I jeszcze miejsca trochę mam
Na wybuchy, słowa skruchy
Na ten niepokoju stan
Na ten niepokoju stan
I jeszcze znajdę więcej sił
Będę walczył, będę kochał
Będę się o ciebie bił
<Marco>
Siedziałem w łóżku z laptopem, doczytując w internecie wiadomości sportowe z Niemiec. Było już bardzo późno, moi hiszpańscy znajomi pewnie spali, a ja po prostu patrzyłem na wyświetlacz, śmiejąc się z opublikowanych artykułów. Dawno nie miałem tak dobrego humoru: wręcz posiadałem się ze szczęścia. Na Camp Nou przeżyłem szok, z którego do teraz się nie otrząsnąłem, razem z Marią i Mario przez dwie godziny śmialiśmy się przy kolacji, a jutro wracam do Dortmundu, do miasta i ludzi, z którymi naprawdę chcę zostać. Paradoksalnie przygoda w Barcelonie posiadała swoje plusy, bo dopiero dzięki niej zrozumiałem, czego potrzebuję w życiu.
Zamykałem wszystkie karty, by pójść spać, gdy rozdzwonił się telefon. W pierwszej chwili zaniemówiłem, gdy zobaczyłem, kto wybrał mój numer i zdecydowałem nawet, że nie odbiorę, jednak po chwili namysłu stwierdziłem, że skoro nie rozmawialiśmy od jakiegoś miesiąca, nie dzwoniłby do mnie bez powodu, o tej porze. Schowałem więc urażoną dumę w spodnie i przesunąłem palcem po zielonej słuchawce.
-Marco? - usłyszałem jego rozdygotany, zdenerwowany głos, co natychmiast postawiło mnie na nogi. Odstawiłem sprzęt na miejsce obok i przełożyłem smartfon do drugiej ręki.
-Cześć, Robert... - odpowiedziałem niepewnie. -Ehmm... Coś się stało?
-Kiedy będziesz w Niemczech?
-Jutro popołudniu... Dlaczego pytasz?
-Nie dasz rady wcześniej?
-Stary, jest prawie północ. - uświadomiłem mu, zerkając przy okazji na zegarek. -Mam skombinować sobie prywatny helikopter? Poczekaj te kilkanaście godzin.
-Chodzi o Lenę. - rzucił, na co podniosłem się do pozycji siedzącej, gdyż coś podpowiadało mi, iż Polak nie przekaże pozytywnych informacji, choć chciałbym się mylić. -Uważam, że powinieneś wiedzieć.
-Więc mów. - niecierpliwiłem się próbując zachować spokój. -Słucham.
-To nasza wina... Zostawiliśmy ją z Anią samą w domu... Przeczuwałem, że to zły pomysł, ale upierała się, że sobie poradzi...
-Robert, do cholery. - warknąłem wkurzony. Czy przekazywanie mi wieści na serio było takie trudne?! -Powiedz po prostu, o co chodzi, w jednym zdaniu. Co się dzieje?
-Lena trafiła do szpitala parę godzin temu... Byłem na nagraniach, Anka wróciła wcześniej i... Twoja była dziewczyna... Przepraszam...
Poczułem, jak krew odpływa mi z twarzy. Caro od samego początku rozsiewała kłopoty, lecz nie sądziłem, iż będzie w stanie posunąć się do czegoś takiego. Prosiłem ją o jedną, wydawało się, zwyczajną przysługę, a ona doprowadziła do katastrofy. Bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia wykończyła kobietę w ciąży. I jeszcze mi za to zapłaci.
-Lewy, uspokój się, to nie przez was. - zapewniłem usiłując odpowiednio dobrać słowa. Przecież oczywiste było, że to ja odpowiadam za ten wypadek. Gdybym sam z nią pogadał, gdybym tylko znalazł chwilę czasu... Napuściłem na matkę mojego syna lub córki jej największą rywalkę. Tego się nie wybacza. -Wiesz coś więcej?
-Nie, Ania pojechała i obiecała, że da znać, jeśli coś ustalą. Woody, jesteś w stanie przylecieć wcześniej? - spytał błagalnie, więc nie zastanawiając się dłużej, wpisałem w wyszukiwarkę adres strony internetowej miejscowego airportu. -Odbiorę cię z lotniska, tylko wymyśl coś i bądź szybciej, proszę.
-Daj mi chwilę. - przerwałem jego słowotok szukając już najbliższych połączeń. Bezbłędne skorzystanie z sieci graniczyło z cudem, brak koncentracji silnie dawał się we znaki, a strach i obawy związane ze zdrowiem siostry Bobka rozchodziły się po wszystkich kościach. Świadomość liczącej około półtora tysiąca kilometrów odległości dodatkowo utrudniała przetrwanie, lecz nie mogłem zrobić nic więcej. Na obecną chwilę to wykluczone. -Druga piętnaście, o wpół do piątej w Dortmundzie. Może być?
-Super. Odezwij się trzydzieści minut przed lądowaniem, okej?
-W porządku.
-No to do zobaczenia.
-Robert... - zatrzymałem go na łączach, gdy zamierzał się rozłączyć. -Dzięki za telefon. Nie musiałeś, fajnie, że pomyślałeś.
-Lena by mi nie darowała. - zażartował w nerwach, na co mimowolnie się uśmiechnąłem. -Pospiesz się, chłopie, zostały ci dwie godziny. Słyszymy się później.
Zakończył rozmowę, nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, ale natychmiast się otrząsnąłem. Wiedziałem, że czeka mnie jeszcze przebukowanie biletu, a czas ucieka. Ubrałem się, na kilka minut wskoczyłem do łazienki, spakowałem pozostałe rzeczy, a na stole w kuchni zostawiłem gospodarzom kartkę z przeprosinami oraz wyjaśnieniem swojego nagłego zniknięcia i po kwadransie wsiadałem do podstawionej taksówki. Każda sekunda była teraz na wagę złota.
~~~
Lewandowski czekał w terminalu, zabijając wzrokiem tarczę zegarową i tablicę przylotów. Poderwał się z miejsca, gdy położyłem dłoń na jego ramieniu, po czym uściskał mnie, jakbyśmy spotkali się po raz pierwszy od roku. Dostrzegłem, że jest zmęczony i wiele już przeszedł, lecz jeśli w grę wchodziła jego siostra, nigdy się nie poddawał. I ja, jako brat, świetnie go rozumiałem.
-Kupiłem ci kawę. - zaczął, wyciągając w moją stronę zapakowany na wynos, jeszcze gorący napój. -Przyda się.
-Dzięki, niewątpliwie. - nie kryjąc zdziwienia odebrałem od niego towar i skierowaliśmy się do wyjścia. -Zapowiada się długa noc... W zasadzie już dzień.
-To będzie niekończąca się doba.
-Są jakieś nowe informacje? - zapytałem nie mogąc się powstrzymać, w końcu minął spory odcinek czasu. Robert westchnął ciężko.
-Ania dzwoniła po trzeciej, że opanowali sytuację. Badania wykonają dopiero rano, jak się obudzi... Musimy czekać.
-Lewy, co się właściwie wydarzyło? - zatrzymałem się spoglądając na niego. -Carolin ją zdenerwowała, prawda?
-Z tego, co wiem, to nie. - odparł, na co uniosłem brwi. -Podobno przyszła, by wytłumaczyć Lenie, że zajście między wami było nieporozumieniem, coś tam jeszcze dodała i miała już wychodzić, ale Lena źle się poczuła i straciła przytomność. Zadzwoniła na pogotowie, do mojej żony i czekała na ich przyjazd. Widzę, że jesteś zaskoczony. - zauważył zmieniając temat. Pokiwałem twierdząco głową.
-Nie spodziewałem się, że jej człowieczeństwo nie wyginęło. - przyznałem złośliwie. -Chyba będę musiał jej podziękować.
Zlustrował mnie wymownie, aczkolwiek nie zwróciłem na to uwagi. Resztę drogi do auta pokonaliśmy w ciszy. Siedząc w fotelu pasażera, popijałem kawę i rozmyślałem nad zachowaniem mojej ex. Zaakceptowanie wystąpienia błędu, w szczególności przed młodą Lewandowską, na pewno nie przyszło jej łatwo, ale mimo wszystko zrobiła to. Musiał istnieć konkretny powód, dla którego zdecydowała się postąpić w ten sposób, bo nie wierzę, że zrobiła to z własnej, nieprzymuszonej woli. Musiała także coś schrzanić, jeśli doprowadziła moją ukochaną do takiego stanu i ja dowiem się, co. Teraz jednak jej sprawa schodziła na drugi plan. Nie ona była obecnie najważniejsza.
-Wiesz, byłem przedwczoraj w siedzibie swojego niedoszłego, nowego klubu. - powiedziałem do Lewego, by choć na moment odsunąć od siebie trudne, życiowe wnioski. Uniósł jedną brew, najwyraźniej zainteresowany podjętym tematem. -Wszedłem do środka, a oni patrzą na mnie, jak na debila, który zgubił się w wielkim mieście, mało tego, pytają, co mnie w ogóle do nich sprowadza. Zgadnij, co usłyszałem w odpowiedzi.
-Nie wiem, nie było mnie tam. - wzruszył ramionami, uważnie śledząc trasę. -Pochwal się.
-Najpierw wytłumaczyłem, że miałem dziś podpisywać kontrakt, miała odbyć się prezentacja... Wmurowało mnie, myślałem, że zapomnieli. Na co prezes do mnie, że nici z umowy, ponieważ otrzymali telefon z Dortmundu, że w dokumentach jest błąd i w żadnym wypadku nie sprzedadzą mnie za 'marne' 35 milionów. Paranoja, no nie? Siedziałem w samolocie, podczas gdy Aki Watzke załatwiał mi bilet powrotny do domu...
-Widocznie tak miało być. - mruknął Bobek. -Nikt nie zamierzał cię oddać, więc z opuszczenia Borussii ostatecznie wyszła ci jedynie trzydniowa wycieczka do Katalonii.
-Która w zupełności wystarczy mi na najbliższe lata. - podsumowałem stanowczo. -Naprawdę wiele rzeczy do mnie dotarło. Do dziś nie potrafię zrozumieć, dlaczego to tyle trwało, dlaczego nikogo nie słuchałem... Ten transfer mógł dojść do skutku.
-Mógł, Barca rzekomo chciała rzucić za ciebie na stół 60 milionów. Podbijali cenę do samego końca, ale Watzke się nie ugiął.
-Czytałem o tym w necie, zanim zadzwoniłeś... Zaraz. - zmarszczyłem czoło, odwracając się w jego kierunku z zaciekawieniem. Zagryzał wargę. -Skąd wiesz?! Robert... Maczałeś w tym palce?
-Okej, złapałeś mnie. - roześmiał się wciskając hamulec. Znajdowaliśmy się już na parkingu pod szpitalem. -Właściwie sam się wsypałem. Po powrocie z lotniska zadzwoniłem do Jürgena i zaproponowałem mu taki spisek. Miał funkcjonować jako plan B, w razie gdyby znajomi Leny cię nie odszukali, ale Aki i Michael szybko go podchwycili i nie zwlekali. Ciężar odpowiedzialności wzięli na siebie, dlatego Barcelona nie zmieszała cię z błotem. Z nożem na gardle kazaliby ci podpisać te papiery, bo aktualnie twoje miejsce zostało puste, a jutro zamyka się okienko, więc są bezradni. Takie życie, Woody, nic nie poradzisz.
-Narobiłem takiego zamieszania, że nie mam pojęcia, jak to odkręcić... - westchnąłem wpatrując się we własne kolana. -Czuję się tak podle, że najchętniej cofnąłbym czas lub po prostu zniknął. Mam nadzieję, że podobna sytuacja więcej się nie powtórzy.
-Jeśli o mnie chodzi, to mało skomplikowane. - położył dłoń na moim ramieniu, zatem zerknąłem na niego kątem oka. -Nie pozwolisz mojej siostrze cierpieć. Wprawdzie nadal mam ochotę cię zatłuc i poćwiartować lub na odwrót, lecz obiecałem, że przestanę kwestionować jej wybory. Nie wiem, czy ci wybaczy, to jej decyzja, ale pamiętaj, że cię obserwuję.
-Nie musisz się obawiać. - odpowiedziałem uśmiechając się do niego. -Kochałem ją, kocham i nadal będę kochał, niezależnie od tego, czy przyjmie mnie z powrotem czy nie. Jeśli spotykasz takich ludzi, jak ona, musisz ich zatrzymać przy sobie. Na zawsze.
~~~
<Lena>
Jasne, oślepiające światło. Charakterystyczny dźwięk kardiomonitora. Kroplówka, wenflon i duże okna. Tak, to właśnie to miejsce, którego unikałam jak ognia, choć przy moim trybie życia z ostatnich tygodni było niemal jasne, że spotkanie ze szpitalem mnie nie ominie. Doigrałam się.
Nie miałam świadomości, co dokładnie się stało, jak tu dotarłam, kto przyjechał razem ze mną. Pamiętam wyłącznie rozmowę z Carolin Böhs i to, że upadłam, a ona szukała ze mną kontaktu, grzebiąc jednocześnie w torebce... Później film się urwał i obudziłam się tutaj. Na obecną chwilę wiedziałam jedynie tyle, że żyję i prawdopodobnie nie odniosłam poważniejszych obrażeń. Taką przynajmniej żywiłam nadzieję, ponieważ mój brzuszek ciążowy nadal istniał, zatem nic gorszego nie mogło mieć miejsca. Nie darowałabym sobie, gdybym się myliła.
Po opadnięciu pierwszych emocji zorientowałam się, że całą moją salę, w której w zasadzie leżałam tylko ja, oraz korytarz za drzwiami owiewa pustka. Żadnych odwiedzających, nawet lekarzy, co kilka minut przewijały się jedynie pielęgniarki z różnymi rodzajami leków dla pacjentów. Wiszący na przeciwległej ścianie zegar wskazywał dziesięć po ósmej rano, więc nikogo z zewnątrz zapewne nie wpuszcza się jeszcze na oddziały. Odetchnęłam sarkastycznie z ulgą, gdyż dotarło do mnie, iż do ojcowskiego kazania Bobka i matczynej troski Anny brakuje jeszcze trochę czasu, dzięki czemu zdążę zaciągnąć się świeżym, nieskażonym powietrzem. I kiedy tak czerpałam przyjemność ze spokoju i samotności, nadeszło coś, przez co tylko cudem ominął mnie zawał, co idealnie wykazał wspomniany kardiomonitor. Był tutaj. Wiedział. Przyjechał. Wrócił. Najzwyczajniej w świecie spał sobie w fotelu z lewej strony, okryty własną kurtką. Zrezygnował z dłuższego pobytu w Barcelonie, zarywając tym samym noc, o czym świadczył kubek po kawie na stoliku obok. Reus nie pije kawy, jeżeli nie zachodzi taka potrzeba. Musiał być poważnie wyczerpany, skoro sięgnął po takie wspomagacze.
Zdawałam sobie sprawę, że mi nie wolno, lecz pragnęłam jak najszybciej wstać i znaleźć się przy nim, aby zyskać stuprocentową pewność, że to faktycznie on. I osiągnęłabym cel, gdyby dążenia do niego nie przerwała mi pielęgniarka, która właśnie weszła do środka. Widząc powrót moich podstawowych funkcji życiowych, wychyliła się przez drzwi, by poprosić o pomoc lekarza i jedną z koleżanek po fachu. Rosnące zamieszanie obudziło oczywiście Marco, który przeciągnął się leniwie w wygodnym meblu, niezbyt jeszcze ogarniając, o co się właściwie rozchodzi. Później wyłapałam tylko, że opuszcza pomieszczenie z telefonem przy uchu, zatem wywnioskowałam, że dzwoni do Lewego. Starałam się podzielić uwagę pomiędzy doktora, zasypującego mnie gradem istotnych dla niego pytań, a mężczyznę mojego życia, intensywnie wyrzucającego z siebie ogrom słów, systematycznie zerkającego w przeszkloną szybę. Nie liczyłam, ile czasu zajął cały ten proces, ale byłam za to przekonana, że ominęło mnie jakieś istotne wydarzenie z życia Reusa. Ponownie pojawił się w Niemczech, a to musiało coś oznaczać.
Gdy pozostawiono mnie w końcu w spokoju i dowiedziałam się, iż mojemu maleństwu nie zagraża większe niebezpieczeństwo, a piłkarz przeprowadził wstępną rozmowę z moim lekarzem prowadzącym, po czym wrócił do sali, nastała krępująca, tajemnicza cisza. Przez uciążliwie ciągnący się moment stał naprzeciwko mojego łóżka i obserwował ze zmarszczonymi brwiami. Cierpiał i nie trzeba być geniuszem, by to odkryć. Żałował. Bał się tego, co może ode mnie usłyszeć i ta niewiedza rozrywała go od środka. Mnie natomiast zastanawiało, na co jeszcze czeka. Nie widzieliśmy się bity miesiąc, a on zachowuje się tak, jakby patrzył na mnie pierwszy raz w całej swojej pieprzonej egzystencji. Nie wiem, czy zdefiniowano kiedykolwiek gorsze uczucie od obojętności człowieka stanowiącego drugą połowę twojego serca.
-Jeśli chcesz, żebym zniknął, po prostu powiedz, a obiecuję, że więcej mnie nie zobaczysz. - powiedział cicho, na co momentalnie zastygłam w bezruchu. -Anna i Robert przyjadą za godzinę, bo...
-Anna i Robert mnie nie obchodzą. - wtrąciłam, wciąż utrzymując z nim kontakt wzrokowy. -Ich nie ma, ale jesteś ty, a o ile dobrze pamiętam, musimy wyjaśnić sobie kilka kwestii.
Spojrzał na mnie zupełnie zaskoczony, na co wyciągnęłam rękę w jego stronę, by uświadomić mu, że naprawdę chcę z nim pogadać. Nie wahał się długo: uśmiechnął się delikatnie, po czym usiadł obok, ujmując moją dłoń i musnął wargami jej wierzch. Prosty gest, a sprawił, że wszystko stało się lepsze. Zapomniałam nawet, gdzie jestem bo to w sumie nie było takie ważne. Liczył się fakt, iż Reus zrezygnował z Hiszpanii i poszedł po rozum do głowy.
-Denerwujesz się. - wypomniał wskazując urządzenie nad moją głową, aczkolwiek oboje wiedzieliśmy, że nagły skok ciśnienia wywołały pozytywne emocje. -Jak się czujesz?
-Okej. - przyznałam wzruszając ramionami, po czym spojrzałam mu w oczy. -Marco, przepraszam... To nie powinno tak wyglądać...
-Porozmawiamy o tym później, dobrze? - przesunął kciukiem wzdłuż mojego policzka, przez co zacisnęłam na chwilę powieki. -Tymczasem wytłumacz mi, co sobie wyobrażałaś, zaniedbując się przez ostatnie tygodnie. Jadłaś coś zdrowego? Kiedy przespałaś całą noc? Kiedy pomyślałaś o tym, żeby normalnie odpocząć? Mała, to, jak postąpiłaś, było skrajnie nieodpowiedzialne. Mogłaś wyrządzić sobie krzywdę, nie tylko sobie. Dlaczego?
-Bo się rozstaliśmy. - rzuciłam prosto z mostu, czym ugodziłam w jego honor. Odsunął się, zaciskając usta w cienką linię. -Wyjechałeś, ja nie skupiałam się na pilnowaniu swojego samopoczucia, chciałam cię tylko odzyskać... Sporo mnie to kosztowało, ale opłaciło się, bo jesteś.
-Jestem i będę, jeśli właśnie tego sobie życzysz. Lena, nigdzie się bez ciebie nie wyprowadzę, jasne? Całą winę za wszystkie te wydarzenia biorę na siebie i nie zaprzeczaj, bo to ja nawaliłem. Gdybym z miejsca ci zaufał, nie leżałabyś teraz tutaj.
-Ale ja też ci nie wierzyłam...
-Miałaś do tego prawo, bo przyłapałaś mnie w jednoznacznej sytuacji, która na szczęście już się wyjaśniła. Ale na przyszłość musisz mieć świadomość, że naprawdę bardzo cię kocham i nie szukam dodatkowych atrakcji, pamiętaj o tym. I kocham też mojego syna lub córkę, moje dziecko rozwijające się gdzieś tam pod twoją opieką.
-Co? - wykrztusiłam otwierając szeroko oczy. Marco zerknął na mnie i zaczął się śmiać.
-Powinienem powiedzieć 'nasze', prawda? - poprawił się. -Nie patrz tak na mnie, już trzy miesiące uciekły mi przez palce i nie chcę stracić ani jednego dnia więcej. Przysięgam, że od tej pory będę robił wszystko, żebyśmy byli szczęśliwi i mam nadzieję, że kiedyś się uda.
Uśmiechnęłam się, a on pochylił się i ucałował moje czoło. Mówił szczerze, nie kłamał, zależało mu, dzięki czemu kamień spadł mi z serca. Dostrzegałam też jednak, jak bardzo jest zmęczony, że zapewne ma do załatwienia parę istotnych spraw i powinien przespać się jakiś czas. Nie mogłam trzymać go przy sobie tylko ze względu na to, że nie chciałam tracić go z oczu.
-Marco, proszę cię, byś pojechał do domu, musisz odpocząć. - oświadczyłam stanowczo, gładząc jego ramię. -Niedługo zjawi się Bobek, a mnie zabiorą na badania, pozatym, nie potrafię patrzeć, jak się wykańczasz. Nalegam.
-Ale obiecaj mi, że dasz znać, jeżeli dowiesz się czegoś nowego. Jeśli nic się nie zmieni, jutro cię wypiszą, wtedy pomyślimy, co dalej.
-Zadzwonię.
-Wpadnę do ciebie popołudniu. - zapowiedział, ponownie obejmując moją dłoń. -I niczym się już nie przejmuj, będę przy tobie.
Splótł nasze palce i złożył czuły pocałunek na moim policzku, po czym odwrócił się, założył kurtkę i wyszedł. Położyłam głowę na poduszce i z uśmiechem zmrużyłam powieki. Już jest dobrze. A wszystko wskazuje na to, że będzie jeszcze lepiej.
-Jestem i będę, jeśli właśnie tego sobie życzysz. Lena, nigdzie się bez ciebie nie wyprowadzę, jasne? Całą winę za wszystkie te wydarzenia biorę na siebie i nie zaprzeczaj, bo to ja nawaliłem. Gdybym z miejsca ci zaufał, nie leżałabyś teraz tutaj.
-Ale ja też ci nie wierzyłam...
-Miałaś do tego prawo, bo przyłapałaś mnie w jednoznacznej sytuacji, która na szczęście już się wyjaśniła. Ale na przyszłość musisz mieć świadomość, że naprawdę bardzo cię kocham i nie szukam dodatkowych atrakcji, pamiętaj o tym. I kocham też mojego syna lub córkę, moje dziecko rozwijające się gdzieś tam pod twoją opieką.
-Co? - wykrztusiłam otwierając szeroko oczy. Marco zerknął na mnie i zaczął się śmiać.
-Powinienem powiedzieć 'nasze', prawda? - poprawił się. -Nie patrz tak na mnie, już trzy miesiące uciekły mi przez palce i nie chcę stracić ani jednego dnia więcej. Przysięgam, że od tej pory będę robił wszystko, żebyśmy byli szczęśliwi i mam nadzieję, że kiedyś się uda.
Uśmiechnęłam się, a on pochylił się i ucałował moje czoło. Mówił szczerze, nie kłamał, zależało mu, dzięki czemu kamień spadł mi z serca. Dostrzegałam też jednak, jak bardzo jest zmęczony, że zapewne ma do załatwienia parę istotnych spraw i powinien przespać się jakiś czas. Nie mogłam trzymać go przy sobie tylko ze względu na to, że nie chciałam tracić go z oczu.
-Marco, proszę cię, byś pojechał do domu, musisz odpocząć. - oświadczyłam stanowczo, gładząc jego ramię. -Niedługo zjawi się Bobek, a mnie zabiorą na badania, pozatym, nie potrafię patrzeć, jak się wykańczasz. Nalegam.
-Ale obiecaj mi, że dasz znać, jeżeli dowiesz się czegoś nowego. Jeśli nic się nie zmieni, jutro cię wypiszą, wtedy pomyślimy, co dalej.
-Zadzwonię.
-Wpadnę do ciebie popołudniu. - zapowiedział, ponownie obejmując moją dłoń. -I niczym się już nie przejmuj, będę przy tobie.
Splótł nasze palce i złożył czuły pocałunek na moim policzku, po czym odwrócił się, założył kurtkę i wyszedł. Położyłam głowę na poduszce i z uśmiechem zmrużyłam powieki. Już jest dobrze. A wszystko wskazuje na to, że będzie jeszcze lepiej.
***
Dla wszystkich, którzy czekali na ich spotkanie - bo ja też czekałam i musiałam wrzucić już dzisiaj :p
Dla wszystkich, którzy być może rozczarowali się entuzjastyczną reakcją Leny - to nie tak, że Marco będzie miał cały czas z górki. Postaram się, żeby odzyskanie jej zaufania zajęło mu trochę czasu ;)
Następny pewnie gdzieś za półtora tygodnia, jeśli dam radę szybciej - będzie szybciej. Teraz lecę zajrzeć na Wasze blogi i zmierzyć się z 40-minutową audycją po niemiecku... Ugh!
Komentujcie komentujcie komentujcie ❤
LG♡♡♡
Pierwsza!
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz jak się cieszę, że Marco nie podpisał tego nieszczęsnego kontraktu z Barceloną. Teraz najważniejsze jest aby pomiędzy nim a Leną było jak dawniej. Pewnie będą potrzebowali trochę czasu, ale kochają się i to jest najistotniejsze.
To bardzo dobrze, że Caro porozmawiała z Leną. Nie lubiłam jej od samego początku, jednak po tym co wyznała Lewandowskiej patrzę na nią inaczej.
Buziaki,
Mańka :)
Jejku! Cudownie czekałam na to całe życie Hahah jak dobrze ze się pogodzili *_*
OdpowiedzUsuńNo i ten ROJSU i jego honor i pewność siebie gdyby nie to to by nie musieli się rozstawać Ale na szczęście już wszystko sobie wyjasnili i jest dobrze *o*
Z niecierpliwością czekam na następny i pozdrawiam Aga <3
Druga! Hahaha :D(Pisze szybko, aby serio tak było!:) )
OdpowiedzUsuńKocham cie kobito!♡ Haha! Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo się ciesze, że się spotkali, że wszystko się wyjaśniło! :))))
Marco taki kochany...A z Lewego szczwany lis! Nie ma co!:D
Cudowny rozdział!♡♡ Dużo czasu na pisanie i nadrabianie blogów (ehem, ehem, zapraszam do siebie :D ) Juz nie mogę się bardzo bardzo doczekać kolejnej części!:*
Buziaki kochana!;***
*trzecia :'((( hahaha
UsuńO! Jak super,że dodałaś dzisiaj:) Wkońcu się spotkali!:D Dobrze,że Lenie się nic nie stało:( A swoją drogą Lewy to cwaniak;D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i ściskam:*
w końcu :D ale się cieszę ;) przy tobie to na pewno będzie miał ciężko chłopak hehe ;D
OdpowiedzUsuńNie ważne jak długo Reus będzie musiał zdobywać zaufanie Lewandowskiej i całej reszty, ważne że wrócił i zrozumiał swój błąd, teraz niech się troche pomęczy :D i mam nadzieję, że z Leną będzie wszystko w porządku, Świetny rozdział, A :*
OdpowiedzUsuńNo rozdział świetny! Nareszcie to na co czekałam od początku! Dobrze, że Reus w końcu zmądrzał. Najwazniejsze jest to że oboje sobie wybaczyli i teraz - miejmy nadzieje - nie będzie już większych problemów. Cóż, teraz czekamy na dalszy rozwój akcji, a ty kochana? Po raz kolejny świetnie rozegrałaś sytuacje, zaciekawiłaś nas, trzymałaś w niepewności - tak trzymaj! Za to cię kochamy. Do następnego, uwielbiam! x
OdpowiedzUsuńNa koniec musiałam przetrzeć oczy, bo nie dowierzałam normalnie :D
OdpowiedzUsuńCzyli jednak masz serce haha ♥
Dziękuję za taki weselszy rozdział :) Przydał nam się wszystkim :)
Kurczę, jak dobrze, że przejrzał na oczy, zmądrzał i przestał zachowywać się jak dziecko!
Ta rozmowa z Leną była świetna i będę Ci powtarzała, że uwielbiam ich dialogi i piszesz je świetnie!
Również chyba należy podziękować Lewemu, który pokazał spryt i zachował się cwaniacko :D ale wszyscy mu brawa bijemy za ten pomysł :)
Komentarz bez składu, ale od serducha :*
Do następnego i zapraszam na nowiutki rozdział!
http://love-is-a-polaroid.blogspot.com/2015/11/rozdzia-8.html
Weny i buziole ♥
czekamy na następny.Kiedy będzie ? <3 :* :*
OdpowiedzUsuńSuper *.* Dawaj nexta :)
OdpowiedzUsuńKiedy pojawi się nowy rozdział?
OdpowiedzUsuńKochani, będzie jutro popołudniu. Siedziałam dziś nad nim od 16 i skończyłam jakieś pół godziny temu, więc (możecie mi wierzyć lub nie), bolą mnie już oczy od pisania, ale koniecznie chciałam, żeby pojawił się w weekend. Jeszcze troszeczkę cierpliwości ❤
OdpowiedzUsuń