sobota, 26 września 2015

20. Wie der letzte Blödmann

<Marco>
   -Mógłbyś powtórzyć? - spytał dyrektor Watzke po dłuższej, ciągnącej się w nieskończoność chwili ciszy. Czułem na sobie spojrzenia całej trójki, święcie przekonanej, że się przesłyszała. Klopp łypał na mnie spod okularów tak groźnie, iż pragnąłem jedynie rozpłynąć się w powietrzu. Opuściłem głowę, mocno ugniatając palcami okolice czoła.
   -Przemyślałem ich propozycję w drodze na stadion i zdecydowałem, że chcę podpisać tą umowę. - mruknąłem pod nosem. Zorc wstał i rozpoczął nerwową wędrówkę wzdłuż biura.
   -Marco, nie tak się umawialiśmy. - wypomniał mi, splatając dłonie na plecach. -Gdy rozmawialiśmy o tym po raz pierwszy, stanowczo odmówiłeś transferu. Co się wydarzyło w przeciągu tych kilkunastu dni, że zmieniłeś zdanie?
   -Wiem, że to nieuczciwe wobec was i klubu. Pokomplikowały się pewne sprawy i chciałbym spróbować czegoś nowego.
   -Jakie? - wtrącił trener. -Jeżeli brakuje ci wrażeń i adrenaliny, przestawię cię do obrony albo nawet do bramki. Wystarczy?
   -Zagrałbym tam, gdzie pan widziałby mnie na boisku, niezależnie od pozycji. - odpowiedziałem równie poważnie, bowiem Klopp nie żartował. Po raz pierwszy od dawna. -Ale nie o to chodzi.
   -Pokłóciłeś się z chłopakami? - drążył Watzke. -Przecież każdy problem da się jakoś rozwiązać…
   -Nie, w drużynie wszystko jest w jak najlepszym porządku. - zapewniłem usiłując załagodzić sytuację. Wiedziałem, że mnie nie rozumieją, lecz chciałem, abyśmy rozstali się w przyzwoitej atmosferze. -Zawsze się dogadywaliśmy, mniej lub bardziej, po prostu… Moje życie prywatne trochę się pokręciło.
   -I dlatego osłabiasz klub? - prychnął z niedowierzaniem. -Marco, czemu łączysz obowiązki zawodowe z tymi spoza murawy? Zdajesz sobie sprawę, że stawiasz nas pod ścianą? Okienko transferowe dobiega końca, a my nie szukaliśmy nikogo na twoje miejsce. Potrzebujemy cię tutaj, poczekaj chociaż pół roku!
   -Nie mogę. - uciąłem krótko, dostrzegając, jak bardzo ich rozczarowałem, jednak co gorsze, nie żałowałem podjętej decyzji. Nie potrafiłbym normalnie funkcjonować ze świadomością, że Lena i ja mieszkamy w jednym mieście, a Lewy, który na dniach i tak dowie się, co zaszło, nie umiałby na mnie spojrzeć. Zmiana otoczenia to jedyne wyjście.
   -Przemyśl to jeszcze, proszę cię. - usłyszałem błagalny głos Michaela. -Jutro gramy mecz domowy, wyobrażasz sobie, jak zareagują kibice, gdy poinformujemy o twoim odejściu? Jak zareaguje zespół?
   -Przecież nie musimy podawać tego do mediów już teraz. - wzruszyłem ramionami lustrując ich zamyślone i zmartwione twarze. Czułem się jak ostatni debil - bo nim jestem. -Wstrzymamy się do podpisania kontraktu, wcześniej i tak pewnie napiszą, że pojechałem na testy medyczne. Tak będzie najlepiej.
   Odpowiedź nie padła. Docierało do mnie, że zrzucają na mnie najcięższą winę, lecz przyjąłem to na klatę. Mieli niepodważalną rację. Uważałem, że uknułem plan idealny, stosując zagrywkę mojej byłej dziewczyny (to nadal brzmi tragicznie) i uciekając od problemu, ale ten plan tylko w moich oczach był bezbłędny. Od wszystkich pozostałych zbiorę porządne lanie, może to i lepiej, ponieważ wyjadę z mniejszymi wyrzutami sumienia. Chyba.
   -Podniesiemy ci pensję. - rzucił znienacka dyrektor. Otworzyłem szerzej oczy, a jego współpracownicy spojrzeli po sobie. Zaskoczył ich.
   -Hans, oszalałeś. - zaoponował energicznie Zorc. -Dobrze wiesz, że nie możemy sobie na to pozwolić.
   -Musimy go zatrzymać! - warknął, przez co poziom mojego zażenowania niebezpiecznie wzrósł. Przez przypadek stałem się przedmiotem ich sporu i jednocześnie ogarnąłem, że powinienem zostać, lecz taka opcja nie wchodziła w rachubę. Nie po niedawnych wydarzeniach.
   -Ale nie na siłę i nie za wszelką cenę. - w mojej obronie stanął tym razem Klopp, czego w ogóle się nie spodziewałem. -Marco jest młody, pozwólmy mu się rozwijać. Nie chcemy go sprzedać, ja też nie, więc wypożyczmy go do Barcelony, ponieważ kontrakt z Borussią nadal obowiązuje.
   -To genialny pomysł. - powiedziałem z nadzieją, że zerkną na mnie nieco przychylniej. -Nie musimy nawet dawać im prawa pierwokupu, jeśli naprawdę im zależy, wyłożą ogromną sumę pieniędzy.
   -Okej, ja się poddaję. - Michael machnął ręką, opadając na swój fotel. -Jednak w tej sytuacji nie możemy wystawić cię w jutrzejszym spotkaniu... I nie możesz już odbywać z nami treningów, bo nieoficjalnie należysz do naszego konkurenta. 
   -Oczywiście, rozumiem. Do zobaczenia.
   Planowałem uścisnąć im dłonie, lecz doskonale widziałem, że mają do mnie ogromny żal i nie pogodzili się z moją decyzją, więc ostatecznie opuściłem pomieszczenie w ciszy, za to w towarzystwie selekcjonera, który zaraz za drzwiami poklepał mnie po ramieniu. Był zamyślony, lecz uśmiechał się delikatnie, zatem może przynajmniej on nie zrówna mnie z ziemią.
   -Staram się to pojąć, Woody. - zaczął, wsuwając dłonie w kieszenie klubowego dresu. -I jestem na ciebie strasznie zły, ale pamiętaj, zawsze będę cię wspierał. Gdyby było ci tam źle, dzwoń albo... Wiesz, gdzie mnie szukać.
   -Dzięki, trenerze. - mruknąłem przygryzając wargę. -Chciałbym mieć tą świadomość, że dobrze postępuję, ale niczego nie jestem pewien.
   -To spontaniczny wybór, ale mimo wszystko wierzę, że rozważałeś go chociaż przez pięć minut. - przyjrzał mi się uważnie, aczkolwiek wzruszyłem jedynie ramionami. -Stary, jeśli chcesz, powiedz, co wpłynęło na całe to zamieszanie. Może zdołam ci pomóc. Mówiłeś o sprawach prywatnych... Lena?
   -Pan wyczytuje to z oczu czy z mózgu? - spytałem, na co roześmiał się ciepło. Odniosłem wrażenie, iż będzie jedyną osobą w BVB, z którą moje relacje nie ulegną zmianie, bo tylko on mnie nie znienawidzi.
   -Po prostu znam swoich podopiecznych. - oświadczył pewnie. -Jeszcze nikt mnie tu nie oszukał, nie zauważyłeś?
   Miałem już potwierdzić jego spostrzegawczość, ale otworzyły się drzwi za naszymi plecami, co oznaczało, że ktoś spóźnił się na trening. Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy Lewandowskiego. Na moje nieszczęście.
   -Reus. - usłyszeliśmy wściekłe syknięcie zbliżającego się do nas polskiego napastnika. -Zabiję cię. Obiecuję, że cię zabiję.
   Nim zdążyliśmy z Jürgenem w jakikolwiek sposób zareagować, rzucił się na mnie z pięściami i przyciskając do ściany, uderzył mnie w twarz. Jego furia odbijała się na moim ciele także w okolicy brzucha i żeber i zapewne tłukłby mnie tak do upadłego, gdyby z szatni nie wyskoczył zaalarmowany Aubameyang, który do spółki z Kloppem siłą odciągnęli go na bok, trzymając kurczowo za ramiona. Robert wyglądał tak, jakby próbował zionąć w moją stronę ogniem, a stróżujący przy nim mężczyźni obserwowali go z niepokojem, co parę sekund przenosząc wzrok na mnie. Żaden z nas nie miał pojęcia, czy wypada się odezwać: couch i Pierre kontrolowali napady złości Lewego, który systematycznie zdawał się uspokajać, ale nie tracili czujności. Ja natomiast krzywiłem się z każdym wykonywanym ruchem, czując wszystkie poobijane kości. Na dodatek krew z nosa ciekła mi niemalże strumieniem. Modliłem się, by nie doszło do złamania, lecz nie łudziłem się - bolało tak mocno, iż nie istniała inna możliwość.
   -Ty pierdolony sukinsynu. - wycedził nagle Bobek, łypiąc na mnie morderczo. -To jest moja siostra i nie pozwolę ci, do jasnej cholery, żebyś traktował ją, jak ci się żywnie podoba! Jasne?!
   -Robert, pogadamy o tym...
   -Nie mam zamiaru cię słuchać, kretynie. Była dla ciebie za dobra i teraz musi za to płacić. Zapomnij o niej, bo nigdy do ciebie nie wróci, przynajmniej dopóki żyję. Nigdy. A jeśli będziesz ją męczył, po prostu poszatkuję cię jak kapustę. Jasne?
   -Dość tego! - krzyknął Klopp, ucinając dyskusję. Popatrzył na nas, po czym w swoim stylu wydał natychmiastowe rozkazy. -Lewy, biegiem udajesz się do szatni i jak najszybciej widzę cię przebranego na murawie. Auba, idziesz z Marco do naszego lekarza, a jeśli okaże się, że nie jest w stanie prowadzić, odwieziesz go do domu. Dostajesz dziś wolne, nie pozostawiacie mi innego wyjścia. A ja spadam na boisko do chłopaków. I lepiej dla was, żeby nikt nie dowiedział się, co tu zaszło, bo nie jesteśmy na ringu i nie trenujemy boksu, a już na pewno nie zawodowo. Ogarnijcie się chociaż na stadionie, bo wylecicie stąd z hukiem.
   Jak powiedział, tak zrobił. Schodami poszedł na górę, skąd już po chwili dobiegł nas dźwięk jego gwizdka, przywołujący na zbiórkę. Polak grzmotnął pięścią w ścianę, po czym w tempie ekspresowym zniknął za drzwiami szatni, a Gabończyk, zgodnie z poleceniem, zaprowadził mnie do lekarza. Zdawałem sobie sprawę, iż nie uniknę tłumaczeń. I coraz bardziej żałowałem, że dla mojego rozstania z Leną nie znalazło się inne rozwiązanie.


~~~


   Byłem wykończony. Wczoraj w klubie lekarz postawił diagnozę złamania nosa bez przemieszczenia, ale nakazał jeszcze udać się do szpitala na prześwietlenie, aby potwierdzić jej słuszność. Na miejscu oraz w zespole wraz z Aubą, Lewym i trenerem podtrzymywaliśmy wersję, że Robert przez nieuwagę walnął mnie łokciem w twarz, stąd ta tragedia. Po badaniach, które dzięki Bogu nie wykazały większej liczby poważniejszych urazów, jedynie stłuczenie prawego żebra i poobijaną dolną część klatki piersiowej, dostałem szczegółowe zalecenia, jak o siebie dbać i mogłem w końcu wrócić do domu. Pierre rzecz jasna nie odstępował mnie na krok i w drodze powrotnej, odkąd tylko zasiadł za kierownicą, naciskał na mnie odnośnie rzekomo nagannego zachowania Lewandowskiego. W tamtym momencie nie czułem się na siłach, by zdawać mu szczegółową relację ze swojego postępku oraz wybryku Leny, więc poprosiłem, by wpadł pogadać po jutrzejszym meczu. Zgodził się z wielkim bólem serca, odgrażając się jednocześnie, żebym nie śmiał o nim zapomnieć, bo na sto procent przyjedzie, po czym grzecznie odstawił mój wóz i taksówką pojechał na Signal Iduna Park, by stamtąd odebrać swój.
   Przespałem kilka godzin, a później obudził mnie ból rozsadzający mi czaszkę i telefon od Jürgena. Wypytywał o moje samopoczucie i powiadomił, że na stronie internetowej Borussii pojawił się wpis, głoszący, że moja niespodziewana 'kontuzja' będzie powodem absencji w jutrzejszym spotkaniu. Szczerze, nie obchodziło mnie, jak z tego wybrną, z pewnością usłyszę jeszcze mnóstwo uszczypliwości kierowanych pod mój adres, gdy wypłynie informacja o transferze. Czterdziestosześciolatkowi nie umknęły też wczorajsze groźby Roberta, o których nie omieszkał wspomnieć. Zdradziłem tylko, że ostro pokłóciłem się z dziewczyną, w efekcie czego musieliśmy się rozstać, gdyż nasze drogi znacząco się rozeszły. Obarczył ją winą za aferę w jego ekipie, zatem, stając w jej obronie wyjaśniłem, iż cały problem wynikł z mojej winy i to ja jako pierwszy popełniłem błąd. Wprawdzie chyba nie do końca zgadzało się to z prawdą, lecz chciałem jedynie, by przestał się czepiać, ze względu na jej stan. Poza tym, od początku miał jakiś problem z Leną, którego oboje nie potrafiliśmy zrozumieć, ale nie to się obecnie liczyło. Po prostu musiał dać jej spokój i jej nie denerwować, bo tym od jakiegoś czasu skutecznie zajmuję się ja. Najdurniejsze zajęcie na świecie, aczkolwiek traciłem nad nim panowanie.
   W sobotę nie poszedłem na stadion, nie chcąc jakimś cudem natknąć się na Bobka, zresztą, w ogóle straciłem na to ochotę. Cieszyłem się jednak, że chłopaki wygrali aż 6:2, a Lewy, Auba i Miki strzelili po dwie bramki*. Nieświadomie zacząłem się zastanawiać, jak będzie wyglądała ich gra po mojej rezygnacji. Pewnie nawet nie zdawali sobie sprawy, że w minionej kolejce zagraliśmy wspólnie w żółto-czarnych barwach ostatni mecz...
   Batalia zakończyła się dopiero po dwudziestej, ale ponad godzinę później upierdliwy Gabończyk zapukał do moich drzwi i zdziwiłem się, kiedy dostrzegłem, że przyjechał w towarzystwie Kevina. Oboje z bananami na ustach od ucha do ucha rozsiedli się w salonie, gdzie oglądałem właśnie potyczkę Barcelony. Spojrzeli w ekran, z zachwytem podziwiając jedną z akcji Messiego oraz Neymara, która ostatecznie doprowadziła do gola.
   -Widziałeś to?! - wrzasnął Pierre, wskazując palcem radujących się Katalończyków, na co Kev zaniemówił i wyłącznie przytaknął głową, a ja rozejrzałem się dookoła, czy przypadkiem nie usłyszeli go moi sąsiedzi. -Co za podanie! Woody, gdybyśmy tam grali, dopiero pokazalibyśmy tym gwiazdeczkom kawał prawdziwej piłki, no nie?
   Uśmiechnąłem się słabo. No bo co innego mogłem zrobić? "Tak, Auba, za kilka tygodni będziesz podniecał się moimi asystami, a ja pomacham ci do kamery!". "Co ty pieprzysz, ja niedługo stąd spadam i właśnie tak zamierzam grać!". Bałwan. No, zwyczajny, pospolity bałwan.
   -Ooo, nasz blondynek nie ma dziś humoru! - zawył żałośnie Großkreutz. Przewróciłem oczami, a napastnik uderzył go w ramię.
   -Fakt, nie ma. - potwierdził zwracając się w moją stronę. -Dlatego tu jesteśmy. Dawaj, Marco, wyrzuć to z siebie, ulży ci.
   Nie kazałem im prosić się dwa razy i po prostu opowiedziałem wszystko, co mi leżało na sercu, rozpoczynając od nocy rzekomo spędzonej z Carolin, a kończąc na ciąży Lewandowskiej i zemście jej brata na moim nosie. Powiedziałem im prawdę, Auba był przecież wtajemniczony, a do Kevina miałem duże zaufanie. W dodatku gapili się na mnie tak intensywnie, że nie uwierzyliby w jakąś na szybko wymyśloną bajeczkę. Nie miałem jedynie pojęcia, co wzbudza ich zainteresowanie - mój niedorozwój umysłowy czy absurdalność całej tej historii.
   -Reus, ty na serio jesteś przekonany, że ona zdradziła cię z tym hiszpańskim burakiem? - Niemiec uniósł brwi, przyglądając mi się z głupkowatym uśmieszkiem. -Jesteś chory na łeb, idź się lecz. Jak mogłeś zostawić ciężarną kobietę?! Samą!
   -Nie jest sama. - bąknąłem wpatrzony w podłogę. -Ma Annę i Lewego i zapewne tego swojego Mario...
   -Woody, pamiętasz? - wtrącił tym razem Pierre. -Niejednokrotnie rozmawialiśmy o dzieciach i twojej znajomości z Caro. Doradziłem ci, żebyś dał sobie z nią spokój, bo nic pozytywnego z tego nie wyniknie. Olałeś to i postanowiliście wspaniałomyślnie się 'zaprzyjaźnić'. No i masz! Puknąłeś ją czy nie?
   -Ile jeszcze razy o to spytasz i ile razy zaprzeczę? - warknąłem wznosząc oczy do nieba. -Zresztą, to bez znaczenia, Lena i tak mi nie wierzy.
   -Okej, zostawmy na chwilę ciebie, wracamy do niej. Zaszła w ciążę, no dla mnie bomba. Powiedziałeś mi kiedyś, że nie planujecie potomstwa, bo ona jest za młoda, ale ty sam mógłbyś już zostać ojcem. Przyznałeś mi rację, że dzieci przewracają ludziom dotychczasowe życie, bo wymagają czasu i opieki obojga rodziców, ale gdy już przychodzą na świat, zakochujesz się od pierwszego wejrzenia. Stąd moje pytanie: gdzie twój entuzjazm, co? Myślałem, że będziemy opijać twoje ojcostwo i szykować się do kołysek po strzelonych bramkach, a ty odstawiasz takie numery...
   -Auba, ja nie mam dowodu, że to moje dziecko. - spojrzałem na niego, nieco pochylony w przód. -Nie było jej tutaj tak długo...
   -Ale kochaliście się wtedy, kiedy ją odwiedziłeś.
   -Jeden, jedyny raz. I co, tak nagle...?
   -A dlaczego nie? - Gabończyk rozłożył ręce. -Ty się nie zabezpieczasz, ona nie brała tabletek. Chyba nie muszę ci tłumaczyć tego mechanizmu.
   -Widziałem, jak wyglądała ich praca na planie. - nadal uparcie obstawałem przy swoim. -I mam podstawy do podejrzewania jej o zdradę.
   -Zatem ty nie ufasz jej, a ona tobie. - podsumował, kręcąc ze zrezygnowaniem głową. -Nie sądzisz, że powinieneś przełamać się jako pierwszy?
   -Nie. Nie mam na sumieniu nic, z czego muszę się tłumaczyć.
   -Marco, im dłużej cię wysłuchuję, tym mniej mi ciebie szkoda. - skwitował na dobitkę Kevin. -Żałuję, że sam też nie mogę ci przywalić, ale wszystkim nam zależy, abyś jak najszybciej znów wybiegł na boisko w Dortmundzie.
   -Z tym także będzie problem... Pewnie gdzieś ktoś wam wspomniał, że niedawno otrzymałem ofertę z Barcy...
   -I ją odrzuciłeś... Odrzuciłeś, prawda? - warknął Großkreutz i zorientował się, o czym mówię, zanim zdążyłem zareagować. -Reus, to są jakieś jaja?
   -Stary, nie rozśmieszaj mnie, błagam cię. - Auba próbował rozluźnić atmosferę delikatnym żartem, lecz gdy szukał odpowiedzi w moich oczach, zrozumiał, że nie ściemniam. -Dlaczego...? Przecież mieliśmy razem walczyć dla BVB, tworzyć najlepszy duet ofensywny w lidze i odejść dopiero, gdy kibice zaczną obrzucać nas pomidorami... Znamy się zaledwie parę miesięcy, a ty już kapitulujesz?
   -Ja tylko...
   -Jesteś tępym chujem, Reus. - wycedził Kev, nie owijając w bawełnę. -Nie przypuszczałem, że potrafisz postąpić tak nieodpowiedzialnie wobec swojego klubu i dziewczyny. Nie zasługujesz ani na szacunek fanów ani na uczucie Leny.
   Wstał i wyszedł bez słowa, zatrzaskując za sobą drzwi. Auba obserwował mnie jeszcze przez moment, po czym z wyraźnym żalem wypisanym na twarzy, zraniony podążył śladem kolegi. A najgorsze okazało się to, że mieli niepodważalną rację.

And I am feeling so small.
It was over my head
I know nothing at all.


*od autorki: we wspomnianym meczu dwie bramki zdobyli jedynie Aubameyang i Lewandowski, natomiast po jednej strzelili Mkhitaryan i Reus, jednak ze względu na absencję Niemca w opowiadaniu, jego gola przypisałam Ormianinowi :)


***


Powstał w wielkich męczarniach, ale chciałam, by był jak najszybciej :) Jest nudny, ale chciałam trochę rozładować napięcie po dwóch ostatnich częściach... To był dopiero wstęp ;)

Kończą się moje wakacje, zatem to pewnie ostatni rozdział przed powrotem do nauki... Nie zastanawiam się jeszcze, co dalej, ale jak już się zastanowię, to dam znać :)

Kocham ♡

wtorek, 22 września 2015

19. Es tut mir leid...

   -Lena, poczekaj. - usłyszałam za plecami, będąc już przy drzwiach. Przeszkodził mi w naciskaniu klamki, ale zatrzymałam się odruchowo, wciąż stojąc do niego tyłem. Drgnęłam, kiedy położył dłoń na moim ramieniu, lecz nie strząsnęłam jej. Nie myślałam teraz o szarpaniu się z Marco Reusem, a o jak najszybszym opuszczeniu jego mieszkania, aby już nigdy więcej do niego nie wrócić.
   -Czego jeszcze ode mnie chcesz? - warknęłam, zaciskając po chwili usta. Wiedziałam, że jeśli wybuchnę płaczem, nie uspokoję się przez następne kilka godzin.
   -Pozwól mi to wytłumaczyć, błagam. To nie tak, jak sobie wyobrażasz, przysięgam. - powiedział na jednym tchu. Dopiero wtedy odważyłam się odwrócić w jego stronę i spojrzeć mu prosto w oczy. Przepełnione jakimś dziwnym, tajemniczym bólem i kompletnym zdezorientowaniem. No tak, przecież Carolin Böhs musi wyjść. To dlatego cierpi.
   -Poświęcę ci ostatnie pięć minut i ani sekundy dłużej. Rozumiesz?
   -Dziesięć.
   -Mam iść od razu? - rzuciłam unosząc brew. -Nie będziesz mi rozkazywał. Twój problem, jeżeli nie zmieścisz się w czasie.
   -W porządku, niech będzie pięć.
   Założyłam ręce na piersi, oczekując tych jego zbawiennych wyjaśnień. Niemiec szykował się do jakiejś inteligentnej wypowiedzi, lecz w pomieszczeniu pojawiła się właśnie jego... Kochanka? Tak, to chyba najtrafniejsze określenie. Ubrana, uczesana, z delikatnym makijażem, jednym słowem: gotowa do zniknięcia. Ceremonialnie przeszła przez salon do holu, obdarzając mnie chciwym i pełnym jadu spojrzeniem. Miałam ochotę napluć jej w twarz, wyrwać wszystkie blond włoski i podarować soczystego sierpowego, którego zapamiętałaby do końca swej cholernej egzystencji. Bo przez jedną noc odebrała mi wszystko, co kochałam, co nadal kocham. Niestety, Marco zapewne stanąłby w jej obronie, a dla mnie tego typu zachowanie mogłoby mieć przerażające konsekwencje. I pomyśleć, że byłam w stanie wybaczyć mu ten pocałunek, do którego przyznał się przez przypadek w Barcelonie... Ale czy wtedy naprawdę doszło tylko do pocałunku?
   -Carolin, zdajesz sobie sprawę, że jeszcze nie zamknęliśmy tego tematu, prawda? - sarknął Reus, wpatrując się w nią z nienawiścią. Och, udawanie już mu nie pomoże. -Zaufałem ci, a ty to wykorzystałaś.
   -Jasne. - zaświergotała otwierając drzwi. -W takim razie czekam na telefon i do zobaczenia.
   Chciał coś sprostować, ale po dziewczynie pozostał jedynie huk i echo powstałe po jej efektownym wyjściu. Nieco otępiała zamrugałam kilka razy powiekami, rozmasowując jednocześnie skronie. Niech ten koszmar wreszcie się skończy!
   -Lena. - podszedł do mnie, ostrożnie ujmując bezwładną dłoń, aczkolwiek tym razem błyskawicznie ją cofnęłam. Nawet nie próbował protestować.
   -Nie dotykaj mnie. - niemal krzyknęłam, choć głos ugrzązł mi w gardle. Bałam się. Nie jego, nie siebie, a tego, co teraz nastąpi. -Czas upływa, zostały niecałe dwie minuty, więc pospiesz się, bo nie jestem pewna, czy powinnam cię wysłuchać.
   -Do niczego nie doszło. - westchnął, naciągając szarawy t-shirt. Dopiero zauważyłam, że w międzyczasie udało mu się go założyć. -Wiem, że to brzmi absurdalnie i że mi nie wierzysz, ale to prawda. Przecież jesteś dla mnie...
   -Nie chcę tego wysłuchiwać, Marco. - syknęłam, energicznie kręcąc głową. -Nie nabiorę się na twoje gadki o miłości, bo pewnie nie ma w nich krzty prawdy. Byłam głupia, bo ci bezgranicznie ufałam, a ty mnie oszukiwałeś.
   -Nie wcinaj mi się w zdanie. - poprosił stanowczo, aż zerknęłam na niego zaskoczona. Opuścił wzrok, przesuwając opuszkami palców wzdłuż oparcia kanapy. -Wczoraj... Kontaktowałem się z tobą cały dzień, nie odebrałaś żadnego połączenia. Sądziłem, że nadal ci nie przeszło, ale od Roberta dowiedziałem się, że pojechałaś z Anną do Kolonii i nie wzięłaś smartfona. Byłem zły, potrzebowałem towarzystwa, zadzwoniłem do niej. W tym miejscu popełniłem pierwszy błąd, przecież gdybym poprosił Lewego lub Aubę, też zapewne by wpadli, ale zrobiło się późno, nie chciałem im przeszkadzać...
   -Wolałeś ją. - szepnęłam, jednak nie na tyle cicho, by nie usłyszał. Zaprzeczył skinieniem głowy.
   -Stała się ostatnią deską ratunku, wyjściem awaryjnym. - kontynuował. -Drugim, najpoważniejszym błędem okazało się podanie jej alkoholu. Upiliśmy się dość szybko i znów mnie pocałowała, nie ukrywam, ale na więcej nie otrzymała mojego pozwolenia. Upierała się, ale odmówiłem, widziałem, że źle wygląda, zatem zaproponowałem, żeby przespała się w gościnnym, bo nie mogłem jej odwieźć, a nie chciałem, by wracała sama. To trzeci błąd. A czwarty miał miejsce niedawno, gdy wyszedłem do łazienki, otwierając jej pole do popisu w sypialni. Co dalej, już wiesz. Paradoksalnie uratowałaś mi tyłek, bo kiedy pomyślę, co bym tam zastał, to...
   -Jesteś obrzydliwy, Reus. - wypaliłam, chowając twarz w dłoniach. -Nie mogę na ciebie patrzeć... Kochałam cię, a ty po prostu... Ja nie umiem...
   -Nie wierzysz mi. - stwierdził, a na jego ustach pojawił się grymas bólu.
   -Ani trochę.
   -Masz do tego prawo, ale obiecuję, że nie znajdziesz innej wersji. Ona zwyczajnie nie istnieje. Spójrz na to z innej strony, nie przyłapałaś nas w jednoznacznej sytuacji, ponieważ do niej nie doszło! Przypuszczałem, że mogę przejechać się na Caro, ale nie sądziłem, że w takim stopniu... Żałuję.
   -Twoje siostry ostrzegały mnie przed nią jeszcze zanim wyjechałam do Hiszpanii... Zresztą, nieważne. Zabiorę dziś część swoich rzeczy, okej?
   -Lena, do jasnej cholery...
   -Dasz mi kilka dni? - spytałam obrzucając go wzrokiem. Pobladł w ułamku sekundy. -Nie potrzebuję więcej czasu, a później oddam ci klucze.
   -Wcale nie planuję ich przyjąć.
   -Więc wymienisz zamki. - zripostowałam, po czym niepewnie skierowałam się do sypialni. Zrobiłam jednak zaledwie parę kroków, gdy zakręciło mi się w głowie i gdyby nie Reus, upadłabym na posadzkę, przy moim szczęściu dodatkowo rozbijając czoło, wargę lub łuk brwiowy. Okrył mnie ramionami i zaprowadził do najbliższego fotela, następnie pochylając się nade mną, gdy odwróciłam wzrok. Jak mam od niego odejść, skoro ciągle sprawiał wrażenie, iż strasznie mu zależy? Był zakłamanym chamem, oto rozwiązanie dylematu.
   -Mała, co się dzieje? Dobrze się czujesz? Może przynajmniej na pożegnanie dowiem się, dlaczego ostatnio tak dziwnie się zachowujesz. - mruknął żartobliwie, usiłując rozładować napięcie. -To nie pierwszy raz, więc chyba zasługuję na jakieś wytłumaczenie, no nie?
   -Nie. - ucięłam krótko, zaskakując go stanowczością. -Nie twój interes.
   -Zdaje się, że przyjechałaś do mnie, by porozmawiać. - wytknął obstając przy swoim. -Może ta rozmowa nie będzie wyglądała tak, jak oboje sobie życzymy, lecz jeśli jest istotna, niech się chociaż odbędzie.
   -Marco, moje sprawy, to już nie twój problem.
   -Posłuchaj. - położył dłoń na moim kolanie, lecz dałam sobie z tym spokój. -To, że prawdopodobnie mnie zostawisz, nie oznacza, że przestanę się o ciebie martwić, tym bardziej, że byłem świadkiem, jak z dnia na dzień słabniesz i coraz gorzej się czujesz, pomimo iż zapewniałaś, że się mylę. Jeśli nie wyciągnę nic od ciebie, pogadam z Lewym i Anną, bo na pewno są zorientowani, a wtedy oboje zasypią cię gradem pytań, dlaczego nic nie wiedziałem. Wybór należy do ciebie.
   Długo się nie zastanawiałam. Miał niepodważalną rację, a użeranie się z bratem i szwagierką to jedna z ostatnich rzeczy, którym pragnęłam zapobiec. Uznając zatem wyższość Marco, rozpięłam zamek leżącej obok torebki i wyjęłam ze środka zdjęcie. Zdjęcie mojego pierwszego USG, na którym tydzień temu towarzyszyła mi Anka, spoczywało teraz w rękach pomocnika, który lustrował je z niedowierzaniem od lewej do prawej i z dołu w górę. Milczał wystarczająco długo, bym zaczęła się niecierpliwić.
   -Już rozumiesz, dlaczego ostatnio bez przerwy na ciebie krzyczałam. - stwierdziłam. -Dlaczego źle sypiałam i jadłam to, co wpadło mi w dłonie. Wtedy w łazience...
   -Wymiotowałaś, wiem. Musiałbym być idiotą, żeby się nie domyślić. - dodał zaciskając usta. -Chciałem się jedynie przekonać, czy powiesz mi prawdę.
   -Nie miałam pojęcia...
   -Zadam ci jedno pytanie. - przerwał patrząc mi w oczy, po czym wskazał na trzymane badanie. -Dlaczego przychodzisz z tym do mnie?
   -Zaraz... - prychnęłam poruszona, łypiąc na niego niczym detektyw u kresu śledztwa. -O czym ty mówisz?
   -Zastanawiam się, po co mnie o tym informujesz. - uściślił. -Bo chyba nie dlatego, że zostanę ojcem.
   -A powinnam mieć jakiś inny powód? Marco, przecież to jest twoje...
   -Lena, żartujesz ze mnie? - roześmiał się ironicznie, jednocześnie odsuwając się ode mnie na bezpieczną odległość. -Przez półtora miesiąca mieszkałaś w Hiszpanii, a teraz chcesz wcisnąć mi kit, że zaszłaś ze mną w ciążę? Nie bądź śmieszna, błagam cię!
   -Nie wierzę, że to powiedziałeś. - odparowałam zszokowana, miażdżąc go szeroko otwartymi oczami. Powoli wnioskowałam, jak odebrał wiadomość, którą mu przekazałam, ale to nie potrafiło do mnie dotrzeć. -Przecież wtedy, gdy przyjechałeś...
   -To był nasz jedyny raz w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. - palnął zjadliwie. -Do tej pory nie mieliśmy żadnych problemów i nagle, akurat wtedy coś nie wyszło, tak?!
   -W Barcelonie nie zażywałam tabletek antykoncepcyjnych...
   -No tak, na planie pewnie nie zdążyłaś, a jak pieprzyłaś się z Casasem w hotelu, to zapominałaś, co?! - wrzasnął patrząc mi prosto w twarz. -Po prostu przyznaj, że puszczałaś się z nim przy każdej okazji, a teraz wszystko wyszło na jaw! Kłamstwo ma krótkie nogi, Lena, niezależnie od tego, jakie ciągnie za sobą konsekwencje. Oskarżałaś mnie o zdradę na podstawie błędnych przypuszczeń, a sama przychodzisz, jak gdyby nigdy nic i oświadczasz mi, że będziesz miała dziecko...
   -Reus, na litość Boską, my będziemy mieli dziecko. - wycedziłam otumaniona. -Ty i ja, słyszysz?
   -Nie wciągniesz mnie w to. - pokręcił głową z kpiącym wyszczerzem. -Zrobiłbym dla ciebie naprawdę wszystko, ale postawiłaś mnie w kropce. Pozostaje tylko życzyć ci, a raczej wam, wszystkiego dobrego i szczęśliwego rozwiązania. Nie mam nic więcej do powiedzenia.
   -Jak możesz... - wykrztusiłam, pozwalając pierwszym łzom wypływać na policzki. Nie umiałam już ich powstrzymać. Od Marco bił taki chłód i niechęć, że bez problemu zadomowiłby się w pałacu królowej śniegu. Doszło do mnie, że w jego oczach stałam się... Tak, taką właśnie lekką panienką, która dzięki jednemu słowu pójdzie do łóżka z każdym facetem. Szkoda jedynie, że potwornie się mylił...
   -A ty mogłaś? - odbił piłeczkę. -Chociaż przez moment pomyślałaś o mnie, co czuję, jak sobie poradzę, jak bardzo mnie to boli? Więc nie bądź zdziwiona moim zachowaniem.
   -Co muszę zrobić, żebyś zmienił zdanie? - usiłowałam się bronić. Dopóki nie wyjdę, istnieje jeszcze cień szansy, a nadzieja zawsze umiera ostatnia.
   -Nic. - obojętnie wzruszył ramionami. -Proszę cię wyłącznie o to, byś wyprowadziła się możliwie jak najszybciej. Przykro mi, ale powinniśmy się rozstać, nie widzę innego wyjścia. Odwiozę cię, jeśli wciąż źle się czujesz.
   -Nie fatyguj się. - rzuciłam krótko, wstając z kanapy. Nie miałam siły ani odwagi, aby na niego spojrzeć, więc zwyczajnie odwróciłam się w kierunku drzwi.
   -Lena. - usłyszałam jego głos, stojąc już w progu. -Przepraszam. Nie potrafię inaczej.

Say something, I'm giving up on you.
I'm sorry that I couldn't get to you.
Anywhere, I would've followed you.
Say something, I'm giving up on you.


~~~



<Marco>
   Leżałem rozleniwiony na kanapie, od czasu do czasu spoglądając w ekran telewizora, gdzie transmitowano właśnie powtórkę jednego z meczy ostatniej kolejki Primera Division. Nie orientowałem się nawet, jakiego dokładnie, liczył się fakt, iż w mieszkaniu nie zalega kompletna cisza, która dobijała mnie ostatecznie trzeci dzień z rzędu. Dźwięk kopanej piłki i podekscytowane głosy komentatorów nie zagłuszały jednak myśli dotyczących wydarzeń kilkudziesięciu minionych godzin, nie zastępowały mi obecności Leny. Wciąż nie do końca pojąłem, że muszę określać ją mianem mojej byłej dziewczyny, ale naprawdę uważałem to za jedyne sensowne posunięcie. Zdradzała mnie, od siedmiu tygodni, a może i dłużej - na takim etapie ciąży obecnie się znajdowała. Właśnie to najbardziej we mnie uderzyło, gdyby się zabezpieczali, ich skoki w bok prawdopodobnie nie ujrzałyby światła dziennego, a ona po powrocie nadal wodziłaby mnie za nos, opierając nasz związek na kłamstwie. W najgorszych snach nie spodziewałem się tak podłego i fałszywego zagrania z jej strony.
   Najdziwniejsze okazało się to, że ani Lewy ani Auba do tej pory nie wylecieli na mnie z kijem bejsbolowym lub czymś podobnego gatunku, ani Anna nie sprzedała mi żadnego ciosu karate poniżej pasa. Nie wiedzieli? Nie powiedziała im? Bała się prawdy. Nic zaskakującego, postąpiłbym tak samo. Też miałem za uszami dwa pocałunki z Caro, lecz zebrałem się w sobie, bez zbędnych oporów odrzucając jej intymne zagrywki, na co Lena z kolei się nie zdecydowała. Nie rozumiałem, dlaczego, gdyż wystarczyłoby jedno jej słowo, a przemyślałbym na poważnie propozycję założenia z nią rodziny... Sądziłem po prostu, że jest za młoda i lepiej odłożyć to do zakończenia jej studiów... Argument, że nasz związek trwa... Trwał dopiero dziewięć miesięcy, nie ma większego znaczenia, bo ja byłem gotowy posunąć się znacznie dalej. Chyba, że to nie o mnie chodziło, bo docelowo zapewne Casas zajmie moje miejsce. Przecież dziecko musi posiadać obojga rodziców.
   Wspominałem również te parę pogawędek przeprowadzonych z Aubą na temat potomstwa oraz rodzicielstwa, w czym przeszkodziło mi nadchodzące połączenie. Westchnąłem ciężko, nie zamierzając ruszać się z miejsca, lecz gdy osobnik nie odpuścił, zrezygnowany wstałem i poczłapałem po iPhone'a do sypialni. Na wyświetlaczu ujrzałem nazwisko Jürgena. No tak, ten będzie dręczył i naciskał nawet, gdy dostaniesz ataku padaczki lub drgawek. 
   -Cześć, trenerze. - bąknąłem do słuchawki, przecierając zmęczone oczy. -Pali się czy co?
   -No cześć, Marco. - odpowiedział niemal śpiewająco. -Nawet, jeśli się pali, zapewne nie masz o tym pojęcia, bo brzmisz, jakby cię z krzyża zdjęli. 
   -Chyba ma trener rację... Akurat dziś powinienem zmartwychwstawać, to już trzeci dzień, ale daleko mi do cudotwórcy. - rzuciłem, na co Klopp roześmiał się swoim charakterystycznym barytonem, dzięki czemu mimowolnie uniosłem kąciki ust.
   -Więc zejdź już na ziemię, jutro przyjeżdża HSV i Borussia potrzebuje cię na Signal Iduna Park. - zażartował znów się śmiejąc.
   -Spokojnie, wpadnę.
   -Dzwonię, bo przyjechała sprawa do ciebie. - zwinnie zmienił temat. -Dostaliśmy obiecaną ofertę z Barcelony. Chcesz obejrzeć? Czy od razu wyrzucić ją do kosza?
   -W sumie... - zastanowiłem się, czy w ogóle ciągnie mnie do opuszczenia mieszkania. -Chętnie sprawdzę, jakie kokosy dla mnie przygotowali. Przyjadę za pół godziny, okej?
   -Jasne, czekamy. Do zobaczenia!
   -Hej. - rozłączyłem się, odkładając aparat na ławę, po czym zgarnąłem ciuchy, które znalazły się pod ręką i po przebraniu się po prostu wyszedłem do auta.
   Gdy włączyłem się do ruchu, napadły mnie porządne, dojrzałe przemyślenia, takie rozważanie 'za' i 'przeciw'. Mózg w końcu zareagował podpowiadając mi, że tracę właśnie niepowtarzalną szansę na dalsze spełnianie marzeń. Barcelona nie jest podrzędnym klubikiem z okręgówki, to zdaniem wielu najlepsza drużyna na świecie. A ja zawsze chciałem dla niej grać. Perspektywa współpracowania z Messim czy posyłanie pięknych podań do Neymara jarało mnie odkąd pamiętam, a teraz te dziecięce sny przychodzą do mnie osobiście, czekając z niecierpliwością, aż wyciągnę ku nim rękę. Pomyśl, Reus, ze sportowego punktu widzenia masz już dwadzieścia cztery lata, za kilka kolejnych ta okazja może być już nieaktualna. I co wtedy? Do końca życia będziesz pluł sobie w brodę, że jej nie wykorzystałeś. Z chłopakami możemy stworzyć zespół nie do pokonania, a Cristiano Ronaldo będzie przeklinał nas w myślach do ostatnich sekund swojej niesamowitej kariery. To jest realne, trzeba tylko podjąć odpowiednie działania.
   Tyle od rozumu, ale serce też ma swoje do powiedzenia. Nico mi tego nie wybaczy, przecież co weekend wręcz żąda od Yvonne, aby zabrała go na stadion - nieważne, czy mecz będzie przeprowadzony w Berlinie, Stuttgarcie czy Hannoverze, on musi iść i dopiero po kilkugodzinnych tłumaczeniach, że tata nie jest w stanie przejechać pięciuset kilometrów na stadion, odpuszcza. Skończyłyby się wizyty u rodziców, spontaniczne wypady na domowe obiadki mamy. W zapomnienie odeszłyby imprezy w Cocaine, picie piwa z Fornellem i Kaulem i obgadywanie przypadkowych dziewczyn z parkietu. Przepadłyby odpały z Aubameyangiem i kontakt z Götze urwałby się całkowicie. Zniknęłoby dosłownie wszystko, zyskam za to niezbyt przyjemną, ewentualną rywalizację przeciwko BVB w Lidze Mistrzów. No i Lena... Naturalne, że zostanie tutaj, co oznaczałoby rezygnację z walki o nasze uczucia, o ile jakiekolwiek przetrwają. Z drugiej strony, jestem głęboko przekonany, że ułoży sobie życie, ponieważ skontaktuje się z Casasem w temacie opieki nad dzieckiem, więc może jednak przeprowadzi się do Barcelony... Utraciłem zatem jedyną osobę, która naprawdę zatrzymywała mnie w Dortmundzie. Nico się przyzwyczai... Ale czy to wszystko na serio miało sens?
   Ocknąłem się przed biurem dyrektora. Wszedłem do środka, przywitany uśmiechami Kloppa oraz dwójki członków naszego zarządu. Watzke wskazał mi fotel, w którym zasiadłem, po czym bez niepotrzebnych przemówień dał mi do ręki wszystkie otrzymane z Katalonii papiery. 
   -Dopełniaj formalności, Marco. - powiedział pogodnie, wdając się później w dyskusję z trenerem i Zorciem odnośnie mojej pozycji w drużynie. Nie przysłuchiwałem się ze szczegółami, linijka po linijce śledziłem tekst dokumentów. Trwało to dłuższą chwilę, ponieważ przestudiowałem je ze trzy razy, za każdym próbując skupić się choć na moment. Docierało do mnie jedynie tyle, że podejmuję decyzję, mającą zaważyć na mojej przyszłości. Nie tylko zawodowej, ale i prywatnej.
   -I jak, Woody? - niecierpliwił się Michael, stukając palcami w blat biurka. Zamknąłem oczy. Mam nadzieję, że kiedyś mi to darują.
   -Jest w porządku. - oświadczyłem ku ich zszokowanym wyrazom twarzy. -Akceptuję ten kontrakt.

And I will swallow my pride.
You're the one that I love.
And I'm saying goodbye.


***


PRZEPRASZAM! Spodziewałyście się takiej reakcji Reusa?

Dziękuję za Wasze życzenia, z okiem już wszystko okej i, jak widać, wróciłam do pisania :)

Przy tworzeniu tego rozdziału wykorzystałam piosenkę A Great Big World feat. Christina Aguilera - Say something. Jest piękna, kocham ją i nie wyobrażam sobie, że mogłoby jej zabraknąć przy tym rozdziale, bo idealnie do niego pasuje. Kto nie zna - zachęcam, żeby przesłuchać :)

Zapraszam na drugiego bloga! :)

wtorek, 15 września 2015

18. Und was weiter?

   Mętlik. Istny mętlik w głowie. Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego, przecież do tej pory uchodziło nam na sucho... Co więc musiało się wydarzyć, że tym razem nie wyszło? Raczej nie zrobiłby tego specjalnie... Powiedziałby mi, gdyby miał taki plan.
   -Lena, znów się denerwujesz. - upominała mnie Anka, pilnując, abym na pewno do końca wypiła jej ziołowy napar. -Przestań, nie możesz. Nie będę cię reanimować, bo boję się, że mogłabym cię skrzywdzić.
   -Przepraszam. - wychrypiałam, odetchnąwszy głęboko. -Po prostu nie potrafię sobie wyobrazić, co dalej.
   -A co ma być? - spojrzała na mnie, jakbym wypowiedziała najdurniejsze zdanie świata. -Jesteś w szóstym tygodniu ciąży, za siedem i pół miesiąca zostaniecie rodzicami. Nie zmienisz tego.
   -Ale ja mam dopiero dwadzieścia jeden lat i studia do skończenia... Poza tym, milion razy prosiłam go, żeby się zabezpieczał, a on za każdym odmawiał... To musiało się kiedyś stać.
   -I on doskonale o tym wiedział. Pomyśl, może jego postępowanie było celowe? Może on chce mieć z tobą dzieci, ale nie ma pojęcia, jak z tobą o tym porozmawiać, co?
   -Po pierwsze, zawsze twierdził, że założenie rodziny ustala ze swoją dziewczyną. Po drugie, rok temu doszedł do wniosku, że jestem za młoda na ciążę i oboje mamy mnóstwo innych obowiązków. - wyliczałam skrupulatnie. -A po trzecie, rozstaliśmy się w pewnym sensie, więc nie jest w stanie mi pomóc. Ostateczny rezultat wynosi więc 3:0 na naszą niekorzyść. Nic dobrego z tego nie wyniknie.
   -Najpierw z nim pogadaj, a później wyciągaj wnioski, okej? - zmarszczyła czoło, wskazując na kubek, który trzymałam, gdyż zirytowała się, bo od dłuższej chwili nie upiłam ani łyka. -Poradzicie sobie. Kiedy Borussia wyjedzie na mecz, zostaniesz ze mną lub z jego rodziną, gdy mnie nie będzie. Wszystko się ułoży, zobaczysz.
   -Podziwiam twój optymizm. - mruknęłam z delikatnym uśmiechem. Poklepała mnie po ramieniu.
   -Myśl pozytywnie! - uśmiechnęła się serdecznie. -Zostaniesz mamą, Marco tatusiem, wasi rodzice dziadkami, a jego siostry i my z Lewym będziemy najcudowniejszym wujostwem na świecie. Nie mogę się doczekać!
   Marco tatusiem. Rodzice dziadkami. Wstrząsały mną niebezpieczne dreszcze, gdy te fakty przemykały przez moją głowę. Ja matką. Dzisiejsza młodzież głupieje.
   -Kochanie, muszę cię spytać jeszcze o dwie rzeczy. - dodała Anna, przypatrując mi się z uwagą. Znałam ją nie od wczoraj i widziałam, że szykuje kolejne torpedy. -Wytłumacz mi, bo nie umiem pojąć: jakim cudem przegapiłaś półtora miesiąca ciąży? Zrozumiałabym trzy, cztery tygodnie, ale sześć?
   -Nie wiem. - wzruszyłam bezradnie ramionami. -Ciągle pracowałam, nie pilnowałam miesiączki, sądziłam, że złe samopoczucie bierze się z przemęczenia.
   -Piłaś na naszym weselu...
   -Szampana na początek i kilka lampek wina. Nie czułam się na siłach, by nie wiadomo jak bardzo się upijać.
   -Niech ci będzie. - odpuściła, zapewne unikając niepotrzebnego spięcia. -Ale od teraz powinnaś bardziej na siebie uważać. I jeszcze jedno... Nie myśl, że ci nie ufam, ale... To tylko przezorność. Lena, ten Mario Casas nie ma nic wspólnego z twoim stanem, prawda? Nie bądź na mnie zła... Powiedz szczerze.
   -Ania, o czym ty mówisz? - otworzyłam szeroko oczy, wpatrując się w nią z ogromnym zaskoczeniem. -Nie rozśmieszaj mnie... To niedorzeczne. Poza planem nigdy się nie całowaliśmy... On kocha Marię, a ja kocham Marco, pomimo tego, że wróciła Carolin. Więc nie pytaj o to więcej, proszę.
   -W porządku, spokojnie. - złapała moją dłoń nie bacząc na to, jak zareaguję. -Zapomnijmy o tym, zajmiemy się czymś przyjemniejszym.
   -To znaczy?
   -No, jak to? Trzeba zadzwonić do Roberta i do twoich rodziców!


~~~


<Marco>
   Wracaliśmy właśnie samolotem do Dortmundu po wygranym spotkaniu z Eintrachtem. Można powiedzieć, że ten mecz wyszedł nam jako drużynie, lecz przede wszystkim nie byłem dumny z siebie. Zaliczyliśmy najlepszy start sezonu od kilkunastu lat, ale osobiście nie pokazałem się tak, jak pragnąłem - ze swej najlepszej strony. I doskonale wiedziałem, że na moją słabą dyspozycję wpływa nieobecność Leny. Nie odzywała się, a ja codziennie zachodziłem w głowę, jak się czuje i czy powinienem do niej napisać. Nie doczepią się do mnie, jeśli zespół utrzyma formę, więc sądziłem, że przynajmniej na jakiś czas zyskałem spokój. Minęły dopiero cztery kolejki, a my zdobyliśmy komplet punktów, więc jeśli wpadniemy na właściwe tory, ciężko będzie nas zatrzymać.
   W samolocie chciałem usiąść z Aubą, ale na moje nieszczęście wyprzedził go Lewy. Od kilku dni przygląda mi się z dziwnie podejrzanym uśmieszkiem, z którego także teraz nie zrezygnował. Rzuciłem mu krótkie spojrzenie i udawałem, że z ogromnym zainteresowaniem przeglądam internet, lecz nie odpuścił. Zaraz po wzbiciu się maszyny w powietrze odłożył trzymaną w rękach gazetę i odwrócił się w moim kierunku.
   -Możemy pogadać? - spytał świdrując moje ruchy z dokładnością co do sekundy. Dopiero ruszyliśmy, a ja już myślałem, że oszaleję.
   -Jasne. - mruknąłem nie odrywając wzroku od iPhone'a. Czułem jednak, ze zmusi mnie do tego prędzej czy później.
   -Marco, wydaje mi się, że od pewnego czasu mnie unikasz. - oświadczył, przez co na moment zastygłem jak kamień. -Nawet na boisku, a przecież nie powinniśmy mieszać spraw prywatnych i zawodowych. Nie wiem, co zaszło między tobą a Leną, nie wiem, dlaczego się wyprowadziła, nie wiem, czy o czymkolwiek powiedziała mojej żonie. Możliwe, że cię kryje, ale nie zmuszę jej do zwierzeń. Dała mi do zrozumienia, że to wasz problem.
   Miał rację - kryła mnie, inaczej nie siedziałby koło mnie, spokojnie czytając ploty w magazynach i popijając wodę mineralną. Zdziwiłem się, że nic mu nie powiedziała i jak w takim razie wybrnęła. Stawiała mnie w tak trudnej sytuacji, iż nie miałem już pojęcia, które zagranie można uznać za fair play - ukrywanie prawdy czy wyjawienie jej prosto w oczy.
   -Popełniłem błąd, a ona mi nie wybaczyła. - wyrzuciłem, z trudem dobierając słowa. Napastnik zmarszczył czoło. -Powiedziała, że chce ode mnie odpocząć, więc się zgodziłem. Nie mogę jej do niczego zmuszać.
   -Z czym wiąże się ten twój błąd? Lub z kim?
   -Boże, Lewy. - westchnąłem ciężko, odpowiadając tym samym na jego pytanie. -Tak, z moją byłą dziewczyną. Ale nie doszło do niczego poważnego, nie zdradziłbym jej i mam nadzieję, że mi ufasz, w przeciwieństwie do twojej siostry.
   -W porządku. - zapewnił, ku mojemu zszokowaniu klepiąc mnie po plecach. -Nie musisz mi więcej opowiadać. Powinieneś mieć jednak świadomość, że Lena będzie cię bardzo potrzebować.
   -Dlaczego?
   -Spotkajcie się i porozmawiaj z nią na poważnie. - uśmiechnął się, zbijając mnie z tropu. -Macie sobie wiele do wyjaśnienia.
   -Robert, coś jej się stało? - próbowałem coś od niego wyciągnąć. -Jest chora? Z tego powodu odeszła?
   -Nie. Nic jej nie grozi, a ona sama o niczym wcześniej nie wiedziała. Zadzwoń do niej, a wszystko ci wytłumaczy, zobaczysz.
   -Powiesz mi chociaż, jak się czuje?
   -Nie najgorzej. - nadal omijał bokiem najważniejsze tematy. -Ale z dnia na dzień powinno być coraz lepiej. Całej reszty dowiesz się tylko od niej.
   -Dzięki, stary. - bąknąłem nie patrząc na niego. Nie uspokoił mnie, ale też jakimś nadprzyrodzonym zjawiskiem nie wpadłem przez tą rozmowę w panikę. -Zawsze coś.


~~~


   Nie traciłem czasu i pomimo późnej, praktycznie już nocnej pory, wybrałem jej numer zaraz po powrocie do mieszkania. Czekałem, aż usłyszę wreszcie jej głos, aczkolwiek w słuchawce wciąż rozbrzmiewały tylko sygnały oczekiwania na połączenie. Próbowałem jeszcze kilka razy, ale za każdym kończyło się tak samo. Pewnie zasnęła i wyciszyła telefon, choć nigdy tego nie robiła. Może przypuszczała, że będę szukał z nią kontaktu?
   Nie chcąc jej dłużej męczyć, poddałem się i po szybkim prysznicu położyłem się do łóżka, choć i tak nie mogłem zasnąć. Przejmowałem się tym, co w samolocie wyznał mi Lewandowski i wierzyłem, że dzięki temu mój związek nie został jeszcze spisany na straty. Jeśli Lena faktycznie będzie mnie potrzebowała, wróci. A wtedy zapomnimy o tym wszystkim i zaczniemy od nowa.
   Ponownie telefonowałem od samego rana, ale również nie udało nam się pogadać. Sytuacja powtarzała się do wyjścia na trening, a następnie aż do późnego popołudnia. Nie reagowała nawet na moje sms-y z prośbą o odzew, więc zrozumiałem, że nic z tego nie wyjdzie. Gdy zadzwoniłem do Lewego, dowiedziałem się, iż Lena wraz z Anną pojechała do Kolonii, by zobaczyć się ze Sławkiem Peszką, jego żoną oraz córeczką, a smartfona zostawiła w domu i wróci prawdopodobnie jutro. Rozłączyłem się, nie potrafiąc tego pojąć. Byłem zły, ba, byłem wściekły, a nawet wkurwiony. Jej brat zapewniał mnie, że nie obędzie się bez mojej obecności, a tymczasem wyjeżdża, nie dbając o nasz kontakt? Nie mówiąc mi o tym? Nie liczyła się z faktem, że martwię się o jej zdrowie? Spoko. Mam wolny wieczór, zatem mogę go wykorzystać tak, jak mi się żywnie podoba. Siostry zapewne spędzają czas ze swoimi ukochanymi, do rodziców głupio jechać na koniec dnia, a Marcel oraz Robin pracują dziś w studio tatuażu. Nie pozostawili mi większego wyboru - niewiele myśląc, wykręciłem numer do Carolin.
   Niecałą godzinę później siedzieliśmy na kanapie w salonie, popijając whiskey. Nie lubiłem i nie mogłem pić, rzadko sobie na to pozwalałem, ale tym razem po prostu musiałem. Przelewałem wszystkie żale na moją ex, a ona uważnie mnie słuchała. Zaskoczyło mnie to, bo odniosłem wrażenie, iż naprawdę chce mi pomóc. Wiedziała, że bardzo przeżywam to, co się aktualnie dzieje, że powoduje to deficyt mojej aktywności na murawie i prowadzi do słabych występów. Nie krytykowała, szukała wyjścia z sytuacji, nie uciekała. A ja to doceniałem.
   -Marco, nie przejmuj się, przejdzie jej. - powtarzała bez przerwy. -Ona naprawdę cię kocha, a my nie zrobiliśmy nic aż tak strasznego, żebyście musieli się rozstać...
   -Właśnie, że zrobiliśmy, Caro. - zaprzeczyłem opróżniając swoją literatkę. -Doskonale zdajesz sobie sprawę, że dużo już nie brakowało.
   -Żałuję. - przyznała gładząc moje ramię. -I obwiniam się o to, co zaszło. Szkoda też, że nie dostałam bliższej szansy poznania twojej dziewczyny, może dzięki temu nasza relacja ułożyłaby się nieco inaczej...
   -Tak sądzisz? - zerknąłem na nią. Pokiwała głową.
   -Lena jest przekonana, że cię podrywałam, a ja nie miałam okazji wyjaśnić jej, że się myli. Przecież nie musi upatrywać we mnie najgorszego wroga.
   -Może i tak... - stwierdziłem, przesuwając palcami wzdłuż brody. -Ale teraz to już nie ma znaczenia. Ona wyjechała, a wy się nie dogadałyście.
   -Nie mów tak... - znów się do mnie przysunęła, kładąc dłoń na moim kolanie. -Nie wciśniesz mi kitu, że nic do niej nie czujesz... Prawda? Uczucie od razu nie mija, coś o tym wiem.
   -Nie rozumiem... Nadal kochasz swojego byłego? - zmarszczyłem brwi, na co blondynka podniosła wzrok i połączyła nasze spojrzenia.
   -Tego sama nie jestem pewna... Ale nie o niego mi chodziło.
   -Carolin... - dzisiaj na szczęście w porę zrozumiałem, co zamierzała, dzięki czemu odsunąłem ją od siebie. -Nie zaczynaj, proszę cię. Nie zejdziemy się ponownie, nawet jeśli Lena mnie zostawi, bo ja nie potrafię o niej tak po prostu zapomnieć. Zwracam ci też uwagę na fakt, że to ty podjęłaś decyzję o zakończeniu naszej relacji, więc nie wpędzaj mnie w poczucie winy.
   -Pozwól mi. - szepnęła obejmując mnie ramieniem. Kolejna, niechciana powtórka z rozrywki. -Zastanów się, czy taka dziewczyna jest ciebie warta. Siedzisz w domu i boisz się o nią, a ona ma to w dupie i bawi się gdzieś poza granicami miasta. Nigdy nie chciałeś, aby to tak wyglądało, no nie? Może teraz cię zdradza? Kiedy do niej dotrze, że popełniła błąd, będzie już za późno, a ja przemyślałam to dawno temu. Spróbujmy, ewentualnie nie wyjdzie.
   -Caro, za dużo wypiliśmy i... - przerwała, szybko siadając na moich udach i nim w jakikolwiek sposób zareagowałem, trwaliśmy w namiętnym i żarliwym pocałunku.


~~~


<Lena>
   Odblokowałam wyświetlacz telefonu i z przerażenia zatkałam dłonią usta. Jeszcze nigdy nie widziałam tylu nieodebranych połączeń i wiadomości. Postąpiłam jak kretynka, lecz naprawdę nie miałam pojęcia, że Marco tak pilnie będzie chciał mnie zobaczyć. Bo i po co? Jeśli Bobek popisał się swoim niewyparzonym językiem, przysięgam, że mu go utnę, aby więcej nie klepał nim za moimi plecami.
   Zeszłam na dół do kuchni i zastałam go nad śniadaniem przy kuchennym stole. Podniósł się, gdy tylko mnie dostrzegł, po czym uśmiechnął się szeroko.
   -Cześć, siska. - rzucił wesoło, podając mi ciepłą herbatę. -Dla ciebie. Nie przygotowałem ci śniadania, bo nie wiem, co obecnie jadasz. Jak się czujesz?
   -Bywało gorzej. - rzuciłam upijając łyk gorącego napoju, a później zrobiłam sobie najzwyklejsze kanapki. -Reus dzwonił do mnie z pięćdziesiąt razy, to twoja sprawka? I gdzie jest Ania?
   -Śpi, dlatego dziwię się, że ty już wstałaś, wróciłyście dopiero po północy. - zauważył unosząc brwi. -A z Reusem rozmawiałem wracając z Frankfurtu, prosiłem, żebyście się spotkali.
   -Nie mogłeś mu powiedzieć, że nie wzięłam komórki? - wyrzuciłam z pretensją w głosie. -Na pewno pomyślał, że go olałam... Muszę tam pojechać. O której trenujecie?
   -Mamy wolne. Klopp udaje dziś dobrego trenera. - zażartował.
   -Świetnie. O tej godzinie na pewno nie wyszedł z domu.
   -Lena, najpierw zjedz, a potem ze spokojem idź do łazienki. Mogę cię podrzucić, jeśli chcesz.
   -Dzięki, braciszku, jesteś kochany, ale dam sobie radę. - puściłam do niego oczko. -Odpoczywaj, spędź trochę czasu z małżonką, a ja niedługo wrócę.
   Pocałował mnie w policzek i zniknął, w tempie błyskawicy pokonując schody. Kilka godzin zajęło mi pogodzenie się z faktem, iż okropnie ucieszył się na wieść, że zostanie wujkiem. Podobnie rodzice - na początku mocno się przejęli, lecz obiecali mi wsparcie i pomoc na wszelkie możliwe sposoby. Dzięki nim wierzyłam, że naprawdę jesteśmy w stanie stworzyć szczęśliwą oraz zgraną rodzinę, której nowy, maleńki członek zyska wspaniałych opiekunów, a Marco i ja sprawdzimy się w roli rodziców. Okej, jestem młoda, lecz z najbliższymi u boku mogę przenosić góry. Teraz też tak będzie. Przynajmniej tak uważałam.
   Niedługo potem szłam już korytarzem budynku, w którym oficjalnie mieszkałam. Wiedziałam, że nie wolno mi się niepokoić, lecz w ogóle nie zdawałam sobie sprawy, co chce ode mnie Marco i czy nie zaskoczę go niespodziewaną wizytą. Musiałam mu powiedzieć, ale nie orientowałam się, czy oboje jesteśmy na to gotowi. Poważne sprawy wymagają poważnej rozmowy, ale ta może nas poróżnić. Anka kazała mi jednak myśleć pozytywnie i starałam się wypełniać jej polecenie ze wszystkich sił.
   Drzwi zastałam zamknięte na klucz i nie otwierały się nawet po kilkukrotnym pukaniu, postanowiłam więc wykorzystać swój komplet i po chwili znalazłam się w środku. W oczy natychmiast ukłuła mnie butelka po mocnym, alkoholowym trunku, stojąca na ławie w salonie. Zmarszczyłam czoło. Uważałam, że Woody jest odpowiedzialny i nie sięga po procenty w środku tygodnia, na parę dni przed meczem. Zyskałam pewność, że jest w mieszkaniu, wylegując się w łóżku z kacem. A zaraz dołączy do niego jeszcze moje kazanie.
   Zbliżyłam się do kilku stopni, niepewnie rozglądając się po pomieszczeniu i wtedy je dostrzegłam. Damskie półbuty. Złapałam rękoma za barierkę, przymknęłam powieki i wzięłam trzy głębsze wdechy. Jak głupia wmawiałam sobie, że Yvonne przyjechała z Nico i została na noc. Po chłopcu nie było jednak śladu, a w każdym pomieszczeniu panowała grobowa cisza. Zakręciło mi się w głowie, aczkolwiek musiałam być silna. Dla siebie i dla mojego dzieciątka.
   Pokonałam niewielkie schody i gdy postawiłam stopy na pewnym gruncie, z łazienki po lewej stronie wyszedł Reus. Podniósł głowę i przyjrzał mi się potężnie zaskoczony, zastawiając jednocześnie lekko uchylone wejście do sypialni, przez co nie zdążyłam zbadać, czy jest pusta. Wpatrywaliśmy się w siebie jeszcze kilkadziesiąt sekund, po czym mój chłopak przejął inicjatywę.
   -Lena... - szepnął podchodząc bliżej. Miał na sobie jedynie bokserki i krótkie szorty do kolan. -Mała, co tu robisz? Dlaczego nie zadzwoniłaś?
   -Z kim jesteś? - zignorowałam jego dociekliwość, gromiąc go wzrokiem. Uśmiechnął się nic nie rozumiejąc.
   -Sam. - odpowiedział zdziwiony. -A kogo się spodziewałaś?
   -Dziewczyny, której obuwie stoi w korytarzu.
   -Kochanie, naprawdę nie mam pojęcia, co sobie uroiłaś. - obserwował mnie z pytającym wyrazem twarzy. -Ale to nieważne, musimy porozmawiać.
   -Dokładnie, bo odnoszę wrażenie, że...
   -Marco? - pewien znany mi już kobiecy głos przerwał moją wypowiedź. Piłkarz odwrócił się i wtedy wszystko stało się jasne. -Jakiś problem?
   Lustrowaliśmy ją oboje, prawdopodobnie dlatego, że była owinięta jedynie śnieżnobiałą pościelą, która zazwyczaj leżała na łóżku Reusa. Boso, bez bielizny i makijażu. Uśmiechnęła się, ukazując mieszankę tryumfu i zgryźliwości, kiedy otworzyłam szeroko usta, zszokowana jej widokiem. Miała świadomość, że wygrała, a ja poczułam, jak ogarnia mnie bezradność. Nic już nie mogłam zrobić.
   -Carolin, możesz mi powiedzieć, jakim cudem się tutaj dostałaś?! - warknął pomocnik, zaciskając pięści. Gdy zauważył, że w ogóle na niego nie patrzy, przypomniał sobie o mojej obecności. Skierował na mnie swoją uwagę i zrobił krok w przód, ale ja natychmiast wykonałam dwa w tył. -Lena, ja tego nie ogarniam...
   -Ja też nie, Marco. - syknęłam. -I nie chcę cię znać.


***


No! Myślę, że ode mnie nie potrzeba komentarza - czekam na Wasze ;)

Proszę też o cierpliwość co do następnych rozdziałów - przeszłam dziś zabieg w okolicy oka i ciężko będzie mi pisać z opatrunkiem... Jak tylko dojdę do siebie, od razu wyprodukuję coś nowego.
Pozdrawiam ♡

środa, 9 września 2015

17. Ich will mich ausruhen

Just give me a reason,
Just a little bit’s enough,
Just a second, we’re not broken, just bent 
And we can learn to love again
It’s in the stars,
It’s been written in the scars on our hearts
We’re not broken, just bent 
And we can learn to love again


<Marco>
   -Lena. - powiedziałem w końcu, odrywając plecy od fotela. -Wiem, że mnie wczoraj poniosło i nie potrafię tego logicznie wytłumaczyć, ale odezwij się choć jednym słowem, proszę. Martwię się o ciebie.
   Znów nie poskutkowało. Wczoraj to ja milczałem jak grób, a dziś ona nie zamierza ze mną pogadać. Trzy godziny temu zjedliśmy śniadanie i spakowaliśmy walizki, od piętnastu minut lecimy samolotem do Dortmundu, a nie wymieniliśmy ze sobą nawet sylaby. Rozumiałem ją doskonale, ale to cholernie bolało. Tym bardziej, iż rano pochłonęła podwójną porcję sardynek, choć na bankietowej kolacji twierdziła, że ma już dość wszystkich morskich cudów na talerzu, do tego nadal wyglądała przerażająco blado. I za nic w świecie nie chciała podać mi przyczyny.
   -Co tak długo robiłaś w łazience? - dociekałem nie spuszczając z niej wzroku. Przewróciła oczami. -Dziś i wczoraj w nocy...
   -Na litość Boską, niech przestanie cię to w końcu obchodzić! - fuknęła odwracając się do okna. -To nie twoja sprawa.
   -I tu się mylisz, moja droga. - zaprotestowałem ściskając jej dłoń, by nie miała szans jej wyrwać. -Przecież widzę, że coś ci dolega. Zaszkodził ci jakiś posiłek?
   -W pierwszej kolejności szkodzisz mi ty. - odparowała, co mnie jednak nie wzruszyło. Powoli przyzwyczajałem się do częstych ataków. -Daj mi już spokój, chcę odpocząć, przespać się. Przez ciebie dręczyły mnie problemy ze snem.
   -Przepraszam. Zdaję sobie sprawę, że to niczego nie załatwia, ale nie mam pojęcia, co mogę zrobić, żebyś mi wybaczyła.
   -Odczep się. Albo nie... - zerknęła na mnie kątem oka, ponownie siadając przodem do fotela centralnie przed nią. -Z kim podpiszesz kontrakt? Wspominałeś o zmianie klubu.
   -Podobno dostałem ofertę od Barcelony, ale ją odrzuciłem. - wyjaśniłem ze spokojem. To jeden z najgorszych faktów, którymi rzuciłem jej w twarz. -Nie byłbym w stanie odejść teraz, maleńka. Nie potrafiłbym zostawić ciebie, Nico, mojej rodziny, Marcela i Robina... Może kiedyś, lecz nie w tym momencie.
   -Wykorzystasz to jako wymówkę do ucieczki z Carolin. - mruknęła złośliwie. Nie wierzyłem, że o tym pomyślała.
   -Zapomnij, tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. - uśmiechnąłem się, ostrożnie gładząc kciukiem wierzch jej dłoni. -Lena, kochałem cię, kocham i będę kochał, niezależnie od tego, co pieprzę przy braku kontroli nad własnym językiem. Gwarantuję ci, że to uczucie nie minie, nie ma takiej opcji.
   -A to z Caro...
   -Naprawdę nie uprawialiśmy wtedy seksu, przysięgam. - patrzyłem jej w oczy, by uświadomić sobie, że mnie słucha. -Masz podstawy, by mi nie ufać, ale nie kłamię. Może któregoś dnia się przekonasz.
   -Wybacz, Marco, ale tego ci nie odpuszczę. Przesadziłeś. - oświadczyła przenosząc uwagę na błękit nieba rozpościerający się za samolotowym okienkiem, na co westchnąłem ciężko i oparłem się o wezgłowie. No cóż, zasłużyłem. Ale muszę udowodnić jej, że akurat w tej konkretnej sytuacji jest w totalnym błędzie.


~~~


   -Wychodzisz? - zapytała pojawiając się w korytarzu. Przerwałem wiązanie butów, by na nią spojrzeć.
   -Tak. Na trening. Potrzebujesz czegoś?
   -Nie. Po prostu chciałam wiedzieć.
   -W zasadzie nie jestem pewien, czy powinienem zostawić cię samą. - powiedziałem prostując się. -Wyglądasz coraz gorzej. Po powrocie zabiorę cię do lekarza, okej?
   -Marco, nic mi nie będzie, nie umrę. - zaprotestowała tonem nieznoszącym sprzeciwu. -Dopadły mnie słabsze dni i tyle.
   -Lena, te twoje 'słabsze dni' ciągną się już któryś tydzień z rzędu. - wytknąłem, nie spuszczając z niej wzroku. -Nie poznaję cię. Powiedz mi, co się stało w tej Hiszpanii? Tylko się nie unoś, błagam.
   -Muszę się po prostu zregenerować. - wzruszyła ramionami, jakby sądziła, że mnie tym uspokoi. -Dopiero teraz widzę, jak bardzo wyniszczyłam swój organizm. Do tego twoja akcja z Carolin...
   -Nie dasz mi spokoju? - obruszyłem się. -Dlaczego wciąż mi to wypominasz?
   -Bo popełniłeś błąd i nie pozwolę, żebyś o nim zapomniał.
   -Wyrzuty sumienia to najlepsza przypominajka. Okej, nieważne, rób, jak uważasz. - machnąłem ze zrezygnowaniem ręką, po czym przerzuciłem torbę przez ramię. -Porozmawiamy, gdy wrócę, dobrze?
   -Jest coś, o czym chciałabym cię poinformować już teraz. - rzuciła opuszczając wzrok. Ja natomiast zbaraniałem, wpatrując się w nią jak w wyrocznię, która za chwilę przepowie przyszłość. Nie miałem pojęcia, czego się spodziewać, ale przez moją głowę przemykało tysiąc myśli. Od normalnych po najczarniejsze.
   -No...? Słucham.
   -Podjęłam decyzję i chcę odpocząć. - oświadczyła, ponownie łącząc nasze spojrzenia. Kamień spadł mi z serca. Trochę za szybko.
   -Żaden problem. - uniosłem brwi, rozkładając przy tym ramiona. -Przecież nie będę ci przeszkadzał.
   -Nie o to chodzi. - uśmiechnęła się słabo i pokręciła głową. -Wiem, że czas ci ucieka, więc prosto z mostu: planuję przeprowadzić się do Roberta.
   -Słucham? - otworzyłem szeroko oczy, próbując przyjąć to, co dotarło do moich uszu, lecz nie potrafiło znaleźć drogi do mózgu. Nie pojmowałem, czemu PONOWNIE chce to zrobić. Moje zachowanie było karygodne, co nie podlega dyskusji, ale czy naprawdę muszą dosięgać mnie takie konsekwencje? Przecież ją cholernie kochałem, z czego doskonale zdawała sobie sprawę, a sytuacja z Caro nie miała żadnego znaczenia. Dlaczego, do cholery, znów chce wbić mi nóż prosto w serce?
   -Nie umiem udawać, że jest w porządku, podczas gdy wszystko się posypało. - szepnęła ocierając płynące po policzkach łzy. -Nie akceptujesz filmowej roli, którą zagrałam, za moimi plecami omawiasz nowe kontrakty, a moją nieobecność zapychasz intymnymi relacjami i towarzystwem byłej dziewczyny. Uważasz, że w tych okolicznościach nasz związek nadal ma sens?
   -A dla ciebie nie ma? - spytałem, głęboko w duchu oczekując pozytywnej odpowiedzi. To, co do mnie czuła, na pewno nie wyparowało w ciągu jednej doby, to tak abstrakcyjne, że wręcz niemożliwe. Skłamie, jeśli powie, że mnie nie kocha. Chyba, że... Że znalazła innego.
   -Przemyślę to. - odparła przeczesując pojedyncze kosmyki włosów. -Nie zrywam z tobą, nie zdobyłabym się na taki krok, więc nie odbieraj tego w ten sposób. Sądzę, że potrzebujemy jedynie czasu.
   -Nie musisz się wyprowadzać, aby go dostać. - upierałem się, usiłując ją zatrzymać. Miałem jeszcze szansę, a przynajmniej w nią wierzyłem.
   -Daj mi choć jeden powód, a zostanę.
   -Kiedy oficjalnie zostaliśmy parą przed Bożym Narodzeniem, obiecałaś mi, że nigdy więcej mnie nie zostawisz. I że dotrzymujesz obietnic. - dodałem licząc, że wystarczy, by ją przekonać. Przygryzła wargę i zamknęła na moment oczy.
   -Ty też mi coś przysięgałeś, gdy się do ciebie przeniosłam. - po raz kolejny toczyliśmy walkę na spojrzenia. -Że nie zdradziłbyś swojej partnerki. I co? Remis?
   -Lena, nie zdradziłem cię! - wrzasnąłem, uderzając pięścią w stolik na klucze. Następny błąd: Polka odsunęła się przestraszona, z dłonią przy ustach. Nie kontrolowałem się, lecz próbowała wmówić mi coś, czego w moim mniemaniu nie zrobiłem. Całowanie to nie zdrada.
   -Poproś Bobka, aby przyjechał po mnie po treningu. - wymamrotała, siadając na oparciu kanapy. -Spakuję się w międzyczasie. I proszę, nie mów mu, o co poszło, nie chcę, żeby zrobił ci krzywdę. Sama to załatwię.
   Koniec dyskusji. Więcej nie zdziałam. Patrzyliśmy na siebie jeszcze przez parę sekund, a potem wyszedłem, trzaskając drzwiami. Nie potrafiłem się opanować, co mnie wcale nie zaskoczyło, bo kto przy zdrowych zmysłach pogodziłby się z odejściem najważniejszej kobiety na świecie?

   "Opierała się o boczną część kanapy, strzelając roztrzęsionym spojrzeniem centralnie w moje źrenice. Ja natomiast, robiąc jeszcze jeden krok w przód, potknąłbym się o jej walizkę, postawioną przy stoliku na klucze. Spakowaną walizkę. Scena niczym z horroru, brakowało jedynie krwi i trupów. Czułem jednak, jak ta wypełnia całe moje ciało, pragnąc wydostać się na zewnątrz, niczym po ugodzeniu nożem. All inclusive. Gdzie jest reżyser? [...]
   -[...] Potrzebuję czasu, odpoczynku, mocnej głowy i silnego rozumu. Błagam, uszanuj to. Nie żegnam się z Tobą, nie mówię, że widzimy się po raz ostatni. [...]
   Wspięła się na palce, by rozpieścić moje usta swoimi wargami, po czym ujęła rączkę walizki i wyszła. Po prostu wyszła."
   Kurwa mać. Chyba przeżyłem déjà vu.


~~~


<Lena>
   -Pokłóciliście się? Polecisz do Polski? Nagrzebał sobie?
   -Kochany braciszku, doceniam twą wszechogarniającą troskę, ale to sprawa między nami. - sarknęłam zaciskając usta w ironiczną, cienką linię. -Przyjmijmy, że doszło do małego nieporozumienia.
   -Serio, niczego się nie dowiem? Nawet odrobinki? - naciskał, doprowadzając mnie jednocześnie do szału. -Powiedz, przecież mogę zawrócić i obić mu pysk.
   -Właśnie dlatego będę trzymała nasz spór w tajemnicy przed tobą. - pokazałam mu język. -Przyjaźnicie się i tak ma zostać, na boisku i w szatni potrzebujecie dobrej atmosfery.
   -Jesteś moją siostrą i nie pozwolę, by działa ci się krzywda. - zerknął na mnie, po chwili przenosząc wzrok z powrotem na drogę. -Mogę ci pomóc, jesteśmy w Niemczech tylko we dwójkę i musimy się wspierać.
   -Robert, masz żonę, mieszkacie razem, macie swoje problemy, a ja jestem już dorosła. Nie wtrącaj się, bardzo cię proszę.
   -Kto cię wychował na taką upierdliwą dzidę? - jęknął, powstrzymując się od śmiechu, gdy spiorunowałam go wzrokiem bazyliszka.
   -Ci sami ludzie, którzy wydali cię na świat, a gdy się o tym dowiedziałam, moje życie legło w gruzach.
   -Ech, spadaj. - uderzył mnie w ramię, chichocząc pod nosem. -Może Ania wyciśnie z ciebie więcej.
   Pokiwałam głową z niedowierzaniem, a Lewy w końcu odpuścił i zajął się przykładnym prowadzeniem auta. Niedługo potem wjechał na teren swojej posesji, zgasił silnik, po czym wysiadł ze środka i wyjął z bagażnika moją walizkę. Zaoferował się, iż wniesie ją do domu, więc zabrałam jego klucze i skierowałam się do drzwi. Nie zdążyłam jednak włożyć ich do zamka, gdyż w progu powitała mnie zaskoczona moją obecnością Lewandowska, która natychmiast wciągnęła mnie do holu i mocno przytuliła.
   -Lena, skarbie! Co ty tu robisz?
   -Nie przeszkadzam wam?
   -Pewnie, że nie! Właśnie kończę gotować obiad, pyszny i zdrowy, zjesz z nami? - nie czekając na reakcję z mojej strony, zaprosiła mnie w głąb posiadłości. -Przyda ci się energetyczny posiłek, okropnie pobladłaś.
   -Bardzo prawdopodobne. - bąknęłam od niechcenia. -Ale to przez Reusa, nie z braku energii.
   -Boże, co się stało? - zlustrowała mnie z niepokojem, na co westchnęłam ciężko. Mam nadzieję, że to pytanie padło dziś po raz ostatni.
   Zbierałam się do wylania fali swej goryczy, gdy do salonu wparował Robert z bagażem. Anka wytrzeszczyła oczy, zapewne łącząc wątki. Najwyraźniej dla nas wszystkich moje miłosne perypetie stawały się wielką zagadką.
   -Hej, kochanie. - przywitał się z żoną, całując jej czoło. -Jak zdążyłaś zauważyć, moja cudowna siostrzyczka spędzi z nami jakiś czas. Nie wiem dokładnie, jaki, ale może tobie się uda.
   -No, szwagierko. - potarła o siebie dłonie, uśmiechając się zjadliwie. -Nie pójdziesz spać, dopóki nie zakończymy przesłuchania.
   Godzinę po spożyciu obiadu Bobek opuścił nas, tłumacząc się obowiązkiem udzielenia wywiadu dla jednej z niemieckich gazet. Wspomniał też, że po rozmowie wpadnie do Marco na 'męskie pogaduchy', zatem mamy nie spodziewać się go wcześniej, niż wieczorem. Nie powiedział tego tonem seryjnego mordercy, więc interwencja policji powinna być zbędna. Chyba, że Lewy wysadzi bombę w jego wieżowcu, wtedy dodatkowo narazi się jego sąsiadom.
   Anna zdążyła zorganizować mi przepytywankę odnośnie kłótni z Marco i nie kryła zdziwienia, kiedy przyznałam, że całował się z Carolin Böhs. Wprawdzie stanęła w obronie Niemca i uznała jego chwilę słabości, aczkolwiek odniosłam wrażenie, iż postawiona w identycznej sytuacji, postąpiłaby podobnie. Nie pamiętałam ostatniej dziewczyny brata, co nie było istotne, jego niedawno poślubiona żona po prostu nie umiała wcielić się w moją sytuację, dlatego nie rozumiała, po co wstąpiłam w tymczasową separację z Woody'm. Szanowałam to, że go usprawiedliwiała, lecz twardo obstawałam przy swoim.
   W pewnym momencie zadzwonił telefon, na co karateczka natychmiast wystrzeliła do sypialni, by go odebrać. Nadarzyła się zatem okazja do skonsumowania lodów, które przypadkiem odkryłam w zamrażarce, a na które ochota nachodziła mnie już od dobrych czterdziestu minut, jednak bałam się zaspokajać swoje zachcianki przy stukniętej na punkcie zdrowego żywienia Ani. Sama w to nie wierzyłam, przecież niedawno jedliśmy, ale nie mogłam powstrzymać pokusy, z każdą sekundą stawała się coraz silniejsza. Szybko jednak coś przestało mi pasować - nie sprawdziłam terminu przydatności, co być może stanowiło przyczynę mojego sprintu do łazienki. Pochylając się nad muszlą, myślałam tylko o tym, że dostanę od niej porządne kazanie, ale należało mi się.
   -Lena, zaprzecz, że to ty wpakowałaś te lody! - usłyszałam jej krzyk niedługo potem. -Gdzie jesteś? Ciągle prosisz mnie o układanie diety, bo nie chcesz przytyć, ale ostatnio w ogóle jej nie przestrzegasz! Będziesz płakać, jak Marco za miesiąc powie ci, że... O mój Boże!
   Nie potrzebowałam innego znaku, by dotarło do mnie, że już odkryła, gdzie się zapodziałam. Doskoczyła do toalety, splatając moje włosy w kucyk i związała je gumką. Z przerażeniem obserwowała, jak dochodzę do siebie, a ja czułam się okropnie głupio, zmuszając ją do udziału w tym wszystkim. Opłukałam twarz wodą, zmyłam makijaż i umyłam zęby, a gdy usiadłam na brzegu wanny, kucnęła przede mną przestraszona, opierając łokcie na moich kolanach.
   -To kara za obżarstwo. - zażartowała usuwając pojedyncze kosmyki z moich policzków. -A całkiem poważnie: zatrułaś się? Czy zmiana klimatu źle na ciebie wpływa? Bo raczej nie moje potrawy...
   -Sama nie wiem. - wzruszyłam ramionami, oddychając głęboko. -Marco twierdzi, że to trwa parę tygodni... Nie liczyłam. Podobno jestem wredna, zdystansowana i wydzieram się na niego bez powodu.
   -Do tego problemy ze snem, wymioty i niepohamowana ochota na słodycze. - rozejrzała się po toalecie. -Kochana, kiedy ostatnio miałaś okres?
   -Proszę łatwiejszy zestaw rebusów. - burknęłam kąśliwie, lecz widząc jej zaciętą determinację, wytężyłam umysł. -Kurczę... Z półtora miesiąca temu? Cholera, spóźnia się o bite dwa tygodnie...
   -Jedziemy do lekarza. - zawyrokowała, podnosząc się do pionu. -To może być objaw stresu, ale warto zyskać pewność. Umówię cię z moim prywatnym ginekologiem, przyjmie cię jeszcze dziś.
   -Do ginekologa?
   -A gdzie cię wysłać? Przynajmniej rozwieje wątpliwości. Jeszcze w niedzielę miałam test ciążowy, ale go wykorzystałam... No co? - zaśmiała się unosząc brwi. -Kontroluję Lewandowskiego, tabletki nie zawsze wystarczają. Ubieraj się.
   Wyszła z pomieszczenia, już wykręcając numer. Nie pozostawiła mi wyboru - jeśli się uprze, trzeba podporządkować się jej działaniom.


   "-A gdyby to się jednak stało? - weszłam za nim do łazienki i obserwowałam, jak dopieszcza swoje włosy żelem. Uśmiechnął się nienaturalnie lekko.
    -Pomógłbym Ci. Normalne, prawda? Nosiłabyś pod sercem moje dziecko, czułbym się za Ciebie, za Was jeszcze bardziej odpowiedzialny. Chcę w przyszłości zostać ojcem, ale przy jednoczesnym ustaleniu tego planu z moją partnerką. Rozwijające się w łonie matki maleństwo potrzebuje akceptacji i spokoju, nie wiecznych kłótni i odrzucenia.
    -Marco, uważasz, że to śmieszne? - fuknęłam z wyrzutem, odrzucając głowę. Spojrzał na mnie, po czym zmarszczył czoło.
    -W żadnym wypadku. Dużo rozmawiałem o tym z Yvonne przed narodzinami Nico. Wiem, że ten odmienny stan pociąga za sobą masę obowiązków, na które trzeba się przygotować i oboje rodzice muszą być zaangażowani. Stworzą rodzinę, więc powinni udzielać sobie wsparcia. Mam rację?
    -Będziesz świetnym ojcem. - oświadczyłam, przenosząc ciężar ciała na drugą stopę. -Ale jeśli nie chcesz zaliczyć wpadki, zabezpieczaj się, okej?"

   O. Mój. Boże.


***


BENG BENG!
Rozdział nie podoba mi się stylistycznie, szczególnie końcówka była pisana na szybko, bo chciałam jak najszybciej go wypuścić. Ale nie będę już nic zmieniać. A teraz idę się przewietrzyć i zmykam pisać rozdział na drugiego bloga... I przy okazji dziękuję, że w końcu jesteście :)

8 = następny

sobota, 5 września 2015

16. Ich kann dir nicht mehr vertrauen

Today I got a million, 
Tomorrow, I don't know

<Marco>
   Nie miałem wyboru. Przeprosiłem Caro, tłumacząc wyjątkowość sytuacji, po czym odwiozłem ją do domu, a sam zawróciłem w kierunku stadionu. Na szczęście nie chowała urazy, pamiętała zapewne, ilu wyrzeczeń wymaga mój zawód. Musiała pamiętać, przecież stanowiły główny powód, przez który się rozstaliśmy. Dzięki Bogu, że Lena to rozumie. Dzięki Bogu, że jej brat również gra w piłkę i wie, jak funkcjonuje rodzina ze sportowcem w składzie.
   Zacząłem się denerwować dopiero, kiedy wysiadałem z auta pod Signal Iduna Park. W zasadzie nie zastanowiłem się nawet, po co mnie wezwano. Nic ostatnio nie przeskrobałem. To nie ja kosiłem trawę porastającą murawę, nie rysowałem podobizn Kloppa i nie umieszczałem ich w internecie... Auba. Otagował mnie pod zdjęciem i teraz za to oberwę. Pewnie spotkamy się w biurze, skoro jest współtwórcą, ba, organizatorem tego głupiego pomysłu. Ciekawe, co dalej. Kolejne odsunięcie od składu? Zesłanie do rezerw? Koniec kariery?
   Wszedłem do korytarza, mijając następne pomieszczenia i zdziwiłem się, gdy nie zastałem naszego szkoleniowca w jego pokoju. Zamiast tego wyszedł chwilę później z gabinetu dyrektora Watzke i właśnie tam zaprosił mnie gestem ręki. Cholera, wybryk dotarł już nawet do nich. Mój koniec jest bliski. Będę mógł zrobić kurs pilota samolotu, bo o tym także marzyłem w dzieciństwie. No cóż, nie wszystko wychodzi tak, jakbyśmy chcieli.
   -Usiądź, Marco. - poprosił z uśmiechem Zorc, którego obecność jeszcze bardziej zbiła mnie z tropu. Czyżby zamierzali wsadzić mnie do więzienia lub powiesić na klubowej szubienicy? Całą trójką zbierali się tylko, kiedy któryś z zawodników... Otrzymywał ofertę z nowym kontraktem. Przedłużamy? Tak z marszu?
   -Dziękuję.
   -Cieszymy się, że znalazłeś chwilę czasu i jednocześnie przepraszam, że zabieramy ci popołudnie, lecz na pewno zdajesz sobie sprawę, że nie ściągnęlibyśmy cię tutaj bez poważnego powodu.
   -Tak, wiem. - potwierdziłem, z uwagą lustrując ich twarze. Wyglądali na zmartwionych i zaniepokojonych, jakby ode mnie zależało ich życie. Więc to ja mam rozdawać karty? Brzmi o wiele lepiej. No i brakuje Aubameyanga, zatem opcja pogrzebania żywcem odpada.
   -Chcielibyśmy poznać twoje stanowisko w bardzo ważnej sprawie, dotyczącej bezpośrednio ciebie. - kontynuował Watzke, przerzucając papiery. -Jak się czujesz w Dortmundzie?
   -Świetnie. - wypaliłem bez zastanowienia. -Mieszka tutaj moja rodzina, dziewczyna i przyjaciele. Skąd to pytanie?
   -Byłbyś gotów przedłużyć umowę z Borussią nawet teraz?
   -Jasne. - wzruszyłem ramionami coraz silniej skonsternowany. O co im chodziło?
   -To chyba wystarczy, Hans. - odezwał się w końcu Klopp. -Marco nie myśli o przeprowadzce, przynajmniej nie obecnie.
   -Potrzebujemy jego jasnej decyzji. - obronił się dyrektor. -Powinniśmy wiedzieć, na czym dokładnie stoimy.
   -Panowie wybaczą, ale wciąż tu jestem. - wtrąciłem złośliwie, nie mogąc już znieść tej niewiedzy. -W czym problem?
   -Marco, kontaktowała się z nami Barcelona. - usłyszałem wreszcie. Nim dotarło do mnie, do czego piją, byłem przekonany, że coś złego stało się Lenie. Zachorowała? Miała wypadek?
   -Po co? - rzuciłem automatycznie, oczekując jak najszybszej odpowiedzi. -Powiedzcie mi, błagam.
   -Spokojnie, może uściślimy. - do rozmowy powrócił Michael. -FC Barcelona. Już rozumiesz? W ciągu tygodnia przyślą propozycję dla ciebie.
   Odetchnąłem uderzając plecami w oparcie fotela. No tak, przecież zarząd nie ma pojęcia, co dzieje się na planie filmowym, bo niby skąd. Oczywiście, że chodziło o mnie. Używaj mózgu, Reus. Po prostu używaj mózgu.
   -Jaką propozycję? - genialnie, już na sto procent wezmą mnie za idiotę. Stres schodził ze mnie tak błyskawicznie, iż nie potrafiłem racjonalnie myśleć.
   -Woody, błagam cię. - jęknął zniecierpliwiony trener. -FC Barcelona, ta z Messim i Neymarem, chce cię kupić. Prościej się nie da.
   -Mnie? - upewniałem się, odzyskując pełnię świadomości. -Super, tylko ja nigdzie się nie wybieram.
   -To chcieliśmy usłyszeć. - skwitował Zorc, z serdecznym uśmiechem poklepując moje ramię. -Oczywiście, naszym obowiązkiem jest przedstawienie ci tej oferty, dlatego powiadomimy cię o jej wpłynięciu.
   -Dzięki, ale nie zajdzie taka potrzeba. - podniosłem się z miejsca, po czym uścisnąłem ich dłonie i wraz z Jürgenem udaliśmy się do wyjścia.
   -Szczerze mówiąc, zadzwoniłem do ciebie, abyś nie przeżył szoku, gdy przypadkiem ściągną cię z premiery tego filmu Leny. - zażartował, kiedy przemierzaliśmy parking. -I liczę, że po wszystkim od razu wrócicie do Niemiec.
   -Jasne. - zasalutowałem, na co roześmiał się głośno.-Chyba, że zmienię zdanie, to zadzwonię się pożegnać.
   -Ty wredny gnojku. - parsknął, ściskając mnie przed odejściem. -Ani mi się waż.
   Nie zrewanżowałem się, tylko wsiadłem do samochodu, z niedowierzaniem kręcąc głową. FC Barcelona... To sobie wymyślili!


~~~


<Lena>
   -Dobrze wyglądam? - spytałam obracając się wokół własnej osi.
   -Yhmm. - bąknął jedynie, porywając z talerza ostatnią krewetkę. Westchnęłam, po czym podeszłam do wezgłowia sofy, mierzwiąc jego włosy.
   -Reus, na litość Boską! - warknęłam z niezadowoleniem. -Po pierwsze, zacznij się ubierać, bo nie zdążymy. Po drugie, nie obżeraj się, bo nie zjesz kolacji.
   -Znów na mnie krzyczysz. - zauważył stając przede mną. -Już trzeci raz.
   -Przepraszam.
   -Wyglądasz jak zawsze idealnie. -Pocałował mnie w czoło i objął w talii. -Ale bardziej interesuje mnie twoje samopoczucie. Nie wyjdziemy, jeśli coś ci dolega.
   -Bywało gorzej. - odparłam poprawiając fryzurę w lustrze. -Dam radę.
   -Na pewno?
   -Mógłbyś się wreszcie przygotować? Nikt za nami nie poczeka!
   -Czwarty raz.
   -Marco!!!
   -I piąty. - podsumował sarkastycznie, znikając za drzwiami łazienki.
   Godzinę później pozowaliśmy już na czerwonym dywanie przed tysiącami fotoreporterów. Woody trzymał mnie blisko przy sobie, jakby sądził, że zaraz upadnę i stracę przytomność. Na twarz przywdział sztuczny uśmieszek, umiejętnie maskując swe niezadowolenie, lecz przede mną tego nie ukrył. Nie znosił gali, oficjalnych outfitów i eleganckich zdjęć, był jednak zmuszony dość często przechodzić tą męczarnię. Bał się nawet żartobliwie szepnąć mi do ucha, że wypominałam mu porcję krewetek, a on już zgłodniał, bo gdy w końcu to zrobił, dziennikarze w ułamku sekundy podjęli dyskusję o naszej wymianie zaledwie dwóch zdań. Mnie także zaskoczyła ich przesadna dociekliwość, więc po prostu pociągnęłam mojego chłopaka w drugą stronę, by wyjść z tego piekła. Dla mnie najgorsze już minęło. Dla niego, niestety, jeszcze nie.
   Marię oraz Mario spotkaliśmy dopiero w sali kinowej. Każde z nas czerpało radość z tego, iż ponownie się widzimy, Marco także. Nadarzyła się okazja, by pogadać, pożartować i powspominać należące już do przeszłości czasy spędzone na planie. Zdawałam sobie sprawę, iż od tej pory nie będę widywała hiszpańskiej pary tak często, jak dotychczas, lecz nie zamierzamy zrywać ze sobą kontaktu. Pokochałam tych ludzi i jeśli tylko będzie możliwość, zrobię wszystko, by umówić się z nimi na wspólny obiad. Reus stwierdził, że wybieram miejsce na następne wakacje, więc może polecimy do Barcelony...
   Po przemowie dyrektora generalnego i reżysera rozpoczęło się wreszcie pierworodne odtwarzanie mojego pierwszego w życiu filmu. Byłam okropnie podekscytowana, grzeczne siedzenie w miejscu i zgrywanie damy z klasą przychodziło mi z ogromnym trudem. Kilka miesięcy temu sądziłam, że oglądanie samej siebie na wielkim ekranie stanie się najbardziej żenującą rzeczą, na jaką kiedykolwiek się zdecydowałam, lecz teraz z dumą mogłam stwierdzić, że podobałam się sobie. Nie dlatego, że pozostawałam pod opieką stylistów i wizażystów, a dlatego, że zdołałam pokazać tyle, ile ode mnie wymagano. Na moje skromne, niedoświadczone aktorsko oko wypadłam całkiem przyzwoicie i żywiłam nadzieję, że moi najbliżsi uważają podobnie. Zerknęłam z ukosa na Marco, by się o tym przekonać. Wprawdzie jego dłoń spoczywała na mojej, ale co jakiś czas pieczołowicie zaciskał usta lub uśmiechał się ironicznie. Nawet na moment nie odwrócił wzroku od sztuki, marszcząc do tego brwi, jakby chciał rozszarpać każdą osobę przebywającą na sali. Obawiałam się spytać, jaki jest tego powód, przez myśl przeszło mi nawet żartobliwie, że mógłby mnie za to zagryźć, bo przecież tak bardzo pochłonęła go fabuła. Nie potrafiłam znieść myśli, iż nie rozumiem, dlaczego tak dziwnie reaguje, ale okazało się, że to nie tajemnica. O wszystkim miałam dowiedzieć się zaledwie parę godzin później...


~~~


   Nie odzywał się przez całą drogę powrotną do hotelu. Na miejscu niemal natychmiast poszedł pod prysznic, zupełnie nie zwracając uwagi na fakt, że planuję z nim porozmawiać. Po opuszczeniu łazienki założył koszulkę i skierował się do łóżka, jednak nie dotarł tam, bo szarpnęłam go za wytatuowane ramię. Odwrócił się i spojrzał na mnie z taką porcją jadu, jakiej jeszcze w jego oczach nie widziałam.
   -Co? - prychnął rozkładając ręce. -Chcesz, żebym rozpiął ci sukienkę? Mario jest w tym o wiele lepszy.
   Faktycznie, jedynymi czynnościami, jakie wykonałam po wejściu do apartamentu, było zdjęcie szpilek i odłożenie kopertówki na stolik, ale nie to się teraz liczyło. Po raz kolejny miałam o wiele poważniejszy problem.
   -Nie musisz. - odparowałam usiłując zachować spokój. -Sama też sobie poradzę.
   -Więc czego chcesz? - warknął, na co szerzej otworzyłam usta. On mówi do mnie? Tym tonem? Tymi słowami?
   -Reus, do cholery! Co cię znów ugryzło?!
   -Wrzeszczysz dziś na mnie już po raz szósty! Naprawdę nie mam prawa się wściekać?!
   -Każdy je ma, ale podaj mi chociaż powód twojego irytującego zachowania, abym mogła cię zrozumieć.
   -Jasne, spoko. - z ironicznym uśmiechem przeczesał włosy. Dostrzegłam, że jego tęczówki pociemniały i najzwyczajniej na świecie mocno się zwężyły. O nie. -Najpierw wymuszasz na mnie udział w tej swojej cudownej premierze, a później każesz patrzeć, jak obcy facet robi z tobą, co chce? I to nie jeden! Ciebie naprawdę to bawiło?
   -Przecież...
   -Wiem, fikcja, aktorstwo. Już mnie to nie obchodzi. Żaden normalny mężczyzna nie mógłby na to patrzeć, popełniłem błąd i nie wybaczę go sobie. Czasami dochodzę do wniosku, że w ogóle nie powinienem cię słuchać!
   -Hej, stop, za mocno się rozpędziłeś. - wtrąciłam, w popłochu zbierając myśli. -Po pierwsze, nic na tobie nie wymusiłam, bo przecież ty "nie zmieniasz zdania, gdy nie zachodzi potrzeba". Po drugie, milion razy czytałeś scenariusz, byłeś na planie, znałeś każdą scenę, spodziewałeś się, co zastaniesz. I na deser masz do mnie pretensje? A po trzecie, ty mnie nigdy nie słuchałeś, Marco. Od samego początku działasz tak, żeby to tobie w pierwszej kolejności było dobrze.
   -No, teraz przesadziłaś. - syknął zaciskając pięści. Być może wkurzyłam go na tyle, że straci nad sobą panowanie, lecz nie dbałam o to. -Gdybym patrzył tylko na siebie, w życiu byś w tym nie zagrała. Cały czas walczyłem, żeby pogodzić się z twoją rolą, myślałem, że wyszło, nie miałem racji. Nie zaakceptuję tego nawet za dziesięć lat i potwornie żałuję, że ci na to pozwoliłem. Żałuję tak mocno, jak tego, że całowałem się z Carolin.
   -Co... Co ty powiedziałeś? - wykrztusiłam, po czym zamknęłam oczy i wypuściłam powietrze z ust. To się dzieje naprawdę? -Ty sukinsynu, zdradziłeś mnie z tą małą, fałszywą dziwką?!
   -Lena, nie odwracaj kota ogonem, to temat na później. - sprostował, wyraźnie przejęty swoim wyznaniem. Nie chciał, by wypłynęło, ale przegrał. -Do niczego nie doszło, powtarzałem ci to, ona też.
   -A ja powtarzałam ci, że jej nie wierzę! - wrzasnęłam uderzając go w klatkę piersiową. -Kurwa, kłamałeś mi w żywe oczy! To od niej wróciliście wtedy rano, prawda?! Liczyłeś, że przylecę zgodnie z planem i będziesz mógł przepieprzyć ją we własnym łóżku? Jak kiedyś?!
   -Mała, nie dokładaj do tego zbędnych historii. Całowaliśmy się, nic więcej, wina leży po obu stronach. Rozumiesz? Nie poszliśmy do... - gdy zbliżył się, by ująć moją dłoń, po prostu uderzyłam go w twarz. Odsunął się zszokowany, a ja spojrzałam na niego z zaciśniętymi ustami. Musiało minąć kilka chwil, zanim padły kolejne słowa.
   -Nie tłumacz się. - szepnęłam ocierając mokre od łez policzki. Dłużej nie potrafiłam. -Może lepiej wróć do Dortmundu i przyznaj, co do niej czujesz. Ani przez moment nie wątpiłam, że nadal jej na tobie zależy, a teraz nie umiem ufać już nawet tobie.
   -Tylko, że ja nic... Nie, faktycznie, racja. - uśmiechnął się kpiąco, nagle zakładając jeansy. -Krzyczysz na mnie, nie darzysz mnie zaufaniem i lądujesz w ramionach pierdolonych aktorzyn. Powinienem zmienić dziewczynę. I klub piłkarski zapewne też.
   -Marco, co jeszcze dziś od ciebie usłyszę? - spytałam, łapiąc się za głowę. Nie miałam pojęcia, kiedy zniknęła granica rzeczywistości. Nie odpowiedział, jedynie wsunął na stopy białe buty za kostkę.
   -Jedno słowo: dobranoc. - wahał się, czy powinien wykonać jakikolwiek ruch w moją stronę, lecz ostatecznie wyszedł, ostrożnie zamykając drzwi. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby parę minut temu nie wybiła północ...
   Stałam w korytarzu jeszcze krótką lub dłuższą chwilę, dokładnie analizując to, co się właśnie wydarzyło. Gdy opadłam z sił, przeniosłam się na kanapę nieopodal. Dawno tak okropnie się nie denerwowałam. Strach spowodowany nieobecnością Reusa tamtego poranka to drobiazg w porównaniu z tą nocą. Powiedział, że popełnił błąd. Że nie powinien mnie słuchać. Wypalił, że całował się z Carolin. Że powinien zmienić dziewczynę i... Klub piłkarski? Coś mnie ominęło?
   Pochyliłam się do przodu i ukryłam twarz w dłoniach, a później wszystko potoczyło się błyskawicznie. Dopadły mnie tak straszne mdłości, iż biegnąc do toalety przewidywałam, że spędzę tam następne dwie godziny. Cholerne, śródziemnomorskie żarcie.


***


Nie mogłam się doczekać, co powiecie, gdy zobaczycie ten rozdział! Tak więc zostawiam Was z nim i zmykam dalej... Pisać też będę, ale później... Moje wakacje trwają jeszcze miesiąc, więc mam nadzieję, że w tym czasie powstanie jeszcze kilka rozdziałów...
następny = 7 komentarzy

Zapraszam na drugiego bloga na nowy rozdział! [klik]