Strony

piątek, 30 września 2016

Bonus: Leben nach dem Leben

3 lata później - maj, 2017 rok

   -Jesteś tego w stu procentach pewien? Nie chcemy wymusić na tobie zmiany decyzji, a jedynie dowiedzieć się, czy podjąłeś tą właściwą.
   -Chyba nie mogę dać wam właściwej odpowiedzi, bo sam nie mam pojęcia. Może to coś zmieni, może nie... Spróbujcie postawić się w mojej sytuacji: co jeszcze mam do stracenia?
   -Zastanów się dobrze, Marco. Ciągle cię tutaj potrzebujemy, wszyscy...
   -Dwa wielkie turnieje z rzędu uciekły mi przez palce, za rok odbędzie się kolejny. Boję się powtórki z rozrywki... Muszę podjąć ryzyko, bo oszaleję.
   -A co na to twoja rodzina?
   -Od kilku lat o tym myślę, ale ani moja żona ani rodzice o niczym nie wiedzą. Chciałem najpierw skonsultować to z wami. Lena zawsze powtarza, że nie chce ingerować w rozwój mojej kariery, a tym bardziej go utrudniać, ufa mi. W zasadzie wszystko zależy od was.
   -Cóż... Zbudowałeś sobie w Dortmundzie tak silną pozycję, że grzechem byłoby zabranianie ci czegokolwiek. W porządku, Marco, wyrażamy zgodę. Robimy to z bólem serca, ale jeśli aż tak bardzo ci zależy...
   -Kontuzje nie pozostawiły mi wyboru. Chcę przynajmniej spróbować, przecież doskonale zdajecie sobie sprawę, że o tym właśnie marzyłem. Dostałem od nich drugą szansę... Będę żałował, jeśli zrezygnuję.
   -Rozumiem to. Życzymy ci jak najlepiej i wierzymy, że naprawdę staniesz się silniejszy.
   -Dziękuję wam za wszystko z całego serca. Nie jest, nie było mi tutaj źle, nigdy...
   -Dlatego jeśli coś ci nie wyjdzie, wracaj od razu. Czekamy na ciebie z otwartymi ramionami, vicekapitanie.
   -Dzięki... Dzięki wielkie, serio. Zapamiętam to.


~~~


   -Mamo, mamo, patrz! - usłyszałam nagle, a gdy przerwałam nakrywanie do obiadu i odwróciłam się od stołu, zobaczyłam biegnącą w moim kierunku Isabell, z zachwytem wymachującą trzymaną w ręku, ulubioną lalką. -Pomogłam Barbie się ubrać! Myślisz, że niedługo będzie ubierała się sama?
   -Tego nie wiemy. - ukucnęłam przed nią, by przyjrzeć się temu "wyczynowi". -Pewnie minie jeszcze trochę czasu, zanim się tego nauczy. Być może nie będziesz już nawet tego widziała?
   -Być może. - powtórzyła, wzruszając beztrosko ramionami. Choć niemiecki wychodził jej bezbłędnie, podczas nieobecności Reusa rozmawiałam z nią po polsku, a ona świetnie wyłapywała pojedyncze słówka, co mnie szalenie cieszyło. Chcieliśmy, by mówiła w dwóch językach i na razie wszystko szło zgodnie z planem. -A tobie w czymś pomóc?
   -Idź do łazienki umyć rączki, dobrze? Za chwilę wróci tatuś i razem usiądziemy do obiadu.
   -Okej! - pisnęła radośnie i wraz ze swoją "przyjaciółką" Barbie w podskokach uciekła do toalety. Odprowadzając ją wzrokiem uświadomiłam sobie, iż pomimo wcześniejszych prognoz, coraz więcej szczegółów odróżnia ją od Marco. Wprawdzie nadal była do niego łudząco podobna, lecz z biegiem czasu okazywało się, iż niektóre cechy wyglądu odziedziczyła jednak po mnie. Obawiam się, że to i tak nie zmieni mojej pozycji - Isa od początku była córeczką tatusia i prawdopodobnie już nią pozostanie.
   Klucz zazgrzytał w zamku w momencie, gdy przelewałam sok z kartonika do wysokiego dzbanka, by postawić go na stole. Zerknęłam przez ramię, kiedy Marco zamknął za sobą drzwi, a już po kilku sekundach czułam jego ciepłe dłonie na swoich ramionach. Pocałował mnie w czubek głowy, opierając o nią czoło.
   -Hej. - mruknął przesuwając obie ręce w dół, by spleść nasze palce. Dwie obrączki z brzękiem otarły się o siebie. Zadziwiające, iż prawie trzy lata po ślubie on wciąż kocha mnie tą samą miłością. A nawet silniejszą, jak sam niekiedy twierdzi. -Wszystko w porządku?
   -Jasne. - rzuciłam uderzając plecami o jego tors. -A co u ciebie? Jak na treningu?
   -Nie trenowałem dziś. - odparował sucho, wciąż przyciskając mnie do swojego ciała. Zebrałam wszystkie siły i wykręciłam się, by spojrzeć mu w twarz.
   -Przepraszam... - szepnęłam przesuwając kciukami wzdłuż jego policzków. -Te twoje kontuzje... Wciąż nie mogę się przyzwyczaić.
   -Przecież wznowiłem już zajęcia indywidualne. - uświadomił mi ze słabym uśmiechem. -Urazy nie mają nic wspólnego z opuszczeniem treningu, kochanie.
   -Więc o co chodzi?
   -Musimy poważnie porozmawiać. - oświadczył z grobową miną, aż odniosłam wrażenie, że pobladłam. Musiał to dostrzec, gdyż pozwolił mi oprzeć głowę na klatce piersiowej, gładząc moje włosy. -Spokojnie, nie denerwuj się, nie masz najmniejszego powodu. Wszystko ci wyjaśnię. Podjąłem szalenie ważną decyzję i...
   -Tato! - nasza córka opuściła toaletę i wpadła właśnie wprost w ramiona Marco, który podniósł ją i pocałował w skroń. -Jesteś!
   -Cześć, Królewno. Dałaś dziś mamie w kość, co? - połaskotał ją w nosek, na co roześmiała się głośno, po czym znów zwrócił się do mnie. -Wrócimy do tego zaraz po posiłku, dobrze? Też chcę ci zadać parę pytań i od nich zaczniemy, bo są ważniejsze. Wytrzymasz?
   Próbując mnie uspokoić, musnął ostrożnie moje wargi, a później odstawił Isabell na podłogę i poszedł do sypialni się przebrać, przez co pozostawił mnie w jeszcze wyraźniejszym stanie otępienia. Nie rozumiałam praktycznie nic. Przeczuwałam, iż znów wykombinował coś, o czym już dawno powinien mnie poinformować, więc naturalnym wydawał się fakt, że wręcz drżałam z nerwów. A on bezczelnie każe mi czekać. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów czuję, że zejdę przy nim na zawał.
   Obiad był jednym z niewielu, które mijały w nieprzyjemnej atmosferze, czego na szczęście nie wyczuła nasza pociecha, wszystkie ośrodki skupienia przenosząc na poprawne posługiwanie się sztućcami. Woody poświęcił jej całą uwagę, unikając mojego wzroku, co dobiło mnie ostatecznie. Po skończonym drugim daniu posprzątał ze stołu i doprowadził mnie na skraj zdezorientowania, zapowiadając nam obu, że Isabell spędzi to popołudnie i część wieczoru ze swoim ojcem chrzestnym. I faktycznie, kwadrans później w drzwiach naszego mieszkania stanął Bobek - rześki, zrelaksowany, nawet nie przekroczył progu, gdyż Isa doskoczyła do niego momentalnie, a jedyne słowa, które z nim zamieniłam, to "cześć" oraz "do zobaczenia". I wtedy faktycznie osłabłam. Podczas, gdy Reus omawiał z Robertem kwestię odbioru Małej, usiadłam na kanapie i objąwszy kolana rękoma, zamknęłam oczy. Liczyłam na szybką poprawę. Albo na jakąkolwiek bliższą informację, co tu się wyprawia.
   -Właśnie o to chcę cię spytać, Maleńka. - do moich uszu dotarł znienacka jego głos. Uniosłam jedną powiekę: siedział obok ze szklanką wody, którą z wdzięcznością od niego przejęłam. -Widzę, że dzieje się coś złego. Nie powinnaś tego przede mną ukrywać, jesteś moją żoną, kocham cię nad życie i martwię się o ciebie. Coś cię boli, dolega ci coś? Ktoś sprawił ci przykrość? A może...
   -Jestem po prostu zmęczona. - ucięłam, dążąc do jak najszybszej zmiany tematu. -A ty nie ułatwiasz mi odpoczynku. Powiesz mi wreszcie, co się stało?
   -Dlaczego nic wcześniej nie mówiłaś?
   -Marco! - wrzasnęłam, gdy kompletnie mnie zignorował. Obrzucił mnie zaskoczonym spojrzeniem, automatycznie milknąc. -Przysięgam, że zrobię, co zechcesz, ale postawmy już tą sprawę jasno. Nie chcesz chyba, żebym zaraz pięknie zwróciła ten obiad w toalecie. Co takiego się wydarzyło, że pozbyłeś się naszej córki, żeby ze mną porozmawiać? Zamordujesz mnie? Złożyłeś pozew o rozwód?
   -Kochanie, błagam. - jęknął wyciągając mi z dłoni puste naczynie, a po odstawieniu jej na szklany stolik, przygarnął mnie do swej piersi. -Jestem szczęśliwy w tym małżeństwie i świetnie to wiesz. Przestań wymyślać.
   -Nie prowokuj mnie.
   -Rzeczywiście, plujesz jadem. - fuknął, lecz napotkawszy wściekłość mojego wzroku, opanował się i przeszedł wreszcie do rzeczy. -Okej. Lena, w sumie planowałem to już jakiś czas... Ale wcześniej brałem tą opcję tylko jako rezerwę, dopiero teraz zdecydowałem, że to całkiem niegłupi pomysł. Wysłuchaj mnie do końca, zanim wydasz jakąkolwiek opinię. Rozważyłem stan swojej kariery w ciągu ostatnich trzech lat. Przez ciężkie kontuzje opuściłem Mundial w Brazylii oraz Mistrzostwa Europy we Francji. Dobrze wiesz, jak mnie to bolało... Może jakoś bym to przeżył, gdyby nie fakt, że w klubie również nie mogę złapać formy. Drobne urazy regularnie wykluczają mnie z gry na parę tygodni, a jak już je wyleczę, po trzech kolejkach przytrafia się inny. Teraz też przez cholerne ścięgna ominęła mnie końcówka sezonu, udanego sezonu. O ile prywatnie układa nam się jak w bajce, o tyle zawodowo czuję się strasznie źle. Mam prawie dwadzieścia osiem lat, a sportowo wyglądam jak czterdziestoletni dziadek, któremu ciężko zawiesić buty na kołku i wciąż męczy się na boisku. Dłużej tak nie mogę, Myszko. I dlatego musiałem coś zmienić.
   -Usiłujesz mi przez to powiedzieć, że... Że kończysz... - urwałam, gdy rozbawiony pokręcił przecząco głową. -Wybacz, nadal nie ogarniam...
   -Pamiętasz dzień narodzin naszej Isy?
   -Jakby to było wczoraj.
   -A pamiętasz, dlaczego się spóźniłem?
   -Pojechałeś do Kolonii. - rzuciłam mechanicznie. -Do agenta.
   -No właśnie. I nigdy nie spytałaś mnie, po co... -zasugerował, a mój mózg w końcu zaczął pracować. -Barcelona wykonała wtedy drugie podejście, by mnie kupić, ale wahałem się, bo nie chciałem wywozić kilkutygodniowego noworodka zagranicę. Ich zarząd nie wycofał tej oferty i teraz zgłosili się jeszcze raz. A ja poprosiłem o zgodę na ten transfer i dostałem ją. Nie wiem, czy dobrze postępuję, ale mówi się, że do trzech razy sztuka. Chcę zmienić klub, Lena. Chcę, żebyśmy przenieśli się do Hiszpanii, ty, ja i nasza córka.
   Zastanowiłam się przez chwilę. Przypuszczałam, iż ten moment w naszym wspólnym życiu kiedyś nadejdzie, lecz nie ukrywam, że liczyłam na zdecydowanie późniejszą porę. Marco wprawdzie nie był w szczytowej formie i daleko mu do niej, ale oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że osiągnął już najlepszy wiek do wprowadzenia zmian. Zmiany są częścią kariery każdego sportowca, bez wyjątku, ponieważ oznaczają próbę podjęcia wyzwania, chęć na odkrycie siebie w nowej roli. Reus już raz wybrał się do Barcelony, ale ostatecznie odrzucił ich ofertę, a oni i tak nadal o niego zabiegali, więc jeśli to uczyni go szczęśliwym...
   -Powiedz mi tylko jedną rzecz. - zaczęłam ze spokojem, ujmując jego dłoń. Zaglądał mi głęboko w oczy, jak najszybciej chcąc znaleźć aprobatę dla swojego postanowienia. -Chciałabym wiedzieć, czy jesteś tego absolutnie pewien. Czy naprawdę chcesz tam grać? To prawdopodobnie decyzja na najlepsze lata twojej aktywności sportowej...
   -Przemyślałem to z każdej możliwej strony, Kochanie. Doszedłem do wniosku, że wiele osób i rzeczy zostanie tutaj, w Niemczech, gdy wyjedziemy. Ale to także szansa na zebranie doświadczenia i zasmakowanie nowego życia. Nie mam pewności, czy to właściwy krok, jestem za to przekonany, że chcę go zrobić. Kto nie ryzykuje, ten nie zyskuje, prawda?
   -W porządku. - uśmiechnęłam się wzruszając ramionami. -W takim razie nie widzę żadnych przeszkód. Ufam ci i będę cię wspierać, jeśli tego potrzebujesz. A co z twoją rehabilitacją?
   -Barcelona zobowiązała się do kontynuacji leczenia. Chyba naprawdę im zależy, skoro biorą pod opiekę wiecznie kontuzjowanego gościa...
   -Zapewne nie bardziej, niż mi. - odparowałam zgryźliwie, na co zmarszczył jedynie nos, przytulając mnie jeszcze mocniej. -To kiedy się przeprowadzamy?
   Nie odpowiedział, więc zadarłam głowę, by sprawdzić, dlaczego zaniemówił. Przyglądał mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy, z której ciężko było wyczytać jakieś emocje. Często zachowywał się tak, gdy nie wiedział, co powiedzieć. Teraz powód jego milczenia był chyba podobny.
   -Nie mam pojęcia, co takiego dobrego uczyniłem w życiu, że Bóg mi cię dał. - szepnął zahaczając kciukiem o moje rozchylone wargi. -Czasem myślę, że się pomylił, ale to już Jego problem.
   Nim zdążyłam jakkolwiek się wybronić, zamienił kciuk na swoje usta i pocałował mnie, wlewając w tą czynność całą wdzięczność, jaką mnie obdarzył. W ułamku sekundy odgadłam, czego potrzebuje - znaliśmy się tak długo, iż nie sposób, bym nie rozpoznała jego pragnień. Powrót do seksu po porodzie nie był dla mnie łatwy i przyjemny, lecz Marco stanął na wysokości zadania i aktualnie już od ponad pół roku staraliśmy się o drugie dziecko. Inna sprawa, że ten nieco przeciągający się okres zaczynał mnie frustrować i obniżać moją samoocenę. Robiliśmy nawet badania, lecz nie wykazały żadnych nieprawidłowości. Wszystko zależało więc wyłącznie od nas, ale ciągle coś szło niezgodnie z planem.
   -Nie kazałeś mi przypadkiem odpocząć? - spytałam ze śmiechem, gdy znajdowaliśmy się już w sypialni, a Marco dobierał się do mojej bielizny. Zastygł zdziwiony, obrzucając mnie rozpalonym spojrzeniem.
   -Nie. - mruknął mi wprost do ucha, wyszukując na plecach zapięcia stanika. -To ty obiecałaś, że zrobisz, co zechcę. Ale jeśli tutaj ci się nie podoba, możemy przenieść się do wanny. Nikt nie będzie nam przeszkadzał jeszcze przez jakieś trzy, cztery godziny.
   Zamierzałam przystać na tą kuszącą propozycję, ale natychmiast zrezygnowałam, kiedy wsunął dłoń pomiędzy moje uda, pozbywając się ostatniego elementu mojego ubrania. W niektórych sytuacjach budził się w nim napalony nastolatek, ale akurat w tej zupełnie mi to nie przeszkadzało. Bo to oznaczało, że nieustannie kochał mnie tak samo, jak wtedy, gdy miał dwadzieścia trzy lata.


~~~


   -Tak, pani Reus. Teraz mogę to potwierdzić ze stuprocentową pewnością. Na monitorze wszystko dokładnie widać, o tutaj.
   -Więc jednak się udało... Boże, wreszcie...
   -Niekiedy trzeba wykazać się naprawdę anielską cierpliwością, żeby osiągnąć wymarzony cel. Państwo nie są jedyną parą, która trafiła do mnie z tym problemem, proszę się nie martwić. Zapraszam do biurka, wypiszę receptę na witaminy i suplementy.
   -Od czego to zależy? No, wie pani, ta sytuacja, że nie wychodzi...
   -Ciężko udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Są różne organizmy, każde małżeństwo stosuje inne metody, nie zawsze skuteczne. Państwo myśleli, że na to nie potrzeba wiele czasu? Zapewne to, co powiem, nie pocieszy pani, ale jedna z par czekała półtora roku, zanim przekazałam im pozytywne wieści. Wyniki mieli państwo w normie, więc naprawdę nie ma powodów do obaw.
   -Dziękuję... Jak muszę o siebie dbać? Tak, jak ostatnio? Jutro wyprowadzamy się do Hiszpanii i chodzi mi o to, czy zmiana klimatu może mieć jakiś negatywny wpływ na moje samopoczucie...
   -Oczywiście, że może, do tego lot samolotem i stres związany ze zmianą miejsca zamieszkania. Ale nie boję się o panią, ma pani doświadczenie i poradzi sobie. Jedyne, na co chciałabym zwrócić uwagę, to oszczędzanie się przy urządzaniu lokum: jak najmniej dźwigania, podnoszenia, przenoszenia i ogólnego kombinowania. I proszę też pamiętać o odpowiedniej diecie i regularnym odwiedzaniu ginekologa.
   -Dziękuję jeszcze raz. Jeśli ja czegoś nie dopilnuję, to mój mąż zapewne o niczym nie zapomni.
   -Jemu również proszę pogratulować i życzyć powodzenia. Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy. Wszystkiego dobrego!


~~~


   -Wciąż stoi mi przed oczami to wszystko. - rzucił Marco, kiedy znajdowaliśmy się w końcowej fazie lądowania. Za jakieś pięć minut każde z nas ponownie postawi stopę na hiszpańskiej ziemi. -Łzy w oczach rodziców, a nawet Fornella i biegnący w naszą stronę Götze z Lewandowskim, bo bali się, że nie zdążą. Moje nazwisko skandowane przez 80 tysięcy kibiców, gdy żegnali mnie w ostatniej kolejce. Wisienka na torcie - Isabell pytająca dziadka, kiedy znów go zobaczy. Wiesz, w takich momentach naprawdę się zastanawiam, czy to było mądre posunięcie...
   -Nie możesz tak myśleć. - powiedziałam, wtulając się w jego bok. -To już się stało. Podjąłeś decyzję właściwą dla swojej kariery i nikt nie będzie ci tego wypominał. Czas powrotu do Dortmundu jeszcze nadejdzie, zobaczysz.
   -Ale...
   -Porozmawiajmy o czymś innym. - przerwałam mu, spoglądając na wiercącą się na jego kolanach Isę, najwyraźniej przygotowującą się w ten sposób do opuszczenia pokładu. -Mam dla ciebie niespodziankę.
   -Jaką? - uniósł brwi, na co przybrałam niewinną minkę i swobodnie wzruszyłam ramionami. Próbuję mu powiedzieć, odkąd tylko wróciłam do domu, ale w zamieszaniu związanym z lotem do Barcelony, nie znalazłam wystarczająco dobrego momentu. -Coś do jedzenia?
   -Stajesz się jak Mario. - dźgnęłam go w żebro, a on tylko prychnął obrażony, bo w tym samym czasie samolot zatrzymał się, a stewardessa podała plan i zasady wychodzenia na zewnątrz. -Dowiesz się już niedługo.
   -Okej. - westchnął zrezygnowany, po czym wstał wraz z Isabell w ramionach i zaczęliśmy kierować się do wyjścia.
   Pierwsi fani przywitali go wiwatami i oklaskami już na lotnisku, na co Woody, słynący ze swojej skromności, uśmiechał się nieśmiało i grzecznie machał do nich ręką. Cała kolekcja bagaży nie ułatwiała mu zadania, lecz starał się, chcąc już na starcie pozostawiać po sobie dobre wrażenie. Z drugiej strony, był takim człowiekiem, którego nie dało się nie kochać czy nie lubić. Jego kibice stanowili tego żywy przykład.
   Jak się okazało w taksówce, Reus także wydawał się być dobrze przygotowany na sprawianie mi niespodzianek. Siedzącemu za kierownicą mężczyźnie nie podał nazwy żadnego hotelu, a konkretny adres jakiejś ulicy, której totalnie nie kojarzyłam. Natychmiast dało mi to do myślenia, ale na moje zdezorientowane szturchnięcie w ramię odpowiedział wyłącznie denerwującym, szerokim bananem na twarzy. Na Półwyspie Iberyjskim spędziliśmy dosłownie dopiero dwadzieścia minut, a on już doprowadzał mnie do szału. Zaraz, zaraz... Nie mogę zrzucić na niego całej winy. Może i mnie drażnił, lecz moje hormony też maczały w tym palce.
   Wysiedliśmy w bogatej dzielnicy pięknych domów jednorodzinnych, właśnie przed jednym z nich, na samym końcu. Przemiły pan taksówkarz pomógł nam wyciągnąć walizki z bagażnika i po uregulowaniu należności odjechał, a my wciąż tkwiliśmy w tym samym miejscu. Isabell podbiegła do bramki posesji i usiłowała przekręcić okrągłą gałkę. Gdy ta nie drgnęła, spojrzałam wyczekująco na Reusa, krzyżując ręce na piersi.
   -Co ty wyprawiasz? - fuknęłam poirytowana jego nieznikającym uśmieszkiem. -Chcesz się włamać do czyjegoś mieszkania? Ukrywałeś tu rodzinę? Kuzynkę, babcię, brata? Skąd znałeś adres? Wytłumacz mi to!
   -Tato! Będziemy tutaj mieszkać, prawda? - wykrzyknęła Isabell, nie spuszczając z niego wzroku. Jego oczy same w sobie dawały odpowiedź, przez którą zwyczajnie zaniemówiłam.
   -Czasami chciałbym, żebyś pewne rzeczy ogarniała tak, jak ona. - stwierdził, opiekuńczo całując mnie w czoło, a następnie podszedł do dziewczynki i znów poderwał ją ku górze. -Zgadza się, Kochanie. Mama nam nie wierzy, więc wpiszemy kod do bramki, co?
   W osłupieniu patrzyłam, jak wystukują na domofonie cztery cyferki, a gdy Mała rzuciła się do drzwi, wrócił po bagaże i gestem ręki zaprosił mnie do środka. Wciąż nie wiedziałam, co o tym myśleć, więc podążałam za nim jak cień, powłócząc nogami. Weszliśmy po kilku niewielkich stopniach, a wtedy Marco wyjął z tylnej kieszeni komplet kluczy, z czego dwa idealnie pasowały do obu frontowych zamków. I chyba wtedy do mnie dotarło, że to naprawdę nasz dom. Taki z prawdziwego zdarzenia. Z przepięknym ogrodem, dużym basenem, przestrzennym tarasem, balkonem, niewielkim placem zabaw oraz kamiennym grillem. Taki, jaki zawsze chciałam mieć, a tylko on o tym wiedział. I zdobył go specjalnie dla mnie.
   Młoda z radosnym piskiem rzuciła się na poszukiwania swojego pokoju, natomiast Marco przeciągnął bagaże na środek ogromnego, przeszklonego salonu z widokiem na ogród, po czym podszedł do mnie, nadal uśmiechnięty od ucha do ucha i objął mnie w pasie. Jeszcze nie miał w sumie pojęcia, że nie tylko mnie.
   -Zrobimy tu lekki porządek, a potem zamówimy jakieś jedzenie i zastanowimy się, czego nam brakuje, okej? - zaproponował przyciągając mnie bliżej siebie. Oszołomiona, kiwnęłam jedynie głową, zgadzając się z każdym jego słowem. -No, to do roboty.
   Początki zawsze są trudne i my przekonaliśmy się o tym na własnej skórze. Zabraliśmy ze sobą tyle mniej lub bardziej przydatnych rzeczy, iż kompletnie nie wiedzieliśmy, od czego zacząć i co gdzie położyć, żeby dobrze wyglądało. Dodatkową przeszkodę stanowiła rozbiegana Isabell, której wszędzie było pełno, bo wciąż z zachwytem odkrywała kolejne pomieszczenia naszej posiadłości. Wiadomo, że nie wszystko można doprowadzić do perfekcji już za pierwszym razem, lecz musieliśmy gdzieś upchnąć przywiezione już bagaże. Jednocześnie zastosowałam się do jednego z zaleceń pani ginekolog - z dala od ciężarów. Co prawda, miałam mocno ułatwione zadanie, bo dom był już urządzony, ale liczy się wykonanie zadania. A to wychodziło mi wzorowo.
   Na obiad Marco zamówił typowe, śródziemnomorskie jedzenie, w ogóle nie konsultując tego ze mną. Uśmiechnęłam się cierpko - moje ostatnie starcie z tymi przysmakami pamiętałam zbyt dobrze i obawiałam się, iż dzisiejsze zakończy się podobnie. Nic takiego na szczęście nie miało miejsca, dlatego po posiłku mogliśmy cieszyć się chwilą wolnego czasu. W trójkę stworzyliśmy listę rzeczy, które należałoby jeszcze przywieźć lub dokupić oraz zaplanowaliśmy spotkanie z Marią i Mario na najbliższy czas. Ostatnio zdarzyło mi się o nich zapomnieć, ale gdy tylko usłyszeli, że mój mąż zmienia klub, natychmiast zadzwonili z żądaniem jak najszybszego spotkania. Czułam, że nie zostaniemy sami w nowym, wielkim mieście i odnowimy nieco zaniedbaną przyjaźń. Nawet nasza córeczka czekała już na kolejną szansę pójścia z "wujkiem" nad morze, żeby ochlapał ją wodą. Cóż... Grunt to świetna zabawa.
   Czas na rozmowę z Marco przyszedł dopiero wieczorem, gdy Isabell już spała, a on kładł się właśnie do łóżka z iPhone'em w ręce. Nie sądziłam, iż ma do załatwienia coś ważniejszego, niż pochwalenie się kumplom nowym lokum, a ja po prostu nie potrafiłam już dłużej czekać. Kiedy oparł się plecami o wezgłowie, podniosłam się na łokciach, po czym ułożyłam głowę na jego obnażonej klatce piersiowej. Westchnął cicho, obejmując mnie ramieniem.
   -Jak udało ci się tak szybko to wszystko załatwić? - spytałam muskając oddechem jego tors. -Budynek, meble, remont...
   -Po przyjeździe tutaj, niedługo po tym, jak się wyprowadziłaś. Gdy okazało się, że nie podpiszę kontraktu, nie siedziałem na tyłku. Kupiłem działkę, opłaciłem ludzi, zatrudniłem architekta. Początkowo budowaliśmy taki domek wakacyjny, ale z czasem, jak coraz częściej myślałem o zmianie klubu, uznałem, że warto postawić normalny dom mieszkalny. Nadzorowałem wszystko z Dortmundu, dlatego czasami tak długo przesiadywałem u agenta.
   -Myślałam, że... Że zwyczajnie go kupiłeś...
   -Chciałem, ale to byłoby zbyt łatwe. Teraz przynajmniej mamy coś swojego. Nie wspominałem ci o tym z kilku powodów: znam twój stosunek do dużych wydatków, uznałabyś mnie za wariata i pewnie podejrzewałabyś o jakieś tajemnicze plany...
   -I tak uznam cię za wariata. - podsumowałam, śmiejąc się, gdy połaskotał mnie w żebro. -Nie zaprzeczyłeś.
   -Czuję się bardziej dojrzałym mężczyzną, niż wariatem. Wybudowałem już dom, zasadziłem nawet drzewko, jutro pokażę ci, które. Nie mam jeszcze syna, ale...
   -Tego nie wiesz. Przynajmniej na razie.
   Zaserwował mi reakcję w postaci chwilowego milczenia, po czym szybko włączył logiczne myślenie. Delikatnie wyswobodził się z moich objęć, po czym wsunął dłoń pod mój podbródek, bym na niego spojrzała. Tak też zrobiłam. Jego oczy błyszczały, lecz czaiła się w nich niepewność co do tego, czy prawidłowo mnie zrozumiał. Przełknął głośno ślinę i wciąż zdezorientowany, przeczesał włosy.
   -Lena. - wychrypiał ciężko, nie spuszczając mnie z oczu. -Czy ty jesteś...
   -Tak, Marco. - wychyliłam się w kierunku szafki nocnej i wyjęłam z niej schowane tam popołudniu zdjęcie. -Jestem w ciąży, w piątym tygodniu. W końcu...
   Przejął ode mnie wynik badania i przesunął po nim palcami. Wyglądał, jakby nie wiedział, co się dzieje, jakby się... Bał? Czekałam cierpliwie, aż wszystko dokładnie obejrzy i doczyta, choć odniosłam wrażenie, że zrobił to chyba dziesięć razy. Przecież to jedno zdjęcie i kilka zdań na jego temat...
   -Kiedy się dowiedziałaś? - wykrztusił, wciąż ściskając kartkę papieru w dłoniach. Uśmiechnęłam się: chyba wracał do żywych.
   -Wczoraj... Przepraszam, że dopiero teraz, ale sam widziałeś, że nie było okazji... A chciałam...
   -W porządku. - uciął krótko, odkładając badanie na bok. -Isabell będzie miała rodzeństwo...
   -A ty syna. Albo kolejną córkę.
   -Wiem. Ale teraz wszystko będzie inaczej. - podkreślił przyciągając mnie do siebie, po czym pogładził ręką mój brzuch i pochylił się, by go ucałować. Zauważyłam, że po jego policzkach płyną pojedyncze łzy. -Bo będę przy tobie od samego początku, już od teraz, w zasadzie od tych pięciu tygodni. Nie stracę ani dnia, nie zrobię ci ani jednej awantury, nie musisz się o to martwić. Jesteś bezpieczna, bo jesteś ze mną. I zawsze możesz liczyć na moją pomoc. Zawsze.
   -Kocham cię, Marco. I cieszę się, że nie pokochałam nikogo innego.
   -Ja też cię kocham, ciebie i nasze dzieci. To jedyna rzecz, ktora nigdy się nie zmieni.

the two of us tonight
we can make it last forever
we're in the neon lights
it's just you and me together
Hollywood! it's the time!
the stars are shining
for you and me tonight
in this city
where dreams are made of
where dreams are made of...


***


Okej... Teraz koniec. Taki prawdziwy :)
Tyle rzeczy chciałabym Wam teraz napisać, przekazać, uświadomić... Ale nie jestem w stanie. Milion razy układałam sobie w głowie, co napiszę pod ostatnim postem, ale totalnie nie wiem, więc poleci prosto z serca.

Razem z tym blogiem kończy się dla mnie jakaś epoka. Zaczęłam go pisać dwa lata temu, kompletnie nie ogarniając technologii Bloggera (do dziś nie umiem stworzyć oryginalnego szablonu xD) ani blogerskiego światka. Kończę to opowiadanie mając stałych czytelników i kilka osób z którymi poznałam się na prywatnych kontach w internecie, w tym z jedną naprawdę blisko (tak przynajmniej myślę). I tak chcę jednak podziękować Wam wszystkim, niezależnie od tego, czy komentowałyście, czy nie. Wszystkim i za wszystko. Bez Was nie byłoby tej historii, bo choć na początku pisałam ją tylko dla siebie, to z biegiem czasu Wy też ją pokochałyście i związałyście się z nią tak, jak ja. Bywało dobrze i bywało gorzej, tak samo, jak u naszych bohaterów, szczególnie ostatnie miesiące uświadomiły mi, że nawaliłam, ale naprawdę mam teraz mnóstwo obowiązków, które są dla mnie ważne. Wiem, że mnie rozumiecie i za to też Wam bardzo dziękuję.

Na szczęście nie muszę żegnać się na stałe, bo nie umiem i nie lubię się żegnać :) Na dniach, zgodnie z obietnicą, wróci moje drugie opowiadanie, które tak naprawdę dopiero się rozkręca: http://dancingqueen-footballstar.blogspot.com/ Wiem, że są osoby, które jeszcze się do niego nie przekonały, ale wierzę, że uda mi się rozkochać Was w tej historii, tak samo, jak w Marco i Lenie :)

Okej, nie przeciągam... Jeszcze raz DZIĘKI, że byłyście. Nie umiem inaczej wyrazić, jak bardzo jestem Wam wdzięczna, bo w internecie w sumie inaczej się nie da... Szkoda. W każdym razie, historia Marco i Leny dobiegła już końca, ale teraz Lenę wymieniamy z powrotem na Irminę :) I mam nadzieję, że uda mi się Was zaskoczyć :)

Przepraszam też za piosenkę Jonas Brothers na końcu, ale kto śledzi mnie na snapie, ten dowiedział się ostatnio, że chłopaki byli moją pierwszą poważną miłością w dzieciństwie i nadal lubię słuchać ich muzyki :p A akurat ta pasowała moim zdaniem idealnie :)

Kochani, kończę. DZIĘKUJĘ I DO ZOBACZENIA NA DRUGIM BLOGU :))

euer dortmunder_mädchen

8 komentarzy:

  1. No i kurde mnie rozkleiłaś.
    Jedna, honorowa łezka. Prawie nic-zachowałam honor (chyba-uwaga-szlacheckie xD)
    Ostatnio czytałam pierwszą część bloga, i od początku ten... I przeczytam jeszcze go nie jeden raz bo jest naprawdę genialny. 2-częściowa historia i nie przynudzałaś w żadnym momencie. Coś o bonusie?
    Ehh, może powinnam się ugryźć w język ale czasem nie mogę..
    Nasza Aktoreczka wróciła do jej ulubionego miasta, gdzie zaliczyła swój debiut filmowy, który rozszedł się z dużym echem a jeszcze większym zanikł.. :)))))Poetycko :')

    Marco na tym blogu...hmm.. był chyba najlepszym Marco, o którym czytałam:))
    Zwłaszcza w tym rozdziale..przepraszam-bonusie-rozczulił mnie. Kochający tata i mąż. Dobrze, że podjął taką decyzję chociaż szkoda, że dzieciaki nie będą miały blisko dziadków.
    Możemy przyjąć, że urodzi chłopca? Tak by pasowało do idealnego Happy Endu.
    Mogę go nazwać Henryk?
    Więc.
    Cieszę się ogromnie, że ich historia zakończyła się tak pięknie. Wspaniała para z dwójką wspaniałych dzieciaków. A Isabelle i Henryk mają fajnych rodziców <3
    Może przekonam się do bloga o Irminie. Może nawet bardzo szybko. Może Irmina też będzie miała z Reusem małego Henia? ^^ (tym mnie kupisz od razu, tak jakby co^^)
    Naprawdę zawdzięczam wiele temu blogowi. Na pewno 1., że cię mogłam poznać <3 (#ifyouknowwhatimean) a 2. wspaniałe oczekiwanie na nowy rozdział i PRZYJEMNOŚĆ z czytania tego dzieła <3
    Nie wiem co jeszcze mogę napisać. Coś najwyżej ci potem dopiszę, bo ciężko mi zebrać teraz wszystko do kupy jak jestem rozchwiana emocjonalnie żegnając się z tym blogiem.
    Będę więc teraz czekała na rozdział o Irminie.
    Przepraszam jeśli wyszedł zbyt krótki ale też jakoś nie miałam na niego koncepcji i pisałam prosto z serducha (tobie jak już zauważyłaś wychodzi to lepiej).
    A za ten blog-Ich bin stolz auf dich<3
    Do zobaczenia na blogu o Irminie (chyba to już powtarzam ęty raz albo mi się już kićka). Uczę się (wybitnie trudnego) linku i trochę go porefreshuje żeby mi wszedł na stronę startową przeglądarki!
    Dużo dużo weny, czasu i chęci do kontynuowania blogowej kariery!:)
    Ściskam mooocno!
    Deine O. ^^ <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Więc to już naprawdę koniec... Kurcze, no co ja mogę powiedzieć. Wiesz, że kocham to opowiadanie. Kocham Marco i Lene i jest mi strasznie przykro, że to już koniec. Na pewno znasz to uczucie kiedy kończysz czytać fascynująca książkę i to uczucie które pozostaje po przeczytaniu ostatnich słów. Z jednej strony jesteś szczęśliwa (albo i nie, ale to zależy od zakończenia) a z drugiej trochę Ci smutno i nie masz co zrobić ze swoim życiem. :D No właśnie ja tak mam. Jakbym żegnała się z przyjacielem. Dobra, bo się zaraz popłaczę...
    Dobrze, że wraca Irmina! Dzięki Irminie nie załamuje się totalnie. Bo tamto opowiadanie też kocham. Ogólnie jestem fanką twojego pisarskiego talentu i jakby Ci kiedyś przyszło do głowy pisać książkę to... daj znać, przeczytam na pewno! :D
    Nie wiem co mogłabym napisać sensownego tak na koniec, żeby się nie powtarzać. TO NAPRAWDĘ CIĘŻKIE. Że gratuluje Ci tego opowiadania? Chyba tak... Naprawdę kłaniam Ci się w pas. Kiedy tylko zaczynam pisać opowiadanie kończę na pierwszym rozdziale, albo jego wstępie. Dlatego szczerze Ci gratuluje wytrwałości w pisaniu z takim skutkiem. Pięknym skutkiem. Nie mogę doczekać się nowego rozdziału na "dancingqueen-footballstar" bo szczerze się przyznam, nie wiem czy to mówiłam wcześniej.. ale tamto zachwyca mnie bardziej niż to, a to kocham więc więc historia Irminy nie miała łatwego zadania. Zaczęłam je czytać dużo później niż to i robiłam do niego parę podejść, ale jak już zaczęłam. No cóż... powaliło mnie na łopatki. Początkowo chyba nie bardzo przekonywał mnie zupełnie inny Marco... Marco z andlovemharder jest mimo swoich wad i czasowego zaćmienia mózgu idealny a tamtem Marco jest tak nieidealny, czasem przygłupi, zagubiony a innym razem rycerz na białym koniu i książę z bajki. I chyba ta inność mnie w tamtym opowiadaniu urzekła najbardziej. Ale wróćmy do tego opowiadania. Jak zobaczyłam "Bonus" to od razu banan na twarzy i czytam i ten banan mimo wszystko nie znika. Chociaż naprawdę mogłaś oszczędzić Marco tego Euro we Francji... Naprawdę szkoda chłopaka, po ludzku szkoda. Mam nadzieję że niedługo zacznie grać i wróci do formy. To tak a pro po prawdziwego Reusa. Bardzo podoba mi się takie zakończenie. Po tych wszystkich przejściach mamy bardzo udaną rodzinkę. Marco jako statecznego tatusia i męża. Wyjazd do Hiszpani! Barcelona! Super.. Chociaż gdybym została zmuszona do wyboru klubu dla Reusa to oprócz Borussii byłby to Arsenal FC. Przynajmniej nie cierpiałabym okropnie bo zostałby w rodzinie. Może Lenka znowu zagra w jakiejś produkcji filmowej? Ale tym razem bez rozbieranych scen bo Reus znowu padnie na zawał. Kto to wie!? Dobra, kończę pisać te bzdury. Chciałam Ci tylko powiedzieć, że uwielbiam to opowiadanie, kocham je. I że będę za nim tęsknić. I że strasznie Ci dziękuje za poświęcony czas. Bardzo dziękuję bo twoje opowiadanie zawsze wywoływało uśmiech na mojej twarzy, nawet kiedy treść rozdziału nie był wesoła. Do zobaczenia na "dancingqueen-footballstar". Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ostatnio nie udzielam się w ogóle na bloggerze, ale tutaj musiałam zrobić wyjątek.
    Dziekuję Ci, kochana, za tą wspaniałą historię do której nie raz jeszcze powrócę. Wyszło perfekcyjnie. Popłakałam się na końcu, a często mi się to nie zdarza. Jestem Twoja ogromna fanka i zostanę do samego końca Twojej działalności. Dziękuję jeszcze raz!
    PS. Nie mogę się doczekać rozdziału u Irminy!

    OdpowiedzUsuń
  4. Wracam, patrzę a tu 3 nowe rozdziały! Wróciłaś! :) i jednocześnie mówisz do widzenia. Smuteczek troszkę. Będę tęsknić bo bardzo polubiłam to odpowiadanie. Ostatni rozdział, epilog i bonus - cudo. Jak dobrze że zostajesz z nami na opowiadaniu z Irmą. :) na pewno często będę tu wracać. Do zobaczenia, albo raczej przeczytaniaa.

    OdpowiedzUsuń
  5. Widzę, że jestem bardzo spóźniona. Dopiero dzisiaj w nocy przeczytałam wszystkie nowe rozdziały i cieszę się z twojego powrotu i jednocześnie smucę, że trafiłam tu tak późno... Ale obydwie części wspaniałe. Moje najszczersze gratulacje! I jednocześnie nie mogę się doczekać twojego powrotu na mój ulubiony blog z Irminą! <3 Pozdrawiam i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  6. Kurcze... ���� Jakoś tak trudno jest mi się rozstać z tą historią. Wkręciła mnie na maksa i oczekiwanie na kolejny rozdział było nieodłącznym elementem mojego życie przez ostatnie dwa lata. I się skończyło... ���� Chciałam Ci bardzo podziekować, wiesz, tak ogromnie, bo Twoja historia o naszym Marco skradła moje serce. DZIĘKUJĘ jeszcze raz! ❤❤❤ Chyba się w końcu przekonam do Irminy, bo jakoś do tej pory nie było nam po drodze. W takim razie do zobaczenia na tamtym blogu.
    Pozdrawiam, Zuza����
    Ps. Jeżeli mogę wiedzieć,jak się nazywasz na snapie?

    OdpowiedzUsuń