Strony

poniedziałek, 28 grudnia 2015

30. Jeder Mann möchte eine kleine Prinzessin zu Hause haben

   To poczucie, że mężczyzna twojego życia jest uparty jak osioł i świadomie godzi się na towarzyszenie ci podczas wizyty kontrolnej u ginekologa, niejedną kobietę przyprawia o dreszcze. A przynajmniej mnie. To bowiem pierwszy dzień, kiedy Marco może zobaczyć, ile już przytyłam i jak naprawdę wyglądam. Do tej pory rosnący brzuszek skutecznie ukrywałam pod szerokimi bluzami lub luźnymi sukienkami, a w gabinecie lekarskim musiałam niestety ściągnąć koszulkę do badania. Krępowałam się, bo nie wiedziałam, co o tym myśli, jak zareaguje i czy zaakceptuje fakt, iż moje ciało się zmieniło. Wprawdzie mówił, że mnie kocha i byłam o tym przekonana, ale teraz właśnie nadeszła chwila swego rodzaju testu. Dla mnie i dla niego.
   Sympatyczny pan ginekolog chyba zorientował się, iż niekontrolowanie napięłam mięśnie, gdyż uśmiechnął się delikatnie, niczego jednak nie komentując. Na jego prośbę położyłam się w fotelu i cierpliwie czekałam, aż rozprowadzi na mojej skórze nieprzyjemnie zimny żel, by rozpocząć wykonywanie USG. Widziałam, że Reus z uwagą śledzi każdy ruch mojego specjalisty, aczkolwiek unikałam jego bezpośredniego spojrzenia. Bałam się, po prostu się bałam. Wstyd się przyznać, lecz do samego końca tliła się we mnie cicha nadzieja, że trening niespodziewanie się przeciągnie, że zatrzymają go korki na mieście albo cokolwiek innego, dzięki czemu będę mogła sama dotrzeć na kontrolę. Tak się jednak nie stało, a on był tutaj razem ze mną. No cóż, raz się żyje, trzeba to przetrwać.
   Lekarz skupiał się na poprawnym odczytywaniu obrazu z monitora, a ja myślałam wyłącznie o tym, kiedy pozwoli mi wrócić do domu. Niemal modliłam się, by nie dopadły mnie zawroty głowy czy ogólne osłabienie, ponieważ musiałabym wtedy wszystko im powiedzieć, a to ostatnie, czego pragnęłam. Woody wcale nie musi wiedzieć, że mnie stresuje. Ba, nawet nie powinien.
   -Gratulacje, pani Lewandowska. - mężczyzna w białym kitlu wyprostował się na krześle, spoglądając na mnie przelotnie. -Badanie nie wykazało żadnych nieprawidłowości, ciąża przebiega tak, jak powinna. Co nie zwalnia pani z dalszego oszczędzania się.
   -Rozumiem. - wykrztusiłam, szczęśliwa, że za kilkadziesiąt sekund znów okryję się grubym swetrem i kurtką. -Co jeszcze muszę robić?
   -Proszę zażywać witaminy, które przepisałem ostatnio, pić dużo płynów, najlepiej ciepłych i... Zaraz. - rzucił, ponownie pochylając się w kierunku ekranu. Główka urządzenia umazanego zimną substancją znów znalazła się na moim podbrzuszu, nieco intensywniej je uciskając. Ginekolog mrużył oczy, wpatrując się w czarno-białe, poruszające się kształty, ja natomiast czułam już przyspieszone bicie mojego serca. -Mało brakowało, a wypuściłbym państwa bez najważniejszej informacji tego popołudnia.
   -O co chodzi? - zaintrygowany Reus podszedł bliżej, stając tuż za plecami doktora. Świetnie, tylko o tym marzyłam.
   -Proszę spojrzeć. - polecił mu z szerokim uśmiechem, więc uświadomiłam sobie, że to nic groźnego. Gdy chwilę później przyglądał mi się przenikliwie, skierowałam na niego wzrok. -Pamięta pani, jak rozmawialiśmy niedawno o płci oraz liczbie waszego potomstwa? Zdiagnozowałem wtedy ciążę bliźniaczą...
   -Zgadza się. - potwierdziłam, na co piłkarz zlustrował mnie zszokowany. Cholera, nie wspominałam mu. -Podtrzymuje pan tą tezę?
   -Nie. Ale ponieważ płód zmienił pozycję, mogę z całkowitą pewnością podać państwu płeć dziecka, ponieważ wiemy już, że na sto procent urodzi się jedno maleństwo. 
   Podniosłam się na łokciach i wciąż omijając twarz blondyna, zerknęłam w monitor. Wreszcie jakieś konkretne wiadomości. Lekarz odwrócił się i przesuwając palcem po płycie aparatury, opowiedział nam dokładnie o systematycznie wykształcających się i o tych już całkiem sprawnych częściach ciała malucha, zgrabnie unikając jednak jakiegokolwiek komentarza odnośnie płci. Zdawałam sobie sprawę, iż powie to prędzej czy później, aczkolwiek moja ciekawość sięgała już zenitu. Kilka lat temu, wyobrażając sobie siebie w stanie błogosławionym, doszłam do wniosku, że tajemnicę tą pozostawię wyłącznie w głowie ginekologa aż do rozwiązania. Teraz, kiedy już to przeżywałam, nie mogłam doczekać się wieści, czy to mój partner czy może jednak ja będę miała przewagę liczebną w domu.
   -Tyle jestem w stanie wyciągnąć ze zdjęć w dniu dzisiejszym. - zakończył mężczyzna, podając mi papierowe ręczniki do pozbycia się żelu ze skóry. Jednocześnie Marco wręczył mi koszulkę, spełniając moje największe marzenie. Jego zapewne też, może miał już dość. -Na następną wizytę zapraszam tuż przed świętami. Ostatnią w tym roku.
   -Dobrze, ale co to oznacza? - spytał zniecierpliwiony Woody, wbijając w specjalistę stanowcze spojrzenie. Ten uśmiechnął się po raz kolejny, zasiadając za biurkiem w celu wypełnienia dokumentów.
   -Dziewczynka. Będą państwo mieli córeczkę.


~~~ 


   -Jesteś rozczarowany? - zaczęłam niepewnie, gdy zamknął za sobą drzwi mieszkania. Ściągając kurtkę, popatrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami.
   -Dlaczego tak uważasz? Dlatego, że w aucie mało mówiłem? Zastanawiałem się, jak pochwalić się kumplom... Ale uznałem, że najpierw wypada powiadomić rodzinę.
   -No tak, racja. - mruknęłam odwracając się w stronę kuchni. Nie wykonałam jednak ani jednego kroku, bo szybko złapał mnie za rękę.
   -Jestem szczęśliwy, Lena. - przyznał, patrząc mi prosto w oczy. Rzeczywiście, jego tęczówki niespokojnie błyszczały. -Zawsze chciałem mieć córkę... Wszyscy powtarzali, że z synem będę mógł pograć w piłkę, że zastąpi mnie, gdy dorośnie... Tylko, że to zupełnie inna rzecz, a ja nie planuję odejścia na emeryturę. Sądzę, że każdy facet chciałby mieć w domu małą księżniczkę, która widziałaby w nim wielkiego superbohatera, który stanie w jej obronie za każdym razem, gdy będzie działa się krzywda... Taką córeczkę tatusia.
   -Czyli jeśli...
   -Nie wkładaj mi tych słów w usta. - przerwał mi przewidując, o co zapytam. -Syn też byłby super. Męskie rozmowy, niespodzianki dla mamy i te sprawy, typowa sztama dwóch gości. Dla mnie nie gra większej roli fakt, czy to dziecko będzie chłopcem czy dziewczynką. Najważniejsze, że jest zdrowe i nasze, będę je kochał bez względu na wszystko, tak, jak kocham ciebie. Okej, trochę się wkurzałem, że znów coś przede mną ukryłaś, lecz wolałem to przemilczeć, żebyśmy nie kłócili się bez konkretnego powodu. To już nieistotne, przeszło mi.
   -Bliźnięta wymagają więcej uwagi.
   -Niewątpliwie. Musielibyśmy się poświęcić, ale to tylko i aż dzieci. Wspiera nas cała rodzina, spokojnie, dalibyśmy radę. Poza tym, nie uwierzyłbym w tą diagnozę, bo kobiety noszące dwoje maluchów mają z reguły ciężej, a twój brzuszek nie jest specjalnie ogromny. To nie było możliwe.
   -Dzięki. - fuknęłam przechodząc na kanapę w salonie. Podążył w ślad za mną, lecz nie usiadł obok, a jedynie przykucnął przed sofą, gapiąc się na mnie z szerokim wyszczerzem. -Serio, potrafisz pocieszyć dziewczynę w ciąży.
   -No co? - rozbawiony rozłożył ramiona. -Powinnaś odebrać to jako komplement... Stwierdziłem właśnie, że tyjesz, ale nie jesteś przy kości. To źle?
   -Lepiej już nic nie stwierdzaj. - rzuciłam, ze sztucznym uśmiechem uderzając go w bark. Chciał dalej się tłumaczyć, aczkolwiek uniemożliwił mu to dzwoniący telefon. Podniósł się, spojrzał na wyświetlacz i pełen euforii wyciszył na moment dźwięk.
   -To Lewy. - oświadczył, mimochodem gładząc moje włosy. -Przepraszam, priorytetowe interesy. Załatwię to i zaraz wrócę.
   Gdy tylko zniknął mi z pola widzenia, pokręciłam litościwie głową, a następnie pognałam do lustra w korytarzu. Stojąc przed własnym odbiciem, układałam w myślach listę swoich aktualnych zalet oraz wad, odnoszących się głównie do figury oraz ogólnego wyglądu zewnętrznego. Starałam się wziąć pod lupę wszystkie mankamenty, największy nacisk kładąc oczywiście na już wyraźnie podkreśloną brzemienność. W ostatecznym rozrachunku z zawodem wywnioskowałam, że ten drugi wykaz zawiera zdecydowanie więcej elementów i nie pozostawia żadnych złudzeń, ponieważ rozważyłam pojedyncze części co najmniej dwa razy. Cały ten eksperyment dobitnie udowadniał, że oczekiwanie na dziecko ma zarówno mocne, jak i słabe strony, pomimo radości, jaką przynosi. I nie zrozumie tego nikt, kto nigdy nie doświadczył tak gwałtownych, ale i wyjątkowych zmian na własnej skórze.
   Nie wiem, ile czasu zajęły mi te dygresje. Kończąc je, westchnęłam zrezygnowana i dopiero wtedy ogarnęłam, że Marco mnie obserwuje. Opierał się nonszalancko o ścianę przy schodach, a gdy nasze spojrzenia się połączyły, teatralnie wyciągnął przed siebie lewe ramię, by odczytać godzinę z tarczy zegarka.
   -Gadałem przez telefon niecałe pół godziny, bo wykonałem jeszcze parę innych połączeń. - wyrecytował niemalże zgryźliwie, nie spuszczając ze mnie wzroku. -Tutaj stoję od pięciu minut i wybacz, ale nie mogę się powstrzymać, więc spytam: Lena, na litość Boską, co ty robisz?
   Nie odpowiedziałam, nie bardzo wiedząc, jak się zachować. Po raz drugi tego dnia wkroczył na teren mojej prywatnej posesji, od którego bardzo chciałam go odgrodzić. Miałam prawo do drobnej prywatności, ale przez nieuwagę sama ją sobie zabrałam, a Woody to wykorzystał, tak, jak fakt, iż chwilowo się zawahałam. Podszedł do mnie, po czym delikatnie przesunął palcami wzdłuż mojego policzka.
   -Powiedz mi, co się dzieje. - poprosił znacznie poważniejszym tonem, zatem zrozumiałam, iż wcale nie daje mi wyboru. -"Nic", "odczep się" i tego typu kategorie z marszu odrzucam. Martwisz się? Boli cię coś? Ktoś sprawił ci przykrość? Mała, ja to widzę, więc nie ściemniaj.
   -Jesteś kolejną osobą, od której usłyszałam, że przytyłam. - wydukałam opuszczając głowę. Reus odsunął się ode mnie zdziwiony. -Z tym, że z twoich ust najbardziej zabolało. W porządku, przybyło mi nadprogramowych kilogramów, ale ja też umiem to dostrzec i nie potrzebuję zbędnych uwag, jasne?
   -Myślałem, że to naturalne. - najzwyczajniej w świecie wzruszył ramionami. -I że jesteś na to przygotowana. Nie znam żadnej babki, której udało się tego uniknąć.
   -Nie chodzi o mnie...
   -Więc o kogo? O Bobka, Annę, o Kaję? No bo chyba nie o mnie... Lena, błagam cię. - ujął mój podbródek zmuszając mnie tym samym, bym na niego spojrzała. Nie miałam już sił, by mu się stawiać. -Serio? Sądziłaś, że prawię ci złośliwe uwagi, bo masz troszkę więcej ciała, niż powinnaś? Niż masz zazwyczaj?
   -I znów to robisz! - uniosłam się, strącając jego dłoń. Dodatkowo drażnił mnie fakt, że uśmiechał się tak, jakby zaraz miał wybuchnąć niepohamowanym śmiechem. -Znajdź sobie inne zajęcie, nam obojgu wyjdzie to na dobre.
   -Nie wierzę, że oceniasz mnie w ten sposób. - stwierdził nieco rozgoryczony, przyglądając mi się z pełną determinacją. -Podsumowując, zarzucasz mi, że w ciąży przestałaś być dla mnie atrakcyjna wyłącznie ze względu na ten jeden aspekt?
   -No... Chyba tak.
   -Cholera, myślałem, że znamy się na tyle dobrze, że nie przyjdzie ci to do głowy. Przecież ciągle cię kocham i... Mogę? - wyciągnął do mnie rękę, zacisnąwszy usta. Wpatrywałam się w nią jak w święty obrazek, nie przypuszczając, co tym razem wymyślił, lecz postanowiłam mu zaufać. Ujęłam ją, na co odwrócił mnie przodem do tafli lustra, a sam stanął tuż za mną, byśmy pozostawali w bezpośrednim kontakcie. Dopiero, gdy uchwycił dolny koniec mojej koszulki, zrozumiałam, co się kroi.
   -Marco, nie...
   -Proszę. - oponował, kiedy zacisnęłam palce na jego nadgarstkach. -Nalegam. Nie wstydź się mnie, to też boli. Od prawie półtora roku regularnie widuję cię nago i wiem, że nic przede mną nie ukrywasz. Przecież cię nie skrzywdzę.
   Odpuściłam. Obalanie jego silnych argumentów mijało się z celem, bo gdybym podważyła choć jeden, natychmiast wyszukałby następny, prawdopodobnie jeszcze lepszy. Cofnęłam więc powoli obie ręce, a on odetchnął głęboko i ostrożnie uniósł cienki materiał bluzki aż na wysokość mojego stanika. Wpatrywał się w moje ciało dłuższy moment, doprowadzając mnie tym samym do konsternacji. Dawno nie dominowało mną tak nieprzyjemne uczucie.
   -No i? - niecierpliwiłam się zerkając na jego odbicie. Uniósł brwi.
   -Twoja kolej. Chciałbym dowiedzieć się, co według ciebie sprawia, że tracisz na atrakcyjności. Wskaż mi to, co według ciebie ponosi za to największą odpowiedzialność.
   -Nie mogę.
   -Dlaczego? - nawet nie próbował zamaskować zdziwienia. -Niedawno uznałaś, że przeszkadza ci rosnąca waga.
   -Nie... Ja po prostu sądziłam, że ty...
   -Lena, dla mnie nic się nie zmieniło. - objął dłońmi mój brzuch, opierając jednocześnie plecy o swoją klatkę piersiową. -Tutaj rozwija się ludzkie życie, doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. Oboje to życie kochamy, ale poza tym, ja kocham też ciebie, a co za tym idzie, każdy metr, centymetr i milimetr twojego ciała. I naprawdę nie obchodzi mnie, czy ważysz siedemdziesiąt czy pięćdziesiąt kilogramów. Wiem, jakie konsekwencje niesie ze sobą ciąża, wiem, że możesz źle się czuć z dodatkowymi kilogramami, ale dla mnie byłaś idealna, odkąd poznaliśmy się na tym pieprzonym lotnisku, jesteś obecnie i będziesz po porodzie. Więc nie każ mi kłamać, że mnie nie pociągasz i nie podniecasz. Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką przyszło mi spotkać, moją kobietą, matką mojej córki. I nie wyobrażasz sobie, jak cholernie mocno cię kocham.
   -Boże, Marco. - szepnęłam splatając nasze palce. Byłam tak przytłoczona, że nie potrafiłam obliczyć, ile słów przeciśnie się przez moje gardło. -Jeśli naprawdę mnie potrzebujesz, musisz kochać jeszcze mocniej. Pamiętaj, że jesteśmy już we dwie i...
   -Jak? - spytał retorycznie, odwracając mnie tym razem w swoim kierunku, cały czas trzymając moje dłonie. -Kocham was obie tak samo. Mocniej już się nie da.
   -Ja wiem, że podołasz. - broniłam się, zaglądając mu głęboko w oczy. -Przynajmniej spróbuj.
   Zmarszczył nieznacznie brwi, rozchyliwszy do tego usta. Grzechem byłoby niewykorzystanie tej sytuacji, zatem powoli wspięłam się na palce i swobodnie musnęłam jego wargi. Od razu połknął haczyk, oddając każdy pocałunek z osobna, nieświadomie uwalniając również moje ręce i przenosząc swoje w okolice moich łopatek. Przyciągnął mnie do siebie, uważając jednak, by w żaden sposób mnie nie zranić. Opierając głowę na jego ramieniu czułam, jak wodzi ustami od szyi aż do samego ucha.
   -Pragnę cię, Maleńka. - mruknął nagle, wyszukując zapięcia przy moich spodniach. -Chcę cię mieć tu i teraz, taką, jaka jesteś. Minęło już tyle czasu... Nie umiem już udawać, że nie mam ochoty kochać się z tobą. Chcę cię całą, tęsknię za tobą, moje ciało domaga się twojej bliskości, rozumiesz? Błagam, powiedz, że się zgadzasz, bo...
   -Za dużo gadasz, Reus. - wypomniałam mu, na co jego rozżarzone tęczówki ponownie zapłonęły. Objął mnie w pasie i w milczeniu poprowadził do sypialni, ściągając przy okazji koszulkę. Moment później przejmował już całkowitą kontrolę, systematycznie pozbawiając mnie kolejnych części garderoby. Dopasowywał się do moich możliwości, nie wykraczał poza nie, a ja żałowałam trochę, że go ograniczam, jednak nie miałam wyboru. Nie mogliśmy przesadzać. Znów zaskoczył mnie fakt, z jaką pasją lustruje moją skórę, z jaką delikatnością jej dotyka i składa pocałunki, choć jeszcze pół godziny temu nie robił w tym kierunku nic. Tak przynajmniej tłumaczyłam sobie jego rzekomą obojętność, gdyż dopiero dotarło do mnie, iż żyłam w błędzie. Marco nie potrzebował bowiem modelki o wymiarach niczym z paryskich czy nowojorskich wybiegów. Potrzebował dziewczyny, z którą znajdzie wspólny język.
   -Jesteś perfekcyjna, Lena. - usłyszałam, gdy jego pchnięcie wywołało u mnie cichy jęk bólu. -Taka, jak sobie wymarzyłem.
   Wygładziłam dłonią jego policzek, rozpływając się ze względu na jego usta nad moim dekoltem. Tylko tak aktualnie mogłam pokazać, co do niego czuję.


~~~


   -Marco... - wymamrotałam w odpowiedzi na łaskoczące wzorki, które kreślił na moim brzuszku. -Ile czasu minęło od naszego ostatniego razu?
   -Nie wiesz? - zdumiony podparł się na łokciu, kiedy pokręciłam głową. -Prawie pięć miesięcy. Zaszłaś wtedy w ciążę, nie pamiętasz?
   -Pamiętam, po prostu... Sądziłam, że trochę mniej.
   -Chciałbym. - rzucił cicho, na powrót opierając się o mój bok. Z jego gardła wydobył się cichy pomruk, gdy wplotłam palce w jego włosy. -Nie musimy więcej do tego wracać.
   -W porządku. Więc o czym rozmawiałeś z Lewym? - przygryzłam wargę wykorzystując to, że nie widzi mojej twarzy. Założyłabym się, że napiął niektóre partie mięśni. -Myślę o tych "priorytetowych interesach".
   -Ach, to. - wyraźnie odetchnął z ulgą. -Omawialiśmy kwestię Bożego Narodzenia. Uzgodniliśmy, że Wigilię zjemy u nas. Przylecą twoi rodzice, moi także, Robert i Anna też wpadną. A jeśli chodzi o Sylwestra, to jeszcze zobaczymy. 
   -Co? - odparowałam, totalnie zbita z tropu. Marco nawet się nie poruszył. -Dlaczego? I kiedy zamierzałeś mnie poinformować?
   -Nie spotkałaś się z mamą i tatą od dawna. Poza tym, nie myślałaś chyba, że wypuszczę cię do Polski w takim stanie. To dobra okazja, żeby spędzić razem kilka dni, skoro w kwietniu zostaną dziadkami, babciami, ciociami, wujkami i tak dalej, prawda?
   -No... Prawda. - przyznałam przewracając oczami. -A gdzie drugie dno tej historii?
   -Nie wiem, o co pytasz. - burknął pod nosem, zerkając na mnie z podejrzliwym uśmiechem. -Powinienem opracować plan B na wypadek, gdyby nasi rodzice się pogryźli? Polubili się latem. Twój tatuś już nie może się doczekać.
   -Rozmawiałeś z nimi? - odnosiłam wrażenie, że moje tęczówki wręcz poszerzają się ze zdziwienia. Wzruszył leniwie ramionami.
   -Dzwoniłem, żeby powiedzieć im, że będą mieli wnuczkę. Napomknął przy okazji, że zabukowali już bilety.
   -Wariat. - roześmiałam się, bez wyrzutów sumienia niszcząc jego fryzurę. Jęknął z niezadowoleniem, zakrywając ją rękoma i nie mówiąc zupełnie nic, odwrócił głowę.
   Zapadła cisza. Nie była jednak ani trochę uciążliwa, gdyż nadal szukaliśmy spokoju oraz odpoczynku po tym, co się stało. Liczyło się to, że nie traciliśmy kontaktu fizycznego, który sprawiał nam czystą przyjemność. Potrafiliśmy się nim cieszyć, a to dawało świadomość, że niczego nam nie brakuje. W końcu.
   -Uwielbiam twój stan, Lena. - oświadczył znienacka Marco, trwając w tej samej pozycji. -Uwielbiam to, że jesteś w ciąży, że z tego powodu rośnie ci brzuszek, a ja mogę to obserwować i być w tym czasie przy tobie. I wcale nie dziwię się, że twój ojciec czeka na spotkanie ze swoją córką, bo ja tak samo czekam na swoją. Wcześniej nigdy nad tym nie rozmyślałem, nawet nie spodziewałem się, że tak szybko to zrozumiem. Chyba właśnie na tym polega ta bezwarunkowa miłość, o której nawijają wszyscy rodzice.
   Nie przejął się faktem, iż zarumieniłam się jak dojrzały pomidor. Podniósł się i zwyczajnie ucałował tą część mojego ciała, w której znajdowało się jego dziecko, a następnie przyłożył do niej policzek i zamknął oczy. Westchnęłam bezgłośnie, błyskawicznie ocierając płynące łzy. "Kocha się za nic. Nie istnieje żaden powód do miłości."


***


Cukierkowo? Tęczowo? Mdło? Tak miało być, lepiej już mi chyba nie wyjdzie :p
Do końca podstawowej części zostało dziesięć rozdziałów, mam nadzieję, że zmieszczę się z tym przedziale. Jeśli nie, to będziemy martwić się później :p

Cóż, święta minęły, czas na życzenia noworoczne... Życzę Wam wszelkiej pomyślności. Spełnienia marzeń, determinacji i dążenia do postawionych sobie celów. Żeby ten rok był lepszy niż poprzedni, żeby Borussia wygrywała i żeby nikt nam nie odszedł. Wszystkiego dobrego❤

Ten pan krzyczy mi tutaj, że dołącza się do życzeń :p OMFG mamooooooo...(!)

Do usłyszenia w Nowym Roku 2016!

wtorek, 22 grudnia 2015

29. Bleib

   Pozdrawiam mojego Anonima, który podpisuje się "Mańka" - za chwilę dowie się, dlaczego :)


   -Mógłbyś mi chociaż powiedzieć, o co chodzi. - burknęłam, wyglądając beznamiętnie przez boczną szybę. Roześmiał się krótko pod nosem.
   -Kochanie, od dziesięciu minut próbuję się za to zabrać i jakoś nie potrafię. - przyznał, opierając się o wezgłowie swojego fotela. -Ja po prostu nie ogarniam, jak to się stało i nie wiem, czy to przeżyję.
   -Zaczynasz mnie stresować.
   -Zdaję sobie z tego sprawę, przepraszam. - położył dłoń na moim kolanie, zerkając na mnie przelotnie. -Ale zapewniam cię, że nie masz o co się martwić. Wszyscy są cali i zdrowi... Przynajmniej na razie, dopóki jeszcze nie urwałem Robinowi głowy.
   -Robinowi? - uniosłam brwi, gdy zorientował się, że właśnie zdradził część swojej tajemnicy. -No cóż, to już coś. Dowiedziałam się przynajmniej, kogo przed tobą bronić.
   -Lena, błagam cię! -jęknął niezadowolony, uderzając dłońmi w kierownicę. -Daj się chociaż raz zaskoczyć, jestem pewien, że to zdziwi cię tak samo, jak i mnie.
   -Okej, już o nic nie pytam. - uniosłam ręce w poddańczym geście. -Ale pospiesz się, bo zżera mnie już ciekawość.
   Nie odpowiedział, kręcąc jedynie z niedowierzaniem głową. Gdy obserwowałam jego twarz, doskonale widziałam, że wciąż uśmiecha się lekko, lecz był też nieco spięty. Musiałam mu zaufać i założyć, iż faktycznie wszystko jest w jak najlepszym porządku, a to, co wymyślili, to kolejny, głupi żart. W przeciwnym razie Woody zachowywałby się zupełnie inaczej i byłby mocno poddenerwowany, czego teraz w nim nie dostrzegałam.
   Parę chwil później wchodziliśmy głównym wejściem do Cocaine. W środku znajdowało się niemałe grono osób, całkiem tradycyjnie, jak na czwartkowy wieczór. Kiedy kilka osób podniosło się ze swoich miejsc, wyraźnie po to, by poprosić Marco o zdjęcie lub autograf, polecił mi udanie się do Marcela, bym nie musiała brać w tym udziału. Odkąd po strzelonej bramce pochwalił się, że zostanie ojcem, odbierał wieczne gratulacje, więc naturalnym było, iż trzymał mnie od tego z daleka. Nie chciał, abym odpowiadała na miliony pytań i nie chciał też narażać mnie na frustrację pseudofanek, święcie przekonanych, że naciągnęłam go na dziecko. To nie dla mnie.
   -Lena! - usłyszałam znajomy głos po pokonaniu zaledwie paru metrów, a sekundy później Marcel ściskał mnie serdecznie. -Dawno cię tu nie było! Przytyłaś... W sensie zmieniłaś się... No w każdym bądź razie, świetnie wyglądasz.
   -Zawsze życzliwy, uprzejmy i sympatyczny Fornell. - odparowałam, na co roześmialiśmy się oboje. -Cześć.
   -Jak się czujesz? - zapytał, przez co przewróciłam wyłącznie oczami. -Wiem, wszyscy o to pytają, ale sama rozumiesz... Bywało źle.
   -Ale już jest świetnie. - zapewniłam, mrugając do niego. -Gdzie posiałeś resztę ekipy? Zostawili cię samego?
   -Nie do końca... - wykrzywił usta w grymasie, przeczesując przy tym włosy. Zmarszczyłam brwi.
   -Nie rozumiem.
   -Jest jeszcze Kaja i Robin... Ale chwilowo niedostępni.
   -Co to znaczy: "chwilowo niedostępni"? - drążyłam niecierpliwie. -Odbierają towar czy pojechali po coś?
   -Nie, oboje są tutaj... Na zapleczu.
   -Więc czym tak bardzo się zajmują? - rozłożyłam ramiona, oczekując jasnej odpowiedzi. -Bo chyba nie zamiataniem podłogi.
   Napotkawszy tylko jego nerwowy śmiech, wyminęłam go i niewiele myśląc, przeszłam za ladą do tylnej części klubu. Już od progu dobiegły do mnie wesołe szepty, zatem znajdowali się tu oboje. I odnalezienie ich także nie sprawiło trudności, przecież magazyn to nie labirynt. Jednak odnalezienie ich w takiej sytuacji przerosło wszystkie moje przypuszczenia.
   Kaja opierała się plecami o jeden z regałów, śmiejąc się przy tym do Robina, by nie pozwolił jej narobić bałaganu, bo Marcel wpadnie wtedy w szał. Ten natomiast, niewiele sobie robiąc z jej prośby, ujął jej nadgarstki w swoje dłonie i nie tracąc czasu, zachłannie musnął jej usta. Obserwowałam, jak powoli przesuwa palce na jej biodra i natychmiast dotarło do mnie, dlaczego Marco od blisko dwóch godzin chodzi majestatycznie obrażony. Jego niemalże brat, najwyraźniej z wzajemnością zakochał się w mojej niegdyś przyjaciółce, której szczerze nie cierpi, a teraz będzie zmuszony znosić jej obecność jeszcze częściej. Do mnie także jeszcze to nie dotarło, co nie oznaczało jednak, że strzelę focha na cały świat. Uważam, że to świetna wiadomość.
   -No ładnie! - wrzasnął nagle Fornell, pojawiając się znikąd, na co aż podskoczyłam, a nasze gołąbki natychmiast oderwały się od siebie. -Prosiłem was tylko o uzupełnienie braków alkoholu na półkach, a wy znów urządzacie sobie sceny z komedii erotycznej... Ech, idźcie do diabła z tą miłością.
   Pokręcił głową śmiejąc się głośno, po czym opuścił pomieszczenie, a ja zostałam z nimi sam na sam. Patrzyli na mnie lekko speszeni, aczkolwiek uśmiechnięci, Kaja delikatnie przygryzała wargę, obsesyjne strzelając palcami. Oboje się denerwowali, usilnie próbując tego nie okazać. Nie wiedzieli jednak, iż nie mają żadnego powodu, przecież ich nie pogryzę.
   -Dobrze ci idzie z niemieckim. - mruknęłam żartobliwie do dziewczyny, oblewającej się już rumieńcem, po czym spojrzałam na Kaula. -A tobie nie przyszła przypadkiem do głowy nauka polskiego?
   -Lena, proszę. - wykrztusił, odważnie łapiąc ją za rękę. Nie mogłam się powstrzymać i uniosłam brwi. -Przepraszam, powinniśmy ci powiedzieć...
   -Ale słyszeliśmy, że kłóciliście się z Marco i nie chcieliśmy dodatkowo was martwić... - wtórowała mu Polka. -On też nie wiedział, dopiero dzisiaj...
   -Kochani, ja wam niczego nie wyrzucam, nie zauważyliście? - uśmiechnęłam się, wsuwając dłonie do kieszeni kurtki. -Ba, strasznie się cieszę! Przynajmniej Woody nie musi już szukać ci dziewczyny, Robin.
   -I jesteś pewna, że odpuści? - przyjrzał mi się uważnie. Zamyśliłam się na chwilę, wypuszczając powietrze z ust.
   -Cóż, nie przyjął tego entuzjastycznie, ale to nie jego sprawa. - wzruszyłam ramionami, po czym otworzyłam je szeroko. -To jak, mogę wam oficjalnie pogratulować?
   Zerknęli na siebie i podeszli, bym mogła ich uściskać. Wtedy też do środka wparował Reus. Zatrzymał się tuż przy wejściu i zmarszczył czoło, gdy dostrzegł, że ich obejmuję. Wciąż nie posiadał się ze szczęścia, lecz musiał sobie uświadomić, że powinien się z tym pogodzić. Jeśli nie chce stracić kumpla, zaakceptowanie jego wyboru jest konieczne.
   -I ty też przeciwko mnie? - wyrzucił, patrząc na mnie z ewidentnym żalem. Nawet nie próbował tego ogarnąć. -Mała, no weź...
   -Marco, nie rozumiem, o co ci chodzi. - powiedziałam krzyżując ręce na piersi. -Po co ciągle się stawiasz? Świata nie zmienisz, a oni są szczęśliwi, nie widzisz tego? Ludzie nie dopasują się do ciebie, wręcz przeciwnie, to ty musisz dopasować się do ludzi.
   -Super. Możemy już wracać do domu? - spytał dosadnie, aż otworzyłam usta ze zdziwienia. Nie wierzyłam, że aż tak gryzie go związek jego przyjaciela.
   -Stary, nie widzieliśmy się z Leną ponad miesiąc. - interweniował tym razem Robin. -Dużo się przez ten czas zmieniło, chyba mamy prawo pogadać.
   -A jest o czym. - dodała nieśmiało Kaja, z uśmiechem wyciągając ramię w kierunku mojego brzucha. -Mogę dotknąć?
   -Nie. - sarknął blondyn, doskakując do niej niczym kobra do swej ofiary, odsuwając mnie jednocześnie od zakochanych. Wściekle wpatrywał się w pełną przerażenia dziewczynę, szukającą schronienia w ramionach swojego chłopaka, ja natomiast usiłowałam pojąć, co się z nim dzieje. Przekroczył właśnie pewną granicę moralności.
   -Przegiąłeś, Marco. - oświadczył Kaul, zaciskając zęby. Piłkarz powoli rozluźniał uścisk pięści, by następnie spojrzeć na mnie przepraszająco, ale pokręciłam jedynie głową. Bolało mnie to, co zrobił i miał tego całkowitą świadomość.
   -Poczekam w aucie, okej? - spytał oczekując, rzecz jasna, pozytywnej odpowiedzi. Nie tym razem, panie gwiazda.
   -To trochę potrwa. - oznajmiłam ku jego szeroko pojętemu niezadowoleniu. -Jedź do mieszkania i uspokój się, zadzwonię do ciebie później. Możemy się tak umówić?
   -Jak uważasz. - burknął pod nosem, po czym pocałował mnie w czoło i wyszedł, nie zwracając najmniejszej uwagi na Robina oraz Kaję. Jeszcze przez moment stałam w osłupieniu, przeżywając jego burackie zachowanie i mając jednocześnie nadzieję, że znajdzie na nie inteligentne wytłumaczenie. Obraza i urażona duma nie wchodziły w grę.
   -Nie przejmuj się. - Kaul położył dłoń na moim ramieniu, gdy westchnęłam, zakończywszy rozważania dotyczące mojego ukochanego. -Przejdzie mu. Kiedyś.
   -Nie wątpię. - uśmiechnęłam się, podejrzliwie spoglądając na ich dwójkę. Niepewność wręcz wypływała z ich oczu. -To jak? Nie wolno mi pić drinków, ale chyba doczekam się jakiegoś soku, którym można by wznieść toast za waszą miłość, co?


~~~


   Nie odzywał się do mnie. Całą drogę z Cocaine przebyliśmy w ciszy, w windzie i po przekroczeniu progu mieszkania także nie wypowiedział nawet słowa. Grunt, że zgodził się ponownie po mnie przyjechać, bo poziom jego fochów sięgał już nadzwyczaj wysoko. Tylko dlatego za to obrywałam? Dlaczego obrywali Kaja i Robin? Czy Woody naprawdę czasem nie używa mózgu?
   -Wyjaśnisz mi coś wreszcie? - spytałam, gdy władczo rzucił kluczyki do Astona na stół w salonie. Posłał mi jedynie litościwe spojrzenie i wyszedł do kuchni w zasadzie w niewiadomym celu. -Reus, do jasnej cholery!
   -Po pierwsze, nie przeklinaj i nie unoś się, w twoim stanie to niewskazane. - odparował filozoficznie, przez co opadła mi szczęka. Dosłownie. -A po drugie, nie widzę powodu, dla którego miałbym wyjaśniać ci, dlaczego nie podoba mi się ta relacja, bo dobrze to wiesz.
   -Ale nie rozumiem. - broniłam się. -Chciałeś, żeby Robin był szczęśliwy, prawda? A kiedy w końcu jest, odstawiasz takie sceny, że sam za siebie powinieneś się wstydzić. Zdaję sobie sprawę, że problem leży w Kai, ale to naprawdę nie twój interes, Marco.
   -I tu się mylisz, moja droga. - wrócił z powrotem na kanapę, by spojrzeć mi prosto w oczy. -To jeden z moich najlepszych przyjaciół. Znamy się prawie całe życie, a Kaja to suka i zdradzi go z pierwszym facetem, który zaciągnie ją do łóżka! Prędzej czy później zrobi mu krzywdę.
   -Wyciągasz takie wnioski tylko na podstawie moich doświadczeń z Semirem. To nie ona jest suką, to on jest gnojem. Nie masz bladego pojęcia, jaka była wcześniej, więc gwarantuję ci, że się zmieniła. Nie pije, nie imprezuje, podjęła pracę, świetnie sobie radzi. Sądzisz, że nie ma prawa się zakochać, bo w przeszłości popełniła parę błędów czy uderzyło cię, że Kaul zrezygnował z twoich umiejętności swatki? - prychnął znacząco, odwracając głowę. -No, przyznaj się.
   -Po prostu mógł wybrać inną dziewczynę. - mruknął złośliwie. Skurczybyk, nie zamierzał ustąpić.
   -Tak samo, jak ty. - uniosłam brwi, gdy wgapiał się we mnie zszokowany. -Pamiętasz, jak Marcel mnie nienawidził, bo wyjechałam? Stanąłeś wtedy po mojej stronie i byłeś gotowy rzucić dwadzieścia lat pięknej znajomości, gdyby mi nie wybaczył. Nie zdziw się, jeśli Robin wkrótce postawi ci podobne ultimatum. Takim zachowaniem nic nie zyskasz, a nawet stracisz przyjaciela. Im obojgu na sobie zależy, pogódź się z tym.
   -Jakoś nie wierzę, żeby ona naprawdę go kochała. - stwierdził, obracając w dłoniach pilot do telewizora. -Czemu przykleiła się akurat do niego? W Dortmundzie mieszka prawie sześćset tysięcy osób, większy wybór, niż sobie wyobrażała. Zrobiła to specjalnie, bo wie, że się przyjaźnimy i chce się zemścić.
   -Co ty bredzisz? - złapałam się za głowę, nie potrafiąc powstrzymać śmiechu. Zacisnął usta w cienką linię. -Proponuję, żebyś poszedł już spać i wrócimy do tego jutro, jak odświeżysz rozum. Albo lepiej wcale się nie wtrącaj, oboje są dorośli i sami podejmują ważne decyzje w swoim życiu. Ciebie też nikt nie przyprowadził do mnie za rękę i nie powiedział: "Od dziś to twoja dziewczyna, będziecie mieli dziecko". Sam o to walczyłeś.
   -No właśnie! - przytaknął w złości. -Gdybym odpuścił, twoja koleżanka nie chodziłaby teraz z moim kumplem, bo by się nie poznali. To twoja wina, Lena! I o to mam do ciebie pretensje. O to, że ją tu ściągnęłaś, za moimi plecami, bez mojej zgody. Jesteś z siebie dumna?!
   -Nie krzycz na mnie. - warknęłam, z trudem łapiąc oddech. Znów przesadził i to ostro. Choć wątpiłam, iż naprawdę tak myśli, powinnam dać mu choć drobną nauczkę. -Nie skomentuję tego, bo nawet nie wiem, jak. Równie dobrze Robert mógł w zeszłym roku podpisać kontrakt w zupełnie innym klubie, a ty nawet nie dowiedziałbyś się o moim istnieniu. Ale nie o to chodzi... Gdybyś raczył przemyśleć swoje postępowanie, zawsze możemy o tym pogadać, a teraz wybacz, ale idę do łóżka, źle się czuję.
   Odwrócił się gwałtownie, lecz kompletnie to zignorowałam i rzeczywiście uciekłam prosto do sypialni. Zastanawiałam się, czy płakać czy się śmiać. Raniące było to, co od niego usłyszałam, aczkolwiek z drugiej strony jego zazdrość wydawała się zabawna. Tak czy inaczej, sprawił mi przykrość. Stwierdzenia wypowiadane w złości również powinien kontrolować, co niestety nie wychodziło mu najlepiej. Nigdy nie umiem stwierdzić, czy mówi wtedy poważnie, czy zwyczajnie żartuje.
   Po kilkunastu minutach uznałam, że wezmę jeszcze prysznic, w razie, gdyby później zmorzył mnie sen i tak też uczyniłam. W mieszkaniu zalegała głucha cisza, żadnych dźwięków z telewizji, żadnych podniesionych głosów czy stukających naczyń. Możliwe, że wyszedł. Ale tak późno? Bez najskromniejszej informacji? Wychodząc z kabiny w łazience, westchnęłam cicho i okrywając się ręcznikiem otworzyłam drzwi, by przejść do pokoju po bieliznę. Dostrzegłam, że w kuchni świeci się światło, więc jednak został. Nie powiem, uspokoiło mnie to, a zapewne dobrze wiedział, że to starcie przyniosło mi dodatkową porcję nerwów. Szkoda tylko, że na to pozwolił.
   Wskoczyłam pod kołderkę, przewróciłam się na lewy bok i zamknęłam oczy. Dość szybko ogarniało mnie postępujące zmęczenie, co wcale mnie nie dziwiło, gdyż hormony burzą niekiedy 90% mojego dnia. I gdy już prawie odpłynęłam tak, że nie byłabym w stanie podnieść ociężałych powiek, poczułam jego dłoń tuż nad biodrem. Nic nie mówił, zatem ja też nie przerywałam ciszy, bojąc się nawet poruszyć.
   -Śpisz? - szepnął po kilku minutach, gładząc tym razem moje udo. -Przepraszam... Zaparzyłem ci ziołowej herbaty. Nie chcę, żebyś denerwowała się z mojego powodu.
   -Daj mi spokój, proszę. - mruknęłam wciskając twarz w poduszkę. Nie chciałam, by zniknął, byłam zwyczajnie ciekawa, jak zareaguje.
   -Powiedziałaś, że zawsze możemy porozmawiać. - przypomniał delikatnie, na co otworzyłam jednak oczy. Nie odpuścił i faktycznie rozważył wszystkie słowa, które padły z jego ust. A ja nie potrafię długo się gniewać, więc ostatecznie usiadłam na łóżku, by mieć go na widoku w pełnej skali. Patrzył na mnie z troską, podając mi parujący kubek. -Naprawdę źle się czujesz?
   -Nie aż tak strasznie. - przyznałam zwalniając dla niego miejsce obok siebie. -Nadmiar emocji, nie zaprzeczysz.
   -To, co ci wygarnąłem, bardzo źle zabrzmiało. - odparł wpatrując się we własne kolana. -Miałaś rację, nie mogę się wtrącać. To prawda, że nie znam Kai tak dobrze, jak pewnie powinienem, ale zrozum chociaż, że jej nie ufam, przynajmniej na razie. Stąd to wszystko.
   -Dlatego prawie na nią napadłeś? - rzuciłam zerkając na niego z ukosa. Westchnął ciężko. -Marco...
   -Zdaję sobie sprawę, że nie zrobiłaby ci krzywdy... Ale to także moje dziecko. I być może uznasz mnie za wariata, ale nie zostawiłbym cię tam, gdyby Marcel musiał gdzieś wyjść. Nie mam żadnych dowodów na to, że nie zmieniła Robina w potwora.
   -Znów wyolbrzymiasz. - zauważyłam, upijając kolejne łyki gorącego napoju. Blondyn przyglądał mi się z zaciekawieniem. -Oj, po prostu daj im szansę. Nikt, nawet oni sami, nie wymaga od ciebie, abyś od razu ją uwielbiał, ale okaż jej choć trochę szacunku. Będziecie teraz spędzać w swoim towarzystwie mnóstwo czasu. Z mojej winy, jak to ująłeś pół godziny wcześniej.
   -Niepoprawnie to ująłem. - oświadczył obejmując mnie ramieniem. Jego ręka ponownie błądziła w okolicach mojego brzucha. -Nie miej mi tego za złe... A przynajmniej nie za długo. Wiem, że wypadało się opanować, i w klubie i w rozmowie z tobą, ale ostatnio często miewam takie momenty słabości... Obiecuję, że nad tym popracuję. Dla ciebie.
   -Mam nadzieję, że zdążysz do tego dnia, w którym trafię na porodówkę z pierwszymi skurczami. - zażartowałam, na co też się roześmiał, jeszcze mocniej przytulając mnie do swej piersi.
   -Jasne, że zdążę. - zadeklarował dumnie, uśmiechnięty od ucha do ucha. -Nie wyobrażam sobie przegapić narodziny mojego syna lub córki. Wspominałem już nawet Kloppowi, że w kwietniu biorę kilka dni urlopu, zgodził się bez problemu.
   -To świetnie.
   -No okej... To ja się zbieram. - podsumował, ostrożnie odsuwając pościel i wydostając się spod niej. Zmarszczyłam brwi.
   -Dokąd? - spytałam śledząc go wzrokiem i nawet nie czekałam na odpowiedź, przewidując jej treść. -Zostań... Nie chcę, żebyśmy sypiali osobno, to mija się z celem. Wiem, że coś cię jeszcze blokuje, ale ja naprawdę cię potrzebuję... Byłoby fajnie, gdybyś wreszcie spróbował się przełamać. Ja nie myślę o tym, co było, nie prawię ci morałów, nie chowam urazy... Po prostu bądź blisko, dobra?
   Wsunął dłonie do kieszeni dresu, przyglądając mi się z góry. Już w ułamku sekundy dokładnie zaplanował, co poczyni dalej, wyczytałam to z jego twarzy. Pochylił się, opierając nadgarstki o miękką poduszkę i musnął wargami moje czoło.
   -Skoczę pod prysznic na dziesięć minut i wrócę. Przysięgam. Jeśli zaśniesz, nie będę cię budził, więc przypomnę ci już teraz, że bardzo kocham ciebie i nasze maleństwo. I nigdy, przenigdy was nie zostawię.
   Zsunął się jeszcze niżej i gładząc mój policzek, pocałował centralnie w usta, po czym poszedł do łazienki, jak gdyby nigdy nic. Zyskał przynajmniej pewność, że na sto procent nie zasnę.


~~~


<Marco>
   Do szatni wpadłem spóźniony dobre parę minut i ani trochę nie zaskoczył mnie fakt, iż przebywali w niej jeszcze Auba i Lewy. Założyłbym się, że specjalnie na mnie czekali, ale jak zwykle znaleźliby jakąś mało kreatywną wymówkę, typu korki na mieście lub płaczący synek Aubameyanga i to ja musiałbym zbierać piłki po treningu lub biegać karne kółka wokół całego ośrodka treningowego. Pomijając już, że totalnie nie miałem na to ochoty, pragnąłem jak najszybciej znaleźć się w domu. Obiecałem bowiem Lenie, że pojedziemy razem na wizytę kontrolną, a w zasadzie sam się na nią wprosiłem. Zwał jak zwał, czas ucieka dziś na moją niekorzyść.
   Przebieranie się szło chłopakom tego ranka wyjątkowo mozolnie, ponieważ podczas gdy ja niedbale upychałem zbędne obecnie rzeczy w szafce, Robert dopiero wiązał buty. Dodatkowo dziwne wydawało się, że oboje nadal milczą. Pochłonięty skupianiem się na możliwie jak najszybszym dotarciu na murawę, nie zwróciłem na to większej uwagi, ale gdy wstałem, już gotowy do wyjścia, a oni nadal siedzieli z tyłkami na swoich miejscach, musiałem zareagować.
   -Idziecie czy nadal zgrywacie upośledzonych? - przewróciłem niecierpliwie oczami i rozłożyłem ramiona. Patrzyli na mnie jak na debila, więc ostatecznie machnąłem jedynie ręką. -Okej, wasz wybór.
   -Stary, chodź na sekundę. - usłyszałem od Gabończyka, wskazującego ławeczkę przed moją stadionową garderobą. Popukałem się w czoło.
   -Powariowaliście? - spytałem z niedowierzaniem. -Zaliczymy już co najmniej dziesięć minut spóźnienia, a wy chcecie jeszcze urządzić pogadankę? Możemy to przesunąć na potem?
   -Nie. - stanowczość Lewandowskiego nie pozostawiała złudzeń. -Potem ja wracam do Anki, Pierre do rodziny, a ty, zdaje się, do Leny. - wyszczerzył się kąśliwie, lustrując mnie przy tym z uwagą. -Nie zajmiemy sobie więcej, niż pięć minut, miłosierny papa Klopp wybaczy.
   -A o co w ogóle chodzi? - wypuściłem powietrze przez nos, dając w ten sposób upust swojemu niezadowoleniu.
   -O Lenę oczywiście. - włączył się ponownie Auba, krzyżując stopy w kostkach. Posłałem im obojgu mordercze spojrzenie.
   -Żyje, ma się całkiem dobrze, brzuszek rośnie, na apetyt nie narzeka, jest grzeczna i dużo odpoczywa. - wymieniłem na jednym tchu, opierając ręce na biodrach. -Coś jeszcze?
   -Woody, my tak nie do końca mówimy o niej. - Bobek podrapał się po głowie, nadal z wrednym bananem na twarzy. -To znaczy o niej i o tobie, tak jakby... W sensie, że to dotyczy was razem.
   -Spoko, załapałem. Następna strona tego przemówienia, no jazda.
   -Widzisz, bo założenie rodziny to duża odpowiedzialność...
   -Racja, popieram to własnym doświadczeniem. - wtrącił Gabończyk, trącając Roberta w ramię i śmiejąc się głośno. -Jeszcze tego nie przeżyłeś, więc się nie udzielaj!
   -Bo moja żona...
   -Do jasnej cholery, możemy to skończyć?! - krzyknąłem poirytowany, ucinając ich wymianę zdań. -Serio, jeśli to takie ważne, umówimy się na piwo i przedyskutujemy to w spokoju, ale nie na już trwającym treningu! Co wy na to?
   -Nie znajdziemy czasu. Przed nami ostatnie mecze tej rundy, za chwilę Boże Narodzenie... Musimy się przyłożyć.
   -Boże, widzisz i nie grzmisz...
   -Okej, prosto z mostu. - Pierre klasnął w dłonie, a następnie wstał i położył je na moich ramionach. -Rada od wujka Auby. Lewemu głupio o tym wspominać, bo to jego siostra...
   -Wcale nie! - obruszył się i już otwierał usta, by coś dodać.
   -Lewandowski!!! - ryknęliśmy oboje, na co skulił się, niby przestraszony, by moment później śmiać się razem z nami.
   -Nie przerywaj, gdy wujaszek Aubameyang spełnia swoją misję posłanniczą, o ile w ogóle taka istnieje, inaczej otrzymasz pałę z filozofii. - pouczył go, żartobliwie grożąc Polakowi palcem przed nosem, po czym znów zwrócił się do mnie. -Marco, krótko: pomyśl, czego ci jeszcze brakuje.
   Nie doczekałem się dokładniejszej jasności jego głębokich rozterek, więc założyłem ramiona na klatkę piersiową, nie spuszczając z niego wzroku. Im dłużej to trwało, tym szerszy stawał się jego uśmiech. Domyślałem się, że uknuli coś za moimi plecami, lecz sam musiałem wpaść, co konkretnie chodzi im po głowie. Zabawa w kotka i myszkę... A Klopp zapewne już poczerwieniał ze złości... Albo nawet nie zauważył naszej nieobecności.
   -Poproszę telefon do przyjaciela. - wypaliłem w końcu, gdy zorientowałem się, że mi nie podpowie. Zerknąwszy ukradkiem na Lewego, finezyjnie przeczesał włosy.
   -Masz dziewczynę... Masz dziecko w drodze... Czyli masz rodzinkę. Masz mieszkanie... Więc czego jeszcze, kurde, nie masz, żeby było zajebiście?!
   Upłynęła kolejna minuta, zanim naprawdę pojąłem, do czego pije i po co zatrzymali mnie w szatni. Uśmiechnąłem się szeroko - tylko czekałem, aż zaczną o to pytać. A że pierwszymi byli Pierre i Robert - nic nowego. Zawsze pełno ich tam, gdzie ich w danym czasie nie szukają.
   -Cierpliwości. - oznajmiłem spokojnie, obserwując, jak chłoną każdy wyraz. -Myślę o tym już od kilku tygodni i sądzę, że opracowałem przyzwoity plan. Takich akcji nie przeprowadza się z dnia na dzień... Teraz czekam już tylko na odpowiedni dzień i odpowiednią godzinę. Zaufajcie mi. - puściłem do nich oczko, odwracając się na pięcie, jakbyśmy właśnie opuszczali bar. -A jeśli przez waszą wścibskość Jürgen wlepi nam dodatkowych dwadzieścia kółek, dowiecie się jako ostatni. Gwarantuję Wam to!


***


Na święta coś dłuższego ode mnie, tylko dlatego, że skończył mi się zeszyt i nie chciałam zostawiać wolnych kartek (spokojnie, kupiłam już kolejny :p) :v

Przepraszam, że tak późno :< Kiedy mama powiedziała rano: "Monia, jedź do miasta", nawet przez głowę mi nie przeszło, że spędzę tam 4.5 godziny :v Przejazd przez stosunkowo małe miasto (ok. 60 tysięcy mieszkańców) w okresie świąt to czysty terror, grr!


To zdecydowanie moja ostatnia aktywność na blogu przed świętami, więc życzę Wam, moje ukochane Czytelniczki, dużo odpoczynku (!), dużo czasu spędzonego z rodziną, dużo jedzenia i dużo prezentów. I dużo radości i dużo najlepszego (nie umiem składać życzeń :p)
+ malutki bonus informacyjny ode mnie: w kolejnym rozdziale (powinien być za tydzień) Lena i Marco poznają płeć (i liczbę!) swojego potomstwa, więc możecie już prorokować i wymyślać :) Niedługo nasi bohaterowie także przeżyją święta, które będą dla nich szczególnie wyjątkowe :D

Czas mnie goni (zresztą, jak zawsze), więc milknę na wieki i uciekam. Jeszcze to to to to i tamto do zrobienia...

Buziaki!

niedziela, 6 grudnia 2015

28. Ich liebe euch sehr, du weißt es

   Kilka dni później Reus wrócił do treningów z Borussią, owacyjnie witany przez kolegów z Aubameyangiem na czele. Czuł się z tym kretyńsko, ponieważ przysporzył całej dortmundzkiej społeczności masę kłopotów, a ona i tak przyjęła go z otwartymi ramionami, za co dziękował każdemu z osobna, gdy tylko mógł. Osobiste i szczególne wyrazy wdzięczności przekazał zarządowi, który udaremnił jego transfer i wziął na siebie wszystkie konsekwencje związane z rzekomym 'błędem' w dokumentach. Zdał sobie sprawę, że jest tutaj potrzebny. Nie tylko zespołowi, ale mnie również.
   Ostatecznie zamieszkałam z powrotem w jego mieszkaniu. Pomógł mi przetransportować rzeczy z posiadłości Lewandowskich i na nowo zaaklimatyzować się w jego czterech ścianach. Bobek nie posiadał się w tym czasie z dumy i radości, lecz przeliczyłam się, oczekując u niego wystąpienia białej gorączki. Zaskoczył mnie umiejętnością pogodzenia się z moją decyzją oraz zrozumieniem faktu, iż wkrótce będę zakładała własną rodzinę. Mało tego, obiecał, iż wesprze mnie zawsze, gdy będę go potrzebowała, wystarczy tylko jeden telefon, a jeśli jakimś cudem nie da rady, zastąpi go Anna. Prawdziwy brat. Na dobre i na złe.
   Po raz pierwszy Marco wprowadził w życie plan niezostawiania mnie samej dziewiątego listopada, kiedy to BVB pojechała na mecz do Wolfsburga. Wtedy też moimi towarzyszami zostali Yvonne oraz jej synek, który już od wejścia zadawał kłopotliwe i jednocześnie zabawne pytania. Sądził, że przytyłam, bo za dużo jadłam i przestałam ćwiczyć, w przeciwieństwie do wujka Marco, który regularnie uprawia sport, szybko jednak pojął, że ze mną dzieje się to samo, co z jego mamusią, zanim jeszcze przyszedł na świat. Cieszył się, że w jego rodzinie pojawi się ktoś w zbliżonym wieku i stwierdził, iż już nie może się doczekać, aż wyjdą razem pokopać piłkę. Jest cudowny. Najsłodszy chłopiec na świecie.
   -A tak ogólnie, jak się czujesz? - zagadnęła Yvonne, kiedy Nico usadowił się na dywanie przed telewizorem, by nie przegapić ani jednej minuty właśnie rozpoczętego meczu. -Wszystko w porządku?
   -Tak, przynajmniej na razie. - wzruszyłam ramionami. -Wiesz, Marco dość często przesadza. Czasami odnoszę po prostu wrażenie, że najchętniej wsadziłby mnie do łóżka aż do kwietnia i wypuszczał tylko do łazienki. Doceniam to, naprawdę, ale... Sama pewnie rozumiesz.
   -Musisz go zrozumieć, Lena. Stracił mnóstwo czasu i nie chce, by stała wam się krzywda. W końcu dotarło do niego, że jednak coś robił źle i teraz stara się to naprawić.
   -Z tym, że strasznie się przez to zmienił. - westchnęłam, co jakiś czas spoglądając na ekran. Woody był dziś wyjątkowo aktywny, na co wskazywało dość częste wspominanie jego nazwiska przez komentatorów. -Ja widzę i czuję, że coś z nim jest nie tak, że coś go gryzie... A to wprowadza sztywną atmosferę. Nie chcę tak, on nigdy nie zachowywał się w ten sposób.
   -Daj mu trochę czasu. - kobieta uśmiechnęła się pokrzepiająco. -Kilka tygodni, trzy, może nawet dwa. Dla niego to tak samo nowa sytuacja, jak i dla ciebie. Potrzebuje się w niej odnaleźć. Ja wiem, co czujesz, wyobrażam sobie, ale uzbrój się w cierpliwość, a zobaczysz, że nie pożałujesz. Zaufaj mi, w końcu obgadujemy mojego brata.
   Trudno się nie zgodzić - prawdopodobnie zna go jeszcze lepiej, niż ja, utrzymują świetne relacje i uchodzą za ludzi bardzo rodzinnych. Marco zawsze dużo opowiada o swoich siostrach, ich partnerach, małym Nico, także o rodzicach. Są dla niego ważni, wiele im zawdzięcza, wspierają się nawzajem w trudnych chwilach, cieszą się swoimi sukcesami. Niekiedy przychodziły dni, gdy sądziłam, że zwyczajnie im przeszkadzam, lecz jakimś cudem Reus za każdym razem o tym wiedział i choć nie mówił wprost, starał się udowodnić mi, że ja także jestem już częścią jego rodziny. Ja, moi rodzice oraz brat i w drugą stronę działa to dokładnie tak samo. Dlaczego? Ponieważ za kilka miesięcy pojawi się ktoś, kto będzie scalał tą niegdyś zupełnie sobie obcą grupę ludzi. Ten ktoś to nasz synek lub córeczka.
   Pewnie wraz z Yvonne dalej zajadałybyśmy czekoladowe ciasteczka, popijając je owocowym sokiem, gdyby Nicholas nie zerwał się na równe nogi, głośno krzycząc, że jego ukochany wujek strzelił właśnie gola. Obie automatycznie spojrzałyśmy w tamtą stronę i rzeczywiście - piłka znalazła się w bramce po jego uderzeniu, bo to właśnie on pobiegł, by wyciągnąć ją z siatki. Zmarszczyłam czoło zastanawiając się, po co to robi. Wprawdzie pierwsza połowa dobiega już końca, ale chyba właśnie dlatego powinno im zależeć na czasie, by dowieźć wynik do przerwy i doprowadzić rywala do zmartwień przed drugą częścią spotkania. Marco miał jednak inny plan, który musiał ustalić na długo przed meczem, choćby dlatego, iż potrzebował do tego zdobycia bramki. Zrozumiałam, po co wyciągał z niej futbolówkę - chwilę później włożył ją pod swój trykot i wsunął do ust kciuk, jako imitację dziecięcego smoczka. Znajdował się akurat w obrębie sektora dortmundzkich kibiców, nie musiał więc pokonywać długiego dystansu, by razem z nimi celebrować ten wyjątkowy dla niego moment. Kiedy zniknął, otoczony przez cieszących się razem z nim kolegów, wciąż wgapiałam się w ekran, zdając sobie sprawę, jak głupio wyglądam. Kątem oka wyłapałam, że Yvonne patrzy na mnie z uśmiechem, nie komentując zaistniałej sytuacji. Nie ulegało wątpliwości, iż było to zbędne.
   -Widzisz? - w końcu nie wytrzymała i przytuliła mnie mocno, zauważywszy, że ścieram z policzków spływające pojedynczo łzy. -Chciałaś starego Reusa, to masz. Nawet szybciej, niż przewidziałam.


~~~


   -Dzień dobry... - zmarszczyłam brwi w reakcji obronnej na wpadające do sypialni światło. Marco roześmiał się, po czym usiadł na skraju łóżka. -Jak się czujesz?
   -Jak zawsze. - odparowałam podnosząc się na łokciu. -Wiesz, kiedyś zaczynałeś dzień od jakiegoś fajnego pocałunku, a ostatnio pytasz tylko, jak się czuję. Co z Tobą nie tak?
   -Wybacz, że się popsułem. - rzucił skruszony, prezentując swą słynną w takich momentach minkę zbitego szczeniaka. -Obiecuję poprawę.
   -Marco, ja pytam poważnie.
   Spojrzał na mnie i ogarnął, iż faktycznie nie żartuję. Wystarczyło parę sekund, by wstał i po raz kolejny zatrzymał się pod oknem. Nie miałam pojęcia, co takiego powiedziałam źle, co mogłoby dodatkowo go urazić. Próbowałam tylko pokazać mu, że usiłuję wyrzucić z pamięci to, co się wydarzyło i żyć jak najbardziej normalnie, co stawało się coraz trudniejsze, ponieważ nawet nie sypialiśmy razem. Yvonne poleciła czekać, dać mu czas, lecz problem polegał właśnie na tym, że tego czasu wręcz brakowało. Chcieliśmy nadrabiać to, co straciliśmy, zamiast tego jeszcze więcej marnowaliśmy.
   -Nie wiem, co chciałabyś ode mnie usłyszeć, Lena. - rzucił, wsuwając dłonie do kieszeni. -Myślisz, że to wszystko jest dla mnie łatwe? Staram się... Nie mówię o twojej ciąży, nie stanowi dla mnie absolutnie żadnego problemu. Jestem po prostu świadomy tego, jak bardzo cię skrzywdziłem i jakich bzdur ci nagadałem. Z tym nie żyje się lekko... Szczerze, to podziwiam cię, że nadal tutaj jesteś. Że potrafisz tutaj być.
   -Nie zmusiłeś mnie, jedynie poprosiłeś, a ja się zgodziłam. Co w tym dziwnego lub nienormalnego?
   -Zbyt szybko i zbyt łatwo wybaczasz. - odwrócił się, aczkolwiek wzrok wbił w podłogę. Znów zgrywał irytującego dupka, którym wcale nie był. -Oboje doskonale zdajemy sobie sprawę, że powinienem na kolanach błagać cię o przebaczenie.
   -Przecież możesz. - bezwiednie wzruszyłam ramionami, kiedy wreszcie spojrzał na mnie zaskoczony. -Nikt ci nie zabroni, a przynajmniej nie ja. Zauważ jednak, że nawet nie wymagałam od ciebie wielkich przeprosin, bo wiem, że taki nie jesteś. Romantyczny tylko wtedy, kiedy trzeba. Nie zasypujesz mnie kwiatami i drogimi prezentami, bo dobrze wiesz, że tego nie potrzebuję. Marco, masz naprawdę wspaniały charakter, który od razu pokochałam, dlatego boli mnie każda jego zmiana. Nie zmieniaj się, to niekonieczne.
   -Gdybym się nie zmieniał, nie znaleźlibyśmy się w takiej sytuacji. - przyznał z goryczą. -Żałuję wszystkiego, co się stało, masz tego całkowitą świadomość. Żałuję, że nie umiem cofnąć czasu, bo z pewnością postąpiłbym zupełnie inaczej. Do dziś zastanawiam się, co mną wtedy kierowało... Jak w ogóle mogłem pomyśleć, że...
   -Przestań już o tym gadać, proszę cię. - przerwałam mu gwałtownie, przewracając oczami. -Przecież to nie jest teraz ważne.
   -Więc co jest? - zmarszczył brwi, przygladając mi się badawczo. Pokręciłam z rozbawieniem głową, wstając z łóżka. Podeszłam do niego i delikatnie ujęłam jego dłoń, zmuszając go tym samym, by wyciągnął ją z kieszeni spodni.
   -No chodź, pokażę Ci! - dodałam roześmiana, kiedy nadal stał w miejscu nie rozumiejąc, po co ciągnę go do drzwi. Wtedy przestał stawiać opory i zszedł za mną po kilku stopniach do salonu. Ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej rękoma obserwował mój każdy, najmniejszy ruch, jakby nie chciał przegapić nic, co wydawało się istotne. A ja po prostu szukałam w torebce pliku pewnych dokumentów sprzed kilku dni. Jeszcze o nich nie wiedział, a ja wyrzucałam sobie, że zapomniałam mu o nich wspomnieć. Gdy wygrzebałam je niemal z samego dna, wróciłam z powrotem do piłkarza i stanęłam obok.
   -Proszę. - rzekłam dumnie, wręczając mu nieco większą od standardowej kopertę. Uśmiechnął się, zapewne przypuszczając, co znajdzie w środku. -To jest ważne.
   Otworzył ją jednym ruchem i wyjął najnowsze zdjęcie USG wraz z jego opisem oraz krótkimi, treściwymi wskazówkami dla mnie. Przejrzał wszystko, od lewej do prawej, od góry do dołu, na dłużej zatrzymując się oczywiście nad zarysem jego pierworodnego potomka. Kilka razy przesunął po nim palcem, obracał w dłoniach, mrużył oczy w poszukiwaniu najdrobniejszych szczegółów, jakby liczył włosy na swojej głowie. Wręcz pasjonował go widok normalnej fotografii. Normalnej, w kontekście rozwijającego się płodu.
   -Dlaczego mi nie powiedziałaś, że umówiłaś się na wizytę? - zapytał, na co prawie opadła mi szczęka. Tego się nie spodziewałam, lecz odpowiedź nie była żadną tajemnicą.
   -Wypadło mi z głowy, naprawdę, a Ty trenowałeś w tym czasie, nie chciałam Ci przeszkadzać.
   -Wyszedłbym wcześniej ze stadionu.
   -Przepraszam, ja...
   -Spokojnie, wszystko w porządku. - zapewnił, przygarniając mnie do swojej piersi. -Nie denerwuj się. Zamierzałem ci tylko uświadomić, ze chciałbym wiedzieć o takich rzeczach. Chciałbym mieć świadomość pierwszych ruchów i rozwoju mojego dziecka. Chcę to widzieć, czuć, mam takie prawo, Lena. Kiedy idziesz na następną kontrolę?
   -Za dwa tygodnie.
   -Okej, znajdę czas, pojadę z Tobą. Obiecuję.
   -Dobrze. - wymamrotałam zaskoczona, spogladając w jego pełną determinacji twarz. Uparł się, zatem nie pozostawiał mi wyboru. Poza tym, dlaczego miałabym mu zabronić towarzyszenia mi przy wyjściu do lekarza? Jeśli obgada to z trenerem, żaden problem. Większość mężczyzn chodzi ze swą ciężarną żoną, narzeczoną czy też dziewczyną na badanie USG. Reus nie powinien stanowić wyjątku, jeśli tak bardzo nie chce.
   -Chyba czas na pyszne śniadanko, prawda? - uniosłam brwi, wciąż nie spuszczając z niego wzroku. Niby od niechcenia uniósł kąciki ust.
   -I to najwyższy. - dodał uroczyście. -Pomogę ci.
   Podał mi dłoń, po czym razem powędrowaliśmy do kuchni. Robiąc gruntowny przegląd lodówki, zastanawialiśmy się, co moglibyśmy zjeść jako pierwszy posiłek dnia i stanęło na najzwyklejszych tostach francuskich. Anna Lewandowska zabiłaby mnie już za samo połączenie składników, więc ratował mnie fakt, że tego nie widzi.
   -Lena. - usłyszałam głos Marco tuż za swoimi plecami i nim zdążyłam się odwrócić, objął rękoma moją talię, splatając je na wciąż rosnącym brzuszku. I bynajmniej nie dlatego, że go poprosiłam. Po prostu tego potrzebował. -Bardzo was kocham, wiesz o tym. I nie wyobrażam sobie, żebym kiedykolwiek nauczył się żyć bez ciebie. To już niemożliwe.
   Na potwierdzenie swoich słów, ujął moją twarz, przesuwając kciukami wzdłuż policzków, po czym delikatnie musnął moje wargi, pochłaniając je po chwili w żarliwym pocałunku. Yvonne miała stuprocentową rację - stary Reus wróci szybciej, niż nam się wydaje.


~~~


   Obudziło mnie trzaśnięcie drzwiami. Przerażona zerwałam się do pozycji siedzącej i dopiero wtedy ogarnęłam, że Marco wciąż nie ma, a ja zasnęłam nad jednym z artykułów w gazecie dla przyszłych mam, którą niedawno podrzuciły mi jego siostry. Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy to włamanie, bo drzwi od frontu cały czas pozostawały otwarte. Moment później w pomieszczeniu pojawił się jednak Woody i gdy zobaczył, co się dzieje, natychmiast podszedł do sofy i kucając oparł łokcie o moje kolana. Oddychałam szybko i nierównomiernie, co nie umknęło jego uwadze.
   -Przestraszyłem cię. - wywnioskował wyciągając dłoń do mojego policzka. -Wybacz, nie chciałem... Wszystko okej?
   -Gdzie byłeś? - rzuciłam ignorując jego pytanie. Zmarszczył czoło, nie bardzo rozumiejąc.
   -U chłopaków w Cocaine. - powiedział swobodnie, wpatrując się w moje oczy. -Napisałem ci sms-a, że przyjadę nieco później. Nie odebrałaś?
   -Spałam. - zawstydzona opuściłam głowę, podświetlając ekran leżącego obok telefonu. -Przepraszam, byłam trochę zmęczona.
   -Ale już lepiej?
   -Zdecydowanie. Potrafisz postawić człowieka na równe nogi. - palnęłam, na co roześmialiśmy się oboje. -Coś się stało?
   -Nie... A w zasadzie tak. - westchnął siadając tuż przy mnie. -I nie uwierzysz, co.
   -Powiedz, przynajmniej spróbuję.
   -To trzeba zobaczyć samemu. - wykręcił się zamykając oczy na kilka sekund. Chyba także nie docierało do niego zdarzenie, którego niedawno był świadkiem, a które zaczynało mnie coraz bardziej intrygować. Pozytywne czy negatywne? Kogo dotyczyło? Kto brał w nim udział?
   -Jak to, gdzie? W klubie.
   -Więc mnie tam zabierz. - wzruszyłam bezwiednie ramionami, puszczając bokiem jego zaskoczone spojrzenie. Coś, co wydarzyło się w Cocaine, musiało wiązać się z naszymi przyjaciółmi. I denerwowało mnie, iż nie dostałam na ten temat żadnych informacji.
   -Jesteś pewna? - piłkarz nie dawał za wygraną, wciąż szczerząc się kąśliwie, na co przewróciłam oczami.
   -Tak. Możemy nawet teraz.
   Zawiesił się na parę minut, by potem zadzwonić do Marcela, aby spodziewał się naszych odwiedzin. Nie tracąc czasu, udałam się do sypialni w celu założenia nieco bardziej wyjściowych ubrań. Marco łaził po mieszkaniu, marudząc pod nosem, jakby wyładowywał w ten sposób złość. Cóż, chyba rzeczywiście nie mogłam przypuszczać, co tam zastanę.


***


Znów spóźniona... Ale jestem! Powiedzmy, że w prezencie na Mikołajki (tak btw, nasi chłopcy wczoraj zaserwowali nam duuużo lepszy :p)
Czas mnie goni, więc chciałam tylko dodać, że przede mną intensywny tydzień, dlatego kolejne rozdziały na obu blogach zapewne także będą opóźnione. Postaram się jednak, aby na każdym z nich coś nowego pojawiło się jeszcze przed świętami.
A jeśli będzie Was męczył wątek z indydentem w Cocaine, polecam przejrzeć początkowe rozdziały bloga. Może wpadniecie na jakiś pomysł :))
Pozdrawiam ♡