wtorek, 22 grudnia 2015

29. Bleib

   Pozdrawiam mojego Anonima, który podpisuje się "Mańka" - za chwilę dowie się, dlaczego :)


   -Mógłbyś mi chociaż powiedzieć, o co chodzi. - burknęłam, wyglądając beznamiętnie przez boczną szybę. Roześmiał się krótko pod nosem.
   -Kochanie, od dziesięciu minut próbuję się za to zabrać i jakoś nie potrafię. - przyznał, opierając się o wezgłowie swojego fotela. -Ja po prostu nie ogarniam, jak to się stało i nie wiem, czy to przeżyję.
   -Zaczynasz mnie stresować.
   -Zdaję sobie z tego sprawę, przepraszam. - położył dłoń na moim kolanie, zerkając na mnie przelotnie. -Ale zapewniam cię, że nie masz o co się martwić. Wszyscy są cali i zdrowi... Przynajmniej na razie, dopóki jeszcze nie urwałem Robinowi głowy.
   -Robinowi? - uniosłam brwi, gdy zorientował się, że właśnie zdradził część swojej tajemnicy. -No cóż, to już coś. Dowiedziałam się przynajmniej, kogo przed tobą bronić.
   -Lena, błagam cię! -jęknął niezadowolony, uderzając dłońmi w kierownicę. -Daj się chociaż raz zaskoczyć, jestem pewien, że to zdziwi cię tak samo, jak i mnie.
   -Okej, już o nic nie pytam. - uniosłam ręce w poddańczym geście. -Ale pospiesz się, bo zżera mnie już ciekawość.
   Nie odpowiedział, kręcąc jedynie z niedowierzaniem głową. Gdy obserwowałam jego twarz, doskonale widziałam, że wciąż uśmiecha się lekko, lecz był też nieco spięty. Musiałam mu zaufać i założyć, iż faktycznie wszystko jest w jak najlepszym porządku, a to, co wymyślili, to kolejny, głupi żart. W przeciwnym razie Woody zachowywałby się zupełnie inaczej i byłby mocno poddenerwowany, czego teraz w nim nie dostrzegałam.
   Parę chwil później wchodziliśmy głównym wejściem do Cocaine. W środku znajdowało się niemałe grono osób, całkiem tradycyjnie, jak na czwartkowy wieczór. Kiedy kilka osób podniosło się ze swoich miejsc, wyraźnie po to, by poprosić Marco o zdjęcie lub autograf, polecił mi udanie się do Marcela, bym nie musiała brać w tym udziału. Odkąd po strzelonej bramce pochwalił się, że zostanie ojcem, odbierał wieczne gratulacje, więc naturalnym było, iż trzymał mnie od tego z daleka. Nie chciał, abym odpowiadała na miliony pytań i nie chciał też narażać mnie na frustrację pseudofanek, święcie przekonanych, że naciągnęłam go na dziecko. To nie dla mnie.
   -Lena! - usłyszałam znajomy głos po pokonaniu zaledwie paru metrów, a sekundy później Marcel ściskał mnie serdecznie. -Dawno cię tu nie było! Przytyłaś... W sensie zmieniłaś się... No w każdym bądź razie, świetnie wyglądasz.
   -Zawsze życzliwy, uprzejmy i sympatyczny Fornell. - odparowałam, na co roześmialiśmy się oboje. -Cześć.
   -Jak się czujesz? - zapytał, przez co przewróciłam wyłącznie oczami. -Wiem, wszyscy o to pytają, ale sama rozumiesz... Bywało źle.
   -Ale już jest świetnie. - zapewniłam, mrugając do niego. -Gdzie posiałeś resztę ekipy? Zostawili cię samego?
   -Nie do końca... - wykrzywił usta w grymasie, przeczesując przy tym włosy. Zmarszczyłam brwi.
   -Nie rozumiem.
   -Jest jeszcze Kaja i Robin... Ale chwilowo niedostępni.
   -Co to znaczy: "chwilowo niedostępni"? - drążyłam niecierpliwie. -Odbierają towar czy pojechali po coś?
   -Nie, oboje są tutaj... Na zapleczu.
   -Więc czym tak bardzo się zajmują? - rozłożyłam ramiona, oczekując jasnej odpowiedzi. -Bo chyba nie zamiataniem podłogi.
   Napotkawszy tylko jego nerwowy śmiech, wyminęłam go i niewiele myśląc, przeszłam za ladą do tylnej części klubu. Już od progu dobiegły do mnie wesołe szepty, zatem znajdowali się tu oboje. I odnalezienie ich także nie sprawiło trudności, przecież magazyn to nie labirynt. Jednak odnalezienie ich w takiej sytuacji przerosło wszystkie moje przypuszczenia.
   Kaja opierała się plecami o jeden z regałów, śmiejąc się przy tym do Robina, by nie pozwolił jej narobić bałaganu, bo Marcel wpadnie wtedy w szał. Ten natomiast, niewiele sobie robiąc z jej prośby, ujął jej nadgarstki w swoje dłonie i nie tracąc czasu, zachłannie musnął jej usta. Obserwowałam, jak powoli przesuwa palce na jej biodra i natychmiast dotarło do mnie, dlaczego Marco od blisko dwóch godzin chodzi majestatycznie obrażony. Jego niemalże brat, najwyraźniej z wzajemnością zakochał się w mojej niegdyś przyjaciółce, której szczerze nie cierpi, a teraz będzie zmuszony znosić jej obecność jeszcze częściej. Do mnie także jeszcze to nie dotarło, co nie oznaczało jednak, że strzelę focha na cały świat. Uważam, że to świetna wiadomość.
   -No ładnie! - wrzasnął nagle Fornell, pojawiając się znikąd, na co aż podskoczyłam, a nasze gołąbki natychmiast oderwały się od siebie. -Prosiłem was tylko o uzupełnienie braków alkoholu na półkach, a wy znów urządzacie sobie sceny z komedii erotycznej... Ech, idźcie do diabła z tą miłością.
   Pokręcił głową śmiejąc się głośno, po czym opuścił pomieszczenie, a ja zostałam z nimi sam na sam. Patrzyli na mnie lekko speszeni, aczkolwiek uśmiechnięci, Kaja delikatnie przygryzała wargę, obsesyjne strzelając palcami. Oboje się denerwowali, usilnie próbując tego nie okazać. Nie wiedzieli jednak, iż nie mają żadnego powodu, przecież ich nie pogryzę.
   -Dobrze ci idzie z niemieckim. - mruknęłam żartobliwie do dziewczyny, oblewającej się już rumieńcem, po czym spojrzałam na Kaula. -A tobie nie przyszła przypadkiem do głowy nauka polskiego?
   -Lena, proszę. - wykrztusił, odważnie łapiąc ją za rękę. Nie mogłam się powstrzymać i uniosłam brwi. -Przepraszam, powinniśmy ci powiedzieć...
   -Ale słyszeliśmy, że kłóciliście się z Marco i nie chcieliśmy dodatkowo was martwić... - wtórowała mu Polka. -On też nie wiedział, dopiero dzisiaj...
   -Kochani, ja wam niczego nie wyrzucam, nie zauważyliście? - uśmiechnęłam się, wsuwając dłonie do kieszeni kurtki. -Ba, strasznie się cieszę! Przynajmniej Woody nie musi już szukać ci dziewczyny, Robin.
   -I jesteś pewna, że odpuści? - przyjrzał mi się uważnie. Zamyśliłam się na chwilę, wypuszczając powietrze z ust.
   -Cóż, nie przyjął tego entuzjastycznie, ale to nie jego sprawa. - wzruszyłam ramionami, po czym otworzyłam je szeroko. -To jak, mogę wam oficjalnie pogratulować?
   Zerknęli na siebie i podeszli, bym mogła ich uściskać. Wtedy też do środka wparował Reus. Zatrzymał się tuż przy wejściu i zmarszczył czoło, gdy dostrzegł, że ich obejmuję. Wciąż nie posiadał się ze szczęścia, lecz musiał sobie uświadomić, że powinien się z tym pogodzić. Jeśli nie chce stracić kumpla, zaakceptowanie jego wyboru jest konieczne.
   -I ty też przeciwko mnie? - wyrzucił, patrząc na mnie z ewidentnym żalem. Nawet nie próbował tego ogarnąć. -Mała, no weź...
   -Marco, nie rozumiem, o co ci chodzi. - powiedziałam krzyżując ręce na piersi. -Po co ciągle się stawiasz? Świata nie zmienisz, a oni są szczęśliwi, nie widzisz tego? Ludzie nie dopasują się do ciebie, wręcz przeciwnie, to ty musisz dopasować się do ludzi.
   -Super. Możemy już wracać do domu? - spytał dosadnie, aż otworzyłam usta ze zdziwienia. Nie wierzyłam, że aż tak gryzie go związek jego przyjaciela.
   -Stary, nie widzieliśmy się z Leną ponad miesiąc. - interweniował tym razem Robin. -Dużo się przez ten czas zmieniło, chyba mamy prawo pogadać.
   -A jest o czym. - dodała nieśmiało Kaja, z uśmiechem wyciągając ramię w kierunku mojego brzucha. -Mogę dotknąć?
   -Nie. - sarknął blondyn, doskakując do niej niczym kobra do swej ofiary, odsuwając mnie jednocześnie od zakochanych. Wściekle wpatrywał się w pełną przerażenia dziewczynę, szukającą schronienia w ramionach swojego chłopaka, ja natomiast usiłowałam pojąć, co się z nim dzieje. Przekroczył właśnie pewną granicę moralności.
   -Przegiąłeś, Marco. - oświadczył Kaul, zaciskając zęby. Piłkarz powoli rozluźniał uścisk pięści, by następnie spojrzeć na mnie przepraszająco, ale pokręciłam jedynie głową. Bolało mnie to, co zrobił i miał tego całkowitą świadomość.
   -Poczekam w aucie, okej? - spytał oczekując, rzecz jasna, pozytywnej odpowiedzi. Nie tym razem, panie gwiazda.
   -To trochę potrwa. - oznajmiłam ku jego szeroko pojętemu niezadowoleniu. -Jedź do mieszkania i uspokój się, zadzwonię do ciebie później. Możemy się tak umówić?
   -Jak uważasz. - burknął pod nosem, po czym pocałował mnie w czoło i wyszedł, nie zwracając najmniejszej uwagi na Robina oraz Kaję. Jeszcze przez moment stałam w osłupieniu, przeżywając jego burackie zachowanie i mając jednocześnie nadzieję, że znajdzie na nie inteligentne wytłumaczenie. Obraza i urażona duma nie wchodziły w grę.
   -Nie przejmuj się. - Kaul położył dłoń na moim ramieniu, gdy westchnęłam, zakończywszy rozważania dotyczące mojego ukochanego. -Przejdzie mu. Kiedyś.
   -Nie wątpię. - uśmiechnęłam się, podejrzliwie spoglądając na ich dwójkę. Niepewność wręcz wypływała z ich oczu. -To jak? Nie wolno mi pić drinków, ale chyba doczekam się jakiegoś soku, którym można by wznieść toast za waszą miłość, co?


~~~


   Nie odzywał się do mnie. Całą drogę z Cocaine przebyliśmy w ciszy, w windzie i po przekroczeniu progu mieszkania także nie wypowiedział nawet słowa. Grunt, że zgodził się ponownie po mnie przyjechać, bo poziom jego fochów sięgał już nadzwyczaj wysoko. Tylko dlatego za to obrywałam? Dlaczego obrywali Kaja i Robin? Czy Woody naprawdę czasem nie używa mózgu?
   -Wyjaśnisz mi coś wreszcie? - spytałam, gdy władczo rzucił kluczyki do Astona na stół w salonie. Posłał mi jedynie litościwe spojrzenie i wyszedł do kuchni w zasadzie w niewiadomym celu. -Reus, do jasnej cholery!
   -Po pierwsze, nie przeklinaj i nie unoś się, w twoim stanie to niewskazane. - odparował filozoficznie, przez co opadła mi szczęka. Dosłownie. -A po drugie, nie widzę powodu, dla którego miałbym wyjaśniać ci, dlaczego nie podoba mi się ta relacja, bo dobrze to wiesz.
   -Ale nie rozumiem. - broniłam się. -Chciałeś, żeby Robin był szczęśliwy, prawda? A kiedy w końcu jest, odstawiasz takie sceny, że sam za siebie powinieneś się wstydzić. Zdaję sobie sprawę, że problem leży w Kai, ale to naprawdę nie twój interes, Marco.
   -I tu się mylisz, moja droga. - wrócił z powrotem na kanapę, by spojrzeć mi prosto w oczy. -To jeden z moich najlepszych przyjaciół. Znamy się prawie całe życie, a Kaja to suka i zdradzi go z pierwszym facetem, który zaciągnie ją do łóżka! Prędzej czy później zrobi mu krzywdę.
   -Wyciągasz takie wnioski tylko na podstawie moich doświadczeń z Semirem. To nie ona jest suką, to on jest gnojem. Nie masz bladego pojęcia, jaka była wcześniej, więc gwarantuję ci, że się zmieniła. Nie pije, nie imprezuje, podjęła pracę, świetnie sobie radzi. Sądzisz, że nie ma prawa się zakochać, bo w przeszłości popełniła parę błędów czy uderzyło cię, że Kaul zrezygnował z twoich umiejętności swatki? - prychnął znacząco, odwracając głowę. -No, przyznaj się.
   -Po prostu mógł wybrać inną dziewczynę. - mruknął złośliwie. Skurczybyk, nie zamierzał ustąpić.
   -Tak samo, jak ty. - uniosłam brwi, gdy wgapiał się we mnie zszokowany. -Pamiętasz, jak Marcel mnie nienawidził, bo wyjechałam? Stanąłeś wtedy po mojej stronie i byłeś gotowy rzucić dwadzieścia lat pięknej znajomości, gdyby mi nie wybaczył. Nie zdziw się, jeśli Robin wkrótce postawi ci podobne ultimatum. Takim zachowaniem nic nie zyskasz, a nawet stracisz przyjaciela. Im obojgu na sobie zależy, pogódź się z tym.
   -Jakoś nie wierzę, żeby ona naprawdę go kochała. - stwierdził, obracając w dłoniach pilot do telewizora. -Czemu przykleiła się akurat do niego? W Dortmundzie mieszka prawie sześćset tysięcy osób, większy wybór, niż sobie wyobrażała. Zrobiła to specjalnie, bo wie, że się przyjaźnimy i chce się zemścić.
   -Co ty bredzisz? - złapałam się za głowę, nie potrafiąc powstrzymać śmiechu. Zacisnął usta w cienką linię. -Proponuję, żebyś poszedł już spać i wrócimy do tego jutro, jak odświeżysz rozum. Albo lepiej wcale się nie wtrącaj, oboje są dorośli i sami podejmują ważne decyzje w swoim życiu. Ciebie też nikt nie przyprowadził do mnie za rękę i nie powiedział: "Od dziś to twoja dziewczyna, będziecie mieli dziecko". Sam o to walczyłeś.
   -No właśnie! - przytaknął w złości. -Gdybym odpuścił, twoja koleżanka nie chodziłaby teraz z moim kumplem, bo by się nie poznali. To twoja wina, Lena! I o to mam do ciebie pretensje. O to, że ją tu ściągnęłaś, za moimi plecami, bez mojej zgody. Jesteś z siebie dumna?!
   -Nie krzycz na mnie. - warknęłam, z trudem łapiąc oddech. Znów przesadził i to ostro. Choć wątpiłam, iż naprawdę tak myśli, powinnam dać mu choć drobną nauczkę. -Nie skomentuję tego, bo nawet nie wiem, jak. Równie dobrze Robert mógł w zeszłym roku podpisać kontrakt w zupełnie innym klubie, a ty nawet nie dowiedziałbyś się o moim istnieniu. Ale nie o to chodzi... Gdybyś raczył przemyśleć swoje postępowanie, zawsze możemy o tym pogadać, a teraz wybacz, ale idę do łóżka, źle się czuję.
   Odwrócił się gwałtownie, lecz kompletnie to zignorowałam i rzeczywiście uciekłam prosto do sypialni. Zastanawiałam się, czy płakać czy się śmiać. Raniące było to, co od niego usłyszałam, aczkolwiek z drugiej strony jego zazdrość wydawała się zabawna. Tak czy inaczej, sprawił mi przykrość. Stwierdzenia wypowiadane w złości również powinien kontrolować, co niestety nie wychodziło mu najlepiej. Nigdy nie umiem stwierdzić, czy mówi wtedy poważnie, czy zwyczajnie żartuje.
   Po kilkunastu minutach uznałam, że wezmę jeszcze prysznic, w razie, gdyby później zmorzył mnie sen i tak też uczyniłam. W mieszkaniu zalegała głucha cisza, żadnych dźwięków z telewizji, żadnych podniesionych głosów czy stukających naczyń. Możliwe, że wyszedł. Ale tak późno? Bez najskromniejszej informacji? Wychodząc z kabiny w łazience, westchnęłam cicho i okrywając się ręcznikiem otworzyłam drzwi, by przejść do pokoju po bieliznę. Dostrzegłam, że w kuchni świeci się światło, więc jednak został. Nie powiem, uspokoiło mnie to, a zapewne dobrze wiedział, że to starcie przyniosło mi dodatkową porcję nerwów. Szkoda tylko, że na to pozwolił.
   Wskoczyłam pod kołderkę, przewróciłam się na lewy bok i zamknęłam oczy. Dość szybko ogarniało mnie postępujące zmęczenie, co wcale mnie nie dziwiło, gdyż hormony burzą niekiedy 90% mojego dnia. I gdy już prawie odpłynęłam tak, że nie byłabym w stanie podnieść ociężałych powiek, poczułam jego dłoń tuż nad biodrem. Nic nie mówił, zatem ja też nie przerywałam ciszy, bojąc się nawet poruszyć.
   -Śpisz? - szepnął po kilku minutach, gładząc tym razem moje udo. -Przepraszam... Zaparzyłem ci ziołowej herbaty. Nie chcę, żebyś denerwowała się z mojego powodu.
   -Daj mi spokój, proszę. - mruknęłam wciskając twarz w poduszkę. Nie chciałam, by zniknął, byłam zwyczajnie ciekawa, jak zareaguje.
   -Powiedziałaś, że zawsze możemy porozmawiać. - przypomniał delikatnie, na co otworzyłam jednak oczy. Nie odpuścił i faktycznie rozważył wszystkie słowa, które padły z jego ust. A ja nie potrafię długo się gniewać, więc ostatecznie usiadłam na łóżku, by mieć go na widoku w pełnej skali. Patrzył na mnie z troską, podając mi parujący kubek. -Naprawdę źle się czujesz?
   -Nie aż tak strasznie. - przyznałam zwalniając dla niego miejsce obok siebie. -Nadmiar emocji, nie zaprzeczysz.
   -To, co ci wygarnąłem, bardzo źle zabrzmiało. - odparł wpatrując się we własne kolana. -Miałaś rację, nie mogę się wtrącać. To prawda, że nie znam Kai tak dobrze, jak pewnie powinienem, ale zrozum chociaż, że jej nie ufam, przynajmniej na razie. Stąd to wszystko.
   -Dlatego prawie na nią napadłeś? - rzuciłam zerkając na niego z ukosa. Westchnął ciężko. -Marco...
   -Zdaję sobie sprawę, że nie zrobiłaby ci krzywdy... Ale to także moje dziecko. I być może uznasz mnie za wariata, ale nie zostawiłbym cię tam, gdyby Marcel musiał gdzieś wyjść. Nie mam żadnych dowodów na to, że nie zmieniła Robina w potwora.
   -Znów wyolbrzymiasz. - zauważyłam, upijając kolejne łyki gorącego napoju. Blondyn przyglądał mi się z zaciekawieniem. -Oj, po prostu daj im szansę. Nikt, nawet oni sami, nie wymaga od ciebie, abyś od razu ją uwielbiał, ale okaż jej choć trochę szacunku. Będziecie teraz spędzać w swoim towarzystwie mnóstwo czasu. Z mojej winy, jak to ująłeś pół godziny wcześniej.
   -Niepoprawnie to ująłem. - oświadczył obejmując mnie ramieniem. Jego ręka ponownie błądziła w okolicach mojego brzucha. -Nie miej mi tego za złe... A przynajmniej nie za długo. Wiem, że wypadało się opanować, i w klubie i w rozmowie z tobą, ale ostatnio często miewam takie momenty słabości... Obiecuję, że nad tym popracuję. Dla ciebie.
   -Mam nadzieję, że zdążysz do tego dnia, w którym trafię na porodówkę z pierwszymi skurczami. - zażartowałam, na co też się roześmiał, jeszcze mocniej przytulając mnie do swej piersi.
   -Jasne, że zdążę. - zadeklarował dumnie, uśmiechnięty od ucha do ucha. -Nie wyobrażam sobie przegapić narodziny mojego syna lub córki. Wspominałem już nawet Kloppowi, że w kwietniu biorę kilka dni urlopu, zgodził się bez problemu.
   -To świetnie.
   -No okej... To ja się zbieram. - podsumował, ostrożnie odsuwając pościel i wydostając się spod niej. Zmarszczyłam brwi.
   -Dokąd? - spytałam śledząc go wzrokiem i nawet nie czekałam na odpowiedź, przewidując jej treść. -Zostań... Nie chcę, żebyśmy sypiali osobno, to mija się z celem. Wiem, że coś cię jeszcze blokuje, ale ja naprawdę cię potrzebuję... Byłoby fajnie, gdybyś wreszcie spróbował się przełamać. Ja nie myślę o tym, co było, nie prawię ci morałów, nie chowam urazy... Po prostu bądź blisko, dobra?
   Wsunął dłonie do kieszeni dresu, przyglądając mi się z góry. Już w ułamku sekundy dokładnie zaplanował, co poczyni dalej, wyczytałam to z jego twarzy. Pochylił się, opierając nadgarstki o miękką poduszkę i musnął wargami moje czoło.
   -Skoczę pod prysznic na dziesięć minut i wrócę. Przysięgam. Jeśli zaśniesz, nie będę cię budził, więc przypomnę ci już teraz, że bardzo kocham ciebie i nasze maleństwo. I nigdy, przenigdy was nie zostawię.
   Zsunął się jeszcze niżej i gładząc mój policzek, pocałował centralnie w usta, po czym poszedł do łazienki, jak gdyby nigdy nic. Zyskał przynajmniej pewność, że na sto procent nie zasnę.


~~~


<Marco>
   Do szatni wpadłem spóźniony dobre parę minut i ani trochę nie zaskoczył mnie fakt, iż przebywali w niej jeszcze Auba i Lewy. Założyłbym się, że specjalnie na mnie czekali, ale jak zwykle znaleźliby jakąś mało kreatywną wymówkę, typu korki na mieście lub płaczący synek Aubameyanga i to ja musiałbym zbierać piłki po treningu lub biegać karne kółka wokół całego ośrodka treningowego. Pomijając już, że totalnie nie miałem na to ochoty, pragnąłem jak najszybciej znaleźć się w domu. Obiecałem bowiem Lenie, że pojedziemy razem na wizytę kontrolną, a w zasadzie sam się na nią wprosiłem. Zwał jak zwał, czas ucieka dziś na moją niekorzyść.
   Przebieranie się szło chłopakom tego ranka wyjątkowo mozolnie, ponieważ podczas gdy ja niedbale upychałem zbędne obecnie rzeczy w szafce, Robert dopiero wiązał buty. Dodatkowo dziwne wydawało się, że oboje nadal milczą. Pochłonięty skupianiem się na możliwie jak najszybszym dotarciu na murawę, nie zwróciłem na to większej uwagi, ale gdy wstałem, już gotowy do wyjścia, a oni nadal siedzieli z tyłkami na swoich miejscach, musiałem zareagować.
   -Idziecie czy nadal zgrywacie upośledzonych? - przewróciłem niecierpliwie oczami i rozłożyłem ramiona. Patrzyli na mnie jak na debila, więc ostatecznie machnąłem jedynie ręką. -Okej, wasz wybór.
   -Stary, chodź na sekundę. - usłyszałem od Gabończyka, wskazującego ławeczkę przed moją stadionową garderobą. Popukałem się w czoło.
   -Powariowaliście? - spytałem z niedowierzaniem. -Zaliczymy już co najmniej dziesięć minut spóźnienia, a wy chcecie jeszcze urządzić pogadankę? Możemy to przesunąć na potem?
   -Nie. - stanowczość Lewandowskiego nie pozostawiała złudzeń. -Potem ja wracam do Anki, Pierre do rodziny, a ty, zdaje się, do Leny. - wyszczerzył się kąśliwie, lustrując mnie przy tym z uwagą. -Nie zajmiemy sobie więcej, niż pięć minut, miłosierny papa Klopp wybaczy.
   -A o co w ogóle chodzi? - wypuściłem powietrze przez nos, dając w ten sposób upust swojemu niezadowoleniu.
   -O Lenę oczywiście. - włączył się ponownie Auba, krzyżując stopy w kostkach. Posłałem im obojgu mordercze spojrzenie.
   -Żyje, ma się całkiem dobrze, brzuszek rośnie, na apetyt nie narzeka, jest grzeczna i dużo odpoczywa. - wymieniłem na jednym tchu, opierając ręce na biodrach. -Coś jeszcze?
   -Woody, my tak nie do końca mówimy o niej. - Bobek podrapał się po głowie, nadal z wrednym bananem na twarzy. -To znaczy o niej i o tobie, tak jakby... W sensie, że to dotyczy was razem.
   -Spoko, załapałem. Następna strona tego przemówienia, no jazda.
   -Widzisz, bo założenie rodziny to duża odpowiedzialność...
   -Racja, popieram to własnym doświadczeniem. - wtrącił Gabończyk, trącając Roberta w ramię i śmiejąc się głośno. -Jeszcze tego nie przeżyłeś, więc się nie udzielaj!
   -Bo moja żona...
   -Do jasnej cholery, możemy to skończyć?! - krzyknąłem poirytowany, ucinając ich wymianę zdań. -Serio, jeśli to takie ważne, umówimy się na piwo i przedyskutujemy to w spokoju, ale nie na już trwającym treningu! Co wy na to?
   -Nie znajdziemy czasu. Przed nami ostatnie mecze tej rundy, za chwilę Boże Narodzenie... Musimy się przyłożyć.
   -Boże, widzisz i nie grzmisz...
   -Okej, prosto z mostu. - Pierre klasnął w dłonie, a następnie wstał i położył je na moich ramionach. -Rada od wujka Auby. Lewemu głupio o tym wspominać, bo to jego siostra...
   -Wcale nie! - obruszył się i już otwierał usta, by coś dodać.
   -Lewandowski!!! - ryknęliśmy oboje, na co skulił się, niby przestraszony, by moment później śmiać się razem z nami.
   -Nie przerywaj, gdy wujaszek Aubameyang spełnia swoją misję posłanniczą, o ile w ogóle taka istnieje, inaczej otrzymasz pałę z filozofii. - pouczył go, żartobliwie grożąc Polakowi palcem przed nosem, po czym znów zwrócił się do mnie. -Marco, krótko: pomyśl, czego ci jeszcze brakuje.
   Nie doczekałem się dokładniejszej jasności jego głębokich rozterek, więc założyłem ramiona na klatkę piersiową, nie spuszczając z niego wzroku. Im dłużej to trwało, tym szerszy stawał się jego uśmiech. Domyślałem się, że uknuli coś za moimi plecami, lecz sam musiałem wpaść, co konkretnie chodzi im po głowie. Zabawa w kotka i myszkę... A Klopp zapewne już poczerwieniał ze złości... Albo nawet nie zauważył naszej nieobecności.
   -Poproszę telefon do przyjaciela. - wypaliłem w końcu, gdy zorientowałem się, że mi nie podpowie. Zerknąwszy ukradkiem na Lewego, finezyjnie przeczesał włosy.
   -Masz dziewczynę... Masz dziecko w drodze... Czyli masz rodzinkę. Masz mieszkanie... Więc czego jeszcze, kurde, nie masz, żeby było zajebiście?!
   Upłynęła kolejna minuta, zanim naprawdę pojąłem, do czego pije i po co zatrzymali mnie w szatni. Uśmiechnąłem się szeroko - tylko czekałem, aż zaczną o to pytać. A że pierwszymi byli Pierre i Robert - nic nowego. Zawsze pełno ich tam, gdzie ich w danym czasie nie szukają.
   -Cierpliwości. - oznajmiłem spokojnie, obserwując, jak chłoną każdy wyraz. -Myślę o tym już od kilku tygodni i sądzę, że opracowałem przyzwoity plan. Takich akcji nie przeprowadza się z dnia na dzień... Teraz czekam już tylko na odpowiedni dzień i odpowiednią godzinę. Zaufajcie mi. - puściłem do nich oczko, odwracając się na pięcie, jakbyśmy właśnie opuszczali bar. -A jeśli przez waszą wścibskość Jürgen wlepi nam dodatkowych dwadzieścia kółek, dowiecie się jako ostatni. Gwarantuję Wam to!


***


Na święta coś dłuższego ode mnie, tylko dlatego, że skończył mi się zeszyt i nie chciałam zostawiać wolnych kartek (spokojnie, kupiłam już kolejny :p) :v

Przepraszam, że tak późno :< Kiedy mama powiedziała rano: "Monia, jedź do miasta", nawet przez głowę mi nie przeszło, że spędzę tam 4.5 godziny :v Przejazd przez stosunkowo małe miasto (ok. 60 tysięcy mieszkańców) w okresie świąt to czysty terror, grr!


To zdecydowanie moja ostatnia aktywność na blogu przed świętami, więc życzę Wam, moje ukochane Czytelniczki, dużo odpoczynku (!), dużo czasu spędzonego z rodziną, dużo jedzenia i dużo prezentów. I dużo radości i dużo najlepszego (nie umiem składać życzeń :p)
+ malutki bonus informacyjny ode mnie: w kolejnym rozdziale (powinien być za tydzień) Lena i Marco poznają płeć (i liczbę!) swojego potomstwa, więc możecie już prorokować i wymyślać :) Niedługo nasi bohaterowie także przeżyją święta, które będą dla nich szczególnie wyjątkowe :D

Czas mnie goni (zresztą, jak zawsze), więc milknę na wieki i uciekam. Jeszcze to to to to i tamto do zrobienia...

Buziaki!

4 komentarze:

  1. Marco...Przegiął na początku, ale urzekł mnie na końcu i to tak, że jego wszystkie "uczynki" (brakuje mi słowa, mam nadzieję, że zrozumiesz o co mi chodzi) z tego rozdziału wyszły na plus i jak zawsze jestem zachwycona Twoim opowiadaniem. Powtarzam kilkanaście razy, ale podziwiam Cię za ta cała robotę i zastanawiam się czy kiedyś napisze rozdział na takim poziomie jak Ty. Może za sto lat!:)
    Zaręczyny w święta Bożego Narodzenia? Byłoby świetnie. Chociaż znając Ciebie będzie coś o wiele lepszego i w iście cudownym stylu jakikolwiek on by był.
    Nowa para w opowiadaniu..może coś poza wkurzniu obojga bohaterów wniosą? (Alkohol do Cocaine? :'D)
    Dużo dużo szczęścia, radości, miłości i spełnienia marzeń na święta i calutki nowy rok!!!
    Buziaki!♡♡
    PS. Zapraszam na rozdział u mnie!:*

    OdpowiedzUsuń
  2. jaki piękny <3 kocham ich po prostu kocham. Ten blog to chyba mi się nigdy nie znudzi =D czekam i zapraszam ;) i wesołych świąt =D

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozpalasz ciekawość do maksimum, cudowny rozdział :)
    Zdrowych i wesołych świąt dla Ciebie i Twoich bliskich :* A.

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział jak zawsze wspaniały, obstawiam, że będzie dwójka, ale nie śmiem mówić jaka płeć, i pewnie zaręczyny we Wigilię albo Sylwka. Czekam z wielką niecierpliwością na kolejny.

    OdpowiedzUsuń