czwartek, 12 maja 2016

39. Alles kommt mit der Zeit

   Otworzyłam oczy, lecz automatycznie nabrałam ochoty, by je zamknąć. Dzisiejszej nocy Isabell była okropnie uciążliwa i nerwowa, a jej nieustający płacz dawał mi się we znaki. Obecnie zbierałam owocne żniwa - znów musiałam do niej wstać, tym razem szalenie niewyspana i półprzytomna ze zmęczenia. Na szczęście instynkt macierzyński czuwał i ciągle podpowiadał mi, że nie mogę jej zostawić. Po prostu nie mogę.
   Nie miałam pojęcia, co się z nią dzieje. Nie gorączkowała, przewijałam ją regularnie, a i tak nadal coś nie pasowało. Jak nie płakała, to łkała, w najlepszym przypadku cicho kwiliła, ale za nic w świecie nie chciała zasnąć. Nie traciłam cierpliwości, a jedynie kolejne pomysły, jak jej pomóc, bo każdy następny wydawał się coraz mniej skuteczny. Odnosiłam wrażenie, być może błędne, że cierpi przez moją niemoc i gdy tylko o tym myślałam, łzy same napływały mi do oczu. Żałowałam, że nie posiadam większego doświadczenia, bezradność mnie przytłaczała, ulgi nie przynosiły nawet te chwile, w których Isabell się wyciszała, gdyż wiedziałam, że sytuacja będzie się powtarzać. Nie byłam pewna, jak długo jeszcze to zniosę, ale musiałam. Inne wyjście nie istniało.
   Kiedy spędzałam kolejne minuty nad jej łóżeczkiem, walcząc ze sklejającymi się powiekami, do sypialni, Bóg jeden wie, skąd, wszedł Marco. Rzucił tylko dwa spojrzenia: na nią i na mnie. Sympatyczny, pełen ciepła uśmiech zniknął z jego twarzy, zastąpiony wszechogarniającą troską. Znowu chciał zbawić świat i poprawić sytuację, ale tak się zwyczajnie nie da. Zgodnie z tym, co powiedziała Yvonne, ten trudny okres można i trzeba jedynie przeżyć. Jedynie.
   -Kochanie, wszystko w porządku? - spytał zaniepokojony, ostrożnie kładąc dłonie na moich ramionach. -Dobrze się czujesz?
   -Tak, tylko... Nie mogę spać i...
   -Czyli nie. - podsumował siadając obok. Przyglądał mi się z uwagą, ale nie odwróciłam głowy. -O co chodzi?
   -Też chciałabym wiedzieć, Marco. - jęknęłam podpierając czoło rękoma. -Tak było przez całą noc... Sprawdziłam już wszystko, zaczyna brakować mi pomysłów... I siły.
   -Okej, więc ja spróbuję. - rzucił pewnie i nim zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować, pochylił się, po czym wziął Małą na ręce, wyciągając ją z łóżeczka. Ocknęła się, wytrącona z prowizorycznego snu i skierowała na niego całą swoją uwagę. Znów się uśmiechnął i mogłabym wręcz przysiąc, że ona zrobiła to samo. Wierciła się popiskując cicho, a Reus po prostu czekał. Wyglądało to tak, jakby testowała jego cierpliwość i opanowanie, bo poprzez kopanie nóżką w jego przedramię i delikatne szarpanie za koszulkę usiłowała chyba wyprowadzić go z równowagi. Jakby szukała dowodów na to, iż naprawdę ma przed sobą Marco Reusa, jej ojca i prawnego opiekuna. Zrezygnowana i jednocześnie usatysfakcjonowana, zastygła na moment w bezruchu, a później wtuliła się w jego klatkę piersiową. Taktyka doskonale mi znana od samego początku...
   Pięć minut. I nie ma tematu o problemach z zasypianiem.
   -Powinnam się zorientować. - mruknęłam, gdy wyraźnie zadowolony z siebie Reus okrywał ją kołderką. -Tatuś wrócił z meczu. Musisz mnie tego nauczyć.
   -To trudne, bo nie jesteś mną. - roześmialiśmy się oboje, jednak on zachował czujność i kucnął przede mną, nie pozwalając mi uniknąć jego spojrzenia. Splótł nasze palce, wciąż mnie obserwując. -Na pewno nic ci nie jest? Nie obraź się, ale nie pamiętam, kiedy ostatnio...
   -Wiem, dzięki. - wtrąciłam sarkastycznie, uśmiechając się lekko pod nosem. -Wykończyła mnie... Bałam się, myślałam, że może coś ją boli...
   -Mogłaś dzwonić. - powiedział łagodnie. -Jeśli nie do mnie, to do Yvonne albo do mojej mamy. One ci pomogą, Lena. Nie wstydź się tego, że nie wszystko jeszcze ogarniasz, ja też nie jestem cudotwórcą i lekarzem. To wszystko przyjdzie z czasem... Nie myśl, że Isabell tęskni tylko za mną. Gdyby z tobą nie miała kontaktu przez prawie trzy doby, prawdopodobnie marudziłaby tak samo. A prawda jest taka, że ciebie potrzebuje teraz bardziej, niż mnie.
   -Ja to rozumiem, po prostu...
   -Za bardzo się o nią troszczysz. - znów wszedł mi w słowo, więc cmoknęłam z dezaprobatą, ale kompletnie to zbył. -Nie bądź nadopiekuńcza, ona sobie poradzi. Możesz mówić, że odbieram to z męskiego punktu widzenia, ale sama przyznałaś, że dzisiejsza noc cię wyczerpała. Ja wiem, że chciałaś dobrze, wierzę w to, ale nie było mnie w domu i nie mogłaś nic na to poradzić. Co chciałaś zrobić? Ona jest trochę jak ty, kiedy się o mnie martwisz: z tą różnicą, że ty drżysz o moje zdrowie i o to, czy wrócę w jednym kawałku, a ją obchodzi tylko to, że mnie nie ma. I tylko dlatego nie daje ci żyć.
   -Może masz trochę racji...
   -Mam też 3-letniego siostrzeńca, który stosował podobną taktykę. Co w rodzinie, to nie zginie. - podsumował, stając na równe nogi, po czym wyciągnął do mnie rękę. -Więc teraz przestajesz się przejmować i... Przygotuję ci kąpiel, okej? Odprężysz się. Albo lepiej nie, bo zaśniesz i się utopisz... Popołudniu. A teraz idź się połóż, a ja zostanę z Małą, może być?
   -Może. - pokręciłam z niedowierzaniem głową, na co przyciągnął mnie do siebie i pocałował w czoło.
   -Kocham cię. I dziękuję, że jesteście. Obie.


~~~


   Miał rację, chociaż to nie powinno już uchodzić za jakiekolwiek zaskoczenie. Półtorej godziny w wannie, tylko dla siebie, naprawdę dobrze na mnie wpłynęło. Niczego ode mnie nie chciał, nie przeszkadzał mi, choć gdzieś w podświadomości krążyła ta myśl, że pewnie chętnie by to zrobił... Ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że nie jestem jeszcze na to gotowa. Od porodu minęło zbyt mało czasu i nawet nie przeszło mi przez głowę, by wracać do tego tematu.
   Po wyjściu z łazienki bez żadnego pośpiechu powędrowałam do sypialni, przebrałam się w coś ekstremalnie wygodnego i zdecydowałam, że sprawdzę, na jakim etapie dnia zatrzymał się Reus. Isabell spała, lekko zaciskając piąstkę, zatem błyskawicznie dotarło do mnie, iż blondas maczał w tym palce. Faktycznie, stawała się do niego podobna i te charakterystyczne cechy wspólne z biegiem dni uwydatniały się coraz bardziej. Wprawdzie nie wiedzieliśmy jeszcze, jaka będzie, kim zechce zostać i jaką drogą pójść, lecz niekiedy łapałam się na tym, że intensywnie się nad tym zastanawiam. I nie mówiłam o tym Marco, bo szczerze wątpiłam, że się ze mną zgodzi.
   Zastałam go w salonie na kanapie, w pozycji półleżącej oglądającego mecz. A raczej powtórkę spotkania z Bayernem sprzed kilku kolejek. Zaabsorbowany wydarzeniami na boisku, nie zauważył mojej obecności, czym zbytnio się nie przejęłam, gdyż chwilę później prześliznęłam się pod jego ręką, zajmując miejsce tuż obok. Przyciągnął mnie do siebie, obejmując ramieniem, więc ułożyłam głowę na jego torsie, a jedną stopę wsunęłam między kolana.
   -Długo będę pamiętał ten dzień. - oświadczył znienacka, wplatając dłoń w moje włosy, gdy na ekranie cała drużyna robiła "kołyskę". -To nie zdarza się co sezon. Może nawet już nigdy się nie powtórzy.
   -Będzie o to ciężko. - potwierdziłam z uśmiechem. -Ale nigdy nie mów nigdy. Być może zmienią się barwy, koledzy z klubu i przeciwnik, ale uczucia pozostaną te same.
   -I zmieni się prawdopodobnie stawka zakładu. - dodał, na co uniosłam wzrok, zerkając na niego ze zdziwieniem. Westchnął z głupkowatym uśmieszkiem na ustach. -Założyliśmy się z Lewym, który z nas strzeli tą bramkę... Przegrałem. W innym wypadku nie wziąłbym sobie na plecy takiego ciężaru.
   -Nie zrobił tego specjalnie?
   -Jasne, że tak, wydało się w szatni. - przyznał rozbawiony. -Cóż, może kiedyś nadarzy się okazja do rewanżu.
   Nie skomentowałam tego, bo oboje doskonale wiedzieliśmy, że mój brat i jego małżonka nie planują na razie potomstwa, skupiając się na swoich karierach. Ich decyzja, ale też ich strata... Z drugiej strony, oczami wyobraźni widziałam już proszącego mnie o radę Bobka... I naprawdę nie mogłam się doczekać, aż to ja zostanę ciocią. Można by powiedzieć, że nasza rodzina będzie wtedy kompletna.
   -Napisała do mnie Kaja. - rzuciłam dla zmiany tematu. Woody automatycznie zmarszczył czoło.
   -Po co?
   -Chciałaby wpaść do nas z Robinem, żeby zobaczyć Małą. Obiecałeś, że...
   -Pamiętam. - burknął strzelając kolejnego, niezobowiązującego focha. Z trudem utrzymywałam powagę, by go nie urazić. -Kiedy?
   -Noo... Zależy, kiedy ty znajdziesz czas. - mruknęłam nieśmiało i natychmiast spotkałam się z jego paraliżującym wzrokiem. Wiedziałam, o co chodzi, ale postanowiłam dalej grać. -No co? Oni chcą przyjechać do nas, nie tylko do mnie czy Isabell. To chyba logiczne, nie?
   -Jakoś nie mam ochoty przy tym być. - sarknął podnosząc się do pozycji siedzącej. Nie mając wyjścia, poszłam w jego ślady. -I szczerze mówiąc, myślałem, że mi tego oszczędzisz.
   -Szczerze mówiąc, uznałam, że jako głowa rodziny nie będziesz mógł się doczekać tego spotkania. - rzuciłam, zadziornie poruszając brwiami. Niemal od razu połknął haczyk, przywdziewając na twarz coś w rodzaju dumnego uśmieszku. -Kiedy byłam w ciąży, odtrąciłeś mnie od Kai, żeby mnie nie dotknęła, tylko dlatego, że związała się z Robinem, a teraz mógłbyś już zostawić z nimi naszą córkę? Dobrze, w takim razie zadzwonię i przekażę im, że nie musimy dopasowywać się do ciebie i mogą wpaść, kiedy zechcą.
   Unikając wyraźnie zaskoczonego spojrzenia mojego narzeczonego, wyplątałam się z jego objęć i zamierzałam wstać, by iść po telefon. Nie było mi to jednak dane, gdyż Reus błyskawicznie przeanalizował naszą wymianę zdań i nie pozwolił mi na to. Pociągnął mnie za rękę, więc wylądowałam na jego kolanach, a on sam poprawił się na kanapie i zakleszczył dłoń na moim biodrze, gdybym przypadkiem chciała uciec. Wpatrywaliśmy się w siebie, dopóki nie skapitulował. Przesunął ustami po moim policzku, składając na nim delikatne pocałunki.
   -Przepraszam. - wymamrotał skruszony, zdając sobie sprawę ze swojej porażki. -Tym razem ty masz rację. W zasadzie już od jakiegoś czasu zastanawiam się nad tym, że musiałbym z nim pogadać... Przyjaźnimy się przecież tyle lat... Mam kontakt z Marcelem i nie zanosi się na to, żeby mieli ze sobą zerwać.
   -Jesteś prawdziwym wsparciem. - stwierdziłam zgryźliwie, dźgając go w żebra. Jęknął przeciągle, zanosząc się słabym śmiechem. -On ją kocha, ona jego też. I jak widzisz, zupełnie nie przeszkadza im fakt, że tobie się to nie podoba. Kiedy Fornell mnie nie lubił...
   -Wiem, wiem, powtarzasz to bez przerwy. - wtrącił, kreśląc wymyślne wzory na wysokości mojego uda. -Nie wyobrażam sobie, że mógłbym cię kiedykolwiek stracić. I być może oni czują to samo... Zadzwonię i porozmawiam z nim. Ale później, okej?
   -Dlaczego później?
   -Bo teraz jestem z tobą i dla niego nie mam czasu. - odparował ku mojemu zdziwieniu. Patrzyłam na niego, kiedy opuszkami palców odgarniał opadające na twarz kosmyki moich włosów, a potem nagle mnie pocałował. I to nie był jeden z tych normalnych, codziennych pocałunków, potrafiłam je już odróżniać. To był ten, który zawsze coś oznaczał, zawsze do czegoś prowadził. Przestraszyłam się, bo nie miałam pojęcia, czy robi to w konkretnym celu czy dlatego, że po prostu chce. Prześwietlanie jego myśli sprawiało mi w tym momencie problemy, być może celowo mi ich nie udostępniał. Jego dłonie błądziły już pod moją koszulką, ciasno oplatając talię. I to była chyba ta chwila, gdzie musiałam powiedzieć "dość". W każdej następnej mogłoby być za późno.
   -Marco...
   -Spokojnie, rozumiem. - szepnął wprost w moje usta, nadal pozostając niebezpiecznie blisko. Zapewne słyszał mój spłycony, przyspieszony oddech. -Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy. Poczekam. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że nadal potrzebuję cię tak samo, jak kiedyś.
   Patrzyliśmy na siebie, szukając w tym wszystkim drugiego dna. On nie znalazł, ja owszem. Dał mi wyraźny sygnał, że powinnam się pospieszyć i choć nie wypowiedział tego głośno, przekaz był dość jasny. Z drugiej jednak strony, upewniłam się, że nic mi nie grozi, bo Woody nie posunie się do niczego, czego sobie nie życzę. Już od jakiegoś czasu miał do mnie mnóstwo cierpliwości, przez co coraz częściej zastanawiałam się, skąd ją czerpie. Jego wargi wciąż znajdowały się w niewielkiej odległości od moich, więc wykorzystałam to i ponownie delikatnie je musnęłam. Wyczułam, że znów się uśmiecha. I w sumie to by było na tyle, bo gdy na nowo zatracaliśmy się w sobie, z sypialni dobiegł nas cichy, dziecięcy płacz. Oderwałam się od Reusa, na kilka sekund opierając czoło o jego ramię.
   -Moja kolej, prawda? - spytałam, zamykając oczy. Skinął twierdząco głową, wspierając podbródek na moich włosach.
   -Twoja. I powiedz jej przy okazji, że w życiu są takie momenty, w których rodzicom po prostu się nie przeszkadza.
   Gdy się podniosłam, na jego twarzy tkwił żartobliwy banan, a kiedy uderzyłam go w klatkę piersiową, zwyczajnie się roześmiał. Miał trochę racji. Ale Isabell miała też jeszcze trochę czasu, żeby to wszystko ogarnąć.


~~~


   Ćwiczyłam właśnie podzielność uwagi. Jednym okiem zerkałam na leżącą na kocyku Isabell, która tylko jakimś cudem nie spała, pewnie oczekując powrotu Marco z treningu, a drugim już od dobrych trzydziestu minut łypałam na wypełniającą się moim pismem kartkę papieru. Musiałam coś wypróbować, coś, czego niedługo będę potrzebowała, a czego jeszcze się nie nauczyłam i na razie średnio mi to wychodziło. To niby tylko cztery literki, ale strasznie kłopotliwe w pisaniu, a jak jeszcze łączy się je z jedenastoma kolejnymi... W zasadzie tych jedenastu nie będę używać tak często, jak tych czterech, ale w nielicznych przypadkach na pewno się przydadzą... Sama utrudniałam sobie życie, ale chyba po prostu taka już byłam.
   Mały brzdąc obok mnie usilnie próbował zmienić pozycję, kołysząc się na wszystkie możliwe strony świata, więc chcąc dać jej więcej bezpieczeństwa, wstałam od stołu i wzięłam ją na ręce. I właśnie w tym momencie do mieszkania wszedł Reus. Spanikowałam, gdyż wolałam, żeby nie odkrył moich artystycznych dzieł, które aktualnie pozostawały bez opieki, bo trzymałam dziecko na rękach. Mogłam jedynie łudzić się, że nie zwróci na nie uwagi i istniała na to duża szansa, bo po zajęciach w klubie pierwsze kroki zazwyczaj kieruje do lodówki. Niestety, nie tym razem. Zauważywszy, że jestem z Isabell, rzucił torbę treningową w korytarzu i automatycznie przeszedł do salonu. Banan na jego twarzy wskazywał, że ma dziś dobry humor. I oby tak zostało.
   -Hej. - podszedł do mnie, witając się zwyczajnym buziakiem w usta, po czym zerknął na już wpatrującą się w niego Isabell. -Ooo, nasza księżniczka nie śpi? Niemożliwe!
   Wyciągnął ręce, żeby ją ode mnie przejąć, więc podałam mu ją bez wahania i zyskałam trochę czasu, żeby uprzątnąć blat, jednak chyba zbyt mocno się spieszyłam, bo Woody dostrzegł, że zbieram zapisane kartki papieru i jak na złość musiał się nimi zainteresować. Zbliżył się i zerknął mi przez ramię, ale natychmiast przycisnęłam swego rodzaju notatki do klatki piersiowej.
   -Nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy. - fuknęłam niby żartobliwie, ale chyba się nie nabrał. -Nie mam już prawa do prywatności?
   -Szykujesz już pozew rozwodowy? - spytał, zadziornie unosząc brew, na co przewróciłam jedynie oczami. -Skoro nie, to pokaż, co to. Obiecuję, że nie będę się śmiać, a przynajmniej spróbuję.
   Kiedy Isabell głośno pisnęła, przy okazji ziewając demonstracyjnie, zrozumiałam, że Reus totalnie przeciągnął ją na swoją stronę i zostałam w tym domu zdana już tylko na siebie i swoje umiejętności negocjacji. Teraz jednak postawili mnie pod ścianą i nie miałam już nic do powiedzenia. Westchnęłam teatralnie i z ciężkim sercem podałam mu zapiski, które trenowałam w zasadzie już od kilku dni, ale do tej pory udawało mi się je ukryć. Zlustrował je zaciekawiony i uśmiechnął się szeroko. Spodobało się. Swego rodzaju sukces osiągnięty.
   -Wygląda fajnie. - skomentował oddając mi kartki z powrotem. -Ale... Chcesz nosić dwa nazwiska? Myślałem, że wybierzesz tylko moje...
   -Długo o tym myślałam, naprawdę. I uznałam, że jedno po prostu mi nie pasuje... Chciałabym przyjąć twoje i jednocześnie zostać przy swoim. W gruncie rzeczy i tak zapewne nie będę go używać zbyt często... - przygryzłam wargę zauważywszy, że się zamyślił. Isabell powoli zasypiała, nie przejmując się zbytnio naszą wymianą zdań. -Gniewasz się?
   -Nie. - spojrzał na mnie z delikatnym uśmiechem. Odetchnęłam z ulgą. -Po prostu inaczej to sobie wyobrażałem, ale nie chcę kwestionować twoich wyborów. Jeśli sądzisz, że tak będzie dobrze, to okej.
   -Jednak się gniewasz. - stwierdziłam krzyżując ręce na piersi. -Poznaję to po twoim głosie, Marco. Nie miej mi tego za złe... Przecież nazwisko chyba nie jest najważniejsze, prawda?
   -Pewnie, że nie. Dlatego zadowolę się tym, że mimo wszystko będziesz miała moje. A skoro panieńskiego i tak nie zamierzasz używać, no to w czym problem? - wzruszył beztrosko ramionami. -Ale jednego ci nie zazdroszczę: tego okropnie długiego podpisu w papierach urzędowych. Powodzenia.
   Puścił do mnie oczko, po czym przeniósł uwagę na spokojnie oddychającą w jego ramionach dziewczynkę. Nie było mi dane zbyt długo cieszyć się jej obecnością wśród żywych, bo właśnie zasnęła. I niech ktoś próbuje mi wpierać, że między nią a Reusem nie istnieje żaden spisek - nie uwierzę. Bo jeszcze nigdy nie spotkałam się z taką synchronizacją organizmu ojca z dzieckiem.


***


Dawno nie było tak, że cień szansy stał się rzeczywistością i rozdział jednak się pojawił... Najwyraźniej wszystko jest możliwe :)

Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, że to już przedostatni rozdział... I ten moment musiał kiedyś nadejść. Nie wydarzy się już nic spektakularnego, jak widać powyżej, więc mogę już teraz przyznać, że nie starczyło mi czasu na wprowadzenie jednego powrotu i przyznam Wam, kto to miał być. Na krótką chwilę, pewnie kilka rozdziałów, chciałam przywrócić do opowiadania... Semira :) Wyczytałam kiedyś, że w rzeczywistości ma rodzinę w Niemczech i pomyślałam, że przypadkowe spotkanie z ciężarną Leną mogłoby być nawet ciekawe... Ale sporo miejsca zabrało zamieszanie związane z Reusem w Barcelonie, więc zdecydowałam się już nie wplatać tego wątku. Oczywiście będzie epilog i obiecany bonus, więc pojawią się jeszcze trzy, może cztery posty :)

Tymczasem w Borussii kolejny szok i niedowierzanie... I nie byłabym sobą, gdybym tego nie skomentowała. Hummels. Tak, w zasadzie nie będę sobą, bo nie mam słów, żeby się do tego odnieść. Człowiek, który krytykuje decyzję Götzego, który jest kapitanem, po 8 latach gry w Dortmundzie nagle stwierdza, że chce do domu... Mam tylko nadzieję, że do trzech razy sztuka. No i przestałam już wierzyć w piłkarskie przywiązanie do klubu, nie wierzę nawet w zapewnienia Reusa, który uparcie zarzeka się, że on w Borussii to może nawet skończyć karierę, że kasa nie gra dla niego roli, bla bla... Jeśli faktycznie tak będzie - zwrócę honor. Obecnie nie wierzę w słabe próby złagodzenia sytuacji przed nadchodzącym transferem.

To tyle. Końcówkę maja mam nieco napiętą, ale mam nadzieję, że uda mi się coś napisać i opublikować :)
Komentujcie! ❤

poniedziałek, 2 maja 2016

38. Die Kraft der Liebe

   -Lena, nie zapomnij założyć jej czapeczki. Na dworze wcale nie jest tak ciepło, jak myślisz, bo zerwał się silny wiatr.
   -I dobrze zapnij kurteczkę, do samego końca! Przecież nie chcecie już na samym początku przysporzyć sobie problemów.
   -Reus dał mi wczoraj klucze do mieszkania, więc czekamy na was. Błagam, pospieszcie się, jestem głodny!
   -Gdybyś potrzebowała...
   -Wszystko zrozumiałam, dotarło! - wtrąciłam przerywając tą zanoszącą się na nieskończenie długą litanię od moich rodziców oraz Anny i Bobka. -Nie jestem pewna, ale chyba nie zginiemy i dojedziemy spokojnie do domu. Tak czy inaczej, dzięki za troskę.
   -Siostra, serio, przyjedźcie jak najszybciej! - jęknął z powagą Robert. -Anka nie dała mi obiadu, bo powiedziała, że zjemy dopiero u was... Cierpię już na niedobór magnezu, wapnia i tych wszystkich innych pierwiastków, ogólnie słabną mi kości i czuję, że zaraz zemdleję... Pomożesz?
   -Jasne, mam nawet dla ciebie propozycję: idź się lecz. - rzuciłam, po czym usłyszałam w słuchawce jego śmiech. Wraz z Isabell czekałyśmy właśnie na Reusa, który od kilkunastu minut załatwiał nam wypis ze szpitala, abyśmy mogły w końcu wrócić do siebie i zacząć normalnie funkcjonować. Nie ukrywałam, iż pobyt tutaj trochę już mnie męczył, a w domowym zaciszu będę miała szansę odpocząć. Jeśli oczywiście córeczka mi na to pozwoli. -W sobotę musisz być w formie, żeby strzelać Bayernowi bramki.
   -Reus strzeli. - stwierdził, a ja wyobraziłam sobie, jak swobodnie wzrusza przy tym ramionami. -Jestem o tym więcej niż przekonany, więc mogę nawet okazać się zbędny.
   -Nie wykręcaj się. Wszyscy na ciebie liczą i Ania bardzo dobrze wie, co robi, odstawiając ci jedzenie. Jeszcze jej za to podziękujesz.
   -Na pewno. - burknął oburzony, że nie stanęłam po jego stronie. -Własna siostra też przeciwko mnie... Nie raz zapytasz, czy zostanę z Isabell, wtedy zobaczymy, kto będzie kozak!
   -Dobrze, braciszku, zobaczymy. - powiedziałam łapiąc oddech, by powstrzymać śmiech. -Założę się, że i tak nie odmówisz.
   -A zamierzasz uczyć ją polskiego? Przecież nie będziemy z nią rozmawiać tylko po niemiecku... Zmuś Woody'ego, żeby nauczył się naszego języka!
   -Pogadamy o tym później, okej? Muszę już kończyć. - dodałam dostrzegłszy nadchodzącego z plikiem dokumentów pomocnika. Gdy wszedł do sali, automatycznie zmarszczył czoło, domyślając się, że rozmawiam z Lewym. -Wytrzymaj jeszcze jakieś pół godziny, a później się najesz, obiecuję.
   -Okej! To czekamy! Pa.
   Gdy zakończyłam połączenie, mój narzeczony wciąż wpatrywał się we mnie zaciekawiony. Nie wiedział oczywiście, o co się rozchodzi, lecz nie zamierzał odpuścić i poznać szczegóły naszej rozmowy. Przewróciłam wyłącznie oczami, kątem oka zerkając na grzecznie śpiącą w nosidełku Isabell.
   -Robert umiera. - westchnęłam teatralnie, napotykając jego niespokojny wzrok, przez co z trudem powstrzymałam śmiech. -Z głodu. Ania go nie nakarmiła i biedak żyje tylko na śniadaniu, a jak znam nasze mamy, w kuchni na pewno już przepięknie pachnie... Nie zazdroszczę mu.
   -Ja też, ale go rozumiem. I wcale się nie dziwię, że już długo nie pociągnie. Jeden posiłek od samego rana... Horror.
   -Reus... - popatrzyłam na niego litościwie, na co uśmiechnął się szeroko. -Czy to znaczy, że ty też jesteś głodny? Błagam, powiedz, że...
   -Kochanie, mam za sobą parę godzin treningu. - wyjaśnił, podchodząc bliżej, po czym na moment położył przyniesione papiery na stoliku i usiadł obok mnie. -Klopp daje nam wycisk, bo za chwilę mecz w Monachium... I jednocześnie stara się zrozumieć, że właśnie zostałem ojcem, bo proponował mi nawet kilka dni wolnego. No, a co tam u mojej kruszynki?
   Pochylił się nad drzemającym niemowlęciem, a następnie poprawił jej czapeczkę i ucałował drobne czółko. Przyglądałam mu się z uwagą, lecz albo udawał, że tego nie dostrzega albo faktycznie jego córka zaabsorbowała go do tego stopnia, że nie zwrócił uwagi na to, co mówi. Na jego nieszczęście ja usłyszałam. I nie zabolało mnie to ani trochę, lecz następnym razem będzie musiał ostrożniej dobrać słowa. W zasadzie będzie musiał je dobierać już do końca życia.
   -Twojej? - zaakcentowałam ze sztucznym wzburzeniem, zakładając ręce na piersi. Podniósł głowę, łącząc tym samym nasze spojrzenia, po czym jak gdyby nigdy nic, wzruszył ramionami.
   -Czepiasz się szczegółów. - mruknął, znów całkowicie skupiając się na jego małym odzwierciedleniu. -To chyba nic takiego, prawda?
   -Nie no, pewnie, że nie. - zgarnęłam z szafki dokumenty i wstałam, by założyć kurtkę. Nie zrobiłam jednak nawet kroku, bo złapał mnie za rękę i błyskawicznie odwrócił w swoją stronę. W jego oczach dostrzegałam mieszankę rozbawienia oraz niepewności, lecz nie potrafiłam rozstrzygnąć, które dominowało. Jedno było pewne: zaraz znów udowodni mi, że moja głupota nie zna granic.
   -Lena, ona nic nigdy między nami nie zmieni. - oświadczył z powagą, splatając nasze palce. -Może jedynie to, że już zawsze będzie mi o tobie przypominała. Ona daje mi wyraźny dowód, że powinienem kochać cię jeszcze bardziej i tak jest - nawet, kiedy nie widzisz. Jeżeli potrzebujesz ode mnie czegoś więcej, powiedz mi o tym.
   -Marco, ja...
   -Nie chcę być jak Semir. Nie chcę powielać jego błędów, do niczego cię nie zmuszam, nie naciskam, próbuję cię nie ograniczać. Mów, czego ode mnie oczekujesz, żeby nie utrudniać mi zadania.
   -Możemy już wracać do domu? - rzuciłam sucho, odsuwając się od niego, by następnie iść w końcu po płaszczyk. Obserwował mnie zastanawiając się, gdzie popełnił błąd. Doceniałam każde jego słowo, aczkolwiek wspominanie Bośniaka nie należało do najcudowniejszych pomysłów tego dnia. Co zamierzał mi przez to udowodnić? -Bardzo cię o to proszę. Mam już dość, zjedzmy ten obiad, a później położę się na jakiś krótki czas, dobrze?
   Nie skomentował tego. Pokiwał jedynie głową, po czym wziął nosidełko z Isabell i przepuścił mnie w drzwiach sali. Jego milczenie skłoniło mnie do rozmyślania nad tym, czy nie potraktowałam go zbyt ostro, ale nie doszukałam się żadnych wad. Wyrzuciłam z siebie to, co leżało mi na sercu. I miałam nadzieję, że Marco odebrał to w odpowiedni sposób.


~~~


<Marco>
   Dotarcie do domu okazało się trudniejsze, niż to sobie wymyśliłem. Przed szpitalem zaskoczyli nas paparazzi - ktoś musiał mnie wsypać, zauważywszy na parkingu moje auto. Nie pytali o nic, po prostu robili zdjęcia i całe szczęście, bo widziałem doskonale tańczące w oczach Leny iskierki wściekłości. I podzielałem jej uczucia. Dziecko to strefa życia prywatnego, którą chcesz szczególnie chronić przed mediami, przynajmniej dopóki nie osiągnie pewnego wieku. W mojej profesji to trudne, lecz jak najbardziej wykonalne, dlatego szybko przemknęliśmy w kierunku samochodu, starając się nie zwracać na nich uwagi. Okładki gazet i tak mamy już zarezerwowane bez większego wysiłku.
   W mieszkaniu pojawił się kolejny problem - z moją narzeczoną. Nasza córeczka całkowicie skradła serca obu rodzin, które poświęcały jej mnóstwo czasu także podczas obiadu, z czego Lena niekoniecznie wydawała się być zadowolona. Z kilometra dało się zauważyć, że coś nie gra, a że ostatnio sporo czytałem o kobietach w końcowej fazie ciąży, a także o ich zachowaniach tuż po porodzie, snułem już swoje przypuszczenia. I uznałem, że to najwyższa pora, by zasięgnąć porady eksperta. Odszukałem wzrokiem Yvonne, która wraz z Anną siedziała na kanapie, mówiąc do Isabell, aby ponownie zasnęła. Zatrzymałem się na moment, nie wiedząc, czy wypada im przeszkodzić. Wyglądały naprawdę uroczo, ale... No właśnie, jeszcze nie raz z nią zostaną. A kobieta mojego życia cierpi i ja nie mam pojęcia, jak jej pomóc.
   -Yvonne, znalazłabyś chwilę? - zapytałem opierając dłonie o sofę. Obie spojrzały na mnie zaciekawione. -Musimy porozmawiać. To pilne.
   Anka nie odezwała się ani słowem, wyciągnęła za to ręce, dając nam do zrozumienia, że zaopiekuje się Isabell, nie pozostawiając jednocześnie wyboru mojej siostrze. Ułożyła dziewczynkę w ramionach karateczki, po czym wyszła za mną na balkon i przymknęła drzwi. Zajęła miejsce w fotelu ogrodowym, oczekując mojego ruchu.
   -Coś złego dzieje się z Leną. - zacząłem prosto z mostu, opierając się o barierkę. -Naskoczyła na mnie w szpitalu, a teraz praktycznie w ogóle się nie odzywa. Wiem, że jest wyczerpana, niewyspana, ale nigdy taka nie była.
   -Marco, widziałeś, jak wygląda poród. - powiedziała, stając w obronie Polki. -Byłeś przy tym. Ona nie zregeneruje się w pięć minut, powinieneś dać jej kilka dni, może tydzień. Następne miesiące będą dla was trudne dopóki Mała nie nauczy się przesypiać całej nocy. Musisz to przeżyć, nie ma drogi na skróty.
   -A nie pomyślałaś... To znaczy... Ja ją znam, może niedługo, ale znam, bo spędzamy razem większość wolnego czasu. I ja nie wierzę w przypadki, Yv. Może ona wpadła... Albo wpada w depresję. Po prostu. Tak się zdarza, prawda?
   -No... Tak. I to też jest jakieś rozwiązanie. - stwierdziła zamyślona. -Ale sądzisz, że jej to dotyczy?
   -Ja się spóźniłem, ona się stresowała, bała się... Nie do końca ogarniam, skąd to się bierze, ale...
   -Nie szukaj dziury w całym, braciszku. To, że teraz jest zła czy uszczypliwa, nie musi oznaczać najgorszego. Przez nocne wstawanie do Isabell też będzie marudzić i płakać, ale to właśnie twoja rola polega na tym, by udowodnić jej, że jesteś i że może na tobie polegać. To ty będziesz musiał od czasu do czasu powiedzieć: "połóż się, odpocznij, teraz ja się nią zajmę, przewinę, nakarmię, uśpię, wyjdę na spacer. Rola ojca nie kończy się tylko na tym tytule.
   -I to wystarczy? - zmarszczyłem brwi wpatrując się w siostrę. Zmrużyła oczy, podrażnione przez słabe promienie wiosennego słońca. -Nie chcę mieć na nią złego wpływu...
   -Powinno, jeśli to nic poważnego. Jeżeli natomiast zauważysz, że faktycznie nie radzi sobie psychicznie, delikatnie zaproponuj jej wsparcie psychologa. Ale czuję, że to nie będzie konieczne. - uśmiechnęła się pokrzepiająco. -To silna dziewczyna, przebywałam z nią ostatnio, obserwowałam ją. Zachowywała zimną krew i nie dała po sobie poznać, że się denerwuje, nawet kiedy wyjechałeś do Kolonii. Więc nie martw się o nią przesadnie, bo to też dobrze nie wróży. Przezwycięży trudności, sama, a ty nawet nie zorientujesz się, kiedy. Masz szczęście, wiesz?
   -Wiem. - mruknąłem, szczerząc się pod nosem. -Wiem od dawna, więc dlaczego mi o tym mówisz?
   -Żebyś pamiętał jedną rzecz. - wstała i zbliżyła się do mnie, po czym położyła dłoń na moim ramieniu. -Że tylko ty masz taką narzeczoną i matkę twojego dziecka, a później może kolejnych dzieci i żonę. I nawet, jeśli strzela fochy lub na ciebie krzyczy i prowokuje kłótnię, i tak cię kocha. Doceniaj to. Bo może tego nie czujesz, ale ja to widzę.
   Gapiliśmy się na siebie niemal jak w przedszkolu. Prawdopodobnie się nie myliła. Może Lena faktycznie oczekuje ode mnie jedynie większej uwagi, częstszych zapewnień o miłości i zwykłych, prostych gestów, które sprawiają, że każdy dzień staje się lepszy. I mojej obecności, której teraz potrzebuje najbardziej.
   -Myślisz, że powinienem odpuścić mecz z Bayernem i zostać z nimi w domu? - spytałem lustrując jej twarz. -Klopp obiecał, że jakoś to zniesie i zrozumie.
   -Porozmawiaj z nią wieczorem. - wzruszyła swobodnie ramionami. -W ten sposób dostaniesz najlepszą odpowiedź.
   -Ale...
   -Marco, ja to nie Lena. - wtrąciła unosząc brwi. -Nie bój się tej rozmowy, ona ci ufa i nie zje cię, jeśli poruszysz ten temat. No, i nie będziesz sobie wyrzucał, jeśli jednak zdecydujesz się zagrać.
   -Dzięki siostra. - podsumowałem, z wdzięcznością klepiąc ją po plecach. -Zawsze powiesz coś mądrego w odpowiednim momencie.
   -Ktoś musi za ciebie myśleć. - pokazała mi język, na co przewróciłem wyłącznie oczami. -Nie przejmuj się zbytnio. A teraz nie powinieneś już wracać do Isabell? Podejrzewam, że za tobą tęskni.
   -Przyjdę za pięć minut, okej? - wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia, zanim wyszła. -Ale gdyby coś się działo, to krzycz.
   Pokiwała głową i zniknęła we wnętrzu mieszkania, a ja odwróciłem się tyłem do wejścia i opuściłem wzrok. Nie dostałem jednak najmniejszych szans, by pobyć ze sobą sam na sam, ponieważ po kilkudziesięciu sekundach drzwi ponownie się otworzyły i ktoś wyszedł na zewnątrz. Zamknąłem oczy, w napięciu oczekując pierwszych wyrazów.
   -Nawet nie myśl o tym, żeby nie jechać. - padło z jej ust. Nieco zdezorientowany, zerknąłem na nią przez ramię. Opierała się o ścianę, wpatrując się we mnie z powagą. Bolało, bo ponownie ogarnęło mnie to przeczucie, że coś schrzaniłem. -Może Yvonne zamknęła drzwi, ale zapomniała o uchylonym oknie, a w zasadzie o tym, że siedzę tuż przy nim.
   -Dużo słyszałaś? - stanąłem na wprost niej, gdy się zbliżyła. Prychnęła, przywdziewając na twarz szyderczy uśmiech.
   -Wszystko. Yv ma bardzo donośny głos i to najwyraźniej też wyleciało jej z głowy. Wybraliście trochę pechowe miejsce.
   -Przepraszam, musiałem się komuś wygadać. Martwię się o ciebie i chcę, żeby wszystko było w porządku. - odpowiedziałem szczerze. I wtedy zrobiła coś, czego na obecną chwilę się nie spodziewałem: uśmiechnęła się w swoim naturalnym stylu, a następnie objęła mnie w pasie i schowała twarz w mojej klatce piersiowej. Usiłowałem odnaleźć się w sytuacji, gładząc jej włosy, ponieważ przez długi czas milczała, głęboko zaciągając się powietrzem. Zmienność nastrojów to chyba też stan depresyjny. Pozostawało mi jedynie wierzyć, że się mylę.
   -To ja cię przepraszam, Marco. - szepnęła trwając w bezruchu. Zrozumiałem, że przemyślała to, co zaszło. -Postąpiłam jak mała, nieposłuszna dziewczynka i zdaję sobie z tego sprawę. Nie wpadłam w żadną depresję, czuję się całkiem okej, nic mi nie jest, ale podtrzymuję to wymęczenie i ochotę na spokojny sen w swoim łóżku. Nie zwariowałam, przysięgam.
   -Więc o co ci chodzi? - zapytałem bez pretensji w głosie, najłagodniej, jak potrafiłem. Westchnęła głośno, wypuszczając powietrze z płuc.
   -To głupie... - jęknęła, wciąż opierając czoło o mój tors. -Ale robiłam i mówiłam już o wiele bardziej beznadziejne rzeczy, więc... Jedna więcej chyba nie sprawi, że znudzą ci się moje pomysły... I że przestaniesz się śmiać.
   -No, zobaczymy. - bąknąłem unosząc kąciki ust. -Obiecuję, że się powstrzymam, a przynajmniej spróbuję, dawaj.
   -Bo... Wtedy w szpitalu, jak powiedziałeś do Isabell, że... I tutaj, w mieszkaniu, wszyscy powtarzali, że jest do ciebie podobna i... Ja wiem, że... Ech... Po prostu byłam zazdrosna o własne dziecko. - wyrzuciła z siebie, więc zlustrowałem ją zszokowany, ale wciąż unikała mojego wzroku. -A teraz już rozumiem, że nie powinnam. Nie mam pojęcia, co we mnie wstąpiło, przecież to tylko malutka, bezbronna istotka, zupełnie nieświadoma tego, jak bardzo namieszała...
   -Lena... Serio? Wybacz, nie chciałem! - dźgnęła mnie w żebro, kiedy wybuchnąłem niepohamowanym śmiechem. -Przez całe popołudnie chodziłaś obrażona na mnie tylko dlatego, że nasi bliscy porównywali Isabell do mnie? Myszko, przecież to ani twoja ani moja ani tym bardziej jej wina! Nie zmuszaj mnie do tego, żebym ją przez tobą chronił.
   -Bardzo śmieszne. - fuknęła odsuwając się nieznacznie. -Trochę mi odbiło, a ty się nabijasz. Dałeś mi słowo, że ona nic między nami nie zmieni.
   -A zmieniła?
   -No... Właściwie nie. - tym razem to ona się roześmiała, sama nie dowierzając w to, co powiedziała. -Może odrobinę. Ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Wiele rzeczy dookoła się zmieniło...
   -Możliwe. - przyznałem ujmując jej podbródek, by wreszcie na mnie spojrzała. -Ale to, co do ciebie czuję, zawsze pozostanie takie samo, a jeśli nie, to na pewno nie osłabnie. Nie wiem, kiedy przestaniesz w to wątpić, ale mam nadzieję, że dożyję tego dnia.
   Zawstydziła się, bo na jej policzkach pojawiły się wyraźne rumieńce, które zresztą idealnie do niej pasowały. Nie mogąc się powstrzymać, musnąłem lekko jej wargi, po raz kolejny przyciągając ją bliżej siebie. Po kilku godzinach w stresie wszystko się wyjaśniło i wróciło na właściwe tory. Może nie trwało to wieczność, lecz okropnie mi ciążyło.
   -Powinniśmy chyba wejść do środka. - stwierdziła, dotykając mojego policzka, co potwierdziłem skinieniem głowy. -Twoi rodzice chcą już jechać, wypada ich pożegnać... A twoja córka nie będzie spała w nieskończoność.
   -Nasza. - poprawiłem ją uszczypliwie, a ona pokręciła jedynie nosem i odwróciła się do drzwi. Ciągle trzymałem jednak jej dłoń, przez co popatrzyła na mnie pytająco. -Kocham cię. Nawet wtedy, kiedy udajesz wariatkę i największą wiedźmę na świecie.
   -Ja też cię kocham, Woody. I będę cię kochać także wtedy, gdy okaże się, że nasze dziecko odziedziczyło po tobie rude włosy.
   Bez komentarza. Podsumować to można tylko jednym zdaniem: Lena Lewandowska rzeczywiście potrzebuje paru dni, by odzyskać formę i osobowość, którą zauroczyła mnie już prawie dwa lata temu.


~~~


<Lena>
   Dwa dni wystarczyły, by doprowadzić się do w miarę dostatecznego stanu używalności. Prowizorycznie wypoczęłam, odespałam trud porodu, odsunęłam na bok wszystkie absurdy, którymi zasypywałam Reusa i zaczęłam funkcjonować z dzieckiem w domu. Na więcej na razie nie mogłam sobie pozwolić, ponieważ Isabell budziła się co dwie godziny, domagając się posiłku, po czym znów odpływała i na tych dwóch czynnościach opierała się jej niemowlęca egzystencja. Nie czułam się jakoś tragicznie przemęczona, martwiłam się za to o narzeczonego, którego zapewne dręczyły te nocne pobudki, jednak stanowczo odmówił, by któreś z nas przeniosło się do gościnnej sypialni, mało tego, sam niejednokrotnie wstawał i przynosił mi ją do łóżka, a potem usypiał. Nie narzekał, nie protestował, nie usłyszałam od niego ani jednego "nie", unikał też wszelkiego rodzaju fochów i obraz majestatu. Ojciec idealny w końcu miał swoją córeczkę tatusia.
   W tą wyczekiwaną przez wszystkich sympatyków Borussii sobotę, a raczej w piątkowy wieczór, niemal siłą wyrzuciłam go z domu, by stawił się w klubie i razem z drużyną udał na mecz do Monachium. Spieraliśmy się o to, czy ma zostać, czy lecieć i wspierać kolegów na Allianz Arena. Widziałam, że waha się z podjęciem właściwej decyzji, lecz jednocześnie zdawałam sobie sprawę, iż każda uszczęśliwi go tak samo, więc nakazałam, by się spakował i jechał na stadion, dopóki jeszcze zdąży. W żadnym wypadku nie chciałam się go pozbyć. Zależało mu, by utrzeć nosa Mario, by wygrać, strzelić bramkę i razem z Lewym wykonać kołyskę, o której trajkotają już od kilku dni. Klopp na niego liczył, wszyscy kibice trzymali kciuki za zwycięstwo. Zatrzymanie go w domu byłoby moim dużym grzechem.
   Aktualnie przebywałam z trzema paniami - siostrami Marco i Anią, która bardzo chciała zobaczyć siostrzenicę swego męża oraz jednym panem - synem Yvonne, który również stopniowo nabywał obsesji na punkcie swojej kuzynki. Pozostałe partnerki zawodników wybrały się do Bawarii, by z trybun dopingować swoje połówki. Czekaliśmy właśnie na gwizdek rozpoczynający drugą połowę, Isabell spała, a BVB póki co prowadziła 1:0 po golu Henrikha Mkhitaryana. Robert i Marco bez przerwy posyłali sobie głupkowate uśmiechy, co szybko stało się naprawdę zabawne i wyglądało tak, jakby sami opracowywali plan pogrążenia przeciwnika. Już od pierwszych sekund drugiej części meczu konstruowali swoje akcje, wpadali w pole karne Bayernu, napędzali kontry, zmuszali do błędów. I to się opłaciło. W 49. minucie Lewy posłał Reusowi piękną, prostopadłą piłkę między obrońców w czerwonych trykotach, a gdy ten ją przyjął, nie było już opcji, by zmarnował tą okazję. Po prostu uderzył i futbolówka wpadła do siatki. A właśnie na to czekała cała jedenastka żółto-czarnych i parę tysięcy kibiców na trybunie, pod którą akurat znajdowali się piłkarze. Bobek podbiegł do świętującego blondyna i wskoczył mu na plecy, a później razem oczekiwali, aż cały zespół zbierze się razem, w jednym miejscu. I nie pamiętam, kiedy ostatnio jakakolwiek cieszynka przyniosła tej dwójce tyle radości. Kiedy ostatnio czerpali tyle satysfakcji ze wspólnej gry. Kiedy ostatnio byli tak dumni ze swoich występów, a w oczach Reusa wręcz błyszczało szczęście. Dziś byli jednością, tryumfowali jako team, jako wspólnota, a kilka miesięcy temu skakali sobie do gardeł, gdy Marco oświadczył, że odchodzi do Barcelony. Los potrafi być szalenie przewrotny. A jeden wielki, mały człowiek posiada taką siłę, iż jest w stanie moralnie ustawić duet dorosłych facetów. Siłę miłości.


***


Nie wiem, co mam Wam powiedzieć... Po prostu I'm back :) A przynajmniej taką mam nadzieję :) Nie chcę składać żadnych obietnic, ale nie przewiduję już tak długich przerw... To znaczy przewiduję, ale o tym później. Na razie jeszcze o tym nie myślę :)

Zapraszam też zeszłotygodniowy (nieco nieudany, ale jednak) rozdział na drugim blogu [klik]

Buziaki ❤