Strony

środa, 6 stycznia 2016

32. So sieht Liebe aus

   W łóżku obudziłam się sama i gdy tylko sobie to uświadomiłam, automatycznie zmarszczyłam czoło. Dawno nie byłam tak potwornie zła i żałowałam, że ten historyczny dzień przypadł akurat w Wigilię Bożego Narodzenia, które w tym roku spędzam w bardzo szerokim gronie rodzinnym. Ale to nie moja wina. Skoro ktoś uważa mnie za taką idiotkę, iż myśli, że każda ściema przejdzie mu koło nosa, bo w nią uwierzę, to bardzo mi przykro, ale grubo się myli. Nie tędy droga, a ja nie dam sobą pomiatać.
   Miałam ogromną ochotę, by jeszcze choć przez kilka minut poleżeć owinięta cieplutką kołderką, lecz jeśli Reus już zniknął, to znaczy, że czas ucieka. Nie wiadomo, co jeszcze do wieczora może przyjść mu do głowy. Okej, prosił mnie o cierpliwość, starałam się, ale pewna granica została właśnie przekroczona, zatem nie zwlekając, założyłam szlafrok i zeszłam po kilku stopniach na dół. Zastałam tam blondyna przegryzającego w biegu kanapkę, zakładającego buty na kanapie w salonie. Oparłam się o barierkę przy schodach, a gdy wreszcie się odwrócił, uśmiechnął się i podszedł do mnie bliżej. Wykrzywiłam się nieznacznie w grymasie, gdy złożył wargi na moim czole.
   -Dobrze spałaś? - zapytał z troską, zakładając moje kosmyki za ucho. Westchnęłam patrząc mu w oczy.
   -Całkiem nieźle. - rzuciłam sucho, wskazując na kluczyki do auta, które trzymał w dłoni. -Dokąd jedziesz?
   -Za około pół godziny przylecą twoi rodzice. - odpowiedział, nie bardzo rozumiejąc moje pretensje. -Zapomniałaś?
   -A gdzie byłeś wczoraj? - atakowałam dalej, zaciskając usta w cienką linię. Odsunął się spoglądając na mnie niepewnie. O co chodzi, panie Reus? Chyba trochę za dużo wiem, co?
   -Mówiłem ci. - wzruszył ramionami i wydął usta. -Robiłem zakupy w galerii w centrum. Znów.
   -Z kim?
   -Lena, co cię dopadło? - sarknął marszcząc brwi. -Skleroza? Wywiad? Nie mamy teraz na to czasu!
   -Z kim? - powtórzyłam dosadnie, czując nadchodzący wybuch furii. Nagrzebie sobie przed samymi świętami, jak Boga kocham.
   -Z Marcelem. - oświadczył poważnie, nie wychodząc z roli. Z Marcelem... Bezczelnie, chamsko kłamie. Co za palant.
   -To ciekawe. - uśmiechnęłam się ironicznie, wiedząc, że tym razem go pokonałam. -Bo tak się złożyło, że rozmawiałam wczoraj z Kają. Wracała do Polski, Robin odwoził ją na lotnisko i z tej okazji Fornell został w klubie. Więc pozwól, że ponowię pytanie: gdzie i z kim byłeś wczoraj?
   Wypuścił wstrzymywane w ustach powietrze, po czym wyciągnął do mnie rękę. Wpatrywałam się w nią z niedowierzaniem, ale Marco nie zamierzał odpuścić, zatem ujęłam ją ostrożnie, nie wiedząc, czego się spodziewać. Splótł nasze palce prowadząc mnie w kierunku sofy, na której sam usiadł, po czym poprosił, bym zajęła miejsce obok. Odruchowo przerzuciłam stopy przez jego uda, a on bawił się paskiem od mojego szlafroka, co mnie trochę irytowało, ale właśnie w ten sposób rozładowywał stres. No, świetnie. Jeśli zaraz nic się nie wyjaśni, trafi mnie szlag.
   -Nie mogę ci teraz powiedzieć. - zaczął wbijając wzrok w moje kolana. Tak strasznie nie chciałam podnosić na niego głosu, aczkolwiek powoli stawało się to jedynym rozwiązaniem. -Zdaję sobie sprawę, że z twojego punktu widzenia ciągnie się to w nieskończoność i zaufaj mi - z mojego też.
   -Więc dlaczego nie zamkniesz tej sprawy raz na zawsze? Masz kłopoty? Ktoś ci grozi? - zgadywałam, ale ciągle zaprzeczał. -Marco, dlaczego mnie okłamujesz? Od tygodnia chodzisz struty, poddenerwowany, uciekasz popołudniami i sądzisz, że nie zauważę twoich problemów?
   -Lena, to nie tak...
   -Posłuchaj. - przerwałam mu zaciskając dłoń na jego ramieniu, by zwrócił na mnie uwagę. -Być może ukrywasz coś przede mną wyłącznie ze względu na ciążę, więc uświadomię ci, że byłabym spokojniejsza, ogarniając temat. W tym momencie nie oszczędzasz mi nerwów, wręcz przeciwnie, dokładasz ich jeszcze więcej. I skoro nie pozostawiasz mi wyboru, muszę postawić cię pod ścianą, żebyś się wyspowiadał. Wcześniej nie wyjdziesz, jasne? Moi rodzice poczekają albo zamówią taksówkę.
   -Aniołku, nie panikuj. - skwitował rozbawiony, na co otworzyłam szeroko oczy w głębokim szoku. Normalnie śmiał mi się w twarz. -Nic mi nie będzie, wy obie też jesteście bezpieczne. Skoro tak się upierasz, wrócimy do tego wieczorem.
   -Na kolację przyjeżdżają goście...
   -No i dobrze! - uniósł brwi obejmując mój nadgarstek, który oderwał od swojej skóry. -Jeśli nie chcesz poczekać, to jedyny idealny moment.
   -Twoja decyzja. - fuknęłam obrażona, odsuwając się, by wstać. -Ja mam już dość, więc daję ci czas do wieczora. Później niestety będziemy inaczej rozmawiać.
   Odwróciłam się i planowałam przejść się do łazienki, ale Reus zatrzymał mnie przy schodach i nie wypowiadając ani słowa, przygarnął mnie do siebie. Unormowałam oddech, chowając twarz w jego torsie.
   -Nie chcę się z tobą kłócić. - szepnął opierając brodę o moją głowę. -I nie płacz, proszę. Wszystko ci wytłumaczę, obiecuję, ale nie naciskaj na mnie, bo nie pomagasz. Jeżeli samolot przyleci zgodnie z planem, będziemy za godzinę, a ty idź się połóż i odpocznij, zgoda?
   -I tak z tobą nie wygram. - mruknęłam posępnie. Roześmiał się ocierając malutkie łezki w kącikach moich oczu.
   -Nie skreślaj się tak szybko. - powiedział cicho. -Jeszcze nie wiesz, co cię w życiu spotka.


~~~


   Nawet nie słyszałam, kiedy wrócili. Nikt mnie nawet nie obudził, choć Marco zaglądał do sypialni, bo ocknęłam się okryta grubym kocem. Uznałam, że nie będę mu tego wypominać, przecież zapewne chciał dobrze, a sytuacja już i tak stała się napięta. Po co ją dodatkowo zaogniać?
   Rodzice okazali się moją prawdziwą ostoją tego dnia, choć nie brakowało wiele, żeby wykończyli mnie już na samym początku pobytu w Niemczech. Rozumiem, dawno niewidziana córunia w 24. tygodniu ciąży, za którą bardzo, bardzo tęsknili, aczkolwiek nadal pozostawałam człowiekiem, tylko od paru miesięcy tak jakby w dwupaku. Usiłowałam cierpliwie odpowiadać na całą masę ich pytań, stwierdzając w którymś momencie, że układali ją w trakcie lotu, zamiast czytać gazetki lub oglądać chmurki za oknem. Jednocześnie próbowałam nie unikać Reusa, aby nie udowadniać rodzicielom, że trochę się pokłóciliśmy, co on skrzętnie wykorzystywał, często kręcąc się blisko mnie z głupim, podejrzanym uśmieszkiem. Miałam ochotę strzelić mu w twarz, a potem wygarnąć, co myślę o jego postępowaniu. Cholera, ewidentnie miałam zły dzień i ewidentnie on maczał w tym palce. Gdybym zorientowała się szybciej, spałabym do samej wieczerzy wigilijnej, gdyż Marco znacznie wcześniej zapowiedział, iż odsuwa mnie od kuchni i gotowania, angażując w to całą rodzinę, skoro zdecydowałam się na wyjazd do Paryża. Nie wiem, co ostatnio chodzi mu po głowie, ale się dowiem. O ile nie zdążę skapitulować psychicznie.
   Kilka godzin później przyjechali państwo Reus wraz z córkami, ich partnerami i Nico, a po kwadransie stawkę zamknęli Anna i Robert. Przy tak dużej liczbie osób w domu jeszcze boleśniej odczuwałam swoją nieprzydatność, zatem postanowiłam zająć się Nico i zabrałam go ze sobą do pokoju gościnnego. Usiedliśmy razem na dywanie przed telewizorem, wybierając jakąś bajkę na DVD. Ostatecznie malec wyciągnął pierwszą z brzegu płytę, by wsunąć ją do odtwarzacza, a później zmusić mnie do towarzyszenia mu w fotelu podczas oglądania. Szybko stało się jednak jasne, że lektura nie wzbudza w nim większego zainteresowania, ponieważ sto procent swej dziecięcej ciekawości oraz uwagi poświęcił mojemu brzuszkowi. Wiercąc się na moich kolanach, obserwował go z zachwytem, obejmował rączkami, przykładał policzek i delikatnie pukał kciukiem w skórę sprawdzając, czy coś się poruszy. Byłam już przekonana, że Yvonne odbyła z nim rozmowę na ten temat, gdyż zdawał sobie sprawę, że w środku znajduje się jego młodsza kuzynka, że za niepełne trzy miesiące będzie mógł ją zobaczyć i że on również przebywał w takim środowisku, jak zresztą każdy z nas. Jego gesty, radosne popiskiwanie i zabawne, aczkolwiek przemyślane pytania doprowadzały mnie do ataków śmiechu, ale nie manifestowałam tego, by nie urazić wiedzy, którą nabył. Doskonale poprawiał nastrój i błyskawicznie się uczył. I na pewno nie odziedziczył tych wyjątkowych umiejętności po ukochanym wujaszku.
   Nico przygotowywał się właśnie do przeprowadzenia monologu z nowym członkiem rodziny, bo "mama powiedziała, że tak się robi" i w tejże sytuacji zastała nas Yvonne. Patrzyła na syna z niedowierzaniem i dopiero, gdy z dumą oświadczył jej, że "rozmawia", zakryła usta dłonią, by się nie roześmiać. Wzruszyłam jedynie ramionami z szerokim bananem na twarzy, nic innego mi nie pozostało. Kobieta podeszła i wzięła brzdąca w ramiona, a ten z ekscytacją opowiedział jej, co przeżył przez minione kilkadziesiąt minut. Po zdanej relacji wypuściła go z pokoju, a on bez słowa wybiegł na korytarz.
   -W porządku? Przeszkadzał ci? - dopytywała przysiadając na oparciu fotela. -Przez całą drogę ostrzegałam go, żeby dał ci spokój, ale oczywiście jak grochem o ścianę. Powinnam wsadzić go do fotelika, wtedy by się uspokoił.
   -Hej, przecież nic nie przeskrobał. - uśmiechnęłam się wygładzając koszulkę. -To chyba nawet dobrze, że jest ciekawski i tyle chce wiedzieć.
   -Poprzednio wypytywał cię o takie rzeczy, że aż się za niego wstydziłam, ale po powrocie do domu nie potrafił o tobie zapomnieć, więc nieco rozjaśniłam mu sytuację. Mam nadzieję, że nie wyleciało z pamięci.
   -Zdecydowanie nie. - potwierdziłam ze śmiechem. Yvonne spojrzała na mnie badawczo.
   -No, a ty? - zwinnie zmieniła temat. -Jak się czujesz? Nie obraź się, ale kiepsko dziś wyglądasz... Od wejścia rzuciło się w oczy...
   -Możliwe. - westchnęłam przeczesując niedbale poskręcane włosy. -Po prostu źle zaczęłam ten dzień.
   -Hormony? Samopoczucie? Jakieś bóle?
   -Nie trafiłaś.
   -Błagam, nie mów, że mój braciszek znów coś schrzanił. - jęknęła patrząc mi w oczy, dzięki czemu nie potrzebowała odpowiedzi. -Rozmawiałaś z nim o tym? Lena, skarbie, musicie sobie tłumaczyć nieporozumienia! Ja wiem, on wpada na przeróżne pomysły, ale...
   -Próbowałam. - wtrąciłam zrezygnowana. -Usłyszałam tylko, że "wrócimy do tego wieczorem, skoro tak się upieram". Nie zamierzał nic mi powiedzieć! I stąd problem.
   -Wieczorem... - zamyśliła się, lecz jej twarz nie zdradzała rozwiązania zagadki. -No okej, poczekaj. To na pewno istotne.
   -Bez wątpienia. - przyznałam sarkastycznie. Młoda mama złapała moją dłoń i pogładziła jej wierzch.
   -Posłuchaj mnie teraz uważnie. - zaczęła uroczyście i w tej samej sekundzie skończyła, bo obgadywany obiekt wszedł właśnie do pomieszczenia. Zlustrowałyśmy go obie, automatycznie milknąc. Jakimś cudem założył już białą koszulę i ciemne spodnie, dobierając do tego czarną, elegancką muchę. Albo tą operację też przespałam albo wybrał się do Narnii.
   -Długo będziemy na was czekać? - rzucił, opierając dłonie na biodrach, po czym karcąco zerknął na siostrę. -Yvonne, prosiłem, żebyś zabrała Lenę na dół, a nie prawiła jej kazania...
   -I tak nie wystarczyło nam czasu, przez ciebie. - odparowała kąśliwie, podnosząc się z miejsca, a następnie skierowała się do drzwi. Przygryzłam wargę, przelotnie spoglądając na blondyna.
   -Muszę się przebrać. - wyjaśniłam krótko, opuszczając głowę. Zszedł mi z drogi, więc już po chwili znalazłam się w sypialni i ściągałam z wieszaka wcześniej przygotowaną, delikatną sukienkę. Więcej zakrywała, niż odkrywała, o to chodziło, a że kupiłam ją dwa dni temu za radą szwagierki, pasowała idealnie. Wybierając się do łazienki w celu poprawienia makijażu i fryzury, po wykonaniu zaledwie kilku kroków, wpadłam na Nico, z impetem wbiegającego do pokoju. Pochyliłam się, by go przytulić i natknęłam się na Reusa. Jasne, niech mnie jeszcze teraz śledzi!
   -Zabiorę go wreszcie. - mruknął, na co chłopiec niemal wskoczył mu na ręce. Chciał coś do mnie powiedzieć, lecz chrześniak pokrzyżował mu plany.
   -Wujku, masz super dziewczynę, nawet dwie! - krzyknął mu wprost do ucha. Uśmiechnęliśmy się oboje. -Chciałbym, żeby była moją ciocią!
   -Przecież jest. - uświadomił mu unosząc brwi. Malec wpatrywał się w niego zaciekawiony. -Jest i będzie, ale już taką prawdziwą. Taką na zawsze.
   Puścił do mnie oczko, a potem odwrócił się i zeszli ze schodów, zawzięcie o czymś dyskutując. Do mnie natomiast dotarły jego słowa, gdy w toalecie nakładałam róż na policzki, co sprawiło, iż z otępienia na moment usiadłam na krawędzi wanny, w ciężkim szoku gapiąc się przed siebie. Na litość Boską. Co za człowiek!


~~~


   Nie potrafiłam już racjonalnie myśleć. Moje pojawienie się w salonie wywołało oczywiście wszechobecne poruszenie, jakbym to ja była główną gwiazdą wieczoru lub co najmniej dostała się na studia na prestiżowej uczelni w Stanach. Sam Reus na dodatek obdarzył mnie wyłącznie obojętnym, niemalże niewzruszonym spojrzeniem, co sprawiło, że miałam ochotę cofnąć się do sypialni. Liczyłam na cudowne święta z rodziną... Cóż, chyba w tym roku jeszcze nie będzie mi to dane, ba, jeśli wyjdę z tego cało, zapiszę tą datę na kartach pamiętnika. 24 grudnia 2013 roku obyło się bez omdleń, wzywania karetki i przedwczesnego porodu lub czegoś znacznie gorszego. Łzy cisnęły mi się do oczu na samą myśl o takim przebiegu wydarzeń. Jezu, Lena, daj już spokój z tym pesymizmem i ciesz się magią Bożego Narodzenia. Chyba tyle energii jeszcze z siebie wyciśniesz.
   Kolejne wyzwanie nadeszło natychmiast: przy wigilijnym stole siedziałam między moim chłopakiem a bratem i nie wiem, czy istniało gorsze ułożenie miejsc. Łamaliśmy się opłatkiem, składaliśmy sobie życzenia, ze śmiechem spożywaliśmy przygotowane przez obie strony potrawy, a ja zastanawiałam się tylko, jak odbierać milczenie ze strony Marco i co dokładnie oznaczały jego ostatnie słowa wypowiedziane w moją stronę. Być może przesadzałam, ale stresował się jak nigdy wcześniej. Sztućce wypadały mu z dłoni, w których z trudem utrzymywał zresztą zwykłą szklankę z napojem, ponadto, zjadł tragicznie mało, w porównaniu z jego codziennymi umiejętnościami pochłaniania jedzenia i nie prosił o dokładkę ulubionego barszczu z uszkami. Zaniepokojona przebiegłam wzrokiem po twarzach gości i odkryłam, że zdawali się tego nie zauważać. Mama i tato pochłonięci rozmową z rodzicami blondyna, Bobek, szeroko uśmiechnięty i całkowicie oddany swojemu talerzowi, Anna chyba skrupulatnie liczyła kalorie, natomiast Melanie wymieniała komentarze i czułe spojrzenia z partnerem. Wyłącznie Yvonne oraz jej mąż, w przerwach na obserwowanie Nico, potajemnie zerkali na piłkarza. Mimo to, i tak odnosiłam wrażenie, iż jestem jedyną osobą, nieumiejącą odnaleźć się w tym towarzystwie. I to mnie systematycznie wykańczało.
   Po kolacji wręcz pragnęłam udać się do wołającego mnie z drugiego końca posiadłości łóżka, jednak jako współgospodarzowi nie wypadało mi wyjść bez uprzedzenia, tym bardziej, że nasz najmłodszy odwiedzający ochoczo zabrał się za odpakowywanie prezentów. Ja osobiście nie spodziewałam się żadnych niespodzianek, gdyż powiadomiłam wszystkich gości, że niczego mi nie brakuje i jedyne, o co mogłabym prosić, to drobne rzeczy, które będą niezbędne mojej córeczce w pierwszych miesiącach jej życia. Wisienką na torcie okazał się oczywiście Marco, ponieważ odnosiłam wrażenie, że nie spuszcza mnie z oczu, jakby obawiał się, że nagle wyparuję. Z chęcią, ale gdzie? Ach, no tak, przecież przed nami jeszcze rozmowa, którą mi przysięgał i mam nadzieję, że o niej nie zapomniał. I chyba spełni się choć jedno z moich marzeń, bo gdy sytuacja nieco się uspokoiła, a goście ponownie zasiedli przy stole, podszedł do mnie i wsunął ręce do kieszeni spodni.
   -Chciałabym iść się położyć. - oświadczyłam spokojnie, zanim się odezwał, w ogóle na niego nie spoglądając. -Sądzę, że nikt się nie obrazi.
   -Poczekaj. - zatrzymał mnie, delikatnie dotykając mojego ramienia. Chyba po raz pierwszy od rana się uśmiechnął. Robert, zauważywszy, że coś się dzieje, odwrócił szanowny tyłek w naszą stronę, pociągając za sobą małżonkę. Świetnie, świetnie, przedstawienie nadal trwa. -Muszę ci coś powiedzieć.
   -No, dawaj, Marco. - Lewy najwyraźniej chciał dodać mu otuchy, bo w tym zlepku wyrazów nie brzmiała nawet odrobina sarkazmu. Jednak się nie myliłam - prawdopodobnie byłam ostatnią niewtajemniczoną. -Jeśli nie teraz, to kiedy?
   Reus uśmiechnął się do niego w swoim firmowym stylu i mając pewność, iż obserwują go już wszyscy zebrani, łącznie z siostrzeńcem, spojrzał mi prosto w oczy. Nadal przeżywałam pierwszy szok, kiedy bez zapowiedzi złączył nasze dłonie.
   -Lena. - zaczął niepewnie, ponieważ głos ugrzązł mu w gardle. Pozostało tylko czekać, które z nas jako pierwsze dostanie zawału. -Miałem trochę inny plan, ale twoje zniecierpliwienie nie pozwoliło mi czekać... Długo myślałem nad tym, jak to zrobić, ale dobrze wiesz, że żaden ze mnie poeta... Oboje lubimy jasne sytuacje i zdaję sobie sprawę, że nadszarpnąłem ostatnio twoje nerwy... Drodzy państwo, Robercie, Anno. - zwrócił się do moich najbliższych. -Kocham waszą córkę, siostrę czy też szwagierkę, nie tylko dlatego, że nosi pod sercem moje dziecko, ale też dlatego, że z własnej woli wiele mi poświęciła, wiele przeze mnie przeszła, bo niejednokrotnie ją skrzywdziłem, aczkolwiek uwielbiam ciągle słyszeć, że ona też mnie kocha, za wszystko i pomimo wszystko. Chciałbym jeszcze wiele jej dać i jestem naprawdę gotowy, żeby spędzić z nią resztę życia. Mamo, tato, Yvonne, Mel... Nie umiem bez niej żyć, nie potrafię. Próbowałem, ale za każdym razem kończyło się tak samo... Nie spotkałem jeszcze takiej kobiety, która zaakceptowała wszystkie moje wady, dlatego zawsze chcę przy niej być. Kiedy będzie zdrowa, chora, zmęczona, zawiedziona, smutna lub szczęśliwa, chcę robić jej śniadania do łóżka, zabierać na wakacje, do kina, pomagać w domu, pocieszać, wspierać, chcę, żeby kibicowała mi na trybunach i cieszyła się moimi sukcesami. Ale przede wszystkim chciałbym założyć z nią rodzinę, pełną, prawdziwą, kochającą się. I ty to wiesz, Mała, dlatego błagam cię... - znów przeniósł na mnie uwagę, a potem upadł przede mną na kolano, w dłoni trzymając już malutkie, otwarte pudełko z błyszczącym pierścionkiem w środku. Dopiero teraz zauważyłam, że obok leży przepiękny bukiet świeżo ściętych, krwistoczerwonych róż... -Wyjdź za mnie. Nie wymagam od ciebie niczego więcej, po prostu zostań moją żoną.
   Nie wierzyłam, że to dzieje się naprawdę. Łzy ciekły po moich policzkach cienkim strumieniem, który nie miał końca. W tej jednej chwili zrozumiałam wszystko. Czym zajmował się przez ostatni tydzień, dlaczego uciekał, z jakiego powodu kłamał... I poczułam się okropnie podle, ale to teraz nic nie znaczyło. Bo on czekał. Był tak boleśnie szczery, że aż odebrało mi mowę, lecz zapewne przypuszczał, jaką dam mu odpowiedź. Tyle czasu dusił to w sobie... Facet, który odebrał mi dziewictwo, który pobił mojego byłego chłopaka, który oskarżył mnie o zdradę, a którego córka pojawi się za szesnaście tygodni na świecie chciał właśnie mnie. Marco James Reus chciał tylko i wyłącznie mnie.
   -Okej. - wyszeptałam w końcu, w pośpiechu ocierając mokre, wręcz zalane policzki. -Wyjdę za ciebie, zostanę twoją żoną, bo kocham cię najmocniej na świecie i jesteś jedynym mężczyzną, któremu całkowicie zaufałam. Chcę, byś był moim mężem, chcę chcę chcę.
   Wyciągnęłam do niego rękę, więc wstał, a wtedy rzuciłam mu się na szyję i mocno przytuliłam. Nie pamiętam zbytnio, co działo się później... Mama płakała jak bóbr przez następne dziesięć minut, Bobek żartobliwie żalił się Ance, że będzie zmuszony znosić Reusa również prywatnie, jego rodzice obserwowali go z rosnącą w oczach dumą, a Nicholas chyba nie do końca wiedział, skąd to zamieszanie, zatem Yvonne po raz kolejny wzięła go na rozmowę wychowawczą. W tym samym czasie Marco podarował mi kwiaty i wsunął na serdeczny palec mojej prawej dłoni błyszczące cudeńko z pudełka, ucałowując jej wierzch. Ręce nadal mu drżały, ale nie dbałam o to, bo poradził sobie świetnie. Musnął moje usta, po czym objął mnie ramionami, a ja schowałam twarz w jego torsie.
   -Mam nadzieję, że będziesz się nim chwaliła każdego dnia. - mruknął mi do ucha, odgarnąwszy najpierw włosy. Uśmiechnęłam się, kiwając głową. Te święta jednak są piękne, najpiękniejsze ze wszystkich dotychczasowych świąt.


~~~


   Leżałam na łóżku, gdy wyszedł z łazienki, owinięty ręcznikiem wokół bioder. Nie zorientował się, że go obserwuję, bo zniknął z powrotem za drzwiami i pojawił się po minucie, odziany już w bokserki. Szukał jeszcze czegoś w szafie, a zamykając ją, wreszcie odwrócił się w moim kierunku, łącząc nasze spojrzenia. Uniosłam kąciki ust, wciąż milcząc.
   -No co? - rozłożył pytająco ręce, szczerząc się złośliwie. Był szczęśliwy, widziałam to. -O czym myślisz?
   -A jak sądzisz? - stwierdziłam, krzyżując stopy w kostkach. Przewrócił oczami i zajął miejsce obok, więc wtuliłam się w niego bez zastanowienia. Był moim narzeczonym... Tak, narzeczonym. Brzmiało dziwnie i minie trochę czasu, zanim będę operować tym terminem bez skrępowania. -Mogłeś mi powiedzieć albo chociaż naprowadzić... Wiesz, jak bardzo się denerwowałam? Naprawdę podejrzewałam, że coś ci się stało...
   -Gdyby coś było nie tak, poinformowałbym cię, przecież prosiłaś. - stwierdził swobodnie, dotykając ustami czubka mojej głowy. -Nie domyślałaś się?
   -Nie. - przyznałam zawstydzona. -W ogóle nie przeszło mi to przez myśl... Do tej pory ciężko mi uwierzyć, że chcesz... Że mamy...
   -Wziąć ślub? - dokończył za mnie, unosząc brwi. -Kochanie, przecież nie musimy się spieszyć, ale nie ukrywam, że wolałbym nie czekać zbyt długo. Cóż... Na przykład po Mundialu w Brazylii. Będziesz trzy miesiące po porodzie i kto wie, może będziesz miała okazję poślubić mistrza świata.
   -Co za powalająca skromność. - skwitowałam ze śmiechem. Woody popatrzył na mnie spode łba.
   -Mówię poważnie. To chyba dobry moment, prawda? A później wybierzemy się na krótki urlop.
   -A co z...
   -W trójkę. - uściślił, uśmiechając się szeroko. -Wszystko jest do zrobienia, potrzeba tylko mądrej organizacji. Więc jak? Pasuje?
   -Jasne. - pogładziłam palcami jego policzek, na co zamknął oczy. -Nie mogę się już doczekać... Ale załatwmy wszystkie formalności po Nowym Roku, dobrze? Jestem padnięta, jedyne, o czym teraz marzę, to zasnąć w twoich ramionach. Pamiętaj, że od jutra robisz mi śniadania do łóżka!
   -Jak to: od jutra? - oburzył się, teatralnie wymachując rękoma. -Dopiero po ślubie!
   -Słowo się rzekło. - odparowałam rozbawiona, mierzwiąc jego włosy. Skrzywił się nienaturalnie, od niechcenia poprawiając pościel. -Idziemy spać?
   -Moment. - wyciągnął się na łóżku sięgając po iPhone'a. Zmarszczyłam czoło, kiedy włączył aparat, po czym ujął moją dłoń. -Obiecałem chłopakom. Nie masz nic przeciwko, prawda?
   Pokręciłam przecząco głową i położyłam się na boku, opierając brzuszek na jego torsie, który po chwili otuliły nasze złączone dłonie z dumnie prezentującym się pierścionkiem na moim palcu. Artyzm w czystej postaci. Marco wykonał serię zdjęć, po czym wybrał jedno i rozesłał przyjaciołom. Spod na pół przymkniętych powiek zauważyłam, że dopasowuje jeszcze filtr, by wrzucić fotografię także na instagram.
   -Dodaj jakiś inteligentny podpis. - mruknęłam zerkając na ekran, gdzie w szybkim tempie wystukał właśnie krótki tekst. Nie zdążyłam go przeczytać, a całość już poszła w świat. -Co napisałeś?
   Westchnął cicho i podsunął mi telefon pod nos. Otworzyłam oczy, by przyjrzeć się zyskującej popularność fotce.
   "Tak wygląda miłość". Dokładnie. Właśnie tak.


***


40 tysięcy wyświetleń (a pierwsza część dziś rano osiągnęła 30 tysięcy, pomimo, iż od dawna nic się tam nie dzieje...)! Dziękuję ❤

Zostawiam Was z tym rozdziałem co najmniej do 20 stycznia (albo i dłużej)... W następny piątek mam trzy bardzo ważne kolokwia, a co za tym idzie, dużo pracy :( Co nie znaczy, że po nocach nie będę zaglądała do Was :p

Do usłyszenia ❤ I mam nadzieję, że uzbiera się trochę Waszych komentarzy i opinii (drugą część pisałam wczoraj wieczorem, w łóżku, z gorączką, ale chyba wyszła całkiem całkiem :)).

Diamond *.*

7 komentarzy:

  1. Piękne <3 ale się cieszę :D czekam na kolejny

    OdpowiedzUsuń
  2. O ludzie...Rozpłynęłam się. Nie wiem co powiedzieć, bo mnie po prostu zatkało i..no tak naprawdę nie wiem co mam ci tu napisać.
    Rozdział jest przeidealny.Marco jest przeidealny i on i Lena są też przeidealni. Nie istnieje takie słowo, ale tylko takim mogę określić Twój ogromny talent i geniusz...Ich relacja jest wspaniała..A przemowa Marco..no poruszyła mnie.. Nie jestem w stanie napisać czegoś mądrzejszego..właśnie jestem podczas pisania 41 części..ale czytając twojego bloga mam ochotę przytrzymać backspace'a i ten cały marny tekst kolejnej części wykasować ze wstydu..Chowam się głęboko w jakiejś mysiej norce przy Twoim blogu..
    Będziemy czekać i do 20..bo warto!:) Jestem pewna, że kolejny będzie równie wspaniały. <3
    Dużo dużo weny i powodzenia na kolokwiach!:)
    Trochę się przyczyniłam do wyświetleń na pierwszym blogu-melduję kolejne jego przeczytanie:) A zdjęcie..tak...diamond^^ :)
    Buziaki!:**

    OdpowiedzUsuń
  3. Awww so sweet. Jak zawsze rozdział niesamowity, ale jak ona mogła się nie domyślić, nie ogarniam. Czekam z niecierpliwością na kolejny, i zapraszam do siebie. Liczę na komy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ej nooo... tak słodko to jeszcze nie było *oooo*
    Wspaniały rozdział i to co się w nim wydarzyło! Było pięknie! Trochę kłótni nigdy za wiele, potem tego lekkiego chaosu w domu Reusa i Leny, a to już się rozpływałam... potem te docinku Lewego, a na koniec znowu pięknie!
    Zdecydowanie jeden z moich ulubionych rozdziałów tutaj :*
    A co będzie dalej? chciałabym zgadywać, czy coś jeszcze wymyślisz, czy może stawisz na jakiś nagły zwrot akcji... Pożyjemy zobaczymy ^.^
    I gratuluje wyświetleń, kochana! Fajnie wiedzieć, że w jakimś stopniu przyczyniło się do tego i uśmiechu na Twoje twarzy :*
    Do następnego, buziole :*

    OdpowiedzUsuń
  5. zaniedbałam te komentarze, wybacz ale tyle mam na głowie!
    Nie mogę się doczekać małego Reusa!

    OdpowiedzUsuń
  6. No proszę, jednak można mieć sklerozę w wieku kilkunastu lat. Właśnie przeczytałam ten rozdział po raz drugi, i patrzę, nie ma mojego komentarza. Myślałam, że napisałam coś po pierwszym przeczytaniu a jednak nie... (cóż, właściwie jak tak teraz się zastanowić to ostatnio zapominam o wielu rzeczach :D). Przepraszam, już nadrabiam :)
    Nie będę zbyt kreatywna, bo znów napiszę, że jesteś genialna. Wspaniały, cudowny,
    idealny (itd.:D) rozdział. Moment oświadczyn...no cudo po prostu, przemowa Marco, ach...wzruszyłam się.
    Buziaki,
    Mańka :)

    OdpowiedzUsuń
  7. 25 year-old Environmental Specialist Harlie Aldred, hailing from Victoriaville enjoys watching movies like Class Act and Rugby. Took a trip to Quseir Amra and drives a Duesenberg Model SJ Convertible Coupe. zrodlo

    OdpowiedzUsuń