Strony

sobota, 3 października 2015

21. Meine Zeit ist vorbei

   Obudziłam się, od razu siadając na łóżku w oczekiwaniu na mdłości, wymioty i wszelkie tego typu atrakcje. Mijały minuty, lecz nic takiego nie nadchodziło. Zdziwiona wyciągnęłam rękę po smartfon i spojrzałam na datę. No tak, dziś kończy się ósmy tydzień. Drugi miesiąc. Dopiero i aż drugi miesiąc...
   Wygrzebałam się z pościeli i zeszłam do kuchni z zamiarem ugaszenia pragnienia. Anna i Robert krzątali się po pomieszczeniu, przygotowując śniadanie. Gdy tylko wpadłam im w oczy, uśmiechnęli się do mnie, rzucając krótkie 'cześć' na powitanie. Podeszłam do lodówki, po czym wyjęłam butelkę wody mineralnej, czując na sobie ich detektywistyczne spojrzenia. Chryste, ratunku.
   -Moglibyście przestać? - westchnęłam ciężko, wypełniając przejrzystą cieczą wysoką szklankę. -Mam wrażenie, że obserwujecie mnie, jakbym miała zaraz wyzionąć ducha. Ciąża to nie choroba, nie umieram.
   -Chciałam się tylko dowiedzieć, czy to twoje jedyne śniadanie. - odpowiedziała karateczka wskazując naczynie. -Powinnaś prawidłowo się odżywiać. Ostatnio zjadasz wyłącznie lody, a to na pewno ci nie służy.
   -Skąd wiesz? - warknęłam przewracając oczami. Położyła dłoń na moim ramieniu.
   -Studiuję dietetykę, wykłady dotyczą także posiłków dla kobiet ciężarnych. Przyszykuję coś dla ciebie, jeśli chcesz.
   -Straciłam apetyt.
   -Lena, nie kłóć się ze mną. - odparowała stanowczo, krzyżując dłonie na piersi. -Musisz coś wszamać, nie zapominaj, że od niedawna dodatkowo karmisz swoje dziecko.
   Spojrzałam na nią szeroko otwartymi oczyma. Bobek również zerknął w naszą stronę, nie doczekawszy się odpowiedzi. Z goryczą odkryłam, iż ma rację. Nawet, jeżeli przyjdzie mi zostać samotną matką, będę robiła wszystko, by nie zawieść swego potomstwa, a zastąpienie mu ojca nie należy do łatwych zadań. W przeciwieństwie do Reusa, potrafiłam ponosić konsekwencje swoich czynów, może dlatego, że nie miałam wyboru, ale mimo to, kochałam już teraz to maleństwo, które nosiłam pod sercem i to się nie zmieni. Instynkt macierzyński jednak czuwa. Przynajmniej on.
   -Okej. - poddałam się odstawiając puste szkło na blat. -Jeśli cię to uszczęśliwi, proszę bardzo.
   Zostawiłam ją samą i przeszłam do salonu, pożyczając jeszcze od Lewego tablet, zanim rozsiadłam się na kanapie. Kilka otwartych kart wskazywało na to, iż niedawno go używał, co było mi nawet na rękę, bo zaoszczędzę aż minutę, w trakcie której zwykle się uruchamiał. Nie jestem wyrodną siostrą, zatem postanowiłam pozamykać wszystkie strony bez zagłębiania się w ich treść. Pech chciał, że ostatnią z nich okazała się oficjalna witryna Borussii Dortmund, na której jeden z najnowszych newsów informował o kontuzji Marco, wykluczającej go z wczorajszego oraz kilku następnych spotkań. Wraz z naszym rozstaniem w znaczącym stopniu odcięłam się od futbolu, aczkolwiek teraz intuicja podpowiadała mi, że powinnam zapoznać się z tym artykułem i tak też zrobiłam. Nie myliłam się. Niemiec doznał urazu złamania nosa, rzekomo na treningu, po starciu z jednym z kolegów. Dlaczego miałam wrażenie, że wiem, z którym?
   -Robert... - wycedziłam i podniosłam głowę, gdy uraczył mnie spojrzeniem. -Co mu zrobiłeś?
   -Komu? - automatycznie zerwał się z krzesła, zabierając mi urządzenie. Jego zaalarmowana żona porzuciła dotychczasowe zajęcie i zerkając przez jego ramię również przeczytała komunikat, a później zlustrowała go z niepokojem.
   -To nie ja. - zaprzeczył usiłując zachować spokój, lecz w tamtej chwili obie zabijałyśmy go wzrokiem. -W porządku, to prawda. Walczyliśmy o piłkę, wpadł na mnie, uderzyłem go łokciem, polała się krew. To wszystko.
   -Kłamiesz. - wstałam podchodząc do niego, by spojrzeć mu prosto w oczy. -Łokciem na treningu? A może pięścią w szatni, co?!
   -Przecież napisali, jak było. Internety nie ściemniają.
   -Ściemniają, bo cię kryją! Mieli powiedzieć ludziom, że mu przywaliłeś, bo ci nie odpowiada? Oboje stracilibyście szacunek kibiców.
   -Przywaliłem, bo zasłużył! - krzyknął odkładając tablet na stół. -Kim on do cholery jest, jakim prawem tak cię traktuje! Jest zwykłym gnojem.
   -Robert, to sprawa między nami, a ty nie powinieneś się wtrącać. Zrobiłeś mu krzywdę, tego chciałeś? Zachowałeś się skrajnie nieodpowiedzialnie!
   -Gdyby nie Klopp i Auba, zabiłbym go na miejscu. - wycedził, wściekle zaciskając pięści. -Cholerny skurwysyn, żałuję, że nie dałem rady. To nie jest normalne, oskarża cię o zdradę, a sam pieprzy się na boku ze swoją byłą?
   -I tylko dlatego go pobiłeś? - spytałam z niedowierzaniem, na co prychnął lekceważąco.
   -Tylko? Mogłem złamać mu obie nogi i przy okazji wykastrować! Nie zagrałby do końca sezonu albo i dłużej.
   -Nie dociera do mnie, że to powiedziałeś. - szepnęłam odczuwając jednocześnie zawroty głowy. Bobek złapał mnie za ramiona, lecz natychmiast odsunęłam się na kilka kroków, opadając na sofę i rozmasowując skronie. -Jesteś podły. Proszę, abyś nigdy więcej nie ingerował w moje życie. Rozumiesz?
   -Lena, chciałem się zemścić...
   -Nic już nie mów. - ucięłam krótko, opierając czoło o dłonie. -Wyjdź. Nie chcę cię widzieć.
   -Kochanie, idź do siebie. - poradziła mu Anka, gładząc jego zaczerwieniony ze złości policzek. -Porozmawiamy później, dobrze?
   Mój brat chciał najwyraźniej coś dodać, ale słowa ugrzęzły mu w gardle. Przyglądał mi się z miną zbitego psa, po czym, ku mojemu zdziwieniu, ucałował mnie w głowę i opuścił pomieszczenie. Szwagierka natychmiast doskoczyła do mnie, obejmując jedną ręką i mocno przytuliła.
   -Jak się czujesz? - spytała zatroskana, gładząc moje włosy. -Dygoczesz. Nie denerwuj się, błagam, szkodzisz wam obojgu. Pójdziesz się położyć?
   -Na nic innego nie mam obecnie ochoty.
   -Odpocznij, potrzebujesz tego. Wpadnę do ciebie niedługo z tym nieszczęsnym śniadaniem i gorącą herbatą, okej? A potem pogadam z Lewym.
   -Okej. - uśmiechnęłam się, gdy pomogła mi wstać. -Ania, mam prośbę. Przekonaj go, żeby wyjaśnili sobie z Marco tą akcję. To nie może się tak skończyć.
   -Zrobię wszystko, co w mojej mocy. - spojrzała na mnie pogodnie, za chwilę poważniejąc. -A teraz szoruj na górę.


~~~


<Marco>
   
Dziwnie budzić się ze świadomością, że nie musisz lub raczej nie masz prawa jechać na trening. Dzień staje się wtedy zupełnie inny, wręcz świąteczny, bo zastanawiasz się, co ze sobą zrobić. Powinieneś być z drużyną, wspierać ją i zbierać formę przed nadchodzącymi spotkaniami, zamiast tego siedzisz w domu zastanawiając się, co właściwie planujesz. Rzucić wszystko, co zdobyłeś w mieście, które znasz jak własną kieszeń i zacząć z niczym w obcojęzycznym miejscu?
   Po śniadaniu odebrałem telefon od agenta, do którego dobijała się zachwycona podpisaniem przeze mnie kontraktu Barcelona. Okropnie go wymęczyli, przez co marudził mi teraz do słuchawki, jak to nie mogą doczekać się mojego przyjazdu, jak wybierają numer na koszulce i zabierają się za przygotowanie powitania na Camp Nou. Prawie sto tysięcy ludzi skandujących moje nazwisko z trybun stadionu, z którego murawy od dziecka chciałem strzelać dla nich bramki. Marzenia się spełniają, lecz najczęściej dużo kosztują i trzeba tą cenę zapłacić.
   Godzinę później wsiadałem już do Astona w celu odwiedzenia Fornella i Kaula w Cocaine. Musiałem im powiedzieć. O zmianie klubu, o Lenie... Wiem, że w pierwszej kolejności wypadałoby pokazać się u rodziców, lecz nie wpadłem jeszcze na pomysł, jak poinformować ich, siostry i w szczególności Nico o mojej przeprowadzce. To trudne, najprościej byłoby wysłać list, lecz to także najbardziej lekceważący sposób, jak zerwanie z dziewczyną przez sms-a. Muszę zrobić to najpóźniej do końca tygodnia, bo na przyszłą środę zabukowano mi bilety do Katalonii. Wproszę się na ostatni obiad w niedzielę. Nie widzę innej opcji. A wracając do chłopaków - oni chyba jakoś przeżyją. Wspominają od czasu do czasu, iż doskonale zdają sobie sprawę, że nie zostanę w BVB do końca kariery, a jedynie wrócę tutaj na ostatnie lata. To moja macierzysta drużyna, kocham ją nad życie i nie wyobrażam sobie, bym zawiesił buty na kołku w jakimkolwiek innym zespole. Fakt, do emerytury jeszcze daleko, ale tą decyzję podjąłem już dawno i nic nie zmienię. Teraz postąpiłem po chamsku, ale słyszałem, że człowiek na starość zawsze zmądrzeje, więc liczyłem, że tyczy się to również mnie.
   Otworzyłem drzwi, będąc pierwszym gościem tego dnia - o to chodziło. Robin stał za ladą, podczas gdy Marcela jak zwykle świerzbiło i łaził między stolikami, lecz kiedy dostrzegli moje przybycie, na widok majestatycznie opuchniętego i poturbowanego nosa z ich gardeł wydobył się dźwięk, którego bliżej określić nie potrafię. Brunet pofatygował się nawet, by go dotknąć, czego stanowczo mu zabroniłem. Że się tak wyrażę - nie powinien wtykać nosa w nieswoje sprawy.
   -Woody, chyba potrzebujesz mocnego piwa! - skwitował Kaul, z zainteresowaniem przyglądając się mojej twarzy, na co poirytowany przewróciłem oczami.
   -A ty chyba oszalałeś. - sarknąłem kąśliwie. -Przyjechałem samochodem. Musimy pogadać.
   -Brzmi poważnie. - zażartowali, niczego nieświadomi.
   -I tak będzie. - dodałem obserwując ich twarze. Przestali się uśmiechać, a ja nie wiedziałem, od czego zacząć. W sumie najlepiej zaserwować im wszystko po kolei, aby zrozumieli, dlaczego tak, a nie inaczej. Liczyłem, że przynajmniej oni staną po mojej stronie, w końcu przyjaźnimy się dłużej, niż ktokolwiek, mogłem liczyć na ich wsparcie.
   -Marco, no dalej. - niecierpliwił się Fornell. Nie chcąc zwlekać, zamknąłem oczy, biorąc głęboki wdech.
   -Lena jest w ciąży.
   Gapili się na mnie, jakbym właśnie oświadczył, że kogoś zamordowałem albo że muszą zamknąć interes. Zerkali na siebie, na mnie i znowu na siebie, co trwało dłuższą, uciążliwą chwilę. Nie mając pojęcia, jak zareagują, pozwoliłem sobie usiąść na barowym krześle i dopiero wtedy zauważyłem, że ponownie szczerzą się od ucha do ucha.
   -Stary... To zajebiście! - wrzasnął w końcu niższy, omal nie wskakując mi na plecy. -Jak na Ibizie mówiłem ci, że chcę być chrzestnym, to pukałeś się w czoło! Widzisz? Przepowiedziałem ci to!
   -Nie rozpędzaj się. - wtrącił Robin, z aktorskim oburzeniem uderzając współpracownika w ramię. -Moja rezerwacja była pierwsza, więc nie pchaj się, jeśli cię nie proszą! Ale i tak trzeba to opić!
   -Gratulacje, Marco!
   -Chłopiec czy dziewczynka?
   -Ciekawe, czy będzie podobne do ciebie.
   -Na kiedy termin?
   -To nie jest moje dziecko. - przerwałem ich radosną wymianę zdań, wbijając wzrok w blat lady. Wyrazy ich twarzy automatycznie zrzedły. Znowu zabijali mnie swymi drakońskimi tęczówkami, marszcząc do tego brwi. Cholera jasna, czy tylko ja na tym pełnym popaprańców świecie zostałem zdradzony przez dziewczynę? Czy tylko mi rozsypał się związek? Codziennie rozchodzą się tysiące ludzi, a wszyscy wyolbrzymiają wyłącznie mój przypadek. Przynajmniej tak właśnie się zachowują - jakby doszło do nieodwracalnej tragedii.
   -Ej... Akurat to nie było zabawne. - parsknął Marcel, nerwowo przeczesując fryzurę. -Co ty pieprzysz, że niby puszczała się z kimś w Hiszpanii?
   -Nie z kimś, po prostu nazwij gościa po imieniu.
   -Z Casasem? Z Mario Casasem? - zaskoczony odwrócił się splatając dłonie na karku. -Chłopie, błagam. Idź się wyśpij, bo pleciesz bzdury, pogadamy normalnie, jak wrócisz.
   -Marcel. - szarpnąłem jego ramię, zmuszając go tym samym, by po raz kolejny na mnie spojrzał. -To nie jest właściwy moment na ciśnięcie beki. Ona będzie miała dziecko z innym facetem, czaisz? Nie ze mną... Nigdy nawet nie rozmawialiśmy o tym tak serio.
   Zamyślił się, pocierając palcami podbródek. Robin przysłuchiwał się naszej krótkiej wymianie zdań w ogóle w niej nie uczestnicząc, oczekiwałem zatem zamykającej dyskusję puenty. Oboje z Fornim znaliśmy go z mądrych podsumowań trudnych problemów, które zazwyczaj trafiały w samo ich sedno.
   -Wszyscy wiemy, że nie jesteś święty, Woody. - tatuator dogryzł mi z miną chińskiego uczonego. -Kiedy ostatnio nosiłeś przy sobie gumki?
   -Dawno. Nie pamiętam. Lena twierdzi, że w Barcy nie brała tabletek, co nie zmienia faktu...
   -Właśnie, że zmienia! - rozłożył ręce w geście udowodnienia swoich racji. -Twoje cudowne metody braku antykoncepcji nawaliły. Ciesz się, że dopiero teraz, bo ten twój banan mógł wypuścić nasiona zasiewcze znacznie wcześniej. - nie potrafiliśmy się nie roześmiać. -A teraz do rzeczy. Świetnie wiesz, że na początku byłem sceptycznie nastawiony do waszej relacji, mając ku temu powody, za co prawie nie złamałeś mi szczęki. Teraz też powinienem zrównać ją z ziemią, idąc zeszłorocznym tokiem myślenia, ale to tobie mam ochotę poprzestawiać nos, jak Lewy. Tak się składa, że trochę was poobserwowałem przy różnych okazjach i dość szybko wyciągnąłem wnioski. Reus, ona jest ostatnią osobą, która mogłaby cię w ten sposób oszukać. Mówię to po to, by ją wybronić, ale też udowodnić ci, że jest Bogu ducha winna. Często rozmawialiśmy, o was, o tobie... Gdybyś ją tylko spytał, co o tobie sądzi... Zdałbyś sobie sprawę, że źle ją oceniłeś. Jeszcze nie straciłeś szansy, broń się.
   -Już za późno. - mruknąłem obojętnie, z czystej ciekawości rozważając jednak to, co od niego usłyszałem. Obgadywali mnie za plecami, z czego wynikało, iż Fornell posiada wiedzę o czymś, o czym ja nie mam zielonego pojęcia, lecz brakowało również czasu, by to roztrząsać. Za tydzień już mnie tu nie będzie, a do załatwienia pozostało mnóstwo formalności.
   -Dlaczego? - dociekał Marcel. Westchnąłem ciężko. To chyba ta chwila.
   -Podpisałem kontrakt z FC Barceloną. Zaczynam już za parę dni.
   Przegiąłem. Dostrzegłem to patrząc na nich. Łypali na mnie groźnie, aż w pewnym momencie poczułem, że robi mi się niedobrze. Z Aubą i Kevinem jakoś poszło, Robin i Marcel to już tykająca bomba, która wybuchnie przy spotkaniu z rodziną. Spiszę testament na wypadek, gdybym miał tego nie przeżyć.
   -Lepiej, żebyś ściemniał. - warknął Robin, opierając dłonie o blat. Znalazłem się w pułapce, w więzieniu dla kanibali i skazanych na podwójne dożywocie. Umrę. Zginę marnie. Nie będąc w stanie wykrztusić żadnego słowa, pokręciłem głową.
   -Zostawisz ją samą? - nie dowierzał niższy brunet. -W ciąży? Pozwolisz jej myśleć, że naprawdę przespałeś się z Carolin? Kurwa, Marco! Kiedy się tak zmieniłeś?
   -Sądziłem, że chociaż wy zrozumiecie... - westchnąłem zrezygnowany.  -Nie umiem tak dłużej. Nie potrafię mieszkać w Dortmundzie ze świadomością, że Lena jest gdzieś obok, że któregoś popołudnia miniemy się na ulicy, w sklepie, na stadionie, ona będzie trzymała na rękach swojego syna lub córkę, a Casas będzie jej towarzyszył... Jestem niemal pewien, że ściągnie go tutaj.
   -Stary, ogarnij się wreszcie! - Fornell potrząsnął mną mocno, doprowadzając tym samym mój nos do turbulencji, przez co syknąłem z bólu. -Stoisz chyba na granicy z chorobą psychiczną. Ile jeszcze razy wszyscy znajomi powtórzą ci, że zostaniesz ojcem? Nikt nie ma co do tego wątpliwości, poza tobą! Nie uważasz, że czas wydorośleć i jak prawdziwy facet wziąć odpowiedzialność za swoją ciężarną dziewczynę?
   -Nie dogadamy się. - skwitowałem zgarniając z blatu wcześniej tam położony kluczyk do auta. Chciałem grzecznie się pożegnać, lecz rosły Kaul zagrodził mi drogę, niczym strażnik Teksasu lokując potężne nadgarstki na biodrach. Nie powiem, wywierał silne wrażenie w tej groźnej pozycji, aż zacząłem się bać, co mu za sekundę odbije.
   -Kochasz ją, prawda? - wypalił prosto z mostu, wmurowując mnie w podłogę. Odpowiedź niby prosta, ale boli i utrudnia funkcjonowanie.
   -Tak. Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo, uwierz mi.
   -Więc dlaczego odpuściłeś?
   -Bo przestałem zajmować szczególne miejsce w jej życiu. - rzuciłem wzruszając ramionami. -Mój czas dobiegł końca, musiałem z niej zrezygnować.
   -Dziękuję, nie mamy już o czym rozmawiać. - skomentował Robin, uśmiechając się pogardliwie. Nie zabrakło efektownego finiszu. -Na razie. Powodzenia w nowej drużynie.

   "-Wiesz - jęknęła nonszalancko, spoglądając mi prosto w oczy. -Czasami sądzę, że byłoby lepiej dla nas obojga, gdybyśmy w ogóle się nie poznali. Oszczędzilibyśmy bliskim oraz sobie niepotrzebnego cierpienia. Przyznaj, nie mam racji?
   Wpatrywaliśmy się w siebie, szukając własnych słabości. Przymknęła powieki i zmarszczyła czoło, lecz nie zamierzałem odpuścić, nie umiejąc uwierzyć, że powiedziała coś takiego. Dzieląc z nią mieszkanie utwierdzałem się w przekonaniu, że do siebie pasujemy. Od tej chwili nie byłem pewien niczego. Poza jednym.
   -Może jest w tym trochę prawdy. - przyznałem z goryczą. -Ale nie żałuję, bo mimo to nie potrafię z Ciebie zrezygnować."
   
   -Jesteś tępym chujem, Reus. - Marcel dorzucił swoje pięć groszy, po czym rozgoryczony zniknął na zapleczu, a ja uzmysłowiłem sobie dwie rzeczy. Nie dość, że doświadczyłem drugiego na przestrzeni kilku tygodni déjà vu, to na deser zaprzeczyłem samemu sobie. Może faktycznie pora udać się do specjalisty. Albo po rozum do głowy. "Czasami nie trzeba wiele wymagać, aby wiele otrzymać."


***


Taki przedszlagierowy rozdzialik :)
W następnym prawdopodobnie pojawi się jeden z dwóch planowanych comebacków (w zasadzie te postaci występowały już w tej części, ale teraz odegrają ważniejszą rolę). 

Wiem, że Woody okropnie Was irytuje swoim zachowaniem, ale i on musi mieć chwile słabości. Mózgu jednak używa i od któregoś rozdziału naprawdę to udowodni :)

10 = następny

14 komentarzy:

  1. Mo ja mam nadzieję że się ogarnie ;) czekam z niecierpliwością

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, Marco jest strasznie wkurzający. Mam nadzieję, że w następnym rozdziale dostanie przebłysku normalności i się ogarnie-czas najwyższy!
    I niech sobie w końcu wybije z głowy Barcelonę!
    No i biedna Lena... Da mu jeszcze szansę? Sądzę, że ona równie mocno go kocha co on ją.
    Czekam niecierpliwie na następny rozdział!:)
    Buziaki!:**
    PS.U mnie 27 ^^ Zapraszam!<3

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj, u mnie nowosci

    http://poki-smierc-nas-nie-rozlaczy.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. No ja mu chyba coś zrobię wyślę mu nr do psychologa niech w końcu ogarnie jaka jest prawda >.< rozdział genialny czekam na nexta i Pozdrawiam Aga <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Czekam kiedy w końcu Reus zacznie używać tego mózgu, mam nadzieję ze wszystko bedzie dobrze. że Lena mu wybaczy i przyjaciele też, czekam na następny i pozdrawiam kochana, mam nadzieję że ze zdrowiem już wszystko w porządku! ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ze zdrowiem tym takim 'chirurgicznym' jest idealnie, ale obecnie przechodzę wszystkie etapy przeziębienia :< Na szczęście to już końcowa faza, więc wszystko wraca do normy. Dziękuję, że pytasz ❤❤❤

      Usuń
    2. komentarz w złym miejscu napisałam! dobrze, że ze zdrowiem lepiej - a co do przeziębienia to chyba każdy z nas musi to przetrwać w ostatnim czasie, pozdrawiam ♥

      Usuń
  6. Ile osób ma mu jeszcze przemówić do rozsądku. Halo niech się obudzi wkońcu. Rozdział świetny. Czekam na nexta. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ciesze sie że chłopaki dali mu do zrozumienia co myślą o całej tej sytuacji. Czekam, A. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. nienawidzę Barcelony a tu coś takiego eh. czekam Maja x

    OdpowiedzUsuń
  9. Marco ty debilu!!! Nie chce mi sie nawet pisac nic wiecej, no bo jak tak mozna?!!... jak nie przyjaciele to moze rodzina postawi go do pionu. Chce spowroten dawnego Marco. Licze na to ze mimo wszystko sie opamiata a Lena mu wybaczy! Pozdrawiam Marta :-)

    OdpowiedzUsuń
  10. no co to ma być?? Skopcie dupy Reusowi i niech zacznie myśleć!
    12 komentarz <33 czekamy! ~~ Werka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 11, a nawet 10, bo jeden jest mój, a jeden odpowiedzią :p Ale nie czepiam się szczegółów :p
      Rozdział wysunął się na drugie miejsce najczęściej czytanych (czy też wyświetlanych), więc następny powinien pojawić się w weekend, najpóźniej w poniedziałek :) Kocham ♡

      Usuń
  11. Czekamy na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń