Z głośników płynęła cicha, wręcz relaksująca muzyka, Isabell grzecznie spała w foteliku na tylnym siedzeniu, a Marco stukał palcami o kierownicę w rytm melodii. Obserwowałam jego, naszą córkę i to, co działo się wokół nas i jednocześnie rozmyślałam, jak przedstawić narzeczonemu swoje racje. Sezon Bundesligi dobiegł końca, więc żył już wyłącznie Mundialem oraz mającym się odbyć zaraz po mistrzostwach ślubem i chyba to stanowiło przyczynę wyłączenia się jego mózgu. Był coraz gorszy z logiki, a z matematyką od samego początku szło mu gorzej, niż kiepsko. Ciągle mi to udowadniał.
-To się nie uda, Reus. - podkreśliłam po raz kolejny, nadal usiłując przekonać go do zmiany planów. Westchnął, teatralnie przewracając oczami. -Powiedz, jak ty to sobie wyobrażasz, co? Przecież cała sala...
-Mała, dwieście osób. Czy dwieście osób to dużo?
-Dwieście osób uzbiera się, kiedy zliczymy wszystkich znajomych, których chcesz zaprosić. A rodzina? A Marcel i Robin, chłopaki z klubu, z reprezentacji, przyjaciele z Gladbach...
-Hej, teraz to ty popłynęłaś. - wtrącił ze śmiechem, po czym pogładził moje udo. Zacisnęłam usta w oczekiwaniu na jego beznadziejne wytłumaczenie. -Wszyscy ludzie, których chciałbym zobaczyć na naszym weselu, zostali już wliczeni w tą liczbę, nikogo więcej nie potrzebuję. Chyba, że ty masz jeszcze jakieś życzenia?
-Nie, o ile nie zapomniałeś o kilku ważnych dla mnie, dla nas osobach. - przeniosłam na niego wzrok, przygryzając figlarnie wargę. Doskonale wiedział, o kim mówię. -Kochanie, teraz to nasi wspólni przyjaciele. Myślałam, że wyzbyłeś się już wszystkich uprzedzeń...
-Bo tak jest, ale zadałem sobie dużo trudu, żeby to się udało. - podkreślił, broniąc swojej pozycji. -Robin był i zostanie moim przyszywanym bratem, ale to, jak Kaja kiedyś potraktowała ciebie... Czasami mam po prostu wrażenie, że nie zna jej tak dobrze, jak powinien. Boję się, że go skrzywdzi.
-Czy przypadkiem nie rozmawialiśmy już o tym? - spytałam unosząc brew, na co blondyn westchnął zrezygnowany. -Kiedy się tutaj pojawiła... Minął prawie rok i nikomu nie zrobiła krzywdy. Tamtego dnia wystarczyło mi jedno spojrzenie w oczy i zdałam sobie sprawę, że wszystko przemyślała i że naprawdę żałuje.
-A ty jej wybaczyłaś, jak gdyby nigdy nic.
-Każdy zasługuje na drugą szansę, prawda? Wszyscy nieustannie popełniamy błędy, ja, ty, Carolin... A mimo to znów spróbowaliśmy, mamy dziecko i wracamy właśnie z oględzin sali na nasze wesele. Ciebie chyba za bardzo interesuje życie otaczających cię ludzi, Marco. - zasugerowałam złośliwie. Parsknął obrażony, ściągając dłoń z mojego uda i przeniósł większość ośrodków skupienia na prowadzenie auta.
-Skończmy ten temat, bo nie doprowadzi nas do niczego pozytywnego. - burknął, od niechcenia zerkając w lusterko. -Przecież wziąłem ich pod uwagę, to chyba wystarczy.
-A Maria i Mario?
-Na litość Boską, Lena... - jęknął zrozpaczony, opierając głowę o swój fotel. -Skarbie, zgodzę się na wszystko, przysięgam, ale nie mówmy już o tym.
-Oni uratowali twój mózg i nasz związek...
-Wiem i już im za to dziękowałem. Cała czwórka jest zaproszona. Czy to cię satysfakcjonuje?
-Są takie momenty, w których cię nie rozumiem. - oświadczyłam, krzyżując ręce na piersi. Obrzucił mnie zaskoczonym spojrzeniem, domagając się kontynuacji. -Przecież wszystko sobie wyjaśniliście, zarówno z Robinem, jak i z Mario, a zachowujesz się, jakby stanowili dla ciebie większe zagrożenie, niż Bayern dla Borussii. Nie twierdzę, że zażegnaliście wszystkie konflikty, ale wierzyłam, że się polubiliście, że wszystko wróciło do normy... Więc o co chodzi?
-To, co się wtedy wydarzyło między mną a Cassasem i tobą a Kają przypomina mi o wszystkich tych wydarzeniach z przeszłości, o których chciałbym jak najszybciej zapomnieć. - odpowiedział, na co automatycznie zamilkłam. Wjechał na miejsce parkingowe w naszym apartamentowcu i zgasił silnik. -Obiecałaś, że mi w tym pomożesz. Zrezygnowałaś?
Odwrócił się i wysiadł z samochodu, odbierając mi tym samym możliwość wyjaśnienia sytuacji. Być może zabrnęłam trochę za daleko, być może pomyślał, że celowo się go czepiam, że moim zamiarem było ugodzenie w jego uczucia... Wierzyłam, że potrafi już obrócić wszystkie te sytuacje w żart, jednak najwyraźniej nadal tkwiły w nim zbyt głęboko. W każdej chwili byłam gotowa mu pomóc, lecz odkąd nasze wspólne życie się ustabilizowało, nigdy nie poruszył tego tematu, przez co doszłam do wniosku, że świetnie poradził sobie sam. A teraz, na kilka tygodni przed Mistrzostwami Świata i ślubem, uświadamia mi, że pewne sprawy wciąż go męczą... Czy naprawdę powinnam czuć się winna?
-Zostajesz tutaj? - do moich uszu wpadło jego suche pytanie, wyrywające mnie z małego światka moich zagubionych myśli. Przeniosłam na niego wzrok - przywdział naturalny wyraz twarzy, jednak zacisnął usta, a w lewej ręce trzymał już nosidełko z naszą córką. Czekał na moją reakcję. Nie wiedząc, jak należałoby postąpić, posłusznie wysunęłam się z wnętrza jego auta i poprawiłam spadającą z ramienia torebkę.
Drogę do windy przebyliśmy w milczeniu, jednak gdy czekaliśmy na jej przyjazd, ujął moją dłoń, po czym pocałował mnie w skroń. Wstrzymałam oddech, kiedy dotarło do mnie, że jednak się na mnie nie gniewa i po raz kolejne potrafi zapomnieć o drobnej krzywdzie, którą nieświadomie mu wyrządziłam. On mnie na serio zna. I przede wszystkim - kocha.
-Przepraszam. - szepnęłam, podczas podróży na piętro naszego mieszkania. -To chyba źle zabrzmiało.
-Pogadajmy wreszcie o czymś innym. - rzucił w tym cwanym uśmieszkiem, który ostatnio widywałam u niego zbyt często. -Może Mundial i obiad na mieście z przyszłym mistrzem świata? Co ty na to?
Pewność siebie, sposób, w jaki o tym opowiadał i zabawne uniesienie brwi sprawiły, że nie miałam serca odrzucić tej propozycji. Stał przede mną facet, który spełniał właśnie swoje marzenia. I nawet nie myślałam o tym, żeby mu to udaremniać.
-Nie, o ile nie zapomniałeś o kilku ważnych dla mnie, dla nas osobach. - przeniosłam na niego wzrok, przygryzając figlarnie wargę. Doskonale wiedział, o kim mówię. -Kochanie, teraz to nasi wspólni przyjaciele. Myślałam, że wyzbyłeś się już wszystkich uprzedzeń...
-Bo tak jest, ale zadałem sobie dużo trudu, żeby to się udało. - podkreślił, broniąc swojej pozycji. -Robin był i zostanie moim przyszywanym bratem, ale to, jak Kaja kiedyś potraktowała ciebie... Czasami mam po prostu wrażenie, że nie zna jej tak dobrze, jak powinien. Boję się, że go skrzywdzi.
-Czy przypadkiem nie rozmawialiśmy już o tym? - spytałam unosząc brew, na co blondyn westchnął zrezygnowany. -Kiedy się tutaj pojawiła... Minął prawie rok i nikomu nie zrobiła krzywdy. Tamtego dnia wystarczyło mi jedno spojrzenie w oczy i zdałam sobie sprawę, że wszystko przemyślała i że naprawdę żałuje.
-A ty jej wybaczyłaś, jak gdyby nigdy nic.
-Każdy zasługuje na drugą szansę, prawda? Wszyscy nieustannie popełniamy błędy, ja, ty, Carolin... A mimo to znów spróbowaliśmy, mamy dziecko i wracamy właśnie z oględzin sali na nasze wesele. Ciebie chyba za bardzo interesuje życie otaczających cię ludzi, Marco. - zasugerowałam złośliwie. Parsknął obrażony, ściągając dłoń z mojego uda i przeniósł większość ośrodków skupienia na prowadzenie auta.
-Skończmy ten temat, bo nie doprowadzi nas do niczego pozytywnego. - burknął, od niechcenia zerkając w lusterko. -Przecież wziąłem ich pod uwagę, to chyba wystarczy.
-A Maria i Mario?
-Na litość Boską, Lena... - jęknął zrozpaczony, opierając głowę o swój fotel. -Skarbie, zgodzę się na wszystko, przysięgam, ale nie mówmy już o tym.
-Oni uratowali twój mózg i nasz związek...
-Wiem i już im za to dziękowałem. Cała czwórka jest zaproszona. Czy to cię satysfakcjonuje?
-Są takie momenty, w których cię nie rozumiem. - oświadczyłam, krzyżując ręce na piersi. Obrzucił mnie zaskoczonym spojrzeniem, domagając się kontynuacji. -Przecież wszystko sobie wyjaśniliście, zarówno z Robinem, jak i z Mario, a zachowujesz się, jakby stanowili dla ciebie większe zagrożenie, niż Bayern dla Borussii. Nie twierdzę, że zażegnaliście wszystkie konflikty, ale wierzyłam, że się polubiliście, że wszystko wróciło do normy... Więc o co chodzi?
-To, co się wtedy wydarzyło między mną a Cassasem i tobą a Kają przypomina mi o wszystkich tych wydarzeniach z przeszłości, o których chciałbym jak najszybciej zapomnieć. - odpowiedział, na co automatycznie zamilkłam. Wjechał na miejsce parkingowe w naszym apartamentowcu i zgasił silnik. -Obiecałaś, że mi w tym pomożesz. Zrezygnowałaś?
Odwrócił się i wysiadł z samochodu, odbierając mi tym samym możliwość wyjaśnienia sytuacji. Być może zabrnęłam trochę za daleko, być może pomyślał, że celowo się go czepiam, że moim zamiarem było ugodzenie w jego uczucia... Wierzyłam, że potrafi już obrócić wszystkie te sytuacje w żart, jednak najwyraźniej nadal tkwiły w nim zbyt głęboko. W każdej chwili byłam gotowa mu pomóc, lecz odkąd nasze wspólne życie się ustabilizowało, nigdy nie poruszył tego tematu, przez co doszłam do wniosku, że świetnie poradził sobie sam. A teraz, na kilka tygodni przed Mistrzostwami Świata i ślubem, uświadamia mi, że pewne sprawy wciąż go męczą... Czy naprawdę powinnam czuć się winna?
-Zostajesz tutaj? - do moich uszu wpadło jego suche pytanie, wyrywające mnie z małego światka moich zagubionych myśli. Przeniosłam na niego wzrok - przywdział naturalny wyraz twarzy, jednak zacisnął usta, a w lewej ręce trzymał już nosidełko z naszą córką. Czekał na moją reakcję. Nie wiedząc, jak należałoby postąpić, posłusznie wysunęłam się z wnętrza jego auta i poprawiłam spadającą z ramienia torebkę.
Drogę do windy przebyliśmy w milczeniu, jednak gdy czekaliśmy na jej przyjazd, ujął moją dłoń, po czym pocałował mnie w skroń. Wstrzymałam oddech, kiedy dotarło do mnie, że jednak się na mnie nie gniewa i po raz kolejne potrafi zapomnieć o drobnej krzywdzie, którą nieświadomie mu wyrządziłam. On mnie na serio zna. I przede wszystkim - kocha.
-Przepraszam. - szepnęłam, podczas podróży na piętro naszego mieszkania. -To chyba źle zabrzmiało.
-Pogadajmy wreszcie o czymś innym. - rzucił w tym cwanym uśmieszkiem, który ostatnio widywałam u niego zbyt często. -Może Mundial i obiad na mieście z przyszłym mistrzem świata? Co ty na to?
Pewność siebie, sposób, w jaki o tym opowiadał i zabawne uniesienie brwi sprawiły, że nie miałam serca odrzucić tej propozycji. Stał przede mną facet, który spełniał właśnie swoje marzenia. I nawet nie myślałam o tym, żeby mu to udaremniać.
~~~
-Uważaj na siebie, proszę. – powtarzałam z
niepokojem. Woody jedynie wzdychał ciężko do słuchawki swojego smartfona, w
ogóle nie przejmując się tym, co do niego mówię. Właściwie nie przyjmował do
wiadomości moich zapobiegawczych obaw.
-Mała, odnoszę wrażenie,
że stresujesz się bardziej, niż ja. – zakpił rozbawiony, jakby faktycznie już
nic nie miało prawa stanąć mu na drodze do Brazylii. –To tylko Armenia. Wygramy
ten mecz, może nawet uda mi się strzelić jakiegoś gola, jutro razem z
reprezentacją polecę do Brazylii i po serii zwycięstw tryumfujemy w całym
turnieju, a później zostaniesz moją żoną. Czy któraś z tych opcji jest dla
ciebie niezrozumiała?
-Szanuję i
podziwiam twoją pewność siebie, Marco. Tylko tyle chciałam ci powiedzieć. –
ucięłam nie chcąc toczyć z nim wojny, którą i tak przegram. Był nieugięty i
zdeterminowany, co oznacza, że nawet ja nie znajdę sił, bo go wyhamować. -Będę
trzymać za was kciuki, nic innego mi nie pozostało.
-Już za tobą
tęsknię. – w jego głosie wyłapałam tą szczerą nutkę żalu. –Za Isabell też.
Żałuję, że nie zdecydowałaś się na lot, ale próbuję się z tym pogodzić, nie mam
innego wyjścia. Mam nadzieję, że zadowolę się towarzystwem Andre i Mario. W
sumie dawno się nie widzieliśmy…
-Jestem przekonana,
że dasz sobie radę. Z drugiej strony, to będzie bardzo długi miesiąc na drugim
końcu świata…
-Nie myśl o tym.
Idąc tym tokiem, stracę sporo czasu z życia mojej córki, ale głęboko wierzę, że
mi to wybaczy. – roześmiał się ciepło. Kiedy przez ten fantastyczny dźwięk
nagle przebiło się wywołane przez kogoś jego imię, z niezadowoleniem przeklął
pod nosem. –Lena, muszę spadać. Trener organizuje jeszcze odprawę przedmeczową
i chce nam przekazać jakieś uwagi techniczne. Przejmuje się tym wszystkim,
jakbyśmy grali z Polską. – po raz kolejny parsknął śmiechem, w odpowiedzi na
moje oburzone sarknięcie.
-Nie spodziewałam
się po tobie tak lekceważącego podejścia do rywala, Reus.
-Nigdy nikogo i
niczego nie lekceważę.
-A moje obawy o
ciebie?
-Nie mają
uzasadnienia. – skwitował bez cienia zawahania. –Wszystko będzie dobrze.
Zadzwonię po meczu, dobrze? Kocham cię, pamiętaj o tym.
Po zaledwie dwóch
sekundach w słuchawce rozbrzmiewał już sygnał zakończonego połączenia. Wtedy
żadne z nas nie wiedziało, że na to pomeczowe poczekamy dłużej, niż przypuszczaliśmy.
~~~
Napięcie rosło z każdą minutą tego meczu. Marco nie strzelił jak dotąd bramki, ale błyszczał na boisku i wszyscy, którzy oglądali to spotkanie, doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Był aktywny, był wszędzie, koledzy z drużyny wszystkie piłki kierowali właśnie do niego, jednak samemu Reusowi brakowało jedynie wykończenia. Strzelona bramka wydawała się być wyłącznie kwestią czasu, bo się nie poddawał i sumiennie na nią pracował. Nie grali o nic, poza psychicznym poczuciem, że są dobrze przygotowani do Mundialu, ale i tak dawali z siebie wszystko. A sfrustrowanym Armeńczykom chyba coraz bardziej to przeszkadzało.
-Cholera jasna! - rzuciłam zaciskając pięści po kolejnym, nieprzepisowym ataku rywala na mojego narzeczonego. Siedząca obok mnie Melanie przyjrzała mi się z zaskoczeniem. -No co, nie widziałaś tego? To tylko mecz towarzyski, a oni zaczynają faulować na pograniczu kartki!
-Lena, spokojnie. - powiedziała z uśmiechem, zdecydowanie łagodząc ton tej wymiany zdań. Wzięłam głęboki wdech, po czym powoli wypuściłam powietrze z ust: Marco właśnie wstał z murawy po podyktowaniu przez sędziego rzutu wolnego, do którego osobiście podszedł. -On wie, co robi, wie, jak o siebie zadbać. Jogi wymaga od nich poświęcenia w każdym meczu, więc wykonują swoją pracę z dwustu procentowym zaangażowaniem. Niepotrzebnie panikujesz.
-To wygląda coraz gorzej, obie to widzimy. - zaoponowałam, próbując się wyciszyć. Sytuacja na boisku teoretycznie wracała do normy: atak za atak, za chwilę przerwa, więc żadna z reprezentacji nie chciała stracić "bramki do szatni". Jednak po tym, czego doświadczyłam w ciągu pierwszej połowy tego widowiska, z ostrożnością podchodziłam do tego, co jeszcze nas czeka.
-Obudzisz Isabell, a tego chyba nie chcesz. - kontynuowała siostra piłkarza, spoglądając na drzemiącą w nosidełku dziewczynkę. Ostatnio często z nami podróżowała i chyba tam było jej najwygodniej. -Po prostu wrzuć na luz. To nie pierwszy jego ciężki mecz...
Nie zdążyła dokończyć tego zdania, gdyż Marco znów padł ofiarą brutalnego ataku jednego z Armeńczyków. Upadł, zwijając się niemal wpół, z twarzą wciśniętą w boiskową trawę uderzał o nią otwartą dłonią, prosząc w ten sposób o pomoc. Minęła chwila, nim sędzia zareagował, przerywając grę, po czym leżącego na murawie Niemca otoczyła zdecydowana większość grających zawodników. Andre i Mario, ludzie, z którymi chciał spędzić najwięcej czasu w Brazylii, dopadli do niego jako pierwsi. Brunet podniósł rękę, dając wyraźny znak służbom medycznym. Mijały sekundy, minuty, a on wciąż się nie podnosił, kamery telewizyjne nie były w stanie dotrzeć do pożądanego obrazu. Gdy na ekranie telewizora pojawił się przygotowany do zmiany Lukas Podolski dotarła do mnie powaga sytuacji. Byłam jej całkowicie świadoma, choć nadal nie chciałam w to wierzyć.
-To się nie dzieje. - powiedziałam sama do siebie, choć Mel na sto procent słyszała, że sprawdza się właśnie najgorszy z możliwych scenariuszy. -Błagam, powiedz, że to się nie dzieje!
-Jeszcze nic nie wiemy... - zasugerowała nieśmiało, gładząc moje ramię. -Nie krzycz, proszę, to nie pomoże.
Wszystko, co następowało dalej, śledziłyśmy w milczeniu. Długa przerwa, lekarze na boisku, leżący Reus i pomagający mu stanąć na nogi przyjaciele. A właściwie na jedną, bo o stąpaniu na tej drugiej, owiniętej na razie w zwykły bandaż, nie było mowy. Wspierając się na ramionach medyków, przy aplauzie kibiców i odprowadzony wyraźnie zaniepokojonym wzrokiem selekcjonera, ze spuszczoną maksymalnie w dół głową udał się do szatni. On już to wiedział. Ale najgorsze, że to mój narzeczony, który od kilku miesięcy nie żył niczym innym poza tymi mistrzostwami. Stanowiły bardzo ważną część jego kariery zawodowej. A teraz, w ułamku sekundy, stanęły pod wielkim znakiem zapytania.
-Lena... - Melanie delikatnie i niepewnie dźgnęła mnie łokciem. -Wszystko w...
-Muszę zadzwonić. - ucięłam krótko i zerwałam się na poszukiwania telefonu. Skończył właśnie mecz, obiecał mi, że wtedy porozmawiamy... -Natychmiast.
-Nie odbierze... Poczekaj godzinę, może dwie...
-Nie mów mi, co mam robić! - wrzasnęłam, przestając kontrolować nerwy. Kobieta otworzyła szeroko oczy, dając mi do zrozumienia, że przesadziłam. -Nie powinnam teraz tutaj być! Może nie jest tak źle, może nie wszystko jeszcze stracone...
Płacz niespodziewanie wyrwanej ze snu Isabell nie sprawił, że powróciło trzeźwe myślenie, wręcz przeciwnie - doprowadził do spontanicznej decyzji, niezbyt mądrej, ale jedynej, która stanowiła dla mnie słuszne rozwiązanie. Ostrożnie wzięłam ją na ręce, wyrzucając sobie wybuch złości i tuląc do piersi, szeptałam jej na ucho uspokajającym, matczynym tonem.
-Nic się nie stało, Malutka... - powiedziałam, całując jej drobne czółko. -Mama zabiera cię na wycieczkę...
-Lena, oszalałaś! - syknęła Mel, lecz nie miałam siły i czasu, by jej udowadniać, że nic nie zdziała. Załatwiłam to jednym spojrzeniem. -Mogę z nią zostać, ale nie próbuj... Jest późno...
-Więc przypilnuj ją, proszę, dopóki nie spakuję najpotrzebniejszych rzeczy. - weszłam jej w zdanie, nie pozostawiając złudzeń, po czym uśmiechnęłam się do Isabell, gładząc jej policzek. -Jedziemy do taty.
-To się nie dzieje. - powiedziałam sama do siebie, choć Mel na sto procent słyszała, że sprawdza się właśnie najgorszy z możliwych scenariuszy. -Błagam, powiedz, że to się nie dzieje!
-Jeszcze nic nie wiemy... - zasugerowała nieśmiało, gładząc moje ramię. -Nie krzycz, proszę, to nie pomoże.
Wszystko, co następowało dalej, śledziłyśmy w milczeniu. Długa przerwa, lekarze na boisku, leżący Reus i pomagający mu stanąć na nogi przyjaciele. A właściwie na jedną, bo o stąpaniu na tej drugiej, owiniętej na razie w zwykły bandaż, nie było mowy. Wspierając się na ramionach medyków, przy aplauzie kibiców i odprowadzony wyraźnie zaniepokojonym wzrokiem selekcjonera, ze spuszczoną maksymalnie w dół głową udał się do szatni. On już to wiedział. Ale najgorsze, że to mój narzeczony, który od kilku miesięcy nie żył niczym innym poza tymi mistrzostwami. Stanowiły bardzo ważną część jego kariery zawodowej. A teraz, w ułamku sekundy, stanęły pod wielkim znakiem zapytania.
-Lena... - Melanie delikatnie i niepewnie dźgnęła mnie łokciem. -Wszystko w...
-Muszę zadzwonić. - ucięłam krótko i zerwałam się na poszukiwania telefonu. Skończył właśnie mecz, obiecał mi, że wtedy porozmawiamy... -Natychmiast.
-Nie odbierze... Poczekaj godzinę, może dwie...
-Nie mów mi, co mam robić! - wrzasnęłam, przestając kontrolować nerwy. Kobieta otworzyła szeroko oczy, dając mi do zrozumienia, że przesadziłam. -Nie powinnam teraz tutaj być! Może nie jest tak źle, może nie wszystko jeszcze stracone...
Płacz niespodziewanie wyrwanej ze snu Isabell nie sprawił, że powróciło trzeźwe myślenie, wręcz przeciwnie - doprowadził do spontanicznej decyzji, niezbyt mądrej, ale jedynej, która stanowiła dla mnie słuszne rozwiązanie. Ostrożnie wzięłam ją na ręce, wyrzucając sobie wybuch złości i tuląc do piersi, szeptałam jej na ucho uspokajającym, matczynym tonem.
-Nic się nie stało, Malutka... - powiedziałam, całując jej drobne czółko. -Mama zabiera cię na wycieczkę...
-Lena, oszalałaś! - syknęła Mel, lecz nie miałam siły i czasu, by jej udowadniać, że nic nie zdziała. Załatwiłam to jednym spojrzeniem. -Mogę z nią zostać, ale nie próbuj... Jest późno...
-Więc przypilnuj ją, proszę, dopóki nie spakuję najpotrzebniejszych rzeczy. - weszłam jej w zdanie, nie pozostawiając złudzeń, po czym uśmiechnęłam się do Isabell, gładząc jej policzek. -Jedziemy do taty.
~~~
Logiczne działanie Mario, co ma miejsce naprawdę rzadko, pozwoliło mi przetrwać noc w Mainz. Podczas mojej podróży na południe zarezerwował, a raczej oddał mi swój pokój w hotelu, w którym nocowała reprezentacja, polecił, bym wpisała adres w GPS, a gdy dotrę na miejsce, pokieruje mnie do szpitala, w którym Reus ma przechodzić wstępne badania. I tak oto siedzieliśmy w środku nocy na jego łóżku rozmyślając, co dalej. Rozumieliśmy, że o tej porze nie wpuszczą nas na oddział, więc zostaliśmy poniekąd zmuszeni poczekać przynajmniej do rana. Isabell oczywiście spała, więc mogłam pozwolić sobie na chwilę odpoczynku.
-Lena... - zaczął Mario, zerkając na dziewczynkę w celu uniknięcia mojego wzroku. -Zdajesz sobie sprawę, że Woody raczej wypada z kadry na Mundial, prawda?
Nie odpowiedziałam. Dotarło to do mnie w momencie, w którym okazało się, że nie może opuścić boiska o własnych siłach. Powoli oswajałam się z tą myślą, lecz nie wiedziałam jeszcze, jak on to przyjmie. I czy w ogóle przyjmie.
-Nie jestem pewna, czy on ma tą świadomość.
Ta dziwna wymiana zdań przerywana długimi chwilami milczenia stawała się nieznośna dla nas obojga, więc zdecydowaliśmy się jej nie kontynuować. Odczuwaliśmy już postępujące zmęczenie, u piłkarza spowodowane rozegranym meczem, u mnie natomiast pokonaną nagle, daleką trasą za kierownicą auta. Najlepszą opcją wydawało się pójście spać, ale odpłynięcie w sen przy takiej dawce emocji, w dodatku negatywnych, na pewno będzie graniczyło z cudem. Mimo wszystko, musieliśmy spróbować. Mario jutro wylatuje do Brazylii, a ja... Prawdopodobnie zabiorę Marco w drogę powrotną do domu.
-Całe szczęście, że nie jest już tak podobna do Reusa, jak po narodzinach. - rzucił Mario dla zmiany tematu, kołysząc Isabell w nosidełku. Być może spodziewał się entuzjastycznej reakcji z mojej strony, ale nie potrafiłam wykrzesać z siebie nic, poza słabym uśmiechem, co nie umknęło jego uwadze. Westchnął zrezygnowany i objął mnie ramieniem. -Lena, będzie dobrze, zobaczysz. To mogło przytrafić się każdemu i tylko ogromny pech sprawił, że padło akurat na niego. Był zbyt dobry w tym meczu... Ale wróci jeszcze silniejszy i odbuduje formę, wierzę w to. To tak jakby mój brat, nigdy się nie poddaje.
Teraz się uśmiechnęłam. Bo gdzieś głęboko we mnie błysnęło światełko nadziei, że ten głupiutki brunet się nie myli.
Rano ocknęłam się wraz z jego budzikiem. Obiecał mi, że razem odwiedzimy Marco jeszcze zanim reprezentacja uda się na lotnisko, więc nie tracąc czasu, przewinęłam i nakarmiłam Isabell, po czym od razu pojechaliśmy do szpitala. Przypuszczałam, że to spotkanie nie będzie należało do łatwych, ale byłam na nie przygotowana. Znałam go, wiedziałam, czego teraz potrzebuje i nie zamierzałam odpuścić. On postąpiłby dokładnie tak samo.
Lekarz jedynie potwierdził hipotezy o wykluczeniu z kadry, o którym w niemieckiej ekipie mówiło się od wczoraj i zapewnił też, że informacja ta została już przekazana mojemu narzeczonemu. Nie dowiedziałam się jednak, jakie wrażenie to na nim wywarło, dostałam za to wiadomość, że trener znalazł już jego następcę. Kątem oka spojrzałam na Mario - przepraszająco wzruszył ramionami, dając mi tym samym do zrozumienia, że szybkie działanie było konieczne. Reprezentacja nie może posiadać luk, co było dla mnie sprawą oczywistą. Marco został zgłoszony do zawodów, więc jego miejsce musiał zająć ktoś inny. I miałam nadzieję, że ten ktoś sprosta zadaniu, jakie przypadło mu w udziale.
-Idziesz pierwsza. - rzucił brunet, przyglądając mi się z uwagą, kiedy lekarz opuścił nasze towarzystwo przed drzwiami jednej z sal. -Zostanę z Isabell na korytarzu, dobrze?
Kiwnęłam głową, oddając mu moją córkę pod opiekę, po czym wzięłam głęboki wdech i naparłam na klamkę.
Reus siedział na szpitalnym łóżku, bokiem do wejścia, odwracając głowę maksymalnie w kierunku okna. Słyszał, że ktoś pojawił się w pomieszczeniu, lecz nawet nie zainteresował się, kto. Jego lewą stopę, aż po samą łydkę, otulał gips w zielonym kolorze. Kolorze nadziei. Już wtedy serce pękało mi na milion kawałków, ale musiałam wykonać pierwszy krok, to ja pierwsza muszę się odezwać. Świadoma, że powinnam uważać na każde wypowiadane słowo, zebrałam myśli, by nie popełnić najmniejszego błędu, bo każdy mógł być dla niego szalenie bolesny.
-Więzadła w kostce, prawda? - spytałam cicho, nie spuszczając z niego wzroku. Zastygł na chwilę w bezruchu, po czym powoli odwrócił głowę. Jego przekrwione oczy wyrażały wszystko, co chciał mi przekazać. -Marco, ja...
-Co ty tu robisz? - spytał z niedowierzaniem, marszcząc czoło. Nieznacznie zmienił pozycję, co odebrałam jako zaproszenie do podejścia bliżej. -Kiedy przyjechałaś?
-W nocy.
-Słucham? - wycedził świdrując mnie spojrzeniem, co totalnie zbiło mnie z tropu. -Oszalałaś?! Narażałaś się, przecież coś mogło ci się stać, mogłaś zasnąć za kierownicą, mogłaś...
-Ale się nie stało. W przeciwieństwie do ciebie.
Zacisnął usta, zepchnięty ze zwycięskiego podium. Właśnie na to liczyłam, więc niekończącymi się fochami nie wytrąci mnie z równowagi. Jeśli rozkaże mi, żebym wyszła - wyjdę. Ale nie zostawię go z tym strasznym poczuciem, że w nikim nie znajdzie teraz wsparcia.
-Nie mam nic na swoją obronę. - szepnął rozgoryczony. -Nie umiem ci tego wytłumaczyć, Mała. Co chcesz usłyszeć? Że wygrałaś? Że zabiła mnie moja pewność siebie? Że zlekceważyłem twoje uwagi? Moje marzenia właśnie prysnęły jak bańka mydlana, więc nie żałuj sobie, twoje docinki będą przynajmniej mniej bolały.
-A może chcę tylko, żebyś miał świadomość, że jestem dumna z tego, co wczoraj pokazałeś? Że dałeś z siebie wszystko, pomimo, iż przypłaciłeś to cierpieniem? Że dla mnie już teraz jesteś mistrzem świata i że nadal zamierzam za ciebie wyjść? Czy to, że cię kocham, też straciło dla ciebie znaczenie? Życie nie kończy się na jednym Mundialu, Marco...
-Od dawna na niczym tak bardzo mi nie zależało. - warknął, za wszelką cenę próbując ukryć wzbierającą w nim falę rozczarowania i bólu. -Na niczym, poza tobą. Czy nie mogę lecieć do Brazylii tylko dlatego, że mam ciebie? Czy to jakaś kara albo nieświadomie dokonałem jakiegoś wyboru?
-Myślę, że gdy ochłoniesz i na spokojnie przemyślisz całą tą sytuację, wyciągniesz inne wnioski. Powinnam cię teraz zostawić samego? - zapytałam z tajemniczym uśmieszkiem. -Przyjechali ze mną ludzie, którzy chcieliby cię jeszcze zobaczyć.
-Götze może sobie darować. Zadzwonię do niego później, żeby mnie rozgrzeszył.
-Nie ma dużo czasu, chce się tylko pożegnać. Poza tym, nie tylko on na ciebie czeka. - puściłam do niego oczko, gdyż nie wiedział, co mi chodzi po głowie. -To jak?
-Pięć minut, nie więcej. - zgodził się łaskawie. -A później mogę wracać do domu.
Skomentowałam to wymownym milczeniem, po czym podeszłam do drzwi, by dać sygnał Mario, że jego przyszywany brat wydał pozwolenie na odwiedziny. Blondas nie miał pojęcia, że drugim gościem okaże się jego własna córka. Spowodowane tym faktem jego wzruszenie bardzo mnie jednak zaskoczyło. Być może opadł już z sił, czuł się całkowicie bezradny, a ona na nowo dodawała mu energii i sprawiała, iż docierało do niego, że musi walczyć, że jeśli nie teraz, to następnym razem, że na pewno się uda. Mario, zrozumiawszy, iż dla Reusa przestał liczyć się otaczający go świat, uściskał go po przyjacielsku i obiecał wywalczyć mistrzostwo dla Niemiec, ale przede wszystkim dla niego, po czym pożegnał się z nami i popędził do hotelu spakować resztę rzeczy. Marco natomiast wziął Isabell na ręce i z ogromnym uczuciem pocałował ją w czoło.
-Był już u mnie Jogi i koleś, który zrobił mi to. - skinął głową na swoją kontuzjowaną nogę. -Ale o niej ani o tobie nawet nie pomyślałem. Naprawdę przyjechałaś tu z nią tylko po to, żeby zabrać mnie do domu?
Wzruszyłam ramionami, nie odbierając mu satysfakcji z tego spotkania. W zasadzie tak właśnie było. Gdyby nie zerwane więzadła w jego kostce, siedziałby już w samolocie do Brazylii i zobaczylibyśmy się dopiero na kilka dni przed ślubem. Teraz przynajmniej spędzi trochę czasu w swoim rodzinnym mieście, z najbliższymi, nad przygotowaniami do wesela i skupi się na rehabilitacji. Wprawdzie nie wynagrodzi mu to wydarzeń, które mógłby przeżyć na drugiej półkuli, ale w takich sytuacjach nawet najmniejsze pozytywy potrafią cieszyć, kiedy się je doceni.
-Wyjedźmy stąd na kilka dni, błagam. - powiedział nagle, wpatrując się bez przerwy w tulące się do niego maleństwo. -Ty, ja i ona. Podróż przedślubna. Nie wytrzymam w Niemczech ze świadomością, że powinienem być gdzie indziej. Grecja?
Podróż przedślubna. Jeśli ten eksperyment poprawi mu humor, może być nawet Syberia.
-Lena... - zaczął Mario, zerkając na dziewczynkę w celu uniknięcia mojego wzroku. -Zdajesz sobie sprawę, że Woody raczej wypada z kadry na Mundial, prawda?
Nie odpowiedziałam. Dotarło to do mnie w momencie, w którym okazało się, że nie może opuścić boiska o własnych siłach. Powoli oswajałam się z tą myślą, lecz nie wiedziałam jeszcze, jak on to przyjmie. I czy w ogóle przyjmie.
-Nie jestem pewna, czy on ma tą świadomość.
Ta dziwna wymiana zdań przerywana długimi chwilami milczenia stawała się nieznośna dla nas obojga, więc zdecydowaliśmy się jej nie kontynuować. Odczuwaliśmy już postępujące zmęczenie, u piłkarza spowodowane rozegranym meczem, u mnie natomiast pokonaną nagle, daleką trasą za kierownicą auta. Najlepszą opcją wydawało się pójście spać, ale odpłynięcie w sen przy takiej dawce emocji, w dodatku negatywnych, na pewno będzie graniczyło z cudem. Mimo wszystko, musieliśmy spróbować. Mario jutro wylatuje do Brazylii, a ja... Prawdopodobnie zabiorę Marco w drogę powrotną do domu.
-Całe szczęście, że nie jest już tak podobna do Reusa, jak po narodzinach. - rzucił Mario dla zmiany tematu, kołysząc Isabell w nosidełku. Być może spodziewał się entuzjastycznej reakcji z mojej strony, ale nie potrafiłam wykrzesać z siebie nic, poza słabym uśmiechem, co nie umknęło jego uwadze. Westchnął zrezygnowany i objął mnie ramieniem. -Lena, będzie dobrze, zobaczysz. To mogło przytrafić się każdemu i tylko ogromny pech sprawił, że padło akurat na niego. Był zbyt dobry w tym meczu... Ale wróci jeszcze silniejszy i odbuduje formę, wierzę w to. To tak jakby mój brat, nigdy się nie poddaje.
Teraz się uśmiechnęłam. Bo gdzieś głęboko we mnie błysnęło światełko nadziei, że ten głupiutki brunet się nie myli.
Rano ocknęłam się wraz z jego budzikiem. Obiecał mi, że razem odwiedzimy Marco jeszcze zanim reprezentacja uda się na lotnisko, więc nie tracąc czasu, przewinęłam i nakarmiłam Isabell, po czym od razu pojechaliśmy do szpitala. Przypuszczałam, że to spotkanie nie będzie należało do łatwych, ale byłam na nie przygotowana. Znałam go, wiedziałam, czego teraz potrzebuje i nie zamierzałam odpuścić. On postąpiłby dokładnie tak samo.
Lekarz jedynie potwierdził hipotezy o wykluczeniu z kadry, o którym w niemieckiej ekipie mówiło się od wczoraj i zapewnił też, że informacja ta została już przekazana mojemu narzeczonemu. Nie dowiedziałam się jednak, jakie wrażenie to na nim wywarło, dostałam za to wiadomość, że trener znalazł już jego następcę. Kątem oka spojrzałam na Mario - przepraszająco wzruszył ramionami, dając mi tym samym do zrozumienia, że szybkie działanie było konieczne. Reprezentacja nie może posiadać luk, co było dla mnie sprawą oczywistą. Marco został zgłoszony do zawodów, więc jego miejsce musiał zająć ktoś inny. I miałam nadzieję, że ten ktoś sprosta zadaniu, jakie przypadło mu w udziale.
-Idziesz pierwsza. - rzucił brunet, przyglądając mi się z uwagą, kiedy lekarz opuścił nasze towarzystwo przed drzwiami jednej z sal. -Zostanę z Isabell na korytarzu, dobrze?
Kiwnęłam głową, oddając mu moją córkę pod opiekę, po czym wzięłam głęboki wdech i naparłam na klamkę.
Reus siedział na szpitalnym łóżku, bokiem do wejścia, odwracając głowę maksymalnie w kierunku okna. Słyszał, że ktoś pojawił się w pomieszczeniu, lecz nawet nie zainteresował się, kto. Jego lewą stopę, aż po samą łydkę, otulał gips w zielonym kolorze. Kolorze nadziei. Już wtedy serce pękało mi na milion kawałków, ale musiałam wykonać pierwszy krok, to ja pierwsza muszę się odezwać. Świadoma, że powinnam uważać na każde wypowiadane słowo, zebrałam myśli, by nie popełnić najmniejszego błędu, bo każdy mógł być dla niego szalenie bolesny.
-Więzadła w kostce, prawda? - spytałam cicho, nie spuszczając z niego wzroku. Zastygł na chwilę w bezruchu, po czym powoli odwrócił głowę. Jego przekrwione oczy wyrażały wszystko, co chciał mi przekazać. -Marco, ja...
-Co ty tu robisz? - spytał z niedowierzaniem, marszcząc czoło. Nieznacznie zmienił pozycję, co odebrałam jako zaproszenie do podejścia bliżej. -Kiedy przyjechałaś?
-W nocy.
-Słucham? - wycedził świdrując mnie spojrzeniem, co totalnie zbiło mnie z tropu. -Oszalałaś?! Narażałaś się, przecież coś mogło ci się stać, mogłaś zasnąć za kierownicą, mogłaś...
-Ale się nie stało. W przeciwieństwie do ciebie.
Zacisnął usta, zepchnięty ze zwycięskiego podium. Właśnie na to liczyłam, więc niekończącymi się fochami nie wytrąci mnie z równowagi. Jeśli rozkaże mi, żebym wyszła - wyjdę. Ale nie zostawię go z tym strasznym poczuciem, że w nikim nie znajdzie teraz wsparcia.
-Nie mam nic na swoją obronę. - szepnął rozgoryczony. -Nie umiem ci tego wytłumaczyć, Mała. Co chcesz usłyszeć? Że wygrałaś? Że zabiła mnie moja pewność siebie? Że zlekceważyłem twoje uwagi? Moje marzenia właśnie prysnęły jak bańka mydlana, więc nie żałuj sobie, twoje docinki będą przynajmniej mniej bolały.
-A może chcę tylko, żebyś miał świadomość, że jestem dumna z tego, co wczoraj pokazałeś? Że dałeś z siebie wszystko, pomimo, iż przypłaciłeś to cierpieniem? Że dla mnie już teraz jesteś mistrzem świata i że nadal zamierzam za ciebie wyjść? Czy to, że cię kocham, też straciło dla ciebie znaczenie? Życie nie kończy się na jednym Mundialu, Marco...
-Od dawna na niczym tak bardzo mi nie zależało. - warknął, za wszelką cenę próbując ukryć wzbierającą w nim falę rozczarowania i bólu. -Na niczym, poza tobą. Czy nie mogę lecieć do Brazylii tylko dlatego, że mam ciebie? Czy to jakaś kara albo nieświadomie dokonałem jakiegoś wyboru?
-Myślę, że gdy ochłoniesz i na spokojnie przemyślisz całą tą sytuację, wyciągniesz inne wnioski. Powinnam cię teraz zostawić samego? - zapytałam z tajemniczym uśmieszkiem. -Przyjechali ze mną ludzie, którzy chcieliby cię jeszcze zobaczyć.
-Götze może sobie darować. Zadzwonię do niego później, żeby mnie rozgrzeszył.
-Nie ma dużo czasu, chce się tylko pożegnać. Poza tym, nie tylko on na ciebie czeka. - puściłam do niego oczko, gdyż nie wiedział, co mi chodzi po głowie. -To jak?
-Pięć minut, nie więcej. - zgodził się łaskawie. -A później mogę wracać do domu.
Skomentowałam to wymownym milczeniem, po czym podeszłam do drzwi, by dać sygnał Mario, że jego przyszywany brat wydał pozwolenie na odwiedziny. Blondas nie miał pojęcia, że drugim gościem okaże się jego własna córka. Spowodowane tym faktem jego wzruszenie bardzo mnie jednak zaskoczyło. Być może opadł już z sił, czuł się całkowicie bezradny, a ona na nowo dodawała mu energii i sprawiała, iż docierało do niego, że musi walczyć, że jeśli nie teraz, to następnym razem, że na pewno się uda. Mario, zrozumiawszy, iż dla Reusa przestał liczyć się otaczający go świat, uściskał go po przyjacielsku i obiecał wywalczyć mistrzostwo dla Niemiec, ale przede wszystkim dla niego, po czym pożegnał się z nami i popędził do hotelu spakować resztę rzeczy. Marco natomiast wziął Isabell na ręce i z ogromnym uczuciem pocałował ją w czoło.
-Był już u mnie Jogi i koleś, który zrobił mi to. - skinął głową na swoją kontuzjowaną nogę. -Ale o niej ani o tobie nawet nie pomyślałem. Naprawdę przyjechałaś tu z nią tylko po to, żeby zabrać mnie do domu?
Wzruszyłam ramionami, nie odbierając mu satysfakcji z tego spotkania. W zasadzie tak właśnie było. Gdyby nie zerwane więzadła w jego kostce, siedziałby już w samolocie do Brazylii i zobaczylibyśmy się dopiero na kilka dni przed ślubem. Teraz przynajmniej spędzi trochę czasu w swoim rodzinnym mieście, z najbliższymi, nad przygotowaniami do wesela i skupi się na rehabilitacji. Wprawdzie nie wynagrodzi mu to wydarzeń, które mógłby przeżyć na drugiej półkuli, ale w takich sytuacjach nawet najmniejsze pozytywy potrafią cieszyć, kiedy się je doceni.
-Wyjedźmy stąd na kilka dni, błagam. - powiedział nagle, wpatrując się bez przerwy w tulące się do niego maleństwo. -Ty, ja i ona. Podróż przedślubna. Nie wytrzymam w Niemczech ze świadomością, że powinienem być gdzie indziej. Grecja?
Podróż przedślubna. Jeśli ten eksperyment poprawi mu humor, może być nawet Syberia.
***
TĘSKNIŁAM!!!
Kilka spraw organizacyjnych i pędzę dalej w świat:
1. Rozdział jest nudny i może zawierać literówki, za co z góry przepraszam (pisany w laptopie, a takie, które powstają bezpośrednio w wersji elektronicznej, nigdy nie są dobre w moim wykonaniu).
2. Nie napisałabym go, gdyby nie Wy: naprawdę nie miałam pojęcia, że ktoś jeszcze tutaj zagląda, tym bardziej, ze w ogóle nie odpowiadałam na Wasze komentarze, ale nie chciałam znów pisać, że wszystko się opóźni, dlatego postanowiłam chwilowo wziąć się w garść i coś stworzyć, coś dennego, ale jednak coś :)
3. Harmonogram na najbliższy czas przedstawia się następująco: w pracy zostaję do 10 września. 12 wracam na studia, a od 14 do 16 zdaję egzaminy poprawkowe (nie pytajcie, co przeżyłam w czerwcu). Mam jednak plan, by epilog tego opowiadania pojawił się jeszcze przed moim wyjazdem do domu, a obiecany bonus nieco później (tak, żeby zamknąć to opowiadanie już na dobre). W związku z tym historia Irminy i Marco wróci dopiero w drugiej połowie września. Ale wróci.
4.Jestem szczęśliwym człowiekiem xD Czuję, że dużo się przez te wakacje zmieniło, poznałam mnóstwo fantastycznych ludzi z całej Polski, popsułam telefon (co było tylko kwestią czasu) i słuchawki, nauczyłam się dzięki temu żyć bez snapchata (nie... to niemożliwe, gdybym się tego nauczyła, moim pierwszym planowanym wydatkiem nie byłby nowy smartfon xD) i polubiłam te dni, kiedy jestem tak strasznie zajęta, a czas leci tak szybko... Nie wiem, po co Wam o tym mówię :p Jeśli ktoś dobrnął do tego momentu, to chyba po prostu chciałam, żebyście wiedzieli, dlaczego ostatnio znacznie ograniczyłam internety.
5. DZIĘKUJĘ <3 Za to, że czekałyście i za to, że (mam nadzieję) jeszcze będziecie czekać. Przysięgam, że zrobię wszystko, żeby Was nie zawieść i jak tylko znajdę troszkę więcej wolnego czasu nadrobię wszystko to, z czym jestem do tyłu.
KOCHAM, DO ZOBACZENIA
Kilka spraw organizacyjnych i pędzę dalej w świat:
1. Rozdział jest nudny i może zawierać literówki, za co z góry przepraszam (pisany w laptopie, a takie, które powstają bezpośrednio w wersji elektronicznej, nigdy nie są dobre w moim wykonaniu).
2. Nie napisałabym go, gdyby nie Wy: naprawdę nie miałam pojęcia, że ktoś jeszcze tutaj zagląda, tym bardziej, ze w ogóle nie odpowiadałam na Wasze komentarze, ale nie chciałam znów pisać, że wszystko się opóźni, dlatego postanowiłam chwilowo wziąć się w garść i coś stworzyć, coś dennego, ale jednak coś :)
3. Harmonogram na najbliższy czas przedstawia się następująco: w pracy zostaję do 10 września. 12 wracam na studia, a od 14 do 16 zdaję egzaminy poprawkowe (
4.
5. DZIĘKUJĘ <3 Za to, że czekałyście i za to, że (mam nadzieję) jeszcze będziecie czekać. Przysięgam, że zrobię wszystko, żeby Was nie zawieść i jak tylko znajdę troszkę więcej wolnego czasu nadrobię wszystko to, z czym jestem do tyłu.
KOCHAM, DO ZOBACZENIA
UWIELBIAM CIĘ!!! WSTAWIŁAŚ <3 <3 <3 <3 <3
OdpowiedzUsuń..a teraz idę czytać i napiszę coś bardziej kreatywnego pod tym..
<3 <3 <3 <3 <3 <3
❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️ :D
No to tak.
UsuńPo pierwsze- nie Andre tylko André .
Po drugie- BOSKI.
Ja wiedziałam, że ty jesteś tym pieprzonym mistrzem i opowiadań i niemieckiego. Ale nie, że aż tak zajebista. (tak, właśnie użyłam tego słowa…co ty ze mną zrobiłaś?)
IDEALNIE opisałaś wszystko i czytałam to z wytrzeszczonymi oczami. Na matmie dzisiaj myślałam, czy by nie wrócić na Bloggera (oficjalnie jeszcze go nie opuściłam ale cii ;D ) ale kiedy to przeczytałam… Pierwsza myśl? Pierdziele, nie wracam, z czym ja do ludzi?
To było naprawdę CHOLERNIE idealne. I jak jeszcze kiedyś powiesz, że coś jest nudne czy słabe, to pojadę do twojego PZN choćby i na ten koncert w listopadzie i ci nakopię do zadźca i już nigdy tak nie napiszesz . NIGDY.
(kolejny raz powtórzę te słowo-nie mam tak wielkiego i pięknego zasobu słów jak ty) IDEALNIE opisana postać Marco. Uwielbiam go od stóp do głów jakiego go tu utworzyłaś. Czasem czytam twoje opowiadanie i wyliczam sobie ile ja błędów u siebie zrobiłam… Nie ważne, bo by mi całego bloga nie nie, nie starczyło. Oni są tacy rzeczywiści, prawdziwi, normalni.
Sytuacja w szpitalu. Kochana <33 I to taka piękna..tak napisana.. TONĘ W KOMPLEKSACH od twojego IDEAŁU. Lajf is brutal. Cała ta scena aż skwierczała od perfekcji, każde słowo było na swoim miejscu i było (tak tak) IDEALNE. Prawie (!) mnie wzruszyłaś. (to przez pracę domową z matmy która leżała przed laptopem i zamieniała moje serce w głaz...
Co do punktu 4-dotarłam.. Bo każde Twe słowo..idealne…tęcza... :))
Dobra! Koniec, bo jeszcze ci tu palma fejmu, sławy, celebrytyzmu na mądry łeb padnie..a szkoda by go było:))
Ja czekam na.. nie wiem już czy będzie kolejny rozdział, czy epilog…ale! Cokolwiek nie wstawisz-będę szczęśliwa.
LG (^^)
Aufwiedersehen <3
Ps. Wyjaśnij mi kiedyś przy okazji „Seifenblase” bo nie chce mi się grzebać w słowniku:D
TĘSKNIŁAM, KOCHAM, DO ZOBACZENIA.
paaaa<3
Nareszcie wrociłas :D Juz nie moglam sie doczekac :D Rozdział jest genialny a nie nudny!!! Czekam za nastepny :D Powodzenia na poprawkach, trzymam kciuki zebys zdała jak najlepiej :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :D /Werka
Ale się cieszę! :) Na polu deszcz, wiatr i 9 stopni zaledwie. Wracam zmęczona, zła i przemienieta z rehabilitacji. Siadam w kącie, biorę koc i malinowa herbatę. Jesień nadciąga! I nagle nachodzi mnie myśl zeby sprawdzić twojego bloga. I co? I mój świat jaśnieje! I nawet chora nogą, deszcz ani nic nie może zmazac tego Banana z mojej twarzy. Rozdział jak zwykle.... fenomenalny. Kocham twoje opowiadania i właśnie zdałam sobie sprawę że naprawdę za nimi teskniłam. I jestem i czekam na więcej. Mnie też wzruszyło, wzruszenie Marco. Ten facet jest taki... że serce bije szybciej. Nie da się nie rozczulić, a jego relacja z Isabell, no po prostu KOSMOS. :) Tak, ze bardzo się cieszę ze wracasz do nas powoli. Trzymam kciuki za egzaminy. Przesyłam Ci wirtualnego kopa w pupe na szczęście. :) I jako oddana fanka "niecierpliwie czekam na wiecej" zawsze. /Footballove.
OdpowiedzUsuńP.S: Naprawdę jestem super szczęśliwa że do nas wracasz. Piękny rozdział
Aż przypominają się widoki, kiedy Marco doznał kontuzji... I widok Mario, mającego na szyi medal Mistrzostw Świata i koszulkę swojego przyjaciela w rękach.. :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że przeglądając dzisiejszego dnia zakładkę, zastała mnie niespodzianka w postaci rozdziału :D Jak zawsze świetny i nie gadaj, że w wersji elektronicznej pisanie wychodzi Ci gorzej :p
Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością :))))))
Pozdrawiam - Karixo :>
Wspaniały rozdział. Matko znów przed oczami pojawia mi się widok Marco schodzącego z murawy przed wylotem na Mundial. Matko ryczałam jak bóbr. Codziennie tutaj zaglądałam w nadziei na nowy rozdział, jednak nie pisałam "Kiedy rozdział" ponieważ z własnego doświadczenia wiem, że to jest wkurzające dla autora. Czekam na więcej, pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń