-Tak, kochanie. - uśmiechnęłam się do niego, gładząc jego włoski. Był szalenie podobny do Marco, ba, niemal identyczny. Gdy jego siostry w drugi dzień świąt pokazały mi zdjęcia z dzieciństwa Reusa, automatycznie zobaczyłam na nich Nico. Być może dlatego chłopiec to oczko w głowie mojego narzeczonego.
-I jesteś z niego dumna, prawda? - dopytywał usiłując spokojnie wysiedzieć na sofie obok mnie. Przyglądał mi się wnikliwie, jakby przelewał nadmiar swojej energii na moją osobę. Szkoda, że tak się nie da. -No, jesteś czy nie?
-Zawsze jestem. - powiedziałam pewnie. -Wujek cieszy się tym, co robi, a my wszyscy go w tym wspieramy.
-A wyjdziesz za niego, jak zostanie mistrzem świata? I będziesz go kochać jeszcze bardziej?
-Skarbie, wyjdę za niego nawet, jeśli nie zostanie mistrzem świata. - zapewniłam rozbawiona. -Kocham go już teraz, tak samo, jak ty, prawda?
-Noo... Tak! Ale jak wygra w Brazylii, to wszyscy na całym świecie będą go znali! I będzie jeszcze sławniejszy!
Zaczęłam się śmiać. Nico niewątpliwie miał rację, jeżeli reprezentacja Niemiec odniesie w kraju kawy sukces, na który czekają już kilkanaście lat, przyniesie to jej graczom jeszcze większą popularność. Ale przecież nie od tego zależy miłość: nie kocha się za tytuły i nagrody, kocha się za charakter i osobowość. A jeśli uczucie jest odwzajemnione, można dodatkowo mówić o wielkim szczęściu.
-A jak strzeli zwycięską bramkę, to dopiero będzie bohaterem! - zażartowałam przekomarzając się z brzdącem. On także wybuchnął głośnym śmiechem, uradowany klaszcząc w dłonie i podskakując niecierpliwie w miejscu. Mecz właśnie dobiegł końca, a piłkarze dziękowali sobie za dobrą grę, gdy Yvonne wróciła do salonu z dwoma kubkami jakiegoś parującego napoju. Stanęła w progu, po czym zmarszczyła brwi.
-Nico, dziecko, tyle razy prosiłam cię, żebyś dał cioci spokój. - rzuciła szorstko, na co chłopiec spoważniał i zastygł w bezruchu. Spojrzałam na nią karcąco, lecz zlekceważyła to. -Uspokój się i pokaż, że potrafisz być grzeczny.
Wygiął usta w podkówkę i założył ręce na klatce piersiowej, po czym obrażony wyszedł do drugiego pokoju. Przewróciłam oczami, a kobieta zajęła jego miejsce.
-Nie przeszkadzał mi. - zauważyłam, kiwając z wdzięcznością głową, kiedy podała mi herbatę. -Przecież nie zrobiłby mi krzywdy.
-Dopiero się rozkręcał. - prychnęła uśmiechając się pod nosem. -Nie może się doczekać, kiedy Mała przyjdzie na świat. Z mężem myśleliśmy już nawet, że do rozwiązania wolałby mieszkać u was.
-Niegłupi pomysł. - uniosłam brwi, lecz Yvonne popatrzyła na mnie litościwie. -Zapewne szybko zatęskniłby za wami, ale gdybym tylko czuła się lepiej, to nie byłby żaden problem.
-Właśnie widzę, że coś z tobą nie tak. - odwróciła się w ten sposób, iż siedziała aktualnie przodem do mnie. -Coś cię boli, dolega ci coś? Wprawdzie najcięższy okres masz już za sobą, ale pamiętaj, że ostatnie dwa dni wcale nie są łatwe.
-Zdaję sobie z tego sprawę. - westchnęłam upijając łyk gorącej cieczy. -Aczkolwiek sama nie mam pojęcia, o co chodzi, skąd się bierze ten stan. Chciałabym po prostu być już po wszystkim...
-Boisz się. - stwierdziła jednoznacznie. Podniosłam wzrok, zerkając na nią zaskoczona. -Boisz się, bo nie wiesz, co cię czeka, jak to wszystko wygląda, czy długo potrwa, czy będziesz cierpiała... Zgadza się?
-Może... - wzruszyłam ramionami, automatycznie przeczesując włosy. -To prawda, lecz nikt nie przewidzi, jak będzie. Mam taki lęk, że coś się stanie... Coś pójdzie nie tak, ktoś coś schrzani... Albo ja nie dam sobie rady...
-Lena, nie możesz tak myśleć. - przerwała mi, z troską kładąc dłoń na moim kolanie. Chyba faktycznie odkryła przyczynę dopadających mnie od jakiegoś czasu obaw. -Uwierz mi, że w ogóle nie przejdzie ci przez głowę, aby o cokolwiek się troszczyć, więc zostaw to Marco, on o ciebie zadba, będzie tam przecież razem z tobą. Zapewni ci prywatność, osobistego lekarza i położną, a twoja rola tego dnia ograniczy się do słuchania ich wskazówek. To profesjonaliści, nie popełniają błędów, musisz im jedynie zaufać.
-A jeśli Marco nie zdąży...
-Zaczyna urlop, jak wróci z meczu i nie wyjedzie już z Dortmundu. On rozumie, aż za dobrze, że go potrzebujesz i chce dla ciebie być zawsze, kiedy to tylko możliwe.
-Nie mogę zrzucać na niego tylu obowiązków...
-Skarbie, nie wykorzystujesz go! - wykrzyknęła Yvonne, niemal łapiąc się za głowę. -Musisz tak postępować! Jasne, nie lubisz, gdy cię wyręcza i sama nigdy byś go o to nie prosiła... Popatrz jednak na to z innej strony: zostawisz go, zdanego tylko na siebie, gdy złapie kontuzję?
-W życiu! - fuknęłam obruszona, że odważyła się choćby o to spytać. Jej odpowiedzią stał się wymowny uśmiech.
-Więc przestań się o niego zamartwiać i daj mu działać. - skwitowała tryumfująco. -To dla niego tak samo trudne i zarazem ekscytujące, jak dla ciebie. Jeśli wesprzecie się nawzajem, będzie dobrze, obiecuję.
-A powiesz mi, jak... - zawahałam się, rozmyślając, czy wypada o to dopytywać, jednak w akcie desperacji uznałam, że siostra mojego przyszłego męża udzieli mi najpewniejszych informacji. W końcu już tego doświadczyła. -Jak to przeżyć? Od początku do końca?
Wpatrywała się we mnie przez parę sekund, a następnie odetchnęła głęboko i rozpoczęła swoją opowieść. Gdybym jej nie wyhamowała, zobrazowałaby mi każdy szczegół, nawet najmniej istotny. Nie wstydziła się tego, uznała, iż większość kobiet przejdzie przez to prędzej czy później. Fakt, poród to sprawa delikatna, dość krępująca i przede wszystkim prywatna, aczkolwiek wymiana uwag oraz spostrzeżeń okazuje się przydatna głównie spanikowanym, przyszłym mamom, którym nie wystarczają już uspokajające przemówienia lekarskie. Czyli na przykład mnie.
Im bardziej Yvonne brnęła w końcową fazę całej tej ciągnącej się w nieskończoność akcji, tym mocniej utwierdzałam się w przekonaniu, że lepiej, by Woody w niej nie uczestniczył. To oczywiście niemożliwe, że zrezygnuje, ale wolałabym oszczędzić mu nerwów i zyskać pewność, że nie zrobi nic głupiego... Jest do tego zdolny, kiedy wpada w gniew, jednak liczyłam na to, że zachowa się profesjonalnie i pomoże mi samą swoją obecnością. Ostatnie, czego pragnęłam, to sprowokowana przez niego wojna na szpitalnym oddziale.
-Zapamiętaj jedno. - mama małego Nico zbierała się do podsumowania wydobytych z pamięci informacji. -Lekko nie będzie. Nie mówię tego, by cię przestraszyć, to zwyczajnie boli i musisz się na to przygotować. Gwarantuję ci jednak, że przy Marco pójdzie o wiele łatwiej, dlatego nie odtrącaj go, proszę. Daj mu szansę, nie zawiedzie cię.
Opuściłam głowę przygryzając z zawstydzeniem wargę. Nawet słowem nie wspomniałam o spontanicznym planie odstawienia go na boczny tor, a ona już zorientowała się, że coś takiego miało miejsce. Najwyraźniej wyczulone zmysły starszej siostry nie wychodzą z formy.
-W porządku, będę grzeczna. - mruknęłam zwijając na palcach końcówki swoich włosów. Kobieta przysiadła się bliżej i objęła mnie ramieniem.
-Lena, on zwariuje, jeśli nie pozwolisz mu tam wejść. - uświadomiła mi, doskonale wiedząc, że mogę rozmyślić się w ostatniej chwili. -Cały przyszły tydzień ułożył pod ciebie i pod twoje wymagania, on chce ci towarzyszyć, rozumiesz? Tym bardziej, że schrzanił pierwszy trymestr. Nie stwarzaj problemów, dobra?
-Okej, obiecuję. - rzuciłam spoglądając na nią. Chciałam, by uwierzyła. -Zależy mu, świetnie o tym wiem, więc sam zdecyduje, co zrobi, nie będę się wtrącać.
-Mamo!!! - usłyszałyśmy nagle, gdy Yvonne otworzyła usta, by coś powiedzieć. Moment później w całym salonie rozniósł się tupot najwyraźniej rozzłoszczonych stópek, które ostatecznie zatrzymały się przed kanapą. Nicholas zaserwował nam obu jedną z tych groźnych min, które najczęściej doprowadzały jednak do śmiechu. -Musimy pogadać.
-Słucham, kochanie. - usadziła go sobie na kolanach, gdy wyciągnął ku niej rączki. Usiłowałyśmy zachować powagę, obserwując zdeterminowaną twarz brzdąca, co należało do najtrudniejszych zadań tego wieczora. -Co się stało?
-Mogę z wami zostać? - zerknął na nią szeroko otwartymi, maślanymi oczkami, aż zmiękło mi serce. Jednocześnie odkryłam, że już znam ten trik i uśmiechnęłam się pod nosem. Co w rodzinie, to nie zginie. -Bo jeśli nie mogę być z ciocią, to chcę do domu. Przecież przyjechaliśmy do niej i do jej brzuszka, prawda?
Wymieniłyśmy zaskoczone spojrzenia, lecz chłopiec totalnie mnie rozczulił. Nie umiałabym mu odmówić nawet, gdybym czuła się teraz najgorzej w całej swojej ciążowej karierze, zatem wyciągnęłam rękę, na co złapał ją i ufnie się do mnie przytulił. Pocałowałam go w główkę, a wtedy odwrócił się do swej rodzicielki i wskazując mnie palcem, dwoma zdaniami rozsypał kolejną tonę cukru w naszych sercach.
-To jest najlepsza ciocia na świecie. Wujek Marco ma ogromne szczęście, że ją znalazł.
~~~
-Naprawdę musisz tam jechać? - jęknęłam, w skupieniu przyglądając się czynnościom, które wykonywał. Gdy założył buty, zabrał się za szukanie kluczy do auta, drugą dłonią zapinając koszulę. -Akurat teraz?
-Słońce, mój agent nie dzwoni, jeśli nie zachodzi taka potrzeba. - tłumaczył cierpliwie. -Dwa razy powtórzył, że to pilne i powinienem stawić się tak szybko, jak tylko jestem w stanie. Tradycyjnie nie podał przyczyny, więc nie mam wyboru...
-To jest obecnie dla ciebie najważniejsze? - fuknęłam z żalem, przenosząc stopy na sofę. Zrezygnowany przewrócił oczami, po czym podszedł bliżej i kucnął przede mną, drażniąc palcami moje kolana.
-Nie. Widzisz, w klubie na szczęście dostałem wolne, ale od menadżera nie ma urlopu. No chyba, że on sam urządza sobie wakacje, wtedy zazwyczaj mówi: "rób, co chcesz, Reus, ale nie spierdol mi roboty". - roześmiał się, dzięki czemu również uniosłam kąciki ust. -Ma nade mną swego rodzaju władzę, pomimo iż to ja mu płacę. Paradoks nie do ruszenia.
-Już dobrze, jedź. - bąknęłam dotykając jego ramienia. Zmarszczył brwi i ujął mój podbródek.
-Wolisz, żebym został. - stwierdził bez cienia wątpliwości. Westchnęłam ciężko, kiwając głową. -Dlaczego?
-Po prostu mam wrażenie, że... Nie wiem, tak czuję... Że coś się stanie...
-Lena, nie martw się. - usiadł obok, przesuwając ręką wzdłuż mojego brzucha. -Zaraz wpadnie Yvonne, tym razem bez Nico, żeby nie właził ci na głowę, a ja będę pod telefonem. Możesz zadzwonić o każdej porze, zawsze odbiorę, jeśli tylko cię to uspokoi. Nie denerwuj się, błagam.
-Okej, okej... - marudziłam unikając jego wzroku, by nie wzbudzać w nim poczucia winy. Taką miał pracę, nie przeskoczę niektórych jego obowiązków, nie jego wina, że czasami powinien przebywać w kilku miejscach jednocześnie, choć to fizycznie niemożliwe. Nie istniał tylko dla mnie i niekiedy miewałam trudności, by się z tym pogodzić.
-Niedługo wrócę. - szepnął, po czym zachłannie musnął moje wargi. -Przysięgam, że niezależnie od tego, gdzie mnie wywieje, razem przywitamy naszą córeczkę na świecie. Słowo piłkarza.
Zachichotałam cicho, a on przyłożył jeszcze usta do mojego czoła i w tym samym momencie usłyszeliśmy dzwonek do drzwi, w których stanęła potem siostra Marco. Oparła nadgarstki o biodra, przyglądając nam się zgryźliwie.
-Bić brawo? - wypaliła szczerząc się od ucha do ucha. Woody wstał, by się z nią przywitać.
-Zorganizuj jeszcze werbel i czerwony dywan. - odszczekał się przytulając ją serdecznie. Dałabym uciąć sobie rękę aż do łokcia, że przekazywał jej jakieś informacje, bo odsunął się po nienaturalnie długim czasie. Przesłał mi buziaka w powietrzu i dopiero wtedy zniknął, a Yvonne ściągnęła wiosenny płaszczyk i powiesiła go w przedpokoju.
-Wypaplałaś mu. - zaatakowałam ją, kiedy tylko przekroczyła próg salonu. Uśmiechnęła się przepraszająco. -Nie można ci ufać.
-Miałaś być z nim szczera. Chciał jedynie, żebym na ciebie uważała, nic więcej.
-Nie musiałaś mnie wyręczać, powiadomiłabym go, gdybym uznała to za konieczne. - broniłam się, po raz kolejny stojąc na przegranej pozycji. Od kilku miesięcy pomoc i obecność najbliższych była dla mnie zbawieniem, a i tak nie zawsze ich doceniałam. -Mało brakowało, a pewnie nie pojechałby do tej Kolonii, mimo tego cholernego wezwania od agenta. Nie ułatwiałam mu sprawy, a ty go jeszcze dobiłaś.
-Chyba mówił ci niedawno, że woli wiedzieć więcej, niż mniej, co nie? - poruszyła z wyższością brwiami, gdy głośno wypuściłam powietrze z ust. -Marudzisz więcej, niż kiedykolwiek wcześniej, a zaczynałam już wierzyć, że ta ciąża naprawdę ci jednak służyła.
-Służyła?!
-Jutro ostatni dzień. - oświadczyła uroczyście, zamykając mi tym samym buzię. Rzeczywiście. Dziewięć miesięcy minęło jak za pstryknięciem palcami, a nasza malutka córeczka już za kilkadziesiąt godzin po raz pierwszy obejrzy sobie Dortmund z drugiej strony i wtuli się w ramiona czekających na nią rodziców. O mój Boże. Reus zostanie ojcem. Już parę razy wyobrażałam go sobie z dzieckiem na rękach, choćby podczas zabawy z Nico, z tym, iż chrześniaka zastąpi jego własny potomek. Chyba mnie o to nie podejrzewał, dlatego wszystkie te obrazki wciąż pozostają moją słodką tajemnicą. I zostaną, dopóki nie zrobię im pierwszego zdjęcia.
-Odpłynęłaś. - przyszła szwagierka ściągnęła mnie z powrotem na ziemię. Zerknęłam na nią półprzytomna, na co roześmiała się cicho. -Jesteś zmęczona? Prześpij się, a ja wymyślę coś do jedzenia. Marco wyprysnął tak szybko, że zapomniał nawet o obiedzie.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, a kobieta żwawo wpadała już do kuchni, kierując się wprost do lodówki. Zrezygnowana pokręciłam głową, po czym podniosłam się z miejsca i wyszłam na balkon, pooddychać świeżym, ciepłym powietrzem. Miasto powoli budziło się do życia, ponieważ wiosna wyraźnie zaglądała już do Europy. Promienie słoneczne gościły na błękitnym niebie coraz dłużej, dając coraz więcej ciepła. Ludzie chętnie wymieniali zimową odzież, chowając ją głęboko w szafach, na zdecydowanie lżejszą, ciesząc się przy tym, że ubieranie się rano do pracy i szkoły potrwa nieco krócej. Popołudniami na placach zabaw popiskiwały zadowolone dzieciaki, mające okazję pobiegać z rówieśnikami na dworze, nie w czterech ścianach rodzinnego domu. Śpiewały ptaki, na drzewach zakwitały pierwsze pąki, pojawiały się wszelkiego rodzaju kwiaty. Przyroda rodziła się na nowo, co mnie podbudowywało i dobijało jednocześnie. Ten piękny czas muszę bowiem spędzać w mieszkaniu, ale za to później wyjdę na spacer z Małą bez obaw, że się przeziębi. Dobrze trafiłam z tą ciążą. Niby nieplanowana, a jednak w samą porę.
Zajęłam miejsce w fotelu, wyprostowałam nogi i kiedy wyciągnęłam rękę po koc, poczułam delikatny skurcz. Męczyły mnie od kilku dni, zatem nie zwracałam na nie większej uwagi wiedząc, że stanowią naturalny sygnał zbliżającego się porodu. Wzamian zastanawiałam się za to, co się dzieje z Woody'm. Upłynęła właśnie trzecia godzina jego absencji, zatem na pewno zameldował się już w Kolonii, ba, jeśli jego menadżer jasno przedstawił sytuację, mógłby być już z powrotem w pobliżu Dortmundu. Telefon jednak milczał, co mnie trochę niepokoiło. Ja nie dzwoniłam nie chcąc mu przeszkadzać, lecz brak odezwu z jego strony interpretowałam jako natłok zajęć lub... Niespodziewane wydarzenie. Ponadto, moja pociecha stawała się mocno zniecierpliwiona, dając się we znaki jeszcze intensywniej, niż rano. Nie wytrzymałam, złapałam za smartfon i wybrałam jego numer. Czekałam... Nie nawiązaliśmy połączenia. Wściekła na siebie cisnęłam aparatem o stolik, po czym weszłam do wnętrza mieszkania. Bolało, coraz silniej i częściej. Próba opanowania nerwów wydawała się jedynym, słusznym wyjściem, dlatego opadłam bezwiednie na kanapę i wzięłam głęboki wdech. Nie pomogło. Częstotliwość skurczy nieustannie rosła, więc zrozumiałam, że coś nie gra.
-Lena... - Yvonne oparła się o boczną szafkę, nie spuszczając mnie z oczu. -Dobrze się czujesz? O co chodzi?
-Nie mam kontaktu z Reusem. - warknęłam i natychmiast zacisnęłam usta w cienką linię. To było nie do zniesienia. -Obiecał mi, do cholery...
-Spokojnie, zobaczę, co da się zrobić. - podeszła bliżej i położyła dłonie na moich ramionach. Jej czujność nie spała. -Masz skurcze? Od rana?
Potwiedziłam skinieniem głowy. Koncentrowałam się na czerpaniu powietrza i usiłowałam działać tak, by sobie ulżyć, jednak zawiodły mnie wielokrotnie sprawdzone metody. Zamknęłam oczy, zdana wyłącznie na swe ubogie doświadczenie w kryzysowych momentach.
-Boli... - jęknęłam chowając twarz w dłoniach. Towarzysząca mi kobieta przytuliła mnie delikatnie.
-Wiem, kochanie. Dasz radę iść do sypialni? Zaraz do ciebie przyjdę. Licz, w jakich odstępach czasu pojawiają się skurcze. - poleciła z powagą, a następnie pomogła mi wstać i na chwilę wróciła do kuchni. Jakimś cudem dotarłam do łóżka i dopiero wtedy poskładałam w całość wszystkie fakty. Długo nie dopuszczałam do siebie tej myśli, lecz musiałam się przemóc i przyznać, że Marco nie zawinił. Źródło zamieszania leży w zupełnie innym punkcie. We mnie. Jeszcze.
-Yvonne...! - krzyknęłam, kiedy moja katorga odebrała mi jakąkolwiek możliwość ruchu. Wpadła do pomieszczenia, profesjonalnie panując nad nerwami. -Pomóż mi, proszę...
Wystarczyło jej jedno spojrzenie. Porwała spakowaną torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami, a potem kucnęła przede mną, zaglądając wprost w moje tęczówki.
-Powiem ci coś, ale nie panikuj, dobra? - trzymała moje dłonie wygładzając je kciukami, by w końcu uśmiechnąć się szeroko. -To już, Mała. Musimy jechać.
Mówiłam ci, Reus. Mówiłam, ale jak zwykle mnie nie słuchałeś.
***
Echh... To chyba najdłużej pisany rozdział w historii mojego pobytu na bloggerze. Marco mógł poczekać z tą swoją Scarlett, aż skończę to opowiadanie, bo zabrali mi 90% wyobraźni i weny :p
Mam mieszane uczucia, co do tej kobietki. Fajnie, że nasz Woody w końcu kogoś ma - piękną modelkę o nietuzinkowej urodzie, ale uważałam go za jednego z niewielu piłkarzy, którego interesują normalne dziewczyny (jak Caro). I czy Wy też odnosicie wrażenie, że Scarlett to oddana kopia Ann-Kathrin...?
Do niedzieli postaram się wyprodukować rozdział na drugim blogu, a następny tutaj powinien pojawić się w kolejny weekend. Przy okazji, dziękuję za absolutnie rekordową liczbę wyświetleń poprzedniej części (800 to może dla niektórych nic, ale dla mnie - prawdziwy sztos :)).
Do usłyszenia!
Aaa, to już! Niesamowicie się cieszę, że Marco i Lena zostaną rodzicami 😊 To wspaniałe! Czułam, podobnie jak Lena, że coś się wydarzy i proszę :)
OdpowiedzUsuńCo do Marco i Scarlett.. Zawsze chciałam, żeby był szczęśliwy i jeżeli Scarlett sprawia, że na jego ustach pojawia się uśmiech, to jestem bardzo z tego zadowolona. Według mnie dziewczyna sprawia bardzo miłe wrażenie :) A lepiej, ze jest modelka niż żeby miała nic nie robić.
pozdrawiam i życzę weny!
To już? To już! Matko :O Ale się cieszę :))
OdpowiedzUsuńYvonne jest na prawdę... Może tak. Uwielbiam ją i Nico <3 Ale nie bardziej niż Marco i Lene :D
Nie muszę juz chyba powtarzać, że kocham tego bloga i jak go skończysz to ja nie wiem co zrobię. Wiem! Przeczytam go od początku i przeżyje to wszystko od nowa <3
Co do Scarlett. Dziewczyna ładny ma aby uśmiech xd
Szczerze? Nie przekonuje mnie za bardzo do siebie. Wydaje mi się taka sztuczna, ale zobaczymy co z tego wyjdzie :33 I nawet przekonałam się do Caro. Jakoś tak mi się fajniejsza wydawała mimo, że niby zdradziła Reusa :/ :)
Weny kochana!!! :**
Buziaczki :* <333
Wiesz, skończyć w takim momencie?!
OdpowiedzUsuńOby jednak Marco zdążył i był przy porodzie bo mu nogi z d... powyrywam:)
Nico jest słodki!<33 Uwielbiam go:) Dobrze, że jest przy niej Yvonne, ale naprawdę...Jak go nie będzie przy porodzie... grr!:D
Znasz chyba moją opinię o Scarlett, też mi się zbytnio nie spodobała i nie wydaje mi się, że długo to potrwa. Zobaczymy:)
Do następnego!:*
Buziaki:**
Rozdział wspaniały ale dlaczego przerwałaś w takim momencie? Cp do panny Scarlett to absolutnie się z Tobą zgodzę. Czekam na kolejny
OdpowiedzUsuńAaaaaa! �� Rozdział - sztos xd wszystko ideolo ;)
OdpowiedzUsuńCo do naszych zakochanych- Scarlett wygląda mi na naturalną, sympatyczną dziewczynę. Na pewno dużo bardziej naturalną niż Ann-Kathrin (której osobiście nie darzę sympatią). Szczerze, na wiadomość o ich związku bardzo się ucieszyłam, w końcu Marco długo był sam... Jak to z nimi będzie, czas pokaże. Może to tylko pozory i Scarlett się okaże "trefną" modeleczką. Ja jednak jestem pełna nadziei co do tego związku. Enjoy ;) xox
świetny rozdział kiedy kolejny???? bo nie mogę się już doczekać ;)
OdpowiedzUsuńedit: będzie dziś wieczorem, między 18 a 19! :))
Usuń