Strony

wtorek, 15 marca 2016

37. Seit Langem bist du ein fester Teil meines Alltags

   Do sali wpadły ostatnie promienie zachodzącego słońca, więc zebrałam wszystkie siły i powoli otworzyłam oczy. Nie czułam się szalenie wypoczęta, ale na pewno o wiele lepiej, niż przed zaśnięciem. Nie wiem, na jak długo odpłynęłam i co się w tym czasie wydarzyło, lecz z pewnością się dowiem. To piękny i jednocześnie trudny dzień dla mnie oraz moich najbliższych, jednak nic nie zmieni faktu, iż zapamiętamy go do końca życia.
   Złapałam się za głowę, gdy już tak naprawdę dotarło do mnie, co się stało. Zauważyłam, że stałam się o kilka kilogramów lżejsza, zatem nie nosiłam już pod sercem małej Isabell. Moje ciało znów się zmieniło, a wraz z kiepskim samopoczuciem i bolesnymi skurczami zakończył się pewien etap w moim życiu. Przybyło obowiązków, rodzina się powiększyła i rzeczywistość będzie teraz wyglądała zupełnie inaczej. Wraz z tym faktem kolejne łzy szczęścia popłynęły po moich policzkach, idealnie komponując się z delikatnym uśmiechem. Dostałam to, czego chciałam. I nikt nigdy mi tego nie zabierze.
   -Lena... - usłyszałam nieco zaniepokojony głos Marco i dopiero teraz dostrzegłam go przy oknie nieopodal. Podszedł bliżej, po czym ujął moją dłoń, tak, jak kilka godzin temu. -Wszystko okej? Skarbie, dlaczego płaczesz?
   -Nie martw się. - powiedziałam ze spokojem, a on usiadł na krześle. -Ja po prostu... Ciągle próbuję w to uwierzyć... To nie była łatwa droga, tak długo na nią czekaliśmy... Jeszcze rano jej nie było, a obecnie...
   -A obecnie już jest. - dokończył uśmiechając się szeroko. I ten banan na jego twarzy wynagradzał mi każdą chwilę cierpienia związaną z ciążą. Bo on też dużo przeszedł, z wielu rzeczy zrezygnował, żeby móc ze mną być, kiedy go potrzebowałam. Bolały go moje fochy, bezpodstawne uwagi, pretensje i wyrzuty, które nie znajdowały usprawiedliwienia w tym, iż on także miał swoje za uszami. Moja męczarnia była jego męczarnią. A teraz jego radość była moją radością. -Jest i będzie na zawsze. I będzie nas cieszył każdy, nawet najmniejszy postęp w jej rozwoju: pierwsze słowo, pierwszy krok, a później przedszkole, szkoła, faceci i tak dalej...
   -Nie rozpędzaj się. - mruknęłam uderzając w wewnętrzną część jego dłoni. -Na to przyjdzie jeszcze czas. Widziałeś ją już?
   -Tak samo długo, jak ty. Pielęgniarka powiedziała mi tylko, że przyniosą ją tobie do nakarmienia, jak zrobią wszystkie badania. - puścił nagle moją rękę i spojrzał na wyświetlacz swojego iPhone'a. Przewrócił oczami, a następnie zaczął wystukiwać treść wiadomości. -Przepraszam cię, ale mój telefon dosłownie ugina się pod ciężarem połączeń i sms-ów, po prostu czekam, aż padnie bateria.
   -Marco! - skarciłam go jednym spojrzeniem, lecz nie bardzo rozumiał, dlaczego. -To twoi, nasi przyjaciele czy znajomi, oni też się cieszą, gratulują. Otacza nas tylu wspaniałych ludzi, a ty i tak marudzisz!
   -Gdybyś musiała odpisywać, też byś marudziła. - pokazał mi język, nadal ambitnie gapiąc się w ekran. -Jeśli już o tym mowa, to masz pozdrowienia od Mario i Ann... Obiecują, że nas odwiedzą. Dalej, Auba z żoną i synkiem... Dodał, że zaklepuje sobie Isabell jako wybrankę serca Curtysa, ta, jasne, niech zapomni. - prychnął oburzony, że Gabończyk w ogóle śmiał to zasugerować. Ech, córeczka tatusia... -Klopp już liczy na moją bramkę w następnym meczu, żeby zrobić kołyskę... Marcel i Giulia życzą dużo zdrowia, Kaja i Robin przesyłają buziaki... Masz też ciepłe słowo od mojego agenta, który wierzy, że wybaczysz mu moje spóźnienie.
   -To przez niego? - uniosłam brwi przyglądając mu się podejrzliwie. -Więc czego od ciebie chciał, że tak długo wam zeszło?
   Marco westchnął wygładzając rękawy bluzy, dzięki czemu już wiedziałam, iż problem był dość poważny. Podejrzewałam, że właśnie dlatego nie poinformował mnie o nim zaraz po przyjeździe, aby oszczędzić mi nerwów, jednak jeżeli sądził, że puszczę mu to płazem, to naprawdę się mylił. Może nie stanowiło to aktualnie najistotniejszej sprawy, ale raczej uchodziło za coś, o czym powinnam mieć pojęcie. Niezależnie od tego, czy ta wiadomość mnie zmartwi, zaszokuje lub ucieszy.
   -Widzę już, że chcesz dać mi reprymendę, więc w porządku. - bąknął spoglądając na mnie niepewnie. -Porozmawiamy o tym, ale za kilka dni, w domu, dobrze? Będziemy mieli jeszcze mnóstwo czasu.
   Pomimo, iż jego ton brzmiał pytająco, raczej nie pozostawiał mi wyboru, sam decydując o odstawieniu tego tematu na dalszy plan. I nie sprzeciwiałam się, wręcz odwrotnie, nawet przyznałam mu rację. Oboje żyliśmy narodzinami Isabell i w najbliższych godzinach liczy się tylko ona. Do szarej codzienności wrócimy niedługo.
   -W takim razie wytłumacz mi coś innego. - zaczęłam, nadal nie spuszczając z niego wzroku. Uśmiechnął się krzywo. -Obiecałeś mi!
   -No, dobra... Pamiętam. Mówisz o tym, co nagadałem ci przy porodzie? - upewnił się, a ja pokiwałam głową. -Cóż... To akurat proste. Czytałem, że rodzącej kobiecie cały czas trzeba o czymś nawijać. O czymś, co ją wesprze, podniesie na duchu... Albo o tym, co do niej czujesz, lecz na co dzień nie masz tyle odwagi, by jej to powtarzać. Skonsultowałem to ze szwagrem, on postąpił podobnie, więc nawet się nie zastanawiałem, czy to dobry pomysł. Sprawdził się, to mi wystarczyło.
   -Nigdy tego nie zapomnę, Marco. - powiedziałam, a on zerknął na mnie zaskoczony. -Nie przejmuj się, nie muszę tego słyszeć codziennie...
   -Nie o to chodzi. - wtrącił przeczesując włosy. -Autor tego artykułu napisał, że przyszłe mamy pod wpływem emocji i bólu bardzo szybko o tym zapominają... Cholera, kłamał.
   -A ty? - przygryzłam zaczepnie wargę, przesuwając po niej zębami. Reus jedynie przewrócił oczami.
   -Po co miałbym ściemniać? Nawet nie przeszło mi to przez myśl... Doszedłem zwyczajnie do wniosku, że naprawdę rzadko ci o tym wspominam, a teraz nadarza się idealna okazja...
   -Marco, spokojnie, rozumiem. - roześmiałam się, ponownie splatając nasze dłonie. -I szalenie to doceniam. Wiem, że mnie kochasz i nie potrzebuję na to dodatkowych dowodów. Bywało różnie, ale wszystko dobrze się skończyło... I to jest najważniejsze.
   Zastygł na chwilę, przetwarzając moje słowa, a następnie pochylił się, by mnie pocałować. Zdążył wyłącznie delikatnie musnąć moje usta, ponieważ moment później otworzyły się drzwi, a do sali weszła położna, trzymając na rękach malutką dziewczynkę. Oboje odwróciliśmy się w jej stronę, a ona z uśmiechem podeszła do łóżka i podała mi dziecko.
   -Nie śpi, ale jest już nieco zmęczona. - oświadczyła przyglądając jej się z uwagą. -Za godzinę zabierzemy ją na ostatnie badania, a tymczasem nie przeszkadzam i zostawiam ją z państwem. Jeszcze raz gratuluję.
   Gdy pielęgniarka wyszła, wymieniliśmy w Woody'm porozumiewawcze spojrzenia. Dostrzegałam w jego tęczówkach tą cholerną ekscytację i miłość, jaką obdarzył tą kruchą istotkę. Ewidentnie nie był dziś sobą, ponieważ nie krył emocji i nie potrafił się skupić, jakby przebywał w zupełnie innym świecie. W takim, do którego zabrał tylko mnie oraz naszą córkę. Chciałam się odezwać, ściągnąć go z powrotem na ziemię, ale Isabell podniosła rączkę dotykając mojej szyi, więc automatycznie przekierowałam na nią swoją uwagę. Miała jego oczy i właśnie lustrowała nimi moją twarz, jakby domagała się pierwszego posiłku od matki, więc nie kazałam jej długo czekać. Gdy zajęła się zaspokajaniem swoich podstawowych potrzeb, pozwoliłam sobie na to, by po prostu ją obserwować. Była idealna. Pod każdym względem. Była moją córką, a na jej drobnym nadgarstku zapięto opaskę z nazwiskiem Marco: tak, jak chciał. Miał swoją Isabell Maren Reus i nawet nie kłóciłam się z nim już o te dwie literki, które wymienił sobie w jej drugim imieniu. W zasadzie kompletnie umknął mi fakt, że milczy i że podniósł się z krzesła. Stał obecnie przy oknie, zwrócony do niego przodem, opierając się o parapet. Przypuszczałam, iż próbuje zebrać myśli i nie chciałam mu tego utrudniać, ale jego córeczka najwyraźniej na niego czekała, gdyż pomimo pełnego żołądka stawała się niecierpliwa. A on czekał na nią, więc musiało w końcu dojść do tego spotkania. 
   -Marco. - szepnęłam, na co malutka pisnęła cicho i dopiero to sprawiło, że się ocknął. Popatrzył na mnie pytająco. -Twoja kolej...
   Kilka minut zajęło mu zrozumienie, czego od niego chcę. Mogłabym przysiąc, że zbladł. Na pewno był zmęczony, po całym dniu to nie ulegało wątpliwości, jednak nie byłam do końca przekonana, czy nie stoi za tym coś jeszcze, bowiem gdy się zbliżył zauważyłam, że drżą mu dłonie. Nieco zdezorientowana podniosłam wzrok na jego twarz, a wtedy nasze spojrzenia się skrzyżowały. Nie musiałam zadawać pytań, bo domyślił się, co chodzi mi po głowie.
   -Nie chcę jej skrzywdzić. - przyznał cicho, obserwując jej najdrobniejsze ruchy. -Lena, ja po prostu nie wiem, czy potrafię...
   -Nie robisz tego po raz pierwszy. - przypomniałam mu, na co uśmiechnął się lekko. -Nico też był kiedyś taki malutki... Yvonne opowiadała mi, że kiedy do nich przyjeżdżałeś, nie odrywał się od ciebie nawet na sekundę, a gdy wychodziłeś, wszczynał wielki lament. Więc czym różni się od niego Isabell?
   -Tym, że jest moim dzieckiem. - stwierdził, na moment zamykając mi usta. Nadal słabo argumentował. -Nico mi ufał i mnie znał, bo spędzaliśmy razem mnóstwo czasu...
   -Marco, błagam, co ty wygadujesz. - zerknęłam na niego rozbawiona, nie mając pojęcia, czy się śmiać czy lepiej nie. -Przestań, bo wyślę cię na psychiatrię. Jeśli nie weźmiesz jej na ręce, będziesz ją miał na sumieniu, gdy zacznie płakać. A zacznie, jeżeli w dalszym ciągu będziesz się ociągał, bo czuje twoją obecność.
   Uniósł brwi, miażdżąc mnie jaskrawością swoich tęczówek. Świeciły się jak dwie latarnie pośród ciemnej nocy, gotowe do pomocy wszystkim zagubionym w mroku. Tyle wystarczyło, by uwierzył w swoje możliwości. Wyciągnął ręce, zatem podałam mu kwilącą dziewczynkę, która w mgnieniu oka znalazła się w jego ojcowskich ramionach. Ssała swój kciuk, intensywnie wpatrując się w blondyna, jakby doszukiwała się jakiegokolwiek podobieństwa między nimi. Po raz kolejny uniosła rączkę, więc pochylił się ku niej, a wtedy dotknęła paluszkami jego policzka, przesuwając je wzdłuż żuchwy. Odniosłam wrażenie, że Reus nie oddycha. Oczarowała go. Od pierwszych godzin życia robiła z nim, co tylko chciała, a dla mnie szybko stało się jasne, iż niczego jej nie odmówi. Dostanie wszystko, o co tylko poprosi, więc to ja będę musiała wcielić się w tą wredną, hamującą dobroć tatusia matkę, która od czasu do czasu powie "nie". Nie odpowiadało mi to, lecz rozpieszczone dziecko to jeszcze gorszy pomysł. I miałam nadzieję, że oboje zdajemy sobie z tego sprawę.
   -Żyjesz? - spytałam szeptem, kiedy ujął jej dłoń obserwując, jak powoli zamyka powieki. Nie minęło nawet pięć minut, a już spała, wtulona w jego klatkę piersiową. No pięknie.
   -Tak. Teraz tak. - odpowiedział, uśmiechnięty od ucha do ucha. Z opóźnieniem dostrzegłam spływające wzdłuż jego twarzy łzy, które oczywiście usiłował ukryć. -Przepraszam, coś mi wpadło do oka... Zaraz przejdzie.
   Zachichotałam kręcąc z niedowierzaniem głową. Marco ucałował ostrożnie czółko naszej córeczki, co szybko wykorzystałam na wykonanie im pierwszego wspólnego zdjęcia, którego wyczekiwałam już od kilku tygodni. Prawdopodobnie zarzuci mnie za to fochami, lecz ostatecznie na sto procent pokaże tą fotografię wszystkim kumplom lub nawet roześle sms-em. Jeszcze mi podziękuje za taką pamiątkę.
   -Zyskałam niezłą konkurencję. - wypaliłam z przekąsem, w trakcie gdy on systematycznie zapominał o Bożym świecie. -Rozkochała cię w sobie szybciej, niż ja i pewnie zabierze mi ciebie szybciej, niż którakolwiek z twoich fanek.
   -No i tu się mylisz. - zaoponował spoglądając na mnie. Ogrom miłości, którą mieściły w tym momencie jego oczy, wręcz przeszył moją skórę, wywołując ciarki. -Od dawna jesteś stałą częścią mojej codzienności, Lena. I nie wyobrażam sobie, abym w ogóle był w stanie o tobie zapomnieć, choćby na minutę. Kocham cię tak samo, jak na początku, ale z drugiej strony, mam nadzieję, że z każdym dniem będę cię kochał jeszcze mocniej. Ciebie oraz Isabell.
   Ułożył ją sobie na lewym ramieniu, po czym przysunął się, by mnie pocałować. Dobra, Reus, wygrałeś. Znów wygrałeś.


~~~


<Marco>
   Szedłem schodami w kierunku szatni. Uśmiechałem się sam do siebie, jakbym faktycznie przed chwilą opuścił oddział psychiatryczny. Dawno nie byłem tak szczęśliwy, ale obawiałem się też, że to już górna granica, której mogą sięgnąć endorfiny. Wprawdzie przede mną jeszcze ślub z Leną, lecz oboje zgodnie stwierdziliśmy, że to już nie to samo uczucie, co narodziny pierwszego dziecka, choć równie ważne i ekscytujące. Miałem tyle, o ile prosiłem, a nawet więcej, gdyż ciągle wracało do mnie przekonanie, że na nią nie zasłużyłem. Niełatwo uwolnić się od przeszłości, od błędów, które wytyka ci sumienie, lecz musisz walczyć. Jeśli masz dla kogo żyć, jeśli ten ktoś pomimo wszystko cię kocha, nie masz prawa odpuścić.
   Teoretycznie mój urlop jeszcze trwał, ale Lena wraz z Małą zostaną dziś wypisane do domu, więc żeby skrócić sobie czas oczekiwania, zdecydowałem się wziąć udział w treningu. Nikomu nie powiedziałem, że przyjdę, bo totalnie zapomniałem. Ostatnie dwa dni spędziłem głównie w szpitalu, z przerwą na sen, kiedy to Lena siłą zmusiła mnie, bym pojechał do mieszkania odpocząć oraz na odebranie jej rodziców z lotniska. Zmęczenie dawało się we znaki, lecz i tak czułem się szczęśliwy i tylko dzięki temu jakoś funkcjonowałem. W przeciwnym wypadku prawdopodobnie całą dobę gniłbym w łóżku, zasypywany telefonami i sms-ami zawierającymi pretensje, dlaczego się nie odzywam. Moja sytuacja układała się świetnie, zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym, więc cieszyłem się, że wyszedłem z dołka i obecnie znów mogę być na topie.
   Stanąłem przed drzwiami naszej stadionowej garderoby i wziąłem głęboki wdech. Nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka, czym zwróciłem na siebie uwagę wszystkich zgromadzonych w pomieszczeniu. Dosłownie, wszystkich. Patrzyli na mnie ze zdziwieniem, z wiele mówiącym uśmieszkiem, ale dość długo nic nie mówili. Dopiero kiedy ruszyłem do swojej szafki i położyłem na ławeczce torbę treningową, Auba doskoczył do mnie, zakleszczając w swoim niedźwiedzim uścisku i podskakując niczym w szaleńczym tańcu godowym, wyrzucał z siebie bliżej nieokreśloną wiązankę gratulacji.
   -Pojawił się i nasz ojczulek! - wrzasnął mi do ucha, nie przerywając swojego występu. Gdyby Klopp go zauważył, Gabończyk sam zagwarantowałby sobie dwadzieścia karnych kółek wokół boiska. -Tak się cieszę, stary! Kiedy mogę wpaść odwiedzić przyszłą synową?
   -Po pierwsze, nie ojczulek, tylko tata, a już na pewno nie twój. - sprostowałem go złośliwie. -A po drugie, z tą "wybranką serca", to mocno ci się rozbujała wyobraźnia, bo mojej córce zdecydowanie wystarczy jej niezrównoważony umysłowo wujek.
   -Wypraszam sobie! - fuknął Robert, podchodząc do nas z wyjątkowo wojowniczym wyrazem twarzy. -Niezrównoważonego to ona ma ojca, dlatego każdego dnia będę się modlił, żeby przejęła charakter mamy.
   -Nie chciałbym was martwić, ale tak naprawdę nie ma odpowiedniej osoby, po której mogłaby przejąć w miarę znośny charakter. - mruknął żartobliwie Pierre, celowo odsuwając się ode mnie, by przypadkiem nie paść ofiarą którejś z moich pięści. -Ale jeśli znajdzie mądrego, inteligentnego i przystojnego męża, na przykład takiego, jak mój syn, będzie na dobrej drodze!
   Cała ta wymiana "uprzejmości" zakończyła się po kilkunastu minutach, kiedy to odebrałem gratulacje od wszystkich kolegów i przyszedł czas na właściwe przygotowanie się do treningu. Przebieraliśmy się w dość szybkim tempie, bo trener przecież nie lubi spóźnień, a gdyby jeszcze musiał zejść po nas do szatni, później, na boisku urządziłby nam istne piekło. Na szczęście udało nam się uniknąć tej sytuacji i kiedy wychodziliśmy na murawę, rozmawiał ze swoim asystentem, energicznie przy tym gestykulując. Obawialiśmy się nawet, że konieczne będzie przerwanie im tej sielanki, lecz zorientowali się w końcu, że nie są sami, stając do nas przodem. Jürgen położył nadgarstki na biodrach, przygotowując się do swojej codziennej przemowy.
   -Cześć, panowie. Nie mam wam dziś wiele do powiedzenia, ale za to mamy wiele do zrobienia, bo jak dobrze wiecie, w sobotę gramy z Bayernem... W sobotę gramy z Bayernem na Allianz Arena... W sobotę gramy z Bayernem na Allianz Arena przed ich publicznością i przeciwko Götze... Dlatego musimy utrzeć im nosa i wygrać, a przynajmniej się o to postarać. Prawdopodobnie będziemy radzić sobie bez Reusa, więc...
   -Nic o tym nie słyszałem. - powiedziałem wpatrując się w niego z uniesionymi brwiami. Wypatrzył mnie w tłumie, nie wierząc, że mnie widzi. -Nie przypominam sobie, żebym złapał jakąś kontuzję, infekcję, ból głowy albo wpadł w jakieś inne bagno. Mogę zagrać i chcę zagrać. Götze by mi tego nie wybaczył.
   -Chłopaki, rozgrzewka. Tradycyjnie i bez obijania się, raz raz! - rzucił do pozostałych, zamaszystym ruchem ręki wskazując im zieloną trawę. Gdy nieco się oddalili, po raz kolejny spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem. -Gratulacje, Woody. Jak się czują twoje dziewczyny? Wszystko w porządku?
   -Tak, dzięki. Dziś po treningu wreszcie zabieram je do domu.
   -Wiesz, że nie musisz tutaj być. - uniósł brwi, krzyżując ramiona na piersi. -Nie cofam ci wolnego, bo doskonale rozumiem, że może wolisz wrócić do domu i spędzić ten czas z rodziną...
   -Lena wie, że zależy mi na tym meczu. - wtrąciłem wzruszając ramionami. Zdziwiony Klopp otworzył szeroko oczy, przetwarzając to, co właśnie usłyszał. -Jasne, tęsknię za swoją córką, pomimo iż nie widziałem jej dopiero kilka godzin... Ale muszę się nauczyć tego, że nie zawsze przy niej będę. W bardzo krótkim czasie zmieniło się mnóstwo rzeczy, dopiero próbuję to wszystko ogarnąć... Nie chcę nawalić, dlatego wolę mieć wszystko pod kontrolą.
   -I tak świetnie sobie radzisz, Marco. - oświadczył klepiąc mnie po przyjacielsku w plecy. Zmarszczyłem czoło nie wiedząc, do czego brnie. -Widać, że jesteś szczęśliwy i chcesz z nami pracować, choć na pewno ciężko ci się skupić. Podziwiam cię. Jak ty to robisz?
   -Nie wiem... To przychodzi jakoś tak... Samo... Wszystkie wydarzenia, które mnie ostatnio spotykają, są szalenie pozytywne. Niedługo się ożenię, pojadę na Mundial... Trener siedziałby w kącie i płakał w takiej sytuacji? Mam wiele do zaoferowania i pokazania. No, a ty napisałeś mi w sms-ie, że czekasz, aż strzelę bramkę... - przypomniałem szturchając go w bok. -Więc w sobotę zamierzam poszukać dogodnej okazji.
   -Miło słyszeć to z twoich ust. - przyznał zadowolony. -I fajnie, że możemy na ciebie liczyć. Jeśli sobie życzysz, to oczywiście włączę cię do osiemnastki meczowej na spotkanie z Bayernem. I nie obraziłbym się, gdybyś strzelił im nie jednego, ale trzy gole, Auba z Lewym dołożą jeszcze kilka i będzie idealnie.
   -Nie rozpędzajmy się. - mruknąłem z przekąsem, omiatając wzrokiem murawę. Bobek i Pierre właśnie patrzyli w naszą stronę, szepcząc między sobą. -Jako cel stawiamy wygraną, a jak nam pójdzie, zobaczymy. Kwestia mistrzostwa już się rozstrzygnęła, co nie oznacza, że...
   -Trenerze! - krzyknął Polak, wymachując rękoma w geście oburzenia. -Reus nie trenował już cztery dni i ma zacząć bez rozgrzewki?! Zmienianie dzieciom pieluch nie wchodzi w grę! Jak nam się połamie przed klasykiem, to dopiero będzie porażka!
   Wymieniliśmy z Jürgenem litościwe spojrzenia, na co Lewandowski dźgnął Aubameyanga w żebro i po chwili obaj śmiali się z sobie tylko znanego powodu. Pokręciłem bezradnie głową, zdając sobie jednak sprawę, iż się nie myli. Jakikolwiek uraz w tej fazie sezonu, na dodatek przed turniejem w Brazylii, wyklucza mnie z udziału w tych mistrzostwach. Nie mogłem sobie na to pozwolić. Nie teraz, kiedy tak wysoko zawiesiłem sobie poprzeczkę.
   -On ma rację. Dołączę do nich i przy okazji przywalę im piłką w te puste łby. - sarknąłem, na co Klopp wybuchnął głośnym śmiechem. Chciałem się oddalić, ale uniemożliwił mi to, kładąc dłoń na moim ramieniu.
   -Dobrze mieć cię z powrotem. - przyznał, puszczając oczko w moim kierunku. -Mam nadzieję, że w Monachium pokażesz Europie, na co cię stać.


***


Cześć Kochane,
na samym początku przepraszam Was za ten rozdział, a szczególnie za jego drugą część, bo totalnie mi nie wyszła, dlatego, że pisałam ją na szybko, chcąc, żeby coś się jednak pojawiło. Z drugiej strony powiem Wam szczerze (może mnie zlinczujecie, ale naprawdę SZCZERZE :p): męczy mnie już to opowiadanie i cieszę się, że powoli brnie do końca. Nie miałabym już na nie innego pomysłu niż ten, który zrodził się w mojej głowie daaawno temu, poza tym, dużo serca wkładam obecnie w opowiadanie o Irminie. Z pewnych względów jest dla mnie wyjątkowe i mam nadzieję, że Wam też się spodobało.

To ostatni rozdział na tym blogu przed świętami, następny pojawi się pewnie na przełomie marca i kwietnia. A korzystając z okazji, zapraszam Was na zeszłotygodniowy rozdział wspomnianego, drugiego opowiadania [klik], jeśli już czytałyście, to dajcie chociaż znać :p

Buziaki, do usłyszenia ♡

4 komentarze:

  1. Eh.. Nic więcej nie potrafię powiedzieć. Po prostu wspaniały rozdział. Strasznie mnie rozczulił - szczególnie moment, kiedy Reus bierze Isabell na ręce. Po prostu... cudowny rozdział. Dziękuję. <3 <3 <3 :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej hej :) Nie wiem, czy wcześniej pisałam na którymś z Twoich blogów komentarze, ale wiedz, że jestem z Tobą od początku :) i trochę jest mi przykro, że już ta historia się kończy :/ Mam tylko nadzieje, ze jak zakonczysz ten to na blogu o Irminie trochę częściej będą rozdziały :D
    Czekam na kolejne rozdziały! Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam Cię z poprzedniej części, więc cieszę się, że nadal jesteś :))
      Też mam taką nadzieję, choć obecnie próbuję nie zgubić się w natłoku obowiązków... Ale staram się znaleźć czas na wszystko :p
      Również pozdrawiam, buziaki :*

      Usuń
  3. Cudowny rozdział *-* nie mogę doczekać się następnego :)

    OdpowiedzUsuń