sobota, 30 maja 2015

2. Ich liebe dich mehr als gestern und weniger als morgen

   Siedząc w samochodzie kilka minut przed południem zastanawiałam się, dlaczego zaoferowałam mu swoją pomoc, wyrażając zgodę na odebranie go z treningu. Rano zaserwował mi niespodziewaną pobudkę, trzaskając drzwiami garderoby, bo nie pamiętał, gdzie położył sportową torbę. Przynajmniej wszystkie zapachy Hugo Bossa znalazły przez te pół roku swoje stałe miejsce, gdyż sprezentował im specjalną półkę w sypialni i przyznaję - wreszcie ruszył resztkami swojego mózgu i wpadł na świetną inicjatywę. Kiedy ponownie już układałam się do snu, dotknął chłodną dłonią mojego odsłoniętego pośladka, potulnie przypominając, że klucze do auta zostawia na kuchennym blacie. Jedyne, o czym wtedy marzyłam, to rozszarpanie go na strzępy, ale jego dobry anioł w porę podpowiedział mu, że czas się ulotnić i natychmiast wyszedł.
   Będąc w ruchu koncentrowałam się na poprawnym manewrowaniu kierownicą, lecz zatrzymywana przez sygnalizacje świetlne, które w dniu dzisiejszym ewidentnie mi nie sprzyjały, wracałam myślami do Barcelony. Podziwiałam mojego chłopaka za to, iż nie dociekał, co tam robiłam, ale i za to, że cierpliwie znosił moje humorki. W ostatnich dniach coraz częściej stawałam się nerwowa, brakowało mi skupienia i łapałam się na tym, że nie słuchałam słów najbliższych skierowanych bezpośrednio do mnie. Facet, z którym pieprzę się średnio cztery razy w tygodniu, przy tym tylko w pięćdziesięciu procentach w granicach łóżka, powinien być poinformowany o moich zamiarach już jakiś czas temu, bo jest drugą częścią mojego życia, bez której nie istniałaby ta pierwsza. Kurwa, ŻADNYCH tajemnic. Jeszcze nigdy nie złamałam danej mu obietnicy.
   Wyglądał dziś wyjątkowo ponuro, a wymuszony uśmiech, którym przywitał mnie z odległości kilkunastu metrów, także nie należał do najszczerszych. Już sam przygnębiający wyraz jego twarzy rozbijał moje wnętrze na drobne cząstki, więc jak mogę myśleć o zabiciu nas obojga czymś do kwadratu podłym? Lena, jednak wystąpiły u ciebie początkowe objawy masochizmu.
   Wpił się łapczywie w moje usta, ściskając jednocześnie biodra, jakby przypuszczał, że wyssie potrzebną energię. Być może posiadał jakieś ukryte, wampirze zdolności, bo jego humor uległ znaczącej poprawie. Swój podręczny bagaż upchnął w samochodowym kufrze i zasiadł na pasażerskim tronie.
   -Dlaczego nie przyjechałaś Rolls Royce'm? - spytał lustrując mnie badawczo. -Brytyjczycy produkują model specjalnie na moją cześć, a ty go olewasz. Na pewno czuje się z tego powodu odrzucony.
   -Marco. - uderzyłam otwartą dłonią w kolano piłkarza, zaraz kładąc ją z powrotem na kółku, bo centrum miasta to nienajlepsze miejsce do prowokacji. -Kochanie. Może zamiast do domu, powinniśmy udać się do psychiatry?
   -Przyznaj, bałaś się, że znów zaciągnę cię na tylną kanapę. - uwodzicielsko poruszył brwiami, ale jedynie prychnęłam nonszalancko.
   -Nie posunąłbyś się do tego w biały dzień, poza tym świetnie wiesz, że nie lubię go prowadzić. Jest ciężki, za duży i niewygodny. 
   -Żartowałem. - teraz to jego ręka powędrowała na moje nagie udo, na co pożałowałam, że założyłam tak krótkie szorty. -Ale miej świadomość, że godziny popołudniowe w niczym mi nie przeszkadzają.
   Bezczelnie kontynuował swoje tortury doprowadzając mnie do ostateczności, aż w końcu wbiłam swoje paznokcie w jego delikatną skórę przy zgięciu łokcia. Zawył głośno, ugodzony dawką bólu i od tej pory trzymał swoje hormony i fantazje na wodzy.
   -Następnym razem odbierze cię Marcel albo Robin. - warknęłam imitując złość. Nie oszukujmy się, nie umiałam się na niego dąsać.
   -Przepraszam.
   -Opowiedz mi lepiej, co się dziś stało. - zaproponowałam zerkając na niego bokiem. -Kiepsko się prezentujesz. Słynny Marco Reus zmizerniał podczas urlopu. Jak to możliwe?
   -Odbyliśmy pierwsze zajęcia bez Mario.
   -Oh. - jęknęłam, prawdziwie zaskoczona odpowiedzią. -Zapomniałam.
   -W porządku. Dopiero teraz dostanę lekcję od życia, bo już autentycznie muszę się pogodzić z jego nieobecnością.
   -Rozumiem, że to dla ciebie trudne, lecz z każdej strony ktoś udzieli ci wsparcia. Kumple, rodzina, ja... Spory wybór.
   -Dlatego nie wpadam w sztuczną depresję. Będzie dobrze i zdałem sobie z tego sprawę już na Ibizie. Spędziłem więcej czasu z tobą, niż z Mario, ponieważ ciebie potrzebuję bardziej.
   -Marco, ja...
   -Gdy myślę o tym, że w zasadzie cały czas będziemy razem, dociera do mnie, że tak naprawdę nie mam powodów do stresu. Przecież jesteś dla mnie o wiele cenniejsza, niż Götze i jego zniknięcie. Bo ty nie znikniesz. Wpadniesz na każdy mecz i... Właśnie, przecież jeszcze dojdzie liga, tysiąc kontraktów reklamowych, sesje zdjęciowe, wywiady, konferencje...
   -Chciałabym ci coś...
   -Ach, jeśli nadal zamierzasz latać z nami na spotkania Champions League, nie stanowi to żadnego problemu. Otrzymujemy bilety na każdą kolejkę, a twoja noga wyzdrowiała i nie mam już argumentów, by zatrzymywać cię w Dortmundzie. Wiesz, strasznie się cieszę, że możesz kibicować z trybun i żywię nadzieję, że twoje studia w żadnym terminie nie kolidują z...
   -Woody, do jasnej cholery! - krzyknęłam uciekając się do radykalnych metod, by go uciszyć. Każde zdanie wypływające z jego ust odbierało mi motywację do wyczekiwanej spowiedzi. -Zamknij się na parę chwil i oddaj mi pierwszeństwo.
   -Okej. - uniósł dłonie w poddańczym geście, co jednak nie oznaczało, że zakończył swój monolog. -Ostatnia rzecz, proszę. Widzisz, uznałem, że wypada, abyś to wiedziała. Caro początkowo również nienawidziła futbolu, ale później pojawiała się niewiele częściej. Oczywiście szanowałem to, ale potrzebowałem jej akceptacji, której w ogóle nie odczuwałem. Z tobą jest inaczej. Do dziś wspominam wieczór, kiedy powiedziałaś, że nie chcesz dłużej siedzieć w moim mieszkaniu, gdy przebywam poza miastem. Spójrz, ile od tego czasu się zmieniło. Ile zmieniło się we mnie. Każdego przeciwnika traktuję teraz jak pewien rytuał - wychodzę na boisko, zmiatam go w pył i zgarniam kolejne punkty dla zespołu. Bo wiem, że siedzisz na stadionie i trzymasz za mnie kciuki. I za to też cię kocham, Lena. Za to, że pozwalasz mi być sobą, że swoją miłość potrafisz pokazać nie tylko słowami, że czasami moje szczęście stawiasz ponad twoje. Dużo brakuje mi do doskonałości, ale nie odtrącasz moich wad. Pracowałem na twoje uczucie: musiałem spławić Štilicia, zyskać w twoich oczach, zdobyć twoje zaufanie. Na początku uważałem, że tylko cię lubię, lecz szybko pojąłem, że lubię cię zbyt mocno. A teraz mam prawo powtarzania, że cię kocham, bardziej niż wczoraj i mniej niż jutro. Piękne, prawda? Uważaj, czerwone. Teraz twoja kolej.
   Odruchowo wcisnęłam hamulec. Zastygłam w jednej pozycji i otrząsnęłam się dopiero, gdy kierowca czarnego BMW za nami klaksonem dał mi znać o zmianie świateł. Marco nie reagował, zaniepokojony moim milczeniem. Nie miał odwagi, zwątpił w siebie?
   -Mała, wszystko okej? - przejęty odwrócił się w moją stronę. -Może ja poprowadzę?
   Pokręciłam przecząco głową, wciąż nie wypowiadając nawet słowa. Zbijałam go z tropu, ale napływające do oczu łzy uniemożliwiały podjęcie rozsądnego działania. Dopiero po zaparkowaniu Astona Martina w podziemiach wieżowca zebrałam myśli i wytłumaczyłam blondasowi swoje nieporadne zachowanie.
   -Wybacz, nie przygotowałam się na takie wyznanie. - szepnęłam, wywołując uśmiech na jego twarzy. -Nie mam pojęcia, co powiedzieć.
   -Chciałaś o coś zapytać.
   -Tak... Planujesz jakiś wypad na później? Pomyślałam, że... Spędzimy razem trochę czasu.
   -Dobra. - beztrosko wzruszył ramionami i opuścił wnętrze swojego wozu. Idąc w jego ślady, zablokowałam drzwi pilotem i dorównałam mu kroku.
   -Jesteś najlepszą rzeczą, jaką spotkałam w ciągu tych dwudziestu jeden lat. - rzuciłam, gdy czekaliśmy na windę. Zaraz po wejściu do środka przycisnął moje nadgarstki do ściany i z przerażającą namiętnością zaatakował usta. Wsunęłam dłonie w tylne kieszenie jego spodni, by zminimalizować dzielący nas dystans. Ciepło jego oddechu potrącało wszystkie struny rozkoszy, które znał już na pamięć. Kochał mnie drażnić. I doskonale wiedział, jak to robić.



~~~


    -Znów komedia? - protestował rozsiadając się na kanapie. -Nie chcę oglądać kolejnego wyciskacza łez lub taniego romansidła. Dziś ja wybieram.
   -Proszę bardzo. - wskazałam pokaźny regał z filmami DVD pod telewizorem. -Ale zapomnij o horrorze i każdym innym horroropodobnym gatunku.
   -Nie chcesz się przytulać?
   -A ty nie chcesz się całować?
   Zmarszczył czoło i uśmiechnął się cwaniacko. Nie spuszczał ze mnie wzroku przez następne minuty wertując kolejne płyty, aż a końcu zacisnął powieki i na oślep wyciągnął jeden element zestawu. Spojrzał na okładkę i jęknął rozpaczliwie.
   -W wolnym czasie zrobię tutaj porządek i wyrzucę wszystkie te miłosne dramaty. - burknął wsuwając album do odtwarzacza.
   -Nie narzekaj. Akurat ten zawiera mnóstwo scen erotycznych, co powinno cię w pełni usatysfakcjonować.
   -Uważasz mnie za erotomana?
   -Tego nie powiedziałam.
   -Właśnie, że tak.
   -Przestań kręcić! - najeżyłam się, a Reus wybuchnął śmiechem. Zaraz jednak objął mnie ramieniem i przysunął się tak blisko, iż oparta o jego klatkę piersiową, czułam harmonijne bicie niemieckiego serca przebywającego ze mną Dortmundczyka.
   Seans trwał już dobre pół godziny, a ja wiedziałam jedynie tyle, że główna bohaterka była jedynaczką i zakochała się w koledze ojca. Słowa, które usłyszałam od Marco w aucie, nie pozwalały się skupić i wprowadzały w stan rozproszenia. Nadal żyłam jego zeznaniem, żywiąc jednocześnie złość, że w tak łatwy sposób pozbawił mnie odwagi i koncentracji. Poinformowałabym go o każdym szczególe moich zamiarów na najbliższą przyszłość, lecz każda sylaba jego niedawnej wypowiedzi wciąż mieszała mi w głowie. Czułam się jak parodia widma z wyrwanym sercem, które nie potrafiło odczytywać ani okazywać uczuć. Coraz częściej żałowałam, nie widząc jednak możliwości kapitulacji. Matko, dlaczego on musi uprawiać tak szalenie zobowiązujący do osiadłego trybu życia zawód? W przeciwnym wypadku wyjechalibyśmy razem. A tak? Będziemy egzystować po dwóch stronach kontynentu tylko i wyłącznie ze względu na mój kaprys. Tego nie można znieść. Nie w tym świecie.
   Spojrzałam na obraz w telewizorze. Kobieta, której imienia jeszcze nie zarejestrowałam, prowadziła właśnie trudną konwersację z obiektem swoich westchnień, dążąc do zdradzenia mu targających nią emocji. Zacisnęłam usta, gdy rozeznałam się w aktualnej akcji. Para niespiesznie kierowała się do sypialni, a ręka Reusa spoczywała w tym czasie na moim ramieniu, swobodnie zwisając tuż nad piersią. Jeżeli jego tryb samopohamowania nawali, bez większej fatygi przesunie moją koszulkę ku górze, w tempie Usaina Bolta eliminując wszystkie części garderoby, stojące na jego drodze do celu. A cel był tylko jeden. 
   Bezwiednie obserwowałam, jak mężczyzna pogłębia pocałunki swojej adoratorki szukając zapięcia stanika, gdy blondas nagle westchnął i przerzucił stopy na oparcie sofy. Zerknęłam na niego z jasnym pytaniem wymalowanym na twarzy.
   -No co? - rozłożył bezradnie ramiona, ofiarując mi więcej swobody. -Mówiłem, że to jest słabe i powinno znaleźć wygodne miejsce w koszu na śmieci. Ci aktorzy w ogóle mnie nie przekonują.
   -Ciężko ci dogodzić. - skwitowałam przeczesując włosy. Zamknął mój nadgarstek w swoim uścisku.
   -Niektórzy potrafią.
   -Tak? Na przykład? - zachichotałam, gdy coraz silniej wbijał palce w moje ciało, błądząc dłońmi po skórze.
   -To kobieta, której raczej nie trzeba ci przedstawiać... Ale chodź ze mną. - nie oczekując odpowiedzi, uniósł moje nogi łapiąc za pośladki i oplótł je wokół swojej talii. Rozpalonymi wargami prosił o pozwolenie na dominację, którą błyskawicznie uzyskał, zadbałam jednak o to, by obnażyć jego tors, zanim pochylając się nade mną, odbierze mi możliwość delektowania się docieraniem do jego najperfekcyjniejszej wersji. Pasjonowałam się jego nagością, czego miał pełną świadomość i nie ukrywając swego szerokiego zakresu wiedzy, serwował mi ją od samego początku naszej znajomości.


"Z toalety wyszedł Reus. Owinięty jedynie bawełnianym ręcznikiem, sięgającym do jego kolan, przeciągnął się leniwie nad swoim posłaniem, dumnie prężąc klatę. Umięśnioną, najpiękniejszą klatkę piersiową, jaką kiedykolwiek widziałam u dorosłego mężczyzny. Lewy i jego sześciopak mógł wejść do trumny, zabić ją gwoździami i zakopać trzy metry pod ziemią. Blondyn przeczesał ręką włosy, po czym pochylił się nad walizką i zaczął szukać, jak mniemałam, bokserek. Faceci mają to do siebie, że śpią tylko w bieliźnie.
   -Wow. - wymsknęło mi się z ust. Ann zerknęła na mnie, później na Mario, a ten, podążając za moim wzrokiem, odwrócił się w kierunku kumpla. Napotkawszy go, prawie w negliżu, złapał się za głowę.
   -Marco, na litość Boską! Załóż coś na siebie, bo dziewczyny mi uciekną!
   -Nie wiedziałem, że z kimś rozmawiasz. - odparł obojętnie i do swojego jednoelementowego kompletu dorzucił koszulkę w narodowych barwach. Znów zniknął za drzwiami łazienki i wrócił po kilku sekundach, niekompletnie, ale jednak odziany. Dosiadł się do przyjaciela i gdy zorientował się, z kim konwersuje brunet, pobladł. -Przepraszam. Naprawdę nie miałem pojęcia... - wybąkał zmieszany. -Wiem, że nie powinienem, ale przecież nikt mnie tu nie widzi i...
   -Ja Cię widzę i to wystarczy. - grymasił Götze, na co dostał od kompana po głowie.
   -A ja nie mam nic przeciwko. - uniosłam zalotnie brwi w odpowiedzi na zdezorientowane spojrzenia zakochanych. Reus wybałuszył gały, a ja wybuchnęłam śmiechem."

   -Maleńka... Dobrze się czujesz? - ocknęłam się, gdy dotknął mojego policzka. Dopiero po paru sekundach dotarło do mnie, że zręcznie poradził sobie z resztą naszych ubrań, ale wciąż nic nie zrobił. -Odpłynęłaś.
   -Przepraszam. Myślałam o tobie.
   -O mnie? - parsknął rozbawiony. -Przecież jestem tutaj. Nie miałem pewności, czy mogę, bo...
   -Jest okej. - przerwałam, delikatnie muskając jego usta. -Nie powinieneś się obawiać, nie skrzywdzisz mnie.
   Wyciszony obsypywał pocałunkami moje podbrzusze, zrozumiałam zatem, że niedługo zamierza wykonać cios ostateczny. Rozdziewiczył mnie ponad sześć miesięcy temu, aczkolwiek nie oznaczało to, że nie odczuwałam już tego przeszywającego, ale przyjemnego bólu. Być może zdawał sobie z tego sprawę, ale coraz rzadziej pamiętał, że jestem jego kruchą, niedoświadczoną Lenką, której zadawanie cierpienia godzi w jego osobiste zasady. I nie było mi z tym jakoś szalenie źle.
   Pocałował mnie, by móc wejść w moją kobiecość, lecz jego ruch o jedną sześćdziesiątą minuty wyprzedził dzwonek do drzwi. Patrzyłam, jak w jego tęczówkach stopniowo gaśnie pożądanie, a gdy siedział już na łóżku, zanurzyłam dłoń w nieułożonych blond włosach i złożyłam wargi na tatuażu lewego przedramienia. Odetchnął głęboko, wypuszczając powietrze z ust.
   -Zabiję nawet, jeśli to Götze lub Yvonne albo Melanie. Oszczędzę tylko Nico. - syknął zaciskając dłonie w pięści. Przytuliłam się do niego ponownie, by ochłonął.
   -Zostań, ogarnij się. Ja pójdę.
   Powstrzymał mnie ściskając w pasie, po czym skradł buziaka, w mgnieniu oka pozbierał rzeczy i wyszedł prosząc, bym dołączyła za moment.


***



Urodziny Marco, Puchar Niemiec, zawieszenie butów na kołku przez Kehla... Wszystko to znika gdzieś w cieniu odejścia Kloppa i zakończenia sezonu Bundesligi. Ciężkiego, przykrego, ale na swój sposób pięknego sezonu.
Przecież nikt nie płacze... To tylko deszcz...
#dankekloppo #einmalborussefürimmerborusse

Życzę wspaniałego weekendu i pomyślnego wyniku dziś wieczorem!
PS. Jakieś propozycje odnośnie gościa, który odwiedził Marco i Lenę? Jestem ciekawa, czy zgadniecie :)

poniedziałek, 18 maja 2015

1. Was hab ich wieder gemacht?

"-Za dużo mogę stracić. - wzdychałam bez przerwy. 
-Ryzyk-fizyk. Z życia trzeba czerpać garściami, brać to, co daje. Jeśli odmówisz, śmiertelnie się obrazi i następnym razem wszystko Cię ominie.
-Tobie wszystko przychodzi z taką łatwością!
-Nie, kochana. Wychodzę z założenia, że urodziłam się po to, by przeżyć cudowną przygodę, by na łożu śmierci móc powiedzieć: 'było pięknie, nie żałuję, ale czas się pożegnać'. Powinnaś zrozumieć, że dokonywane wybory powinny Ci sprzyjać i czynić szczęśliwą."

   Nie spodziewałam się, iż kiedykolwiek zatęsknię za mądrościami Kai, w szczególności u boku Marco, przy którym niczego mi nie brakowało. Rady byłej przyjaciółki, choć może nie do końca szczere, bo po roku traktowałam je jak skuteczne próby namówienia mnie na opuszczenie ojczystego kraju, by umożliwić jej zbliżenie się do Semira, stanowiły wtedy jedną z podstaw, według których podejmowałam trudne decyzje. Kontakt z narwaną imprezowiczką umarł jednak śmiercią naturalną na jej własne życzenie, a rodzicom nie odważyłam się zwierzyć z lukratywnej propozycji, jaką otrzymałam kilka dni temu. Wtajemniczyłam w nią jedynie Anię i Roberta, lecz równie zaskoczeni jak ja, nie potrafili mi pomóc. Dlaczego nie uderzyłam do Marco? Bałam się. Najbardziej na świecie bałam się jego reakcji, snując ją w ciemnych wizjach. Nie miałam pomysłu, jak z nim o tym porozmawiać, ba, nawet na niego nie wpadłam. Złożona po finale Ligi Mistrzów obietnica straciłaby swoje cenne znaczenie.
   Znów postawiłam wszystko na jedną kartę i na razie nie żałowałam. Mam dwadzieścia jeden lat i powinnam już nauczyć się brania odpowiedzialności za samodzielne wybory, lecz ciągle balansowałam na granicy rozsądku i obłędu. Zrozumie, przecież mnie kocha. Nieprawda, należało omówić to razem z nim. Nie pomyślałam o nim, o jego uczuciach. To może nas zniszczyć. Po wszystkim już nic nie będzie takie samo. Czy zdawałam sobie z tego sprawę?
   -Jesteś egoistyczną dewiantką, Lena. - skarciłam samą siebie podnosząc z pokładu maleńki, kremowy kamyczek, po czym cisnęłam nim w taflę wody. -Nie zasługujesz na niego.
   -Co? - usłyszałam i silne ręce Reusa zakleszczyły się na moim nagim brzuchu. Nienawidziłam się za to, iż tak często paradowałam przed nim w stroju kąpielowym. On to uwielbiał, bo doprowadzało go do szaleństwa, a mnie wprawiało w zakłopotanie. -Myszko, przecież wiesz, że nie cierpię, kiedy mówisz po polsku w mojej obecności. Macie piękny język, ale uszanuj fakt, że jest dla mnie zwyczajnie za trudny.
   -Przepraszam. Zamyśliłam się, nie przypuszczałam, że mnie szukasz.
   -Wszystko w porządku? - spytał z troską, opierając podbródek na moim ramieniu i przesuwając nosem wzdłuż żuchwy. Zadrżałam nieznacznie.
   -Tak, jak najbardziej.
   -Lena, proszę Cię. - przesunął dłonie na moje biodra i odwrócił w swoją stronę, po czym zsunął mi z nosa okulary zmuszając, bym spojrzała w jego oczy. -Chyba nie sądzisz, że nie widzę, gdy ściemniasz. O co chodzi?
   Toczyliśmy walkę na spojrzenia, a ja zacisnęłam usta w cienką linię, by nie pokazać mu, że najchętniej rozkleiłabym się jak źle spojone kartki papieru. Jakim sposobem mam mu to powiedzieć? Martwi się o mnie za każdym razem, gdy tylko wyłapie zwątpienie w moim głosie lub nawet wyrazie twarzy i nie odpuści, dopóki nie pozna prawdy. Nie jestem w stanie ukryć przed nim nawet tego, że złamałam paznokieć, ale moje kruche serduszko nie pozwala na powiadamianie go o wydarzeniach, które obróciłyby jego wymarzone wakacje w ruinę. Na szczęście posiadałam sprawdzony plan B, wykorzystanie którego wymusiła na mnie zaistniała sytuacja.
   -Kochanie, nic się nie dzieje. - uśmiechnęłam się przekonująco, opierając dłoń na jego wreszcie opalonym torsie. Czułam się niesamowicie podle, reflektując wciśnięcie kłamstwa ukochanemu chłopakowi. -Po prostu... Czasami wraca do mnie ta cała cholerna przeszłość. Nie odbierz tego źle. W minionym roku przyjechałam tutaj z Semirem i...
   -Rozumiem. - na sam dźwięk imienia Bośniaka gwałtownie spinał każdy możliwy mięsień. -Nie domyślałem się, że jeszcze to roztrząsasz. 
   -Marco, to nie tak. - bez wahania usiadłam na jego kolanach, gdy zapadł się w miękkiej sofie. Idiotko, trzeba było powiedzieć prawdę! -Związek z tobą wygląda zupełnie inaczej i masz tego doskonałą świadomość. Przypomniałam sobie o Štiliciu, bo niegdyś byliśmy w tym samym miejscu.
   -Przecież mówiłem, że rozumiem. - zapewnił skupiając uwagę na moich włosach. -Nie przejmuj się.
  -I nie chowasz urazy?
  -Nie, lecz następnego lata to tobie przypadnie obowiązek obrania miejsca na urlop. - w ciągu sekundy wyszczerzył się od ucha do ucha, poruszając przy tym brwiami. -No i uwielbiam, kiedy próbujesz mnie udobruchać. To jedne z moich ulubionych momentów w życiu.
  -Jesteś potworem, Woody! - oburzyłam się, mierzwiąc jego czuprynę, na co roześmiał się głośno. -Ale i tak cię kocham.
   Spoważniał prowizorycznie i nie tracąc czasu, zachłannie musnął moje usta. Jęknął cicho, gdy ponownie zanurzyłam dłoń w jego farbowanej głowie, ale nie protestował, nie chcąc sobie przerywać. Nie ukrywał, że jestem jedyną osobą, która uzyskała pełen dostęp do jego perfekcyjnej fryzury, co w jego oczach czyniło mnie kimś naprawdę wyjątkowym. I ja to doceniałam.
  -Reus, ty ją kiedyś zgwałcisz! - fuknął Gundo, opadając na miejsce obok. -Nie chciałbym wtedy siedzieć w twojej skórze.
  -Nic jej się nie stanie. - bronił się Marco, gładząc moje ramię. -Jakiś problem?
  -W zasadzie tak. - Ilkay podrapał się po czole. -Ponieważ pojutrze wracamy do Niemiec ustaliliśmy, że idziemy dziś na ostatnią imprezę. Nie pytam was o chęci, a stawiam przed faktem dokonanym. Zbieramy się za dwie godziny na lądzie, żeby dziewczyny zdążyły z tymi swoimi makijażami i uczesaniami. Nie spóźnijcie się i nawet nie myślcie o przekrętach, bo wyciągniemy was siłą. To na razie!
  Zniknął w tempie błyskawicy, na co popatrzeliśmy na siebie z blondasem i wzruszyliśmy ramionami. Impreza? Okej. Dlaczego uważają, że będziemy się wykręcać?


~~~


  Chyba jeszcze nie do końca opanowałam trudną sztukę rozróżnienia w osobie Reusa żartu i powagi, dlatego obiecałam sobie, że jeśli kiedykolwiek w przyszłości usłyszę, iż Marcel oraz Robin przesadzają z alkoholem, skopię mu tyłek, aby zapamiętał, że ten dowcip wcale nie był śmieszny. Zrobię to po jakimś ciężkim meczu, bardziej zaboli. Opijając wczoraj wraz z Mario i Lewym przeprowadzkę tego pierwszego na południe, w jego pamięci zatarły się granice bezpieczeństwa i dziś nie wychodził bez wody mineralnej. Zadufany palant. 
  -Marco, nie leż na słońcu, bo to ci nie pomoże, wręcz przeciwnie, pogarszasz sytuację. - upomniałam go trzeci raz z rzędu, gdy po wyjściu z wody bezceremonialnie rzucił się na swój ręcznik. W kąpieli morskiej upatrywał lekarstwa na kaca.
  -Wiem, Mała. - burknął z twarzą zwróconą do piachu, nie zmieniając pozycji. -Nie męcz mnie dziś, błagam. Jestem wypruty z emocji i uczuć. 
  -Do jasnej cholery, człowieku! - podniosłam głos, faktycznie poirytowana. Wyczuł istotność problemu, dzięki czemu zdobył się na podniesienie głowy. -Nadal nie mogę uwierzyć, że jesteś pełnoletni już od sześciu lat. Kto ci pozwolił stać się pełnoprawnym obywatelem? Zachowujesz się tak, jakby kosmici wyrwali ci mózg i zjedli go na deser. Zero powagi, Reus! Wstydź się.
  -Wybacz. - wyciągnął rękę, by ująć moją, ale cofnęłam ją natychmiast.
  -Zapomnij. Porozmawiamy jutro.
  -Daj spokój, Lena. - Ann-Kathrin puściła do mnie oczko. -Z wraku auta nie zrobisz nowoczesnego, sportowego Ferrari. Musimy uzbroić się w cierpliwość. 
  -Racja. - westchnęłam zrezygnowana. -Narzeka na kumpli, a teraz podąża ich ścieżką. Nienormalny głąb.
  -Może się przejdziemy? - zaproponowała Anna, mrugając porozumiewawczo, zatem wiedziałam już, co ją trapi. -Rozładujesz emocje.
  -Chętnie. - zerknęłam jeszcze na Marco, który obejmował kark rękoma, marudząc pod nosem, na co pokręciłam z politowaniem głową. Ann zachichotała cicho i zaoferowała, że zostanie z nimi, dopóki nie dojdą do siebie. 
  Spacerowałyśmy brzegiem, upajając się chłodem wody pieszczącym nasze stopy. Stachurska długo milczała, starając się odpowiednio dobrać słowa. Nie popędzałam jej, cierpliwie czekałam, aż wykona pierwszy krok.
  -Wspominałaś mu już? - zaczęła po dłuższej chwili ciszy nie podnosząc wzroku. Nabrałam powietrza do ust, po czym wypuściłam je ze świstem.
  -Nie. Nie mam bladego pojęcia, jak się za to zabrać.
  -Powinien dowiedzieć się jak najszybciej. Nie możesz zaskoczyć go w ostatnim momencie.
  -Wiem, ale wierzyłam też, że to okaże się o wiele prostsze. -przyznałam z goryczą. -Jakbyś to rozwiązała na moim miejscu?
  -Nie zastanawiałam się... Na pewno niczego bym nie ukrywała. Jak ty to sobie wyobrażasz? -dopiero teraz obrzuciła mnie spojrzeniem. -To nie tydzień lub dwa, lecz znacznie dłużej. Wzięłaś pod uwagę, jak on to zniesie?
  -Nie pomagasz, Anka. - przerwałam jej, krzyżując ręce na piersi.
  -Przepraszam, wciąż próbuję wymyślić coś sensownego. Dlaczego właściwie wyraziłaś zgodę?
  -Zawsze marzyłam o wzięciu udziału w takim przedsięwzięciu. Może przynieść mi mnóstwo korzyści na studiach i udowodnić, że mam szansę rozwinąć się w innym kierunku, niż muzyka.
  -Nie boisz się?
  -Jedyne, przed czym trzęsą mi się dłonie, to opinia mojego chłopaka. - odparłam stanowczo i zgodnie z prawdą. -Dlatego tak mocno odwlekam poruszenie tego tematu. Zdążyłaś go już poznać, więc orientujesz się, co w niego wstępuje, gdy się wścieka. Chcę tego uniknąć.
  -Dużo ryzykujesz.
  -I jestem tego w pełni świadoma, ale i przekonana, że Marco ufa mi tak, jak ja jemu. W tym biznesie właśnie na tej wartości opiera się związek.
  -Marco nigdy nie spotykał się ze sławną kobietą. - zauważyła słusznie. Coraz bardziej utwierdzała mnie w przekonaniu, iż powinnam zrezygnować. -Nie zdaje sobie sprawy, jak to jest i niepokoję się, że może tego nie zaakceptować.
  -Porozmawiam z nim w spokoju i wszystko wyjaśnię. Nie będzie prosto, oczywiście, ale popatrz na Mario i Ann-Kathrin. Jak często żyją jedynie w kontakcie telefonicznym? Im dłużej się nie widują, tym silniej za sobą tęsknią.
  -Lena, mam wrażenie, że nie pojęłaś, jak głębokim uczuciem darzy cię ten facet. - znów zripostowała mój argument, aż zlustrowałam ją szeroko otwartymi oczyma. -Byliśmy z Robertem świadkami tego, co działo się z wami w grudniu i jak iskrzy między wami teraz. Nie wytrzymacie.
  -On też wyjeżdża na mecze.
  -Boże, góra na dwa dni! I zawsze wraca, a ty wybierasz się razem z nim, jeśli tylko masz okazję. Nadal nie dostrzegasz rozbieżności?
  -Nie wycofam się. - warknęłam rozeźlona. Nie rozzłościł mnie jej upór, a fakt, iż miała niepodważalną słuszność. -Za późno na abdykację. Jakoś to poukładam i nikt nie ucierpi.
  -Tylko cię ostrzegałam, ale służę ramieniem, jeśli będziesz potrzebowała się wypłakać.
  -Dzięki.
  -Lena. - zatrzymała się niespodziewanie, więc odwróciłam się na pięcie, by jej wysłuchać. -Drugiego takiego Reusa już nie znajdziesz. Przysięgnij mi, że razem pojawicie się na naszym ślubie. Przysięgnij, błagam.
  No tak. Szanowna ekscelencja Bobek i jego urocza narzeczona w ostatnim tygodniu lipca wreszcie powiedzą sobie sakramentalne 'tak'. Cała ekipa Borussii już zaciera ręce podekscytowana tym wydarzeniem, które jeszcze kilkadziesiąt godzin wcześniej i dla mnie stanowiło numer jeden. Teraz zachodziłam w głowę, jak pogodzić je ze spełnieniem swojego marzenia.
  -Naturalnie. - oznajmiłam pewna siebie. -Inna opcja nie istnieje.
  Przyszła szwagierka uśmiechnęła się nieznacznie i wyminąwszy mnie bez słowa, wznowiła naszą wędrówkę. Aż tak słabo we mnie wierzyła?



~~~


  Obudziłam się wtulona w klatkę piersiową Marco. Przeglądał jakieś portale piłkarskie w internecie, lecz wystarczył jeden mój ruch, by porzucił dotychczasowe zajęcie. Pocałował mnie w czoło i objął rękoma, nie podejmując żadnego tematu rozmowy. Poinformował mnie tylko, że samolot wyląduje w Dortmundzie planowo za pół godziny, po czym oparł głowę o swój fotel.
  Zdążyłam chyba popaść w paranoję. Wmawiałam sobie, że odkrył moje plany i uznał, że nie będzie ze mną o nich dyskutował, bo i tak nic nie wskóra. Czyżby rosły we mnie wyrzuty sumienia? Niedługo odruchy blondasa zaczną nawiedzać mnie w nocnych koszmarach i całkowicie pozbawią rozumu. Muszę mu powiedzieć i to jak najszybciej.
  A tak zupełnie poważnie: co wtedy zrobi? Rzuci mi w twarz, że mam głęboko w poważaniu naszą idealną relację i jednym posunięciem rozsypie wszystkie klocki? Poprosi o wyprowadzkę i zwrot kluczy do mieszkania? Zerwie ze mną...? Dlaczego w ogóle takie pomysły przechodzą przez moją głowę? Przecież mogłam na niego liczyć, wierzył we mnie, ufał mi. Może po prostu wyszczerzy się w tym swoim oryginalnym stylu nie do podrobienia i będzie życzył mi sukcesów, codziennie wysyłając przynajmniej jednego sms-a, chcąc mnie uświadomić, że tęskni i czeka. To jak najbardziej prawdopodobna opcja. Myśl pozytywnie Lena, ale nie zatracaj zdolności spoglądania na świat poprzez okulary realistyczności. Nawet, gdy jedno z drugim totalnie do siebie nie pasują.
  Cieszyłam się podjętą decyzją, lecz nie miałam pewności, czy nie zaważy ona na moim dotychczasowym życiu. Co ja znów narobiłam?


***


Wrzucam dziś, bo Was kocham hahahah <3
Na razie jest nudno, wiem. Ale każdy początek jest taki sam.
Następny rozdział pojawi się w sobotę, 30 maja w prezencie na urodziny Marco :p

Czy któraś z Was namiętnie śledzi YCD? Potrzebuję jakiejś dyskusji o wynikach tego programu i może przy okazji znajdę jakąś pokrewną duszyczkę ze słabością do tego samego tancerza... :D

Do usłyszenia!

wtorek, 5 maja 2015

Prolog

Ibiza, 19. czerwca 2013 roku

   Pomimo początkowych oporów i niepewności, dałam się namówić na drugi z rzędu urlop na hiszpańskich Balearach. O mojej ostatecznej woli zadecydowało doborowe towarzystwo, dobrane przez Marco - kilku jego przyjaciół z Borussii z Mario Götze na czele, który chciał w ten sposób pożegnać się z klubem oraz partnerki piłkarzy. Blondas pogodził się już z odejściem najlepszego kumpla i obecnie wylegiwał się beztrosko na pokładzie jachtu, zbierając siły na przygotowania do następnego sezonu. Założył, iż właśnie wtedy wraz z chłopakami odbiją sobie wszystkie niepowodzenia minionych rozgrywek.

   Prywatnie układało nam się naprawdę świetnie. Moi rodzice i Robert z Anną zaakceptowali Reusa niemal automatycznie, a Bobek i Mario przestali mu docinać. Rodzina Marco, z początku ostrożna i sceptyczna, po kilku tygodniach nie widziała przeszkód dla naszego związku. Relacje z Marcelem i Robinem wróciły do normy i teraz oboje zarezerwowali sobie role jako świadkowie na ślubie i ojcowie chrzestni naszych dzieci, jak zawsze wyprzedzając fakty. Nadal na stałe mieszkam z dortmundzką 'jedenastką' i z powodzeniem ukończyłam pierwszy rok studiów. Z Poznania natomiast dotarła do mnie informacja, że miłość Kai i Semira nie przetrwała wyjazdu Bośniaka i rozstali się już miesiąc po jego emigracji do Lwowa. Współczułam dziewczynie, lecz nie odczuwałam jakiegokolwiek żalu. Zasłużyła na to.
   Siedziałam na górnym pokładzie opierając głowę o miękką poduszkę i napawając się gorącym słońcem, przyjemnie pieszczącym moje ciało, gdy w jednym momencie niespodziewanie zgasło. Otworzyłam oczy i zobaczyłam mojego ukochanego, stojącego nade mną i szczerzącego ząbki niczym dziecko do ulubionej zabawki. Roześmiałam się głośno, po czym wyciągnęłam do niego rękę prosząc, aby usiadł obok.
   -Reus, błagam cię. - zapiszczałam, kiedy owinął kosmyk moich włosów wokół palców i pocierał o nie dłonią tworząc trudne do rozczesania kępki. -Skończyłeś niedawno dwadzieścia cztery lata, a zachowujesz się jak pięcioletni brzdąc. Nie masz nawet pojęcia, jak bardzo męczący potrafisz być.
   -Ale i tak mnie kochasz. - mruknął przygryzając okolice mojej szyi, lewą rękę natomiast wsunął pod dolną część bikini, gładząc moje biodro aż po samo udo.
   -Tak wyszło. Miłość nie wybiera. - jęknęłam, nadwrażliwa na jego intymny dotyk. Przez pewien czas myślałam, że odpuścił erotomaństwo, lecz wtedy zawsze dawał do zrozumienia, że nigdy nie uzna tego za nudny rytuał. -Woody, naprawdę muszę cię jeszcze upominać? W Sylwestra obiecałeś mi poprawę.
   -I dodałem też, że nie powinnaś oczekiwać natychmiastowych efektów. - odgryzł się. -Poza tym, mamy wakacje, więc nauka i wstrzemięźliwość nie obowiązują.
   -Chrzań się. - syknęłam westchnąwszy ciężko, na co gwałtownie przyciągnął mnie do siebie i usadził na kolanach. Prawdopodobnie w ułamku sekundy pozbawiłby mnie bielizny i przeleciał pod odkrytym niebem tego luksusowego statku, gdyby nie Robert i jego nigdy niezawodne wyczucie chwili. Wpadł po schodach jak oparzony, wciskając mi do ręki smartfon.
   -Nie próbuję nawet zgadywać, w czym wam przeszkodziłem. - zerknął kąśliwie w kierunku Marco. -Przepraszam, ale ktoś od kilku minut dobija się na twoją komórkę, Lena. Uznałem, że to może być ważne, więc podrzuciłem ci ją. 
   -Dzięki, Lewy. - uśmiechnęłam się do niego odblokowując ekran w celu przeanalizowania połączeń. -Ach, gdybyś mógł, zabierz ze sobą na dół tego zboczeńca, bo nie pozwoli mi w spokoju pogadać.
   Brunet zarechotał szaleńczo, rozbawiony do łez wyrazem twarzy kolegi, lecz ten nie stawiał barier i po otrzymaniu soczystego buziaka w usta oboje zniknęli na niższym pokładzie. Gdy odprowadzałam ich wzrokiem, aparat po raz kolejny oznajmił próbę kontaktu. Ze zdziwieniem odkryłam, iż numer z wyświetlacza nie istnieje w moim spisie, jednak bez wahania wcisnęłam zieloną słuchawkę.
   -Halo?
   -Dzień dobry. - do moich uszu dobiegł głos starszego mężczyzny. -Dzwonię z Barcelony. Jest pani w stanie poświęcić mi parę chwil?
   -Oczywiście. - zareagowałam automatycznie, choć rozmówca doprowadził mnie swoim telefonem na skraj ciekawości i zaskoczenia. Hiszpański wreszcie się przydał. Ale do czego?
   -Wraz ze współpracownikami przeglądałem pańskie konto na youtube i wspólnie ustaliliśmy, że zaproponujemy pani udział w naszym przedsięwzięciu. Czy jest szansa, abyśmy spotkali się w tym tygodniu w moim biurze?
   -Momencik. - nieświadomie wystawiłam przed siebie dłoń, jakbym chciała wyhamować jego zapał. Skombinował mnie nie wiadomo skąd, mój numer pewnie spadł mu z nieba i aranżuje spotkanie? Nawet się nie przedstawił! O co do cholery w tym chodzi? -Czy dostanę szczegółowe informacje już teraz?
   -Wolelibyśmy przeprowadzić tą rozmowę osobiście i zaprosić panią do Barcelony. Proszę się nie obawiać, to będzie czysto biznesowe omówienie szczegółów. Więc jak?
   Nie przerywając łączności, zastanawiałam się przez kilkadziesiąt sekund, głośno analizując wszystkie za i przeciw, pragnąc podjąć jak najlepszą decyzję. Nie posiadałam żadnej wiedzy, czego żąda ode mnie owy pan, ale jego oferta brzmiała całkiem sensownie i poważnie. Reus powiedział kiedyś, że kto nie ryzykuje, ten nie zyskuje, a rok temu w podobny sposób Kaja próbowała przekonać mnie do wyprowadzki na Zachód. Przecież raczej nie zrobią mi krzywdy, więc dlaczego od razu rezygnować? Nigdy nie wiemy, co przyniesie nam los.
   -Dobrze. - powiedziałam uśmiechając się sama do siebie. -Zgadzam się.



* * *


Witam ponownie! Nie wiem, jak Wy, ale ja już tęskniłam :)
Z racji kiepskiego samopoczucia fizycznego zdecydowałam się wygospodarować kilka chwil na zaklepanie adresu bloga i przy okazji wrzucenie prologu. Z tej racji kilka informacji wstępnych:
  • opowiadanie jest drugą częścią (i raczej ostatnią) historii z tego bloga (link będzie znajdował się także w zakładkach).
  • w wyglądzie strony nie zamierzam wprowadzać szalonych zmian (większość elementów przeniosłam z wcześniej wspomnianego zakończonego bloga).
  • rozważam wprowadzenie niemieckich tytułów rozdziałów, co jednak okazało się trudniejsze, niż wersja angielska i muszę to jeszcze przemyśleć.
  • w tej części często będą pojawiały się fragmenty z poprzedniego opowiadania (napisane kursywą, jeśli zajdzie potrzeba, podam konkretne dane, gdzie można je sobie 'odświeżyć').
  • na tą historię planuję przeznaczyć od 30 do 35 rozdziałów, a jeśli dopisze sytuacja z epilogu, dodatkowe 5 bonusowych.
  • chyba najważniejsze: o czym będzie? Celowo nie wpisałam nazwiska pana, który telefonował do Leny, bo gdybyście wstukały je w Google, wszystko byłoby jasne :) Zdradzę, że pojawi się kilka nowych, ale i starych postaci, będzie miłość, ale i cierpienie, złość, szok i konieczność odnalezienia się w nowej sytuacji. Pamiętajcie jednak, że preferuję happy endy :)
  • blog oczywiście nie jest jeszcze wykończony, cały czas będę pracowała nad szablonem, ale nie oczekujcie, że wiele się zmieni. Nie jestem mistrzem w tych sprawach...
  • pierwszy rozdział pojawi się niestety pod koniec miesiąca. Lubię mieć coś w zapasie, więc kilka muszę ich jeszcze napisać.


To chyba wszystko. Jeśli macie jakieś pytania, potrzebujecie dodatkowej informacji, śmiało napiszcie w komentarzu. Swoją drogą, mam nadzieję, że tutaj także zostawicie mnóstwo śladów swojej obecności, na czym okropnie mi zależy, ale doskonale o tym wiecie :))
Do usłyszenia!