycji siedzącej. Nie mając wyjścia, poszłam w jego ślady. -I szczerze mówiąc, myślałem, że mi tego oszczędzisz.
   -Szczerze mówiąc, uznałam, że jako głowa rodziny nie będziesz mógł się doczekać tego spotkania. - rzuciłam, zadziornie poruszając brwiami. Niemal od razu połknął haczyk, przywdziewając na twarz coś w rodzaju dumnego uśmieszku. -Kiedy byłam w ciąży, odtrąciłeś mnie od Kai, żeby mnie nie dotknęła, tylko dlatego, że związała się z Robinem, a teraz mógłbyś już zostawić z nimi naszą córkę? Dobrze, w takim razie zadzwonię i przekażę im, że nie musimy dopasowywać się do ciebie i mogą wpaść, kiedy zechcą.
   Unikając wyraźnie zaskoczonego spojrzenia mojego narzeczonego, wyplątałam się z jego objęć i zamierzałam wstać, by iść po telefon. Nie było mi to jednak dane, gdyż Reus błyskawicznie przeanalizował naszą wymianę zdań i nie pozwolił mi na to. Pociągnął mnie za rękę, więc wylądowałam na jego kolanach, a on sam poprawił się na kanapie i zakleszczył dłoń na moim biodrze, gdybym przypadkiem chciała uciec. Wpatrywaliśmy się w siebie, dopóki nie skapitulował. Przesunął ustami po moim policzku, składając na nim delikatne pocałunki.
   -Przepraszam. - wymamrotał skruszony, zdając sobie sprawę ze swojej porażki. -Tym razem ty masz rację. W zasadzie już od jakiegoś czasu zastanawiam się nad tym, że musiałbym z nim pogadać... Przyjaźnimy się przecież tyle lat... Mam kontakt z Marcelem i nie zanosi się na to, żeby mieli ze sobą zerwać.
   -Jesteś prawdziwym wsparciem. - stwierdziłam zgryźliwie, dźgając go w żebra. Jęknął przeciągle, zanosząc się słabym śmiechem. -On ją kocha, ona jego też. I jak widzisz, zupełnie nie przeszkadza im fakt, że tobie się to nie podoba. Kiedy Fornell mnie nie lubił...
   -Wiem, wiem, powtarzasz to bez przerwy. - wtrącił, kreśląc wymyślne wzory na wysokości mojego uda. -Nie wyobrażam sobie, że mógłbym cię kiedykolwiek stracić. I być może oni czują to samo... Zadzwonię i porozmawiam z nim. Ale później, okej?
   -Dlaczego później?
   -Bo teraz jestem z tobą i dla niego nie mam czasu. - odparował ku mojemu zdziwieniu. Patrzyłam na niego, kiedy opuszkami palców odgarniał opadające na twarz kosmyki moich włosów, a potem nagle mnie pocałował. I to nie był jeden z tych normalnych, codziennych pocałunków, potrafiłam je już odróżniać. To był ten, który zawsze coś oznaczał, zawsze do czegoś prowadził. Przestraszyłam się, bo nie miałam pojęcia, czy robi to w konkretnym celu czy dlatego, że po prostu chce. Prześwietlanie jego myśli sprawiało mi w tym momencie problemy, być może celowo mi ich nie udostępniał. Jego dłonie błądziły już pod moją koszulką, ciasno oplatając talię. I to była chyba ta chwila, gdzie musiałam powiedzieć "dość". W każdej następnej mogłoby być za późno.
   -Marco...
   -Spokojnie, rozumiem. - szepnął wprost w moje usta, nadal pozostając niebezpiecznie blisko. Zapewne słyszał mój spłycony, przyspieszony oddech. -Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy. Poczekam. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że nadal potrzebuję cię tak samo, jak kiedyś.
   Patrzyliśmy na siebie, szukając w tym wszystkim drugiego dna. On nie znalazł, ja owszem. Dał mi wyraźny sygnał, że powinnam się pospieszyć i choć nie wypowiedział tego głośno, przekaz był dość jasny. Z drugiej jednak strony, upewniłam się, że nic mi nie grozi, bo Woody nie posunie się do niczego, czego sobie nie życzę. Już od jakiegoś czasu miał do mnie mnóstwo cierpliwości, przez co coraz częściej zastanawiałam się, skąd ją czerpie. Jego wargi wciąż znajdowały się w niewielkiej odległości od moich, więc wykorzystałam to i ponownie delikatnie je musnęłam. Wyczułam, że znów się uśmiecha. I w sumie to by było na tyle, bo gdy na nowo zatracaliśmy się w sobie, z sypialni dobiegł nas cichy, dziecięcy płacz. Oderwałam się od Reusa, na kilka sekund opierając czoło o jego ramię.
   -Moja kolej, prawda? - spytałam, zamykając oczy. Skinął twierdząco głową, wspierając podbródek na moich włosach.
   -Twoja. I powiedz jej przy okazji, że w życiu są takie momenty, w których rodzicom po prostu się nie przeszkadza.
   Gdy się podniosłam, na jego twarzy tkwił żartobliwy banan, a kiedy uderzyłam go w klatkę piersiową, zwyczajnie się roześmiał. Miał trochę racji. Ale Isabell miała też jeszcze trochę czasu, żeby to wszystko ogarnąć.


~~~


   Ćwiczyłam właśnie podzielność uwagi. Jednym okiem zerkałam na leżącą na kocyku Isabell, która tylko jakimś cudem nie spała, pewnie oczekując powrotu Marco z treningu, a drugim już od dobrych trzydziestu minut łypałam na wypełniającą się moim pismem kartkę papieru. Musiałam coś wypróbować, coś, czego niedługo będę potrzebowała, a czego jeszcze się nie nauczyłam i na razie średnio mi to wychodziło. To niby tylko cztery literki, ale strasznie kłopotliwe w pisaniu, a jak jeszcze łączy się je z jedenastoma kolejnymi... W zasadzie tych jedenastu nie będę używać tak często, jak tych czterech, ale w nielicznych przypadkach na pewno się przydadzą... Sama utrudniałam sobie życie, ale chyba po prostu taka już byłam.
   Mały brzdąc obok mnie usilnie próbował zmienić pozycję, kołysząc się na wszystkie możliwe strony świata, więc chcąc dać jej więcej bezpieczeństwa, wstałam od stołu i wzięłam ją na ręce. I właśnie w tym momencie do mieszkania wszedł Reus. Spanikowałam, gdyż wolałam, żeby nie odkrył moich artystycznych dzieł, które aktualnie pozostawały bez opieki, bo trzymałam dziecko na rękach. Mogłam jedynie łudzić się, że nie zwróci na nie uwagi i istniała na to duża szansa, bo po zajęciach w klubie pierwsze kroki zazwyczaj kieruje do lodówki. Niestety, nie tym razem. Zauważywszy, że jestem z Isabell, rzucił torbę treningową w korytarzu i automatycznie przeszedł do salonu. Banan na jego twarzy wskazywał, że ma dziś dobry humor. I oby tak zostało.
   -Hej. - podszedł do mnie, witając się zwyczajnym buziakiem w usta, po czym zerknął na już wpatrującą się w niego Isabell. -Ooo, nasza księżniczka nie śpi? Niemożliwe!
   Wyciągnął ręce, żeby ją ode mnie przejąć, więc podałam mu ją bez wahania i zyskałam trochę czasu, żeby uprzątnąć blat, jednak chyba zbyt mocno się spieszyłam, bo Woody dostrzegł, że zbieram zapisane kartki papieru i jak na złość musiał się nimi zainteresować. Zbliżył się i zerknął mi przez ramię, ale natychmiast przycisnęłam swego rodzaju notatki do klatki piersiowej.
   -Nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy. - fuknęłam niby żartobliwie, ale chyba się nie nabrał. -Nie mam już prawa do prywatności?
   -Szykujesz już pozew rozwodowy? - spytał, zadziornie unosząc brew, na co przewróciłam jedynie oczami. -Skoro nie, to pokaż, co to. Obiecuję, że nie będę się śmiać, a przynajmniej spróbuję.
   Kiedy Isabell głośno pisnęła, przy okazji ziewając demonstracyjnie, zrozumiałam, że Reus totalnie przeciągnął ją na swoją stronę i zostałam w tym domu zdana już tylko na siebie i swoje umiejętności negocjacji. Teraz jednak postawili mnie pod ścianą i nie miałam już nic do powiedzenia. Westchnęłam teatralnie i z ciężkim sercem podałam mu zapiski, które trenowałam w zasadzie już od kilku dni, ale do tej pory udawało mi się je ukryć. Zlustrował je zaciekawiony i uśmiechnął się szeroko. Spodobało się. Swego rodzaju sukces osiągnięty.
   -Wygląda fajnie. - skomentował oddając mi kartki z powrotem. -Ale... Chcesz nosić dwa nazwiska? Myślałem, że wybierzesz tylko moje...
   -Długo o tym myślałam, naprawdę. I uznałam, że jedno po prostu mi nie pasuje... Chciałabym przyjąć twoje i jednocześnie zostać przy swoim. W gruncie rzeczy i tak zapewne nie będę go używać zbyt często... - przygryzłam wargę zauważywszy, że się zamyślił. Isabell powoli zasypiała, nie przejmując się zbytnio naszą wymianą zdań. -Gniewasz się?
   -Nie. - spojrzał na mnie z delikatnym uśmiechem. Odetchnęłam z ulgą. -Po prostu inaczej to sobie wyobrażałem, ale nie chcę kwestionować twoich wyborów. Jeśli sądzisz, że tak będzie dobrze, to okej.
   -Jednak się gniewasz. - stwierdziłam krzyżując ręce na piersi. -Poznaję to po twoim głosie, Marco. Nie miej mi tego za złe... Przecież nazwisko chyba nie jest najważniejsze, prawda?
   -Pewnie, że nie. Dlatego zadowolę się tym, że mimo wszystko będziesz miała moje. A skoro panieńskiego i tak nie zamierzasz używać, no to w czym problem? - wzruszył beztrosko ramionami. -Ale jednego ci nie zazdroszczę: tego okropnie długiego podpisu w papierach urzędowych. Powodzenia.
   Puścił do mnie oczko, po czym przeniósł uwagę na spokojnie oddychającą w jego ramionach dziewczynkę. Nie było mi dane zbyt długo cieszyć się jej obecnością wśród żywych, bo właśnie zasnęła. I niech ktoś próbuje mi wpierać, że między nią a Reusem nie istnieje żaden spisek - nie uwierzę. Bo jeszcze nigdy nie spotkałam się z taką synchronizacją organizmu ojca z dzieckiem.


***


Dawno nie było tak, że cień szansy stał się rzeczywistością i rozdział jednak się pojawił... Najwyraźniej wszystko jest możliwe :)

Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, że to już przedostatni rozdział... I ten moment musiał kiedyś nadejść. Nie wydarzy się już nic spektakularnego, jak widać powyżej, więc mogę już teraz przyznać, że nie starczyło mi czasu na wprowadzenie jednego powrotu i przyznam Wam, kto to miał być. Na krótką chwilę, pewnie kilka rozdziałów, chciałam przywrócić do opowiadania... Semira :) Wyczytałam kiedyś, że w rzeczywistości ma rodzinę w Niemczech i pomyślałam, że przypadkowe spotkanie z ciężarną Leną mogłoby być nawet ciekawe... Ale sporo miejsca zabrało zamieszanie związane z Reusem w Barcelonie, więc zdecydowałam się już nie wplatać tego wątku. Oczywiście będzie epilog i obiecany bonus, więc pojawią się jeszcze trzy, może cztery posty :)

Tymczasem w Borussii kolejny szok i niedowierzanie... I nie byłabym sobą, gdybym tego nie skomentowała. Hummels. Tak, w zasadzie nie będę sobą, bo nie mam słów, żeby się do tego odnieść. Człowiek, który krytykuje decyzję Götzego, który jest kapitanem, po 8 latach gry w Dortmundzie nagle stwierdza, że chce do domu... Mam tylko nadzieję, że do trzech razy sztuka. No i przestałam już wierzyć w piłkarskie przywiązanie do klubu, nie wierzę nawet w zapewnienia Reusa, który uparcie zarzeka się, że on w Borussii to może nawet skończyć karierę, że kasa nie gra dla niego roli, bla bla... Jeśli faktycznie tak będzie - zwrócę honor. Obecnie nie wierzę w słabe próby złagodzenia sytuacji przed nadchodzącym transferem.

To tyle. Końcówkę maja mam nieco napiętą, ale mam nadzieję, że uda mi się coś napisać i opublikować :)
Komentujcie! ❤

poniedziałek, 2 maja 2016

38. Die Kraft der Liebe

   -Lena, nie zapomnij założyć jej czapeczki. Na dworze wcale nie jest tak ciepło, jak myślisz, bo zerwał się silny wiatr.
   -I dobrze zapnij kurteczkę, do samego końca! Przecież nie chcecie już na samym początku przysporzyć sobie problemów.
   -Reus dał mi wczoraj klucze do mieszkania, więc czekamy na was. Błagam, pospieszcie się, jestem głodny!
   -Gdybyś potrzebowała...
   -Wszystko zrozumiałam, dotarło! - wtrąciłam przerywając tą zanoszącą się na nieskończenie długą litanię od moich rodziców oraz Anny i Bobka. -Nie jestem pewna, ale chyba nie zginiemy i dojedziemy spokojnie do domu. Tak czy inaczej, dzięki za troskę.
   -Siostra, serio, przyjedźcie jak najszybciej! - jęknął z powagą Robert. -Anka nie dała mi obiadu, bo powiedziała, że zjemy dopiero u was... Cierpię już na niedobór magnezu, wapnia i tych wszystkich innych pierwiastków, ogólnie słabną mi kości i czuję, że zaraz zemdleję... Pomożesz?
   -Jasne, mam nawet dla ciebie propozycję: idź się lecz. - rzuciłam, po czym usłyszałam w słuchawce jego śmiech. Wraz z Isabell czekałyśmy właśnie na Reusa, który od kilkunastu minut załatwiał nam wypis ze szpitala, abyśmy mogły w końcu wrócić do siebie i zacząć normalnie funkcjonować. Nie ukrywałam, iż pobyt tutaj trochę już mnie męczył, a w domowym zaciszu będę miała szansę odpocząć. Jeśli oczywiście córeczka mi na to pozwoli. -W sobotę musisz być w formie, żeby strzelać Bayernowi bramki.
   -Reus strzeli. - stwierdził, a ja wyobraziłam sobie, jak swobodnie wzrusza przy tym ramionami. -Jestem o tym więcej niż przekonany, więc mogę nawet okazać się zbędny.
   -Nie wykręcaj się. Wszyscy na ciebie liczą i Ania bardzo dobrze wie, co robi, odstawiając ci jedzenie. Jeszcze jej za to podziękujesz.
   -Na pewno. - burknął oburzony, że nie stanęłam po jego stronie. -Własna siostra też przeciwko mnie... Nie raz zapytasz, czy zostanę z Isabell, wtedy zobaczymy, kto będzie kozak!
   -Dobrze, braciszku, zobaczymy. - powiedziałam łapiąc oddech, by powstrzymać śmiech. -Założę się, że i tak nie odmówisz.
   -A zamierzasz uczyć ją polskiego? Przecież nie będziemy z nią rozmawiać tylko po niemiecku... Zmuś Woody'ego, żeby nauczył się naszego języka!
   -Pogadamy o tym później, okej? Muszę już kończyć. - dodałam dostrzegłszy nadchodzącego z plikiem dokumentów pomocnika. Gdy wszedł do sali, automatycznie zmarszczył czoło, domyślając się, że rozmawiam z Lewym. -Wytrzymaj jeszcze jakieś pół godziny, a później się najesz, obiecuję.
   -Okej! To czekamy! Pa.
   Gdy zakończyłam połączenie, mój narzeczony wciąż wpatrywał się we mnie zaciekawiony. Nie wiedział oczywiście, o co się rozchodzi, lecz nie zamierzał odpuścić i poznać szczegóły naszej rozmowy. Przewróciłam wyłącznie oczami, kątem oka zerkając na grzecznie śpiącą w nosidełku Isabell.
   -Robert umiera. - westchnęłam teatralnie, napotykając jego niespokojny wzrok, przez co z trudem powstrzymałam śmiech. -Z głodu. Ania go nie nakarmiła i biedak żyje tylko na śniadaniu, a jak znam nasze mamy, w kuchni na pewno już przepięknie pachnie... Nie zazdroszczę mu.
   -Ja też, ale go rozumiem. I wcale się nie dziwię, że już długo nie pociągnie. Jeden posiłek od samego rana... Horror.
   -Reus... - popatrzyłam na niego litościwie, na co uśmiechnął się szeroko. -Czy to znaczy, że ty też jesteś głodny? Błagam, powiedz, że...
   -Kochanie, mam za sobą parę godzin treningu. - wyjaśnił, podchodząc bliżej, po czym na moment położył przyniesione papiery na stoliku i usiadł obok mnie. -Klopp daje nam wycisk, bo za chwilę mecz w Monachium... I jednocześnie stara się zrozumieć, że właśnie zostałem ojcem, bo proponował mi nawet kilka dni wolnego. No, a co tam u mojej kruszynki?
   Pochylił się nad drzemającym niemowlęciem, a następnie poprawił jej czapeczkę i ucałował drobne czółko. Przyglądałam mu się z uwagą, lecz albo udawał, że tego nie dostrzega albo faktycznie jego córka zaabsorbowała go do tego stopnia, że nie zwrócił uwagi na to, co mówi. Na jego nieszczęście ja usłyszałam. I nie zabolało mnie to ani trochę, lecz następnym razem będzie musiał ostrożniej dobrać słowa. W zasadzie będzie musiał je dobierać już do końca życia.
   -Twojej? - zaakcentowałam ze sztucznym wzburzeniem, zakładając ręce na piersi. Podniósł głowę, łącząc tym samym nasze spojrzenia, po czym jak gdyby nigdy nic, wzruszył ramionami.
   -Czepiasz się szczegółów. - mruknął, znów całkowicie skupiając się na jego małym odzwierciedleniu. -To chyba nic takiego, prawda?
   -Nie no, pewnie, że nie. - zgarnęłam z szafki dokumenty i wstałam, by założyć kurtkę. Nie zrobiłam jednak nawet kroku, bo złapał mnie za rękę i błyskawicznie odwrócił w swoją stronę. W jego oczach dostrzegałam mieszankę rozbawienia oraz niepewności, lecz nie potrafiłam rozstrzygnąć, które dominowało. Jedno było pewne: zaraz znów udowodni mi, że moja głupota nie zna granic.
   -Lena, ona nic nigdy między nami nie zmieni. - oświadczył z powagą, splatając nasze palce. -Może jedynie to, że już zawsze będzie mi o tobie przypominała. Ona daje mi wyraźny dowód, że powinienem kochać cię jeszcze bardziej i tak jest - nawet, kiedy nie widzisz. Jeżeli potrzebujesz ode mnie czegoś więcej, powiedz mi o tym.
   -Marco, ja...
   -Nie chcę być jak Semir. Nie chcę powielać jego błędów, do niczego cię nie zmuszam, nie naciskam, próbuję cię nie ograniczać. Mów, czego ode mnie oczekujesz, żeby nie utrudniać mi zadania.
   -Możemy już wracać do domu? - rzuciłam sucho, odsuwając się od niego, by następnie iść w końcu po płaszczyk. Obserwował mnie zastanawiając się, gdzie popełnił błąd. Doceniałam każde jego słowo, aczkolwiek wspominanie Bośniaka nie należało do najcudowniejszych pomysłów tego dnia. Co zamierzał mi przez to udowodnić? -Bardzo cię o to proszę. Mam już dość, zjedzmy ten obiad, a później położę się na jakiś krótki czas, dobrze?
   Nie skomentował tego. Pokiwał jedynie głową, po czym wziął nosidełko z Isabell i przepuścił mnie w drzwiach sali. Jego milczenie skłoniło mnie do rozmyślania nad tym, czy nie potraktowałam go zbyt ostro, ale nie doszukałam się żadnych wad. Wyrzuciłam z siebie to, co leżało mi na sercu. I miałam nadzieję, że Marco odebrał to w odpowiedni sposób.


~~~


<Marco>
   Dotarcie do domu okazało się trudniejsze, niż to sobie wymyśliłem. Przed szpitalem zaskoczyli nas paparazzi - ktoś musiał mnie wsypać, zauważywszy na parkingu moje auto. Nie pytali o nic, po prostu robili zdjęcia i całe szczęście, bo widziałem doskonale tańczące w oczach Leny iskierki wściekłości. I podzielałem jej uczucia. Dziecko to strefa życia prywatnego, którą chcesz szczególnie chronić przed mediami, przynajmniej dopóki nie osiągnie pewnego wieku. W mojej profesji to trudne, lecz jak najbardziej wykonalne, dlatego szybko przemknęliśmy w kierunku samochodu, starając się nie zwracać na nich uwagi. Okładki gazet i tak mamy już zarezerwowane bez większego wysiłku.
   W mieszkaniu pojawił się kolejny problem - z moją narzeczoną. Nasza córeczka całkowicie skradła serca obu rodzin, które poświęcały jej mnóstwo czasu także podczas obiadu, z czego Lena niekoniecznie wydawała się być zadowolona. Z kilometra dało się zauważyć, że coś nie gra, a że ostatnio sporo czytałem o kobietach w końcowej fazie ciąży, a także o ich zachowaniach tuż po porodzie, snułem już swoje przypuszczenia. I uznałem, że to najwyższa pora, by zasięgnąć porady eksperta. Odszukałem wzrokiem Yvonne, która wraz z Anną siedziała na kanapie, mówiąc do Isabell, aby ponownie zasnęła. Zatrzymałem się na moment, nie wiedząc, czy wypada im przeszkodzić. Wyglądały naprawdę uroczo, ale... No właśnie, jeszcze nie raz z nią zostaną. A kobieta mojego życia cierpi i ja nie mam pojęcia, jak jej pomóc.
   -Yvonne, znalazłabyś chwilę? - zapytałem opierając dłonie o sofę. Obie spojrzały na mnie zaciekawione. -Musimy porozmawiać. To pilne.
   Anka nie odezwała się ani słowem, wyciągnęła za to ręce, dając nam do zrozumienia, że zaopiekuje się Isabell, nie pozostawiając jednocześnie wyboru mojej siostrze. Ułożyła dziewczynkę w ramionach karateczki, po czym wyszła za mną na balkon i przymknęła drzwi. Zajęła miejsce w fotelu ogrodowym, oczekując mojego ruchu.
   -Coś złego dzieje się z Leną. - zacząłem prosto z mostu, opierając się o barierkę. -Naskoczyła na mnie w szpitalu, a teraz praktycznie w ogóle się nie odzywa. Wiem, że jest wyczerpana, niewyspana, ale nigdy taka nie była.
   -Marco, widziałeś, jak wygląda poród. - powiedziała, stając w obronie Polki. -Byłeś przy tym. Ona nie zregeneruje się w pięć minut, powinieneś dać jej kilka dni, może tydzień. Następne miesiące będą dla was trudne dopóki Mała nie nauczy się przesypiać całej nocy. Musisz to przeżyć, nie ma drogi na skróty.
   -A nie pomyślałaś... To znaczy... Ja ją znam, może niedługo, ale znam, bo spędzamy razem większość wolnego czasu. I ja nie wierzę w przypadki, Yv. Może ona wpadła... Albo wpada w depresję. Po prostu. Tak się zdarza, prawda?
   -No... Tak. I to też jest jakieś rozwiązanie. - stwierdziła zamyślona. -Ale sądzisz, że jej to dotyczy?
   -Ja się spóźniłem, ona się stresowała, bała się... Nie do końca ogarniam, skąd to się bierze, ale...
   -Nie szukaj dziury w całym, braciszku. To, że teraz jest zła czy uszczypliwa, nie musi oznaczać najgorszego. Przez nocne wstawanie do Isabell też będzie marudzić i płakać, ale to właśnie twoja rola polega na tym, by udowodnić jej, że jesteś i że może na tobie polegać. To ty będziesz musiał od czasu do czasu powiedzieć: "połóż się, odpocznij, teraz ja się nią zajmę, przewinę, nakarmię, uśpię, wyjdę na spacer. Rola ojca nie kończy się tylko na tym tytule.
   -I to wystarczy? - zmarszczyłem brwi wpatrując się w siostrę. Zmrużyła oczy, podrażnione przez słabe promienie wiosennego słońca. -Nie chcę mieć na nią złego wpływu...
   -Powinno, jeśli to nic poważnego. Jeżeli natomiast zauważysz, że faktycznie nie radzi sobie psychicznie, delikatnie zaproponuj jej wsparcie psychologa. Ale czuję, że to nie będzie konieczne. - uśmiechnęła się pokrzepiająco. -To silna dziewczyna, przebywałam z nią ostatnio, obserwowałam ją. Zachowywała zimną krew i nie dała po sobie poznać, że się denerwuje, nawet kiedy wyjechałeś do Kolonii. Więc nie martw się o nią przesadnie, bo to też dobrze nie wróży. Przezwycięży trudności, sama, a ty nawet nie zorientujesz się, kiedy. Masz szczęście, wiesz?
   -Wiem. - mruknąłem, szczerząc się pod nosem. -Wiem od dawna, więc dlaczego mi o tym mówisz?
   -Żebyś pamiętał jedną rzecz. - wstała i zbliżyła się do mnie, po czym położyła dłoń na moim ramieniu. -Że tylko ty masz taką narzeczoną i matkę twojego dziecka, a później może kolejnych dzieci i żonę. I nawet, jeśli strzela fochy lub na ciebie krzyczy i prowokuje kłótnię, i tak cię kocha. Doceniaj to. Bo może tego nie czujesz, ale ja to widzę.
   Gapiliśmy się na siebie niemal jak w przedszkolu. Prawdopodobnie się nie myliła. Może Lena faktycznie oczekuje ode mnie jedynie większej uwagi, częstszych zapewnień o miłości i zwykłych, prostych gestów, które sprawiają, że każdy dzień staje się lepszy. I mojej obecności, której teraz potrzebuje najbardziej.
   -Myślisz, że powinienem odpuścić mecz z Bayernem i zostać z nimi w domu? - spytałem lustrując jej twarz. -Klopp obiecał, że jakoś to zniesie i zrozumie.
   -Porozmawiaj z nią wieczorem. - wzruszyła swobodnie ramionami. -W ten sposób dostaniesz najlepszą odpowiedź.
   -Ale...
   -Marco, ja to nie Lena. - wtrąciła unosząc brwi. -Nie bój się tej rozmowy, ona ci ufa i nie zje cię, jeśli poruszysz ten temat. No, i nie będziesz sobie wyrzucał, jeśli jednak zdecydujesz się zagrać.
   -Dzięki siostra. - podsumowałem, z wdzięcznością klepiąc ją po plecach. -Zawsze powiesz coś mądrego w odpowiednim momencie.
   -Ktoś musi za ciebie myśleć. - pokazała mi język, na co przewróciłem wyłącznie oczami. -Nie przejmuj się zbytnio. A teraz nie powinieneś już wracać do Isabell? Podejrzewam, że za tobą tęskni.
   -Przyjdę za pięć minut, okej? - wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia, zanim wyszła. -Ale gdyby coś się działo, to krzycz.
   Pokiwała głową i zniknęła we wnętrzu mieszkania, a ja odwróciłem się tyłem do wejścia i opuściłem wzrok. Nie dostałem jednak najmniejszych szans, by pobyć ze sobą sam na sam, ponieważ po kilkudziesięciu sekundach drzwi ponownie się otworzyły i ktoś wyszedł na zewnątrz. Zamknąłem oczy, w napięciu oczekując pierwszych wyrazów.
   -Nawet nie myśl o tym, żeby nie jechać. - padło z jej ust. Nieco zdezorientowany, zerknąłem na nią przez ramię. Opierała się o ścianę, wpatrując się we mnie z powagą. Bolało, bo ponownie ogarnęło mnie to przeczucie, że coś schrzaniłem. -Może Yvonne zamknęła drzwi, ale zapomniała o uchylonym oknie, a w zasadzie o tym, że siedzę tuż przy nim.
   -Dużo słyszałaś? - stanąłem na wprost niej, gdy się zbliżyła. Prychnęła, przywdziewając na twarz szyderczy uśmiech.
   -Wszystko. Yv ma bardzo donośny głos i to najwyraźniej też wyleciało jej z głowy. Wybraliście trochę pechowe miejsce.
   -Przepraszam, musiałem się komuś wygadać. Martwię się o ciebie i chcę, żeby wszystko było w porządku. - odpowiedziałem szczerze. I wtedy zrobiła coś, czego na obecną chwilę się nie spodziewałem: uśmiechnęła się w swoim naturalnym stylu, a następnie objęła mnie w pasie i schowała twarz w mojej klatce piersiowej. Usiłowałem odnaleźć się w sytuacji, gładząc jej włosy, ponieważ przez długi czas milczała, głęboko zaciągając się powietrzem. Zmienność nastrojów to chyba też stan depresyjny. Pozostawało mi jedynie wierzyć, że się mylę.
   -To ja cię przepraszam, Marco. - szepnęła trwając w bezruchu. Zrozumiałem, że przemyślała to, co zaszło. -Postąpiłam jak mała, nieposłuszna dziewczynka i zdaję sobie z tego sprawę. Nie wpadłam w żadną depresję, czuję się całkiem okej, nic mi nie jest, ale podtrzymuję to wymęczenie i ochotę na spokojny sen w swoim łóżku. Nie zwariowałam, przysięgam.
   -Więc o co ci chodzi? - zapytałem bez pretensji w głosie, najłagodniej, jak potrafiłem. Westchnęła głośno, wypuszczając powietrze z płuc.
   -To głupie... - jęknęła, wciąż opierając czoło o mój tors. -Ale robiłam i mówiłam już o wiele bardziej beznadziejne rzeczy, więc... Jedna więcej chyba nie sprawi, że znudzą ci się moje pomysły... I że przestaniesz się śmiać.
   -No, zobaczymy. - bąknąłem unosząc kąciki ust. -Obiecuję, że się powstrzymam, a przynajmniej spróbuję, dawaj.
   -Bo... Wtedy w szpitalu, jak powiedziałeś do Isabell, że... I tutaj, w mieszkaniu, wszyscy powtarzali, że jest do ciebie podobna i... Ja wiem, że... Ech... Po prostu byłam zazdrosna o własne dziecko. - wyrzuciła z siebie, więc zlustrowałem ją zszokowany, ale wciąż unikała mojego wzroku. -A teraz już rozumiem, że nie powinnam. Nie mam pojęcia, co we mnie wstąpiło, przecież to tylko malutka, bezbronna istotka, zupełnie nieświadoma tego, jak bardzo namieszała...
   -Lena... Serio? Wybacz, nie chciałem! - dźgnęła mnie w żebro, kiedy wybuchnąłem niepohamowanym śmiechem. -Przez całe popołudnie chodziłaś obrażona na mnie tylko dlatego, że nasi bliscy porównywali Isabell do mnie? Myszko, przecież to ani twoja ani moja ani tym bardziej jej wina! Nie zmuszaj mnie do tego, żebym ją przez tobą chronił.
   -Bardzo śmieszne. - fuknęła odsuwając się nieznacznie. -Trochę mi odbiło, a ty się nabijasz. Dałeś mi słowo, że ona nic między nami nie zmieni.
   -A zmieniła?
   -No... Właściwie nie. - tym razem to ona się roześmiała, sama nie dowierzając w to, co powiedziała. -Może odrobinę. Ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Wiele rzeczy dookoła się zmieniło...
   -Możliwe. - przyznałem ujmując jej podbródek, by wreszcie na mnie spojrzała. -Ale to, co do ciebie czuję, zawsze pozostanie takie samo, a jeśli nie, to na pewno nie osłabnie. Nie wiem, kiedy przestaniesz w to wątpić, ale mam nadzieję, że dożyję tego dnia.
   Zawstydziła się, bo na jej policzkach pojawiły się wyraźne rumieńce, które zresztą idealnie do niej pasowały. Nie mogąc się powstrzymać, musnąłem lekko jej wargi, po raz kolejny przyciągając ją bliżej siebie. Po kilku godzinach w stresie wszystko się wyjaśniło i wróciło na właściwe tory. Może nie trwało to wieczność, lecz okropnie mi ciążyło.
   -Powinniśmy chyba wejść do środka. - stwierdziła, dotykając mojego policzka, co potwierdziłem skinieniem głowy. -Twoi rodzice chcą już jechać, wypada ich pożegnać... A twoja córka nie będzie spała w nieskończoność.
   -Nasza. - poprawiłem ją uszczypliwie, a ona pokręciła jedynie nosem i odwróciła się do drzwi. Ciągle trzymałem jednak jej dłoń, przez co popatrzyła na mnie pytająco. -Kocham cię. Nawet wtedy, kiedy udajesz wariatkę i największą wiedźmę na świecie.
   -Ja też cię kocham, Woody. I będę cię kochać także wtedy, gdy okaże się, że nasze dziecko odziedziczyło po tobie rude włosy.
   Bez komentarza. Podsumować to można tylko jednym zdaniem: Lena Lewandowska rzeczywiście potrzebuje paru dni, by odzyskać formę i osobowość, którą zauroczyła mnie już prawie dwa lata temu.


~~~


<Lena>
   Dwa dni wystarczyły, by doprowadzić się do w miarę dostatecznego stanu używalności. Prowizorycznie wypoczęłam, odespałam trud porodu, odsunęłam na bok wszystkie absurdy, którymi zasypywałam Reusa i zaczęłam funkcjonować z dzieckiem w domu. Na więcej na razie nie mogłam sobie pozwolić, ponieważ Isabell budziła się co dwie godziny, domagając się posiłku, po czym znów odpływała i na tych dwóch czynnościach opierała się jej niemowlęca egzystencja. Nie czułam się jakoś tragicznie przemęczona, martwiłam się za to o narzeczonego, którego zapewne dręczyły te nocne pobudki, jednak stanowczo odmówił, by któreś z nas przeniosło się do gościnnej sypialni, mało tego, sam niejednokrotnie wstawał i przynosił mi ją do łóżka, a potem usypiał. Nie narzekał, nie protestował, nie usłyszałam od niego ani jednego "nie", unikał też wszelkiego rodzaju fochów i obraz majestatu. Ojciec idealny w końcu miał swoją córeczkę tatusia.
   W tą wyczekiwaną przez wszystkich sympatyków Borussii sobotę, a raczej w piątkowy wieczór, niemal siłą wyrzuciłam go z domu, by stawił się w klubie i razem z drużyną udał na mecz do Monachium. Spieraliśmy się o to, czy ma zostać, czy lecieć i wspierać kolegów na Allianz Arena. Widziałam, że waha się z podjęciem właściwej decyzji, lecz jednocześnie zdawałam sobie sprawę, iż każda uszczęśliwi go tak samo, więc nakazałam, by się spakował i jechał na stadion, dopóki jeszcze zdąży. W żadnym wypadku nie chciałam się go pozbyć. Zależało mu, by utrzeć nosa Mario, by wygrać, strzelić bramkę i razem z Lewym wykonać kołyskę, o której trajkotają już od kilku dni. Klopp na niego liczył, wszyscy kibice trzymali kciuki za zwycięstwo. Zatrzymanie go w domu byłoby moim dużym grzechem.
   Aktualnie przebywałam z trzema paniami - siostrami Marco i Anią, która bardzo chciała zobaczyć siostrzenicę swego męża oraz jednym panem - synem Yvonne, który również stopniowo nabywał obsesji na punkcie swojej kuzynki. Pozostałe partnerki zawodników wybrały się do Bawarii, by z trybun dopingować swoje połówki. Czekaliśmy właśnie na gwizdek rozpoczynający drugą połowę, Isabell spała, a BVB póki co prowadziła 1:0 po golu Henrikha Mkhitaryana. Robert i Marco bez przerwy posyłali sobie głupkowate uśmiechy, co szybko stało się naprawdę zabawne i wyglądało tak, jakby sami opracowywali plan pogrążenia przeciwnika. Już od pierwszych sekund drugiej części meczu konstruowali swoje akcje, wpadali w pole karne Bayernu, napędzali kontry, zmuszali do błędów. I to się opłaciło. W 49. minucie Lewy posłał Reusowi piękną, prostopadłą piłkę między obrońców w czerwonych trykotach, a gdy ten ją przyjął, nie było już opcji, by zmarnował tą okazję. Po prostu uderzył i futbolówka wpadła do siatki. A właśnie na to czekała cała jedenastka żółto-czarnych i parę tysięcy kibiców na trybunie, pod którą akurat znajdowali się piłkarze. Bobek podbiegł do świętującego blondyna i wskoczył mu na plecy, a później razem oczekiwali, aż cały zespół zbierze się razem, w jednym miejscu. I nie pamiętam, kiedy ostatnio jakakolwiek cieszynka przyniosła tej dwójce tyle radości. Kiedy ostatnio czerpali tyle satysfakcji ze wspólnej gry. Kiedy ostatnio byli tak dumni ze swoich występów, a w oczach Reusa wręcz błyszczało szczęście. Dziś byli jednością, tryumfowali jako team, jako wspólnota, a kilka miesięcy temu skakali sobie do gardeł, gdy Marco oświadczył, że odchodzi do Barcelony. Los potrafi być szalenie przewrotny. A jeden wielki, mały człowiek posiada taką siłę, iż jest w stanie moralnie ustawić duet dorosłych facetów. Siłę miłości.


***


Nie wiem, co mam Wam powiedzieć... Po prostu I'm back :) A przynajmniej taką mam nadzieję :) Nie chcę składać żadnych obietnic, ale nie przewiduję już tak długich przerw... To znaczy przewiduję, ale o tym później. Na razie jeszcze o tym nie myślę :)

Zapraszam też zeszłotygodniowy (nieco nieudany, ale jednak) rozdział na drugim blogu [klik]

Buziaki ❤