Strony

sobota, 22 sierpnia 2015

14. Du bist die schönste Trauzeugin, die ich irgendwann gesehen habe

   Kiedy po trzeciej próbie dostania się do mieszkania nie otworzył drzwi, wyjęłam klucze z torebki i już po chwili przekręcałam je w zamku. Weszłam do środka, wepchnęłam za sobą ogromną walizkę i uśmiechnęłam się szeroko. Do moich nozdrzy dotarł właśnie znajomy zapach jego mieszkania, za którym tak tęskniłam i który tak kochałam. Po sześćdziesięciu dniach zagranicą cieszył mnie nawet fakt, iż ponownie mogę go poczuć.
   -Marco? Jesteś w domu? - zawołałam pojawiając się w salonie. Pomieszczenie wręcz lśniło czystością. Skurczybyk, doskonale pamiętał, że właśnie dziś zamierzam przyjechać i zadbał o idealny wygląd swojej posiadłości. Nieważne, czy wynajął serwis sprzątający czy wziął to na siebie. Liczyły się dobre chęci.
   Zorientowałam się, iż nie otrzymałam odpowiedzi na swoje pytanie, więc zostawiłam bagaż przy schodach i udałam się do sypialni. O dziewiątej trzydzieści zazwyczaj już nie śpi, lecz tylko tam, ewentualnie w łazience mógł się obecnie znajdować. Uchyliłam drzwi, ale po Reusie ani śladu. Łóżko pościelone, okno otwarte, ubrania schowane w niedomkniętej garderobie. Skłonna pomyśleć, że pojechał na trening, dostrzegłam w przeciwległym kącie pokoju jego sportową torbę, przez co autentyczność tej teorii spadła do zera i dała mi jednocześnie do myślenia. Gdzie mogło go wynieść z samego rana, jeśli nie na stadion? Raczej nie na zakupy... Ostatnim, co przyszło mi do głowy było zwyczajne wykonanie telefonu i tak właśnie uczyniłam. Usiadłam na posłaniu, odliczając kolejne sygnały, wraz z którymi malała nadzieja na odzew z jego strony. Ostatecznie nie nastąpił i to już naprawdę mnie przeraziło. Mój mózg analizował setki wydarzeń, głównie negatywnych, jednak żadnego z nich nie chciałam dopuścić do wiadomości. W szczególności tego, że od wczorajszego wieczora nie wrócił do mieszkania z kilku różnych powodów.
   Skonsternowana zeszłam na dół, by zaparzyć kawę. Wstałam dziś przed piątą, specjalnie po to, aby zdążyć na wcześniejszy samolot i zrobić mojemu chłopakowi niespodziankę. Nie przewidziałam jednak, że i on ma wobec mnie cudowne plany, celujące w moje zszargane ostatnio nerwy. Siedząc na kanapie z kubkiem parującej kofeiny i smartfonem przy uchu, słyszałam kołatanie swojego serca i przyspieszony oddech. Nie potrafiłam skupić się nawet na tym, co aktualnie robiłam. Gdyby Woody jakimś cudem odebrał teraz połączenie, nadal trwałabym w tej samej pozycji, zapominając, po co od dwudziestu minut próbuję się z nim skontaktować. Najgorszemu wrogowi nie życzyłabym znalezienia się w takiej sytuacji.
   Nagle ktoś naparł na klamkę drzwi wejściowych, po sekundzie z hukiem je zamykając. Zerwałam się z sofy i z zaskoczeniem odkryłam, iż z korytarza dobiegają dwie tonacje głosów: męski i żeński. Co gorsza, rozpoznałam tylko jeden z nich.
   -Nigdy nie zdarzyło mi się nie przekręcić klucza w zamku. - odezwał się mężczyzna. -Chyba, że... Ale tak wcześnie?
   Jak oparzony wpadł do reprezentacyjnej części swej willi i pierwsze, na co zwrócił uwagę, to moja walizka. Dopiero później odszukał wzrokiem moją sylwetkę i zawiesił się na dłuższy moment. Wpatrywaliśmy się w siebie dość krótko, bowiem na więcej nie pozwoliła niska blondynka, która właśnie wyłoniła się zza pleców Marco, mierząc mnie sympatycznym, choć pewnym siebie spojrzeniem. Usiłowałam uspokoić wstrząsające mną delikatne drgawki, ale jej obecność skutecznie mi to uniemożliwiała. I nie było w tym nic zadziwiającego.
   -Lena... - wykrztusił wreszcie piłkarz, jakby nie dowierzając, że mnie widzi. -Przecież... Mówiłaś, że przylecisz później... Gdybyś zadzwoniła, odebrałbym cię z lotniska...
   -Myślałam, że jesteś zajęty... I najwyraźniej byłeś. - warknęłam przygryzając wargę, bo pod powiekami wzbierały już łzy bezradności. -W dodatku dość intensywnie, bo dobijałam się na twoją komórkę, odkąd tylko weszłam do mieszkania.
   -Prowadziłem auto, więc ją wyciszyłem... Dobrze zdajesz sobie sprawę, że zawsze tak robię.
   -Marco... - szepnęła jego towarzyszka, nim zdążyłam na niego naskoczyć, przez co sparaliżowałam ją wzrokiem seryjnego mordercy. Odwrócił się w jej kierunku. -Pójdę już, chyba powinniście pogadać. Zobaczymy się później.
   -Twoja znajoma nawet nie chce się przedstawić? - atakowałam dalej, lustrując ją z goryczą. -A może właśnie o to chodzi?
   -Prawdę powiedziawszy, czekałam na spotkanie z tobą... Ale w innych okolicznościach. - przyznała zbijając mnie z tropu, po czym podeszła i wyciągnęła do mnie dłoń. -Carolin Böhs.
   Gapiłam się na nią, doskonale wiedząc, jak głupio teraz wyglądam. Cud, że jeszcze nie wyparowałam ze złości, choć poczułam, że robi mi się słabo. Ściskałam właśnie rękę swojej rywalki, która pojawiła się w Dortmundzie nie wiadomo, skąd i po co. Doprowadzała mnie do szału, choć wydawało się, że ma dobre intencje.
   -Lena Lewandowska. - odparowałam wkładając wiele wysiłku w zachowanie klasy. -Jesteś...
   -Tak, ale nie wspominajmy o tym. - ucięła z serdecznym uśmiechem. -To przeszłość, dlatego nie myśl, proszę, że łączy nas coś więcej. Nic między nami nie zaszło.
   Odsunęła się, a ja patrzyłam, jak żegna się z Reusem i rzucając krótkie 'cześć', wychodzi na klatkę. Palące spojrzenie chłopaka przeszywało moją twarz, lecz nie byłam w stanie się poruszyć. Zwyczajnie nic nie rozumiałam.
   -Mała... - zaczął obejmując mój bezwładny nadgarstek. -Potwornie zbladłaś... Usiądź.
   -Nie dotykaj mnie. - syknęłam odwracając się w stronę okna. Potrzebowałam dwóch minut ciszy, by dojść do siebie. -Od kiedy to trwa?
   -Ale co? - spytał wzruszając ramionami. -Myszko, uspokój się i zaczniemy od początku, okej? Nie histeryzuj.
   -Martwiłam się... - wydusiłam ocierając spływającą po policzkach ciecz. -Gdzie byłeś, do cholery?!
   -Wstałem wcześniej i pojechałem na zakupy, bo wspominałaś, że wylądujesz w południe, więc zamierzałem przygotować obiad. W międzyczasie zadzwoniła Caro, sądziła, że mam trening, ale wtajemniczyłem ją w temat i zjedliśmy razem śniadanie na mieście.
   -A w nocy?
   -Spałem, w naszej sypialni. Sam. Zaraz... - spojrzał na mnie z bananem na ustach. -Uważałaś, że cię zdradzam? Serio?
   -A jak miałam to odebrać, co?! - uniosłam się, zerkając na niego z góry, bowiem zajął miejsce na obitym skórą meblu. -Od rana nie ma cię w mieszkaniu, nie odpowiadasz na moje sygnały, a na koniec wracasz ze swoją byłą... Dlaczego nie wiedziałam, że odnowiliście kontakt?
   -Chodź do mnie. - wyciągnął rękę, a gdy stanęłam wystarczająco blisko, wciągnął mnie na swoje kolana i mocno przytulił. -Po raz pierwszy Carolin zapukała tutaj niedługo po twoim wyjeździe. Rozmawialiśmy... Napisała do mnie, poprosiła o spotkanie, zgodziłem się. Bardzo chciała cię poznać. Zdecydowaliśmy, że będziemy podtrzymywać naszą znajomość na normalnym, koleżeńskim poziomie. Nic poza tym.
   -Dlaczego mi nie...
   -To by cię dodatkowo stresowało. - wyjaśnił, gładząc moje włosy. -Chciałem, abyś skupiała się tylko na tym, co masz do wykonania.
   -Powinnam być o tym poinformowana. - mruknęłam wtulając twarz w jego koszulę. -Cały czas powtarzałeś, że twoja ex jest w porządku, ale nie sądzisz, że jej ponowny przyjazd do Dortmundu ma jakiś cel?
   -Pewnie ma. Zaznaczyłem, że to jej ostatnia szansa, a ona obiecała, że nie będzie ci się naprzykrzać, jeśli się nie polubicie.
   -Nie wierzę jej, Marco. - wymamrotałam wprost w jego tors. -Nie wierzę, że nie uknuła jakiegoś podstępnego planu. Nie znam jej, ale nie przekonała mnie do siebie.
   -Nie zniszczy naszego związku, możesz być tego pewna.
   -Ona jest jak mój film: będziemy kłócić się o nią tak długo, dopóki wszystko się nie posypie.
   -Więc to odbudujemy. - stwierdził, jakby odkrył właśnie oczywistą oczywistość. -Skarbie, ostatnio stałaś się strasznie zdystansowana i poddenerwowana, nie zauważyłaś? Wszystko cię drażni, nawet to, że o pięć minut spóźniam się na rozmowę na Skype.
   -Zauważyłam, przepraszam. - podniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy. -To postępujące zmęczenie. Dobrze się składa, że odpocznę chociaż w ten weekend, o ile wesele można tak nazwać. W tym świecie od błysku fleszy raczej nie dostanę urlopu.
   -Dostaniesz, ode mnie. - puścił oczko i musnął wargami moje czoło. -Idź na górę, połóż się, a ja zabiorę się za ten obiad. Do sesji treningowej zostało jeszcze trochę czasu. Najpierw jednak muszę się z tobą we właściwy sposób przywitać.
   Zmarszczyłam brwi, a gdy dotarł do mnie sens jego słów, roześmiałam się cicho, zarzucając dłonie na szyję piłkarza i niespiesznie zatopiłam usta w jego pocałunku.


~~~


   Oczywistym wydawał się być fakt, iż zostałam wybrana przez Roberta na jego świadkową na ślubie z Anną i przyjęłam tą rolę z wielkim zaszczytem. Przerażała mnie jednak myśl, że byłam zmuszona opuścić Reusa w stolicy Polski - bo właśnie tam Bobek i jego narzeczona zamierzali się pobrać. Uspokoiłam się, gdy w dniu ceremonii z samego rana dotarła do mnie informacja, że blondas pozostawał pod opieką moich rodziców, podczas gdy ja towarzyszyłam karateczce w ostatnich przygotowaniach, a pod kościół przyjechał wraz z Mario i Ann-Kathrin oraz zaproszonymi gośćmi z Dortmundu. Brakowało mi wtedy jedynie parodii filmu "Kevin sam w Nowym Jorku" - z tym, że "Marco sam w Warszawie" musiałby zostać nakręcony jako horror albo sensacja, bo bez wątpienia Niemiec narobiłby ogromnego łomotu.
   Anna Stachurska wyglądała przepięknie. Inaczej nie można tego opisać. Wystarczyło jedynie dostrzec wzruszenie w oczach Lewego, gdy zobaczył ją w wejściu do kaplicy. Był niewiarygodnie szczęśliwy, że od dziś jego wieloletnia miłość będzie nosiła jego nazwisko, tytuł jego żony oraz identyczną obrączkę na palcu. Próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatnio równie mocno rozpierała go radość, nie potrafiłam znaleźć odpowiedniego momentu. Mogłam więc stwierdzić, iż to naprawdę najszczęśliwszy dzień w jego życiu.
   Zanim usiadłam za bratem pod ołtarzem, zerknęłam przelotnie na Reusa. Trajkotał z Götze, lecz szybko zorientował się, że jest obserwowany, więc puścił do mnie oczko, na co tylko się uśmiechnęłam. Prezentował się cholernie seksownie, o czym doskonale wiedział i pomimo, iż nie dał namówić się na garnitur, ubrania, które wybrał, pasowały do niego, jak do wieszaka. Spłoniesz za to w piekle, Woody.
   Wszyscy bez wyjątku czekali na tą jedną, jedyną chwilę, w której narzeczeni przestaną być narzeczonymi, a kapłan ogłosi ich małżeństwem. Gdy w trakcie składania przysięgi w oczach Roberta pojawiły się łzy, najpierw nie mogłam w to uwierzyć, po czym sama popłakałam się jak dziecko. Powoli godziłam się z tym, że moje jedyne rodzeństwo zyskuje kogoś, kto będzie dla niego ważniejszy, niż rodzice oraz siostra. Taka jest kolej rzeczy. Ludzie dorastają, podejmują poważne decyzje, chcą prowadzić własne życie i zakładać rodziny. I to jest piękne. Człowiek nie potrafi funkcjonować w pojedynkę, czego Ania i Robert stanowią najlepszy przykład. Ania, która właśnie zmieniła nazwisko i Robert, który ma już prawo zwracania się do ukochanej 'moja żono'.
   Końcowe obrzędy zaślubin: podpisanie dokumentów, obrzucanie ryżem i drobnymi monetami, tysiące życzeń od fanów, tłumnie zgromadzonych na zewnątrz, jak przewidziała pani Lewandowska i kilkanaście błyśnięć dziennikarskich fleszy na sekundę, bo przecież każdy chciał wykonać jak najlepsze fotografie do artykułów. Marco zniknął mi z pola widzenia, lecz zapewne jak wszystkie znane osobistości, uciekał przez aparatami do jednej z podstawionych limuzyn, mających przewieźć gości na przyjęcie weselne. Nie czekali na Parę Młodą, to trwałoby zbyt długo, dlatego po blisko pół godzinie z ulgą wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy do pałacu pod Warszawą, by rozpocząć zabawę. Główne gwiazdy wieczoru niewiele mówiły - przejęcie wymalowane na ich twarzach wypowiadało się samo za siebie. Cały czas jednak obdarzali się czułymi spojrzeniami i gestami, na co wszyscy zwracali uwagę, lecz nikt nie okazywał zdziwienia - przecież dziś było to wręcz wskazane.
   Tradycyjne przeniesienie Panny Młodej przez próg wywołało salwę braw, gwizdów i okrzyków, przy czym goście po raz pierwszy zachęcili świeżo upieczonych małżonków do wspólnego pocałunku. Wtedy też odnalazł się Woody - w samą porę, bo po pomocy w odbieraniu kwiatów i prezentów oficjalnie przestałam odgrywać funkcję weselnej przyzwoitki Bobka i mogłam więcej czasu poświęcić swojemu chłopakowi. Idąc do stolika, by zająć miejsce zaraz obok brata i rodziców, poczułam jego dłoń na biodrze, a po chwili subtelne muśnięcie cudownych ust Niemca w okolicy ucha.
   -Jesteś najpiękniejszą świadkową, jaką kiedykolwiek przyszło mi zobaczyć. - szepnął z zalotnym pomrukiem. Zawstydzona opuściłam głowę.
   -Więc chyba niewiele ich widziałeś.
   -Może po prostu nie zwracałem na nie uwagi?
   -Nie podlizuj się. - pokazałam mu język, kiedy odsunął dla mnie krzesło. -I tak będziesz dziś ze mną tańczył. Pewnie nie tylko ze mną.
   -Już się na to przygotowałem. - oświadczył dumnie. -No wiesz, psychicznie. To tylko jedna noc, dam radę.
   -Mam nadzieję. - odparowałam niezbyt sympatycznie, odsuwając się, by kelner mógł bezpiecznie przelać zupę do mojego naczynia. Marco zerknął na mnie zaskoczony.
   -Mała, co się z tobą ostatnio dzieje? - spytał prosto z mostu. -Naprawdę jesteś okropnie zgryźliwa. Zrobiłem ci coś?
   Tak, sprowadziłeś do mieszkania tą nachalną blond lalę i oboje udajecie, że nic was nigdy nie łączyło. Może to pułapka? Powinnam się nabrać?
   -Wybacz, nie miej mi tego za złe. - skruszyłam się, usilnie zachowując naturalny ton głosu. -To chyba nie mój czas, ale nie chce teraz o tym myśleć. Robert właśnie się ożenił i to jest teraz najważniejsze.
   -Pamiętaj, że zawsze możesz mi o wszystkim powiedzieć. - ujął moją dłoń i ucałował jej wierzch. -A nawet powinnaś.
   -Pamiętam. - złożyłam wargi na jego policzku. -A teraz jedz, bo wystygnie. Na sto procent pewnie już zgłodniałeś.
   Spojrzał mi w oczy i zaczął się śmiać. Pokręciłam jedynie głową, równie rozbawiona.
   -Za dobrze mnie znasz, Lena. I za to cię kocham.


~~~


   Przyjęcie weselne trwało w najlepsze. Goście bawili się świetnie, po kilku alkoholowych kolejkach zniknęły też bariery językowe, które w niczym nie przeszkadzały już panom zza zachodniej granicy, gdy prosili do tańca urocze, polskie damy. Prym w tej dziedzinie zaskakująco wiódł nie Aubameyang czy Großkreutz, a Götze, przyciągający do siebie kobiety prawdopodobnie urokiem osobistym, którego nie można było mu odmówić. Sytuacja nieszczególnie przypadła do gustu Ann-Kathrin, zazdrosnej o poczynania chłopaka, aczkolwiek sama prezentowała się dziś jak grecka bogini i to od niej nasza 'dziesiątka' nie potrafiła oderwać wzroku. Poza tym, ufała swojemu wybrankowi i miała doskonałą świadomość, iż nie interesują go inne panny. Pasowali do siebie jak skomplikowana układanka i naprawdę potrzeba cudu, by ich poróżnić.
   Reus za to po raz kolejny już tego wieczora obracał na parkiecie moją mamę i zawsze, gdy na nich patrzyłam, na mojej twarzy rozkwitał uśmiech. Byłam przekonana, że mnie obgadują, ponieważ dość często mnie obserwowali. Nie próbowałam nawet zgadywać, o czym konwersują, wyobrażałam sobie za to, jak to może wyglądać w przyszłości, bo oczywiście istniała możliwość, że moi rodziciele zostaną teściami Marco. Tato bez wątpienia prawiłby mu bezlitosne kazania, matka dawałaby cenne uwagi odnośnie moich ślubnych pragnień, lecz oboje go akceptowali, więc raczej nie rozbolałaby go głowa od tych wszystkich nowinek. Wracając do tematu - tak, byłam gotowa za niego wyjść, bo go kochałam i potrafiłam snuć wizje dotyczące naszej wspólnej przyszłości. Może wtedy Carolin Böhs dałaby mu święty spokój.
   -Lena, mam pytanie. - usłyszałam nagle za plecami. Ann trzymała mnie za ramię. -Zechciałabyś na moment wyjść ze mną na zewnątrz?
   -Oczywiście. - zgodziłam się bez wahania. Do gry wkroczyły teraz partnerki drużyny BVB, zatem nasi chłopcy znajdą zajęcie na następne pół godziny. Dopiłam swój napój i już po chwili wyszłyśmy z sali pałacowej.
   -Ann, wszystko w porządku? - zapytałam, gdy przechadzałyśmy się po parku. Twarz modelki zdradzała zaniepokojenie i nieznaczne przygnębienie, które nijak pasowały do atmosfery dnia dzisiejszego.
   -Tak, nie martw się. - przytaknęła. -Denerwuję się, bo Mario rzadko pije, a co za tym idzie, pajacowanie po alkoholu to dla niego żaden problem... Nie chcę, żeby się zbłaźnił. Jesteśmy na niesamowitym weselu i zamierzam zostać na nim do końca.
   -Sądzę, że nie masz powodów do obaw. - uspokajałam ją. -Mario zna granice, nie zawiedzie cię.
   -Tak, jak na Ibizie?
   -Nie. - roześmiałam się. -Wtedy sami ustanawiali sobie prawa. Wyprowadzaliście się, uznali, że muszą to oblać.
   -Wiem, rozumiem... Lena?
   -Tak?
   -Ostatnio, gdy rozmawiałyśmy, opowiadałam ci o życiu w Monachium... A jak tobie układa się z Marco?
   Zbiła mnie z tropu. Proste pytanie, na które odpowiedź była jasna jak słońce, a jednak doszukiwałam się w nim ukrytych podtekstów. Nieskutecznie.
   -Bez zmian. - stwierdziłam wzruszając ramionami. -Tak mi się przynajmniej wydaje.
   -Nie męczę cię tym bez powodu. - pospieszyła z wyjaśnieniami. -Kilka dni wcześniej podsłuchałam paplaninę Marco i Mario na Skype... Marco żalił się, że ciągle marudzisz, narzekasz, strzelasz fochy... Nie obrażam cię, on się po prostu boi, że ktoś cię skrzywdził i ukrywasz to przed nim.
   -Nic takiego nie miało miejsca. - dosadnie wypowiedziałam każde słowo. -Brakuje mi już pomysłów, by go o tym przekonać. Ale faktycznie, od jakiegoś czasu bycie wredną wychodzi mi nienagannie.
   -Dlaczego?
   -Chciałabym już wrócić do Niemiec. W Barcelonie coraz gorzej śpię, nie dojadam, czuję się zmęczona, przez co kręci mi się w głowie, gdy wstaję rano. Praca pochłonęła mnie na tyle, że zapomniałam zorganizować czas wolny dla siebie i mój organizm się buntuje.
   -Od rana do wieczora jesteś na zdjęciach...
   -Obecnie tak, bo wchodzimy w ostatnią fazę. Na szczęście.
   -A nie możecie poprosić reżysera o korzystniejsze zaplanowanie grafiku zajęć?
   -Tam nic nie zależy od nas. - westchnęłam. -Reszta ekipy to zawodowi aktorzy, przyzwyczaili się. A ja? Gdyby mnie poinformowano, ile wymagają od odtwórcy głównej roli, na pewno przemyślałabym ten kontrakt minimum dwa razy. Ale skończę to, co zaczęłam.
   -A później odpoczniesz.
   -Jeśli się uda. - bąknęłam, na co Ann zerknęła na mnie kątem oka.
   -O czym ty mówisz?
   -O byłej dziewczynie Marco. - wypaliłam, a źrenice Niemki powiększyły się. -Pojawiła się podobno po moim wyjeździe, nie wiadomo, skąd i po co, żeby namieszać mu w głowie. Znów się spotykają, niby wyłącznie jako znajomi, ale wszystko może jej strzelić do głowy...
   -Lena, chyba nie mogę ci pomóc, bo nie znam Carolin, słyszałam o niej jedynie z opowiadań... Mniemam, że ty tak samo. - skinęłam głową, więc kontynuowała. -Ale dzięki Mario poznałam jego przyjaciół, dlatego zapewniam cię, że Reus nie zrobiłby ci takiego świństwa. On jej nie kocha, rozumiesz?
   -Popatrz na to z innej strony. - odwróciłam się do niej, gdy zatrzymałyśmy się przy tryskającej wodą fontannie. -Przyznałaś, że Marco skarży się na mnie. A co, jeśli... Odsuniemy się od siebie, a ona to wykorzysta...? To całkiem logiczne, prawda?
   -Nie! - zaprotestowała energicznie. -Marco uwielbia cię taką, jaka jesteś, niezależnie od tego, jak się zachowujesz. Pogodził się z twoimi wadami, akceptuje je. Czego ty jeszcze od niego wymagasz?
   -Nie ufam tej Carolin! Dlaczego zamieszkała z powrotem w Dortmundzie? Dlaczego zerwała z chłopakiem? Dlaczego ze wszystkich przyjaciół, jakich tu zyskała, odezwała się akurat do swojego byłego? To śmierdzi podstępem i nie pozwolę, by mi go bezczelnie zabrała.
   -Kochana, przesadzasz. - poklepała mnie po plecach. -Nie możesz bezpodstawnie twierdzić, że uknuła intrygę. Poza tym, Marco nie ulega pokusom, bo niczego mu przy tobie nie brakuje.
   -Zobaczymy.
   -Odpuść, na serio. - uśmiechnęła się pogodnie. -Poczekaj, uzbrój się w cierpliwość i oceń, jak rozwija się sytuacja. Dopiero wtedy ewentualnie podejmuj działania.
   -Niech ci będzie. - poddałam się przygryzając wargę. -Spróbuję.
   -Spróbuj. I przestań się wkurzać, to szkodzi piękności. - zaśmiałyśmy się obie. -Myślę, że powinnyśmy już wracać. Anna i Robert pewnie szykują dla gości jakąś...
   -Tu jesteście! - usłyszałyśmy nagle krzyk mojej szwagierki. Schodziła ku nam ze schodów, trzymając w palcach suknię ślubną, by się o nią nie potknąć. -Chłopaki was szukają, zastanawiają się, gdzie zniknęłyście. Wszystko gra?
   -Jasne. Wyszłyśmy zaczerpnąć świeżego powietrza. - odpowiedziałam obejmując ramieniem Ann-Kathrin. -Właśnie wracamy.
   -Super, bo zaraz odbędą się oczepiny i mam zamiar was zaangażować. - oświadczyła tonem nieznoszącym sprzeciwu, po czym pociągnęła nas do wejścia. -Ciekawe, czy Lewy rozpozna swoją żonę z zawiązanymi oczami... Wow, ślicznie dziś wyglądacie! Aż zazdroszczę tym wariatom... To jak, gotowe?
   Cała Ania - sielanka wypisana na twarzy plus tysiąc pomysłów na minutę. Czy można wymarzyć sobie lepszą bratową?


***


Okej, dopiero ten rozdział jest o niczym :p No chyba, że będziecie wyciągały jakieś wnioski, ale to już zależy od Waszej wyobraźni... :)
Nie mam dziś pozytywnych informacji. Po pierwsze, nie dołączyłam zapowiedzi, bo wraz z tym rozdziałem kończą się moje zapasy. Wena jednak jest, więc liczę, że napiszę następną część w przeciągu tygodnia.
I druga sprawa, którą muszę poruszyć, bo męczy mnie już jakiś czas: Kochane, być może nie wiecie (jeśli nie, to dziś się dowiecie), że ogólnie nie cierpię proszenia się o komentarze, gdyż nie miałam z tym większego problemu. Jednak ostatnio zauważyłam, że pojawia się coraz mniej Waszych opinii i nie ukrywam, że jest mi przykro z tego powodu. Jeśli ja piszę rozdział, to oczekuję, że Wy skomentujecie go chociaż w paru słowach, bo dla mnie na tym polega współpraca. A jestem przekonana, że zajmuje Wam to o wiele mniej czasu, niż mnie :) Rozumiem, że nie zawsze jest pomysł na napisanie czegoś sensownego, ale mnie wystarczy naprawdę kilka zdań, żeby mieć świadomość, ile osób tak naprawdę czyta. Wtedy będę szczęśliwa :)
Okej, ostatnie, przyjemniejsze ogłoszenie parafialne: pojawiły się już daty publikacji dwóch kolejnych rozdziałów na drugim blogu. Zachęcam do zapoznania się z nimi i do... Oczekiwania :)

Pozdrawiam, do usłyszenia możliwie jak najszybciej ♡

6 komentarzy:

  1. Wchodzę na bloggera i patrzę, że dodałaś rozdział ❤ Ja, jak to ja, już snuje sobie zarys następnych rozdziałów i myślę, że dramy się nie zakończą... Ale obym się myliła. Caro to podła istota, na pewno nie poprzestanie, tylko może teraz chce jakby uśpić czujność Leny? Kto wie...
    Czekam na następny rozdział a teraz zmykam na Twojego drugiego bloga, bo zdaje mi się, że mam coś do nadrobienia :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Moje przeczucie nie zawiodło. Od rana miałam wrażenie, że dziś dodasz rozdział <3
    Jak zwykle cudownie, cudowny rozdział :* Zazdroszczę Lenie takiej bratowej ;D Mi też wydaje się, że Caro coś kombinuje. Nie lubię tego babsztyla i koniec kropka! Jak ty genialnie przedstawiłaś ślub Ani i Roberta *.* Zazdroszczę talentu:) Z ogromną niecierpliwością czekam na kolejny rozdział:) Weny kochana, bo przecież ona jest najważniejsza. Buziaczki i do następnego :* <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurczę.. nie jestem pierwsza, jak mi się wydawało hah :)
    Ale do rzeczy:
    Nie gadaj, że rozdział jest o niczym, bo przyjadę do Ciebie i na siłę wmówię, że czasami takie rozdziały, jak to mówisz "o niczym" są strasznie ciekawe.
    Mnie na przykład bardzo wciągnął ten rozdział. Przyjazd Leny, ślub i w szczególności rozmowa Ann i naszej Lewandowskiej.
    Kurczę... Może i nie zabrzmi to za najlepiej, ale na miejscu Reusa zachowałabym się niestety, albo sterty, podobnie. Też chciałabym odnowić stare znajomości i mieć jak najmniej wrogów. Marco nic nie podejrzewa, bo nie ma tak naprawdę zbyt wielkich podstaw do tego. Carolin zachowuje się przy nim poprawnie i prawdopodobnie nim poprawnie manipuluje.
    Powtórzę się, ale bardzo podoba mi się w jaki sposób opisałaś ślub i ta rozmowa z AK... nie wiem czemu, ale naprawdę mi się spodobała i jestem za tym by więcej było czegoś takiego :)
    No i na koniec życzę Ci dużo, dużo, dużo weny, bo na pewno jest Ci teraz potrzebna :*
    Pozdrawiam i kończę, bo muszę pozbyć się muchy, która lata mi tu cały czas i przeszkadza w pisaniu komentarza xo
    Buziaki i do następnego ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałabym, ale mam nadzieję, że wybaczysz mi za ten spam, ale na nowym blogu pojawił się już prolog!
      http://love-is-a-polaroid.blogspot.com/2015/08/prolog.html
      Zapraszam!

      Usuń
  4. Kochana jak zawsze pozytywne zaskoczenie! Uwielbiam wchodzić na tego bloga i widzieć nowiutki rozdział, to coś pięknego ^^ Jeśli chodzi o 'proszenie' o komentarze to moim zdaniem jest to naturalna rzecz, po świetnym rozdziale zostawić parę słów dla autorki. Wiem, ze to mega motywuje. ;)
    Co do rozdziału.. Reus powinien się przyznać do pocałunku i przyjąć wszystkie konsekwencje na klatę. Nie chcę być też niesprawiedliwa ale moim zdaniem Caro zmarnowała swoją szansę na bliskość z Marco a ta ich nieszczęsna znajomość nie wyjdzie nikomu na dobre. Żal mi Leny, ponieważ ona podejrzewa Marco o to, że coś go łączy z byłą dziewczyną a nikt jej nie wierzy i wszyscy najeżdżają na nią, jest to nie w porządku. A jeśli chodzi o ślub no to nareszcie! Czekałam na ten moment już dość długo! :D Fajnie, że Lena została świadkową, mam nadzieję, że ten rozdział to nie jest koniec i na ślubie zdarzy się jeszcze coś fajnego ☺
    Lecę, pozdrawiam kochana bardzo mocno xx
    Pisz nam dużo rozdziałów, uwielbiam je!
    + wiem, że obiecałam że będę wpadać na drugie opowiadanie, ale kiepsko z czasem i z ochotą na coś innego, ale nie martw się, do końca wakacji na pewno zaczne! pozdrawiam♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo dobrze, że Lena nie traci czujności i nie ufa Carolin. Rozumiem Marco, że chce odnowić stare znajomości, no bo przecież z Caro rozstali się w zgodzie. Mam jednak wrażenie, że jest za bardzo naiwny. W mojej głowie pojawiają się same czarne scenariusze. Boję się, że Carolin omami Marco, że będzie udawać serdeczną, pomocną przyjaciółeczkę a tak naprawdę nastawi go przeciwko Lenie. Że zacznie mu opowiadać, że do niej nie pasuje i doprowadzi do ich rozstania.
    Cóż, jak widać, naprawdę same czarne scenariusze...
    Ale przejdźmy do weselszych spraw. Ślub Ani i Roberta! Jupi!!!!!!! Nie mogłam doczekać się tego wydarzenia. No i wspaniale, że Lena była świadkową.
    Pozdrawiam,
    Mańka :)

    OdpowiedzUsuń