Strony

poniedziałek, 29 lutego 2016

36. Isabell Maren

<Marco>
   Kolejna godzina w papierach i kolejna godzina bezradności. On upierał się przy swoim, ja przy swoim, ale najgorsze było to, że oboje mieliśmy rację. Nowe możliwości i perspektywy kontra historia oraz legenda. Każda para tych aspektów kusiła na swój sposób, lecz tylko jedna mogła wygrać. Inna możliwość nie istniała. A szkoda, bo połączenie tego wszystkiego stałoby się genialną mieszanką, którą już teraz potrafiłem sobie wyobrazić. Kto mówi, że życie piłkarza jest usłane różami, chyba nie ma bladego pojęcia, jak ono wygląda.
   -Odpływasz mi, Reus. - stwierdził Struth, gdy ze zmęczenia podparłem czoło dłońmi, wciąż pochylając się nad dokumentami. -Muszę wiedzieć, co chcesz zrobić i jak to pokierować. Potrzebuję twojej decyzji, rozumiem, że nie będzie łatwa, ale musisz wybrać.
   -Ja też cię doskonale rozumiem, ale obecnie nie umiem się na tym skupić, przepraszam. - wyrzuciłem z siebie na jednym tchu, na co mężczyzna spojrzał na mnie pytająco. Oczekiwał wyjaśnień. -Na jutro lekarz wyznaczył mojej narzeczonej termin porodu. Zanim wyjechałem, prosiła mnie, żebym został, ale pilnie mnie wzywałeś, więc zadzwoniłem do siostry, żeby do niej wpadła, a sam wsiadłem w samochód. Teraz w ogóle się nie odzywają, więc...
   -Wystarczyło powiedzieć, Marco. - wszedł mi w zdanie, kładąc dłoń na moim ramieniu. -Owszem, sprawa jest istotna, jak sam widzisz, ale nic nie stoi nad rodziną, tym bardziej w takiej sytuacji. Wytłumaczyłbym im, że z powodów osobistych mojego klienta odpowiedź dostaną później. Poza tym, nic nie zdziałamy, jeśli nie pomyślisz o tym na spokojnie, a pamiętaj, że to prawdopodobnie decyzja na najlepsze lata twojej kariery.
   -Załóżmy, że tak. - bąknąłem pod nosem. Volker roześmiał się i wstał od stołu.
   -Idę zrobić kawę, a ty weź do niej zadzwoń i jeśli wszystko będzie w porządku, to postaramy się jeszcze ogarnąć ten burdel, a później jesteś wolny.
   Gdy zniknął za rogiem pokoju, zacząłem się zastanawiać, gdzie w sumie posiałem telefon. Jeśli nie leżał na blacie, mógł zostać w aucie, lecz w międzyczasie gadałem z Aubą, zatem powinien znajdować się na terenie domu. Jedynym, sensownym miejscem wydawała się kieszeń kurtki i tam też go znalazłem, po czym ze zdziwieniem odkryłem szereg nieodebranych połączeń od Leny i kilka od Yvonne. Zawinił wyciszony dźwięk. Istotniejsze jednak, że błyskawicznie dotarło do mnie, iż takie bombardowanie oznacza tylko jedno: coś się stało. Z duszą na ramieniu wykręciłem numer do siostry i usiłowałem cierpliwie czekać. Usłyszałem jej głos dopiero po czterech sygnałach. Horror.
   -Marco? No nareszcie! - krzyknęła mi wprost do ucha. Najbardziej przeraził mnie jednak ton tych kilku słów: szybki, pretensjonalny i poddenerwowany. Nie wiedziałem, czy krew odpłynęła mi z twarzy, ale tak się wtedy czułem. -Kiedy w końcu nauczysz się nosić ten cholerny telefon przy dupie?!
   -Przepraszam... Ciągle rozmawiałem z menadżerem, bo dostałem następną... A, nieważne. Co się dzieje? Co z Leną? Daj mi ją do słuchawki, bardzo cię proszę.
   -Braciszku, braciszku... Rusz mózgiem, błagam. Lena nie ma teraz głowy do gadania przez komórkę.
   -Bo...
   -Marco, jakąś godzinę wcześniej przywiozłam ją do szpitala, bo zaczęła się akcja porodowa. Dzwoniła Lena, dzwoniłam ja, ale oczywiście nie było z tobą kontaktu... Mam nadzieję, że zepniesz swoje cztery litery i zdążysz na czas, ona cię potrzebuje i naprawdę chce, żebyś tutaj z nią był, rozumiesz?
   Po raz pierwszy w życiu zrobiło mi się słabo. Rozbolała mnie głowa, zabrakło mi powietrza, dotarło do mnie, iż aktualnie znajduję się w niewłaściwym miejscu. Próbowałem wytłumaczyć się sam przed sobą, obronić przed poczuciem winy, które jednak nie pozostawiało mi cienia wątpliwości, że schrzaniłem. Dwa razy pytała, czy mógłbym zostać w domu... Mogłem, jasne, że mogłem. Ale zbagatelizowałem sprawę.
   -Dlaczego mówisz mi o tym dopiero teraz? - wycedziłem, przelewając na nią swoją frustrację. -Yvonne, na litość Boską, powinienem o tym wiedzieć od razu!
   -Nie krzycz na mnie. - odpowiedziała ze spokojem. Jako kobieta z doświadczeniem znosiła to lepiej, niż nasza dwójka. -Powtarzam, nie odebrałeś żadnego połączenia. Miałam wysłać ci sowę czy wiadomość telepatyczną?
   -Śmieszne. - sarknąłem szukając w spodniach kluczy do auta. -Jesteś z nią teraz?
   -Yhm... Przekazać jej coś?
   -Tak. - wziąłem głęboki wdech i zamknąłem na moment oczy. -Że niedługo przyjadę. Nie zastanawiałem się jeszcze, jakim cudem, ale będę, choćby zarejestrował mnie każdy fotoradar na drodze. Powiedz jej też, że ją bardzo kocham i nie mogę się już doczekać, żeby zobaczyć naszą córeczkę.
   -W porządku. Marco... - zawiesiła się na chwilę. -Prowadź ostrożnie, dobrze? Pamiętaj o swojej rodzinie... Lepiej, byś się spóźnił, niż żeby wydarzyła się tragedia.
   -Okej, obiecuję. Yvonne, nie zostawiaj jej samej, proszę cię. - dodałem bezradnie. Wierzyłem jednak, iż cały zabieg przebiegnie zgodnie z planem. -Wiem, że to mój obowiązek, ale... Jakoś ci się odwdzięczę. Jeśli będzie trzeba, dzwoń.
   -Powinieneś już siedzieć w aucie. - upomniała mnie łagodnie, na co uśmiechnąłem się lekko. W nerwach za dużo gadam. -Nie trać czasu. Pa.
   -Do zobaczenia. - rzuciłem, po czym automatycznie się rozłączyłem. Zerwałem kurtkę z wieszaka i zarzucając ją na plecy, wpadłem do kuchni, aby pożegnać się z Volkerem. Pochylał się nad blatem stołu, lecz gdy tylko mnie dostrzegł, podniósł wzrok, a wyraz jego twarzy mówił sam za siebie. Nie musiałem nic mu wyjaśniać, wszystko wyciągnął z mojej rozmowy z siostrą.
   -Powodzenia. - powiedział klepiąc mnie po przyjacielsku w ramię. -Daj znać, jak znajdziesz czas i pochwal się, żebym mógł coś sprzedać brukowcom.
   -Piśnij im słowo, a cię zwolnię. - odparowałem złośliwie, a on zaniósł się śmiechem. -A, jeszcze jedno... Nie wspominaj Lenie, po co mnie wzywałeś. Sam to załatwię.
   -Jak uważasz. - pokiwał głową na potwierdzenie naszej umowy, po czym pchnął mnie żartobliwie w przeciwnym kierunku i odprowadził do drzwi. -A teraz spadaj, bo twoja narzeczona mi nie wybaczy, jeśli spóźnisz się przeze mnie.
   Opuściłem jego dom i wsiadłem do samochodu ze świadomością, iż od Dortmundu dzieli mnie jakieś sto kilometrów. Byłem także przekonany, że pokonanie tego dystansu zajmie mi psychicznie więcej czasu, niż kiedykolwiek i pociągnie się w nieskończoność jako najdłuższe kilkadziesiąt minut w moim życiu.


~~~


<Lena>
   Kolejna seria skurczy wybudziła mnie z prowizorycznego snu, powodując cichy jęk. Ciężko uwierzyć, że ich częstotliwość jakimś cudem zmalała, co z kolei dawało mi szansę na chwilę wytchnienia. Pomimo tego, wcale nie było łatwo. Nieustanny dyskomfort, ciągle coś boli, przeszkadza, dokucza, narasta niepewność, strach, ale i podekscytowanie. Nie masz pojęcia, co tak naprawdę się wydarzy, chcesz, by już minęło, a w rzeczywistości marzysz wyłącznie o tym, by przytulić do siebie ukochane dzieciątko. Odnosisz wrażenie, że droga przez mękę prawie się kończy, choć nie przekroczyła nawet połowy, a jedyne, co podtrzymuje przy życiu, to obecność najbliższych. Lub świadomość, że trzymają za ciebie kciuki, zamawiając szybki bilet na lot albo mknąc po autostradzie, łamiąc wszelkie przepisy kodeksu drogowego. Uśmiechasz się, choć nie masz na to siły, ale wiesz, że ci ludzie rzucą wszystko, co ich aktualnie zajmuje, bo cię kochają.
   -Twoi rodzice odwiedzą cię jutro rano. - poinformowała Yvonne, odbierając chyba tysięcznego w dniu dzisiejszym sms-a. -Robert ściąga Annę do Dortmundu, więc powinni dotrzeć za jakiś czas. Nasi rodzice też się pojawią, czekają na sygnał. Mel niestety nie może urwać się z pracy, ale...
   -Yvonne, rozumiem. - powiedziałam, zaczerpnąwszy odrobinę powietrza. -Błagam, nie stawiaj na nogi całego miasta, bo oszaleję. Spóźniony Reus wystarczy mi w zupełności.
   -Gniewasz się na niego? - spytała przyglądając mi się uważnie. Wykrzywiłam się w grymasie, pod wpływem następnego skurczu, przez co minęło parę minut, zanim ponownie doszłam do siebie.
   -Nie, skąd. - przyznałam szczerze. -To jego praca. Niby przyzwyczaiłam się do tych jego wiecznych wyjazdów, co nie oznacza, że mi go wtedy nie brakuje. Dziś tak się złożyło, że musiał jechać do tej Kolonii i teraz w sumie żałuję, że próbowałam go powstrzymać. Powinnam przypuszczać, że nie uwolni się od wszystkich obowiązków, bo to po prostu niemożliwe, przynajmniej w jego przypadku.
   -A ja powinienem przypuszczać, że pewne kwestie związane z twoim rozwiązaniem mogą ulec samoistnemu przesunięciu. - usłyszałyśmy nagle, przez co obie mechanicznie zwróciłyśmy się ku drzwiom wejściowym do sali. Marco stał w progu, opierając się o ich framugę. Patrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami, chcąc mi uświadomić, że plotę bzdury. -Powinienem też nosić przy sobie telefon i słuchać tego, co do mnie mówisz. Nawaliłem, przepraszam.
   -Zostawię was. - oświadczyła jego siostra, podrywając się z miejsca. Gdy przechodziła obok blondyna, złapał ją za rękę i z delikatnym uśmiechem spojrzał jej w oczy.
   -Dziękuję, Yvonne. - powiedział, po czym mocno ją przytulił. -Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił, poważnie.
   -Od tego właśnie masz starsze siostry. - roześmiała się gładząc jego ramię. -Pogadamy później. Będę kręciła się gdzieś w pobliżu.
   Puściła do mnie oczko i zniknęła za rogiem, wystawiając mi Reusa na pożarcie - tyle przynajmniej zdradzała jego twarz. Wyciągnęłam do niego dłoń, a on ujął ją, pochylił się, by pocałować mnie w czoło, po czym opadł na krzesło, jeszcze chwilę temu zajmowane przez mamę Nico. Musnął ustami mój nadgarstek, którego palce nadal splatały się z jego.
   -Przepraszam. - powtórzył wygładzając kciukiem moją skórę. -Myślałem, że to nie potoczy się tak szybko. Jutro miałem przecież być w domu...
   -Kochanie, nie obwiniaj się. - rzuciłam nie spuszczając z niego wzroku. To, że musiałam oglądać jego zmartwioną twarz, dobijało mnie jeszcze bardziej, niż odczuwany ból. -Żadne z nas się tego nie spodziewało. To, że malutka chce szybciej pojawić się na świecie, nie jest ani twoją, ani moją winą. Taki termin sobie wybrała i my musimy się dopasować. Marco... Spójrz na mnie, proszę. - niemal zażądałam, by zyskać pewność, iż dotrą do niego moje wywody. Milczałam, dopóki się nie przełamał. -To, co działo się pół godziny, godzinę, dwie temu, już się nie liczy. Teraz jesteś tutaj i to jest dla mnie najważniejsze. To, że mnie wspierasz, że chcesz mi pomóc i że mnie nie zostawisz. A o twoich mandatach za przekroczenie prędkości będziemy dyskutować w domu, jak przyjdą pocztą.
   Zerknął na mnie zaskoczony i zaczął się śmiać. Tryumf. Zamknęłam oczy opierając się o poduszkę z tyłu, a on przysunął się bliżej i po prostu rozmawialiśmy. Nie wygadał się, po co wybrał się do Kolonii, opowiedział za to, jak wyglądała jego reakcja na połączenie od Yvonne oraz podróż powrotna do domu, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że z jego konta zniknie spora suma pieniędzy, gdy dostanie wezwanie do zapłaty kary. W międzyczasie kilkukrotnie wchodził lekarz oraz położna, a Yvonne przechadzała się ze smartfonem w ręce, gotowa do zaalarmowania członków rodziny w razie nagłego zwrotu akcji. Złota kobieta. Jej mąż i syn mają naprawdę ogromne szczęście, mogąc dzielić z nią życie.
   Od przyjazdu Marco minęła może ledwo ponad godzina, gdy skurcze znów się nasiliły, tym razem zwiększając intensywność. Reus poprosił pielęgniarkę, by nie opuszczała już pomieszczenia, szczerze przyznając, że obawia się, iż nie będzie umiał mi pomóc. I faktycznie, choć nie byłam w stanie utrzymywać z nim kontaktu, widziałam, że go to męczy, że bardzo chciałby wziąć na siebie to, co przechodziłam i cierpi, zmuszony do pogodzenia się z bezradnością. A ja usiłowałam nie utrudniać mu zadania. Musieliśmy współpracować i pomimo znacznego oderwania od rzeczywistości, zdawałam sobie z tego sprawę.
   -Doktorze, częstotliwość od trzech do pięciu minut, po czterdzieści pięć sekund. - doszło do mnie gdzieś z drugiego końca sali. Kątem oka wyłapałam, że położna rozmawia z lekarzem przez telefon. -Proszę przyjść, zaczynamy.
   Zacisnęłam powieki, gdy zorientowałam się, co właśnie powiedziała. I nawet długo nie czekałam, żeby to poczuć. Kolejny jęk wydobył się z moich ust wraz z przybyciem mężczyzny w białym kitlu, który w ułamku sekundy ogarnął sytuację i spokojnym tonem kazał mi przeć. Marco tym czasem przeniósł się na wysokość mojej głowy, mocno ściskając moją dłoń.
   -Posłuchaj mnie, mała. - szepnął mi do ucha, ścierając z mojej skroni pojedyncze kropelki potu. Jego cichy, opanowany głos przebijał się przez mój spłycony, krótki oddech. -Wiem, że boli, ale pomyśl, że to już naprawdę koniec. Jesteś silna, sporo już wytrzymałaś, a ja wierzę, że ci się uda, bo potrafisz walczyć i nigdy się nie poddajesz. Przecież właśnie o tym oboje od dawna marzyliśmy... Żeby ta kruszynka była już z nami, żeby co godzinę budziła nas w nocy, żebyśmy mogli patrzeć, jak śpi, śmieje się i jak rośnie... Chciałaś, żeby miała moje rysy twarzy, ale twoje usta i włosy, a charakter najlepiej mieszany, żeby dało się z nią wytrzymać... Czuję, że tak właśnie będzie, choć nie mogę ci tego obiecać, jedno za to wiem na pewno: zawsze, kiedy na nią spojrzę, będę wdzięczny losowi, że cię spotkałem. Bo nie potrafiłbym wyobrazić sobie świata, w którym nie ma ciebie.
   Mówił i mówił, od czasu do czasu muskając moje czoło lub policzek. Przerwał mu dopiero ten dźwięk. Najpiękniejszy dźwięk na całym tym przeklętym globie. Jej donośny płacz. Marco podniósł głowę, lustrując działania lekarza oraz dwóch pielęgniarek i jeden jego uśmiech sprawił, że wszystko stało się jasne. To się naprawdę wydarzyło. Mężczyzna podszedł do nas i z szerokim uśmiechem uścisnął dłoń mojego narzeczonego.
   -Gratuluję państwu. - oświadczył, obdarzając nas obojga przelotnym spojrzeniem. -Macie prześliczną córeczkę.
   Reus znów usiadł, chowając twarz w dłoniach, zamierzając ukryć to, co ja dobrze widziałam. Dotknęłam jego ramienia, na co szybko przesunął palcami po twarzy i spojrzał na mnie oczami dumnego ojca. Już nim był, choć sam jeszcze w to nie wierzył.
   -Jak ty to zrobiłeś? - szepnęłam, czując zbierające się pod powiekami łzy zmęczenia, ale i szczęścia. -Ja nawet nie wiedziałam...
   -Później ci powiem, słońce. - wszedł mi w zdanie, gładząc moje policzki. Zrozumiałam, że przygląda mi się tak, jakbym była ósmym cudem świata. -Kocham cię i kocham naszą małą Isabell Maren. I nigdy w to nie wątp.


~~~


<Marco>
   Ten moment, kiedy zdajesz sobie sprawę, że właśnie wszystko się zmieniło. Że los przypisał ci nową, najtrudniejszą, najdłuższą i stałą rolę, której pełnienie nie zawsze jest proste. Mimo to, cieszysz się jak nigdy wcześniej, bo spełniają się twoje marzenia, zupełnie niezwiązane z małym światkiem piłki nożnej, który do tej pory kochałeś bardziej, niż cokolwiek innego. Kiedy pojawia się w końcu ta część ciebie i drugiej połówki twojego serca, na którą czekałeś całe dziewięć miesięcy, rozumiesz, że nie istnieje nic ważniejszego. Jesteś tylko ty, miłość twojego życia i ono - pierwsze, nowo narodzone dziecko. I nie potrafisz wtedy wypowiedzieć choćby jednego, konstruktywnego zdania ani zliczyć targających tobą emocji, bo są tak silne, że z trudem łączysz fakty. Ale to nie jest istotne. Najistotniejsze, że masz już wszystko, czego potrzebujesz.
   Poproszono mnie o opuszczenie sali w celu wykonania rutynowych działań - lekarz musiał zaopiekować się Leną, pielęgniarki naszą córeczką i tak dalej. Wyszedłem więc na korytarz i gdy zorientowałem się, że nikogo nie ma, paradoksalnie odetchnąłem z ulgą, gdyż miałem czas na pozbieranie myśli. Opierając dłonie o parapet okna, systematycznie dochodziłem do siebie, jeszcze raz odtwarzając w pamięci obrazy ostatnich godzin. Łzy same cisnęły się do oczu, choć nie chciałem, by ktokolwiek to zauważył. Próbowałem wytłumaczyć sobie, dlaczego ciągle spotyka mnie tak ogromne szczęście. Czym sobie na to zasłużyłem. W ciągu ostatnich miesięcy popełniłem mnóstwo błędów: całowałem się z Carolin, oskarżyłem ciężarną dziewczynę o zdradę, zostawiłem ją zdaną w zasadzie tylko na siebie oraz jej brata i szwagierkę, doprowadziłem do jej zasłabnięcia, spowodowałem zamieszanie związane z przenosinami do Barcelony i nawet dziś wyjechałem do Kolonii wiedząc, że termin porodu przewidziano na jutro... A to wszystko i tak zostało mi wynagrodzone. Lena wróciła, zgodziła się za mnie wyjść, a kilkadziesiąt minut temu urodziła się nasza córka. Wniosek nasuwa się sam: albo ona zwariowała albo karma wraca nawet do złych ludzi. I w sumie nie mam pojęcia, jak jest naprawdę.
   -Marco! - usłyszałem za sobą, a kiedy się odwróciłem, zobaczyłem biegnącą w moim kierunku Yvonne. Za nią szli nasi rodzice, a jeszcze dalej Bobek z Anią. Siostra dopadła do mnie i potrząsnęła za ramiona z nieco przerażoną miną. -I co? Wszystko w porządku? Udało się? Powiedz coś, na litość Boską!
   -Yvonne, zostaw go i nie panikuj. - rzucił stanowczo tato, podchodząc do mnie z drugiej strony. Przyglądał mi się ze spokojem, choć w rzeczywistości sam się denerwował. -Marco, synu... Wyglądasz, jakby zdjęli cię z krzyża... Stało się coś złego?
   Zlustrowałem ich twarze, zastanawiając się, co powiedzieć, żeby nie zabrzmieć infantylnie i głupio. Yvonne coraz bardziej się niecierpliwiła, mama była gotowa udusić mnie w swoim niedźwiedzim uścisku, a Robert gapił się na mnie z cichą groźbą na ustach: 'jeśli zaraz się nie odezwiesz, to cię zabiję'. Wypuściłem w końcu powietrze z ust i uśmiechnąłem się delikatnie. Chyba zrozumieli, ale i tak chcieli to ode mnie usłyszeć.
   -Jesteś rozkojarzony. - stwierdziła nagle Anna, co niejako wytrąciło mnie z transu. Zerknąłem na nią, nie hamując już nawet zbierającej się pod powiekami cieczy.
   -Może... - wykrztusiłem, bezwiednie wzruszając ramionami. -Albo na pewno. Właśnie po raz pierwszy zostałem ojcem.


Come just as you are to me
Don't need apologies
Know that you are a worthy

I take your bad days with your good

Walk through this storm I would

I do it all because I love you...




***


No dobra... Stało się no :p
Trochę spaprałam ten rozdział, ale musicie mi wybaczyć, nigdy nie byłam w ciąży i nie wiem, jak dokładnie wygląda poród :p No i weźcie pod uwagę ekstremalne warunki jego powstawania, bo pisałam go w trzech miejscach: w domu, w łóżku (dziś do 1:30 w nocy(!)) i w moim mieszkaniu studenckim... O, przepraszam - w czterech, pierwsza część ostatniego fragmentu powstała w pociągu :p Więc co przeżył, to przeżył :p

Przypominam o konkursie na piosenkę i fragment epilogu (szczegóły kilka postów niżej). Prawdopodobnie potrwa trochę dłużej, bo oczywiście z epilogiem nie wyrobię się do niedzieli, więc piszcie piszcie piszcie :) Dajcie znać, jak Wam się podoba ten rozdział i czy spełnia Wasze oczekiwania :)

Buziaki!❤

8 komentarzy:

  1. piękny <3 mega =D Marco taki wzruszony :P no oczywiście jak to Marco nie mogło być przecież idealnie ;) ale dał radę :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Poryczałam się. Cholera jasna, jesteś mistrzynią.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeny...Piękny. Co ja mam powiedzieć? Poprę komentarz wyżej. Jesteś mistrzynią. Nie myślałaś żeby wydać to jako książkę? Wiesz, zmienić imiona bohaterów... Ja bym kupiła. Serio. To się nadaje już tylko do wydawnictwa. (przez Ciebie mam kompleksy!:'D )
    Przepraszam, ale nie wiem co mam tu napisać. Jesteś geniuszem i tyle.
    No...jestem no..tego..wzruszona:)
    Kawał i to wielki dobrej roboty. Ukłony.
    Do następnego.
    Buziaki:**

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja też Was kocham, ale nie podnoście mi poprzeczki, bo na poziomie 'Master' nie dam rady :p
    ♡♡♡

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział FENOMENALNY a Marco powinien dostać po łbie. Dzień przed terminem facet nie może się nigdzie ruszać, no jak tak można. Czekam na kolejny, pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  6. WOW... Cudo. Bardzo się wzruszyłam.
    Jestem pewna, że Marco będzie wspaniałym ojcem, a Lena fantastyczną matką.
    Życzę dużo weny,
    Mańka :)

    OdpowiedzUsuń
  7. super, super, super!!!!!
    kiedy możemy spodziewać się kolejnego???? :)))))))))))))))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Staram się to ogarnąć na poniedziałek, góra na wtorek, nic nie obiecuję, ale mam nadzieję, że się uda ;)

      Usuń